Skocz do zawartości
Nerwica.com

Miłosierdzie Boże


drań

Rekomendowane odpowiedzi

Według badań Instytutu Książki i Czytelnictwa BN. Tudzież innych cebosów i obopów. I przede wszystkim, zwykłych, codziennych obserwacji ludzi wokół. Ale bardzo Cię przepraszam, nie mam ochoty wyszukiwać teraz linków z dokładnymi raportami. Do diabła, czy Ty pięć ostatnich lat spędziłaś w dżungli?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak sam napisałeś, wydaje Ci się.

Zgadza się, tak napisałem, w dodatku wydaje mi się, że mam rację. :smile:

 

Jak przeprowadzisz badania wśród osób zadeklarowanych jako katolicy i wyjdzie Ci czarno na białym, ile osób czyta a ile nie, to będziesz mógł grzmieć "większość nie czyta". Skąd wiesz? Siedzisz w głowach wszystkich ludzi?
Rozumiem, że ty uważasz, że jest na odwrót, że jednak większość czyta? Nie wiem, może się mylę, ale w tym wypadku nie sądzę.

 

Poza tym dziwi mnie też nieco Twoje podejście. Czy Twoim zdaniem katolik powinien przeczytać Biblię raz w życiu i już jest ok, czy może sięgać po nią musi choć raz w miesiącu? Skoro nie uznajesz kierowania się w tej kwestii indywidualnymi potrzebami wierzących, to chyba uważasz, że są jakieś "normy" których należy przestrzegać? Np. lektura co niedzielę.
Myślę, że wiara i religia są na tyle poważnymi tematami (bo i przecież kościół twierdzi, że wie co z człowiekiem stanie się po śmierci, jaki jest sens życia), że dla mnie naturalne by było gdybym był katolikiem przeczytanie biblii i dowiedzenie się więcej na tak poważny temat. Nie uważasz, że skoro po śmierci żyje się w piekle, lub niebie wiecznie, to jest to warty zainteresowania temat dla osoby wierzącej?

 

I znowu - na jakiej podstawie twierdzisz, że większość?

Rozumiem, że ty uważasz, że większość jednak przeczyta?

 

Ale przeżyłam kilka razy coś, co pozwoliło mi faktycznie uwierzyć w jakąś "Siłę Wyższą". Pamiętam swoją spowiedź przed pierwszą komunią. Gówniara byłam, więc to nie kwestia jakiegoś nastawienia i oczekiwania na cud czy coś w tym rodzaju, ale gdy wstałam od konfesjonału, poczułam niesamowitą lekkość "w środku". Tak, jakby z piersi zdjęto mi worek z kamieniami. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, "Coś w tym musi być".
Ja też coś takiego przeżyłem, ale było to w szkole, może gdyby zdarzyło się to w kościele, to uznałbym to jako efekt wiary?..... takie rzeczy się po prostu zdarzają obojętnie gdzie. Czy to jest dowód na cokolwiek?

 

Dla jednych - tak. Dla drugich - to coś więcej. Skoro już tak jedziemy ostro po hipokryzji i bezmyślnym powielaniu schematów, to ciekawa jestem Twojej opinii o zadeklarowanych ateistach, którzy nie wierzą w Boga, nie chodzą do kościoła, ale za to radośnie obchodzą Boże Narodzenie, ubierają choinkę, dzielą się opłatkiem. Zapożyczają sobie tradycję chrześcijańską i dostosowują ją do własnych potrzeb? A może głupio im, że wszyscy cieszą się na święta, więc oni też powinni? Dla mnie to jest właśnie obłuda. Nie wierzysz? To nie świętuj narodzin Jezusa, przecież on nic dla Ciebie nie znaczy.

No to zdziwi cię moje zdanie na ten temat :-). Jestem zdeklarowanym niewierzącym, ale dlaczego ateista nie może obchodzić świąt chrześcijańskich? Kogo to tak bardzo boli? Przede wszystkim święta typu Boże Narodzenie to na pierwszym miejscu wigilia (czyli odświętna kolacja - co nie ma nic z religią wspólnego, ateiści też lubią jeść), atmosfera świąt, spotkanie z rodziną, podzielenie się opłatkiem to też głównie składanie życzeń swoim bliskim, religijne znaczenie tego symbolu jest na drugim miejscu. Choinka, to zabawa w strojenie drzewka, czy ateista nie może sobie powiesić bombek na choinkę, nawet nie wiem, czy ma to związek z narodzinami Jezusa - bo raczej nie ma. Nawet na pasterkę niwierzący może pójść po to, żeby przypomnieć sobie dzieciństwo, pobyć z ludźmi, wyciszyć się. Jest jeszcze kwestia rodziny, jeśli rodzina jest wierząca to może ateista nie chce im robić przykrości. Są tacy niewierzący, którzy uczestniczą w świętach religijnych ze strachu o tym, co ludzie powiedzą. Ja się tego nie obawiam, Boże Narodzenie obchodzę, ale nie ma to już od dawna charakteru religijnego, czasami nawet podśpiewuję sobie kolendy ;-), jak mi wpadną w ucho. Widzisz w takiej postawie jakiś fałsz, bo ja nie. Święta to wspominanie dzieciństw, jest wtedy taki miły, specyficzny nastrój, to wszystko.

 

Wydaje mi się, że podczas mszy w wielu ludziach następuje autentyczna przemiana. Łatwiej im o łagodniejsze spojrzenie na innych, o uprzejmość, miły gest czy uśmiech.
A teraz to Tobie się wydaje. Autentyczna przemiana na 1 godzinę? To niezbyt autentycznie wygląda.

 

Swoją drogą ciekawa jestem jak często bywasz w kościele, skoro masz tak wyrobione zdanie na temat ludzkich zachowań podczas mszy i po niej...
No tak, od 6 lat nie byłem w kościele, zdałem sobie właśnie sprawę, że przecież wszystko się mogło przez ten czas zmienić. Zmieniło się? A może zawsze było dobrze i nic nie musiało się zmieniać? Nie chodzę do kościoła, bo nie wierzę, więc nie mam powodu by tam iść, pamiętam, że msze i tak wyglądały prawie zawsze tak samo, więc nic nowego i tak bym tam nie zastał, no może tylko czytanie listów od biskupa się zmienia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Według badań Instytutu Książki i Czytelnictwa BN. Tudzież innych cebosów i obopów. I przede wszystkim, zwykłych, codziennych obserwacji ludzi wokół.

 

Widać różnymi ludźmi się otaczamy, bo moi znajomi czytają i ja też.

 

Ale bardzo Cię przepraszam, nie mam ochoty wyszukiwać teraz linków z dokładnymi raportami.

 

Wcale tego nie oczekiwałam. Rzuciłeś hasło o badaniach, więc spytałam do jakich się odnosisz. I tyle.

 

Do diabła, czy Ty pięć ostatnich lat spędziłaś w dżungli?

 

Bynajmniej. Mieszkam w centrum Polski. I o dziwo - czytam, moja rodzina czyta, znajomi czytają i nawet korzystają z bibliotek (tak, wciąż takie ustrojstwa funkcjonują).

 

Z wynikami badań nie będę się kłócić. Skoro faktycznie jest tak tragicznie, że większość ludzi nie sięga po książki - cóż, trudno. Z faktami się nie dyskutuje.

 

Zgadza się, tak napisałem, w dodatku wydaje mi się, że mam rację. :smile:

 

Mnie się z kolei wydaje, że żadne z nas tego drugiego do własnych racji nie przekona. W mojej opinii są ludzie czytający Biblię i to ze zrozumieniem, w Twojej osoby wierzące to jednostki bezmyślne i naiwne, na dodatek leniwe (bo po co komu czytać).

 

Autentyczna przemiana na 1 godzinę? To niezbyt autentycznie wygląda.

 

Fakt, źle to ujęłam. Miałam raczej na myśli to, że przez ową godzinę stać ich na więcej. A potem cóż - różnie bywa. Już wspomniałam, że zgadzam się z Tobą co do tego, że część osób po wyjściu z kościoła wraca do swojego standardowego sposobu życia, dalekiego od ideału. Ale uważam, że część, niekoniecznie większość.

 

No tak, od 6 lat nie byłem w kościele, zdałem sobie właśnie sprawę, że przecież wszystko się mogło przez ten czas zmienić. Zmieniło się?

 

Nie wiem jak w kościele, do którego chodziłeś. W moim owszem. Ze zdziwieniem stwierdziłam ostatnio, że w kazaniach przestała przewijać się polityka, a zbieranie kasy nie jest związane z "remontem kancelarii parafialnej" ale np. ze zorganizowaniem kolonii dla dzieciaków z ubogich rodzin. Na mszach dla studentów zrezygnowano z gry na organach (i akompaniującego im porykiwania organisty) i zastąpiono je śpiewami przy gitarze - piosenek wpadających w ucho. Moim zdaniem to zmiany na lepsze.

 

Wracając jeszcze do obchodzenia świąt przez ateistów, to dla mnie jest to równie niezrozumiałe jak dla Ciebie zachowania osób wierzących. I tak samo trąci hipokryzją. Co zresztą sprowadza nas do tego, o czym napisałam wcześniej - możemy sobie tę dyskusję ciągnąć w nieskończoność, tylko że raczej niewiele ona zmieni. Ty wiesz swoje, ja wiem swoje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Kirian

Co zresztą sprowadza nas do tego, o czym napisałam wcześniej - możemy sobie tę dyskusję ciągnąć w nieskończoność, tylko że raczej niewiele ona zmieni. Ty wiesz swoje, ja wiem swoje.

Masz racje, to nie ma sensu.

Podrawiam. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może niekoniecznie w temacie, ale wrzucę fragment artykułu jednej z moich ulubionych ulubionych autorek, Alice Miller:

 

"Najważniejszym elementem opowieści o dziele stworzenia świata przez Boga było dla mnie, od dzieciństwa, jabłko – owoc zakazany. Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego Adamowi i Ewie zakazano poszukiwania wiedzy. Według mnie wiedza i świadomość zawsze były czymś pozytywnym. Wydawało mi się całkowicie nielogiczne, że Bóg zabronił pierwszym, stworzonym przez siebie i na swoje podobieństwo ludziom odkrywania zasadniczej różnicy pomiędzy dobrem i złem.

Później poznałam różne interpretacje przypowieści o stworzeniu lecz mój dziecięcy bunt trwał nadal. Intuicyjnie odrzucałam uznanie posłuszeństwa za cnotę, ciekawości za grzech i unikania wiedzy o tym czym jest Dobro i Zło za stan idealny. Według mnie jabłko poznania pozwalało poznać Zło i dlatego właśnie stanowiło wyzwolenie, czyli Dobro.

Istnieją przeróżne teologiczne wytłumaczenia zasadności boskich nakazów. Odzwierciedlają one najczęściej, według mnie, postawę zastraszonego i sterroryzowanego dziecka, które ze wszystkich sił stara się uznać niezrozumiałe działania rodziców za dobre i pełne miłości. Dziecko nie może zrozumieć przyczyn tych działań. Nie rozumieją ich nawet sami rodzice, gdyż toną one gdzieś w mrokach ich własnego dzieciństwa.

Nigdy nie mogłam pojąć dlaczego Bóg chciał zatrzymać Adama i Ewę w Raju pod warunkiem, że pozostaną nieświadomi i dlaczego ukarał ich za nieposłuszeństwo narzucając im cierpienie.

Nie czułam też nigdy tęsknoty za Rajem, gdzie z posłuszeństwa i niewiedzy czyni się warunek szczęśliwości. Nie wierzę w siłę miłości, która, według mnie, oznacza bycie posłusznym i grzecznym. Nie może istnieć miłość bez bycia wiernym samemu sobie, swoim uczuciom i potrzebom. I dążenie do wiedzy jest jej częścią. Najwyraźniej Bóg chciał pozbawić Adama i Ewę tej wierności samym siebie. Myślę, że aby móc kochać, musimy mieć prawo być sobą, żyć bez wykrętów, masek i fasad. Możemy kochać naprawdę tylko wtedy, gdy nie unikamy wiedzy, do której mamy dostęp (jak drzewo wiedzy w Raju) i gdy mamy odwagę jeść owoce z tego drzewa. W związku z tym trudno jest mi zdobyć się na jakąkolwiek tolerancję kiedy słyszę, że trzeba bić dzieci, by stały się „dobre” i podobały się Bogu.

Właśnie takie rzeczy można przeczytać w pismach większości sekt religijnych i nie tylko. Opowieść o dziele Stworzenia długo nie pozwalała nam otworzyć oczu i uznać świadomie, że zostaliśmy wprowadzeni w błąd. Przykłady moich pacjentów pokazują w jaki sposób płacimy naszym zdrowiem za ten zakaz wiedzy.

Przypominam sobie, że będąc dzieckiem przysparzałam mnóstwo kłopotu rodzicom, gdyż z uporem zadawałam pytania, które były dla nich najwyraźniej niewygodne. Często, choć miałam je na końcu języka, połykałam je z powrotem, ale one wciąż powracały i do dziś nie przestają mnie nurtować. Chcę korzystać z mojej dorosłej wolności i pozwolić zadawać je do woli mojemu wewnętrznemu dziecku.

Dlaczego Bóg umieścił drzewo poznania dobra i zła w samym środku pięknego Raju jeśli nie chciał, by Jego stworzenie jadło z niego owoce? Dlaczego wystawił ludzkie istoty na pokusę? Dlaczego Bóg potrzebował tego wszystkiego skoro jest Bogiem Wszechmocnym, stworzycielem świata? Dlaczego chciał zmusić ludzi do posłuszeństwa jeśli jest Wszechpotężny?

Czy nie wiedział, stwarzając człowieka, że ten jest z natury swojej ciekawy? Dlaczego więc zmuszał go do działania wbrew jego naturze? Jeśli stworzył Adama i Ewę, mężczyznę i kobietę, uzupełniających się seksualnie, jak mógł oczekiwać od nich, że zignorują swoją seksualność? Dlaczego mieli to zrobić? Co by się stało gdyby Ewa nie zerwała owocu z drzewa dobra i zła? W takim przypadku można domniemywać, że Adam i Ewa nie połączyli by się seksualnie i nie mieli potomstwa. Czy wtedy świat pozbawiony by był ludzkich stworzeń? Adam i Ewa musieliby żyć wiecznie sami, bez potomstwa?

Dlaczego prokreacja związana jest z grzechem i dlaczego kobiety muszą wydawać na świat dzieci w straszliwym bólu? Jak zrozumieć fakt, że z jednej strony Bóg zakładal, że ludzie będą sterylni, a z drugiej strony opowieść o dziele Stworzenia donosi, że ptaki i bestie się mnożą? Bóg musiał już wtedy mieć w umyśle ideę potomstwa.

Dalej można przeczytać, że Kain się ożenił i miał dwoje dzieci. Gdzie znalazł Kain swoją żonę jeśli na świecie był tylko Adam i Ewa oraz Kain i Abel? Dlaczego Bóg odrzucił Kaina gdy ten okazał się zazdrosny? Czy nie wzbudził w nim sam tej zazdrości preferując Abla w sposób intencjonalny?

Nikt nie chciał odpowiedzieć na moje pytania, ani w dzieciństwie ani później. Zazwyczaj się oburzano, gdy stawiałam w wątpliwość wszechmoc i wszechwiedzę Boga i uznawałam za nielogiczne i sprzeczne informacje, którymi mnie zbywano. Dorośli unikali problemu mówiąc mi na przykład: „nie możesz brać Biblii tak dosłownie, to są tylko symbole”. Symbole czego? – pytałam i nie otrzymywałam odpowiedzi. Lub mówiono mi: « Biblia zawiera również dużo mądrych i prawdziwych rzeczy ». Nie zaprzeczałam temu. Lecz dlaczego muszę akceptować to, co uważam za nielogiczne?

Dzieci chcą być kochane i akceptowane, więc w końcu robią to im się nakazuje. I właśnie dokładnie to zrobiłam.

Lecz moja potrzeba zrozumienia nie zniknęła. Nie mogąc zrozumieć pobudek boskich, usiłowałam zrozumieć pobudki ludzi – zrozumieć dlaczego wykazują oni tak wielką gotowość przyjmowania oczywistych sprzeczności.

Pomimo najszczerszej chęci nigdy nie potrafiłam zrozumieć, co złego zrobiła Ewa. Uważałam, że skoro Bóg kochał stworzone przez siebie istoty, to nie mógł chcieć, by pozostały one ślepe. Czy rzeczywiście to wąż zwiódł Ewę rozpalając w niej pragnienie poznania, czy też może sam Bóg to zrobił? Gdyby jakiś zwykły śmiertelnik pokazał mi coś godnego pożądania i zapowiedział mi, że nie mogę tego dotknąć uznałabym jego działanie za intencjonalnie perwersyjne i okrutne. Lecz o Bogu tego nie wolno było nawet pomyśleć– a cóż dopiero głośno powiedzieć!

Zostałam więc sama z moimi przemyśleniami, gdyż bezowocne okazało się także moje poszukiwanie odpowiedzi w książkach. Aż pewnego dnia zrozumiałam, że obraz Boga, jaki przekazuje nam tradycja, stworzony został przez ludzi wychowanych według zasad tzw. Czarnej Pedagogiki, na co wielu przykładów dostarcza sama Biblia. Ludzie ci w dzieciństwie zaznawali sadyzmu, uwiedzenia, kar i nadużywania władzy i z pewnością nie mieli dobrych doświadczeń ze swoimi ojcami. Żaden z nich zapewne nie posiadał ojca, który byłby szczęśliwy widząc, że jego dzieci są ciekawe wiedzy – ojca, który zdawałby sobie sprawę z daremności oczekiwania od nich rzeczy niemożliwych i który powstrzymałby się od karania.

Dlatego też ludzie ci mogli stworzyć obraz Boga o takich cechach, jakie mieli ich ojcowie: Boga zdolnego wymyślić ten sadystyczny i okrutny scenariusz, dającego Adamowi i Ewie drzewo poznania dobra i zła i zabraniającego im jednocześnie spożywania z niego owoców, czyli stania się oświeconymi i niezależnymi. Ich Bóg chciał by pozostali od Niego całkowicie zależni.

Uważam, że ojciec, który czerpie przyjemność ze znęcania się nad dzieckiem, jest sadystyczny.

A karanie dziecka za rezultaty własnego sadyzmu nie ma nic wspólnego z miłością a za to mnóstwo wspólnego z Czarną Pedagogiką. Biblia jest pełna takich przykładów. W ten właśnie sposób twórcy Biblii postrzegali ich „kochającego” ojca. W liście do Hebrajczyków (12 ; 6-8) Święty Paweł pisze bez ogródek, że kary cielesne są tym, co daje nam pewność, że jesteśmy prawdziwymi synami Boga a nie bękartami: „Bo kogo miłuje Pan tego karci, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje.”

Myślę dziś, że ludzie wychowywani z szacunkiem, bez poniżania i ciosów, będą wierzyli w innego Boga gdy dorosną, kochającego, u którego można znaleźć zrozumienie, który jest dla nas przewodnikiem i dobrym przykładem do naśladowania. Lub też po prostu ludzie Ci obejdą się bez boskiego obrazu, i oprą się na przykładach ludzkich zachowań uosabiających w ich oczach prawdziwą miłość."

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"W ten właśnie sposób twórcy Biblii postrzegali ich „kochającego” ojca"

 

No nie, myślę, że Ty masz jednostronny obraz Boga na podstawie swoich złych doświadczeń, może z dzieciństwa?

"...Boga zdolnego wymyślić ten sadystyczny i okrutny scenariusz, dającego Adamowi i Ewie drzewo poznania dobra i zła i zabraniającego im jednocześnie spożywania z niego owoców"

Twoje dziecko też Ci może powiedzieć, że to sadyzm, że kupiłaś mu komputer, a nie pozwalasz mu oglądać pornografii. (No chyba, że pozwolisz). Zakaz to jeszcze nie sadyzm, życie w społeczeństwie też się opiera na zakazach. Dla gwałciciela to też sadyzm, że tyle atrakcyjnych kobiet łazi po ulicy, a on z nimi nie może..

Co do stanów psychotycznych i opętania to kościół rozróżnia te dwie rzeczy. Rozmawiałam z księdzem, który "pracuje" w psychiatryku i nie twierdzi on wcale, że różne psychotyczne wizje religijne to objawienia albo opętania, sam mówi ewentualnie takim ludziom, że muszą brać leki. A faktem jest, że wobec opętań psychiatria jest bezradna, są psychiatrzy, którzy sami wzywają księży, bo mają takie wstrząsające doświadczenia.

A co do wróżenia, bioenergoterapii itd siedziałam w psychiatryku z gościem, który był bioenergoterapeutą a jednocześnie był alkoholikiem. I jakoś nie umiał sam siebie wyleczyć a jego żona też tam była częstą pacjentką. W dodatku brał leki, leczył się, i mówił, że od kilkunastu lat czuje, jakby ktoś wysysał z niego energię i dlatego ma depresję. Jak na bio-, to kiepsko sobie radził w tej materii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Idźmy dalej tym krokiem - wiara w efekt cieplarniany jest również zaburzeniem - ponieważ nie istnieją żadne dowody że jest on faktem (żeby nie było, mówię to jako zdecydowany przeciwnik pseudo-naukowych dyrdymałów głoszących owe zjawisko, nie ich zwolennik). Również wiara naukowców z wielkiego zderzacza hadronów jest zaburzeniem, ponieważ nie istnieją żadne dowody na to że cokolwiek nowego oni tam wynajdą. A co z wiarą młodzieży, która wierzy w prawa fizyki wykładane w szkole których brak czasu i zapleczca szkolnego nie pozwala udowdnić na lekcji i trzeba "uwierzyć" nauczycielowi?

Wiara jest objawem zdrowym - człowiek konstruuje światopogląd i własną osobowość nie tylko na podstawie własnych doświadczeń i obserwacji, ale również na podstawie wiary w słowa innych ludzi. Słowo pisane jak i mówione. Słowo Izaaka Newtona i św. Piotra. Nauczyciela i księdza. Sam fakt dawania wiary czemukolwiek jest naturalnym i zdrowym procesem.

Zaburzenie to nie jest efekt wiary, ale właśnie uparte zaprzeczanie faktom i dowodom. Przekonanie, wiara w rychłą śmierć, poważną chorobę, bezsensowność i marność własnego życia, to właśnie stawianie pod znakiem zapytania dowodów, faktów na to, że jesteśmy zdrowi, bezpieczni, wartościowi. Wiara w Boga, UFO itp stałaby się dopiero wówczas zaburzeniem, gdyby ISTNIAŁY dowody na ich NIEISTNIENIE.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Posunmy sprawe jeszcze dalej: przecietny czlowiek nie zna dowodow na poparcie prawdziwosci:

- dylatacji czasu,

- istnienia czarnych dziur,

- zachodzenia przemian jądrowych na poziomie subatomowym (kwarki),

- obliczen predkosci ucieczki galaktyk, innych odleglych obiektow astronomicznych,

- rzeczywistego, zgodnego z prawdą przebiegu bitwy pod Canarisium w 319r,

- wyników wyborow do sejmu z roku 1986 lub 1987 (i oczywiscie nigdy nikt ich nie pozna :mrgreen::mrgreen: ),

- ustalonego skladu atmosfery Tytana,

- mechanizmu dzialania wenlafaksyny na UN,

- jej metabolizmu,

- autorstwa dziela XIII Ksiegi PT, ktore przypisuje sie A.Fredrze,

- tego co snilo mi sie na dwa dni przed obroną dyplomu,

- a takze tego, ile wypilismy z kumplem 3 dni przed obroną dyplomu (w to zreszta nikt nie uwierzy - po 2 piwa, serio)

- a takze tego, ile wypilismy z kumplem po obronie dyplomu (w to zreszta tez nikt nie uwierzy - w ogole nie pilismy, serio)

- ustalenia miejsca ukrycia Bursztynowej Komnaty lub lokalizacji Atlantydy

- rzeczywistego przebiegu wydarzen w Roswell w 1947 i w Smolensku 2 miesiace temu, jakiekolwiek by nie byly

- ...

Czy to, ze mam wlasną opinie nt powyzszych kwestii czyni mnie zaburzonym?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To ,że nie ma dowodow jego istnienia , nie znaczy że nie istnieje.Możecie się śmiać do woli, ale ja wierzę w Boga.I ta wiara dodaje mi sil.Ta wiara rownież , pozwolila mi odnależć sens mojego istnienia.Śmiejemy się z wierzących , ale w moim kościele KAŻDY wierzący czlowiek , jest szczęśliwy i spokojny.Szczęśliwy wbrew logice , i temu co sie dzieje wokól.A teraz możecie się ze mnie pośmiać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Boże, widzisz, a nie grzmisz...

 

Wydaje mi się ze tak ponieważ nie ma żadnych racjonalnych dowodów jego istnienia...

 

jestem święcie przekonany, że świat skończy się po tym jak ktoś palnie podobną bzdurę. jak czytam takie bzdety to aż słyszę jak czasoprzestrzeń trzeszczy. kiedyś nie wytrzyma i trzaśnie...

 

pozdrawiam

Kuba

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi się ze tak ponieważ nie ma żadnych racjonalnych dowodów jego istnienia...

 

Co to była by za wiara, jeśli dowody miałbyś podane na tacy? Na tym polega właśnie wiara. Nie masz namacalnych dowodów, ale wierzysz. I to jest właśnie piękne. To jest prawdziwa wiara. Nie uważam aby była ona zaburzeniem. Ja wierzę w Jego istnienie. Wiem, że jest. I wiem, że wiele potrafi.

 

Piszesz, że nie da się udowodnić Jego istnienia, ale również nie potrafisz udowodnić, że Go nie ma...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

prawdziwa wiara nie polega na wierze w samo istnienie Boga, a le w jego wiarę w nas, to że może nam pomóc, że stoi za nami i nam pomaga. polecam wykłady i homilie księdza Piotra Pawlukiewicza, sporo go jest na tubie. z sensem o Bogu mówi również John Eldredge, również polecam, książki autorstwa jego, a i na tubie coś się znajdzie. a ostatnio bardzo mi się spodobał film Księga Ocalenia, bardzo wiele o Bogu mówi, w sumie nic odkrywczego, ale często zapominamy o tym co zawarte w przesłaniu Księgi.

 

a to że nie masz dowodów na istnienie Boga to tylko twoja wina. Stwórca dał nam nieograniczoną wolność i szanuję ją, szanuję nasze wybory, nawet jeśli wybieramy niewiarę. ja w modlitwach o wiele rzeczy proszę, i dostaję o co proszę. ja mam dowody. całkiem racjonalne.

 

pozdrawiam

Kuba

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

prawdziwa wiara nie polega na wierze w samo istnienie Boga, a le w jego wiarę w nas, to że może nam pomóc, że stoi za nami i nam pomaga.

 

Dla mnie to poprostu dopalacz do wiary w lepsze jutro , wierze w boga , tzn wierze ze ktos stoi za tym całem swiatem , pilnuje nas i czasami strzela sobie pstryka w głowe patrząc jacy jestesmy glupi i zagubienii .

 

Tym sammym człowiek mogłby wierzyc w czerwony kubek z czekoladą , ze owy kubek pomoze mu sprostac problemom , samemu sobie etc .

 

 

Jezeli dla kogos moja wypowiedz jest nie zrozumiała musicie mi wybaczyc ...

Dorosły JESZCZE nie jestem ;)

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wiara w atomy tez jest urojeniem poniewaz nigdy ich nie zobaczymy ..jednak istnieją poisrednie dowody na ich rzeczywiste istnienie ... istnienie Boga nie dowodzi sie w taki sam sposób jak istnienia Słonia po śladach jakie zostawia...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciekawe pytanie!

 

Ja myślę, że najzdrowiej jest się nie upierać ani przy Bogu ani przy ateizmie. W końcu ,,nikt stamtąd jeszcze nie wrócił''. Po co się kłócić, toczyć krwawe wojny, albo całe życie się zastanawiać i kontemplować coś, czego tak naprawdę nikt nie może być pewien? Z samej definicji nie da się tego nigdy potwierdzić ani przekonać się. Gdyby się dało w jakikolwiek sposób, to już byłaby to nauka, a przecież miało to być coś innego niż świat fizyczny :mhm: .

 

Uważam też, że fanatyzm jest wielkim zaburzeniem. I za zaburzenie uważam też zmuszanie się do wiary, ze strachu przed rodzicami, księdzem, piekłem, którym się straszy małe dzieci. Ta indoktrynacja najmłodszych jest czymś co mnie okrutnie boli. Okrutnie. Pamiętam, jak ja byłem mały i mnie dużo rzeczy nie pasowało w religii, w jej założeniach, w tych ,,tajemnicach'', o których mówią księża - dla mnie było to napuszone, przesadzone, nielogiczne, fanatyczne, a także i może najbardziej - zacofane i nieprawdziwe. Po prostu błędne. Np. nieomylność papieża, proces Galileusza, sprzeciw wobec teorii atomistycznej i heliocentrycznej, do niedawna także wobec teorii ewolucji, a teraz to nawet nie wiem - słyszałem, że w końcu przyjął kościół... Och... I się bałem po nocach, że jak w to nie wierzę, co kościół mówi, to mogę pójść do piekła. Myślę, że ta polityka zastraszania jest bardzo szkodliwa, chora, może wpędzać w poczucie winy, inności, prowadzić do życia w niezgodzie ze sobą - ze strachu właśnie, a mimo to bardzo popularna. Jako młody człowiek rozmawiałem z wieloma rówieśnikami, którzy deklarowali, że wierzą i pytałem dlaczego wierzą. Nie mieli żadnych poukładanych argumentów, nie mówili też ze spokojem i uśmiechem: ,,słuchaj - nie wiem, ale tak czuję. I wiem, że tak czuję :)'', co byłoby dla mnie wystarczające w zupełności. Widziałem za to w ich oczach strach, chęć ucieczki od tego pytania, wymigania się, często również złość i agresję. Tak jakby właśnie sami siebie zmuszali, wiedzieli, że robią źle, ale bali się to zmieniać i o tym rozmawiać.

 

Też jest moim zdaniem zaburzeniem, jeśli się zaprzecza wszystkim faktom, doświadczeniom naukowym, czemuś o czym można się przekonać na własne oczy jak się chce i kiedy się chce, tylko dlatego, że tak jest napisane w książce. I uleganie opinii autorytetów. Szczególnie, że widać po tych ludziach, że są nerwowi, niespokojni, wiedzą gdzieś w głębi duszy, że źle robią i są w błędzie, pozwoliwszy religii założyć sobie klapki na oczy i słuchać się jej ślepo. Gdyby byli na luzie, uśmiechnięci i okey z tym w co wierzą, to bym nie miał nic przeciwko. W końcu każdy może wierzyć w co chce.

 

[Dodane po edycji:]

 

Dorzucę też coś z innej beczki: czy myślicie, że homoseksualizm jest zaburzeniem?

 

I nie chodzi mi o jakieś jednorazowe szaleństwa, bo nikomu pod kołdrę nie zaglądam, ale o tworzenie trwałych związków. W końcu podstawową funkcją istot żywych jest rozmnażanie się, zatem homoseksualizm jest wbrew naturze człowieka, czyż nie?...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiara w siebie też jest poważnym zaburzeniem. W końcu nie istnieją żadne naukowe dowody, że nam się w przyszłości cokolwiek powiedzie. A nadzieja? To już jakiś zupełny odpał... ;)

 

A tak na poważnie i wracając do tematu, to nie wiara jest zaburzeniem, ale to, co z nią ludzie robią, do czego wykorzystują. Fanatyzm, zresztą jakikolwiek, nie tylko religijny jest zaburzeniem. Prowadzenie wojen, zabijanie, terroryzm w imię Boga, polowanie na ''czarownice'' i skazywanie je na śmierć w przeszłości, deklaracje, że będzie się bronić krzyża sprzed pałacu prezydenckiego, choćby to miało oznaczać przelanie krwi i poniesienie ''męczeńskiej'' śmierci dziś - to jest zaburzenie.

I to bardzo groźne zaburzenie. Tymbardziej groźne, że w ogóle w żaden sposób nie leczone...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×