Skocz do zawartości
Nerwica.com

relacje damsko-męskie a dda


Gość potworek

Rekomendowane odpowiedzi

noszila, też tak mam. Na początku jest w miarę spokojnie. Potem sama zaczynam stwarzać takie sytuacje, żeby w końcu zostać odrzucona (nieświadomie oczywiście).

 

No właśnie, zaczyna się tworzyć scenariusze żeby zrealizować to, co uważa się za nieuniknione. Napięcie jest zbyt silne. Męczące strasznie.

Dzisiaj do tego po kilku dniach zastanowienia i podłego nastroju stwierdziłam, że z jednej strony kocham mojego faceta a z drugiej mam wrażenie, że jakby jest go za dużo w moim życiu....że przyjeżdża za często, że przesiaduje zbyt długo, że dzwoni za często, że mnie przytłacza, że kocha zbyt mocno...duszę się....nawet nie mam ochoty już na pocałunki czy przytulenia o większym zbliżeniu nie wspominając. Po prostu kompletnie nie mam na nic ochoty. Patrzę na jego zadowolenie, uśmiech, błysk w oczach, zafascynowanie moją osobą, na to jak się do mnie przytula mocno, obejmuje, mówi że kocha i czuję się odrętwiała, bez emocji, jakbym była gdzieś z boku i myślała "nie umiem tak". Chyba po prostu nie wiem jak to się robi. Nauczona też jestem radzić sobie sama, bez faceta, w wielu sytuacjach (drobne naprawy w aucie czy w domu, skręcanie mebli itd.) i jakoś ciężko mi nagle zostawić mu jakieś czynności i udawać że tego nie potrafię żeby on się czuł potrzebny....

Co to jest?? :bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Byłem z taką kobietą, która miała identyczny problem noszila... Ona płakała, że jest taka "zimna" i kompletnie "nic nie czuje".

To bardzo przykre dla drugiej strony: tej zdrowej... i krzywdzące również.

 

Zdaję sobie z tego sprawę i nie wiem co robić z tym. Wiem, że facet mnie bardzo kocha i rozstanie by go strasznie bolało ale wygląda na to, że ja nie umiem okazywać uczuć i emocji jak przeciętny człowiek, jestem właśnie tak jak piszesz "zimna" i mam wrażenie wewnętrznej pustki. Czasami po prostu wszystko mi jedno co się stanie. Jak mam komuś wytłumaczyć taki stan? Jak wytłumaczyć, że nie umiem tak mocno i intensywnie czuć? Kto to będzie w stanie zrozumieć? :-|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

noszila, obawiam się, że wyłącznie osoba, która podobnie odczuwa tą "zimność" i wrażenie wewnętrznej pustki.

 

Tak też myślałam...ale jak mam nauczyć się spontaniczności i silniejszego okazywania uczuć? Najczęściej towarzyszy mi uczucie obojętności, niechęci do niczego, taki marazm, anhedonia.... Bywają lepsze dni, ale ostatnio (pewnie też przez te całe święta, które obchodzę ale szerokim łukiem) pogorszyło mi się i nie mam ochoty nawet na wspólne spędzanie czasu. Drażni mnie nawet jego przytulenie :bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam podobnie, w chwilach kiedy pustka, apatia i anhedonia tracą na sile uczucia dochodzą do głosu, ale to i tak jest bardzo nikłe i niestety nigdy intensywne. Nie znam do dziś odpowiedzi na pytanie, czy będąc DDD/DDA można się takich rzeczy nauczyć, a najczęściej mam wrażenie, że to jest tak wdrukowane w naszą naturę, że niestety pozostaje się pogodzić ze smutnym faktem, że już nigdy nie będzie się odczuwało silniej, intensywniej i spontanicznie.

Nie było mi dane być w związku z osobą o podobnej skali problemu do mojego, więc ciężko mi powiedzieć, czy taki związek lepiej by funkcjonował niż taki z osobą pozbawioną tych dysfunkcji. Od "zdrowych" partnerek wcześniej czy później się izolowałem, głównie z obawy przed niezrozumieniem mojego problemu z uczuciami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi sie, ze z biegiem czasu, terapii, pracy nad sobą mozna sie tego nauczyć. Sadze, ze macie w sobie poklady wszystkich tych uczuc, emocji, spontanicznosci i odczuwania milosci, tylko jeszcze ich w sobie nie obudziliscie.

Moja była pamietam jak opowiadala, ze jak ja pierwszy raz przytulono w doroslym zyciu to sie poplakala bo kompletnie nic nie czuła. Kilka lat później uwielbiala to robić i odzwzajemniac. Z nikim w zyciu nie przytulalo mi sie tak czule i fajnie.

 

-- 04 kwi 2015, 12:34 --

 

Wiem, że facet mnie bardzo kocha i rozstanie by go strasznie bolało

 

Tylko go nie porzucaj, bo chłop się strasznie nacierpi. Mnie porzucono z dnia na dzień, oczywiście znajdując ku temu pretekst.

Pretekst u mojej DDA+Border+Chad był taki, że podobno groziłem jej samobójstwem (że tak mnie zniszczyła, że to sobie zrobię) :D Co oczywiście było kolejną manipulacją moich słów, ich przekręceniem i wyszukaniem sobie doskonałego pretekstu do ewakuacji.

 

Nie rób tego swojemu facetowi: mnie zrobiono. Od trzech miesięcy nie mogę się pozbierać, a od również 3 msc jestem pod opieką psychoterapeutki. Nie wyobrażam sobie nie korzystać z jej pomocy, bo jest bardzo źle. Pranie mózgu, ogromna krzywda, zdeptanie, porzucenie: to zasiało spustoszenie w całym moim organizmie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi sie, ze z biegiem czasu, terapii, pracy nad sobą mozna sie tego nauczyć. Sadze, ze macie w sobie poklady wszystkich tych uczuc, emocji, spontanicznosci i odczuwania milosci, tylko jeszcze ich w sobie nie obudziliscie.

(...)

 

Wiem, że facet mnie bardzo kocha i rozstanie by go strasznie bolało

 

Tylko go nie porzucaj, bo chłop się strasznie nacierpi.

 

Uczęszczam na terapię i były momenty, kiedy uczucia były u mnie silniejsze, przytulanie sprawiało mi przyjemność i robiłam wszystko żeby też tą przyjemność sprawić facetowi. Czułam że to jednak jeszcze nie jest najwyższy możliwy poziom więc starałam się "rzucić na głęboką wodę" ale to na nic. Jakbym stała nad przepaścią i próbowała na siłę w nią skoczyć widząc na dole coś świetnego ale po prostu nie umiem. A obecnie cofnęłam się i siedzę skulona w kącie i nawet przytulać się nie mam ochoty. Wróciło uczucie "nie dotykaj mnie" kiedy przytulenie czy dotyk sprawia że czuję się nieswojo i drętwo....

 

-- 04 kwi 2015, 14:14 --

 

Nie znam do dziś odpowiedzi na pytanie, czy będąc DDD/DDA można się takich rzeczy nauczyć, a najczęściej mam wrażenie, że to jest tak wdrukowane w naszą naturę, że niestety pozostaje się pogodzić ze smutnym faktem, że już nigdy nie będzie się odczuwało silniej, intensywniej i spontanicznie.

 

Ale boję się, że on pomyśli, że mi na nim po prostu nie zależy, skoro mówię że jest dla mnie ważny ale swoim zachowaniem i izolacją emocjonalną i fizyczną temu zaprzeczam...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie rób tego swojemu facetowi: mnie zrobiono. Od trzech miesięcy nie mogę się pozbierać, a od również 3 msc jestem pod opieką psychoterapeutki. Nie wyobrażam sobie nie korzystać z jej pomocy, bo jest bardzo źle. Pranie mózgu, ogromna krzywda, zdeptanie, porzucenie: to zasiało spustoszenie w całym moim organizmie.

A mnie się wydaje, że rezygnując z relacji z Tobą, podjęła słuszną decyzję. Trzeba być gotowym, aby wejść w związek z kimś o takim bagażu, jak DDA+Border+ChAD (o ile rzeczywiście je miała), natomiast strona zaburzona musi dążyć do zmian, bardzo chcieć się wyleczyć. Jeżeli wyszedłeś z tej znajomości z poczuciem, że spotkała Cię ogromna krzywda, to dobrze, że tak się skończyło. Później byłoby tylko gorzej :).

 

noszila, nie ma nic złego w odsunięciu się czasem na chwilę, czy to fizycznie, czy emocjonalnie. Też mam problem z dotykiem i sądzę, że warto tłumaczyć drugiej stronie, z czego to wynika, co czujesz, jak może Ci pomóc w takich momentach. Grunt to porozumienie!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

noszila, nie ma nic złego w odsunięciu się czasem na chwilę, czy to fizycznie, czy emocjonalnie. Też mam problem z dotykiem i sądzę, że warto tłumaczyć drugiej stronie, z czego to wynika, co czujesz, jak może Ci pomóc w takich momentach. Grunt to porozumienie!

 

Tylko nie chcę, żeby mimo wszystko nie pomyślał, że to jego wina, że już go nie kocham, że mi nie zależy...trudno to wytłumaczyć i powiedzieć "potrzebuję dystansu, nie mam ochoty na przytulanie" i do tego dodać, że nie mam pojęcia jak długo to potrwa? :-| czuję się wręcz podle bo z jednej strony go jakby nieco oszukuję zmuszając się do jakiejś bliskości dla jego zadowolenia a z drugiej to nie wiem kiedy mi to odrętwienie przejdzie więc "gram na czas" bo nie umiem tego ubrać w słowa i wątpię żeby on to zrozumiał jako osoba bez takich zaburzeń która kocha baaardzo mocno.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

noszila, ja stawiam na rozmawianie o uczuciach, zwłaszcza w bliskich relacjach. Nie zawsze jest to łatwe czy przyjemne, ale wydaje mi się uczciwe - ponieważ sama chciałabym wiedzieć, co się dzieje, gdyby moja połówka z jakichś powodów się ode mnie odsuwała. Z drugiej strony, bagatelizowanie uczuć i dążenie do kontaktu, niejako wbrew sobie, wydaje się mniej problematycznym rozwiązaniem. Omawiałaś to z terapeutą?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A mnie się wydaje, że rezygnując z relacji z Tobą, podjęła słuszną decyzję. Trzeba być gotowym, aby wejść w związek z kimś o takim bagażu, jak DDA+Border+ChAD (o ile rzeczywiście je miała), natomiast strona zaburzona musi dążyć do zmian, bardzo chcieć się wyleczyć. Jeżeli wyszedłeś z tej znajomości z poczuciem, że spotkała Cię ogromna krzywda, to dobrze, że tak się skończyło. Później byłoby tylko gorzej :).

 

To już takie szukanie "dobra" w "złu", chociaż możesz mieć rację. Ja to postrzegam dwojako, zupełnie skrajnie, zupełnie czarno-biało niczym Border. Terapeutka oznajmiła mi, że to normalne, że tak to postrzegam, bo mam "chore serce";). Owszem, dobrze się stało, bo w końcu może zacznę dbać o siebie, a nie o drugą osobę, a z drugiej strony brakuje mi jej bardzo i czuję się bardzo skrzywdzony, że tak mnie potraktowała.

 

Ja jej obiecałem, że na nią poczekam, że jestem jej największym kibicem w terapii, że trzymam potwornie kciuki. Że skoro nic nie czuje i po okazywaniu sobie "czułości" płacze, to spokojnie: ja poczekam. Że jestem dla niej kiedy tylko zechce.

Chciała, ale finalnie wygrały jej choroby i zaburzenia. Napotkałem kompletny brak empatii, współczucia: zdeptanie i porzucenie w najbardziej chamskim i sukowatym wydaniu. Mój stan jest taki, że bardzo chętnie bym ją zatłukł kijem bejsbolowym za to porzucenie, a z drugiej strony przyjąłbym ją do siebie ponownie z otwartymi ramionami i wszystko wybaczył.

 

trudno to wytłumaczyć i powiedzieć "potrzebuję dystansu, nie mam ochoty na przytulanie" i do tego dodać, że nie mam pojęcia jak długo to potrwa?

 

To już jest hardkor dla drugiej strony. Bardzo krzywdzące. I paradoksalne... Ten paradoks właśnie najbardziej boli: bo z jednej strony rozumiesz taką zaburzoną, że ma swoje problemy, ale z drugiej strony GDZIE JESTEŚ TY I TWOJE POTRZEBY? Związek dwojga ludzi to dawania i branie: jedna strona drugiej, druga pierwszej. Wspólna zależność. Niczym III Zasada Newtona.

 

Na terapii porównywałem to do spożywania 8-kawałkowej pizzy we dwoje. Jako osoba zdrowa, nie jesz i oddajesz całą pizzę zaburzonej, bo to ona jest chora i zaburzona, nie Ty. Więc dajesz tą pizzę, aż w końcu zaczynasz żyć na głodzie i dochodzi do takiego momentu, w którym umierasz. W relacji zaczyna się źle dziać, próbujesz coś wyłuskać od zaburzonej, jakiś drobny okruszek, bo przecież jesteś człowiekiem i tego potrzebujesz: ale ona nie może Ci tego w tym momencie dać, ale TY TEGO TAK BARDZO POTRZEBUJESZ. To cholernie, cholernie BOLI tą zdrową stronę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też macie poczucie, że powtarzacie w relacjach z płcią przeciwną wciąż ten sam chory schemat? I że sami zadajecie sobie cierpienie? :roll: Ja tak mam, a najbardziej mnie wkurza, że to mi się dzieje właśnie teraz, w tej chwili, a ja nie umiem nie powtarzać tego samego, od czego już jestem chora (chyba powinnam być chora z nudów). Postanowiłam, jako że nie wierzę w psychoterapię, choć tak bardzo się starałam w nią uwierzyć, że tym razem się nie dam schematowi. Przepraszam, ale musiałam to napisać wytłuszczonym drukiem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czuję się wtedy znacznie niżej od drugiej strony, jakby on był jednym z bóstw na górze Olimp, a ja bym była biedną mrówką w trawie u podnóża Olimpu. Czuję się wtedy sfrustrowana, osamotniona i jakby czemuś winna, choć nie wiem, czemu i zapętlam się, aż w końcu ląduję na mocniejszych psychotropach. :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

trudno to wytłumaczyć i powiedzieć "potrzebuję dystansu, nie mam ochoty na przytulanie" i do tego dodać, że nie mam pojęcia jak długo to potrwa?

To już jest hardkor dla drugiej strony. Bardzo krzywdzące. I paradoksalne... Ten paradoks właśnie najbardziej boli: bo z jednej strony rozumiesz taką zaburzoną, że ma swoje problemy, ale z drugiej strony GDZIE JESTEŚ TY I TWOJE POTRZEBY? Związek dwojga ludzi to dawania i branie: jedna strona drugiej, druga pierwszej. Wspólna zależność. Niczym III Zasada Newtona.

W relacji z osobą zaburzoną bardzo ważne jest zachowanie tej równowagi, o której napisałeś - pomiędzy dawaniem i braniem. Sytuacja, gdy poświęca się wszystko dla "upośledzonej" połówki, jest chora, jednak nie to miałam na myśli. Dystans w związku można zyskać, nie krzywdząc nikogo, przez wyznaczenie własnej przestrzeni (na przykład znalezienie kilku godzin w tygodniu, kiedy jest się zupełnie niedostępnym dla partnera, poświęconych na realizowanie własnych zainteresowań); można też uprawiać wspólne formy aktywności, które nie będą wiązały się z przesadnym okazywaniem czułości.

Uważam, że dojrzała relacja powinna bazować na bliskości emocjonalnej. I czasem są takie momenty, gdy trzeba być dla siebie przede wszystkim przyjaciółmi, bez miziania się i nazywania kotkami. Problem pojawia się, kiedy namiętność znika bezpowrotnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

na przykład znalezienie kilku godzin w tygodniu, kiedy jest się zupełnie niedostępnym dla partnera, poświęconych na realizowanie własnych zainteresowań

 

Mnie było to bardzo trudno osiągnąć: naprawdę próbowałem, czasem wychodziło, ale przeważnie jazdy ze strony partnerki tak mną wstrząsały, że zawsze starałem się te "jazdy" uspokoić: rozmowami, całymi dniami myślałem jak ją odpowiednio podejść, by wszystko sobie wyjaśnić, jak jej ładnie powiedzieć, aby zrozumiała. Próbowałem o tym nie myśleć, odłożyć to "na potem", na "ten" akurat wieczór, a przez cały dzień zająć się własnymi pasjami i zainteresowaniami. Udawało mi się w 50%. Pochłonęła mnie: i ja dałem się pochłonąć. :(

 

Uważam, że dojrzała relacja powinna bazować na bliskości emocjonalnej. I czasem są takie momenty, gdy trzeba być dla siebie przede wszystkim przyjaciółmi, bez miziania się i nazywania kotkami. Problem pojawia się, kiedy namiętność znika bezpowrotnie.

 

Zgadzam się w pełni. Świetnie nazywane: być dla siebie przede wszystkim przyjaciółmi.

I to też nie jest takie proste, bo nie rozumiesz, dlaczego w sobotę partnerka aż prosi się, abyś powiedział, że ją kochasz, czeka na "coś" miłego, robi maślane oczka, niski wręcz męski głos przekształca się w sympatyczny dziewczęcy głosik jak u słodkiej dziewczynki: więc mówisz o niej w samych superlatywach: "kochanie, jesteś tak zaburzona, ale tak znacznie bardziej normalna od innych i tak bardzo Cię kocham" - ona jest wtedy bardzo zadowolona, a Ty w duchu radujesz się, że mogłeś sprawić jej przyjemność, zaczynasz czuć się potrzebny, że ta Twoja miłość być może w minimalnym stopniu komuś pomaga. A w niedzielę sytuacja odwrotna: napotykasz zimno, ironię, sarkazm, tak jakby wczoraj nigdy się nie wydarzyło i nie miało znaczenia. W poniedziałek powtórka soboty i tak w kółko. Jak to pojąć, jak to zrozumieć? To jedna z tych rzeczy/schematów, które najbardziej bolały i bolą do dzisiaj: bo wciąż nie mam jej obrazu jaka ona była "naprawdę".

 

Czy była naprawdę biedną, małą dziewczynką, czy sarkastyczną i ironiczną suką? Nie mogę zespolić jej obrazu w swoich myślach: błądzę od jednej wersji do drugiej (dziewczynka vs suka).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy była naprawdę biedną, małą dziewczynką, czy sarkastyczną i ironiczną suką? Nie mogę zespolić jej obrazu w swoich myślach: błądzę od jednej wersji do drugiej (dziewczynka vs suka).

A co sprawia, że takie ważne jest dla Ciebie wybranie jednej wersji? Gdyby w rzeczywistości była tylko "biedną, małą dziewczynką", mógłbyś jej pomóc? Niestety, wbrew temu co pokazują w filmach, miłość nie uzdrawia, za to terapia i leki - tak. Mogłeś ją zmotywować do podjęcia leczenia i to wszystko, decyzja należała do niej. Teraz, jak zauważyłeś, pora skupić się na sobie... Może warto też zastanowić się, co popchnęło Cię do wejścia w taki chory układ :).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czuję się wtedy znacznie niżej od drugiej strony, jakby on był jednym z bóstw na górze Olimp, a ja bym była biedną mrówką w trawie u podnóża Olimpu...

 

...z poczuciem bezkresnej wdzięczności za to, że raczył się kimś tak beznadziejnym jak ja zainteresować... :why:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A co sprawia, że takie ważne jest dla Ciebie wybranie jednej wersji?

 

Sam tego nie wiem. Minęły już 2 miesiące, a ja dzień w dzień myślę o niej. Co zrobiłem nie tak, czego jej nie dałem, czego dałem jej za dużo, jak inaczej może mogłem się zachować, postąpić? Jaka ona jest naprawdę, czy grała przede mną, czy udawała? Co siedzi za jej maską? Itp. itd. 90% dnia tak własnie myślę, a pozostałe 10% to myśli w stylu: "daj sobie spokój, była po prostu mocno jebnięta w mózg."

Z miesiąca na miesiąc była innym człowiekiem. Jedyne co u niej niezmienne było, to cytowanie jakichś frazesów, którymi raczy ją terapeutka na sesjach w stylu: "nie mamy wpływu na uczucia innych". Brzmiało to tak sztucznie, bo czuć było doskonale, że to nie wychodzi od niej "z serca", a jest jedynie pustym powtórzonym frazesem po swojej psycholożce.

Zupełnie jakby ktoś brylował znajomością pojęć fizyki, a zupełnie tej fizyki nie rozumiał, poza "wykuciem" na pamięć.

Żenada. I Ona dzięki temu czuła się bardziej dorosła, doświadczona, to dawało jej pole do sarkazmu, ironii - wykorzystywała to przeciwko mnie, a do usprawiedliwienia siebie. Żenada. Jak na to patrzę i sobie myślę, to mam ochotę jej ostro przywalić w tę głupią głowę, że tak właśnie ze mną postępowała. Suka no!

 

Gdyby w rzeczywistości była tylko "biedną, małą dziewczynką", mógłbyś jej pomóc?

 

Oczywiście, że nie. Ale troskę i wsparcie miała, a to już coś.

 

Mogłeś ją zmotywować do podjęcia leczenia i to wszystko, decyzja należała do niej.

 

Była od 3 lat w terapii.

 

Może warto też zastanowić się, co popchnęło Cię do wejścia w taki chory układ :).

 

Nad tym pracuję z terapeutką.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czuję się wtedy znacznie niżej od drugiej strony, jakby on był jednym z bóstw na górze Olimp, a ja bym była biedną mrówką w trawie u podnóża Olimpu...

 

...z poczuciem bezkresnej wdzięczności za to, że raczył się kimś tak beznadziejnym jak ja zainteresować... :why:

... albo z wątpliwościami, jakim cudem w ogóle chce mieć ze mną kontakt. Że to na pewno nieprawda. :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×