Skocz do zawartości
Nerwica.com

Mój dzisiejszy dzień


daablenart

Rekomendowane odpowiedzi

"Post (13.07.2017) Nihila z "Grupy":

 

"Ostatnio w pociągu, zanim musiałem wysiadać, jedną ciperę odmetkowałem - dosłownie odmetkowałem :D

 

Wracam z Kluczborka do Opola. Na kolejnej stacji wbija młoda dziewczyna, w ładnej bluzeczce. Siada na fotelu, zaczyna malować sobie paznokcie. Przyglądam się jej - wisi wielka metka "9,99 zł" na pół pleców :D Pytam: "Z tą metką na plecach, to celowy zabieg?" :D "Aaaaaaaaa, metkaaaaaaa, zapomniałaaaaaamm" :P Opowiadała, że była na wyprzedaży i wyhaczyła bluzkę ... :D A że miała pomalowane paznokcie, zaproponowałem, że jej tą metkę odetnę - miałem w plecaku nożyczki ;) "Chirurgiczne cięcie" i pozbył się metki :D No "odmetkowałem" koleżankę :D Trochę jeszcze gadaliśmy, ale musiałem wykurwiać, bo mi wcześniej konduktor pozwolił tylko pół trasy przejechać - ehhhh :P

 

P.S. Gdyby któraś z Was potrzebowała kiedy, coby ją "odmetkować" - Nihil służy pomocą :D"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Marcinku, tyle wojaży, a oblivionka nie dostała obiecanej widokówki :bezradny: Czuję w kościach, że w ramach zemsty uwiodę Twojego starego i zostanę Twoją macochą.

 

Mój dzisiejszy dzień: na mieście usłyszałam od pewnego pana, że seksi ze mnie dupa, a było mnie tyle widać, co od szalika do czapki z pomponem. Dodam, że ukrywam się za okularami. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć (przypuszczam, że moja mimika jest na tyle wyrazista, że nie muszę werbalizować), szanowny pan przeprosił za użycie wyrazu "dupa" i odszedł w swoją stronę.

Także tego, albo podstawiony, albo kurwiki w moich zezujących oczkach robią robotę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziś dowiedziałem się, że jeśli dadzą mnie kiedyś na drugą zmianę, to jak wyjdę na przystanek, to mogę zostać zabity, bo w godzinach, gdy kończy się druga zmiana, dzielnica, w której jest mój biurowiec, to już "slumsy". Tak więc moje życie zbliża się do końca.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mark123, Może nie będzie, tak źle może nie dadzą. noś ze sobą giwerę albo chociaż gaz. ;) To tylko w Twojej głowie tkwi.

 

Badania dowodzą, że człowiek dumny wyprostowany, pewny siebie, jest mniej narażony na ataki niż zgarbiony przerażony bądź tym 1. :mrgreen:

Musiałbym sobie przeszczepić mózg, żeby umieć być tym 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest, tylko siedzi w głębi Ciebie i nie może wyjść. Mi psycholog kazała co dzień przed lustrem ćwiczyć, stawać i mówić: jestem silna, kocham siebie, dam radę itp. To działa, chodź na początku nie widziałam siebie, byłam szara, starsza o 10 lat, trzęsłam się oczy miałam laki, - martwe. Ale upór mi pomaga. Jeszcze nie do końca jestem, tam gdzie chciałam ale wszystko przede mną. ;) Podobno trening czyni mistrza.

Nie znasz mnie w ogóle, ja znam siebie bardzo dobrze, nie wciśniesz mi głupot. Nie ma we mnie żadnej siły i nigdy nie będzie, choćbym nie wiem, jak się starał, żeby była.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mój dzisiejszy dzień jest taki, że wstałem o 9:30, ledwo powalczyłem z natłokiem myśli który zawsze miałem z rana, pograłem na kompie, poszedłem po zasiłek, byłem na pokemonach, wypiłem dwa energetyki, poobserwowałem parastezje i objawy których już prawie brak, i zaczynam się nudzić, myślałem już o potencjalnych zajęciach ale trochę zimno na dworzu i mam jeszcze minimalne lęki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nihil, 19.08.17, "Grupa":

 

"Rano, tego dnia co dostałem mandata od tajniaków w Gliwicach, jeszcze szlajając się po Zabrzu, naszła mnie potrzeba, coby udać się tam, gdzie nawet królowie chadzają sami :D Mogłem iść do Maka, galerii handlowej, ale akurat u siebie w mieście staram się wystrzegać - kiedy nie pójdę, zawsze spotkam jakiegoś znajomego ryja z czasów "przed-rozkurwowych" i standardowo: "Nihil, kurwa, jak żyjesz ? Ty w ogóle żyjesz ?!" :P Toteż udałem się do toalety w Poradni Zdrowia Psychicznego i Leczenia Uzależnień - tam na 100% nikt mnie nie zczai :D Jeszcze chciałem umyć zęby przy umywalce, bo tak szybko ewakuowałem się z mieszkania, że nie zdążyłem wcześniej - starszy o 9 lat kuzyn z żoną i bajtlami jechali do Włoch do matki żony kuzyna i mieli wpaść przejazdem (koniec końców nie przyjechali :P), a Nihil nie miał siły "wujkować" i opowiadać jak to "wygrywa życie" :P Napuściłem sobie wody do butelki po mineralce - co rusz jakieś Odklej, zapewne z nerwicą natręctw chciał do umywalki - i poszedłem naprzeciwko obok takich krzaków za budynek MOKu - salą taneczną. Szoruję sobie ząbki, szoruję, gdy nagle z za krzaków słyszę: "- Wody potrzebujesz ?" "- Nie dzięki, mam." - odpowiadam (jakiś typ/typy piją se tam piwo i się zgrywają - pomyślałem) :P Skończyłem, już mam iść, gdy z krzaków dobiega mnie: "Miałbyś poratować jakąś bułką do jedzenia ?" - "Pewnie, że mam. Zapraszam." - odpowiedziałem. Odstąpiłem typowi pół bochenka chleba, dwie konserwy (Hobby śmieje się, że zajebuję konserwy z domu, a później gdzie nie pójdę, to bejom rozdaję :P), ze dwa banany ;) Ziomek nazywał się Adam, na oko przed 40 - obozował w tamtym rowie, w tych krzakach :P Pytał się, czy mam też kawę, bo choruje na zakrzepicę żył i potrzebuje rozszerzyć naczynia krwionośne, że nogi bolą, drętwieją - w zasadzie nie pijam kawy, więc nie miałem. Pożegnałem się z typem i se poszedłem, ale gdy przechodziłem obok tej Poradni Zdrowia Psychicznego pomyślałem sobie: "Dobra, załatwię ziomkowi tą kawę. Cipery recepcjonistki, pracownice socjalne ciągle tam kawy chleją, to może poratują ?" Wbijam tam i gadam, że znajomek ze względów zdrowotnych potrzebuje wypić kawę, że ma problemy z układem krwionośnym i czy nie mieliby poczęstować ..." - załatwiłem ;) No to idę zanieść ziomkowi. Wołam: "Adam, Adam, kawę Ci przyniosłem" - wygramolił się Adam z krzaczorów :D No to otworzyłem browara i tak pijemy - on kawę, ja piwko. Wbiłem tam na to jego obozowisko i trochę pogadaliśmy. Od półtora miesiąca tam obozuje ... - że chwilowo nie ma siły zmieniać miejscówki. Gadał o tej zakrzepicy, ale później pokazywał mi jakąś kartę z pieczątkami co chodzi podbijać do tej Poradni Uzależnień ? - dlaczego tam a nie w innej ? Mówił coś, że jak z nim gorzej, to specjalnie unika ludzi, żeby przypadkiem nie zarazić (zakrzepicą ?) ... O osłabionej odporności i leczeniu jej multiwitaminą ? Ale ciągle twierdził, że wszystko przez "zakrzepicę" :P IMO Typ najprawdopodobniej był chory na AIDS - no ale chuj tam, normalnie mu piątki przybijałem - od podania ręki człowiek się przecież HIVem nie zarazi ;) Ziomek kulturalny, elokwentny, acz strasznie odklejony - nawet ja nie nadążałem za niektórymi jego analogiami, tokiem myślenia :P Do tego trochę zbieracz - jakieś typowe śmiecie po słoikach poupychane- kapsle po coli, stare układy scalone od kalkulatorów, gołębie pióra ... itp. Pytam się, co za itemy - mówi że rzeczy znalezione na jego drodze, które mogą mu się do czegoś przydać :P Miał też słoiczek z kiepami (zbiera pod tą poradnią po doniczkach, popielniczkach, co pacjenci zostawiają :P), bletki z gazety se robił, szklana fifka, wycior do fifki z gołębiego pióra :P Porozmawiałem jeszcze trochę, dopiłem browara, pożegnałem się (dziękował, że mógł mnie gościć :D) i poszedłem na PKP na pociąg do Gliwic ;)"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nihil, 19.10.17, "Grupa":

 

"Była środa, około 1 w nocy - 18 października 2017 roku. Od rana dnia poprzedniego sączył gorące, gorzkie kakao od Wedla i szlajał się Nihil po Kędzierzynie. Przyjechał z zamiarem ukończenia "Opolskiego Challenge'a 2017" (zwiedzenia wszystkich powiatów województwa opolskiego), czyli udania się do Głubczyc - trzeci lub czwarty raz był w Kędzierzynie i zawsze przekładał. Stał przed dworcem PKP. Chwilami już zastanawiał się nad powrotem tym nocnym Intercity - "Przemyślaninem" - o 2:15 - do Gliwic. Rozpuścił tabsa z witaminą C, 1000 mg, w kubeczku z wodą mineralną i wypił, połknąwszy wcześniej complexa ze Zdrovitu - tabletkę multiwitaminową. Zebrał myśli, po czym powiedział do siebie: "Nie ma chuja, kurwa, dzisiaj dojadę!". Udał się więc ulicą Kozielską, by kolejno skręcić pod Mc'Donalds'a. Bez najmniejszego źródła światła czy choćby znaku odblaskowego, wszedł samobójca na drogę krajową 40.­ No dobrze, wiedział (wydedukował czy pamiętał przepis ? - ostatecznie nie był takim "dziwkiem bez szkoły", na jakiego się kreował), aby iść lewą stroną jezdni, a i pobocze było całkiem szerokie - toteż uznajmy, że jakieś tam szanse przeżycia i miał. Tylko na jednym, 300 metrowym odcinku drogi krajowej 45, ryzyko (a wraz z nim adrenalina: "jebnie, nie jebnie ? a chuj tam "- skwitował) niebezpiecznie wzrastało. Uprzednio, nie spiesząc się, podziwiał ową śliczną, gwieździstą noc. Minął też z oddali oświetlony zniczami cmentarz, a gdy przechodził mostem przez Odrę, pozdrowiło go kwakanie kaczorów, a także odgłosy innego ptactwa nadrzecznego. W końcu doszedł do Ryńskiej Wsi, skąd z rana zamierzał łapać autostopa - krajową 38 prosto na Głubczyce. Spojrzał raz jeszcze na 38. "Co prawda rzymscy legioniści robili po 30 kilometrów, w pełnym rynsztunku ... ale ciemną nocą, przy braku pobocza i bez ani jednego odblasku ? Teraz to już na bank mnie coś pierdolnie" - pomyślał i zrezygnował.

Czekał na świt, coby nie zatrzymywać nocą samochodów. Było po 3 w nocy, gdy nagłe oberwanie pogody, sprawiło, że temperatura zaczęła drastycznie spadać. Poniżej 10 stopni Celsjusza - można było wyczytać na jednym z okiennych termometrów. Morale zaczęły słabnąć. Poczuł się zmęczony. Działanie ostatniego kakao wypitego kilka godzin wcześniej już zeszło, zrobiło mu się bardzo zimno. Wybył ofensywnie, z małym plecakiem, bez śpiworu, w letniej, przeciwdeszczowej (a i z tym było słabo) kurtce. Zaczął strasznie dygotać. Świadom kryzysowej sytuacji w jakiej się znalazł, wymyślił, że ogarnie jakiś koc i się nim okryje. Ośmielony napisem: "w przypadku ciężkiej choroby dzwonić o każdej porze dnia i nocy" przytrzymał dzwonkiem od drzwi plebanii lokalnej parafii pod wezwaniem św. Urbana. Po chwili nacisnął raz jeszcze - nikt mu nie otworzył. Pomyślał, że przejdzie się gminą i zadzwoni/zapuka do jakiegoś domostwa z palącym się w oknie światłem (nie chciał specjalnie budzić ludzi), przedstawi sytuację i poprosi o użyczenie jakiegoś kocu - nie znalazł ani jednego palącego się w oknie światła. Zrezygnowany usiadł na ławkę jedynej we wsi wiaty od PKSu. Żałował, że szybciej nie wprowadził w życie rady Hobieggo=geniusza, coby ten lekki, kompaktowy koc ratunkowy, z foli NRC, nosić po plecaku. Planował od nowego sezonu - ten wszak miał się już końc­zyć. "Szkoda, że to nie "Igrzyska śmierci" - przyleciałaby kapsuła z NRC" - pomyślał. "Ale to najprawdziwsze życie, nie film ... - westchnął. "A nie, Nihil przecież i tak nie zyskałby sympatii żadnego sponsora, hahahaha" - roześmiał się. Humor mimo wszystko go nie opuszczał. Dochodziła 4:30. Rozłoży się - w pozycji embrionalnej (wszak "umierał" z wychłodzenia) na przystankowej ławce. Spojrzał w gwieździste niebo. Ciągle wydawało mu się piękne, jak chyba nigdy wcześniej ...

... ocknął się po godzinie, przemarznięty, jednak wciąż żywy. Na zegarze gminnym dochodziła 6 - "hurra! zaraz otworzą wioskowego Lewiatana" - ucieszył się. Polska sieć, polska gościnność - dogadał się z Paniami, że poratują go wrzątkiem, coby kakao zalać. Musiał jeszcze pozyskać jakiś kubek. Wstąpił do lokalnej ciastkarni i przedstawił jak się ma sytuacja - dziewczyna za ladą użyczyła mu porcelanowego - jak mówiła, miała dwa. Tak więc posypał sobie Nihil dużą porcją kakao (z 1/3 kubka jeśli nie więcej), po czym wrócił do marketu. Na zewnątrz wciąż było chłodnawo, pozwolono mu z wolna raczyć się gorącym kakao w hypermarkecie. Wypił, poprosił o dolewkę wrzątku (rozpuszczalność kakao w wodzie jest ograniczona, gdy da się go więcej ...), a gdy już, nie spiesząc się, dopił, jeszcze raz kulturalnie podziękował. Poszedł oddać kubek (przeprosił, że brudny - w sumie oczywiste - że nie miał gdzie umyć), a i też kupić kilka świeżych dużych bułek. Zjadł jedną. Zanim udał się, by łapać transport, zahaczył o budynek Urzędu Gminy (i paru innych instytucji, jak ma to miejsce w małych, wiejskich miasteczkach), celem skorzystania z toalety. Przypomniał sobie, że kiedy był w Gogolinie a ichniejsze poczty nie dysponowały widokówkami, zagadał do urzędniczek (choć Nihil ideowo przeciwny nadmiernej biurokracji, globtroter lubi rozmawiać z młodymi, wyluzowanymi urzędniczkami - jedna z nich opowiadała mu wtedy o swoich tegorocznych wakacjach w Toskanii) i dostał ,"za free", parę kart ze zdjęciami gminnych zabytków, w formacie pocztówek - chyba dla promocji Gogolina stworzonych. Więc i tym razem, będąc w Reńskiej Wsi, zagadał o widokówki/broszury sygnowane nazwą gminy. Otrzymał kilka. "Lusi i Sukkub dostaną fajny pakiet" - pomyślał. Zmierzał do skrzyżowania. Morale wzrastały. Stanął przed wjazdem na krajową 38 w Reńskiej Wsi. Chwilę się zastanowił, po czym powiedział do siebie: "rzymscy legioniści w porównaniu z Nihilem to pizdeusze (po wolfowemu) byli!". Energicznym marszem ruszył do Głubczyc. Już po przejściu tych kilkuset metrów, jeden typ zatrzymał się samochodem: "Gdzie idziesz ? Podrzucić Cię? - zapytał. Nihil dziękując, grzecznie odmówił, tłumacząc w skrócie ziomkowi swego challenge'a, że oto chce do Głubczyc z buta dojść - pożyczono mu powodzenia. Pogoda zrobiła się wręcz idealna. Słońce przyświecało Nihilowi (że aż zdjął kurtkę wiążąc ją sobie wokół pasa - miła odmiana) a przyjemny wiaterek smagał go po twarzy. Po obu stronach jezdni, jak okiem sięgnąć, rozciągały się pola i łąki (gdzie nie gdzie skupiska drzew) - rolnicze, w dalszym ciągu malownicze pejzaże. Przechodząc obok przydrożnego krzyża, zaintonował: "szczęśliwej drogi już czas". Szedł tak i szedł. W międzyczasie kierowcy jeszcze parę razy, sami z siebie, zatrzymywali się, oferując podwózkę - dziękował, trwając przy swoim postanowieniu. Gdy zgłodniał, zrobił sobie przerwę - na bułkę i kabanosy zabrane z domu. Przeliczył, czy zapasów wystarczy też i na drogę powrotną. "Później będziemy się martwić" - podsumował. Po licznie upływających minutach nieprzerwanego marszu, zaczął jednak odczuwać trudy owego wyzwania."W końcu z tym odzyskiwaniem kondycji, to nie tyle dla niej samej, a coby za jej sprawą cipery dobrze ruchać." - pomyślał. "Wszystko dla ciper!" - wykrzyczał żartobliwym tonem. Szedł dalej. Mijając gminę Pawłowiczki, nabył za ostatnie pieniądze w lokalnym markecie tą gorzką czekoladę >70% masy kakaowej z Wawela - przeczuwał, że mu się przyda. Wiedział, że kryzys jeszcze nadejdzie ... Zahaczył w niej też o urząd - w celu pozyskania jakichś pocztówek do kolekcji. Nie mieli (standardowo porozmawiał z urzędniczkami - żaliły mu się, że w porównaniu z innymi gminami, ich otrzymuje z budżetu mniej kasy), za to wręczyli mu dwie broszury informacyjne rozmiaru A5, sygnowane nazwą Pawłowiczki. "Jak ja to wyślę dziewczynom ?" - zadał sobie pytanie. Kontynuował piechur swą drogę. Znak oznajmiający, że oto przekroczyliśmy granicę powiatu głubczyckiego, poprawił i tak w sumie nie najgorsze nastawienie. Nie szedł już tak zdecydowanym tempem jak na początku, ale szedł ... "A droga długa jest" - nucił Akuratów. Rolnicze pejzaże nie przestawały cieszyć wzroku. Szedł ... Gdy jego oczom ukazały się wielkie, metalowe silosy, wstąpił na teren zakładu. Zapytał ochroniarza, jak daleko jeszcze do Głubczyc. "5 km" - padła odpowiedź. Przy okazji (konwenans), co za infrastruktura, co za przedsiębiorstwo. Gość od kanciapy zrelacjonował mu, że zagraniczna firma z branży spożywczej (do przewidzenia) zboże w tych silosach przechowuje. Całą gromadę fajnych kiciaków miał - śmiał się Nihil, że pewnie pilnują, coby myszy im z tych silosów nie wyjadały. Pożegnał się z ochroniarzem, wrócił na 38. Kilometry mu się dłużyły. Gdy napotkał na pierwsze zabudowania, był już mocno wyczerpany. Zapytał małżeństwo seniorów, spędzające czas na ogródku, czy to już zaczynają się Głubczyce. "Nie nie, musi Pan iść jeszcze ze 2 km" - odpowiedział jegomość. "Kurwa" - wymamrotał pod nosem. Sunął się więc tym wątłym, chwiejnym krokiem. "Byle do przodu" - sobie powtarzał. Przechodził koło skrzyżowania dróżek, gdy młoda kobieta zatrzymała się przy nim autem. Tym razem zamiast pytania: "podrzucić gdzieś Pana ?" usłyszał: "wszystko w porządku ? dobrze się Pan czuje?" - widać zauważalnie słaniał się na nogach. Chciał ukończyć challenge'a, odparł, że w porządku, że wszystko gra, przy czym podziękował za troskę. W zasadzie, patrzył już tylko pod swoje nogi - by się nie przewrócić. Gdy dotarł do ronda podniósł głowę - widniał za nim upragniony zielony znak: "Głubczyce", a w oddali rysowały się wieże: kościoła i ratusza miejskiego. Ich widok dodał mu sił. "Jesteśmy w domu" - odetchnął z ulgą ...

 

C.D.N.

 

Po dotarciu do rynku, jeszcze nim zdążył spocząć na upragnionej ławce, udał się na pocztę, celem zakupienia dla dziewczyn pocztówek. "Skończyły się" - odpowiedziała pani za ladą. Pokierowała go za to do lokalnej księgarni, w której miały być na 100% - o tej godzinie już zamkniętej. "To nic, i tak miało się przeczekać do rana" - pomyślał. Wrócił więc pod ratusz, by podjeść kabanosów - swój spóźniony obiad. Kolejno rozejrzał się po lokalach, restauracjach w poszukiwaniu jakiegoś wi-fi, stoliku. Od razu, na wstępie, zaznaczał, że nie będzie niczego zamawiał, bo jest całkowicie spłukany, że potrzebowałby chwilę popracować przy tablecie i czy nie mógłby sobie za jakiś czas na spokojnie przysiąść w którymś kącie. W obu lokalach, co się pytał, pozwalano mu. We włoskiej restauracji ("La Piazza") chciał jeno przy zewnętrznych stolikach, ale wieczorem, zrobiło się już na tyle zimno, że dopytał się, czy jednak może w środku - ruch był mały, pozwolono mu. W międzyczasie z pracownicami lokalu, wywiązała się pełna uprzejmości rozmowa - Nihil opowiedział o swoim tripowaniu, challenge'u, że do Głubczyc z Kędzierzyna piechotą, że na Pietrowice, aż pod granicę chce dojechać. Powiedziały, że bez herbaty w taki ziąb nie wypuszczą - przyniosły Nihilowi jakąś markową, irlandzką herbatę z cytryną. Uprzejmie podziękował i tak sączył ją sobie przed tabletem, gdy to po jakimś czasie przyniosła mu dziewczyna talerz z dużą, jeszcze parującą pizzą - z serem, pepperoni, szynką, pieczarkami, sosem pomidorowym, ziołami i przyprawami ... "Na koszt firmy, smacznego" - nie mógł się Nihil nadziękować. Widać historia o wielkim podróżniku, co zawitał w ich skromne progi, dotarła do szefa kuchni - Włocha, jak się miało okazać właściciela tego nowo otwartego lokalu - czwarty miesiąc działają, liczą, że interes wypali. Co prawda Nihil był świadomy silnej (u nich z kolei z neta korzystał, to wiedział) konkurencji ze strony pubo-kawiarnio-pizzeri za rogiem, acz raczył zauważyć, że w porównaniu z ich wykwintną restauracją, tamci bardziej pod fast-food podchodzą - inne targety, inna klientela. Przytaknęła rozmówczyni, odpowiadając, że składniki prosto z Włoch sprowadzają - można było odczuć, Nihil chyba w życiu lepszej pizzy nie jadł. Nie mógł zmieścić całej (nie spodziewał się aż takiej życzliwości, uprzednio kabanosy na obiadokolację ...), to zapakowano mu resztę na wynos. Żartował, że jak już zostanie sławnym backpackerem, napisze książkę, opisze w niej ich restaurację - będzie reklama. Uprzejmie się pożegnał (było po 22, od paru minut powinni zamykać), wychodząc, raz jeszcze prosił przekazać podziękowania szefowi kuchni-właścicielowi. Morale mu się poprawiły, spacerował po rynku - acz w dalszym ciągu musiał wykombinować, gdzie i jak, przetrwać kolejną chłodną noc. Pomyślał o tutejszym zakonie franciszkanów - dzwonił dwa, trzy razy - nikt mu nie otworzył. Zlokalizował plebanię proboszcza od kościoła nieopodal ratusza. Zadryndał do drzwi, wyjrzał kapłan z okna na piętrze. Zrelacjonował mu Nihil sytuację, pytając, czy nie mógłby go chociaż do samego przedsionka/klatki schodowej wpuścić, zamknąć od środka itd. Wykręcał się ksiądz, że Nihila nie zna ..., a na sam koniec rzucił absurdalnym pomysłem, żeby poszedł na komisariat policji i żeby tam go przenocowali, że oni służba społeczna ... (jak opowiadał owej nocy o tym pomyśle jednej policjantce z patrolu, miała z księdza bekę - oferowali mu policjanci, że jeśli chce, ostatecznie mogą go do Pietrowic podrzucić, ale tam tym bardziej nie miałby się gdzie podziać). Gdy dzwonił po raz drugi, chcąc poprosić księdza o użyczenie jakiegoś koca, z premedytacją zgasił proboszcz palące się na piętrze światło, zaś po ruchu firanki widać było, że wyczekuje, kiedy zawracający jego cenny spokój "pielgrzym" sobie pójdzie - nie miał tego dnia Nihil szczęścia do plebanów. Po godzinie marznięcia na powietrzu, zdesperowany, zaszedł na owy komisariat policji, z zapytaniem, czy może przeczekać największy chłód w ich poczekalni - dyżurny, odpowiedział mu, że gdyby była zima, wpuściłby, a tak ... "Dobranoc" - pożegnał go (złośliwie ?) oficer. "Dla kogo dobra, dla tego dobra" - odparł Nihil na odchodne policjantowi. Wracając z komisariatu w kierunku rynku, dostrzegł bej otwartą klatkę schodową w jednej kamieniczce. Wszedł, zamknął drzwi, rozłożył się na półpiętrze. Plecak (suwaki spiął małą kłódeczką) przytwierdził zapięciem rowerowym do balustrady schodowej i położywszy się , oparł o niego głowę. Podłoga zabezpieczona była cienką tekturką - zapewne niedawno odświeżano elewację. "Jeszcze nie zdarzyło mi się leżeć na tak ciepłej, wygodnej podłodze" - pomyślał i zasnął. Rankiem obudziła go wychodząca z mieszkania, na oko 40-, kobieta. "Co Pan tu robi ? Dlaczego Pan tu leży ?" - zapytała. "Proszę wybaczyć ..." - zrelacjonował kobiecie swoją sytuację, ta pozwoliła mu jeszcze się wylegiwać. Z przyjaznej klatki schodowej zebrał się jakoś po 8. Kolejno pod ratuszem, przy stoliku od pamiętnej włoskiej restauracji (po zamknięciu nie chowano krzeseł i stolików, tylko spinano je grubym, żelaznym łańcuchem) spożywał śniadanie - połowę dużej pizzy, którą to wieczór wcześniej zapakowano mu na wynos. Nie spieszył się. Obserwował rynek i przechodniów. Głubczyce skąpane w blasku słońca i opadłych z drzew liści. "Zwyczajne, jesienne, czwartkowe przedpołudnie ?" - zapytał w myślach. Gdy jego oczom ukazał się szef kuchni-właściciel owego lokalu, pozdrowił, kłaniając się nisko mistrzowi. Zarzucił jeszcze magnezami, potasami, complexami witaminowymi, popił mineralką i udał się do wcześniej wspomnianej księgarni. Mimo że niewielka, obfitowała w liczne pozycje. Zakupił dziewczynom pocztówki, by następnie udać się do miejskiej biblioteki, celem podładowania tabletu i skorzystania z ichniejszego wi-fi. W czytelni wyjątkowo prowadzone były zajęcia dla dzieci, więc bibliotekarki lokowały gości w mniejszej (też ze stanowiskami komputerowymi, acz brakowało zasięgu czytelnianego wi-fi) sali - tej z książkami dla dzieci i młodzieży. Ładował tablet, czekając na zakończenie trwających w czytelni zajęć. Przy okazji spotkał pewną młodą, na oko studentkę - Lucyna miała na imię. Otwierając "kryzysową", "gorzką 70%" od Wawela, jako iż dziewczyna usiadła przy sąsiednim biurku, zapytał się, czy nie chce się poczęstować - podziękowała, za to wywiązała się rozmowa. Pytała się go czy student, pracuje nad czymś przy tablecie - odparł, że trochę jakby taki backpacker-globtroter. Opowiedział o swoim challenge'u, ostatnich tripach, planach na przyszłe. Lucyna okazała się być po ekonomii. Prowadziła gminne zajęcia z tworzenia CV, researchu ofert pracy, zarządzania czasem i kapitałem. Brylował przy niej Nihil zwrotami jak: "bankroll management", "return of investment", "equity value" - znanymi mu jeszcze z czasów, gdy okazyjnie grywał online w pokera: Texas Holdem - na dawnym poker-roomie FTP. Polecił jej również publicystykę Stanisława Michalkiewicza, Janusza Korwina-Mikke, Grzegorza Brauna - jako iż często poruszają w swych felietonach, prelekcjach i wystąpieniach tematy z płaszczyzny ekonomii. Pytał o jej plany na dziś, weekend - na imprezę szła - acz niepijąca - przeciwniczka wszelkich dragów i używek. W międzyczasie zwolniła się czytelnia, oznajmiła im pani bibliotekarka. Dziewczyna miała odpalone programy na stacjonarnym, więc została w sekcji młodzieżowej - Nihil przeniósł się do czytelni. Żegnając się z Lucyną, życzył jej udanej imprezy - mimo że "na sucho". Ona mu powodzenia w tripowaniu. Kolejne godziny upłynęły mu na słuchaniu (przez słuchawki) muzyki z youtube, czytaniu bieżącej twórczości konserwatywno-liberalnych felietonistów, opisywaniu swego marszu - z Kędzierzyna do Głubczyc, by kolejno zamieścić na facebooku i - jak to zwykł mawiać - "u ciper pochytać atencji". Teledyski z internetu stosunkowo szybko wyczerpały mu baterię, więc po paru godzinach (w sali czytelnianej, nie wiedzieć czemu, nie pozwalano korzystać z dostępnych kontaktów) udał się do lokalnej ciastkarni, gdzie to ładując tableta, kończył pisać relację. Przed zamknięciem lokalu, świadom iż zapasy żywnościowe skończą się raczej szybciej niźli później (ostatnia paczka kabanosów została), spytał się kobiety, czy nie zostały im jakieś ciasta, pieczywa, które się nie sprzedały, a z racji krótkiego terminu przydatności już raczej nie sprzedadzą, i że jeżeli tak, musieliby takowe wyrzucić, Nihil chętnie przygarnie. Dostał 3 ogromne kawałki, jeszcze zdatnego do spożycia, sernika i butelkę wody mineralnej. Wyszedł uprzejmie dziękując. Udał się jeszcze do pubo-kawiarnio-pizzeri, motywowany potrzebą szybkiego zalogowania się na facebooka i opublikowania postu - dziewczyna za barem pozwoliła mu korzystać aż do zamknięcia lokalu - choć z racji powszedniego dnia, braku klienteli, zamykali trochę wcześniej. Po opuszczeniu przybytku (zawczasu poczęstował się jeszcze plastikowym widelczykiem), przysiadł na rynku, pożywiając się, jak to się właśnie okazało, bardzo dobrym sernikiem. Było jakoś przed 23. Rozmyślał nad złapaniem transportu do Pietrowic, pod czeską granicę. Spoglądał na owy znak - "Pietrowice --> drogą krajową 38". "Rzymscy legioniści ..." ? - zapytał siebie w myślach. Już wiedział, "challenge trwa !" - postanowił. "Tylko jak tak w nocy ? Bez ani jednego odblasku ?" - wymyślił, że ogarnie od którejś ekipy zapalniczkę, by zawczasu posyłać nadjeżdżającym kierowcom sygnały świetlne. Jak pomyślał, tak zrobił. "Szczęście można znaleźć nawet w najciemniejszych czasach, trzeba tylko pamiętać, aby zapalić światło." - mawiał profesor Dumbledore w "Harrym Potterze i Więźniu Azkabanu". Nihilowi bardzo by się teraz przydało ...

 

C.D.N."

 

- taka se relacja, pisana na bieżąco, w trakcie trwania tripu :D Później już weny brakło - no ale jeszcze kiedy dokończę :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W trakcie zajęć zaczęłam płakać, musiałam wyjść z sali. Ciężko mi było myśleć, czułam się odklejona. Wyszła za mną jedna z koleżanek i przytuliła mnie, zadawałam jej dziwne pytania na skutek tego chwilowego odklejenia. Czy wierzy w reinkarnację, czy czuje się aniołem, mówiłam że jestem głupia, a cała reszta mądra - jakbym dopiero uczyła się alfabetu. Czy jesteśmy w czyśćcu, piekle itp. i to wszystko mimo tego, że już nie wierzę w Boga.

 

Potem uspokoiłam się i doszłam do wniosku, że skoro jest wiele religii, to żadna nie jest prawdziwa i nie ma reinkarnacji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziś mój wielki dzień! Jestem strasznie podekscytowana. Po wielu latach mieszkania w wyniszczającej mnie psychicznie Warszawie przeprowadzam się do Gdańska. Apartamenty blisko morza to chyba coś, co ludzi strasznie fascynuje. Można to zobaczyć w milionach filmów - zawsze to kreuje jakiś magiczny, wyjątkowy klimat. To jest mój nowy domek : https://kiejstuta.pl/karta-apartamentu-nr-2/ Jestem tak podekscytowana!!! :yeah: Już niedługo będę sobie chodzić wieczorkami po plaży i całkowicie się wyciszać, odprężać... Chyba nic nie może mi poprawić humoru. :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×