Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

witajcie,

natrafilam na to forum poszukujac informacji o problemach zdrowotnych jakie mnie trapia,...

 

znalazlam taki oto wpis:

 

"Czasami mam wrażenie, że jest we mnie morze złości i cierpienia. że gdybym zaczęła to wylewać z siebie, to pękłoby wyobrażenie o tym kim jestem, ludzie by mnie opuścili. po części już tak jest, odkąd praktycznie nie wstawiam postów (działam społecznie) bo nie czuję tego tak jak wcześniej. kiedy przestałam pomagać innym kosztem siebie. jestem bardzo zmęczona ciągłym graniem, udawaniem, taką uważnością, żeby jakieś moje kłamstwo nie wyszło na jaw. mam wrażenie, że każdy postrzega mnie inaczej, bo pozwoliłam im wybudować sobie jakieś wyobrażenie a potem czuje się zobowiązana je podtrzymać. jakbym ja była zbyt durna, zbyt prymitywna, prosta, pełna wad, rzeczy nie od zaakceptowania...

 

jestem zmęczona tym graniem. chciałabym skończyć z tym, powiedzieć komuś..

 

Chciałabym wiedzieć kim właściwie jestem. nie czuć tego ciągłego przygnębienia. nie popadać w skrajne stany, czuć się dobrze we własnej skórze.

 

wpadam w szał, bo prowadzę chore życie którego nie chcę prowadzić. robię głupie rzeczy, by chwilowo poczuć się lepiej, ulżyć sobie.tak naprawdę krzywdząc siebie. to sprawia, że tracę do siebie resztki szacunku i tylko upewniam się w tym jaka beznadziejna jestem.

 

[...]

 

cbciałabym zacząć normalne życie, ale nie wiem jak ono ma wyglądać? nie mam matury, nie dam rady jej zrobić żeby pójść na studia. studia nawet nie wiem jakie mogłabym zrobić. czuję się za głupia. że nie dam rady. jeśli nie studia, to kurs. ale jaki? czy poradze sobie? czy dobrze wybiore i nie wyrzuce pieniędzy w błoto? mam takie poczucie, że jest tyle możliwości do wyboru, że nie wiem co wybrać. że nie wiem w czym byłabym dobra, co powinnam. jakbym nie umiała się określić, sprecyzować. tkwię w martwym punkcie, i tak bardzo chciałabym i czuję się gotowa by zacząć się uczyć, pracować, żyć, a z drugiej strony boje się cokolwiek zacząć i nie rozumiem dlaczego. boje się spojrzeń ludzi, oceny, boje się wszystkiego. boje się kontaktu z ludźmi i tego, że nie umiem sobie z tym kontaktem radzić.

 

wkurwia mnie, tak cholernie ta moja niemoc, bo przecież mam siłę, wewnętrznie. skąd się bierze ta słabość? poczucie, że nie zdołam niczego dokończyć?

 

nie mogę się na niczym skupić, czasem pochłania mnie jedna myśl i natrętnie męcz cały dzień, nie potrafię funkcjonować jak normalni ludzie, nie popadając w te cholerne skrajne stany, nie przeżywając cały czas tylko tego co intensywne.

 

tak bardzo chciałabym normalności, takiej formy stabilności. nie wiem co mam robić, czuję, że nikomu nie mogę o tym powiedzieć nikogo nie moge się poradzić. czuję sie taka samotna.. "

 

ktory swietnie oddaje co czuje...

kazdy dzien stanowi ogromne wyzwanie,w zasadzie to nawet noc, bo mam powazne problemy z zasypianiem, potem z pobudka, moj sen jest kiepskiej jakosci, zawsze gdy sie tak mecze obiecuje sobie,ze poloze sie wczesniej i wstane wypoczeta i szczesliwa...

 

problemow doklada moj partner ktory jest cudownym czlowiekiem i martwi sie o mnie, jednak widzac ze sobie z czyms nie radze probuje mnie wyreczac,a gdy mu mowie,ze odbiera mi w ten sposob sile sprawcza i poczucie wartosci on niby to rozumie po czym dalej wraca do utartych schematow....

 

czasem mysle czy on nie bylby szczesliwszy z kims innym,czy moi bliscy nie byli by szczesliwsi gdyby mnie nie bylo...a za godzine gdy sie zmecze mysleniem o tym postanawiam,ze tak zalosnie nie skoncze i nie odpuszcze w tak slaby sposob.... pelna euforii ide planowac nowe zycie i zmiany po czym nastepnego dnia juz nie pamietam co sobie zaplanowalam i znowu wstaje tak zmeczona ze nie mam sily zyc.

 

dodam,ze bylam u psychologa, i to nie jednego, nikt mi zadnej diagnozy nie postawil, a ostatnia psycho powiedziala,ze to bez sensu zebym do niej chodzila bo mam szczesliwe zycie i wiem czego chce wiec szkoda moich pieniedzy... w teorii mam szczesliwe zycie.... model ktory sobie zakladam do realizacji jest wspanialy a rzeczywistosc to zupelnie co innego... :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czuję się dziwnie. Tak... Nie wiem co się dzieje.

Mam dobry humor, ale nie wiem co robię, do czego zmierzam...

Dziwne uczucie.

Jeszcze nie miałam takiego, to nie jest derealizacja ani poczucie zagubienia, coś innego. Może po prostu przez nasenne...

 

Właśnie piję kawę i chcę na siłę nie spać do późna i jutro być niewyspana, czy to jest jakaś forma autoagresji? ;-;

Mam też trochę mętlik w glowie więc chcialabym po prostu trochę posiedzieć i oswoić sie z tym i odmożdżyć.

Pocięłabym się w sumie... Ostatnio się ciełam... Ze dwa lata temu pewnie, ostatnio preferuję bicie drzew, bo nie ma blizn za bardzo.

 

Wgl zauważyłam, że już daję sobie przyzwolenie psychiczne żeby siebie krzywdzic, bo przestaję myśleć, że to że chce sobie zrobic krzywde to moja wina i ze to cos złego i mysle że to dużo lepsze jest, lepiej robi na psychikę.

 

Kurde... Chyba pustkę czuję :/

 

Sorry za spam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No nie na to jak ostra jazda bez trzymanki. Dobra na wszystko.

 

Ja staram się czerpać radość z życia, jakkolwiek głupio to nie brzmi. Nie dokręcać sobie, nie dążyć do ekstremów za wszelką cenę. Bo to potem kosztuje, bez sensu.

3/4 moich analiz/myśli/domnieman ląduje w koszu, nie pozwalam im się rozpędzać, nie chcę w nie wierzyć, nie są zdrowe a ja bym chciała być.

 

A tak poza tym piękne słoneczko dzisiaj, tylko piździ jak w kieleckim na dworcu a ja nudzę się w pracy jak moooooops :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I dupa.

Nadal kurczowo staram się trzymać fason, nie pikować wściekle w dół.

Poćwiczyłam, w sumie chyba niewiele jadłam, nie potrafię ocenić. Czuję się gruba.

Mój facet też ma jakąś ciężką fazę, nie umiem mu pomóc. Frustruje mnie to.

Jakby pochłaniał mnie chaos, wszystko nie tak. Wściekam się okrutnie.

I nie wiem gdzie jest początek tego stanu, a przeciez od jakiejś emocji zacząć się musiało.

Zrobiłam sobie drinka (pewnie ze 150 dodatkowych kalorii FOOOOKA!!!!) i postaram się poczytać czy coś. I pooddychać.

Niech żyje chwiejność...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

B-2 you made my day :mrgreen:

 

Naemo, pamiętaj że to samonapedzajace się kolo. Im dalej od ostatniego incydentu tym mniej się chce. Spróbuj, bo potem blizny. Wiem że może nie być żadnego potem ale to chooj wie.

Tak liczę. Przytyłam kilogram i mam paranoje. Ale jestem głupia rany. I noc na to nie mogę poradzić prócz niejedzenia aż minie.

Mam strasznie choojowy dzien.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

B-2, Tak wiem, rozładowanie napięcia uspokojenie... ale chodziło mi o to, że tej teatralności nie idzie kontrolować w ten sposób aby dozować i zrobić ,,premierę'' w tych momentach które wymieniłeś. Kiedy będzie to miało największe ,,odbicie'' miało by to jakąś logikę/sens, tak mi się zdaje. Ta ,,premedytacja'' jest po prostu rządzona chaosem, dlatego chyba tak trudno to złapać, zastopować czy kontrolować. Jakiś klucz pewno do tego jest ale to musi opaść kurz który jest wzniecany cały czas tym miotaniem. Znaczy jak jest klucz to nie ma chaosu, to znaczy w sumie nie wiem:/

 

Jeszcze mam taka myśl. Logika nie jest wtedy upośledzona ale wartość emocjonalna ma takie pierdolniecie, ze myślenie logiczne schodzi na drugi plan i mi się wydaje, że tu będzie owy klucz, w zdaniu sobie sprawy, kontroli nad tym, że to co teraz czujesz jest błędne. Staniu rozumem, nad emocjami a nad tym już się chyba da pracować i zapewne wtedy można wypracować jakiś spokój i gwałtowność tych emocji zmniejszyć a kontrole zwiększyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Naemo Im częściej będziesz się cięła, tym mniejsze wrażenie zrobisz na innych, zwłaszcza wirtualnie. Radzę ten spektakl zostawić na specjalne okazje, np. kolację wigilijną z rodziną, sylwester ze znajomymi, kłótnie rodzinne itp.

Hahaha, trafione w sedno. :lol: Kiedyś miałam takiego kumpla, co robił takie przedstawienia na kamerce i od wielu lat zajmuje wysokie miejsce w moim osobistym rankingu najbardziej żenujących pokazów. :twisted:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Naemo No to może napisz szczerze w jakim celu opisujesz te ubarwione uśmieszkami i zbryzgane krwią historie. Inne osoby dowiedzą czegoś porzytecznego o borderline, np. po co osoba chora na borderline robi to czy tamto, jak sobie z taką osobą radzić itd. Zrobisz coś dobrego dla innych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...

 

Moglibyście przestać zarzucać mi to wszystko??

 

No to może napisz szczerze w jakim celu opisujesz te ubarwione uśmieszkami i zbryzgane krwią historie.

W takim celu, że ostatnie 1,5 miesiąca czuję się cholernie źle i piszę NIEUBARWIONE tylko tak jak myślę i jak czuję w celach terapeutycznych, żeby uzyskać jakiś feedback, wsparcie, komentarz, dobrą radę.

 

Inne osoby dowiedzą czegoś porzytecznego o borderline, np. po co osoba chora na borderline robi to czy tamto, jak sobie z taką osobą radzić itd

Nie mam borderline, tylko na 90% go mam... Ze względu na wiek - 18 lat. Po drugie NIE WIEM po co, piszę co robię i co czuję i na pewno nie wiem jak sobie z kimś skoro sama ze sobą sobie nie radzę, nie uważasz?

 

Zrobisz coś dobrego dla innych.

A wiesz co Ty robisz? Robisz COŚ ZŁEGO. Dla wszystkich. I z tego jak piszesz będzie tak nadal, KAŻDEMU zaszkodzisz w końcu, właśnie szkodzisz mnie, wyśmiewając mnie.

 

NIKT ze świata realnego NIC NIE WIE. Nikt nie wie, że się pocięłam, "rodzina" moja tak zwana praktycznie nic nie wie.

 

 

 

Dajcie mi ignora jak tak was irytuje moje istnienie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze takie moje przemyślenie...

 

Nie chcę mieć przyjaciół, odpycha mnie strasznie gdy ktoś mi mówi, że o mnie nie zapomni, że będziemy się przyjaźnili do końca życia... [brzmi to banalnie i pusto, wiem, ale to naprawdę moi pierwsi przyjaciele w życiu]. Ja chyba po prostu w to nie wierzę. Nigdy nie utrzymywałam z nikim kontaktu dłużej niż dwa lata. I chociaż wiem, że to nielogiczne, to strasznie nie cierpię tej myśli, że ktoś się o mnie martwi, jestem wtedy jakby za niego odpowiedzialna, chcę niszczyć sobie życie w spokoju. To samo miałam, gdy pierwszy raz niedawno ciocia mi powiedziała, że mnie kocha. Aż się krzywię myśląc o tym. Nie chcę tego po prostu, nie chcę i tyle. Chcę się od wszystkich odciąć po maturze.

Szkoda mi babci najbardziej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×