Skocz do zawartości
Nerwica.com

MariaIsabel

Użytkownik
  • Postów

    20
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez MariaIsabel

  1. Wybaczcie posta pod postem, ale chciałam napisać, że nagle on próbuje sam z siebie wznowić ze mną kontakt... Nie myślałam, że coś takiego kiedykolwiek nastąpi. Mam okropny mętlik w głowie.
  2. Tylko 4 miesiące. Tak, wiem, wyobrażenia na jego temat. W pewnym sensie zdaję sobie z tego sprawę. Wiem, że związek skończył się w momencie, kiedy jeszcze nie mija takie pierwsze zauroczenie, że nawet nie poznałam "prawdziwego życia" z nim. Że po dłuższym czasie może i mogłabym zupełnie zmienić spojrzenie na niego, że mogłabym uznać moje życie za zmarnowane gdybyśmy zaczęli wspólne życie, ślub itd. Aleee... Ja wiem jaki on jest i nigdy nie łudziłam się, że może się zmieni i zacznie zachowywać się jak ideał, zmieni się pod moim wpływem itd. Chciałam go takiego jakim był. Jestem osobą, która cholernie ceni sobie poczucie niezależności, on mi to dawał całkowicie.
  3. Ten związek szybko się rozpoczął i dość szybko skończył. Można powiedzieć wręcz, wybaczcie niezbyt wyszukane słowa, że "z dupy się zaczął i z dupy skończył". A mianowicie wpadliśmy sobie "w ramiona" kilka godzin po tym jak zakończył się mój 4 letni związek. Nawet nie wiem, czy oficjalnie zakończył (tak czy owak nie miał szans, to było już do bólu toksyczne). I wcale nie chodzi o to, że byłam mega zdesperowana i szukałam kogoś na siłę, bałam się być sama. Absolutnie nie w tym rzecz. To nie miało charakteru szukania sobie kogoś na zaś. W życiu bym nie powiedziała, że ktoś taki mi się spodoba. Prawie pod każdym względem był przeciwieństwem czegoś, co można nazwać ideałem, chociaż tego samego w sobie nigdy nie miałam. Tak jakoś wyszło, że się nawaliliśmy, całowaliśmy i szczerze - nigdy między mną a kimkolwiek tak nie iskrzyło. Z nikim nie było mi tak dobrze fizycznie, nie było takiej chemii (nie lubię tego słowa, ale nie wiem jak inaczej to Wam opisać, po prostu jakieś zaje...świetne dopasowanie feromonów itp. itd.). To była wspaniała, szalona noc, mimo że wcale nie jakaś super romantyczna sam na sam, tylko trochę pod koniec. Wszyscy jego znajomi byli w mega szoku, że on i ktoś - on nie był nigdy jakimś babiarzem, nie odwalał nigdy takich rzeczy, nie szukał dziewczyny, nic. Dla nich był świetnym kumplem, przyjacielem, wiecznym singlem, uczciwym i nigdy nieangażującym się w takie rzeczy. W zasadzie zlewał wszystkie laski, które widziały go jako kogoś więcej niż kolegę. Wszystko poszło strasznie szybko, sama nie wierzyłam w to, co się dzieje. Bardzo szybko staliśmy się oficjalnie parą. Niemniej jednak ten związek był dziwny. Specyficzny strasznie. Bo jakkolwiek dobrze nam było, to on kompletnie nie był przygotowany na relację z dziewczyną i szczerze chciał dla mnie dobrze, ale sam nie wiedział czasem jak ma się zachować. Tak jak mówiłam, wszyscy jego znajomi których kolejno poznawałam byli ogromnie zdziwieni, że on z kimś jest. Byli też mega zdziwieni że z kimś takim jak ja, wiecznie słyszał, że jestem dla niego za ładna i za mądra. Może nie wprost, ale nie raz dało się odczuć wręcz sugestie, że kompletnie do siebie nie pasujemy. W sumie na ich miejscu powiedziałabym to samo. Od tego pierwszego "bliższego" spotkania chodziłam na prawdę jak na ostrej fazie. Ja wiem, że zauroczenie tak działa, nie raz byłam strasznie podjarana nową relacją, ale takiego czegoś nie miałam nigdy, i na pewno nigdy więcej mieć nie będę. Aż takiego podekscytowania nie czułam nigdy, wszystko mi się wywróciło do góry nogami. Ale tak ekstremalnie. A w życiu miałam już sporo baaardzo barwnych damsko-męskich przygód wcześniej. To był dla mnie mega intensywny czas jeżeli chodzi o uczucia. Najpiękniejszy. Mimo że nie był wcale taki kolorowy, bo tak na prawdę ciągle miałam jakieś obawy, byłam bezsensownie zazdrosna. Czasem wręcz popadałam w paranoje. Skończyło się do chrzanu, nawet nie będę się rozpisywać na ten temat bo nie ma sensu. Jego brak wiary w siebie jako "dobrego partnera", wieczne sytuacje sugerujące mu, że mogłabym mieć kogoś lepszego, jego problem z odnalezieniem się w poważnym związku... Nie usprawiedliwiam go, ale w sumie rozumiem. Na początku stwierdziłam, że mam to gdzieś, nie ten to inny. Dokoła mnie krążyło stado sępów i mogłam sobie przebierać w facetach, poznawać nowych na każdym kroku. Nie miałam z tym żadnego problemu, chociaż szczerze bolało mnie tamto rozstanie w głębi ducha. Miałam mnóstwo epizodów z facetami, ale podświadomie cały czas szukałam tego czegoś, co miałam z tamtym. Byłam też w związku półrocznym, ale szczerze to było dla mnie blade i żadne. Nie sądziłam, że taka relacja jak tamta tak bardzo rozwali mi mózg. Minęło już wiele miesięcy, a ja ciągle tym żyję. Jestem CHOLERNIE wrażliwa na zapachy, miejsca, doznania zmysłowe itd. Jakkolwiek bywam totalnie nieczuła i zwyczajnie skur*iała w stosunku do innych. Potrafię się celowo uchlać, wpatrywać w paczkę szlugów, tych samych które on palił, słuchać piosenek kojarzących mi się z nim itp. i nawet nie to że płakać i rozpaczać, ale wpadać w takie żałosne transy nie wiem co mające na celu. Wiem, że nigdy więcej nie będziemy razem i nawet tego nie pragnę, sama nie wiem po co to wszystko, na co. Nie jestem jakąś jego stalkerką, wiem gdzie i kiedy mogłabym na niego wpaść, ale nie robię tego, nie szukam na siłę kontaktu, nic. To taka moja prywatna obsesja w mojej głowie. Ten czas kiedy z nim byłam, szczególnie początek oprawiłam sobie w głowie w ramkę i oglądam codziennie jak jakieś dzieło sztuki. Doszło do tego, że łaziłam po sklepach pół dnia szukając płynu do płukania, w którym miał prane rzeczy. Zrobiłam sobie pranie gdzie wlałam połowę tego płynu żeby wszystko mi pachniało tak jak jego ubrania. Nie wiem czego oczekuję, ale... takie cierpienie jednocześnie przynosi mi jakieś dziwne szczęście, wypełnia pustkę. Coś się dzieje, najważniejsze, że coś czuję, mam mega problem ze statecznością, nudzi mnie. Wiem doskonale, że sama się tymi wszystkimi czynnościami nakręcam, ale boję się to stracić. Jakieś sugestie? Jak przełożyć to do innego, bezpiecznego wora bez konieczności wyrzucania?
  4. Też mam ochotę się wyżalić, tylko nie mam komu. Jestem od kilku miesięcy w związku, na początku kiedy się spotykaliśmy nie byłam do niego zbyt przekonana, ale z biegiem czasu stwierdziłam, że dam mu szansę, zdecydowaliśmy się spróbować. Na początku było nawet fajnie, mi zaczęło zależeć, czułam do niego coś więcej niż sympatię, chociaż wiem że miłość prawdziwa i tak przychodzi dopiero z czasem. No i szczerze mówiąc... Od jakiegoś czasu zaczęło mnie w nim wszystko irytować, aż w końcu zdałam sobie sprawę, że nie jestem z nim szczęśliwa, że męczę się w tym związku. Że on się pod pewnymi względami nie zmieni. Problem w tym, że jemu strasznie na mnie zależy, że to strasznie wrażliwy facet. Ogólnie ja sobie bardzo cenię wrażliwość w mężczyznach, ale u niego jest to taka wręcz niedojrzałość. Wiem, że jeżeli go zostawię, to strasznie go zranię, zrujnuję mu kolejne lata. On był długo sam, poprzednie związki mu się posypały (doskonale wiem dlaczego). Wiem, że nie powinno to determinować moich decyzji, bo każdy powinien przede wszystkim troszczyć się o siebie, ja też nieraz miałam w życiu bardzo ciężko. Ale jestem po prostu masakrycznie rozdarta. Darzę go sympatią i wiem ile daje mu szczęścia to, że przy nim jestem. Do tego dochodzą wspólni przyjaciele... Mieliśmy dość fajną, zżytą paczkę, staliśmy się dla siebie jak rodzina. To byli jego przyjaciele nim się poznaliśmy. Wiem, że oni tego nie zrozumieją, a nawet jak zrozumieją to te znajomości się zakończą. Muszę liczyć się więc z tym, że nie tylko go zranię, ale też ich stracę. Totalnie nie wiem co robić...
  5. Hahaha, trafione w sedno. Kiedyś miałam takiego kumpla, co robił takie przedstawienia na kamerce i od wielu lat zajmuje wysokie miejsce w moim osobistym rankingu najbardziej żenujących pokazów.
  6. Ja jestem w ogóle mega konfliktowa w bliższych relacjach, narwana, impulsywna. Związek ze mną to ciągłe: gigantyczne, długie i bardzo złożone w przebiegu kłótnie, awantury, groźby. itd na przemian z mega namiętnością i wielkim uczuciem. Ta pierwsza część jest powodem jak na razie wszystkich moich rozstań, za to ta druga powoduje, że ci faceci potem okropnie tego żałują itd. A co do tych rozstań to scenariusz zwykł być podobny: ja chcę, żeby wypi... z mojego życia, ale jednocześnie nie chcę żeby odchodzili, oni odchodzą, ja popadam w histerię, po czym potrafię chwilę później pójść z kimś innym w tango i w ogóle wymazać tamtą osobę i się już nią nie przejmować. A na brak zainteresowania nie narzekam, chociaż nie robię nic specjalnego, nie pindrzę się niewiadomo jak, nie chodzę z gołą dupą i cycami. Ale postrzeganie mnie to jeszcze zupełnie inny temat, nie o tym teraz. A o co poszło, otóż wkurzyły mnie pytania typu co robię, czy jechałam autobusem czy samochodem gdzieś tam, ile za coś zapłaciłam. No bzdury, ale byłam mega poirytowana i wszędzie widziałam wścibianie nosa w nieswoje sprawy i próby kontrolowania mnie. Zaczęłam mu pierw o tym, a potem poleciała cała litania innych żali, w sumie takich również z dupy. Tyle że ja widzę to po fakcie, a jak wchodzę w konflikt to nie widzę, że wchodzę w kolejny konflikt, tylko widzę to tak, że teraz moje pretensje akurat są uzasadnione.
  7. A ja to miałam kiedyś regularnie myśli samobójcze, ale wyleczyło mnie jaranie hashu. Chociaż z tego, zdecydowanie tak.
  8. Mnie wkurza mój facet, chociaż wiem że przesadzam, ale nie umiem teraz się nie irytować prawie wszystkim co robi i mówi. Czuję się obecnie osaczona i potrzebuję przesadnie własnej przestrzeni. Nie chce mi się nawet z nim spotykać ani gadać specjalnie, nawtykałam mu kilka godzin temu i się do mnie przestał odzywać, tzn. pewnie poszedł spać, ale bez pożegnania ani nic. W sumie to mam to gdzieś, jak mu się nie podoba to niech sobie znajdzie lepszą. Jednocześnie wiem, że to fajna osoba i bardzo mu na mnie zależy (a może już zależało). I wiem doskonale, że jestem w tym momencie cholernie interesowna, ale najbardziej w tej "ewentualnej stracie" by mi było naszej paczki przyjaciół, bo to ja do niej wstąpiłam, więc wiecie jak jest. To mój trzeci związek w tym roku, żałosne trochę. I co w ogóle jest najbardziej żałosne, że już zastanawiam się z kim by sobie ułożyć nową więź w wypadku jakbyśmy się rozstali. Nasrane ultra. Poza tym zawsze było tak, że faceci mieli mnie dość i to od nich wychodziło, że powinniśmy sobie dać z tym spokój. Zawsze pod koniec tych związków i tak to oni mnie mega wkurzali, ale i tak potem histeryzowałam, po czym znajdowałam sobie kogoś innego (np. kilka godzin później, i to nawet nie to że byłam taka zdesperowana tylko sami jakoś się nagle pojawiali ) I kolejna burzliwa relacja w trakcie której poprzedni facet w większości przypadków uświadamia sobie, że ze mną ciężko żyć, ale beze mnie jeszcze ciężej. I nowe cyrki. Nie no jak żyć.
  9. Czekałam od kwietnia do października. Gunwniana terapia na kilka spotkań, żeby pani psycholożka której podawałam wszystko na tacy mogła stwierdzić, że potrzebuję wieloletniej cotygodniowej indywidualnej terapii. I że może się uda w ramach NFZ, ale nic nie obiecuje. I aha, wiedząc, co robię na co dzień proponowała mi terapię grupową (to w końcu kur... indywidualna czy grupowa? kilkuletnia czy kilkumiesięczna?). Już zwalniam się z pracy itd. Żeby popylać na jakąś chu...ową terapię.
  10. MariaIsabel

    Witam

    Witaj, pomagaj, pomagaj
  11. MariaIsabel

    Tracę sens życia

    Nie bardzo rozumiem pytanie... Mam swoje wymagania co do pracy, oczywiście. Muszę się jak najszybciej wyprowadzić od rodziców, więc musi mnie byc na to stać. Więc wymagania choćby finansowe. Chodziło mi o to, czy jesteś w stanie podjąć się jakiejkolwiek pracy byle mieć swoje pieniądze; czy nie to, że oczekujesz cudów, ale jednak praca musi Cię chociaż minimalnie satysfakcjonować, być związana z Twoim wykształceniem itd. itp. Nie chcę wyjść na przemądrzałą, ale według mnie w tym wypadku pozostaje Ci przekwalifikowanie się albo liczenie na cud. Myślę, że jest to dość logiczne. Skoro praca i jej "prestiż" ma wpływ na Twój stan to nie widzę innej opcji.
  12. MariaIsabel

    Tracę sens życia

    Jest tak beznadziejnie tam gdzie mieszkasz czy jednak masz jakieś swoje minimum wymagań dotyczących roboty?
  13. MariaIsabel

    Tracę sens życia

    Może po prostu potrzebujesz czegoś nowego w swoim życiu?
  14. MariaIsabel

    Nietypowa Sprawa

    Spoko, nic się nie stanie. Równie dobrze może zrobić to ktokolwiek kto miał Twój skan dowodu. Albo cokolwiek ktokolwiek. Piorun też Cię może strzelić na ulicy.
  15. Tak. Teraz biorę fluanxol i kwetaplex. Wcześniejsza psychiatra widziała tylko depresję i przesadną chwiejność i brałam po prostu Fluoksetynę. Nie mogę zmobilizować się to psychoterapii. Za darmo nic mi nie przysługuje bo "nie mam długów i mam rodzinę" chyba, że terapia grupowa dzienna o której nie ma mowy bo nie mogę ot tak rzucić wszystkiego na trzy miesiące, w dodatku na coś, co nie gwarantuje mi poprawy. Ile w ogóle takie indywidualne spotkania z psychologiem kosztują?
  16. MariaIsabel

    Nietypowa Sprawa

    To dobrze, że wiesz, że przesadzasz z tymi czarnymi scenariuszami tylko pamiętaj, że tak jak pisałam - do niektórych nie od razu to dociera o co chodzi w problemie, wydaje im się że zawsze te obawy są w pełni zasadnie i nie rozumieją czym tak na prawdę dla nas jest to koloryzowanie skutków. Bo ludzie to sobie lubią tak gadać "o jezu, już myślałam, ze pójdę z torbami" a jak faktycznie ktoś ma takie paranoje to nie jest tylko takie tam sobie gadanie pod nosem.
  17. MariaIsabel

    Nietypowa Sprawa

    Też tak mam, mi np. potrafi się ni z tego ni z owego np przypomnieć że miałam gdzieś ksero dowodu i czy ono np. nie zostało w jakiejś książce którą oddałam do biblioteki albo nie wypadło mi w autobusie. Albo np. przypomina mi się, że kiedyś zamykałam konto w banku i zaczynam sobie wkręcać, że ktoś wcale go nie zamknął, a moje wypowiedzenie gdzieś się zgubiło i od 2 lat naliczają mi opłaty za prowadzenie i odsetki. Najgorsze jest to, że nie są to wcale jakieś mega abstrakcyjne i niemogące wydarzyć się w rzeczywistości sytuacje i tym bardziej kiedy mówi się o nich innym to oni biorą je za całkiem możliwe zamiast sprowadzić na ziemię.
  18. MariaIsabel

    Cześć wszystkim.

    Mam 20 lat. Chciałam napisać kilka zdań o sobie, ale szybko zrobiła się z tego długa opowieść, a nawet nie byłam w 1/5. Tym bardziej zniechęcił mnie fakt, że wszystko i tak było dość okrojone i pozbawione jakże istotnych szczegółów. Jeżeli zdarzy mi się zostać tutaj dłużej i nawiązać jakąś rozmowę na mój temat, to pozwolę żeby jednak moja historia wyszła w sposób naturalny i tak jakby... na raty? W skrócie - osobowość unikająca. - osobowość chwiejna emocjonalnie (borderline + dysmorfobia) - osobowość paranoiczna. Jestem postrzegana raczej jako osoba zdystansowana. Potrafię brzmieć poważnie i wiarygodnie (uwarunkowanie w pewnym sensie fizyczne), stworzyć chciane pozory. Co niestety nie pomaga mi w uzyskaniu odpowiedniej pomocy...
×