Skocz do zawartości
Nerwica.com

nic nie czuję


reneSK

Rekomendowane odpowiedzi

no powiedz brak uczuć, ze bedziesz do konca zycia sie meczyc na tym zasranym swiecie, skoro teraz juz wiesz, ze nie ma takich tabletek, ktore pozwolilyby ci poczuc emocje, ha osmiele sie powiedziec, ze pozwolilyby ci wrocic do normalnej egzystencji sprzed choroby? ja w to nie wierze. kto cie utrzyma jak rodzice umra? masz jakis plan czy jak zwykle spontan? a moze masz jakiegos opiekunczego pielegniarza bruneta, ktory wezmie cie pod swoje skrzydla?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Póki co to jeszcze mam pracę. I czuję się lepiej niż się czułam.Chociaż nie jest to oczywiście normalnie. Jak będzie bardzo źle, to ja jestem tak zobojętniała i tak spokorniała przez chorobę, że pewnie nie będzie mi bardzo przeszkadzać dps. Dpsy są różne. Ale ogólnie ostatnio myślę o wyzdrowieniu, pracy i małżeństwie. A na pewno o pracy.

Nawet jeśli naprawdę masz tę schizofrenię prostą, co nie jest pewne, to są testowane nowe leki. Na zachodzie jest jakiś Paliperydon (http://andhy.com/2007/12/07/schizofrenia-nowa-szansa-dla-chorych/), jest albo jest testowana zicronapina (http://www.dancewithshadows.com/pillscribe/schizophrenia-drug-zicronapine-shows-better-safety-profile-in-human-studies-lundbeck/), jest w II fazie testów lek pod roboczą nazwą rg1678 (http://www.leki.senior.pl/80,0,Opracowano-nowy-obiecujacy-lek-dla-schizofrenikow,10337.html), który ma ponoć rewolucyjne działanie, bo działa na glutaminian a nie na dopaminę i ma przez to leczyć objawy negatywne. Pewnie jest jeszcze więcej leków, o których nie słyszeliśmy.

Dr Roś mówił, że we Francji jest jakiś bardzo dobry neuroleptyk na objawy negatywne i można go w Polsce zapisywać na import docelowy.

Jak odbierzesz sobie życie, to odbierzesz je raz na zawsze, a może za 10 lat schizofrenia będzie tak uleczalna jak np. gruźlica...100 lat temu ludzie masowo umierali na gruźlicę,a teraz nie dość, że jest to rzadka choroba to jeszcze są na nią skuteczne leki.

Ja wiem jak jesty ciężko Zawilińśki na codzień, ale może być lepiej. Może poszukaj pracy np. W Warszawie? Znam osobę ze schizofrenią, która przeprowadziła się z Piły do Wrszawy, znalazla pracę i daje sobie radę..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

brak uczuć to czujesz sie zle czy dobrze? to pracujesz czy sie leczysz? bo ja juz nic z tego nie wiem. a poza tym ty zyjesz nadzieja czy rzeczywitoscia? biorac leki chcesz zajsc w ciaze? dobrze sie czujesz? a wiesz ze dziecko moze odziedziczyc po tobie podatnosc na chorobe? wy mnie normalnie dziwicie. nie dosc, ze chora to jeszcze dziecko jej w glowie. co jeszcze? moze kota na smyczy!?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zawiliński, nie będę pisać wiele bo jeszcze znowu wyjdzie jakieś optymistyczne nastawienie. Myślę że trochę Ciebie rozumiem. Sama jestem ciekawa ile wytrzymam w takim trwaniu. Nie pracuję, ale studiuję i mam nadzieję że wszystko się jakoś ułoży, chciałabym żyć jak kiedyś, ale jakoś niemogę, biorę grzecznie leki ale to nie przywraca mnie do stanu który pamiętam. Chciałabym potrafić się cieszyć, przeżywać, a ja jestem obojętna, na wszystko. Moje pasje zniknęły, moja radość, nie mam pojęcia gdzie to się podziało, kiedyś odczuwałam pasję, chciałam więcej i więcej, potrafiłam się czemuś oddać, w czymś zatracić, teraz nie mogę, czuję się płytka, pusta, i tak sobie chodze i gram. Studiuję dalej ale nie odczuwam żadnej satysfakcji.Mój samorozwój cierpi okropnie. Albo moja wola. Tyle zmarnowanego czasu. Do dupy to. Ale ja mam jeszcze nadzieję, bo 10 października mam wizytę u psychiatry i mu powiem że ja tak nie mogę. staram się o tym nie myśleć jak bardzo jestem żałosna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W tym domu pomocy gdzie jestem wolontariuszem była kiedyś dziewczyna, która wyskoczyła z ósmego piętra. Przeżyła, ale istnieje teraz w takim wymiarze, że już nawet nie ma mocy odebrać sobie życia. Zabić sie jest cholernie ciężko.

W chwili obecnej jestem niejako pod kloszem, na utrzymaniu rodziców i zapewne od października pójdę znowu na studia, choć bez żadnego przekonania co do wartości uczęszczania na zajęcia. Szczerze mówiąc wolałbym jakąś prostą pracę, nawet za najniższą krajową, ale żeby mieć jakiś swój grosz.

Niestety może być u mnie ciężko nawet z podjęciem pracy za biurkiem, bo doświadczenie pokazuje, że gdy miałem taką pracę, to kręgosłup wysiadał mi po 3 godzinach siedzenia przy biurku. Praca fizyczna odpada tym bardziej, także perspektywy są niepokojące, ale tak jak mówię, jestem pod kloszem i nie muszę o tym myśleć póki co.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

brak uczuć to czujesz sie zle czy dobrze? to pracujesz czy sie leczysz? bo ja juz nic z tego nie wiem. a poza tym ty zyjesz nadzieja czy rzeczywitoscia? biorac leki chcesz zajsc w ciaze? dobrze sie czujesz? a wiesz ze dziecko moze odziedziczyc po tobie podatnosc na chorobe? wy mnie normalnie dziwicie. nie dosc, ze chora to jeszcze dziecko jej w glowie. co jeszcze? moze kota na smyczy!?

Czuję się średnio, ale o niebo lepiej niż przed 2 miesiącami. Trochę mi uczucia wracają. Powróciła motywacja i ciekawość świata. Czytam książki, uczę się angola, przeglądam stare zeszyty od polskiego. Robię zaprawy, kontaktuję się ze znajomymi, czuję więź z rodziną. To bardzo dużo jak na stan w którym bylam. W którym było tylko trwanie - trwanie w pustce. Nie było uczuć, wszystko było takie samo, NIC nie interesowało w najmniejszym stopniu, każda godzina była praktycznmie nie do wytrzymania. Tak trwałam 1,5 roku.Myśląc o samobójstwie codziennie. Więc teraz jest o niebo lepiej.

Jutro wracam do pracy. Zapisałam się na angielski i jeszcze jeden kurs, powróciły mi myśli o dokotracie. Jeśli jeszcze mi się poprawi i jeśli powrócą mi uczucia do mojego chłopa i pociąg seksualny, to będę mogła myśleć nawet o dziecku.

Oczywiście jak odstawię leki. W życiu nie zdecydowałabym się na ciążę przy lekach. Ale leków antydepresyjnych nie je się wiecznie, a ja mam diagnozę depresji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja tez powoli zaczynam myslec o samobojstwie , meczy mnie niemilosiernie to zycie , a co najlepsze zaczynam sie normalnie w swiecie bac , tych rzeczy , ktore widze jak jest zgaszone swiatlo, to tak jakbym zaczynala widziec projekcje swoich lęków, emocji i wszystkiego co siedzi w mojej glowie, nic nie umiem zrobic , jak biore sie do jakiegos zadania to od razu czuje jakas niemoznosc wykonania czegokolwiek , mam juz naprawde dosc ,a nawet nie umiem odczuc tego ,ze mam dosc chociaz tak napewno jest :(((((

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tych rzeczy , ktore widze jak jest zgaszone swiatlo, to tak jakbym zaczynala widziec projekcje swoich lęków, emocji i wszystkiego co siedzi w mojej glowie

 

Zaciekawił mnie ten fragment. Bardzo rzadko miewam coś takiego, że po zamknięciu oczu, gdy kładę się spać "widzę" utrzymaną w tonacji sino-czarno-grafitowej "wizję" robaków dość potęznych, kłębiących się w jakimś zmurszałym czymś. "Wizja" ta jest dość nachalna, niekontrolowana, trwa dość długo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

brak uczuć przeciez diagnoza jeszcze o niczym nie swiadczy. co wy z tymi diagnozami? diagnoza to tylko papier, przypuszczenie, a wy w to wierzycie jak w boga. bo diagnoze lekarze zmieniaja jak chca, jak im nie pasuje to masz inna i juz. zauwazylem ze dawka 2 tabletki po 200mg solianu o 18:40 dziala na mnie najlepiej. mam checi, poped seksualny jest, ale nie ma emocji. ale jest jedno ale: bezwzglednie trzeba brac solian rowno o 18:40. bedzie sie palic, bedzie sie swiat walic mam wziac solian o 18:40. wydaje mi sie ze dlatego sie tak dzieje, ze solian wskakuje w rytm dobowy transformacji metabolitow, enzymow i tyle. nie wiem czemu, ale musze spac 10 godzin i juz.

 

-- 21 wrz 2011, 15:52 --

 

brak uczuć a twoja przedwczesna radosc jest zrouzmiala, bo nagle ci sie polepszylo. ale co sie polepszy to sie spiepszy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi obecnie przeszkadza niemiłosierne zmęczenie, budzę się już wyczerpana i cały dzień ledwo dyszę, nie mam siły wejść po schodach. Wiem, że to po tabletkach, bo tak samo miałam po wenlafaksynie. Obecnie biorę sertralinę - działa na serotoninę i reboksetynę - działa na noradrenalinę. Wenlafaksyna działała na obie. I teraz mam zgryz - czy to przez reboksetynę czy też przez sertralinę mam to niemiłosierne zmęczenie? coś mi mówi, że to kwestia działania na noradrenalinę, czyli reboksetyna, ale nie jestem pewna. Czy ktoś się na tym zna? W ulotce żadnej nie kma mowy o zmęczeniu, a ja nie mam siły żyć. I tu jest problem, bo na funkcje psychiczne mi pomagają.Zmniejszyłabym dawkę przez to zmęczenie, ale nie wiem które zmniejszać, a od lekarzy raczej się tego nie dowiem - powiedzą jest pani zmęczona, bo ma pani depresję. A ja wiem, że nawet w największej depresji nie byłam tak zmęczona. Zawiliński jeśli się znasz to podpowiedz.

brak uczuć a twoja przedwczesna radosc jest zrouzmiala, bo nagle ci sie polepszylo. ale co sie polepszy to sie spiepszy

Nie czuję radości. Nadal jest źle. Ale nie tak strasznie jak było.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja wiem ze leki na serotonine mi szkodza wiec ich nie biore. lekow na noradrenaline tez nie biore. biore solian na dopamine i guaranax suplement diety na noradrenaline i wszystko. BARDZO WAŻNE jest zeby brac lek o sprawdzonej porze i TRZEBA brac ten lek codziennie co do minuty.

 

-- 21 wrz 2011, 20:00 --

 

normalnie cud. wiem, nie ma cudow, ale czuje zapachy i klimat, za to emocji nie czuje. ale kicham na emocje, wazne ze mam checi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zawiliński, czy poważnie trzeba brać leki co do minuty ? Mam przepisaną hydroksyzynę i sertralinę. Naprawdę nie chce mi sie kontrolować, żeby dokładnie godzinowo brać. Rano, południe, wieczór. Jestem strasznie zapominalska i chce równieć (to najważniejsze) uniknąć sytuacji, że np. o godz 9 z jakiegoś powodu nie będę miała możliwosci wziąć lek i po prostu zeschizuje. Co prawda te leki nie zadziałają ale skoro lekarz się uparł to jego sprawa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

sorry, ale z praktycznego punktu widzenia zauwazylem, ze u mnie solian musi byc o 18:40 i tyle. ja to tylko zauwazylem. a, ze tak jest to nie jest moja wina. tak mi dziala mozg i musze sie z tym pogodzic. do tego jeszcze dzisiaj wczesnie wstalem, bo musialem cos zalatwic i juz bylo zle. nie dosc ze musze brac solian punkt 18:40 to jeszcze musze byc dobrze wyspany. to jest chore. ja tego nie wymyslilem, ja to tylko zauwazylem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zawiliński, bardzo dobrze rozumiem twoje posty, twoją sytuacje bo potrafię się w tym odnaleźć i mam niestety bądź stety podobne poglądy.. mam nadzieję, że polepszy się wam, tego wam życzę

 

pytanie mam jak to widzicie.. miała miejsce następująca sytuacja: po mieście jeździłem załatwiając swoje sprawy urzędowe, pol miasta za mną jechał jakiś smarkacz trąbiąc i gazując na każdym skrzyżowaniu.. w końcu nie wytrzymałem wysiadłem i strzeliłem mu krótkiego ale w ostatecznym rozrachunku to ja jestem ten zły i degenerat, nie żałuje tego co zrobiłem ale czy serio inni mają rację? aż tak się mylę?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co to znaczy "strzeliłem mu krótkiego"? Uderzyłeś go? No jeśli tak, to faktycznie źle postąpiłeś. Nie daje się po pysku każdemu kto nas wkurza przecież, bo inaczej pół miasta musiałoby być codzień bite.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tak "strzelić krótkiego" to inaczej uderzyć kogoś raz ale tak by wiedział za co obrywa.. uważam się za tolerancyjną osobę i bardzo cierpliwą ale to było już za wiele, parę lat temu pewnie nic bym nie zrobił tylko cierpiał w milczeniu ale teraz nie boje się zadziałać i jak w tym przypadku dać komuś lekcję kultury poruszania się na drodze tym bardziej, że jak mu się tak nie podobało to mógł mnie wyprzedzić bo było tysiąc okazji do tego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

powiem tak. nie to, ze nie zalezy mi na niczym. zalezy mi na kasie (sprawdzalem - kasa mnie kreci, bo od razu mam wizje co bym chcial za nia miec), komputerach (sprawdzalem - dalej mi na kompach zalezy, bo mozna je bez konca ulepszac), sexie (sprawdzalem - kreca mnie laski, ale nie ordynarne chamskie, a na samym seksie zalezy mi jak najbardziej, bo to super uczucie - oczywiscie nie emocjonalne), zglebianiu wiedzy (sprawdzalem - dalej kreci mnie zglebianie wiedzy technicznej, z kolei kreca mnie pytania co dlaczego sie dzieje, jak sie dzieje tzn. ogolnie pojeta ciekawosc swiata, nie tyle filozofia tylko przyczynowosc dancyh rzeczy), ale do tego wszystkiego potrzebna jest wlasnie kasa, a bez kasy ani zadowolenia z zycia, ani niczego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sassic, należało mu się w pysk. Nie zagryzaj się tym, do większości ludzi nie trafiają inne argumenty niż lanie po pysku.

:shock::shock::shock:

No widocznie można i tak myśleć. Straszne. Można tylko współczuć, ale nie wiem czy bardziej Tobie czy Twoim bliskim.

 

Co do mnie to czuję się psychicznie coraz lepiej. Nie czuje cierpienia ani pustki, z powrotem interesują mnie książki, przyjemność sprawia oglądanie TV, spotkanie z kimś, ciepła kąpiel, tak, że powróciło w sporym stopniu poczucie przyjemności i zadowolenia. Zadowolenie odczuwam praktycznie cały czas, czyli tak, jak było przed chorobą. Uczuć póki co czuję ciutkę - ale słabo. Nie ma tego, żeby mnie coś poruszyło, rozśmieszyło czy wzruszyło = tzn. czasami jakby coś sie pojawiało, ale bardzo słabiutko.

Poza tym wróciła mi ambicja i motywacja, chęć działania, w zasadzie nieustannie coś robię. Minęło mi - mam nadzieję bezpowrotnie - napięcie w ciele i "znieruchomienie". Kto tego nie przeżywał, ten sobie nawet nie wyobraża. Dla mnie zrobienie kilku kroków - dosłownie kilku korków było koszmarem i wymagało całego procesu decyzyjnego, żeby w końcu zdecydować się gdzieś pójść - np. do najbliższego sklepiku. Pójście do kościoła - całe 10 minut - było dla mnie arcytrudnym wymogiem przez prawie półtora roku. W ogóle ten koszmar trwał prawie 2 lata - a od zaniku uczuć 3 lata. Przez 1,5 roku miałam myśli samobójcze całe dnie. Przychodziłą mi myśl o samobójstwie z jakieś 20 razy dziennie często. Tzn NIE CHCIAŁAM tego zrobić, ale ciągle jawiło się to jako jedyne rozwiązanie przynoszące ulgę. W ogóle nie widziałam nadziei, nie wierzyłam, że kiedykolwiek z tego wyjdę. Po kilku miesiącach ciągłego pogarszania się byłam absolutnie pewna, że nie wyjdę z tego nigdy i będę tak cierpieć następne kilkadziesiąt lat. To właśnie powodowało myśli samobójcze. Budziłam się co rano z uczuciem niewyobrażalnego cierpienia i wielkiej, bolesnej pustki i tak siedziałam, siedziałam, siedziałam do wieczora, aż można było wziąć tabletkę na sen i iść spać. Nie robiłam prawie nic, nic mnie nie interesowało, wszystko nużyło i nudziło. WIEDZIAŁAM, że świat jest interesujący, że inni interesują się wielonma rzeczami, czytają, chodzą do kina, spotykają się ze znajomymi, uczą i uprawiają sport, sprzątają i robią zakupy - ale żadna z tych czynności nie była dla mnie dostępna. Nie mogłam robić w zasadzie nic, a dodatkowej męki dostarczał fakt, że z tego cierpienia nie mogłam spać ani leżeć. Gdybym mogła wówczas spać- to przespałabym całe życie. Marzyłam o dpsie gdzie ktoś się mną zaopiekuje, nakarmi i do tego się w sumie sprowadzały moje potrzeby.W szczytowym okresie ciężko mi było się nawet umyć, a niechęć do mycia (jak do wszelkich czynności) miałam jeszcze bardzo bardzo długo.Z racji tego, że nic nie byłam w stanie robić - ani poczytać, ani oglądać TV, ani wyjść gdzieś, ani pracować - godziny dłużyły mi się w nieskończoność i każda po kolei godzina była nieskończonym cierpieniem. Czasem marzyłam o złapaniu jakiejś choroby lub o ulegnięciu wypadkowi, żeby umrzeć i nie cierpieć dłużej. Wiem, że to straszne i nieprawdopodobne, ale tak było. Nie czułam więzi z nikim (z tym nadal jest słabo), straciłam zupełnie empatię. Uczucie ciągłego cierpienie wpływało także w jakiś przedziwny sposób na układ ruchu. Stale siedziałam spięta, a przejście nawet małego odcineczka wiązało się z ogromnym zmuszaniem się. Straciłam poczucie tego, co jest normalne - zastanawiałam się czy inni ludzie też są tacy "znieruchomiali" i tak się muszą zmuszać do ruchu. Całe dnie i tygodnie siedziałam. Nawet jak już poszłam do pracy ( na wenlafaksynie) to uczucie cierpienia i pustki i większość problemów była nadal. Miesiąc zbierałam się, żeby umyć podłogę, żeby wypastować buty - 7 miesięcy. Naprawdę!

Moja mama, bliscy i przyjaciele modlili się o wyzdrowienie. Ja kompletnie nie wierzyłam, że kiedykolwiek będzie naprawdę lepiej, a modlić się nie byłam w stanie. Wypełniała mnie pustka. Nie było w niej Boga, bo nie było niczego, co piękne i dobre. Tak, jakby Bóg przestał istnieć. Chodziłam do kościoła, bo wiedziałam, że cała zasługa jest w woli, nie w uczuciach, ale nie czułam Boga w ogóle...żeby oddać moje odczucia najlepsze jest bardzo smutne określenie, że czułam się jak w cyrku - byłam pustym świadkiem, który kompletnie nie mógł się zaangażować w to, co się dzieje, nie czuł nic prócz tej ogromnej pustki i cierpienia, a jeśli chodzi o myśli - to miał głównie żal do Pana Boga. Nie odczuwałam też żadnych uczuć estetycznych - nie interesował mnie film, nie robiła wrażenie muzyka, architektura, no dosłownie nic. Najlepszym określeniem mojego stanu jest chyba słowo BEZSTAN. Do tego długie miesiące cierpiłam na chroniczną depersonalizację - brak poczucie siebie - jak to określiła kiedyś Guzik - brak poczucia czepności z własnym ciałem. Jak szłam, to czułam się jakby moje ciało samo szło, bez jakichkolwiek przeżyć wewnętrznych. Straszne odczucie. Jeszcze dodatkowym cierpieniem było potworne napięcie w ciele, przez które przez 10 miesięcy chodziłam ze stale pozaciskanymi rękoma, siedziałam z zaciśniętymi mięsniami nóg...to był ogrom, ogrom cierpienia...osobiście przypuszczam, że tak może być w piekle - kompletne odrzucenie od wszystkiego co miłe, dobre, piękne - czyli od Boga.

Nadal nie jest idealnie, ale jest rewelacyjnie w porównaniu do tego co było.

Jest tylko jeden problem, ale za to ogromny. Tabletki powodują u mnie takie zmulenie i zmęczenie, że funkcjonuję jak pod wpływem narkozy, słaniam się ze zmęczenia. Dlatego odstawiam je. I boję się jak będzie. Mam nadzieję, że po kilku miesiącach kuracji nie są mi już potrzebne. Aha - i była to kwestia czysto biologiczna, depresja w najbardziej chorobliwym tego słowa znaczeniu. Nie pomogły oczywiście żadne banialuki z psychologiem (aczkolwiek uważam, że przy problemach typowo psychologicznych terapia może pomóc - nie odrzucam psychologii jako takiej).

Życzę Wam wszystkim wyzdrowienia lub przynajmniej poprawy.

Nie wiem czy będę jeszcze tak często udzielać się na tym forum. Mogę szczerze powiedzieć, że naprawdę interesuje mnie prawdziwe zycie:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×