Skocz do zawartości
Nerwica.com

nerwica a rodzina...


mysia

Rekomendowane odpowiedzi

Witam

Zrozumienie wśród bliskich hmmm. Co innego zrozumienie przez matkę , ojca a co innego przez narzeczoną. Ja leczę się od 4 lat na depresję a od 1,5 (czyli od czasu poznania mojej narzeczonej) mam lęki przed bliskością. To strasznie wredna dolegliwość bo jak wytłumaczyć kobiecie że jak ją "odtrącam" to nie jej wina tylko tego co mi dolega. Często mam tak iż jak mnie złapie lęk to najlepiej schował bym się gdzieś sam ale jak się ma narzeczoną to nie da rady bo odrazu bierze to do siebie i się dołuje a wówczas jeszcze gorzej się czuję. Wielokrotnie prubowałem jej to wytłumaczyć ale jak by do ściany. Początki były najgorsze gdyż jak jej to mówiłem na początku to miała oczywiście swoje wytłumaczenie("widocznie nie pasujemy do siebie lub mam jakąś wadę którą nie akceptujesz") wówczas się dołowała, płakała i takie tam. Teraz już jest nie co lepiej ale jest. Przez 2 miesiące na nowych lekach było ok ale przez Świętami znów powróciły-czasami mam dość wszystkiego jedynie co mnie wówczas trzyma to myśl o bliskich i jak bym ich skrzywdził...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja wsrod swoich bliskich tez nie potrafie znalezc zrozumienia... wszyscy w kolo powtarzaja, ze jestem do niczego, ze jestem leniwa i nic nie robie bo tak mi wygodniej, ze mam sie za siebie zabrac albo szukac roboty i sie wynosic z domu (mam 19 lat i przez nerwice nie jestem w stanie skonczyc szkoly sredniej). Nawet moj partner (jestesmy z soba ponad 3 lata), chociaz sam jest chory nie potrafi zrozumiec co ja czuje kiedy mam isc do tej cholernej szkoly i wysluchiwac glupich uwag nauczycieli i kolegow z klasy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z moim mężem też czasami nie mogę dojść do porozumienia:(i przez to też się kłócimy...nie potrafi do końca tego zrzumieć...jak ja mogę się czuć...a ja chwilami naprawdę czuję się okropnie teraz znowu zaczoł mi się okropny okres od 2 dni płaczę i użalam się nad sobą.....dziś np położyłam się na łóżku i po 10 min stwierdziłam że na nic już nie mam siły wszystko mnie dobija a na dodatek mój mąż zamiast podejść do mnie usiąść koło mnie spytać się co się dzieje woli siedzieć przed komputerem....po 30 min zlitował się i podszedł z zapytaniem co mi jest...mam nie buczeć i nie wmawiać sobie znowóż jakiś chorób...bo znów zaczynam to samo....czy według was to jest ta pomoc???przecież to jest silniejsze od nas przecież moim marzeniem jest to abym czuła się świetnie mogła chodzić uśmiechnęta a nie ciągle chodzić obolała i mysleć nad tym że teraz to może będzie zawał albo rak...brakuje mi wsparcia z jego strony jak mu o tym mówie to on dalej swoje ojjj bo Ty sobie wmawiasz i tak wkółko ...a to mnei dobija coraz bardziej :(:(:cry:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no ja wlasnie sie dowiedziałam, ze sobie" wymyslam" zeby sie wymigac od szkoly, obowiazkow w domu, pracy.ja wiem ze moj chopak nie moze sobie wyobrazi jak ja sie czuje...ale dlaczego nie moz przynajmniej przyjac do wiadomosci ze to ni moj wybor.przeciez gdy mnie poznl nie bylam taka.bylam szczeslia wa , usmiechnieta, wszedzie mnie bylo pelno, robilam tyle rzczy naraz.a przede wszystkim nigdy nie bylam od nikogo zalezna. a teraz gdy pojawila sie choroba, on ma nagle dosyc, wszystko go drazni, nie ma ochoty jechac ze mna do lekarza itp. a przeciez milosc powinna byc na dobre i na zle..a moze si myle?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No niby powinna być na dobre i na złe...znaczy ja akurat z tym problemu nie mam że do lekarza ze mna chodzic nie chce sam nawet proponuje zebym poszla zrobila sobie jakies badania albo wybrala sie do psychologa,ale jak trafi mu się zły dzien to nie patrzy na moją chorobe i jak się w danym momencie czuje tylko na mnie najezdza:(przed wczoraj mialam straszny dzien bardzo zle sie czułam bolało mnie serce klatka piersiowa głowa kręciło mi się w głowie i na dodatek nie mogłam nawet spojrzeć na siebie w lustro nie mogłam....płakałam w sumie przez to ze po południu wlasnie sie pokłocilismy w sumie o byle co ale padły takie słowa ze bardzo mnie zraniły..ale pozniej wieczorem probował mi to wynagrodzic w koncu zostawił ten glupi komputer polozyl sie kolo mnie i głaskał mnie po głowie i tulił i co...odrazu poczułam sie lepiej....czyli jednak jak chcą to potrafią....ale jak do nich przemówić....że my miewamy prawie non stop takie samopoczucie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja chodziłam do dwóch psycholgów jedna bez ogrudek mówiła mi ze lęki to mój wymysł wmawiam sobie coś... Mówiła że mam spojrzeć poztywnie i tego podobne bzdury. Potem poszłam do drugiej bylo lepiej ale wciaz te mysli ze nikt mnie nie rozumie a ona tylko udaje :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moze niepotrzebnie draze temat psychozy i choroby psychicznej, ale dzisiaj ktos z rodziny zrobil mi wielka przykrosc co dalo mi impuls do napisania tego postu..Powiedzialam,ze mam silna nerwice a on na to: "to idz do Tworek do licha!" Tak sie teraz traktuje nerwicowcow.Tworki i Lublince traktuje sie jak miejsca dla nerwicowcow.W ogole nie rozroznia sie nerwicy od powaznych chorob psychicznych.Czym wiec ta nerwica jest?Ujeto ja w klasyfikacji zaburzen psychicznych DSM, a jednoczesnie moj psychiatra mnie gani zawsze jak nazywam zaburzenia lekowe "choroba", powtarzajac ze to tylko zaburzenie zwiazane z obecnie przezywana sytuacja.Inny przyklad: boje sie czasem w silnym leku wychodzic z domu i wtedy zewszad slysze,ze nie zachowuje sie NORMALNIE,jak NORMALNY czlowiek.Wierzcie mi,ze takie odzywki i postrzeganie swiata dobijaja mnie i momentami juz sama mam subiektywne poczucie ciezkiej choroby psychicznej.Jakie macie z tym doswiadczenia...?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja moge liczyć zawsze i wszędzie na moja Mamę.Ona wie najwięcej o mnie, ale i tak nie rozumie tak do końca.Sama miała nerwice, bardzo silne ataki, ale nie rozumie mojego lęku przed wyjazdem z miasta, i tego dlaczego rzucam studia. Mąż uważa że moje problemy są absurdalne, niezrozumiałe, nie potrafi mi pomóc, nie wie jak nie można wyjechac z miasta, no jak?Ale mam w nim oparcie, w trudnych sytuacjach mówię że sie źle czuje, wtedy przytuli, albo uspokoi. Zauważyłam że czasami lepiej sie czuję jak potraktuje mnie ostrzej niż jak zacznie się użalać nade mną, tak jakbym potrzebowała wstrząśnięcia a nie pogłaskania po głowie. Dziwne ale tak jest.Pozdrawiam nerwusów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

od kilku dni nie potrafię ruszyć z domu ,jedynie do sklepu wieczorem po żarcie dla moich dwóch kotów..

dwa dni temu mój narzeczony się pogniewał i pojechał do swoich rodziców, od dwóch dni nie odzywamy sie do siebie .. zdenerwował sie na mnie jak nie potrafilam gdzies wyjść coś załatwić.. ,miał prawo ,ale naprawde nie byłam w stanie tam pójść! jestem z nim od ponad 4 lat ,od roku ze mną mieszka i nie raz był świadkiem moich napadów lęku szczególnie przed wyjściem..

a wiecie jak to jest jak się człowiek zasiedzi w domu ..,

na dodatek nie pracuję od ok 3 tyg..,a pracowałam w tzw "intersie rodzinnym".. ,w którym to moja siostra była zdecydowanie faworyzowana ..,ale to długa historia..

 

nie dogaduje się wogóle z rodziną ,niewiem z jakiego powodu mnie nie akceptują ,pewnie się wstydzą ,że mam TAKIE problemy..udają,że nic sie nie dzieje ,nie dzwonią ,krótko mówiąc mają mnie w dupie ,odwrócili sie ode mnie już dawno.. ,od matki jedynie kiedyś usłyszałam"twój problem idź sie lecz"..,

szkoda tylko,że ona nie zdaje sobie sprawy z tego ,że też jest współodpowiedzialna za moje zerowe poczucie własnej wartości ,nigdy nie można był jej dogodzić ,zawsze można było lepiej ,nigdy nie byłam wystarczająco dobra...

 

 

sama tego nie udźwigne ,chodziłam do psychologów różnych ,byłam na 2 terapiach i co ? było na chwile lepiej, a później znów wpadałam w to bagno..

 

.............najchętniej to skończyłabym ten swój żywot.. ,nie mam pomysłow na swoje dalsze życie czując się jak wielkie NIC..

szkoda,że nie mam nic na sen.. tak na pare dni chętnie bym to przespała..bo na żywca to jest nie do zniesienia wszystko..

 

 

 

:(.............odpiszcie coś prosze ,bo zwariuję..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Magoszko po pierwsze takie gadanie o żywocie z ust młodej i zdrowej kobiety nie przystoi . Przecież jestes zdrowa fizycznie tylko duszyczka cierpi , a na to jest sposób żeby szybko wyjść z domu do ludzi . Tak jak piszesz nie można się zasiedziec bo pózniej jest coraz gorzej . Chcesz siedzieć przy oknie i patrzeć jak ludzie chodzą po ulicy i im zazdrościć . Mamy podobne doświadczenia z przeszłosci . Moja rodzina też jest powodem mojej nerwicy , ale ja juz żyje z nią od 20 lat i wiem że gdybym teraz tyle wiedziała co wiem nigdy bym nie dopuściła do tego żeby coś utrudniało mi życie . Mam już jakieś swoje osiągnięcia i teraz wiem, że wystarczy inaczej myśleć i wbić sobie do głowy że to są tylko myśli żeby poczuć się lepiej . Nie licz na innych Sama musisz chcieć . Więc wskakuj w ciuszki i wyjdz z domu chociaż obejdz pobliże swojego domu , ale przełam ten lęk i uwierz że za drzwiami nic Ci się nie stanie ...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

magosza26

Mam coś takiego jak to co opisałaś wtedy, kiedy przez dłuższy czas nie ruszam się z domu (święta, ferie, albo choroba). Z mojego doświadczenia wiem, że im dłużej się zasiedzisz w domu bez wychodzenia gdziekolwiek (i nie zaliczam do tego wychodzenia 5-minutowych wypadów po żarcie dla kota), tym dla ciebie gorzej, bo im dłużej będziesz to przeciągać, tym ciężej będzie ci gdziekolwiek wyjść. Sam miałem tak, że to z niechęci urastało do lęku, a potem już prawie do histerii jak miałem gdziekolwiek wyjść. Musisz wziąć się w garść, bo wierzę, że masz siłę aby sobie z tym jeszcze poradzić i to przełamać. Zadzwoń po jakąś osobę, przy której dobrze się czujesz (choćby koleżankę, przyjaciółkę) i wyrusz na podbój okolicy :) A jeżeli nie czujesz się na siłach na coś takiego, to chociaż wyjdź przed dom/blok/posesję, pójdź do parku czy gdziekolwiek, gdzie jest jakaś ławka, usiądź i bądź chociaż w centrum wydarzeń a nie z boku. To jest coś, co musisz przełamać. Dasz radę! Pozdrawiam serdecznie :)

 

PS. w 100% popieram zdanie Evy

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cześć! Zgadzam się z Piotrkiem - im dłużej się siedzi w domu tym jest potem gorzej wyjść... Dlatego nienawidzę różnego rodzaju przerw w życiu społecznym (ferie itp.) Bo potem trudno się znów wkręcic w normalny codzienny tryb, zorganizować się...

Dlatego trzeba nieustannie walczyć ze sobą, zmuszać się do rzeczy (tych najzwyklejszych) jak pójście do sklepu, czy zadzwonienie do znajomych... Może spróbuj sobie ustalać 'plan działania' na najbliższy tydzień i trzymać się go? Mi to pomaga...

A co do Twojej rodziny - przykro mi, że tak jest. Niestety, oni w pełni Nas nigdy nie zrozumieją. Tak naprawde to ich rady typu: 'Weź się za siebie' To Twój problem' mają ich zdaniem Nas zmobilizować... Oni mówiąc tak chcą dla nas dobrze i myślą, że nam tak pomogą, ale Nas krzywdzą nie zdając sobie z tego sprawy... A co do Twojego narzeczonego - jedna dziewczyna poprosiła swojego chłopaka by poczytał to forum, mówiła że dopiero wtedy zrozumiał, że to nie jej wymysły i że coś takiego jak nerwica to realny problem, na który cierpi wielu ludzi!!

Widzisz, fobii społecznej często towarzyszą stany depresyjne i widzę, że tak jest właśnie u Ciebie (ja też to mam - Gdy siedzę sama w domu - depresja, gdy wychodzę - lęki... hmm między mlotem a kowadłem) Ale trzeba się przełamywać i wychodzić do ludzi, nawet tych zamkniętych na Nas - to jedyny sposób by się z tym uporać... NIe załamuj się. Nie warto, jesteśmy jeszcze młodzi i wiele przed Nami :)

pozdrawiam cieplutko! :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

:smile: Hej!na razie jest lepiej od paru dni.przysłużyło się do tego przede wszystkim to że zdałam egzaminy i poprawki.No i widziałam się z ukochaną osobą która mieszka daleko odemnie.Wiem ,że to że na razie jest ok to nie znaczy że jestem zupełnie zdrowa.Ale chyba teraz na spokojnie przemyślę całą sprawę z lekarzem.Najbardziej martwi mnie to że jestemz tym sama.Rodzice mają większe problemy niż moje nerwy,a zresztą tata na przykład i tak mi zawsze powtarza ze przesadzam i rozczulam się nad sobą.no a takie komentarze dobijają jeszcze bardziej.

Czemu ludzie mają tak mało tolerancji dla ludzi bardziej wrażliwych?a może naprawdę rozczulam się nad sobą?

 

[ Dodano: Pon Lut 19, 2007 8:34 pm ]

Rodzina niekiedy wcale nie pomaga w chorobie,czasami wręcz przeciwnie,pogłębiaj ją.Może czasem i nieświadomie.tak jest u mnie.Jestem tylko kolejnym problemem.nawet boje się wspomnieć o lekarzu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moi najbliżsi bardzo mi pomagają i nie mogę skarżyć na jakieś niezrozumienie między nami. Bardziej boli mnie to, że tkwie w tym stanie od wielu lat a postepy są znikome. Cieszę się, że wogóle są ale wciąż jestem dla nich ciężarem. Czuję się jak kamień u szyi moich najbliższych i często mam naprawdę destrukcyjne myśli. Bardzo się staram iść do przodu i nie martwić sprawami, które mnie rzekomo nie dotyczą. Jestem jak księżniczka na ziarnku grochu i wcale nie jest mi z tym dobrze. Otaczają mnie same cudowne osoby, a ja nie mogę się im odwdzięczyć w żaden sposób. Chciałabym w końcu zacząć dawać a nie wciąż brać. Mam nadzieję, że już wkrótce to ja będę mogła być oparciem dla nich i wtedy poczuję spełnieni i ulgę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chciałabym w końcu zacząć dawać a nie wciąż brać. Mam nadzieję, że już wkrótce to ja będę mogła być oparciem dla nich i wtedy poczuję spełnieni i ulgę.

 

Dokładnie tak jak ja. Bardzo boli mysl, że ludzie od Twojej osoby mało wymagają, a chcieliby coś dostać. Boli swiadomość, że niewiele możemy w swojej chorobie zrobić. Ale nie warto się śpieszyć, to nie pomaga ani nam ani innym.

 

Ja jestem czasem trochę niewdzięczny dla swojej rodziny. Czasem staram się coś zrobić, ale na długi czas to mija sie z celem więc daje sobie spokój. Teraz głównie zajmuje się samym sobą, bo jak nie potrafię pomóc sobie, to nie pomogę nikomu.

 

Na to wszystko potrzeba jednak czasu..... wiele czasu.....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czuję się jak kamień u szyi moich najbliższych i często mam naprawdę destrukcyjne myśli. Bardzo się staram iść do przodu i nie martwić sprawami, które mnie rzekomo nie dotyczą
chciałabym w końcu zacząć dawać a nie wciąż brać. Mam nadzieję, że już wkrótce to ja będę mogła być oparciem dla nich i wtedy poczuję spełnieni i ulgę.

Właśnie ja cały czas czuję się tak samo. Nawet nie lubie o tym pisać bo zaraz mi gorzej.

tak na marginesie- pięknie piszesz. Jak czytam twoje posty to jakbym czytała fragmenty jakiejś powieści. Świetne!

 

głównie zajmuje się samym sobą, bo jak nie potrafię pomóc sobie, to nie pomogę nikomu.

a mnie to wkurza że się zajmuję sobą i soba i sobą- ale tak jak piszesz - innego wyjścia nie ma - trzeba najpierw dać sobie rade ze sobą

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Atkaa, Amator, maiev - w końcu to wy będziecie tym oparciem dla bliskich, ale teraz czas jest na Was, żebyście się przygotowali do tego, bo być wsparciem można tylko bez lęków i nerwicy. Ale w końcu do tego dojdziecie, i spełnicie się jako rodzinna podpora... Trzeba tylko czasu.

 

PS. Podpisuję się do postu Maiev - Atkaa, jesteś faktycznie naszą kochaną forumową pisarką :D Pozdrawiam cieplutko ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie tam rodzice nie rozumieją,owszem pomagają mi ale nie rozumieją tego,że takie coś jak nerwica i depresja istnieje tylko myślą,że sam sobie je prowokuje,że sobie to wszystko ludzie wymyślają-te choroby tylko po to by usprawiedliwić swoje zachowanie....Rodzice nie potrafią zrozumieć że cierpie przez te ich głupie myślenie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Najblizsza-niby rozumie a własciwie przywykła-choc nie do końca potrafi(ła) zaakceptowac.

Dalsza-poprostu nie wie.

 

Najsmieszniejsze w tym wszystkim (a właciwie tragiczne),jest to że od kiedy zaczynam stawiac 'pierwsze kroki",zaczyna coś bolec.(ich),wiem ,przywykli do tego że zawsze bylo inaczej(zawsze-czyt.trzy lata),ale wolałabym aby razem ze mną cieszyli się każdym,chocby najmniejszym sukcesem...ano ,nie wszystko można miec, wszak życie z "nerwusem" to też nie sielanka...

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no, z ta rodziną czy też najblirzszymi bywa różnie. Usilnie chcemy by oni nas rozumieli dlaczego wybuchamy płaczem, krzykiem, zamykamy się w pokoju, nie chcemy nikogo widzieć. No chyba to dla nich zbyt trudne i niewytłumaczlne, bo przeciez gdy bywają u swoich znajomych sądzą, że tam nie ma tych problemów. A to nie prawda czego oni nie przyjmują do wiadomości. Jest ok. No to w tym momencie zaczyna się nasza decyzja życiowa, muszę coś zrobic ze sobą ale tak by nikogo nie skrzywdzić a sobie pomóc. :lol: Bo tak naprawdę to tylko od nas i tylko od nas zalęży co wybierzemy. To otrzymamy i będziemy mogli na lewo i prawo to coś rozdawać :mrgreen:;) Pa.Wytrwalości życzę. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

człowiek nerwica

jesli rodzice Ci pomagają, to pokaż im, że ta pomoc nie pójdzie na marne. Ja na Twoim miejscu zaczęłabym z nimi rozmawiać, ale tak szczerze. Powiedz im, że dziekujesz za to, że są, bo bez nich nie dałbyś sobie rady. Pomiń fakt, że sprawiają Ci czasami przykrość. Po prostu okaż im wdzięczność, że CIE nie opuścili i że zdajesz sobie sprawę jak ciężko jest się Wam dogadać, ale zrobisz wszystko, żeby z każdym dniem było lepiej. Nie kłóć się z Nimi. Nie oskarżaj o swoje niepowodzenia. Rodzice lubią jak im się przytakuje, i czasami warto to zrobić nawet jesli nie mają racji. Przytakuj im ale też łagodnie wyrażaj swoje zdanie. łAGODNIE :D Klucz do sukcesu to wzajemne zrozumienie. Każda rozmowa z nimi to cegiełka waszego porozumienia. Rozmawiać, byleby nie podniesionym tonem :D

 

P.S. Czasami warto podsunąc im coś do przeczytania, bo de facto nasi rodzice nie bardzo orientują się w tej całej liście chorób XXI wieku. Pomóż im dotrzeć do źródeł a potem cierpliwie czekaj na wyniki :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×