Skocz do zawartości
Nerwica.com

Depresja a związki/miłość/rozstanie


Rekomendowane odpowiedzi

Nie o to chodzi, że jestem silniejsza. Ale on się nie bronił tj. nie oddawał. Swego czasu byłam bardzo agresywna. Ale teraz jestem spokojna jak baranek. Tylko raz na jakiś czas zdarzy mi się jakiś napad nerwów. Ale naprawdę bardzo rzadko. Kiedyś chodziłam na psychoterapię ale to było jakieś dwa lata temu. Generalnie to mi raczej nie pomogło. Bardziej sama sobie później pomogłam. I jego obecność niesamowicie mnie uspokoiła, dodała cierpliwości itd. Nie wiem może warto podjąć na nowo terapię. Choć wątpię bym kiedykolwiek się poukładała i czy pomógłby mi w tym psycholog. Poza tym nie chce martwić rodziców na nowo. Jeszcze pomyślą, że coś się złego dzieje. A nie chce ich zawodzić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

laven, miałam identyczną sytuację. Uderzyłam exa raczej po to, aby sprowokować go do czegokolwiek - sama nie wiem konkretnie. Chyba chciałam go sprowokować do tego, aby on mnie uderzył, bo przynajmniej miałabym pretekst do rzucenia go. On postąpił identycznie. Nie odzywał się do mnie i fochał długo. Efekt tej akcji był taki, że błagałam o wybaczenie. laven, jest wiele rodzajów miłości. Najwyraźniej miłość, którą daje Ci Twój obecny partner nie jest tą, której potrzebujesz. Nie ma to nic wspólnego z zachłannością. Nie zastanawiaj się - idź na terapię, bo z czasem będziesz czuła sie coraz bardziej zagubiona i będą wynikać coraz większe problemy. Bzdurą jest stwierdzenie, że jeśli znowu skorzystasz z pomocy specjalisty to zawiedziesz rodziców. Przecież oni chcą dla Ciebie jak najlepiej. Jeśli jednak masz z tym problem, oni wcale nie muszą o tym wiedzieć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Broń boże tak nie jest! Teraz wychodzi, że jestem potworem i wyładowywuję się na innych. Ale to nie o to chodzi. Po prostu on mnie specjalnie denerwował i drażnił. Zebrało się napięcie, aż w końcu nie wytrzymałam i wybuchłam. Nie jest tak, że gdy on coś zrobi nie po mojej myśli ja go biję czy się wyżywam. Przeważnie spokojnie ulegam, pozwalam sobą pomiatać. Właśnie kiedy ja nie zrobię tego czego on chce jest kłótnia. A ja ulegam. Tak samo gdy ja o coś proszę. Mogę domagać się cały dzień a nic z tego nie wyjdzie. Co najwyżej zrobi mi się przykro i leżę spokojnie. Czekam aż będzie lepiej. Tylko 2 razy zdarzyło mi sie pęknąć. Tak to nie mam problemów z napięciem. Ewentualnie jakieś sporadyczne przypadki samokaleczania. Ale to też spowodowane kłótnią z nim. A z rodzicami mam w miarę w porządku kontakt. Ale nie chcę ich martwić.

Bethi - ja go uderzyłam bo byłam zła. Nie chciałam nic prowokować. Nawet nie myślałam co robię. Kolejnym problemem jest to, że on nie daje mi żadnej miłości. Jedynie jakąś czułość, ciepło, zaangażowanie czy troskę. Nie chcę tego tracić, bo to dla mnie bardzo wiele. A i obawiam się, że na więcej nie zasługuję. Nie wiem, może po prostu tak się jemu podporządkowałam. Dałam sobie wmówić jego racje. Jestem strasznie zakręcona. A z tą terapią to nie wiem. Spróbuję sobie poradzić sama. Jeśli się nie uda, wybiorę się do psychologa. Tylko naprawdę nie chcę by rodzice się o mnie martwili.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A po co wogóle z nim jesteś jak mu zbytnio na tobie nie zależy? Przecież to jest pewne, że jak znajdzie inną to Cię zostawi bez wahania albo zdradza cię na boku. Czy on jest tak nieziemsko przystojny, że mimo tego wszystkiego chcesz z nim być?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie znajdzie innej, bo generalnie to on wcale nie chciał z nikim być. A jestem z nim, bo on się mną zajmuje. Troszczy, dał trochę radości. Kiedy wszystko jest ok, to jest nam razem dobrze. Wyciągnął do mnie rękę jako jedyny i pomógł mi. Dobrze się przy nim czuję. A poza tym jak mówiłam, jestem straszliwie do niego przywiązana. Tak się przyzwyczaiłam do jego obecności, że nie wyobrażam sobie, że może go zabraknąć. I to jest główny powód tego, że chcę z nim być. Poza tym coś do niego czuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jasne, że lepiej. Tylko z mojego punktu widzenia wszystko wygląda inaczej. Martwię się co będzie dalej. Obawiam się, że nawet jeśli kogoś znajdę to będzie mnie prześladować przeszłość. Poza tym skąd wiadomo, że kogoś znajdę? Ale od wczoraj zrobiłam krok do przodu. Jestem spokojniejsza. Już się tak nie łamię. Uświadamiam sobie, że to wszystko nie było dobre dla mnie. Ale i tak jakoś mi pusto i smutno. Straszliwie się do niego przywiązałam. Bo dawał mi dużo radości. Choroba tak mnie wycieńczyła, że obniżyłam swój próg wymagań do minimum. Naprawdę nie dużo mi trzeba do zadowolenia i potrafię wiele znieść. Dlatego też nie umiałam tego zerwać. Ale wygląda na to, że to już koniec. Jakoś się muszę pozbierać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

laven, zastanów się lepiej, czy taki układ ma przyszłość. anand22 ma sporo racji, niestety tak bywa, a najgorsze jest to, że może zdarzyć się i Tobie. To, co on Ci daje być może w jego mniemaniu jest miłością ale obie wiemy, że nie w Twoim. Qrcze, czytam Twoje posty i widzę siebie. Obawiasz się tego samego, czego ja się bałam - co się ze mną stanie bez niego. Nadal nie znam odpowiedzi na to pytanie i mam wielkie obawy o siebie, często opadają mi ręce i miewam myśli samobójcze. Jednak mam czyste sumienie. Pomimo iż mój Ex mnie teraz nienawidzi (jak twierdzi) wiem, że kiedyś pozna kogoś, kogo pokocha 'jak należy' a nie będzie żył namiastką miłości. I on zostanie pokochany 'właściwie'. Wiem również, że z czasem i ja znienawidziłabym jego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

laven, ja ci powiem co to może być. Co do tego, że go pobiłaś - nie, nie, to nie tak łatwo prosto, że on z tobą zerwie kontakt. Jestem pewna, że nie zerwie. A w zasadzie: byłabym bardzo zdziwiona, gdyby zerwał. Nawiąże go z tobą prędzej, czy później. Może próbować ci stawiać jakieś warunki: ale i tak, mówię ci, tych warunków wypełniać nie będziesz musiała.

 

Generalnie chodzi o co innego. Dobrze trafiasz pisząc, że on ma doła. Ale: on nie ma jakiegoś tam doła --- on jest w samym środku jednego z najgorszych dołów w swoim życiu. Po czym to poznać? Że mu na niczym nie zależy. Czy mu nie zależy na tobie? Powiem ci jedno: bardzo możliwe, że ty mu swoją obecnością też pomagasz. Ofkors nie musi wynikać z tego, że on coś do ciebie czuje. Ale gdyby nie chciał twojej obecności - hmmm, jakby to wytłumaczyć. Gdyby twojej obecności nie chciał, to by cię zwyczajnie unikał.

 

Jeśli chcesz tą znajomość podtrzymać, to zwyczajnie się do niego odezwij. Mam dla ciebie jedną podpowiedź: najlepiej nie próbuj go przepraszać na kolanach i ze łzami w oczach za to co zrobiłaś. Tylko tym sobie zaszkodzisz, a związek że tak powiem cofnie się o jeden krok w tył. Powiedz mu, że go przepraszasz tłumacząc mu, czemu cię szlag trafił: ale bez żalu w głosie jakiegoś wielkiego. Przeproś go paroma zdaniami i to do tego w stylu 'nie mogłam inaczej; gdyby cofnął się czas, a sytuacja sie powtórzyła - to i tak dałabym ci w twarz'. Musisz to przed sobą samą najpierw przyznać, że tak by było. Że taka właśnie jesteś, że nie zrobiłabyś inaczej. Czy zrobiłaś coś złego? Do cholery, nie! Wreszcie zrobiłaś coś, czego sama chciałaś! Piszesz, że nie powinnaś dać sobą pomiatać. Dobra wiadomość: wreszcie to zrobiłaś. A jaka jest jeszcze lepsza wiadomość? Jeśli z nim pogadasz i nie będziesz się starała jakoś specjalnie z tego tłumaczyć, tylko dać mu do zrozumienia, że "proszę cię o wybaczenie... (ale i tak bym to zrobiła)" - odniesiesz taki skutek, że on cię lepiej pozna, a na dodatek nabierze do ciebie szacunku większego. Zaskoczona? Ale tak własnie będzie. Nie bój się, on mi nie wygląda na jakiegoś zakichanego zarozumialca, którego ledwo tknąć, to strzeli focha na całe życie :smile: Jeśli się zachowasz tak, jak chcesz, a nie jak sobie wyobrażasz, że on by chciał, to zrobisz na nim bardzo pozytywne wrażenie. Wiem, że ci się zdaje, że teraz gadam jakieś kosmiczne bzdury, ale łatwo załapiesz mój tok rozumowania, kiedy wyobrazisz sobie taką sytuację: gdyby ciebie ktoś próbował na okrągło i ze łzami w oczach przepraszać za to co zrobił, to by cię w końcu nie zadrażnił? W końcu byś się zezłościła, że co z ta osoba rozmawiasz, to w podtekście zawsze będzie ta osoba powtarzać "och, jak ja cię przepraszam, wybacz, przebacz, prooooszę". Już by ci zwisło, czy przeprasza, czy nie, o sytuacji byś zapomniała, a za to by cię zaczął szlag trafiać, że ile można przepraszać. Czy nie tak by było? Więc i ty tego błędu nie popełnij. Przeproś (jak musisz - bo przecież możesz i tego nie robić, a uwierz mi: nic wielkiego się nie stanie), a potem już do tego tematu nie wracaj.

 

Dobra, bo weszłam w dygresję, ale że teraz to cię gnębi, to o tym najpierw napisałam. Chciałam o innej sprawie napisać - o nim. Po pierwsze: z tego związku (czy tam przyjaźni, czy jak to nazwać) macie obopólne korzyści. A czemu tak sądzę? Widzisz: jeśli jemu na niczym nie zależy - a to jes możliwe wtedy, kiedy człowiek ma cholernego doła. Wtedy nie widzi przed sobą przyszłości, nie wierzy, że kogoś znajdzie, ani, że cokolwiek mu się uda. Tak, ja o nim piszę. On teraz ma takie myśli. A tobie mówi "na niczym mi nie zależy". To właśnie to oznacza: on ma depresję i to dość dużą.

 

Więc: jeśli jemu na niczym nie zależy, a jednak utrzymuje kontakt z tobą. Zgadnij co to może oznaczać? Nie - nie, że cię kocha, tak łatwo nie będzie niestety (chociaż licho wie, ale o tym potem). Więc dlaczego on to robi?

Podpowiedzią jest to, co sama piszesz o sobie. A napisałaś, że i tak nie masz nadziei, że taka osoba jeszcze się zdarzy; że obniżasz poprzeczkę jak najniżej, rezygnujesz ze wszelkich wymagań, nie zdaje ci się, by się ta sytuacja powtórzyła, że kogoś znajdziesz kiedykolwiek potem.

Otóż: on też czerpie korzyści ze znajomości z tobą. Też nie czuje się samotny. Być może utrzymuje z tobą kontakt z tych samych pobudek, które masz ty. Bardzo to jest możliwe.

 

On wcale nie ma na celu złapać cię i tobą rozporządzać, pomiatać, doprowadzać, byś tańczyła jak ci zagra. Generalnie taka sytuacja wynikła przypadkiem, bo ci się wydaje, że powinnaś być pasywna. Takie masz zdanie o związkach właśnie "lepiej być pasywną, to facet mnie nie zostawi". Czy nie tak jest? Niestety: mijasz się z prawdą mając takie przekonanie, ale może sama kiedyś do tego dojdziesz wreszcie naprawdę (bo widzę, że masz już przebłyski - i to częste - że takim zachowaniem to daleko nie zajedziesz... Czyli jest z tobą całkiem dobrze :smile: ).

 

On wcale nie robi tego specjalnie, że tobą pomiata. Akurat tak okoliczności się złożyły, że tak jest. Nikt ci nie karze tej znajomości zrywać. Ale ta znajomość tkwi w punkcie patowym już od dawna. Inna sprawa: że może tak tkwić jeszcze dłuuugo, a nic wielkiego się nie stanie. No może oprócz twojej coraz większej frustracji (jego zresztą może też). Ale to się tak może ciągnąć, znajomość może trwać. Takie mam dla ciebie 'pocieszenie'.

 

Nie staraj się go teraz na spytki brać, ani tym bardziej dawać mu 'złotych rad', skoro już wiesz, że on w depresji tkwi. Na facetów takie 'złote porady' działają jak płachta na byka, wiec to sobie weź do serca, co ci mówię. Nie próbuj być jego psychologiem, nie próbuj mu na siłę pomagać. A dlaczego? A co by było, gdyby to tobie ktoś próbował na siłę pomóc? Prędzej czy później szlag by cię trafił, a takiej osoby zaczęłabyś unikać. Tak więc w psychologa i dobrą przyjaciółkę sie nie baw.

 

Za to możesz raz na jakiś czas go wysłuchać. Niech ci się wygada. Nie przerywaj mu, wysłuchaj do końca co będzie mówił (choćby i mu zdania przez gardło długimi minutami miały przechodzić), to się więcej dowiesz, co mu na sercu leży. Nie wiem za bardzo, czy warto robić sobie nadzieje, że to będzie związek na całe życie. Sama nie wiem, czy to by było dla ciebie dobre. Dwie osoby chore na depresje w związku - to tylko worek nieszczęścia. Ani on ci szczęścia nie da, ani ty mu. Ale znajomość można podtrzymać np. z tego powodu, że dążysz do tego, by go podtrzymać. Teraz sie tak na to zafiksowałaś, że i tak ci nikt tego z głowy nie wybije. Choćbym ci ja i 500 osób na tym forum powiedziało: 'zerwij to' - to i tak przez chwilę se pomyślisz 'no dobrze', ale za godzinę i tak wrócisz do starego dobrego 'a co by było gdyby' - i dalej będziesz snuć wątek, że jeszcze będzie dobrze.

 

Jako, że ani jemu ani tobie w wyniku tej znajomości krzywda się nie dzieje jakaś wielka - to możesz ją podtrzymywać (on zresztą też). Ale jeśli wpadniesz w pułapkę myślenia "zmienię go i będzie super" to od razu ci mówię: nie zmienisz go. Czy ciebie by ktoś zmienił? Tylko ty sama możesz się zmienić. Tak samo i on: na pewno pod naciskiem czyimś, ani tym bardziej psychoanalizy czy 'dobrych rad' się nie zmieni. Masz to jak w banku i nie łudź się, że będzie inaczej. Bo NIE BĘDZIE. Jak możesz mu pomóc, skoro sama masz ze sobą problemy? Właściwa kolejność pomagania: to najpierw sama sobie pomagasz --- długo, długo nic --- a dopiero potem pomoc dla niego (i to też: ewentualnie). To jest przykre, ale taka jest prawda.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ach.. Dzięki za odpowiedzi. Rzeczywiście to prawda, że ten układ nie ma żadnej przyszłości. To wszystko jest bez sensu. A poza tym nie wiem, czy przypadkiem samo się już nie rozwiązało. Nadal się nie odzywa. Zdaje się, że muszę się podnieść i trwać dalej. Ale na razie tak mi cięzko. Cały czas przypominają mi się miło spędzone chwile. Nie mogę o niczym innym myśleć. On mnie prześladuje we własnych myślach. Ciężko mi się z tym uporać. Cały czas te wspomnienia i wspomnienia. Ale uświadamiam siebie także, że to nie miało sensu i dobrze, że się kończy. Ale tak ciężko mi. I dziwnie. Że był i nagle zniknął. Wokół siebie widzę coś co mi go przypomina. Zbyt głęboko się we mnie zakorzenił, bym mogła tak spokojnie zapomnieć. Jak się z tym uporać? Tak trudno wyrzucić z pamięci kogoś, kto był najważniejszy i najbliższy. Dodatkową trudnością jest to, że był pierwszą osobą do której tak się zbliżyłam i przywiązałam. Boję się czy jeszcze kiedyś będę umiała przyzwyczaić się do kogoś odpowiedniego. Czy będzie tak samo. Czy uda mi się odrzucić niego. Nie wiem co dalej..

groza - wielkie dzięki za wspaniałą wypowiedź. Masz sporo racji. Postaram się wykorzystać Twoje rady i zobaczymy co z tego wyjdzie. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży. Muszę wziąć się w garść i być twardą. Jeszcze raz bardzo dziękuję za tak długą wypowiedź.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nigdy nie będzie tak samo. Miłość nie polega na umiejętności przyzwyczajenia się do kogoś! Masz już doświadczenie w tych sprawach - korzystaj z niego. Wspomnienia obecnie Cię zniechęcają bo nie potrafisz dostrzec pozytywów obecnej sytuacji. Daj sobie czas.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

laven, przeczytaj mój powyższy post, haha. Acha: nie czekaj, aż on z łaski swej się odezwie. Ty się do niego pierwsza odezwij, bo tak to sobie będziesz czekać i czekać. On się odezwie prędzej czy później, tudzież spotkasz go przypadkiem - ale nie myśl, że on strzelił focha. Tak nie jest. On ma problemy ze sobą.

 

To, że mu na niczym nie zależy, to objaw depresji jest. I to dużej. Raczej tego nie zmienisz. On sam sobie może tylko pomóc, ty mu możesz jakieś dwa zdania napomknąć, że "to, że ci nie zależy na niczym, to jest bardzo duża depresja; wcale tak nie jest, że nic już cię nie czeka". Ale nie ciągnij tego tematu, psychoanalizy mu nie rób, bo i tak guzik wskórasz. On sam musi do tego dojść, że coś z tym trzeba zobić. Możesz mu okazywać, że nie jest sam: ale nie płacz nad nim i się nie rozczulaj, bo odniesiesz skutek odwrotny od tego jaki chcesz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Masz rację bethi. Tylko właśnie obawiam się, że z nikim nie uda mi się już tak dobrze dogadywać. Ale to tylko moje przeczucia, które tak naprawdę nie mają żadnego poparcia w rzeczywistości. I racją, że powinnam dać sobie czas. Bo to wszystko jest jeszcze bardzo świeże.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wielkie dzięki wam. Już wczoraj próbowałam się do niego odezwać, ale nie dawał żadnych znaków. Może jutro spróbuję coś zagadać, spróbować. A to, że jest w dużej depresji to prawda. Bo tak się zachowuje. Ale uważa, że nic mu nie jest. Nie chce żadnej pomocy. Raz był u psychologa, ale stwierdził ze to nie ma sensu. Obawiam się, że nic mu nie może pomóc. Toteż chciałam chociaż dać mu troszkę ciepła, miłych chwil. Jak się smucił to go jakoś pocieszałam, starałam się być przy nim. Chciałam by wiedział, że może na mnie liczyc. Ale generalnie widzę, że powinnam na powrót stać się chłodniejsza. Może i jest to możliwe. Bo niegdyś taka byłam. To przy nim zaczęłam być taka wrażliwa. Więc jeśli się już do niego odezwę, to nie powinnam się nad tym wszystkim rozczulać, pokazać, że potrafię być silna? Ma się przekonać, że umiem sobie sama radzić? A co jeśli wtedy będzie już naprawdę koniec? Może rzeczywiście nie powinnam się nim przejmować. A tak przy okazji, to on zazwyczaj pierwszy po kłótni się odzywał. Więc jeszcze nie tak źle. Ale tym razem spróbuję jeszcze raz zagadać. Może jutro, może pojutrze. Nie oczekuję by coś z tego wyszło. Ale zawsze dobrze jest mieć przyjaciela. Zobaczymy..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze kilka słów odnośnie tego pobicia. Ja jeszcze nigdy nie uderzyłem żadnej dziewczyny, ale czasem naprawdę mnie korci, żeby to zrobić. Jeśli dostałbym w pysk od jakiejś laski bez większego powodu, to nie wiem czy bym się opanował.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

anand22, to inna kwestia, jeśli to obca osoba. Sama często mam ochotę wytargać niejedną lafyryndę za włosy :lol: Ale czy to nie jest przypadkiem poniżej Naszej godności?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

laven, akurat problem "odezwać się, czy nie" tudzież "czy on się odezwie w końcu, czy nie" - to nie jest główny problem. Mówię ci: on nie strzelił focha. Tylko ci się tak wydaje. Ale ty jesteś kobietą, a on jest facetem. A faceci (w przeciwieństwie do kobiet!!) fochów nie strzelają. Jeszcze raz powtarzam: faceci fochów nawet nie umieją strzelać :smile: On się na ciebie śmiertelnie NIE obraził.

 

Po prostu tylko go swoim zachowaniem zaskoczyłaś - i to tyle. On nie ma problemu "kobieta mnie bije!". Naprawdę :D Facetom nawet przez myśl takie coś nie przejdzie. Ty więc się nie martw. On jest zaskoczony twoim zachowaniem, a nie obrażony. Coś czuję, że muszę ci to powtórzyć: on-nie-jest-obrażony-na-ciebie!! NIE JEST. On jest ZASKOCZONY. Wybacz, że ci to tak tłumaczę, ale musisz sobie uświadomić ten fakt - bo tak to się będziesz bać i bać próby odezwania się od niego. Nie zwlekaj z tym odezwaniem, nie rób z tego problemu, bo tu nie ma problemu. On się nie obraził. Zresztą głowę dam, że tej sytuacji on nie rozpamiętuje. Tylko kobiety rozpamiętują, faceci tego nie robią.

 

Po tym przydługim wstępie powiem ci to: czy się powinnaś zrobić chłodniejsza?

 

Odpowiedź brzmi: ani chłodniejsza, ani cieplejsza. Żadna. Masz być sobą. A co to oznacza? Hje, to jest pytanie. Masz sie zachowywać, jak chcesz. Nie rób planów pt "dziś będę troszku zimna, to będzie to jak kubeł zimnej wody na niego; jutro bede miła, to się zaskoczy; pojutrze sie nie odezwę - i tak dalej w ten deseń.

 

Nie rób ŻADNYCH planów. Zachowuj się naturalnie. Jesteś smutna? E, tzn nie wypłakuj mu się w kułak na okrągło... ale nie udawaj przynajmniej, jaka to ty dziś jesteś wesoła. Masz dobry humor? To z nim pożartuj. Niech on się przy tobie czuje naturalnie, a nie jak przy aktorce, której nie wiadomo co odstrzeli zaraz. Właśnie za to on cię prawdopodobnie lubi: za to, że jesteś naturalna. Za to, że nie musi przy tobie nikogo udawać. Bo gdyby miał udawać, to zabrakło by mu na to szybko sił i już byś go nie spotkała więcej.

 

Hmm, właśnie na to się nastawiaj teraz: odbieraj to jako przyjaźń. Dlaczego? Bo on jest za bardzo skupiony na sobie teraz. Nie widzi przed sobą przyszłości, tak jak i ty. Nie ma nadziei, że coś się w jego życiu zmieni na lepsze - tak jak i ty. Widzi przed sobą tylko czarne scenariusze - dokładnie jak i ty. Znasz co to depresja - to i łatwo zgadniesz jak on się czuje i o czym może myśleć. Ale od wspólnoty nieszczęść połączonych do związku droga nie jest prosta i na przestrzał. Dlatego też lepiej odbieraj to jako przyjaźń.

 

On po psychologach łazić nie chce - to proste. Bo facetom pierwsze co się z psychologami i terapiami kojarzy, to wrzucanie pieniędzy w błoto, jakieś psychologiczne gadki to dla nich mowa-trawa wymyślona dla takich, co lubią, żeby ktoś nimi kierował. Zdzierstwo, złodziejstwo a na dodatek robienie z niego wariata. Tak mu się kojarzy psycholog.

 

Jak mu pomóc? Odpowiesz na to pytanie tylko w jeden sposób: a co pomogłoby tobie? Ale co NAPRAWDĘ by ci pomogło. Na pewno nie pomoże ci taki związek, który 'leczy smutki; fajnie z nim jest, bo przynajmniej samotna nie jestem; gdyby nie on, to sama nie dam se rady'. To ci nie pomaga - co sama zresztą dobrze wiesz. To jest jak gasić pożar benzyną. Jesteś uzależniona od jego humorów. Jak jest w złym - to przyszłości przed sobą nie widzisz. Jak jest w dobrym - to cała jesteś w skowronkach.

 

Jak widzisz, mądre to to nie jest. Nigdy się tak nie wyleczysz. Za to skutecznie podtrzymujesz swój zły stan. Ale skoro innej drogi na razie nie widzisz - to się tego trzymaj, jak już musisz. Nie rób z tego wielkiego halo, jak to sobie szkodzisz. Nie rozpaczaj, nie załamuj się, że tylko on na razie jest ci w stanie pomóc. Trudno, tak już jest. Trzymaj się tego, a zarazem szukaj innej też drogi. Bo naprawdę nikt ci nie karze tej znajomości zrywać. Nikt ci nie powie: "w piątek, osiemnastego grudnia 2009 masz zerwać z nim kontakt". Tak więc przyjmij do wiadomości fakt: masz cos co ci pomaga i tego łatwo nie stracisz. To ci da siłę do szukania innej również drogi. Bo jeśli to ma być jedyna drogfa dla ciebie i rozwiązanie, że z nim będziesz - to się staczasz po równi pochyłej. Ale jeśli powiesz sobie "dzięki Bogu, że to mam, dzięki temu mam siłę do szukania jeszcze czegos innego" - to będzie OK.

 

Jesli zaś będziesz miała jakieś niezrozumiałe wyrzuty sumienia, że go wykorzystujesz w jakikolwiek sposób: to skończ z tymi rzewnymi śpiewkami. On też dzięki tobie coś ma. To nie jest tak, że ty go wykorzystujesz do czegokolwiek. Po prostu on daje ci siłę. Mówiąc w skrócie: NIE wykorzystujesz go. Wtedy to i on by cię wykorzystywał. Nikt z was nie wykorzystuje drugiej osoby, tylko chwyta się nadziei. To nie jest nic złego. Jeśli spojrzysz na to z takiej perspektywy: to będziesz szukać dla siebie jeszcze czegoś. Albo tam psychologa, albo tai-chi, albo medytacji, czy tam innych wyjść. Co ci do głowy wpadnie. Dziękuj Bogu, że masz skąd czerpać siłę - i nie marnuj tej okazji, bo masz wyrzuty sumienia jakieś z sufitu. Nikomu twoje wyrzuty sumienia nic nie przyniosą. Sama sobie tylko zaszkodzisz.

 

On czerpie z tego też korzyści, że cię zna - tak wiec macie szczęście, że możecie sobie w tym momencie życia pomagać. Niestety nie oznacza to, że ze sobą będziecie. Raczej tak nie będzie, bo musielibyście sie sami ze sobą uporać (ty ze swoimi problemami, a on ze swoimi), a to łatwe ani szybkie nie będzie. Porzuć więc 'na zaś' nadzieje na związek, za to zacznij się cieszyć, że na niego miałaś okazję trafić: ty pomagasz jemu, on tobie (a oboje nie robicie tego swoimi czynami, tylko pośrednio, samą swoją obecnością). Nie marz o tym, jaki to wspaniały związek będzie między wami. Na razie nic nie wskazuje na to, by coś z tego było. Naprawdę. Ale możesz się skupić na czym innym: że dobrze przynajmniej, że na siebie trafiliście. Jeśli się to skończy za parę lat, czy miesięcy - to trudno. Ale miałaś szczęście na niego trafić, a on na ciebie. No i jak ci się podoba taka perspektywa? W takim świetle już nic się nie wydaje takie złe, jak miałaś wrażenie. Jeszcze raz powtarzam: nie dąż do związku. Musisz sobie uświadomić, że w takim stanie, jaki jest teraz, to nawet jakby się z tobą związał, zaręczy ł, wziął ślub, czy cholera wie co jeszcze - szczęśliwa nie będziesz. Z tego prostego powodu: że masz złe zdanie o sobie. Również i on ma tak samo złe zdanie o sobie jak i ty. Teraz związek tworzyć to by była katastrofa - i dla ciebie i dla niego. Tylko byście siebie pogrążali. Ale za to, jeśli spojrzysz na to jak na przyjaźń, to już inna sprawa. Wtedy co innego: wtedy sobie pomagacie. Naprawdę musisz sobie to uświadomić. Związek z nim, a przyjaźń to dwie odległe historie. Uświadom sobie różnice między tym a tym. I kiedy zrozumiesz, że masz szczęście, że go znasz, a nie, że los cię tym pokarał - to będzie dobrze. Bylebyś nie marzyła o związku z nim - to jedyny warunek.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ach. Mi się za to nie dostało. Ale mam inne wieści z lini frontu. Otóż odezwał się. Sam z siebie. Nie zerwał. Trochę próbował mnie wpienić. Wypytywał czy chcę z nim zerwać. I w ogóle jakieś takie aluzje. Zachowałam spokój. Nie dałam się zdenerwować, ani nic w tym stylu. Ale też się nie płaszczyłam i nie użalałam. Chyba poszło ok. Co będzie dalej zobaczymy. Ale wielkie dzięki za pomoc.

groza - dzięki jeszcze raz za takie zaangażowanie. Postaram się posłuchać Twoich rad, bo mówisz do rzeczy. Rzeczywiście związek z tego nijaki. Tylko to tak trudno sobie powiedzieć "myśl o nim jak o przyjacielu". Naprawdę ciężko. Nie wiem jak się do tego przekonać. Wszystko zdaje mi się być strasznie skomplikowane i zakręcone.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

laven, myślenie o nim, jak o przyjacielu nie oznacza, że 'a tam z nim, kiedyś i tak to się skończy, do widzenia panu'. To oznacza jedno: masz szczęście że go poznałaś. A na dodatek: on ma szczęście, że trafił na ciebie.

 

Pierwsze stwierdzenie jeszcze jakoś rozumiesz zapewne. Myślisz se "no fakt, mam szczęście, dobrze prawisz". Natomiast zdanie "ON ma szczęście, że trafił na ciebie" - pewnie troszku dla ciebie na razie niezrozumiale i dziwnie brzmi.

 

Wytłumaczę ci więc, o co mi chodzi. Jeśli dotrze do ciebie to zdanie, to coś przepięknego się zdarzy. Otóż: on ma cholernego doła. Zonk: odezwał się do ciebie. Co to oznacza? Tak, chce podtrzymać kontakt. Powiem ci jedno, a ty się tym zdaniem zadziwiaj: on tak samo boi się ciebie stracić, jak ty jego. Powtarzam i achtung: to NIE oznacza, że on cię musi kochać czy cuś.

 

Spójrz teraz na niego przez perspektywę siebie: dzięki niemu nie czujesz się sama. Dzięki niemu nie musisz samotnie zmierzać się z sobą. A teraz przeczytaj to zdanie, dodając tylko 'on'. Otóż: on też dzięki tobie nie czuje się sam, i samotnie nie musi walczyć ze swoimi problemami. Co ty na to? A ja ci mówię, że tak jest.

 

Ale jeszcze raz: nie popełniaj błędu i nie rób se planów na związek. Odczytaj to jak następuje: macie szczęście - i to oboje - że na siebie trafiliście. Masz szczęście, że okoliczności życiowe tak się złożyły i go poznałaś. To jest że tak powiem dar od losu, a nie kara. Przypadek sprawił, że nie musisz się bez końca tułać po psychologach bez nadziei na przyszłość, za to mając w perspektywie łykanie proszków. Trafiłaś na niego: dzięki temu masz dodatkową siłę, by latać po psychologach i proszki brać. Bo z psychologów przypadkiem nie rezygnuj. Musisz sobie ze sobą wreszcie poradzić. To cię nie ominie i z tego pochopnie nie rezygnuj. Psychologów itepe i tak musisz odwiedzić.

 

Ale masz przy sobie kogoś i nie musisz radzić sobie sama. I vice versa: on dzięki tobie też się tak samotnie w swoich problemach nie czuje. Masz w nim przyjaciela, a on w tobie. Możecie na sobie polegać. Ani on nie musi niszczyć ciebie, ani ty jego. Masz po prostu szczęście, a i on też, bo nie jesteście sami. Czy to nie jest piękna sprawa? Ja na twoim miejscu, a i na jego miejscu bym się cieszyła. Ale jeśli zafiksujesz sie na związek, jeśli powiesz se 'muszę go mieć na wieki wieków amen' - to tym gorzej dla ciebie. Masz go i tak, że tak powiem. Potarzaj sobie w myślach: "dzięki, że jesteś. Kiedyś nasze drogi być może sie rozejdą (wiem, wiem, teraz to dla ciebie oznacza katastrofę :smile: ), ale mieliśmy szczęście na siebie trafić". Jeśli spojrzysz na to z tej strony: że to dobrze, że go znasz, a on ciebie, to mówię ci, przestaniesz tak rozpaczać. Wtedy też zaczniesz się uczyć bycia sobą, a nie pasywną marionetką. Nie będziesz się bać pokazać jaka jesteś. I nie będziesz wpadać w rozpacz, jak on będzie miał zły humor. Wtedy wreszcie do ciebie dotrze, ze jest jak jest. "Dziś on ma złe samopoczucie, bo tak po prostu bywa". Tak jak i ty masz dni, kiedy masz wszystkiego dość. Przestaniesz się uzależniać od jego humorów, za to sie będziesz cieszyć, że go znasz, a nie przerażać jego reakcjami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ach... Może coś w tym jest. Powinnam zerwać. Tylko sie oboje z tym wszystkim męczymy. Nie wiem jedynie co powiedzieć. Zrobić tak jak on chce? Czy poczekać jeszcze trochę? Poza tym jeśli już zerwę, to czy powinnam ukrywać to jak mi ciężko, czy raczej dać do zrozumienia, że jednak mi przykro? Nie wiem jak się zachować. Jak przeprowadzić całę to zdarzenie. Nie wiem czy mogę mu się pozwierzać. Poza tym on ma cały czas mi za złe to co zrobiłam. Wiem, że prędzej czy później to się skończy. Więc może lepiej rzeczywiście załatwić sprawę wcześniej? Czuję się nieco zagubiona.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jestem w depresji i ja ani moj chlopak nie wiemy jak sobie z tym poradzic to nie uzasadniona zazdrosc jestem zazdrosna jak tylko przypomni mi sie jego byla na ktorej mu nawet nie zalezalo poza tym jak byl z nimi to nie wiedzial nawet ze ja zyje i istnieje i czesto przez to rozpoczynam awanture jestem zazdrosna o aktorki i piosenkarki ktore mu sie podobaja albo o jakies z reklam kluce sie nawet o to jak sie na ulicy spojrzy na jakos zgrabna blondynke ktore mi sie wydaja w jego typie a naprawde wiem ze zalezy mu tylko na mnie...w sumie JJ nigdy mnie nie zawiodl w zaden sposob, to ja go zawiodlam bo pisalam z kolega a potem zeby go nie ranic usunelam i zalowalam tego, bo w sumie pisalam zeby sie odczepil bo kocham innego ale nie powiedzialam o tym chlopakowi ktory dowiedzial sie przez smsa ktorego tamten napisal... a po 2 tygodniach i awanturach czemu to zrobilam a wiem sama jak go to musialo bolec zrobilam to samo nieswiadomie...tamten pisal do mnie o to samo ze mu sie podobam itp a ja odrzucalam te jego zaloty... ale usunelam ponownie smsy zeby moj chlopak tego nie przeczytal zeby nie czul sie zraniony. czulam ze wszystko leglo w gruzach na szczescie mi wybaczyl ale teraz zaglada na moje gadu, sprawdza archiwum, telefon polaczenia odebrane i nieodebrane,smsy i pyta czy ktos pisal dzwonil itd...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×