Skocz do zawartości
Nerwica.com

groza

Użytkownik
  • Postów

    113
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez groza

  1. groza

    nikotyna na dopaminę?

    Miko, ty jesteś zafiksowany na punkcie dopaminy (bo uważasz, że tobie to potrzebne jest najbardziej), więc ci się wydaje, ze dopamina to lek na wszystko. I że jak by ludzie rzucili - to na pewno by był wzrost zachorowań na depresję Jest to twoje gdybanie, niczym nie poparte - piszę ci wprost, ale nie dlatego, żeby z tobą wdawać się w kłótnię, tylko ja to piszę z własnej i praktyki i obserwacji. Marnie to musi chronić przed depresją, skoro palaczy depresja nie omija, nie jest też u nich słabsza niż u innych. Ja paliłam 15 lat i miałam i depresję i nerwicę. Ricah, ja nie wnikam czy to naukowo jest układ nagrody czy nie. Mówię potocznie: serotonina to też jest coś, co niby daje człowiekowi przykemność, a jednak przy stałym zwiększonym stężeniu zapewniam cię, że to nie działa jak coś dajego przyemność Akurat niepotrzebnie ten temat poruszyłam, bo to i tak nie było to, o czym chciałam pisać. Poleciałam za daleko we wnioskach (ja po paru latach brania ssri jestem do tego zniechęcona). Można to porównać do research drugs: są to wymyślane stale nowe chemiczne narkotyki. Wypuszczają na rynek co chwilę coś nowego - i to w teorii chemicznej powinno działać. Ale w praktyce część z nich nie działa. Tak samo jest i tutaj. Piszę ci, że wg mnie jest to ślepa uliczka i nie trzeba długiego myślenia, by zrozumieć, co stoi za moim przekonaniem: palacze (czyt.: dostarczający sobie stale nikotynę) to nie jest taka grupa, co jest wyjęta spod prawa jesli chodzi o depresję. I ja nie piszę, że chcesz palić, tylko rzecz prostą: palacze sobie stale dostarczają nikotynę. A po swych znajomych palaczach i po sobie, to nie widzę, aby była jakakolwiek korelacja między paleniem (czyt: dostarczaniem sobie nikotyny), a depresją. Jeśli masz taką potrzebę, by eksperymentować, to oto praktyczne porady: -poszukaj na anglojęzyczych stronach, bo prawdopodobnie byli tacy już jak ty, przekonani o zbawiennym wpływie dopaminy. Polecam anglojęzyczne, bo w tym języku mówi od groma osób - a co za tym idzie i o wiele więcej znajdziesz wypowiedzi, niż po polsku - ewentualnie zostaje ci eksperymentować na sobie i pierwszy zdać relację jeśli zapytasz byle którego palacza o wpływ palenia (czyt.: dostarczania sobie nikotyny) na depresję, to oni ci powiedzą to samo co ja: nie ma to wpływu. Przyszedłeś się niby pytac praktyków (bo tak twoje pytanie jest napisane, jakbyś pytał się osób, co wiedzą o czym piszą), a jednak nie dowierzasz, jak ci palacz pisze. No to nie wiem, chcesz odpowiedzi teoretycznych? No w teorii to wszystko jest możliwe - możesz sam sprawdzić, jeśli uważasz, że to jakaś droga. Wg mnie nie, ale może jest jednak inaczej - choć dla mnie to by było zjawisko już, jak mam szczerze gadać.
  2. groza

    Pod Trzeźwym Aniołem

    o człowieku, ale ty masz depresję. Co ty piszesz, to o matko Ty nie jesteś gównem - tylko się czujesz jak gówno. Ty nawet nie widzisz tej podstawowej różnicy przez depresję. A te dyrdymały, że matka to by ci powiedziała, gdyby mogła - o ja cierpiedole, człowieku, ty chyba nie wiesz, co to jest miłość rodzica: ty możesz nawywijać balety, a ona może i będzie wściekła, zła, czy oszołomiona - ale nie trzeba będzie długiego czasu, aby zaczęła się martwić o ciebie mimo tego wszystkiego, bo to chodzi o jej dziecko. Nie, twoja matka nie udaje miłości, brachu Jak zaczniesz ćpać, to ja ci mówię: dla matki to będzie tylko jedno cierpienie wielkie, jeśli się w to wrąbiesz, uwierz mi na słowo. Cierpienie ze strachu o swojego syna i co z nim będzie. Wiem, bo widziałam swoją matkę, kiedyśmy sie dowiedzieli wszyscy, że brat jest wpieprzony w dragi. Weź zarzuc tę myśl. Idź pan do psychologa: można ich znaleźć za darmo w łatwy sposób: jeśli gdzieś w twojej okolicy, albo sąsiednim mieście, jest taki wynalazek jak Ośrodek Pomocy (pomocy w przemocy w rodzinie na przykład, one mają różne nazwy), to tam przyjmują też psycholodzy, psychiatrzy - starczy tam tylko pójść. Oni są dla wszystkich, a nie tylko dla tych, co mają przemoc w rodzinie (niestety nazwa takiego ośrodka pomocy może zmylić i człowiekowi si wydaje, że to nie dla niego). Ja w ten sposób trafiłam na świetną psycholog , jak i psychiatrę. I mogłam chodzić co tydzień na wizyty. Weź poszukaj, bo to bardzo mało znane miejsca z tego - a tam łatwo znaleźć psychologa.
  3. Ja zostawiłabym avatary po lewej, oraz nie wyrzucała starych emotek. Jestem ciekawa, jak to wyjdzie, bo mnie się ten nowy wygląd podoba (że to takie chmurki z tekstem przy avatarach, fajne to).
  4. Ja też pamiętam, że byłam bardzo zdenerwowana przed tą komisją. Ja sobie to wyobrażałam, że to jest jakieś przesłuchanie i że nie ma bata, żebym to przeszła (bo się nasłuchałam, jak każdy, o tych komisjach zusowskich, co wzywają co roku człowieka bez nogi, i sprawdzają czy nadal nie ma nogi; albo o ludziach, co są ciężko chorzy, a komisja ich uznawała za zdrowych) ale poszło normalniej, niż myślałam. Chociaż wizyta na tej komisji to był dla mnie i tak koszmar, bo tak się zdenerwowałam tym spotkaniem (krótkim zresztą, bo to nie są jakieś długie wizyty), że mnie to rozwaliło na łopatki, trzęsłam się jak osika po wyjściu stamtąd. Mimo że orzeczniczka była miłą kobietą i sama mnie uspokajała, że nie ma się czego bać (bo ja jej powiedziałam, że się denerwuję, bo nie wiem czego się spodziewać ). Po prostu tak się nakręciłam i zdenerwowałam bez powodu, że sama siebie rozłożyłam na łopatki.
  5. Wypowiedziałam się i w tamtym wątku, dlaczego nie warto o tym w pracy mówić. Trzy dni załatwiania? No to nieźle. Najlepiej po prostu zadzwonić do lekarza i mu powiedzieć o komisji. Ale skoro rodzinny, to pewnie nie da się tak dodzwonić do niego, tylko do rejestracji. W każdym razie najłatwiej to zadzwonić do lekarza/psychologa i powiedzieć "mam komisję zus, potrzebuję papierów". W końcu pierwsza nie jesteś dla nich, co ma komisję, oni z tym mieli styk nie raz, więc wiedzą co robić. To dla nich żadne novum
  6. Skoro dałaś link, to wypowiem się i tutaj. Daję tobie absolutny zakaz mówienia o tym naczelniczce. Mówisz jasno, że to osoba, co sie nie liczy z innymi - więc nie licz na to, że ją teraz najdzie dobre serduszko i się nad tobą pochyli. O takich sprawach nie warto mówić w pracy z wielu powodów. Po pierwsze: bo to jest dla ludzi z pracy wiedza bezużyteczna. Nie pomogą ci na depresję czy nerwicę (zresztą mało kto wie, co to jest nerwica), swojego postępowania też nie zmienią. Czyli powiesz - a potem nie zmieni się nic. Tylko tym się to skończy, że dla innych to będzie niezdrowa sensacja. No bo na co im to wiedzieć zresztą? Przecież nie pomogą ci. Nie będą też traktować ulgowo. Po prostu nic mówienie o tym nie da. Po drugie: przykleisz sobie etykietkę. A ty w pracy nie będziesz tylko w ten dzień, w którym o tym powiesz, ale jeszcze przez następne miesiące i lata. I przez te lata zostanie etykietka. Na cholerę to. Po trzecie: rzadko się zdarza, aby ktoś w pracy szukał przyjaciół. A o takich rzeczach to można powiedzieć przyjacielowi, co się o ciebie troszczy, a nie ludziom, którzy są obojętni wobec twoich spraw. I jeśli powiesz o depresji jakiejś pani, która nie dość, że jest wobec ciebie obojętna, to jeszcze jest w sumie opresyjna - to się to dobrze nie skończy. Nie, nie wzbudzisz w niej dobrego serduszka. Gdyby je miała, to by najsampierw nie była wobec ludzi bezwzględna Mówiąc więc w skrócie: na poważnie ci mówię: zapomnij o takich pomysłach. Praca to nie jest miejsce na to. To się tylko w serialach typu Ally McBeal udaje, że on tam powiedział, że ma chorobę taką a taką. Życie to nie amerykański serial O rzeczach związanych z depresją, nerwicą, czy w ogóle chorobami związanymi z głową NIE MÓWI SIĘ w pracy.
  7. W sprawie tamtego tematu: nie, nie mów. Praca to nie jest temat na takie rozmowy. Co prawda dział kadr twoje zwolnienie dostanie, a na nim widnieje skrót choroby, ale z drugiej strony to teoretycznie nie wolno im o takich rzeczach mówić (jest to karalne). Nie, nigdy o takich rzeczach nie należy mówić w pracy. Również koleżankom z pracy o tym nie mów. Po prostu praca to nie miejsce na to. Ty powinnaś z tą sprawą przede wszystkim iść do specjalisty. Oraz oczywiście pomyśleć o rezygnacji z tej pracy. W tutejszej zaś sprawie: to oczywiście idź do tej lekarki rodzinnej i ją zapytaj co dalej. Skoro ona ci dała takie zwolnienie, to ona wie doskonale, że to może się skończyć komisją zusowską - ona więc będzie wiedzieć i co ci dać i co ci podpowiedzieć. Więc bez nerw
  8. groza

    Dopalacze

    Masz rację. Ja nie miałam na celu dobijać go - tylko chciałam powiedzieć, że wszelkie drogi są lepsze, niż branie dragów. Nie dość, że nie uleczą z niczego, to jeszcze rozpirzą w drobny mak życie. Just_think jeśli nie znalazłeś dobrej terapii, to polecam ci jeszcze inną rzecz. Być może w twoim miejscu zamieszkania jest Ośrodek Pomocy (np. pomocy przy przemocy w rodzinie, albo pomocy samotnym matkom, no różne to może być), w takich ośrodkach można znaleźć też psychologów i psychiatrów. Oni nie są tylko od przemocy w rodzinie - oni są dla takich jak my też. Tam się za wizyty nie płaci. Ponadto można właśnie tam umawiać się częściej, niż to jest przy lekarzach na nfz. Ja w ten sposób trafiłam i na świetną panią psycholog i psychiatrę. W takich miejscach ludzie nie szukają, a szkoda, bo tam nie dość, że się nie płaci, to i można świetnie trafić.
  9. widać, widać. Byłam na takim spotkaniu (komisja zus w sprawie chorobowego związanego z depresją). Idź do psychiatry, który ci wydał zwolnienie - on ci da opis choroby. Po prostu zadzwoń do psychiatry swojego i powiedz o tym wezwaniu, on cię umówi na jakiś termin przed terminem komisji i ci da potrzebny papiery. Tym papierem będzie jego opis choroby i spotkań z tobą. Skoro chodzisz do psychologa - to do niego też zadzwoń i powiedz o komisji, i powiedz, że nie wiesz co się w takich przyadkach robi, oraz poproś o dokumentację. Zazwyczaj komisje są robione z automatu, gdy jedno L4 jest wypisane na więcej niż 28 dni (dlatego na przyszłość dbaj, aby jedno zwolnienie nie przekraczało tego okresu). Nie musisz się strachać tego spotkania, nie jest tak fatalnie, jak się wydaje. Najpierw orzecznik (ja na swojej "komisji" zusowskiej to miałam jedną panią doktor) czyta dokumentację, którą przyniesiesz: po to, żeby mieć w ogóle pojęcie na czym spraw polega i skąd zwolnienie. Właśnie po to komisji są potrzebne papiery: bo to "dokumentacja choroby" wydana przez innych lekarzy. Gdyby zus ciebie wezwał w sprawie choroby kolana, to też potrzebowałby dokumentacji - i z tych samych powodów. Potem zadaje jakieś tam pytania. Sama zapomniałam już jakie, ale to nie są jakieś podchwytliwe czy cwane pytania, tylko coś w rodzaju: jak się obecnie pani czuje, czy leczenie pomaga (czyli np. czy leki przepisane przez psychiatrę pomagają). Mi zadała też takie dziwne pytanie: czy czuję bardziej poczucie krzywdy czy poczucie winy. To jest jak rozmowa z lekarzem, a nie jakieś gestapowskie przesłuchanie, które ma ciebie wyeliminować z brania zasiłku. Jest to weryfikacja twojej choroby i czy stosowane leczenie pomaga. Zresztą zwolnienia od psychiatrów są najtrudniejsze do podważenia - bo trudno udowodnić, że ktoś depresji nie ma i zwolnienie jest bez powodu. Poradź się swojego psychiatry (który ci wydał zwolnienie), co masz mówić. -- 17 mar 2015, 21:03 -- No i zapyta się ciebie, z jakiego powodu zwolnienie, o historię depresji zapyta. Jeśli powiesz, że zwolnienie przez depresję spowodowaną pracą - to zapewne zapyta, jak to przebiegało. No taka rozmowa jak z psychiatrą. -- 17 mar 2015, 21:07 -- co? No to nieźle. Mnie to chyba psychiatra tam badał, choć głowy za to nie dam, bo przede mną to byli ludzie chorzy chyba na co innego (?).
  10. Nie należy ich tłumaczyć, ponieważ od razu widać, że jest to patologia: oni córkę niszczą, w ogóle jej nie wspierają, tylko ją niszczą. Ponadto należy brać poprawkę na to, gdzie ona żyje: jeśli w jej okolicach jest trudno o pracę (a takich miejsc w Polsce, poza wielkimi miastami, jest multum), to nie ma cudów. Jak można swoje dziecko nazywać bublem, tworem, psychiczną? To jest koszmar jakiś. Tłumaczysz ich jakieś koszmarne zachowania. Nie, to nie jest normalne, aby z powodu braku pracy czy gorszych ocen kogoś poniżać. Czyli wszyscy ci, co pokończyli zawodówki, czy wszyscy ci, co im ciężko pracę znaleźć - to zasługują na poniżanie i nazywanie ich bublami, tworami itp.? Absurd. Wg mnie nie jest zdrowe tłumaczyć tego typu ludzi. Wg mnie, autorko, JEDYNYM wyjściem jest wyprowadzić się. W sumie to wszędzie będzie ci lepiej, niż tam. Nadmierna samokrytyka i dokopywanie sobie to nie są cechy potrzebne w życiu. Skoroś się wyprowadziła na 2 tygodnie - to może uda ci się na dłużej. Najlepiej na stałe. Twoja rodzina zachowuje się toksyczne, a z takich miejsc się spieprza, a nie w nich tkwi.
  11. Nie podejrzewaj u siebie od razu chad/borderline, bo to jest walenie z grubej armaty we wróbla. Parę razy zmiana nastrojów i od razu u siebie podejrzewasz to. Prędzej bym podejrzewała lekkie nawroty nerwicy - bo w nerwicy, jak wiadomo, są lęki o bycie chorym na coś-tam (im gorsza choroba, tym "lepiej"). Może bierzesz inny odpowiednik tego samego leku? [Ja np. przy tym samym typie leku, ale od innego producenta, to potrafiłam mieć napady agresji - wystarczyło zmienić na inny odpowiednik i zaczynał się agresor] Jeśli bierzesz inny odpowiednik - to powróć do tego, co brałeś wcześniej. Może też to być rzecz okresowa. Ludzie że tak powiem normalni też mają okresy gorsze i lepsze. Nie bez powodu depresję można diagnozować dopiero bodajże po miesiącu obniżonego nastroju (a nie po paru dniach - bo takie okresy może mieć każdy). Powiedz psychiatrze, że masz takie objawy. Dokładnie to powiedz, co tutaj napisałeś.
  12. groza

    nikotyna na dopaminę?

    Matko przenajświętsza, czy ty myślisz, że wśród tych, co mają depresję, to nie ma palaczy - że tak liczysz na zbawienne skutki nikotyny na dopaminę? Przy takim kombinowaniu sposobów na uzdrowienie, to mi się od razu przypomina Steve Jobs - mianowicie on sobie przeszedł na "zdrowotną" dietę z soków owocowych - długotrwałe spożywanie ich tak mu rozregulowało organizm, że go sobie zrujnował, a następnie przedwcześnie zmarł. Ja sobie też żarłam kilka lat leki działające na serotoninę - też jakiś tam układ nagrody - tymczasem poskutkowało to zobojętnieniem na wszystko. Tak samo ma się sprawa z dopaminą wg mnie: podniesiesz - i nic ci to nie da, bo organizm się uodporni na dopaminę i w końcu i tak wyjdzie ci to na nic. Leczenie narkotykami to podobna rzecz: wzrasta tolerancja i z układu nagrody nici, za to zostaje syf, kiła i mogiła A na temat: możesz poszukać na angielskojęzycznych stronach (bo zapewne byli już tacy, co kombinowali jak ty). Jak i tam nic nie będzie - to zostanie ci eksperymentowanie na sobie, jeśli uprzesz się na nikotynę, która działa na dopaminę zapewne śladowo. Paliłam 15 lat i jestem pewna, że nikotyna to żaden cudotwórczy lek, jeśli chodzi o depresję czy nerwicę, czy co ty tam masz. Nie widzę, aby palacze odróżniali się od reszty społeczeństwa jeśli chodzi o podatność na depresje i nerwice. Czyli nikotyna ma śladowe bądź zerowe działanie uleczające: niby teoretycznie powinna działać, ale w praktyce tak nie wychodzi.
  13. groza

    Metaamfetamina

    Oni tam w USA wcale nie demonizują mety, że to niebezpieczny narkotyk. To chodzi o siłę działania. Porównanie z heroiną wg mnie jest najtrafniejsze, ponieważ tak jak heroina ma najsilniejsze działanie w swojej grupie, że tak powiem (meta to stymulant, heroina to depresant, czyli wycisza, usypia). Inne stymulanty są przy mecie po prostu słabsze. Jak weźmiesz metę - to inne narkotyki będą przy niej za słabe. Dlatego się łatwo od niej uzależnić - bo ma silne działanie. To nie jest tak, że tam w USA się uwzięli na metę. Metamfetamina na swoją złą sławę nie zarobiła za nic. Ona ma po prostu tak silne działanie - że łatwo się w to wrąbać. Sądzę, że w USA jest zarazem łatwo dostępna, oraz stosunkowo tania. Myślę, że to po prostu specyfika rynku. Identycznie się sprawa miała z heroiną w PL. Ona też zarobiła na swoją złą sławę w Polsce kiedyś przez taką samą mieszankę cech: ma najsilniejsze działanie, oraz była tania. A ze swej strony i od serca dodam: naprawdę nie polecam ci brania żadnych narkotyków powiązanych z amfetaminą (meta to pochodna amfy), bo znanym skutkiem nałogowego brania tego typu narkotyków są zwyczajnie choroby psychiczne: manie prześladowcze jak u schizofreników, omamy słuchowe i wzrokowe, psychozy. I nie są to rzadkie skutki, że to dotyczy jednego na sto - tylko tym się kończy większość przypadków nałogowego brania narkotyków powiązanych z amfą. Amfę pod tym względem przebijają tylko psychodeliki (grzybki zwłaszcza). Co do twego kolegi. Ja uważam, że to może być prawda co on mówi, że nie bierze nałogowo, tylko okazjonalnie. W to bym była skłonna uwierzyć. [Ale ja na niego bym patrzyła jak na te rosyjskie dzieciaki, co łażą po wysokich nadajnikach bez zabezpieczenia. Dla mnie ten człowiek jest identyczny jak te dzieciaki.] Może tak być, że on bierze okazjonalnie. Zarazem chcę dodać, że akurat ćpun zupełnie nie zauważa, kiedy się wrąbuje w nałóg. On to może nazywać "okazjonalnie", a mieć już ciągi za sobą (ciąg to branie po kilka dni pod rząd; ciągi to objaw uzależnienia). Czyli on może być już w to wrąbany, ale jeszcze tego nie widzieć. Ja w jego historię bym nie wnikała, ani bym się nią nie inspirowała. Może bierze okazjonalnie, może zdarzają się ciągi - co to za różnica, skoro on jest jak dziecko igrające z ogniem. Już by mu bardziej na zdrowie wyszło, gdyby skakał ze spadochronem, niż igranie akurat z metą. To tak, jakby igrać z heroiną - to robią ludzie bez instynktu samozachowawczego.
  14. groza

    Dopalacze

    Pocieszę cię: jeśli przestanie brać, to mu to będzie się cofało. Widzę po swoim bracie, że to się cofa (DZIĘKI BOGU!!!) Ale nie cofa się od razu, trzeba paru miesięcy niebrania: mój brat zaczął przypominać siebie po kwartale (bycia na odwyku). Wcześniej to nie trzeba było długiej rozmowy, żeby dało się zauważyć, że nadal ma mózg dziurawy. Wyskakiwał z jakimiś ćpuńskimi mądrościami. Narkomani mają swoją logikę i jest to logika idioty dla normalnej jednostki. Tacy jak my, którzy znaliśmy jakąś osobę dobrze zanim zaczęła brać, a potem zobaczyliśmy zmiany po braniu - to my możemy zobaczyć w pełni, co robią narkotyki z człowieka. Po prostu widzisz jak na dłoni, co się robi. Jakby kto zostawił ciało, ale zmienił osobowość. Podmienił człowieka na innego. Mój brat też niby był przed braniem egocentryczny po części - ale to się miało NIJAK do egocentryzmu, który miał po braniu. On po prostu miał na wszystkich, którzy mu stawali na drodze, wywalone centralnie i po chamsku. Nałóg narkomański nie znosi konkurencji. Kto staje na drodze brania - staje się wrogiem. Przeszkodą do wyeliminowania. Z filmów to polecam ci ten, co pisałam. Masz tutaj link: część 1: część 2: Film jest niskobudżetowy (jak zobaczysz w samym filmie: on jest zrobiony przez ludzi, którzy filmy już robili, tylko że o czym innym, a tym razem zrobili film o braniu - tak jakby oni zrobili film o samych sobie), ale zrobiony sprawnie, oraz pokazuje prawdę.
  15. Niepotrzebnie zawęziłeś do takiej zawrotnej ilości lat. Wg mnie starczyłyby nawet 3 lata. Naprawdę nie trzeba się truć tak długo lekami, by wiedzieć, co to za dziadostwo może być. I jak czytam, że krótszy okres brania nie pokazuje, co te prochy robią - to mi sie śmiać chce No i ja biorę od 6 lat. Sęk w tym, że to samo, co ty Przez 4,5 roku Citalopram i odpowiedniki, potem 1,5 roku Escitalopram. Nie, nie mam żadnych problemów z żołądkiem, nie mam nadkwaśności. Bóle głowy mam parę razy w roku (podobno bóle głowy są związane z przekonaniem o byciu nie dość dobrym, nie robieniem czegoś należycie, z perfekcjonizmem). Nigdy nie byłam na terapii. Do 14 roku życia byłam nadpobudliwa, żywa. Potem stałam się nieśmiała, wycofana, no i nerwowa, zwłaszcza po 18-tce. Możliwe, że miała na to wpływ sytuacja między rodzicami (mieszkali ze sobą, ale nie rozmawiali). Od kiedy pamiętam drżą mi ręce. Teraz lecę sobie na Efectinie (wychwyt zwrotny serotoniny i noradrenaliny), przepisany przez psychiatrę na rozruszanie, bo tamte ciulstwo tyle mi dało, że było mi wszystko jedno. Po tych latach brania nie miałam żadnych marzeń, ambicji, nie zależało mi by coś mieć, nie zależało mi na zwiazkach, zerwane kontakty z kim się da (w sumie nie zależało mi na kontakcie z kimkolwiek). Ja nie miałam też depresji - po prostu było mi wszystko jedno, nic mi się nie chciało robić. Wisiało mi też, że jest mi wszystko jedno. No po prostu czysta wegetacja bez celu - z roboty do domu i abarot, siedzenie w necie. Tak nie było na początku brania - ale do tego doszło po latach brania, nasilało się z czasem. Na Efectinie chyba zaczęło się jakieś myślenie (bo zaczęłam dla odmiany mieć teraz depresję biorę gdzieś tak od 4 miesięcy z rzerwą), oraz faktycznie więcej mam motywacji. Już nie jest mi tak wszystko jedno, jak na tamtym dziadostwie. Wszystko, tylko nie ta obojętność, bo przez to życie można sobie zmarnować przez brak motywacji do WSZYSTKIEGO. Człowieku, ja po 5 latach brania tych prochów się zastanawiałam, jaka ja bym była bez nich i chciałam przestać to dziadostwo wreszcie brać - a ty piszesz, że trza dekady, by się na tym poznać, weź pan nie żartuj
  16. mnie też męczy. Ja żrę gumy. Jak rzucałam to nie pamiętałam, że istnieją te desmoksany, a czułam dosłownie GŁÓD nikotyny (którego niczym się nie dało zbić, bo nic wśród jedzenia nie ma smaku nikotyny), więc poszłam po gumy. Jednak wkrótce kupię ten desmoksan. I tak: są dni, że gdyby ktoś mi zaproponował te gumy albo papierosa - to bym wybrała gumy. A są dni, gdzie nawraca myśl o paleniu, to jest takie natrętne, trwa przez jakiś czas i mija. Czasami słyszę komentarze osób niepalących, że to okropny nałóg i że palący są okropni i się zastanawiam "jak to może kogoś razić, co jest złego w paleniu, to taki przyjemny nałóg" (ehehehe), a czasami mnie samą smród fajków odstręcza. No takie wahania mam na okrągło. Ty to dobrze wcześniej opisałaś: trzyma mnie myśl, że jeśli zacznę, to potem znów trzeba będzie rzucać i znów od początku to wszystko; że to jest takie marnowanie czasu. -- 12 mar 2015, 02:56 -- To chyba takie coś, że robiłeś rewolucję w życiu: a skoro poszło z alkoholem, to z nikotyną też spróbowałeś. Taka rewolucja, jakby oczyszczanie życia. Swoją drogą, to twoje posty mi się podobają, bo to mi imponuje: rzucić w cholerę palenie po tylu latach, a to było poprzedzone rzuceniem picia.
  17. groza

    Dopalacze

    Ja też to widziałam i potwierdzam: ta zmiana jest piorunująca. To nie jest ten sam człowiek. No dosłownie jakbyś podmieniła go na ufoluda! Albo jakąś obcą osobę. Wrażenie tej obcości jest po prostu niesamowite. Ja o moim bracie często sobie myślałam wtedy jak o OBCYM. Ani rozsądnego myślenia, poczucie humoru (zwłaszcza dotyczące dragów) jak u debila, poprzestawiany system wartości w jakiś bezsensowny sposób. A mój brat ledwo trzy miesiące walił mefedron (to były dopalacz, teraz jest już na zakazanej liście). Polecam film "Że życie ma sens". Czytaj, czytaj - chociaż tak naprawdę w praktyce na niewiele ci się to zda. Bo gadanie nic nie przynosi. Ja się starałam nie gadać bratu, ale i tak nie umiałam się powstrzymać. Ale to jest jak rzucanie grochem o ścianę. Ale za to czytanie daje to, że ty zaczynasz stawać w tym temacie na nogach. Bez tej wiedzy to człowiek się czuje jak poturbowany: po prostu nic z tego nie ogarnia. Obcy jakiś w domu i nie wiadomo o co chodzi - ani co go czeka, ani co z tym zrobić, ani co o tym wszystkim myśleć. Ja zauważyłam, że to, na co alkoholik pracuje latami (ale to są lata mierzone w dekadach już) picia, to u narkomana nastąpić potrafi w MIESIĄCE. Te zniszczenie empatii, płytkość, zgłupienie takie dziwne - takie coś to można zauważyć u wieeeloletniego alkoholika. Natomiast u narkomana biorącego ledwo od marnych miesięcy! Właśnie dlatego tak trudno narkotyki z czymkolwiek porównywać, bo nawet alkohol przy tym wypada blado. Z alkoholem to można jedynie marihuanę porównać. Dobrze, że chce coś z tym zrobić. Oczywiście może to być słomiany zapał, bo to się wśród narkomanów zdarza (ja to pamiętam, jak mój brat był wzburzony, że go matka nazwała narkomanem, haha - człowiek wrąbany w dragi w 95% przypadków uważa, że on wcale nie jest uzależniony i on nad tym panuje; mechanizm wyparcia u narkomanów jest silniejszy niż u alkoholików), że na początku to chce - ale tak chwilowo, a potem to już na pokaz, żeby się go przestali czepiać. Właśnie dlatego u narkomana to nie działa gadanie - tylko działanie. Realna groźba wygrzmocenia z domu na nich działa lepiej niż tysiąc słów. Jeśli twoja matka nie będzie przejawiała ochoty, by go faktycznie wywalić z domu w razie W, to obawiam się, że czeka ciebie piekło i powinnaś wtedy myśleć o wyprowadzce. Bo nie dość, że matka alkoholiczka, to jeszcze brat narkoman - tego nie się nie da na dłuższą metę wyrobić. -- 10 mar 2015, 07:09 -- Acha, postanowiłeś gasić pożar wrzucając napalm. Faktycznie dobra opcja. Gratuluję rozsądku. I nie wiem po co sory - to twoje życie i sobie będziesz je marnował, a nie lekarzom/instytucjom/rodzinie.
  18. Ja to po swoim ojcu widzę, że palenie e-fajek to nic w sumie nie polepsza. Ma nadal rwący kaszel palacza w nocy. Może nie taki, jak palił normalne - ale nadal go ma, jedynie jest krótszy. Na dodatek przypałętała się astma. Pali e-fajki od kilku lat i naprawdę nie widzę jakiejś wielkiej poprawy. Jak go widzę, to myślę, że te e-papierosy są niewiele mniej szkodliwe od normalnych. Po prostu już przestałam wierzyć, że e-fajki są lepsze. One są zwyczajnie nieprzebadane - więc na razie panuje mit o ich jakiejś znacząco mniejszej szkodliwości. Jak widzę ojca, to jestem przekonana, że badania ten mit rozwieją. L.E. kup sobie desmoxan, albo nicorette, no cokolwiek, co zabije głód nikotyny. Skoro ty wytrzymałaś miesiąc, to znaczy, że masz wolę rzucenia. Zresztą po tym co piszesz, to masz wolę rzucenia: jesteś paleniem zmęczona. Nawracają myśli o paleniu, bo brak nikotyny jest w organizmie może? W końcu przez lata sobie dostarczałaś stale nikotynę - może organizm się przyzwyczaił i chce nadal. Kibicuję, bo sama nie palę od prawie miesiączka. Prawda jest taka, że idealnym sposobem rzucania to jest ten, co opisała Ania: że po prostu dnia któregoś masz tego dość i rzucasz. Też to miałam i faktycznie rzucanie wtedy jest bezproblemowe. Ale to się za rzadko zdarza, aby liczyć, że samemu się to będzie miało, że "nadejdzie taki dzień i dla mnie".
  19. groza

    Metaamfetamina

    i właśnie przez to ludzie się wpieprzają. Właśnie przez pamięć tego, co się przeżyło. Pomyślisz sobie "no to drugi raz wezmę, ale tylko JEDEN". No bo przecież "od jednego razu nic się nie stanie przecież". Weźmiesz. Znów jakiś czas przerwy. I znów myśl "ale tylko raz" - i w taki właśnie sposób ludzie się wpieprzają w narko. Wiesz, co myślą feciarze, kokainiści, no wszelcy narkomani, którzy próbują rzucić? "Jeszcze jeden, to nie zaszkodzi". No bo w końcu tyle brali, co zmieni jeden raz? Więc tej właśnie myśli "ale było fajnie" nie daj się złamać - bo wpieprzysz się w metę. Bo właśnie o tym jest mowa w haśle "not even once". Bo przez ten pierwszy raz, kiedy poczujesz TO, jesteś już praktycznie wkopany w dragi - przez pamięć tego uczucia. Ty masz 3 dychy na karku, to wiesz co możesz stracić (więc może trochę łatwiej będzie ci się powstrzymać przed wszelkim kolejnym razem), ale młodej osobie starczy właśnie najczęściej ten jeden raz. -- 04 mar 2015, 17:03 -- Oczywiście jest inny narkotyk znany powszechnie jako "not even once" - "nie bierz nawet raz" - jest nią heroina. I z heroiną jest taki myk. Niektórzy biorą heroinę raz - i nic nie czują. "Jak to, królowa hera, a to jest takie badziewne odczucie? To o co w tym chodzi, czemu tak ludzie się w to wkopują?" - tak wygląda wtedy myślenie. Bierze taki delikwent herę drugi raz "no bo o co w tym chodzi? O co ten rozgłos?" I tu jest pies pogrzebion: ponieważ taki delikwent mógł wziąć słabszą herę. Ale kiedy człowiek w końcu poczuje TO, co hera daje, ten właściwe uczucie po herze - to leżą. Właśnie dlatego w podwjny sposób należy rozumieć "hery nawet raz" - ponieważ ty możesz za pierwszym razem poczuć, co daje hera - i jesteś wkopany. A możesz też nie poczuć, więc będziesz drugi, najwyżej rtrzeci raz - aż w końcu poczujesz. I też się wkopiesz. Tak więc autorze, spieszę donieść, oraz ciebie ostrzec, że ludzie nie wkopują się w metę, bo oni odczuwają głód mety. Haha, to nie o to chodzi. Im w pamięci zostaje pamięć tego pierwszego razu - i oni próbują ponownie "bo raz nie zaszkodzi, a to uczucie jest tak bossskie". W końcu zostajesz niewolnikiem tego właśnie "bossskiego" stanu. O to chodzi w narkomanii: człowiek chce te uczucie poczuć jeszcze raz. -- 04 mar 2015, 17:27 -- A wiesz, co odróżnia ciebie od niego - i dlaczego on nie jest żulią, a tyle innych osób staje się żulią po mecie? Jest jedna cecha, która was różni: on nie bierze narkotyków, by walczyć ze złym samopoczuciem. Jeśli bierzesz narko, aby polepszyć swoje samopoczucie, aby zapomnieć o stresie, aby na chwilę zapomnieć o dole - to jesteś materiałem na narkomana, a nie na drugiego swojego spełnionego kolegę. Ty się nie patrz na jego success story. To są wyjątki, tacy ludzie jak on. WYJĄTKI, kapiszi? Tak samo zresztą ludzie stają się alkoholikami: jeśli zapijają smutek, jeśli to jest ich ucieczka - to im jest stokroć łatwiej wpaść w nałóg, niż takiemu, co sobie browca do grilla łyknie. To samo z narko: ci, którzy się narkotykami znieczulają od rzeczywistości, jest to dla nich lek na problemy - to są właśnie ludzie, którzy zostają narkomanami. Właśnie dlatego jest to nieszczęście, że ty tego kolegę znasz. Ponieważ napatrzysz się na niego i sobie wbijesz w głowę "haaa, można żyć na mecie!" [sam na siebie popatrz, jak już szukasz tylko wymówki, aby wziąć drugi raz]. Ale on nie bierze tego jednego z najbardziej niebezpiecznych narkotyków na swoje problemy. A i on: jeśli zacznie brać na problemy, to zobaczysz, jak zacznie się staczać. Straci i firmę i rodzinę, jeśli zacznie brać metę na problemy. Wystarczy jakiś większy problem czy rodzinny, czy finansowy, i branie, aby zagłuszyć stres - i on poleci jak Titanic. On balansuje po cienkiej linie i nie ma co się patrzeć na niego, że on jest kozak.
  20. groza

    Natręctwa myśli...

    lena.lena - z długotrwałą nerwicą to się nie "walczy" domowymi sposobami, tylko coś się z nią robi! Czy ty udałaś się do lekarza, czy zrobiłaś cokolwiek z tą nerwicą? Ostatnio się dowiedziałam, że w przypadku depresji leczenie jej za pomocą placebo jest skuteczne - natomiast placebo jest bardzo mało skuteczne w leczeniu nerwicy. Co to oznacza? Że przyczyna nerwicy jest mało zależna od twej woli, twojego nastawienia - tylko przyczyna tkwi widocznie w organizmie. Nerwica to nie jest rzecz w kij dmuchał, jak to zaniedbasz, to to będzie się raczej pogłębiać, a nie słabnąć. No i zaraz się też przyplątuje depresja, bo męczenie się z nerwicą to potrafi być prawdziwy koszmar. Wybierz się pani do lekarza (do psychiatry), bo tak zaniedbując sprawę możesz się wkopać w poważniejsze kłopoty.
  21. groza

    Natręctwa myśli...

    Tak mówisz? No to ona lepiej się zna. Ja po prostu nigdy na żadnej terapii nie byłam. Żadne terapie polegające na mówieniu o sobie mi by nie pomogły. A przeczytałam w "Zakazanej psychologii", że jedyną terapią o udowodnionej badaniami skuteczności jest poznawczo-behawioralna, więc ją właśnie polecam. Ale psychiatra lepiej się zna.
  22. groza

    Dopalacze

    problem tkwi w tym, że za tym stoi bardzo istotna przyczyna: otóż wśród osób zmuszonych do leczenia wyleczone zostaje około 1% JEDEN procent. Teraz jest więc taka tendencja, że oddziały zajmujące się leczeniem przymusowym są zamykane. A przyczyną tego stanu rzeczy jest właśnie ten jeden procent. Takie leczenie jest zwyczajnie nieskuteczne, to wywalanie pieniędzy w błoto. Zmusić może i go można do leczenia (np. rodzice mogliby to zrobić), ale to jest bezsensowne. -- 03 mar 2015, 05:10 -- Miałam identyczny problem. Po pierwsze to ty powiedz o tym wszystkim rodzicom. Krycie twojego brata w tej sytuacji to jest z twej strony czysty debilizm. Niektóre dopalacze w ogóle nie różnią się siłą od kokainy czy amfetaminy. Powiedz rodzicom i nie kryj go. Paradoksalnie: właśnie rodzice swoim naciskiem, męczeniem, drążeniem tematu mogą go zawrócić z tej fatalnej drogi. Tak było z moim bratem. Nie trać pan czasu i rodzicom oznajmij, co jest grane z twoim bratem. -- 03 mar 2015, 05:44 -- Ja naczytałam się (przez brata) hyperreala tak dużo, że mi mózg parował. W konsekwencji miałam znacznie większą wiedzę o narkotykach - ja, która raz w życiu zapaliłam trawkę - niż mój ćpający brat. I co mi z tego przyszło? TEŻ byłam dla niego "kretynką, która nic nie rozumie" - tylko, że oczytaną kretynką Ty bierzesz, więc masz do sprawy stosunek bardzo pobłażliwy. Natomiast ja widziałam, jakie zmiany w charakterze mojego brata nastąpiły w wyniku brania (najgorszy jest zanik empatii, płytkość, potężny egoizm; jakby to był jakiś obcy; dosłownie jakby ktoś podmienił mi brata na obcą osobę, bo tak zmienił mu się charakter w tych istotnych kwestiach) i ja nie potrafię tak beztrosko na narkotyki patrzeć, jak to nagminnie robią biorący. Natomiast masz rację: warto o tym czytać, bo dzięki temu ma się wiedzę, z czym człowiek ma do czynienia. Nie doczytałam wszystkich postów i teraz zobaczyłam, że ma ultimatum. No i prawidłowo, bo to tak naprawdę jest jedyne wyjście. Jeno z waszej strony musi być siła do wykonania tego ultimatum, bo nie należy straszyć, słów rzucać na wiatr - tylko jeśli coś powiesz, to potem to właśnie wykonasz.
  23. Tak. Ale kiedy to będzie zrobione z rozmysłem i przekonaniem. A ty masz te myśli w wyniku choroby. Pismo Święte nie jest tak hardcorowe, aby twierdzić, że czyny popełnione w wyniku choroby i bez realnej woli, były przyczyną potępienia. A ty nie masz woli bluźnić - tylko napadają cię natrętne myśli "ale gdyby tak...?" To jak z tym różowym słoniem: każą ci nie myśleć o różowym słoniu, a ty wtedy myślisz o nim tym bardziej.
  24. Wytłumaczenie tego jest proste: schizofrenik nie jest skłonny przyznać, że jest chory na schizofrenię. On to co widzi/słyszy przez chorobę, uważa za zjawiska istniejące realnie. Innymi słowy: człowiek chory na schizofrenie wcale nie uważa, że on jest chory. A ty masz nerwicę, boisz się, że masz schizofrenię (a tego przytłaczająca większość nerwicowców się boi). Boisz się, że ją masz - i to jest oznaka, że jej nie masz. Bo chory na schizofrenię nie boi się, że jest na schizofrenię chory. On uważa, że to co mu się roi - to jest prawda, a nie jakaś choroba. On nie uważa, że zatraca rozum - tylko on te zjawiska różnorakie uważa za obiektywną prawdę. Coś jak ty, kiedy widzisz kolor zielony to uważasz to za zielony - tak on te przykładowe słyszenie myśli innych uważa za prawdę, a nie jakieś urojenia.
  25. groza

    Natręctwa myśli...

    mi pani psychiatrowa przepisała proszki i od nich nerwica zniknęła. Problem w tym, że ja tych proszków nigdy nie przestałam brać (biorę od kilku lat), więc nie wiem w końcu, czy one wyleczyły nerwicę, czy też ją "przykrywają". Twój eksperyment "miej wyj... a będzie ci dane" sama też usiłowałam zrobić, kiedy miałam nerwicę. Ale. Jeśli ci ten eksperyment nie wyjdzie, to się tym nie przejmuj. Bo w nerwicy tak właśnie jest: ona polega na lęku, stałym lęku. Więc kiedy ci nie wyjdzie eksperyment, to tylko będzie kolejny powód do następnego lęku. A na cholerę swoje nieszczęście powiększać. Zamiast psychoterapii to chyba lepiej starać się dostać na terapię behawioralno-poznawczą. Ona nie polega na opowiadaniu w nieskończoność, rozmemływaniu problemów na wszystkie strony - tylko na na konkretnych działaniach.
×