Skocz do zawartości
Nerwica.com

groza

Użytkownik
  • Postów

    113
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez groza

  1. artek222, ho, spotkało mnie to samo - tyle, że od przyjaciółki, khę. Ja to samo co ty: mogę całą siebie, że tak powiem, oddać komuś, cały swój czas, jak kto potrzebuje kasy - pożyczę bez gadania i nigdy nie upomnę się o oddanie, hjehje i takie tam podobne historie. Przetestowałam wszystkie te 'chwyty' na tejże przyjaciółce. Mogła mi się wyżalić ze wszystkiego: a robiła to godzinami. Ciągle wysłuchiwałam tych samych historii, tysięcy przechwałek, bla bla bla, żarłam sie z każdym, kto powiedział o niej złe słowo, zawsze miałam dla niej czas. Ja nawet kompletnie zmieniłam swój charakter przy niej. W zamian dostałam tyle: nie miałam się komu wygadać. To była przyjaźń jednostronna mówiąc krótko. Po latach zerwałam tą znajomość i wyciągnęłam z tego taki wniosek: to ja wyhodowałam sobie taką przyjaźń. Ja - codzienną pracą nad tym, żeby było coraz gorzej. Nawet kota można zagłaskać, a ja w takim zagłaskiwaniu jestem naprawdę dobra, hehe. Tak samo i z nią: robiłam to, o co nie prosiła, starałam się, ale zgadując, co ktoś chce, a nie: dostając oznaki jakieś. Tak można rozbestwić każdego. Jak zrobisz z siebie pachołka, to się potem nie dziw, że cię za niego biorą. Po tym zerwaniu z nią (to dziwne, ale ja to nazywam 'zerwaniem' jakby chodziło o chłopaka. Ale czasami mam wrażenie, ze to coś w tym stylu było: ze względu na to ile w to zainwestowałam, że tak powiem), zmieniło sie to, że o ile kiedyś mogłam poświęcić komuś cały swój czas - to teraz mogę miesiącami nikogo nie widzieć, żadnych znajomych, a bynajmniej nie będę żałować. Poza tym stałam się złośliwa i łatwo mi zerwać każdą znajomość, bo to co się stało, to miało na mnie duży wpływ. Ale uważaj na jedno: to, że taki przypał ci się trafił nie oznacza, że wszyscy są tacy sami (co za banał, hehe). Chodzi o to: tylko niektórym ludziom zależy tylko na kasie ---a ty akurat miałeś nieprzyjemność trafić akurat na takie baby. Co do tej drugiej, to może jej na kasie nie zależało: ale, że znasz ten jeden sposób na zatrzymanie kobiety przy sobie, to ją pewnie tym pożyczaniem rozbestwiłeś: może dawałeś nawet kiedy wcale nie chciała od ciebie pożyczyć - tylko ty sam mówiłeś, że 'ja przecież mam, mogę ci pomóc, co to dla mnie za problem'. Jeśli za bardzo się skupisz na odgadywaniu, czego to mogą od ciebie chcieć inni, to sam sobie zaszkodzisz spełnianiem ich (wyimaginowanych w twojej głowie) zachcianek. Czekaj, aż ktoś ci powie dokładnie czego chce - a do tego czasu nie staraj się go uszczęśliwiać na siłę. Taka prawda. Ja uważam, że właśnie raczej tylko pewna grupa ludzi prze na kasę i zadaje się z innymi tylko dla niej. Ja bym na twoim miejscu nie obawiała się, że tylko na takie baby będziesz trafiał. Jak pisze God's Top 10: może takie przyciągnąłeś akurat wtedy, czy coś. Przypadek w statystyce, bym powiedziała. Powiem ci jedno: twoje doświadczenie z tymi babkami to może być w tym sensie nauka, że powinna ci otworzyć oczy na to, jakie błędy popełniasz. A popełniłeś taki, że dałeś z siebie za dużo. Zastanów się, jak TY byś się zachował na ich miejscu? (ale raczej pytam o te dwie ostatnie dziewczyny, bo ta pierwsza to niewiele warta była). Jeśliby spełniały 'na zaś' twoje oczekiwania, to przecież by cię rozbestwiły. Zauważ to, że do jednych ludzi zachowujesz się tak, a do innych inaczej. Jak o kimś sądzisz, że nie ma poczucia humoru: to się nie będziesz śmiał z jego żartów (które w ustach innego mogłyby cię rozśmieszyć do łez). Jak o kimś sądzisz, że jest płytki, to się po nim nie spodziewasz, że cię zaskoczy przeczytaniem 'ulissesa'. Mówiąc krótko: ludzie wyrabiają sobie pojęcie o kimś, a po pewnym czasie każdy wybryk poza schemat będzie dla nich dziwactwem. One sobie ciebie ustaliły w głowie jako jakiegoś-tam kolesia i się zachowywały do ciebie zgodnie z tym schematem (a stworzyłeś go sam!). Taki schemat jest prawie niemożliwe zmienić. Tak więc raczej dobrze, że z żadną nie masz już kontaktów, bo ciągnęły by cię w dół po prostu. Powinieneś poobserwować ludzi wokół: czy oni latają za innymi i robią dla nich wszystko? Ty to robiłeś i zachowywałeś się po prostu niezgodnie z naturą. Nikt nie jest stworzony by na okrągło dawać, nie mając nic w zamian. Wyciągnąć cię z kłopotów może tylko zdrowy egoizm - bo straciłeś go 'w akcji'. Jak chcesz wiedzieć, jak się masz zachowywać, to za każdym razem, jak się wahasz przed czymś, to jest pewny sposób na to by wiedzieć, czego chcesz ty (a nie co powinno się zrobisz, co wypada, albo inne). Jak nie wiesz, co sądzisz, a uważasz, że 'powinieneś' coś zrobić to zadaj sobie takie pytanie: 'gdybym naprawdę chciał - to...' zrobiłbyś to czy nie? Poświęcaniem siebie zniszczysz każdy swój związek: z tego prostego powodu, że zazwyczaj ludzie to odbiorą jako brak szacunku do siebie. A takich ludzi się nie szanuje. Może znałeś takie osoby, które potrafiły przyznać się do każdego swojego błędu, aż do ostatnich granic - jakby przepraszały, że żyją. Czy takich ludzi szanowałeś? Czy też podchodziłeś do nich raczej obojętnie i patrzyłeś jak na dziwaków? Tak samo i tobie raczej to 'listka do wieńca sławy' nie przysporzy, jeśli na każdym kroku będziesz sobie dla kogoś wypruwał żyły. Dlaczego? Bo nawet TY SAM nie szanowałbyś takiej osoby, która tak by latała wokół ciebie jak koło zbuka Właśnie o tym mówię, kiedy twierdzę, że potrzebny ci jest egoizm. Po prostu przyda ci się zacząć siebie szanować- po prostu.
  2. groza

    Niska samoocena

    No i musisz mnie tak zadrażniać? Facet w takim razie też nie myśli. Albo nieee, nie tak chcę. Ja uważam, że kierowanie się w życiu stereotypami jest--- ważne jak cholera. Nie uważam, by było źle, że ludzie się zbytnio nie wgłębiają w innych, w to co ktoś może naprawdę myśleć, czym się kieruje. Czemu robi tak, że ja cierpię. Czemu nie zastanawia się, co naprawdę byłoby dla kogoś dobre. Jestem przekonana, że stereotypy bardzo ułatwiają życie - do tego stopnia, że uważam: natura zrobiła BARDZO DOBRZE, że stworzyła ludzi z natury płytkimi, powierzchownymi i nie myślącymi nad głębszym sensem. Hmm, jakby to wyjaśnić. Gdybyś rozumiał dokładnie wszystkich ludzi, którzy cię otaczają, byłoby ci ciężej żyć. Dlaczego? Bo wiedziałbyś, jaki krok im zaszkodzi, a jaki pomoże. A co w tym złego? To, że ograniczyłbyś siebie. A nie każdemu to w smak. Jak ktoś nie ma takiej natury - to takie ograniczenie więcej mu zaszkodzi, niż pomoże. A jakie ograniczenie? Więcej byś myślał nad każdym swoim krokiem i słowem. Nie dziwiłbyś się, że sąsiadka obrabia ci tyłek, koleżanka ma z ciebie pośmiewisko, kolega znów cię rąbnął. Patrzyłbyś na nich i byś sobie mówił: cholera, wcale im sie nie dziwię. Nie miałbyś do nikogo złości - takiej prawdziwej złości, która by rozładowała twoją frustrację na zastaną kolej rzeczy. Mógłbyś się tylko złościć na wychowanie, na naturę ludzką, nigdy nie mógłbyś obwinić nikogo. A bez obwiniania kogoś, zwalania na kogoś winy jest BARDZO ciężko żyć. Jakbyś się nad tym zastanowił, to byś mi przyznał rację. Dorosłość poznaje się po tym, że ktoś bierze na siebie całą odpowiedzialność za swoje czyny. Popatrzysz na ludzi i zauważysz, że pod tm względem prawie wszyscy---są dziećmi. Ale nie w złym sensie. Dla nich to bardzo dobrze, że tak jest. Spróbuj kiedyś choć przez miesiąc nikogo nie obwiniać: że ta jest głupiutka, bo na ciebie leci, ze tamten jest idiotą, bo koleś z toba chodzi na imprezy, bo chce mieć towarzystwo do zdobywania lasek, a tak naprawdę to ma cię głęboko. Spróbuj tego przez choćby przez dwa dni, a będziesz wiedział o czym mówię. Kiedy człowiek nie obwinia innych - łamie swoją naturę. i to w najczulszym punkcie: bo musi sobie powiedzieć 'ja jestem taki sam, ale w najwyszukańsze sposoby mydlę sobie oczy, że tak nie jest". Najtrudniej właśnie siebie zobaczyć takim jakim się jest, że nie jest się perłą wśród wieprzy Ale to nie uczy człowieka tylko złego patrzenia na siebie. Wręcz przeciwnie! Jeśli dobrze się w to wgłębisz, to nie będziesz miał ani sobie - ani innym nic do zarzucenia od razu i na dzień-dobry. Ja wcale nie uważam, że jestem niczym. Ale tak samo nie uważam tak o innych. Kiedy zrozumiesz, co tobą kieruje: będziesz bardziej wyrozumiale patrzył i na innych. Tyle, że ceną będzie to, że nie będziesz juz tak wszystkiego całkowicie pewien. Hmm, kiedy mówisz, ze baby w większości lecą na status/urodę i kasę, to mam dla ciebie świetny przykład, jak złamać w sobie taki stereotyp! Taki, który do ciebie przemówi. Zastanów się nad takim oto przypadkiem: czy.... twoja matka poleciała na twojego ojca z powodu statusu i kasy? Odpowiedz na takie pytanie. Czy posądzisz ją o to? A wtedy zadaj sobie kolejne pytanie: czy ona jest wyjątkiem? A wszystkie inne kobiety są zawsze interesowne? W taki właśnie sposób ja łamię w sobie takie śmieszne stereotypy EDIT----------------------------------- Ależ możesz nadal być pewien tego, że tak jest i już. Ale jak dobrze się wgłębisz w to pytanie, to musiałbyś przestać szanować i swoją matkę. A nie o to tu chodzi. Po co łamać również to, co jest dla ciebie jedynym wyznacznikiem normalności - tylko za cenę, by mieć zawsze rację, by dowieść, że twoje przekonanie się sprawdza? Ludzie są bardziej skomplikowani. Ty też jesteś bardziej skomplikowany. Nie jesteś takim samym tłumokiem, jak reszta, bo ty też lecisz za długimi nogami, urodą i byle baba ci koniecznie pasowała, bo jak nie to spadówa. Jeśli dokładnie przyjrzysz się sobie - zrozumiesz, że i inni nie są tłumokami, bo tak robią. A stwierdzenie: tak jest i już, takie są czasy, a czemu ja mam się tak diametralnie różnić od innych? Czemu mam nie robić tego, co oni? To jest (jak dla mnie) wymówka. Mogę ci powiedzieć, od czego to się u mnie zaczęło. Dużo lat temu, miałam pewnie 17 lat, ale kto to tam pamięta, pokłóciłam się strasznie z matką. Dostałam aż spazmów, bo nie mogłam zrozumieć, czemu ona mnie za nic nie chce słuchać. Ja jej mówię, jakie mam problemy, wreszcie jej mówię, co mnie trapi, a ona sie poszła położyć spać Wtedy naszła mnie taka myśl - i od niej się zaczęła ogromna przemiana w moim życiu. Ta myśl zabrzmiała tak: "chcę, żeby inni mnie wysłuchali. Może sama zacznę innych wysłuchiwać, to zobaczę jak to jest. Bo może sama też nie słucham, a wymagam, ŻĄDAM tego od innych". To co było później, to było piekło na ziemi. Ja słuchać nie umiem, nadal tak jest zresztą, nie taka moja natura, ale zmusiłam siebie do tego. Zaczęłam słuchać, co ktoś do mnie naprawdę mówi, co kryje się za jego słowami. Stopniowo przerodziło się to w to, ze prawie nic nie mówiłam, a tylko zadawałam odpowiednie pytania: a ludzie zaczęli my wyjawiać, co im na sercu leży. Oczywiście dawałam im rady. I nie takie, że 'będzie lepiej, nie łam się!' Takich rad nigdy nie umiałam dawać, to może mój błąd. Rozpatrywałam sytuację czyjąś na każdy możliwy sposób: z innego punktu widzenia, z mojego, z tej osoby. Jak ktoś do mnie przyszedł z problemem: 'mój mąż to jest o kant dupy potłuc!', to wychodził z moją odpowiedzią: wcale tak nie jest. Dlatego też uważam, że przyjaźń ze mną to nie jest jakieś wielkie coś. Bo ludzie chcą się wyżalić, by ktoś im przyznał rację - a ja tego nie umiem A kiedy zaczęłam tak słuchać innych, to dochodziłam do wniosku, ze ludzie wcale nie są źli. Mają rozterki - i często im się zdarza wybrać nie tą drogę co trzeba. Ale to nie czyni ich złymi i perfidnymi. Ludzie nagminnie uważają "mam się zmienić? niech inni zaczną!". Ja spróbowałam innej drogi: najpierw zmieniłam siebie, a potem... heheh, trafiłam na opór, bo inni nadal nie chcieli się zmieniać Ale przynajmniej wiem, że wymagać od kogoś zmiany to gruszki na wierzbie. Że kosztuje to tyle łez, zgrzytania zębami, świętej cierpliwości, łamania siebie, że może i dobrze, że inni się nie zmieniają. Nie muszą? Niech tego nie robią. Ich życie będzie o bardzo dużo uboższe - ale będzie prostsze. A to jest ważne: by sobie nie komplikować zanadto życia. Mam nerwicę, to wiem, że czasami wolałabym normalne życie od tego, które mam. Ale tylko czasami
  3. 35. rób ZAWSZE, wszędzie i do każdego tylko to, na co masz ochotę. Wtedy będziesz wyleczony.
  4. groza

    Niska samoocena

    ale anand, pamiętaj, że nie wszystkimi babkami będzie powodować to samo. Dziewczyna, która jest średnio ładna - polecieć może na ciebie, ale tylko powierzchownym powodem będzie to jak wyglądasz. Tak naprawdę dajesz im w tym momencie coś zupełnie innego: taka babka nabiera w swoich oczach wartości. Nie w złym sensie. Ona nabiera czegoś, czego w swoim przekonaniu nie ma. Sam pisałeś, że kiedyś byłeś swoim przeciwieństwem. Co by ci wtedy dała piękna kobieta? Wiary w siebie. Zważywszy na to, że jest to towar bardzo rzadki, mało kto go ma, 95% ludzi w siebie nie wierzy - właśnie dlatego być może tak łatwo ci idzie teraz, a kiedyś nie. Kobieta, która poleci na status, czy kasę - też nie wierzy w siebie. Nie wierzy, że sama może do czegoś dojść. A ciągle panuje przekonanie i warunki do tego, by kobieta była 'tą gorszą' - mniej zarabia, tną ją w robocie, bo to facet 'się lepiej zna', wychowanie ją uczy "poprzestawaj na małym, dogadzaj mężczyznom - masz być matką, kochanką, praczką i sprzątaczką - ISTNIEJESZ dla faceta". Nie wierzy, że do czegoś dojdzie sama, własną pracą - zapewnia jej to więc facet. Ona, w podświadomości, nie ma z gruntu złych zamiarów. To spowodowane jest specyficznym wychowaniem w naszym kraju. Można sobie powiedzieć 'to świetne warunki dla mnie - wykorzystam to!'. Ale przy tym będziesz zawsze myślał o innych źle. Toż ja ci tego nie zabraniam. Ale generalnie lepiej by było dla ciebie, gdybyś zamiast przyjmować powierzchowne skutki - zajął byś się też ukrytymi powodami. A tak se, żeby więcej wiedzieć o ludziach i dla niczego więcej. Twoje życie jest ciekawe, wielu ci będzie go zazdrościć. Ale to jedno tracisz. Może to i żadna strata - nie upieram się. Można przeżyć i bez tego i nie uważam, by takie życie było zmarnowane heheh
  5. groza

    Niska samoocena

    Ty to nazwiesz życiowym doświadczeniem, ja to nazwę, że teraz możesz się nauczyć: właśnie rozróżniania, kto cię otacza. Hmm, to, czy bym poleciała, to ja ci tego nie wyjaśnię - bo narazie moja odpowiedź byłaby dla ciebie zawsze fałszywa i do ciebie nie trafi. Zawsze zakwestionujesz to, że ktoś powie "tak, bo wiem, że tak - nie raz miałam okazję siebie sprawdzić". Ale nie o tym chcę. Teraz masz świetną okazję, by sprawdzać ludzi i ich dobrze obserwować. Co prawda w utrudnionych warunkach. Narazie wyciągasz tylko wnioski, że tylko wrogowie cię otaczają, tylko ci, co chcą mieć jakąś korzyść. I masz prawo, bo gdybyś nie miał nic, to byś może nie musiał się nad tym wcale zastanawiać. Możesz się odciąć od wszystkich, ale zapłacisz za to tym, że do końca życia będziesz myślał "jestem sam". Zawsze możesz taką drogę wybrać, a co ci szkodzi. A narazie powinieneś podarować sobie na jakiś czas jeżdżenie tym autem, które masz, nieco się zapuścić i wtedy dokładnie obejrzeć, kto przy tobie zostanie. Pamiętaj jednak o tym, że mogłeś mieć przy sobie prawdziwych przyjaciół dotychczas - ale odsunęli się od ciebie, bo uważali, ze od nich wolałeś nowe towarzystwo, które cię obległo. Przyjaźń przecież nie polega na tym, że ktoś nieustannie do ciebie przyłazi i ci gada "jestem twoim przyjacielem!!!". Właśnie przyjaciel może przyjąć dystans i na jakiś czas się od ciebie odsunąć, bo np nie może patrzyć na to co się z tobą dzieje (nowe towarzystwo), albo, byś nie uznał, że on jest taki sam, jak ci ludzie. Zresztą, co ja będę to rozpatrywać: przez to, że tacy ludzie cię otoczyli, to odrzucić możesz najwierniejszego przyjaciela - bo będziesz myślał, że i on jest z tego samego metra cięty. Na stałą nieufność nikt nic nie poradzi. Jesli będziesz się doszukiwał zdrad, puszczania kantem - to je po prostu znajdziesz. I tylko tyle. A, że część tych dowodów na zdrady to będą twoje urojenia - tego już nie zauważysz. Musisz bardziej się sobie po prostu przyglądać. Zauważać moment, kiedy tracisz zaufanie i jeśli spostrzeżesz, że to może zbyt histerycznie sie stało - to dać drugą i trzecią szansę. Bo może być i tak, że jesteś nieufny z charakteru - tym będzie ci trudniej. Wiem o czym mówię, bo ja dawałam taką szansę (swojej przyjaciółce), nie parę razy, nie paręnaście - ale na okrągło przez parę lat. Okazało się że nie warto było. Ale przez to nie twierdzę, że nie dam szansy nikomu, bez przesady. Tak samo i ty - nie poddawaj się, zanim jeszcze nie zacząłeś. [ Dodano: Dzisiaj o godz. 7:22 pm ] a, to mi uleciało. Powiem ci jedno: to co mówi anand bardzo przemawia do mnie i zgodziłabym się z nim w 90%. Tak jest - baby lecą na zaradność życiową faceta, jego status, na wygląd. Ten temat wałkowałam przez parę latek, zastanawiając się, czemu coś tak idiotycznego i banalnego jak uroda ma dla mnie tak duże znaczenie. Wiem, że ma znaczenie dla większości ludzi - ale młodych w przeważającej części. Im więcej mam lat, tym bardziej do mnie dociera, że na urodzie faceta, to ja związku nie zbuduję. Zaradność i status się liczy, nie będę się z tym kłócić i nie powiem, że tego nie zauważam. Ale rozum, a emocje to są dwie różne historie. Jak mi facet nie podpasuje, to może bentleyem jeździć, a ja bym się śmiała donośnie z siebie, gdybym w ogóle pomyślała o związku z nim. I mówię to poważnie - a nie bo tak należy Za długo siebie znam, by siebie nie złapać na tak kretyńskich pobudkach, jak lecenie tylko na urodę, czy kasę. Poza tym nie bierzesz pod uwagę tego, że umysł kobiety (faceta zresztą też) nie ma budowy cepa. Nie ma drogi przyczynowo-skutkowej w myśleniu "o jakie ma ładne bmw! kocham go!". A jednak takie coś twierdzisz! Jedni lubią jeden typ ludzi, inni inny. Babkę znajdzie sobie i metal i punk i lanser i ćwok. A gdyby tak było, jak prawisz, to wszystkie by leciały na lansera A jakoś nie widzę, by te 5% społeczeństwa zagarnęło dla siebie wszystkie ładne babki Tak więc, mimo, że twierdzenia ananda mają bardzo mocne podstawy logiczne i zgadzam się z nimi, to jednak: to się nie odzwierciedla zawsze w życiu.
  6. groza

    Niska samoocena

    hjee. Że co? A myślicie, że sto lat temu nie było tylu zdrad? Może się o nich mniej mówiło, ale były, są i będą. Bo przez sto lat nie wydaje mi się, żeby natura ludzka jakoś diametralnie się zmieniła To, że tak sądzisz, to dlatego, bo łazisz po klubach. W klubach to nie jest przekrój całego społeczeństwa. Wiem jak zachowują się i baby i faceci w takich miejscach. To tak jakby powiedzieć "przykładem przekroju społeczeństwa są ludzie żyjący w brazylijskich fawelach". Czyli, że na ulicach panuje anarchia i ludzie strzelają do siebie. A czy to prawda jest? Albo że "przekrój społeczeństwa dobrze obrazuje brytyjskie City". Czyli wszyscy są bogaci i są biznesmenami... Dyskoteki, kluby to miejsca specyficzne. Tam człowiek przychodzi się bawić - i nie przychodzą tam wszyscy, tylko pewna grupa społeczeństwa jest ich stałymi bywalcami. Jak możesz bazując na tym, co tam sie dzieje twierdzić, że wszystkie baby to blachary? Albo, ze wszyscy faceci przelatują wszystko, byle codziennie nowa? Hmm, ja miałam takie sytuacje. Wiem, zaraz powiesz, że 'jestem jakiś przypadek szczególny widocznie'. Nie, nie wydaje mi się. Miałam takie sytuacje, ale wg mnie zachowanie w nich jest proste. Co mi z tego, że polecę za wszystkim, co ma ładną twarz, jeśli zapłaciłabym za to brakiem szacunku do siebie? Nie bawiłoby mnie rozpierdzielać komuś np związku. Hje, znałam faceta, który cholernie mi się podobał, mówił mi, że i tak z dziewczyną nie jest szczęśliwy - co więcej, wierzyłam mu, że mi prawdę mówi. Heheh, ale powiedziałam nie - żałowałam tego, ale wiem, że i teraz i potem bym mu powiedziała nie. Guzik mnie tamta dziewczyna obchodziła - ale to nie powód, by jej taki numer wyciąć. Tak by pierwszy lepszy umiał, a ja lubię powiedzmy tam utrudnienia heheh. Bywało i tak, że sobie siedzę z chłopakiem, a jakiś inny do mnie startuje. Ja sobie myślę: kiego? Jak jesteś przystojny, to myślisz, że polecę na ciebie? To były bardzo zabawne sytuacje dla mnie, bo facet musiał mieć tupet - i tym gorzej dla niego. Wy naprawdę myślicie, że każda baba taka jest, że ledwo poczuje nowe, to tam poleci? Tak nie jest. Tak samo, jak nie każdy facet to zrobi. Jeśli zrobi, to jest dla mnie, jak to się ładnie mówi, cieciem ^^ ale to w końcu jego życie, ja mu na siłę życia nie zmienię. Fiufiu - to, co ci podpowiada anand, to zresztą bardzo fajne rozwiązanie i myślę, że powinieneś je wypróbować. Czemu nie miałbyś odpłacić jej się tym samym tupetem, który ma ona? Na drugi raz będziesz pewien, że nikt ci nie wejdzie na głowę. Ale nie twierdź przez to, że każda jest taka jak ona. Nie jest. Ja znam różnych ludzi, od typowych blachar, do kobiet, które mają zasady. A uroda nie przebiega po linii "ładna-blachara, brzydka-z zasadami". Oj tak nie jest.
  7. groza

    Moje problemy

    święta prawda. Hmm. Jakby to jakoś opisać (to są truizmy, ale czasem warto je nazwać). Człowiek z depresją jest że tak powiem sam. Nie ma jasności myślenia, nie stoi obok i mówi sobie, co naprawdę się z nim dzieje - widzi świat w jeden ściśle określony sposób, i to w dodatku błędny. Nikt go jednak na siłę z tego nie wyciągnie. Zrozumiesz to dokładnie, kiedy spojrzysz na siebie. Jak sobie przypominam, to pisałeś, że nie ufasz nikomu. Człowiek w depresji zaś uważa, że albo nie ma przed nim celu, albo nikomu nie jest potrzebny. Czy z logicznego punktu widzenia oboje macie rację? Być może tak. Ale czy to z życiowego punktu widzenia są przekonania prawdziwe? One są błędne. Tak samo jak z człowiek z depresją może znaleźć cel, lub jakąś osobę, dla której będzie ważny - tak samo łatwo i TY byś znalazł osobę, której warto zaufać. Ale masz błędne przekonania, że tak nie będzie. Dlaczego błędne? Zapytaj sam siebie: czy TOBIE można zaufać? Czy od ciebie można wymagać tego, czego sam byś chciał od innych? Odpowiedź jest jedna: tak. A dlaczego tak? Bo gdyby odpowiedź brzmiała nie, to czemu wymagasz więcej od innych, a nie od siebie? Czemu traktujesz siebie z pobłażliwością, że ty tego nie musisz, a inni "przydałoby się, żeby to mieli"? Odpowiedź brzmi więc TAk. Można ci zaufać. Znasz więc przynajmniej jedną osobę, która jest warta zaufania - siebie. Zaś statystyka mówi, że takich osób jak ty jest setki tysięcy, bo naprawdę nie uważam, byś był jedynym na ziemi takim odrodkiem niespotykanym, heheh. To samo osoba z depresją: ona jest na to uwrażliwiona, więc będzie w jakimś sensie cenić innych. Jeśli nie - to jest zwykłym egoistą, a nie człowiekiem w depresji. Widzi tylko jedno: siebie, ja, mnie, moje. To jest przypadek egoizmu, nie depresji. Czy nie tak? Czemu jednak nie spotykasz osób wartych zaufania? Znów odpowiedź jest prosta - zapytaj sam siebie, czemu TY nie obdarzasz innych zaufaniem. Bo nie można ze startu innym ufać? Spoko, tak myśli większość ludzi, nie tylko ty. Bo kogoś najpierw trzeba sprawdzić? Też OK - tak myśli każdy przechodzień, którego miniesz. Bo uważasz, na zaufanie trzeba zasłużyć, a ludzie są perfidni - odrzucasz innych "na zaś", bo nie wiadomo, czego się po nich spodziewać? Khem, jakby to powiedzieć, zapytaj pierwszego lepszego - powie ci to samo i powie to również o tobie - że nie wie, czy byś go nie wycyckał. Bo dotychczas nikogo takiego nie spotkałeś? Zgadnij, co powiedzą inni, każda kobieta i facet, którego znasz. Bo się bez tego obędziesz, skoro nigdy tego nie miałeś? Zgaduj dalej. Powiedz mi więc: czym się od innych różnisz? Jesteś "tak samo złym człowiekiem jak oni"? Nie. PRZEŻYŁEŚ to samo co oni, tego nauczyło cię życie. Bo przeca nie urodziłeś się z tym - tej cechy nabierałeś latami. Wyobraź sobie: inni też tego się nauczyli. Czy ich potępisz? To tak samo, jakbyś potępiał siebie. Jeśli jesteś masochistą - zrób to. Jeśli zaś jesteś realistą - powiesz, że tak już jest, a może nawet zapytasz sam siebie: co ktoś musiałby zrobić, bym mu zaufał? I zacznij się tak zachowywać do innych, jak sam od nich wymagasz. Wtedy przekonasz się, że to nie jest łatwe. Ale nauczysz się ważnej rzeczy. Dodam jeszcze jedno od siebie: mógłbyś zaufać nawet osobie, która na okrągło cię obgaduje i robi ci numery. Jestem co do tego przekonana: że zmiękczyć można nawet kamień. Jeśli zapytasz siebie, czemu ta osoba tak się zachowuje, ze tego została nauczona, a wystarczy łatwo ją podejść. Po prostu zadać jej odpowiednie pytania: czego chce od życia, czego pragnie. Gdybyś doszedł do tego, że to jej strategia obrony: obgadać kogoś, wyśmiać, tak by ktoś był gorszy od niej. Bo sama czuje się gorsza. Może wyglądać jak Naomi Campbell czy Brad Pitt - ale powód będzie właśnie taki: nikt ich nie szanuje, więc odpłacają się tym samym. Kiedy załapiesz czego ta osoba NAPRAWDĘ potrzebuje: czyli prawdziwego wsłuchania się w to co mówi, szacunku i traktowania jak kogoś równego i wiele wartego - wtedy zmiękczysz taki 'kamień'. Kogoś niereformowalnego. Obgada wszystkich - ale nie ciebie, bo ty będziesz dla niej coś znaczył. Będzie starać się, by cię nie stracić, będziesz dla niej kimś ważnym w ogóle życia, kimś wartym zapamiętania. Ale to jest cięzka droga. Musisz wykazać się cierpliwością. A tak naprawdę będziesz sprawdzał jedynie: czego ja potrzebuję - i dać to innym, by zobaczyć co się wtedy stanie. Skoro ktoś tego chce, chce brać - niech bierze, skoro dzięki temu jest szczęśliwy. Robi głupio? Ty też robisz głupio, a nic wielkiego ci się nie dzieje. Acha, ja ci nie zadaję takich pytań, bo cię chcę sprowokować. Ale widzę, że ty takie pytanie sam sobie umiałbyś zadać, bo jesteś skrajnym realistą.
  8. groza

    Moje problemy

    tzn widzisz (acha, ta długość posta jest monstrualna, heheh). To nie zawsze się da łatwo wyleczyć samemu. Nie, może inaczej. Jestem prawie pewna, że da się z tego wyjść - ale NIE samemu. Niekoniecznie mówię tu o związkach - bo co mi da chłop, podniesie moją samoocenę na jakiś czas, przyczyna będzie nadal tkwić. Wszelkie szukanie osoby, dla której warto to robić - to błędna ścieżka. Tego nie da się naprawdę zrobić dla kogoś.Bo to zawiera w sobie element poświęcenia. A gdzie jest poświęcenie, tam jest potrzeba wzajemności. Wystarczy jakiś zgrzyt w stosunkach z osobą, dla której się to robiło - i starania tąpną, że tak powiem. Wszelkie drogi do zwalczenia tego, typu przyjaciele, rodzina, psycholodzy to droga, w której jest ten sam schemat: potrzeba człowiekowi wsparcia. Jeśli jest się na dnie, bez wsparcia się nie obejdzie. Prochy załatwiają to w okrężny sposób. I szybszy. Bo od razu zmieniają myślenie i załatwiają za człowieka od cholery pracy. Powiem ci tak: ja przerabiałam nieomal każdy temat ze mną związany przez 7 długich lat. Dzięki temu potrafię każdą moją słabość nazwać po imieniu i brutalnie, prosto sobie w twarz. I się nie załamię, a jeszcze będę się śmiać, bo po tylu latach to potrafi być już po prostu zabawne. Dzięki temu też łatwo mi wejść w czyjąś skórę. To trochę ambiwalentne odczucie, bo potrafię nieomal każde, nawet czyjeś najgorsze zachowania i czyny wytłumaczyć i nie uważać ich za dziwne. Ale to zajęło mi bodajże 3 lata. To samo niektórzy umieją od urodzenia. A jeszcze inni nigdy tego nie poznają. I niekoniecznie twierdzę, że to dla nich jakaś strata Ale przez ten czas zauważyłam też coś innego: taka walka ze sobą, staranie się siebie i innych zrozumieć, to dla kogoś, kto nie ma tego we krwi, będzie --- no nie wiem co napisać, bo brak na to słów. To będzie prawdziwa droga przez mękę, najgorszą z możliwych. Bo mówienie sobie wszystkiego prosto w twarz należy do najtrudniejszych zadać, jakie potrafi ktoś na siebie wziąć. Hmm, jakby to porównać... Każdy się spotkał z jękami, jacy to ludzie są zakłamani. Że sprzedadzą cię za 3 grosze. Że są tak zajęci sobą, że by nie zauważyli, że znikłeś. Że mają gdzieś co im gadasz, obrobią cię przy pierwszej okazji, dadzą ci popalić kiedy się nie spodziewasz. Nigdy cię nie słuchają. Że widzą słomkę w czyimś oku, a nie widzą belki w swoim. Hemm. Tyle, że prawdziwe poznanie siebie polega też na tym, żeby --- jak to się mówi --- zacząć te wady zauważać też w sobie, a może przede wszystkim w sobie, zanim się tak łatwo osądzi innych! Co za problem powiedzieć: oni są o kant tyłka potłuc, nic są niewarci. Hje, gdyby się człowiek zagłębił w to, co nimi powoduje: że nie mają dla ciebie czasu/nie słuchają cię/za godzinę o tobie zapomną/bardziej się przejmą, że ich boli głowa, niż wieścią, że coś ci się stało/etc ---gdyby się w to zagłębić, to dojdzie się do wniosku, że powoduje nimi to samo, co tobą. Ludzie uczą się nieufności do innych - bo takie jest wychowanie. Ich też nikt nie słucha - więc i oni nikogo nie słuchają. Zatną się w sobie "chcą żebym się zmienił? niech zaczną od siebie" - tak samo jak i TY byś się zaciął. Nie będą się wgłębiać jakie masz problemy - tak samo, jak i ty nie wgłębiasz się prawdziwie w czyjeś problemy. Nie mają czasu - bo są zapracowani/zajęci codziennością/swoimi (niemałymi) problemami - tak samo jak ty. Dopiero, kiedy nie różnicuje się ludzi na tych, którzy są nic nie warci, bo nie poznają siebie, i tych co są warci, bo za dużo się w siebie wgłębiają. Kiedy zrozumie się pana i chama, że obojgiem powoduje to samo: że im też nie poświęcono czasu, też nie wysłuchano, a że lepiej to ukrywają? Ale problem mają ten sam - wtedy zaczniesz dopiero rozumieć siebie. Kiedy zdejmiesz sobie łuski z oczu, że nie otacza cię zgraja wrogów, a ludzi takich jak ty. Ale jak mówiłam - to jest najtrudniejsze. Zobaczyć w sobie wady, które widzi się stale u innych. A dlaczego to takie ważne niby jest? Bo co to za droga: innych w czambuł potępiać, a tylko do siebie podchodzić z litością? Dla mnie to jest półśrodek, a człowiek nic o sobie nie wie. Właśnie dlatego nie jestem pewna, czy walka z nerwicą i depresją jest taka budująca zawsze. Jeśli ktoś wybierze inną drogę - wcale mu się nie zdziwię, a wręcz powiem, że może ma człowiek większy rozsądek ode mnie Czy ja bym te lata oddała? Nie. Ale czy tego samego życzyłabym komuś? Raczej nie, chyba, że ktoś lubi takie zabawy. Ale chodzi mi o to, by człowiek poczuł się chociaż przez jakiś czas normalnie. Prochy mogą to człowiekowi dać. Nie da się ciągle siebie katować. Trzeba mieć jakąś odmianę. Jednym im ją załatwi wyjazd i zmiana otoczenia. Innym poznanie kogoś podobnego do siebie (niekoniecznie w kategoriach związku), innym miłość, albo codziennie nowy partner, innym alkohol/narkotyki, innym praca, a jeszcze kolejnym - po prostu prochy. I nic ponadto. Mało kto wytrzyma ciągłe problemy. Trzeba czasem zrobić, to co jest człowiekowi potrzebne. A nie wszędzie się kręci prawdziwy przyjaciel od bitki i od wypitki, jak to się mówi. Dobra, i to tyle
  9. co ci pomogło z tego wyjść? twoja własna praca, czy było też jakieś zdarzenie, które ci w tym dodatkowo pomogło? Amator, sama nie wiem. Ja biorę leki od krótkiego czasu, półtora miesiąca, brałam też kiedyś i wiem, jak to może zmienić myślenie. Jeszcze parę miesięcy temu bym powiedziała, że leki to jak przykleić plasterek na krwotok - teraz mi pomogą, ale przecież nie chcę ich brać przez całe życie. Ale teraz, po podsumowaniu zysków i strat, nie jestem już tego taka pewna. Tzn mam podobne myśli już, jak ty. Ja męczyłam się z sobą od około 7 lat, sama dla siebie byłam psychoterapeutą i psychiatrą przewałkowałam prawie każdy możliwy temat, przez ten czas już nabrałam nieco do siebie dystansu, zrozumienia dla innych, ale tak naprawdę stoję w miejscu, a ostatnio było już tylko gorzej. Ja to porównuję do tego, co przechodzi były alkoholik albo więzień. Jeśli przechlał, czy przesiedział tyle lat, zna tylko jeden sposób na życie, to jak on ma sobie poradzić? Ale jednak na twoim miejscu, próbowałabym dalej ich nie brać. Bo z tego co piszesz, to mówiąc krótko chcesz znaleźć wytłumaczenie dla tego, by brać je dalej. Nie, nie znęcam się nad tobą, bo ja ciebie rozumiem. Jak człowiek nie widzi efektów, a wie, że szybko może mieć 'normalne' życie, to czemu ma tego nie zrobić? To zależy, co wybierzesz. Bo przecież ciągłe branie prochów nie robi z ciebie wariata, czy jakiegoś odszczepieńca. Ludzie robią i dziwniejsze rzeczy, i nie dokopują sobie z tego powodu na każdym kroku. Możesz być tym 'jednym z niewielu', którzy przejdą przez życie z pomocą tych proszków, i nie ma co robić rabanu o to. Przecież w końcu trzeba zrobić coś, czego się chce, nie oglądając się ZAWSZE na zdanie innych. Ale możesz też wybrać inną drogę, w zasadzie niby trudniejszą, jak zwał, tak zwał. Możesz sobie samemu pokazać, że to potrafisz zrobić. Byle znów nie oglądać się na zdanie innych, czekać, żeby to docenili. Bo to jest robota dla siebie, nie dla kogoś przecież. Zależy jak na to patrzeć. Nerwica to moze być dla człowieka wyzwanie. Ale równie dobrze może być ono czegoś uczące, jak i degenerujące. Jeśli się skupisz tylko na złych skutkach nerwicy - to bierz prochy nadal. Jeśli zaś potrafisz dojrzeć w niej coś dobrego: że bardziej poznajesz siebie (niby z przymusu ), jeśli stopniowo będziesz się starał myśleć o sobie z dystansem, dochodzić, dlaczego w danej sytuacji masz takie objawy, w innej inne, i że to czasem nawet jest zabawne, że tak się z tobą dzieje - jeśli powoli bedziesz do tego dochodził, to teraz ich nie bierz. Ale musi brać w tym coś udział. Po swoich doświadczeniach widzę, że nie możesz się odcinać od innych. Przydałoby się, żebyś stopniowo zaczął przebąkiwać innym jak się czujesz, co myślisz o swoim stanie. Ofkors nie na okrągło, bo od takich, co ciągle gadają o sobie, to ludzie spierdzielają, aż się kurzy, heheh. Mów, tak jakbyś mówił do siebie, siedząc obok: wtedy będziesz wiedział, ile mówić. Jeśli zamkniesz się całkowicie na innych - to zapomnij o życiu bez prochów. Tak się po prostu nie da. Co do myśli, że już nic cię nie czeka, to przecież dotychczas wcale nie przeżyłeś mało, z tego co piszesz. Tak więc nie masz zmarnowanego życia, że nie wiem, nigdy nie pracowałeś, nigdy z nikim nie byłeś, albo 'swojego nie wypiłeś'. Sam siebie musisz zapytać: chcę przeżyć na prochach życie, czy nie? A jak dla mnie życie na prochach, to nie jest jakiś odchył: trzeba w końcu zrobić to, czego się samemu chce. To nie jest alkohol, czy narkotyki, które wykluczają z normalnego obiegu przecież. Ale to musisz wiedzieć sam. Nie wiem, może spróbuj wyobrazić sobie, że masz 80 lat, masz za sobą życie, masz swoje doświadczenia, rodzinę itp - i czy żałowałbyś, czy nie, że je brałeś? Nie warto słuchać, co piszę ja, czy ktokolwiek inny na tym forum, w twojej rodzinie, wśród znajomych, nikt nigdy nie podpowie ci tego, czego byś chciał. Zawsze się będziesz wahał. Jeden ci powie: bierz, inny nie bierz, każdy będzie miał trafiające do ciebie argumenty. W końcu zaczniesz je brać, i będziesz to sobie stale wyrzucał. Bo po tym, co piszesz, widzę, że chcesz je brać, ale tylko dlatego, bo teraz nie widzisz dla siebie wyjścia. Dlatego olej to, co ci gadają inni i zapytaj sam siebie, czego TY byś chciał. Co jest dla ciebie ważniejsze.
  10. ja takie miewałam. Wiem na czym to polega, to zresztą bardzo prosty mechanizm. Wystarczy, że straci się pewność. Kiedy zaczyna się wierzyć za bardzo w to, że wszystko jest możliwe - a więc jak najbardziej i złe zdarzenie może mieć miejsce - to koniec pieśni, jak to się mówi. Mam wrażenie, że to się od czegoś musi zacząć konkretnego. Czyli człowiek musi stracić pewność, w sprawie, w której nie spodziewał by się, że może się pogorszyć, czy potoczyć źle. Albo w sprawi, w której człowiek był bardzo zaangażowany, a jednak spotkał go kop w tyłek. U mnie takim zdarzeniem był wypadek, z którego wcale nie powinnam wyjść żywa. Po nim byłam szczęśliwa jak nigdy przedtem, ani potem w życiu - bo miałam całkowity dystans do wszystkiego, nic nie mogło mi dowalić. Ale po pewnym czasie zaczęłam mieć lęki, że skoro moglam mieć wypadek, mogłam stracić życie, to równie dobrze może mi się zdarzyć i coś złego (niekoniecznie wypadek, tylko ogólnie: coś może pójść nie tak, nie udać mi się etc). Bo przecież nie panuję nad losem. Podejrzewam więc, że lęki zaczynają się od jakiegoś katalizatora: jakiegoś zdarzenia, po którym traci się pewność, że będzie tak jak człowiek chce. Takie myśli też miałam, że skoro nie mogę zapanować nad myślami, skoro im bardziej walczę z lękami, tym bardziej wracają, to być może któregoś dnia mi odstrzeli, złapię za nóż i zabiję kogoś przez błahą sprawę, albo bez powodu - bo miałabym taki odruch. Miałam też myśli, w których wyobrażałam sobie ludzi w nieprzyjemnej sytuacji (nie ważne jakiej, bo mi wstyd), nad tym też nie mogłam panować. I najczęściej takie myśli zjawiały się akurat wtedy, kiedy rozmawiałam z kimś miło, kiedy fajnie mi się z tą osobą gadało. Na zasadzie kontrastu: jest tak miło.. że szlag by cię trafił i spie***aj mi sprzed oczu. To było szczególnie nieprzyjemne. W moim przypadku mogę ci powiedzieć, jaki jest powód tego (nie wiem, u różnych ludzi może być inaczej, więc to wcale nie musi ciebie dotyczyć). To dlatego, bo nie jestem sobą wobec innych. Nie mówię innych niemiłych rzeczy, zawsze staram się być miła. Stworzyłam taki swój obraz, by każdemu w moim towarzystwie było miło. Czyli: starałam się zachować idealnie: tak ja by "chcieli" tego inni, albo jak się zazwyczaj zachowują ludzie. Mówiąc w skrócie, tłamsiłam swoje reakcje, które mi się wydawały nie na miejscu/za głupie/bez powodu etc, że w końcu robiłam z siebie kogoś innego. Ale im bardziej się tłamsi to, kim się jest, to prędzej czy później to zacznie wychodzić na wierzch: więc wcale się nie dziwię, że w końcu przy innych miałam takie myśli złe o nich. Im bardziej się dąży do ideału, tym bardziej człowiek staje się bezkształtną masą bez szczególnych właściwości: zależnie od okazji jest się 'tym kim trzeba'. Nikt mnie dobrze nie zna, a tym bardziej ja sama siebie nie znam, bo już tak duzo klisz "jak NALEŻY się zachować" na siebie nałożyłam (z filmów, seriali, piosenek, tego, co widziałam w życiu), że często nie wiem, czy dane zachowanie to moje zachowanie, czy podpatrzone w jednym z powyższych. [Ale i na to jest sposób. Co z tego, że nie stosuję go za często Ale w sytuacjach kryzysowych potrafi pomóc. Polega to na tym, że kiedy mówi się do siebie: 'muszę to zrobić', to wtedy można tak sobie dla odmiany to odwrócić i siebie zapytać: "gdybym NAPRAWDĘ chciała, to... - zrobiłabym to czy nie?". Czasami warto tego spróbować - bo wtedy dopiero się przekonasz, co myślisz ty, a nie przykładowy "sąsiad zza rogu" ]
  11. bethi, ale za to jaki mają żywot spokojny i bezproblemowy, może należy im zazdrościć
  12. co do tego drętwienia, o którym pisałeś eligojot, to ja też takie coś miałam. To trwało okresami. Pamiętam, jak pierwszy raz zdrętwiała mi tak noga, myślałam wtedy, że już jest tylko do amputacji, bo nic nie czułam, hje dawne czasy... Na to pomaga tylko jedno: szybko trzeba takie miejsce natrzeć, żeby to miejsce się rozgrzało - wtedy od razu przechodzi. Nie ma też "mrówek" Już miałam parę takich okresów i nawrotow tego. Już mi w zasadzie wszystko drętwiało, może oprócz nosa i oczu. A tak to wszystko - ręce, nogi, plecy, brzuch, czy części głowy, hoho, każda część ciała, więc wiem jak to wygląda. I drętwieją same z siebie, nie to, że zle leżę, czy siedzę i nie dopływa krew. Mi się wydaje, że tak wtedy się dzieje, kiedy człowiek jest bezsilny w danym okresie. Kiedy nie ma żadnych rzeczy, które by go cieszyły, nie widzi się też sensu robienia czegoś. U mnie takie nawroty trwają po miesiąc, albo parę, a potem tego nie mam. Może to przez osłabione krążenie jest. A jest osłabione, bo jest się bezsilnym, mówiąc w skrocie (taki tam objaw somatyczny tego, co tkwi w głowie widocznie ). Tak więc na przyszłość mówię ci, nacieraj takie miejsce szybkimi ruchami, to od razu ci przejdzie
×