Skocz do zawartości
Nerwica.com

Fobia szkolna


Ania

Rekomendowane odpowiedzi

Shaera, wspolczuje... Tak zle? Taki masz strach? :(

u mnie masakra... Byłam u pedagog na matmie i mam niesamowity gnój... Boje się ze jutro będzie się na mnie przy całej klasie wydzierala, a mam 4 matmy, chyba się poplacze :why: oczywiscie uspokajacze wleca, bo ja tego nie wytrzymam... Juz nie wytrzymuje... Myślę żebyy sobie coś zrobić z tego strachu, bo wiem ze kiedyś i tak będę musiala isc i stawić temu czoło...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam, zajrzałam na to forum dziś po raz pierwszy i jestem zaskoczona, szczerze mówiąc. Tym, że nie jestem sama, że jest mnóstwo ludzi, którzy mają podobne problemy. Chociaż z tego, że to jest problem, zdałam sobie sprawę dopiero niedawno. Odkąd pamiętam "nie lubiłam" szkoły. Nawet w przedszkolu ciężko mi było wytrzymać, nie potrafię powiedzieć dlaczego, chciałam do domu i już. Pamiętam, że zawsze błagałam dziadków, którzy wtedy się mną opiekowali, żeby odbierali mnie godzinę wcześniej. I tak było, wszyscy w zerówce spędzali 5 godzin dziennie, ja zawsze cztery. A mimo to kilka razy dziennie wychodziłam do toalety i płakałam, że chcę do domu. Pamiętam to bardzo dobrze, mimo że minęło 11 lat. Ale do tej pory nie wiązałam z tym swojego problemu - przecież to tylko przedszkole, byłam dzieckiem, miałam prawo tęsknić za domem itd. Ale inne dzieci chodziły tam chętnie, bawiły się itd., a ja zazwyczaj siedziałam sama i coś rysowałam, byleby tylko przetrwać. W podstawówce było podobnie, tyle że już nie mogłam uprosić dziadka, żeby zabrał mnie godzinę wcześniej. Musiałam wytrzymać do końca. Często chorowałam, praktycznie co tydzień łapałam jakieś infekcje i dużo opuszczałam. W klasach 4-6 podstawówki chorowałam nadal dużo, lecz większość z tych chorób to było tylko moje wmawianie sobie różnych dolegliwości, żeby tylko nie iść do szkoły. Zawsze bardzo dobrze się uczyłam, lecz czułam niechęć do szkoły. Jak nie poszłam, miałam zaległości. Im więcej zaległości miałam, tym bardziej bałam się, że nie dam rady, że pogorszą mi się oceny i znów nie chodziłam. Pamiętam niektóre wieczory, kiedy np. uzupełniałam zaległości w ćwiczeniach z matematyki (dziś to wydaje się śmieszne, ale wtedy nie było) i przerażona tym, że jest tego tak dużo, zaczęłam pocierać termometr, żeby wskazał co najmniej 38 st., mówiłam, że boli mnie głowa i kładłam się do łóżka. Co "najlepsze" potrafiłam tak udawać te choroby, że sama w nie wierzyłam. Lekarz też. Jestem w drugiej klasie liceum i nadal potrafię iść całkowicie zdrowa do lekarza, a wyjść z plikiem recept i upragnionym zwolnieniem na cały tydzień. Chyba, aż tak sobie to wmawiam, że inni też wierzą, nawet lekarz. Przez gimnazjum jakoś przebrnęłam, ale opuszczałam bardzo dużo, choć miałam dobre oceny. Byłam laureatką z kilku przedmiotów, byłam zwolniona z egzaminu gimnazjalnego. Więc nie było to przez to, że nie radziłam sobie z nauką. Po prostu nie mogę się zmusić do chodzenia do szkoły, nie mam pojęcia dlaczego. W liceum zaczęłam opuszczać jeszcze więcej, zawsze pod przykrywką chorób. Nie zawsze są to choroby symulowane. Faktem jest, że mam dość słabe zdrowie i często naprawdę mam problemy zdrowotne, ale zazwyczaj je hiperbolizuję lub sobie jakieś "dokładam", byleby tylko nie iść. W tym roku kilka razy leżałam w szpitalu. Co "ciekawe", kiedy bolała mnie tylko lekko głowa, zaczęłam udawać, że boli mnie tak, że nie mogę wstać z łóżka i potem o dziwo i wyniki badań były jakieś gorsze. Autosugestia? Przez szpitale w zeszłym semestrze opuściłam 3/4 godzin w szkole, a to wiąże się z ogromnymi zaległościami. Im więcej zaległości, tym bardziej mnie to przeraża i... poprzedni tydzień znów spędziłam w domu. Oceny mam coraz gorsze, już mi na nich nie zależy. Nie wiem, czy na czymkolwiek jeszcze mi zależy. Przez te problemy ze szkołą i życie osobiste miewam stany depresyjne. O moim problemie nikt nie wie. Wszyscy myślą, że to naprawdę przez zdrowie (co jest prawdą tylko po części). A ja znów nie wiem, co mam jutro zrobić. Kolejny poniedziałek. Wiem, że powinnam pójść do szkoły, ale mnie to przeraża. Zaległości, nauka, wyjście z domu... Najchętniej przeleżałabym resztę życia w łóżku. Żeby tylko zniknąć, żeby jutro nie nadeszło. Boję się, że w tym roku w końcu "przegnę" i zawalę rok. Za rok mam maturę, ale naprawdę nie wiem, czy uda mi się do niej dotrwać. Tłumaczę sobie, że ten problem mam od przedszkola i mimo to jakoś przetrwałam te 11 lat, to i te 1,5 roku muszę jakoś przetrwać, ale staje się to coraz trudniejsze... Czasami naprawdę bardzo źle się czuję psychicznie. Leżę w łóżku i nie mam siły wstać, wszystko mnie przeraża. Tak spędziłam ubiegły tydzień, bo znów miałam wyrzuty sumienia, że nie jestem w szkole, że jestem beznadziejna. Mam marzenia o studiach, a pewnie wszystko zawalę, sama odbiorę sobie szansę... Wczoraj poczułam się lepiej, bo dzień wolny, nikt nie jest w szkole, więc nie muszę mieć wyrzutów sumienia, ale dziś znów się zaczyna... Co zrobię jutro? Nie mam pojęcia...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bry, witam w niedoli.

Od paru dni dojrzewałam, żeby się zarejestrować. Trafiłam chyba na dobry wątek, czytając Wasze wypowiedzi to tak, jakbym czytała po trosze swoją historię. Ale po kolei.

Mam 18 lat, od dwóch pozostaję pod opieką psychiatry. Zdiagnozowana zostałam z fobią społeczną i zaburzeniami adaptacyjnymi. Źródłem moich problemów jest trauma ze szkoły podstawowej i trochę wcześniej - jestem nadwrażliwa na opinię innych, łatwo było mnie doprowadzić do płaczu; rówieśnicy (i nie tylko) upatrzyli sobie we mnie łatwy obiekt zaczepek, no a ja nie utrudniałam. Koniec podstawówki przechodziłam w bólach, potem zmieniłam szkołę i środowisko - poznałam ludzi, z którymi nawiązałam porozumienie.

Mogłoby się wydawać, że to koniec moich problemów, otóż nie. Powiedzmy, zawsze muszę sobie coś wynaleźć, hehe. Na pierwszy ogień poszły moje pogarszające się stopnie. Byłam przedtem kujonicą i trudno było mi się przestawić na myślenie "przecież trójka to nie koniec świata". Nie pamiętam momentu, żeby uwaga klasy i nauczyciela skupiona na mnie nie sprawiała, że miękną mi kolana, trzęsą się głos i dłonie, a z mózgu robi się galaretka. Jak ognia zaczęłam unikać stresowych sytuacji - a to nie poszłam na lekcję chemii, matmy. Bałam się, że zostanę zapytana, a ja nie będę wiedziała. Nawet, gdy to piszę, to wygląda głupio. Ale w liceum zaczęło robić się coraz bardziej nieciekawie. Dla porównania - w drugiej klasie gimnazjum okazjonalnie rejterowałam, w trzeciej klasie zaczęłam wagarować z koleżanką, bardziej dla jaj; pierwsza klasa liceum wyglądałam na podobę drugiej gimnazjum. Z kolei teraz, w drugiej klasie, po prostu jest koszmarnie. Każdy powód jest dobry, byle nie wsiąść do autobusu, nie iść na pierwszą i drugą lekcję. Za każdym razem powtarzam sobie, że to już ostatni raz, że ten tydzień przechodzę do końca. Wpadam w takie doły, że w nocy nie mogę spać, na samą myśl, że znowu mam iść do budy, jest mi niedobrze. Jak już jestem w szkole to cały czas myślę, jak tu się zwolnić. Nauka cierpi jak diabli - dochodzą problemy z koncentracją na lekcjach (nerwy). W tym momencie boję się, że nie zdam matury z matmy. Z chemii ledwo nie miałam zagrożenia. Gdy mam się uczyć, to książki mogą sobie leżeć na biurku - nie mogę się przemóc, żeby je otworzyć. Nie wiem, czy liczę na cud, chyba mam o sobie aż tak beznadziejne przekonanie. W ogóle mam pełno wątpliwości co do obranej ścieżki, ale przemęczę jeszcze to 1,5 roku. Najbardziej martwi mnie to, że skupiam się na rzeczach nieistotnych, a zaniedbuję te najważniejsze. Próbując udowodnić innym, że wszystko umiem, nie dość, że to nie wychodzi, to jeszcze działam z szkodą dla siebie. Od jakiegoś czasu myślę o nauczaniu indywidualnym, przynajmniej matematyki (chociażby przez wzgląd na to, że odstaję dosyć mocno). Rodzice się martwią; pytają, jak wyobrażam sobie dalszą naukę. Nie mam zielonego pojęcia, ale pogrążanie się w tej matni jest coraz bardziej bezsensowne. Czuję się wypalona. A tabletki nie potrafią mi na to pomóc. Może opinia kogoś z zewnątrz okaże się bardziej przydatna, z góry dziękuję za przeczytanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bry, witam w niedoli.

Od paru dni dojrzewałam, żeby się zarejestrować. Trafiłam chyba na dobry wątek, czytając Wasze wypowiedzi to tak, jakbym czytała po trosze swoją historię. Ale po kolei.

Mam 18 lat, od dwóch pozostaję pod opieką psychiatry. Zdiagnozowana zostałam z fobią społeczną i zaburzeniami adaptacyjnymi. Źródłem moich problemów jest trauma ze szkoły podstawowej i trochę wcześniej - jestem nadwrażliwa na opinię innych, łatwo było mnie doprowadzić do płaczu; rówieśnicy (i nie tylko) upatrzyli sobie we mnie łatwy obiekt zaczepek, no a ja nie utrudniałam. Koniec podstawówki przechodziłam w bólach, potem zmieniłam szkołę i środowisko - poznałam ludzi, z którymi nawiązałam porozumienie.

Mogłoby się wydawać, że to koniec moich problemów, otóż nie. Powiedzmy, zawsze muszę sobie coś wynaleźć, hehe. Na pierwszy ogień poszły moje pogarszające się stopnie. Byłam przedtem kujonicą i trudno było mi się przestawić na myślenie "przecież trójka to nie koniec świata". Nie pamiętam momentu, żeby uwaga klasy i nauczyciela skupiona na mnie nie sprawiała, że miękną mi kolana, trzęsą się głos i dłonie, a z mózgu robi się galaretka. Jak ognia zaczęłam unikać stresowych sytuacji - a to nie poszłam na lekcję chemii, matmy. Bałam się, że zostanę zapytana, a ja nie będę wiedziała. Nawet, gdy to piszę, to wygląda głupio. Ale w liceum zaczęło robić się coraz bardziej nieciekawie. Dla porównania - w drugiej klasie gimnazjum okazjonalnie rejterowałam, w trzeciej klasie zaczęłam wagarować z koleżanką, bardziej dla jaj; pierwsza klasa liceum wyglądałam na podobę drugiej gimnazjum. Z kolei teraz, w drugiej klasie, po prostu jest koszmarnie. Każdy powód jest dobry, byle nie wsiąść do autobusu, nie iść na pierwszą i drugą lekcję. Za każdym razem powtarzam sobie, że to już ostatni raz, że ten tydzień przechodzę do końca. Wpadam w takie doły, że w nocy nie mogę spać, na samą myśl, że znowu mam iść do budy, jest mi niedobrze. Jak już jestem w szkole to cały czas myślę, jak tu się zwolnić. Nauka cierpi jak diabli - dochodzą problemy z koncentracją na lekcjach (nerwy). W tym momencie boję się, że nie zdam matury z matmy. Z chemii ledwo nie miałam zagrożenia. Gdy mam się uczyć, to książki mogą sobie leżeć na biurku - nie mogę się przemóc, żeby je otworzyć. Nie wiem, czy liczę na cud, chyba mam o sobie aż tak beznadziejne przekonanie. W ogóle mam pełno wątpliwości co do obranej ścieżki, ale przemęczę jeszcze to 1,5 roku. Najbardziej martwi mnie to, że skupiam się na rzeczach nieistotnych, a zaniedbuję te najważniejsze. Próbując udowodnić innym, że wszystko umiem, nie dość, że to nie wychodzi, to jeszcze działam z szkodą dla siebie. Od jakiegoś czasu myślę o nauczaniu indywidualnym, przynajmniej matematyki (chociażby przez wzgląd na to, że odstaję dosyć mocno). Rodzice się martwią; pytają, jak wyobrażam sobie dalszą naukę. Nie mam zielonego pojęcia, ale pogrążanie się w tej matni jest coraz bardziej bezsensowne. Czuję się wypalona. A tabletki nie potrafią mi na to pomóc. Może opinia kogoś z zewnątrz okaże się bardziej przydatna, z góry dziękuję za przeczytanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bry, witam w niedoli.

Od paru dni dojrzewałam, żeby się zarejestrować. Trafiłam chyba na dobry wątek, czytając Wasze wypowiedzi to tak, jakbym czytała po trosze swoją historię. Ale po kolei.

Mam 18 lat, od dwóch pozostaję pod opieką psychiatry. Zdiagnozowana zostałam z fobią społeczną i zaburzeniami adaptacyjnymi. Źródłem moich problemów jest trauma ze szkoły podstawowej i trochę wcześniej - jestem nadwrażliwa na opinię innych, łatwo było mnie doprowadzić do płaczu; rówieśnicy (i nie tylko) upatrzyli sobie we mnie łatwy obiekt zaczepek, no a ja nie utrudniałam. Koniec podstawówki przechodziłam w bólach, potem zmieniłam szkołę i środowisko - poznałam ludzi, z którymi nawiązałam porozumienie.

Mogłoby się wydawać, że to koniec moich problemów, otóż nie. Powiedzmy, zawsze muszę sobie coś wynaleźć, hehe. Na pierwszy ogień poszły moje pogarszające się stopnie. Byłam przedtem kujonicą i trudno było mi się przestawić na myślenie "przecież trójka to nie koniec świata". Nie pamiętam momentu, żeby uwaga klasy i nauczyciela skupiona na mnie nie sprawiała, że miękną mi kolana, trzęsą się głos i dłonie, a z mózgu robi się galaretka. Jak ognia zaczęłam unikać stresowych sytuacji - a to nie poszłam na lekcję chemii, matmy. Bałam się, że zostanę zapytana, a ja nie będę wiedziała. Nawet, gdy to piszę, to wygląda głupio. Ale w liceum zaczęło robić się coraz bardziej nieciekawie. Dla porównania - w drugiej klasie gimnazjum okazjonalnie rejterowałam, w trzeciej klasie zaczęłam wagarować z koleżanką, bardziej dla jaj; pierwsza klasa liceum wyglądałam na podobę drugiej gimnazjum. Z kolei teraz, w drugiej klasie, po prostu jest koszmarnie. Każdy powód jest dobry, byle nie wsiąść do autobusu, nie iść na pierwszą i drugą lekcję. Za każdym razem powtarzam sobie, że to już ostatni raz, że ten tydzień przechodzę do końca. Wpadam w takie doły, że w nocy nie mogę spać, na samą myśl, że znowu mam iść do budy, jest mi niedobrze. Jak już jestem w szkole to cały czas myślę, jak tu się zwolnić. Nauka cierpi jak diabli - dochodzą problemy z koncentracją na lekcjach (nerwy). W tym momencie boję się, że nie zdam matury z matmy. Z chemii ledwo nie miałam zagrożenia. Gdy mam się uczyć, to książki mogą sobie leżeć na biurku - nie mogę się przemóc, żeby je otworzyć. Nie wiem, czy liczę na cud, chyba mam o sobie aż tak beznadziejne przekonanie. W ogóle mam pełno wątpliwości co do obranej ścieżki, ale przemęczę jeszcze to 1,5 roku. Najbardziej martwi mnie to, że skupiam się na rzeczach nieistotnych, a zaniedbuję te najważniejsze. Próbując udowodnić innym, że wszystko umiem, nie dość, że to nie wychodzi, to jeszcze działam z szkodą dla siebie. Od jakiegoś czasu myślę o nauczaniu indywidualnym, przynajmniej matematyki (chociażby przez wzgląd na to, że odstaję dosyć mocno). Rodzice się martwią; pytają, jak wyobrażam sobie dalszą naukę. Nie mam zielonego pojęcia, ale pogrążanie się w tej matni jest coraz bardziej bezsensowne. Czuję się wypalona. A tabletki nie potrafią mi na to pomóc. Może opinia kogoś z zewnątrz okaże się bardziej przydatna, z góry dziękuję za przeczytanie.

No, typowy przypadek traumy po mobbingu w szkole. Witam na dnie społeczeństwa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bry, witam w niedoli.

Od paru dni dojrzewałam, żeby się zarejestrować. Trafiłam chyba na dobry wątek, czytając Wasze wypowiedzi to tak, jakbym czytała po trosze swoją historię. Ale po kolei.

Mam 18 lat, od dwóch pozostaję pod opieką psychiatry. Zdiagnozowana zostałam z fobią społeczną i zaburzeniami adaptacyjnymi. Źródłem moich problemów jest trauma ze szkoły podstawowej i trochę wcześniej - jestem nadwrażliwa na opinię innych, łatwo było mnie doprowadzić do płaczu; rówieśnicy (i nie tylko) upatrzyli sobie we mnie łatwy obiekt zaczepek, no a ja nie utrudniałam. Koniec podstawówki przechodziłam w bólach, potem zmieniłam szkołę i środowisko - poznałam ludzi, z którymi nawiązałam porozumienie.

Mogłoby się wydawać, że to koniec moich problemów, otóż nie. Powiedzmy, zawsze muszę sobie coś wynaleźć, hehe. Na pierwszy ogień poszły moje pogarszające się stopnie. Byłam przedtem kujonicą i trudno było mi się przestawić na myślenie "przecież trójka to nie koniec świata". Nie pamiętam momentu, żeby uwaga klasy i nauczyciela skupiona na mnie nie sprawiała, że miękną mi kolana, trzęsą się głos i dłonie, a z mózgu robi się galaretka. Jak ognia zaczęłam unikać stresowych sytuacji - a to nie poszłam na lekcję chemii, matmy. Bałam się, że zostanę zapytana, a ja nie będę wiedziała. Nawet, gdy to piszę, to wygląda głupio. Ale w liceum zaczęło robić się coraz bardziej nieciekawie. Dla porównania - w drugiej klasie gimnazjum okazjonalnie rejterowałam, w trzeciej klasie zaczęłam wagarować z koleżanką, bardziej dla jaj; pierwsza klasa liceum wyglądałam na podobę drugiej gimnazjum. Z kolei teraz, w drugiej klasie, po prostu jest koszmarnie. Każdy powód jest dobry, byle nie wsiąść do autobusu, nie iść na pierwszą i drugą lekcję. Za każdym razem powtarzam sobie, że to już ostatni raz, że ten tydzień przechodzę do końca. Wpadam w takie doły, że w nocy nie mogę spać, na samą myśl, że znowu mam iść do budy, jest mi niedobrze. Jak już jestem w szkole to cały czas myślę, jak tu się zwolnić. Nauka cierpi jak diabli - dochodzą problemy z koncentracją na lekcjach (nerwy). W tym momencie boję się, że nie zdam matury z matmy. Z chemii ledwo nie miałam zagrożenia. Gdy mam się uczyć, to książki mogą sobie leżeć na biurku - nie mogę się przemóc, żeby je otworzyć. Nie wiem, czy liczę na cud, chyba mam o sobie aż tak beznadziejne przekonanie. W ogóle mam pełno wątpliwości co do obranej ścieżki, ale przemęczę jeszcze to 1,5 roku. Najbardziej martwi mnie to, że skupiam się na rzeczach nieistotnych, a zaniedbuję te najważniejsze. Próbując udowodnić innym, że wszystko umiem, nie dość, że to nie wychodzi, to jeszcze działam z szkodą dla siebie. Od jakiegoś czasu myślę o nauczaniu indywidualnym, przynajmniej matematyki (chociażby przez wzgląd na to, że odstaję dosyć mocno). Rodzice się martwią; pytają, jak wyobrażam sobie dalszą naukę. Nie mam zielonego pojęcia, ale pogrążanie się w tej matni jest coraz bardziej bezsensowne. Czuję się wypalona. A tabletki nie potrafią mi na to pomóc. Może opinia kogoś z zewnątrz okaże się bardziej przydatna, z góry dziękuję za przeczytanie.

No, typowy przypadek traumy po mobbingu w szkole. Witam na dnie społeczeństwa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam. Chciałabym opowiedzieć wam moją historię. Mam fobię szkolną i co o tego nie mam żadnych wątpliwosci. Zaczęło się rok temu, byłam w 1 gim i szłam do fryzjera z mamą gdy na srodku ulicy niemalnże zemdlałam, odczucia były tak kosmiczne, że po tym zdarzeniu zaczęłam mieć problemy. Ciągle robiło mi się słabo, bałam się szkoły, całe pół roku pozostałe do wakacji ledwo pozdawałam mając masę nieobecnosci i poprawkę z chemii. W wakacje znalazłam doktora medycyny naturalnej który ziołami i masażami mi pomógł i przez pierwszy semestr drugiej klasy może nie było idealnie, ale bardzo dobrze i do szkoły chodziłam normalnie. Powróciło teraz. W styczniu przed feriami znów nieomal zemdlałam przed biblioteką i gdy wróciłam po feriach zaczęła się masakra. Wróciło tamto z zeszłego roku. Teraz jestem w krytycznym punkcie, jutro poniedziałek, ja mam już zarwane 2 tyg. i wiem że powinnam isć, ale nie potrafię sobie tego wyobrazić. Mój dzień wygląda tak. Przychodzi wieczór i narasta coraz większy lęk. W mojej głowie kołatają się mysli, że może cos się wydarzy, że nie będę musiała is. Idąc do łóżka chce mi się płakać. Nie mogę spać. Gdy wstaję rano już nie wytrzymuję, ubieram się płacząc. Na przystanek odprowadza mnie mama mimo, że mam 15 lat i do klasy chodzę z bratem. Wiem, że to może brzmieć smiesznie. W autobusie robi mi się duszno i mam wrażenie, że zaraz zemdleję. W drodze do szkoły z przystanku cały czas się denerwuję, często muszę przystawać gdyż robi mi się słabo. W szkole na pierwszej lekcji tak mi bije serce, że mam wrażenie, że zawału dostanę. I albo idę od razu o pielęgniarki/psycholog by zadzwoniły po rodziców, albo daję radę, ale cały czas kombinuję czy napisać sobie zwolnienie (robiłam to już wielokrotnie i coraz lepiej podrabiam podpis mamy), czy się zerwać. W końcu i tak nie wytrzymuję i w jakis sposób znajduję się w domu. Ze szkołą jest jeszcze taki problem, że to nie jest budynek z korytarzami tylko jedna wielka hala, mniej więcej na tym zdjęciu widać, to moja szkoła: http://www.skorzewo.edu.pl/galeria.php?rok=2012&strona=4 (w tej galerii widać najlepiej na 7 zdjęciu). Nie wiem czemu, ale mam lęk przed takimi przestrzeniami i nawet gdy jestem w domu i wyobrażę sobie, że znajduje się na srodku hali to słabo mi się robi. Myslałam o indywidualnych i jestem pewna, że ich chcę. Myslę że mi nie zaszkodzą, bo zawsze byłam samotniczką i nie bolało mnie to, że np. w wakacje koleżanka wyjechała z rodzicami a ja siedziałam w domu bez kontaktu z rówiesnikami, ba, mi w to graj, to mój swiat, ja samotnie z muzyką, czy z meczem (jestem fanką piłki nożnej). Mama jest trochę sceptycznie nastawiona, ale ja sobie nie wyobrażam chodzenia do szkoły. Nie i już. Nie mam mysli samobójczych, bo zawsze byłam optymistką, ale stany depresyjne których nigdy nie miewałam nękają mnie coraz częsciej. Gdybym miała indywidualne to nie denerwowałabym się aż tak szkołą i łatwiej byłoby mi z tego wyjsć. Jesli jest ktos, kto chciałby ze mną o tym porozmawiać, to mój numer gg: 42559719. Byłabym bardzo wdzięczna. Wiem, że pisane chaotycznie, ale przepraszam, to ze względu na podekscytowanie. Nie wiedziałam, że tylu nas jest. Pomocy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam. Chciałabym opowiedzieć wam moją historię. Mam fobię szkolną i co o tego nie mam żadnych wątpliwosci. Zaczęło się rok temu, byłam w 1 gim i szłam do fryzjera z mamą gdy na srodku ulicy niemalnże zemdlałam, odczucia były tak kosmiczne, że po tym zdarzeniu zaczęłam mieć problemy. Ciągle robiło mi się słabo, bałam się szkoły, całe pół roku pozostałe do wakacji ledwo pozdawałam mając masę nieobecnosci i poprawkę z chemii. W wakacje znalazłam doktora medycyny naturalnej który ziołami i masażami mi pomógł i przez pierwszy semestr drugiej klasy może nie było idealnie, ale bardzo dobrze i do szkoły chodziłam normalnie. Powróciło teraz. W styczniu przed feriami znów nieomal zemdlałam przed biblioteką i gdy wróciłam po feriach zaczęła się masakra. Wróciło tamto z zeszłego roku. Teraz jestem w krytycznym punkcie, jutro poniedziałek, ja mam już zarwane 2 tyg. i wiem że powinnam isć, ale nie potrafię sobie tego wyobrazić. Mój dzień wygląda tak. Przychodzi wieczór i narasta coraz większy lęk. W mojej głowie kołatają się mysli, że może cos się wydarzy, że nie będę musiała is. Idąc do łóżka chce mi się płakać. Nie mogę spać. Gdy wstaję rano już nie wytrzymuję, ubieram się płacząc. Na przystanek odprowadza mnie mama mimo, że mam 15 lat i do klasy chodzę z bratem. Wiem, że to może brzmieć smiesznie. W autobusie robi mi się duszno i mam wrażenie, że zaraz zemdleję. W drodze do szkoły z przystanku cały czas się denerwuję, często muszę przystawać gdyż robi mi się słabo. W szkole na pierwszej lekcji tak mi bije serce, że mam wrażenie, że zawału dostanę. I albo idę od razu o pielęgniarki/psycholog by zadzwoniły po rodziców, albo daję radę, ale cały czas kombinuję czy napisać sobie zwolnienie (robiłam to już wielokrotnie i coraz lepiej podrabiam podpis mamy), czy się zerwać. W końcu i tak nie wytrzymuję i w jakis sposób znajduję się w domu. Ze szkołą jest jeszcze taki problem, że to nie jest budynek z korytarzami tylko jedna wielka hala, mniej więcej na tym zdjęciu widać, to moja szkoła: http://www.skorzewo.edu.pl/galeria.php?rok=2012&strona=4 (w tej galerii widać najlepiej na 7 zdjęciu). Nie wiem czemu, ale mam lęk przed takimi przestrzeniami i nawet gdy jestem w domu i wyobrażę sobie, że znajduje się na srodku hali to słabo mi się robi. Myslałam o indywidualnych i jestem pewna, że ich chcę. Myslę że mi nie zaszkodzą, bo zawsze byłam samotniczką i nie bolało mnie to, że np. w wakacje koleżanka wyjechała z rodzicami a ja siedziałam w domu bez kontaktu z rówiesnikami, ba, mi w to graj, to mój swiat, ja samotnie z muzyką, czy z meczem (jestem fanką piłki nożnej). Mama jest trochę sceptycznie nastawiona, ale ja sobie nie wyobrażam chodzenia do szkoły. Nie i już. Nie mam mysli samobójczych, bo zawsze byłam optymistką, ale stany depresyjne których nigdy nie miewałam nękają mnie coraz częsciej. Gdybym miała indywidualne to nie denerwowałabym się aż tak szkołą i łatwiej byłoby mi z tego wyjsć. Jesli jest ktos, kto chciałby ze mną o tym porozmawiać, to mój numer gg: 42559719. Byłabym bardzo wdzięczna. Wiem, że pisane chaotycznie, ale przepraszam, to ze względu na podekscytowanie. Nie wiedziałam, że tylu nas jest. Pomocy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czasami w fobi szkolnej kluczowe do "wytrzymania" jest oparcie w znajomych z klasy, a nawet sam budynek szkoły. Ja skończylam szkołe mimo silnej fobi szkolnej. Pol semestru 1 kl LO spedzilam w innej szkole.. ale otoczenie, budynek, tlum uczniow w tej szkole doprowadzalo mnie do takiego stanu, ze rzygalam w szkolnym kiblu z nerwow, płakałam gdy chociaz pomyslalam o szkole.

Zmieniłam szkołę.

Oczywiście nie było na początku odrazu lepiej. Ale przekonałam się do tamtych ludzi, wiedziałam, że gdyby coś mogę na nich polegać. Sam budynek był super, duzy, mało ludzi , spokojnie mozna bylo sobie wyjsc na przerwie na dwor.. to mnie uspokoilo. Pozniej jeszcze doszly rozmowy z Pania pedagog ktora jest wrecz zaje..ista. Wiedzialam ze jak cos bedzie mi sie dzialo moglam wyrwac sie z lekcji i isc do niej. Nauczyciele tez byli wyrozumiali i podchodzili do ludzi bardziej jak znajomi. Tym samym malo stresow i skonczylam szkole zdalam mature :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czasami w fobi szkolnej kluczowe do "wytrzymania" jest oparcie w znajomych z klasy, a nawet sam budynek szkoły. Ja skończylam szkołe mimo silnej fobi szkolnej. Pol semestru 1 kl LO spedzilam w innej szkole.. ale otoczenie, budynek, tlum uczniow w tej szkole doprowadzalo mnie do takiego stanu, ze rzygalam w szkolnym kiblu z nerwow, płakałam gdy chociaz pomyslalam o szkole.

Zmieniłam szkołę.

Oczywiście nie było na początku odrazu lepiej. Ale przekonałam się do tamtych ludzi, wiedziałam, że gdyby coś mogę na nich polegać. Sam budynek był super, duzy, mało ludzi , spokojnie mozna bylo sobie wyjsc na przerwie na dwor.. to mnie uspokoilo. Pozniej jeszcze doszly rozmowy z Pania pedagog ktora jest wrecz zaje..ista. Wiedzialam ze jak cos bedzie mi sie dzialo moglam wyrwac sie z lekcji i isc do niej. Nauczyciele tez byli wyrozumiali i podchodzili do ludzi bardziej jak znajomi. Tym samym malo stresow i skonczylam szkole zdalam mature :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nienawidzę drugich klas. Są takie bezpłciowe, w pierwszej poznajesz szkołę, w trzeciej piszesz maturę. A druga?

Jak raz zaczęłam wagarować, tak przez cały rok mam może z jeden tydzień przechodzony cały w stu procentach. Tym bardziej, że od rana zaczęłam mieć do południa wolny dom.

Mam około 190 godzin nieobecnych, większość usprawiedliwionych, sama sobie piszę od początku roku.

Byłam tylko na tyle bystra, że chodziłam na sprawdziany i zaliczenia. Mam wszystkie oceny, nie tak jak większość niezdających- same negatywne. 6 z ang, 3/4 z pol, 3/4 z hist, 3/4 z fiz, 1/2 z chem, 1/2 z mat, 4 z inf, 5 z po, 3 z geo i z bio. Z ocen zdaję definitywnie, natomiast boję się, że udupią mnie z frekwencji. Jest jakiś cień nadziei? Jeśli nie zdam, od razu musze wyjechać do innego miasta i pracować, bo nie wyobrażam sobie tego inaczej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od kilku dni nie myślę o niczym innym, jak o tym, że już niedługo...

Jest coraz gorzej, czuję się podle, nie śpię, z lękami nocnymi jest coraz gorzej, całymi dniami zajadam stres i oczywiście okres mi się spóźnia. Przeraża mnie wizja ośmiu godzin tygodniowo z nauczycielką, która się nade mną znęca psychicznie i powoduje ciągłe mdłości i pięciu z kobietą, która chce mnie usadzić. Boję się tych tłumów w szkole, ludzi z klasy, potwornej samotności i wstydu, brzydzę się obowiązku bycia odszykowaną i udawania, że jest ok.

 

Wolę umrzeć, niż wracać do szkoły, ale nie mam odwagi :why:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze dwa lata - albo wygram i jakoś przetrwam, albo sobie podetnę żyły. Oba wyjścia są dla mnie na plus.

Pozostaje mi tylko życzyć Ci w takim przypadku abyś jakoś dotrwała i zastosowała to pierwsze rozwiązanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×