Skocz do zawartości
Nerwica.com

apatyczka

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia apatyczka

  1. apatyczka

    Fobia szkolna

    Bry, witam w niedoli. Od paru dni dojrzewałam, żeby się zarejestrować. Trafiłam chyba na dobry wątek, czytając Wasze wypowiedzi to tak, jakbym czytała po trosze swoją historię. Ale po kolei. Mam 18 lat, od dwóch pozostaję pod opieką psychiatry. Zdiagnozowana zostałam z fobią społeczną i zaburzeniami adaptacyjnymi. Źródłem moich problemów jest trauma ze szkoły podstawowej i trochę wcześniej - jestem nadwrażliwa na opinię innych, łatwo było mnie doprowadzić do płaczu; rówieśnicy (i nie tylko) upatrzyli sobie we mnie łatwy obiekt zaczepek, no a ja nie utrudniałam. Koniec podstawówki przechodziłam w bólach, potem zmieniłam szkołę i środowisko - poznałam ludzi, z którymi nawiązałam porozumienie. Mogłoby się wydawać, że to koniec moich problemów, otóż nie. Powiedzmy, zawsze muszę sobie coś wynaleźć, hehe. Na pierwszy ogień poszły moje pogarszające się stopnie. Byłam przedtem kujonicą i trudno było mi się przestawić na myślenie "przecież trójka to nie koniec świata". Nie pamiętam momentu, żeby uwaga klasy i nauczyciela skupiona na mnie nie sprawiała, że miękną mi kolana, trzęsą się głos i dłonie, a z mózgu robi się galaretka. Jak ognia zaczęłam unikać stresowych sytuacji - a to nie poszłam na lekcję chemii, matmy. Bałam się, że zostanę zapytana, a ja nie będę wiedziała. Nawet, gdy to piszę, to wygląda głupio. Ale w liceum zaczęło robić się coraz bardziej nieciekawie. Dla porównania - w drugiej klasie gimnazjum okazjonalnie rejterowałam, w trzeciej klasie zaczęłam wagarować z koleżanką, bardziej dla jaj; pierwsza klasa liceum wyglądałam na podobę drugiej gimnazjum. Z kolei teraz, w drugiej klasie, po prostu jest koszmarnie. Każdy powód jest dobry, byle nie wsiąść do autobusu, nie iść na pierwszą i drugą lekcję. Za każdym razem powtarzam sobie, że to już ostatni raz, że ten tydzień przechodzę do końca. Wpadam w takie doły, że w nocy nie mogę spać, na samą myśl, że znowu mam iść do budy, jest mi niedobrze. Jak już jestem w szkole to cały czas myślę, jak tu się zwolnić. Nauka cierpi jak diabli - dochodzą problemy z koncentracją na lekcjach (nerwy). W tym momencie boję się, że nie zdam matury z matmy. Z chemii ledwo nie miałam zagrożenia. Gdy mam się uczyć, to książki mogą sobie leżeć na biurku - nie mogę się przemóc, żeby je otworzyć. Nie wiem, czy liczę na cud, chyba mam o sobie aż tak beznadziejne przekonanie. W ogóle mam pełno wątpliwości co do obranej ścieżki, ale przemęczę jeszcze to 1,5 roku. Najbardziej martwi mnie to, że skupiam się na rzeczach nieistotnych, a zaniedbuję te najważniejsze. Próbując udowodnić innym, że wszystko umiem, nie dość, że to nie wychodzi, to jeszcze działam z szkodą dla siebie. Od jakiegoś czasu myślę o nauczaniu indywidualnym, przynajmniej matematyki (chociażby przez wzgląd na to, że odstaję dosyć mocno). Rodzice się martwią; pytają, jak wyobrażam sobie dalszą naukę. Nie mam zielonego pojęcia, ale pogrążanie się w tej matni jest coraz bardziej bezsensowne. Czuję się wypalona. A tabletki nie potrafią mi na to pomóc. Może opinia kogoś z zewnątrz okaże się bardziej przydatna, z góry dziękuję za przeczytanie.
  2. apatyczka

    Fobia szkolna

    Bry, witam w niedoli. Od paru dni dojrzewałam, żeby się zarejestrować. Trafiłam chyba na dobry wątek, czytając Wasze wypowiedzi to tak, jakbym czytała po trosze swoją historię. Ale po kolei. Mam 18 lat, od dwóch pozostaję pod opieką psychiatry. Zdiagnozowana zostałam z fobią społeczną i zaburzeniami adaptacyjnymi. Źródłem moich problemów jest trauma ze szkoły podstawowej i trochę wcześniej - jestem nadwrażliwa na opinię innych, łatwo było mnie doprowadzić do płaczu; rówieśnicy (i nie tylko) upatrzyli sobie we mnie łatwy obiekt zaczepek, no a ja nie utrudniałam. Koniec podstawówki przechodziłam w bólach, potem zmieniłam szkołę i środowisko - poznałam ludzi, z którymi nawiązałam porozumienie. Mogłoby się wydawać, że to koniec moich problemów, otóż nie. Powiedzmy, zawsze muszę sobie coś wynaleźć, hehe. Na pierwszy ogień poszły moje pogarszające się stopnie. Byłam przedtem kujonicą i trudno było mi się przestawić na myślenie "przecież trójka to nie koniec świata". Nie pamiętam momentu, żeby uwaga klasy i nauczyciela skupiona na mnie nie sprawiała, że miękną mi kolana, trzęsą się głos i dłonie, a z mózgu robi się galaretka. Jak ognia zaczęłam unikać stresowych sytuacji - a to nie poszłam na lekcję chemii, matmy. Bałam się, że zostanę zapytana, a ja nie będę wiedziała. Nawet, gdy to piszę, to wygląda głupio. Ale w liceum zaczęło robić się coraz bardziej nieciekawie. Dla porównania - w drugiej klasie gimnazjum okazjonalnie rejterowałam, w trzeciej klasie zaczęłam wagarować z koleżanką, bardziej dla jaj; pierwsza klasa liceum wyglądałam na podobę drugiej gimnazjum. Z kolei teraz, w drugiej klasie, po prostu jest koszmarnie. Każdy powód jest dobry, byle nie wsiąść do autobusu, nie iść na pierwszą i drugą lekcję. Za każdym razem powtarzam sobie, że to już ostatni raz, że ten tydzień przechodzę do końca. Wpadam w takie doły, że w nocy nie mogę spać, na samą myśl, że znowu mam iść do budy, jest mi niedobrze. Jak już jestem w szkole to cały czas myślę, jak tu się zwolnić. Nauka cierpi jak diabli - dochodzą problemy z koncentracją na lekcjach (nerwy). W tym momencie boję się, że nie zdam matury z matmy. Z chemii ledwo nie miałam zagrożenia. Gdy mam się uczyć, to książki mogą sobie leżeć na biurku - nie mogę się przemóc, żeby je otworzyć. Nie wiem, czy liczę na cud, chyba mam o sobie aż tak beznadziejne przekonanie. W ogóle mam pełno wątpliwości co do obranej ścieżki, ale przemęczę jeszcze to 1,5 roku. Najbardziej martwi mnie to, że skupiam się na rzeczach nieistotnych, a zaniedbuję te najważniejsze. Próbując udowodnić innym, że wszystko umiem, nie dość, że to nie wychodzi, to jeszcze działam z szkodą dla siebie. Od jakiegoś czasu myślę o nauczaniu indywidualnym, przynajmniej matematyki (chociażby przez wzgląd na to, że odstaję dosyć mocno). Rodzice się martwią; pytają, jak wyobrażam sobie dalszą naukę. Nie mam zielonego pojęcia, ale pogrążanie się w tej matni jest coraz bardziej bezsensowne. Czuję się wypalona. A tabletki nie potrafią mi na to pomóc. Może opinia kogoś z zewnątrz okaże się bardziej przydatna, z góry dziękuję za przeczytanie.
×