Witam, zajrzałam na to forum dziś po raz pierwszy i jestem zaskoczona, szczerze mówiąc. Tym, że nie jestem sama, że jest mnóstwo ludzi, którzy mają podobne problemy. Chociaż z tego, że to jest problem, zdałam sobie sprawę dopiero niedawno. Odkąd pamiętam "nie lubiłam" szkoły. Nawet w przedszkolu ciężko mi było wytrzymać, nie potrafię powiedzieć dlaczego, chciałam do domu i już. Pamiętam, że zawsze błagałam dziadków, którzy wtedy się mną opiekowali, żeby odbierali mnie godzinę wcześniej. I tak było, wszyscy w zerówce spędzali 5 godzin dziennie, ja zawsze cztery. A mimo to kilka razy dziennie wychodziłam do toalety i płakałam, że chcę do domu. Pamiętam to bardzo dobrze, mimo że minęło 11 lat. Ale do tej pory nie wiązałam z tym swojego problemu - przecież to tylko przedszkole, byłam dzieckiem, miałam prawo tęsknić za domem itd. Ale inne dzieci chodziły tam chętnie, bawiły się itd., a ja zazwyczaj siedziałam sama i coś rysowałam, byleby tylko przetrwać. W podstawówce było podobnie, tyle że już nie mogłam uprosić dziadka, żeby zabrał mnie godzinę wcześniej. Musiałam wytrzymać do końca. Często chorowałam, praktycznie co tydzień łapałam jakieś infekcje i dużo opuszczałam. W klasach 4-6 podstawówki chorowałam nadal dużo, lecz większość z tych chorób to było tylko moje wmawianie sobie różnych dolegliwości, żeby tylko nie iść do szkoły. Zawsze bardzo dobrze się uczyłam, lecz czułam niechęć do szkoły. Jak nie poszłam, miałam zaległości. Im więcej zaległości miałam, tym bardziej bałam się, że nie dam rady, że pogorszą mi się oceny i znów nie chodziłam. Pamiętam niektóre wieczory, kiedy np. uzupełniałam zaległości w ćwiczeniach z matematyki (dziś to wydaje się śmieszne, ale wtedy nie było) i przerażona tym, że jest tego tak dużo, zaczęłam pocierać termometr, żeby wskazał co najmniej 38 st., mówiłam, że boli mnie głowa i kładłam się do łóżka. Co "najlepsze" potrafiłam tak udawać te choroby, że sama w nie wierzyłam. Lekarz też. Jestem w drugiej klasie liceum i nadal potrafię iść całkowicie zdrowa do lekarza, a wyjść z plikiem recept i upragnionym zwolnieniem na cały tydzień. Chyba, aż tak sobie to wmawiam, że inni też wierzą, nawet lekarz. Przez gimnazjum jakoś przebrnęłam, ale opuszczałam bardzo dużo, choć miałam dobre oceny. Byłam laureatką z kilku przedmiotów, byłam zwolniona z egzaminu gimnazjalnego. Więc nie było to przez to, że nie radziłam sobie z nauką. Po prostu nie mogę się zmusić do chodzenia do szkoły, nie mam pojęcia dlaczego. W liceum zaczęłam opuszczać jeszcze więcej, zawsze pod przykrywką chorób. Nie zawsze są to choroby symulowane. Faktem jest, że mam dość słabe zdrowie i często naprawdę mam problemy zdrowotne, ale zazwyczaj je hiperbolizuję lub sobie jakieś "dokładam", byleby tylko nie iść. W tym roku kilka razy leżałam w szpitalu. Co "ciekawe", kiedy bolała mnie tylko lekko głowa, zaczęłam udawać, że boli mnie tak, że nie mogę wstać z łóżka i potem o dziwo i wyniki badań były jakieś gorsze. Autosugestia? Przez szpitale w zeszłym semestrze opuściłam 3/4 godzin w szkole, a to wiąże się z ogromnymi zaległościami. Im więcej zaległości, tym bardziej mnie to przeraża i... poprzedni tydzień znów spędziłam w domu. Oceny mam coraz gorsze, już mi na nich nie zależy. Nie wiem, czy na czymkolwiek jeszcze mi zależy. Przez te problemy ze szkołą i życie osobiste miewam stany depresyjne. O moim problemie nikt nie wie. Wszyscy myślą, że to naprawdę przez zdrowie (co jest prawdą tylko po części). A ja znów nie wiem, co mam jutro zrobić. Kolejny poniedziałek. Wiem, że powinnam pójść do szkoły, ale mnie to przeraża. Zaległości, nauka, wyjście z domu... Najchętniej przeleżałabym resztę życia w łóżku. Żeby tylko zniknąć, żeby jutro nie nadeszło. Boję się, że w tym roku w końcu "przegnę" i zawalę rok. Za rok mam maturę, ale naprawdę nie wiem, czy uda mi się do niej dotrwać. Tłumaczę sobie, że ten problem mam od przedszkola i mimo to jakoś przetrwałam te 11 lat, to i te 1,5 roku muszę jakoś przetrwać, ale staje się to coraz trudniejsze... Czasami naprawdę bardzo źle się czuję psychicznie. Leżę w łóżku i nie mam siły wstać, wszystko mnie przeraża. Tak spędziłam ubiegły tydzień, bo znów miałam wyrzuty sumienia, że nie jestem w szkole, że jestem beznadziejna. Mam marzenia o studiach, a pewnie wszystko zawalę, sama odbiorę sobie szansę... Wczoraj poczułam się lepiej, bo dzień wolny, nikt nie jest w szkole, więc nie muszę mieć wyrzutów sumienia, ale dziś znów się zaczyna... Co zrobię jutro? Nie mam pojęcia...