Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

No właśnie ...ja się boję, że to nieodwracalne.

It has been postulated that drugs can exert epigenetic effects.[25] Treatment with fluoxetine (Prozac) has been shown to cause persistent desensitization of 5HT1A receptors after removal of the SSRI in rats.[26] These long-term adaptive changes in 5-HT receptors, as well as more complex, global changes, are thought to be mediated through alterations of gene expression.[27][28][29][30][31] Some of these gene expression changes are a result of altered DNA structure caused by chromatin remodeling,[32][33] specifically epigenetic modification of histones[34] and gene silencing by DNA methylation due to increased expression of the methyl binding proteins MeCP2 and MBD1.[35] Altered gene expression and chromatin remodeling may also be involved in the mechanism of action of electroconvulsive therapy (ECT).[36][37]

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zauważyłam, że często jest tak, że osoby, które biorą leki SSRI mówią

a) ten lek mnie całkowicie "odemocjonalnił" (prawda że ładne słowo? )! Nie umiem się niczym cieszyć, nic mnie nie zachwyca, nic mi się nie chce...

b) Mam wrażenie, że ten lek pomagał mi na początku, teraz nie czuję jego działania tylko mnie tłumi -nic więcej.

Lek nie jest cudownym panaceum na wszystkie nasze problemy życiowe! Tak to prawda, że na początku działał bardziej, bo to z jakiego poziomu startowałam (i Wy pewnie też) było piekłem piekła więc różnica była bardziej zauważalna. No i trzeba sobie radzić z życiem na codzień. Pewnie większość z nas ma ograniczone kontakty ze światem, problemy w pracy, w rodzinie... TO JEST NORMALNE. Każdy ma takie problemy, a my zaburzeni bardziej bierzemy wszytko do siebie. Przyponijcie sobie jak wyglądało Wasze życie przed SSRI i sami oceńcie robiąc w głowie liste zysków i strat.

Ja zacznę.

 

Przez SSRI starciłam motywację do działania,bo jestem osobą emocjonalną i to co przynosiło mi radość i satysfakcję teraz jest obojętne z powodu braku odczówania tak intensywnego jak kiedyś i to jest MINUS, ale...

 

Dzięki SSRI straciłam też chęci do samookalecznia się przy kłótni o to kto robi kolację i wypłakiwania sobie oczu całymi nocami, bo mam bardziej chłodne podejście. Co prawda trzeba się zmuszać do wielu spraw, ale to nie problem w porównaniu do tego co było przed... PLUS ?

 

A tak w ogóle to w mackach BPD jestem wciąż, no... :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"czy to prawda że borderline mają "kłamstwo we krwi"?"

 

Kite, ja uważam, że ww. stwierdzenie jest niesprawiedliwe i w pewien sposób degradujące. Niepotrzebnie "przypisane".

Do kłamstwa "zmuszają" okoliczności, bywa, że jest ich [okoliczności niesprzyjających] tyle, iż delikwent lepi sobie z "prawd alternatywnych" pewien azyl, zasłania się nimi jako "okolicznościami łagodzącymi" etc. robiąc to na tyle często, iż one wchodzą w krew.

 

Co do BPD - myślę - patrząc na siebie - iż bez kłamstw, które dla mnie zawsze stanowiły pewną tarczę ochronną nie potrafiłabym społecznie funkcjonować pozornie tak świetnie, jak bez nich.

Pomagają, choć rzadko kiedy stosowane są "z premedytacją".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli chcecie być zdrowi psychologicznie, to olejcie wszystkie tego typu artykuły i książki na ten temat.

to mi wystarczy, żeby tego nie czytać dalej :lol:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

inaczej, uważają, że border to po prostu zbiór różnych negatywnych jakby to powiedzieć, tendencji, z których można się ich sposobami po kolei wyleczyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Atalia, Ja już nie wiem co ja mam zdiagnozowane. ;)

Gdy trafiłam do psychiatry prawie dwa lata temu mówił o zaburzeniach lękowo-depresyjnych. A moja psychoterapeutka mówiła o załamaniu nerwowym.

Do dziś nie wiem, kiedy ją pytałam.....zawsze mi odpowiadała pytaniem na pytanie "Po co to pani wiedzieć?"

Ja już podchodzę inaczej do diagnoz. NIeważne co, ważne,ze trzeba wyjść ze starych, utartych schematów, nauczyć się nowych, parę spraw zaakceptować, nie przejmować się, zdystansować się.Brzmi lekko. Ale wymaga to pracy nad sobą pod okiem doświadczonego psychoterapeuty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monika1974 , rozumiem. I znam. Gadanie z cyklu: przecież nienawidzisz szufladkowania, przecież je tępisz; wiesz dobrze, że przypisując ci dany symbol TY się nie zmieniasz, nadal pozostajesz tą samą osobą etc. A jednak, czasami chciałabym usłyszeć takie jasne, ostateczne "jesteś..."/"masz...." - chyba po to, by stanąć na fragmencie pewnego gruntu, mieć wreszcie czego się złapać, powiedzieć sobie "dobra, czyli..." - no way. Cóż. Wracam więc do punktu wyjścia, nie rezonuję, powtarzam: nie zaburzenie cię określa.. I tak w kółko :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Atalia, Przeraża mnie tylko jedno. I nie chcę licytować się na zaburzenia....kto ma ciężej i w ogóle. Ja się boję,że mogę być tak zaburzona,że ciężko mi będzie przebudować się na tyle,żeby czuć się normalnie, nie mieć dylematów, nie borykać się z problemami dnia codziennego na tyle,żeby mnie to emocjonalnie niszczyło.

Poprostu mam obawy.......myślę sobie,że 20-ty miesiąc chodzę na psychoterapię i końca nie widać. Czy to się w ogóle kiedyś skończy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Atalia, Przeraża mnie tylko jedno. I nie chcę licytować się na zaburzenia....kto ma ciężej i w ogóle. Ja się boję,że mogę być tak zaburzona,że ciężko mi będzie przebudować się na tyle,żeby czuć się normalnie, nie mieć dylematów, nie borykać się z problemami dnia codziennego na tyle,żeby mnie to emocjonalnie niszczyło.

Poprostu mam obawy.......myślę sobie,że 20-ty miesiąc chodzę na psychoterapię i końca nie widać. Czy to się w ogóle kiedyś skończy?

 

Monika1974, czy nie jest to wrażenie, że "zbudowałaś się" już - nie tyle - na fundamencie, co - całościowo za pewnych zwichnięciach? Że, w gruncie rzeczy jesteś z nimi tak "doskonale" skonsolidowana, iż w potencjalnym momencie pozbycia się ich zostaniesz "goła", bez pancerza i z bardzo cienkim, wrażliwym naskórkiem? Wiem, że "łatwo jest powiedzieć", ale nie powinnaś liczyć dni, miesięcy czy, nawet lat - ile to już trwa. Może lepiej liczyć ten okres w postępach, które czynisz? Piszesz, że końca nie widać, ale, tak sobie myślę, że początku też już nie - aczkolwiek, mogę się mylić. Może, zamiast kalkulować "czy" i "kiedy" to się skończy, spróbuj skupić się na tym, co, w najbliższym czasie chcesz jeszcze przerobić... - takie moje wolnomyślicielstwo :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Atalia, Jakiś czas temu założyłam,że nie będę liczyła czasu, przeliczała, licytowała, stawiała sobie granic co do czasu wyzdrowienia. Niestety, ale na początku terapii tak właśnie było...mówiłam sobie "daję sobie czas jeszcze do grudnia", potem przedłużałam,że do lutego, do czerwca etc. Zrozumiałam,że nie o to chodzi w tym wszystkim. Tak, masz rację, trzeba się skupić nad tym, co chciałabym przepracować, nad tym, z czym mam problemy. Uwierz mi,że ja się cieszę,że chodzę na tą terapię bo dużo mi uświadomiła. Tylko przeraża mnie perspektywa,że tak dużo ciągle wychodzi na jaw,że jak idę nasesję, to puszka pandory wciąż jest otworzona, ona się nawet nie domyka. Czasem odnoszę wrażenie,że jeszcze się może nie otworzyła tak naprawdę. Ciągle "coś" wychodzi na sesjach. I moje myślenie, dosyć charakterystyczne, tak mi się wydaje,że niby coś uświadomiłam sobie, ale co z tego? Wiem to, ale co z tym zrobić? MOja terapeutka-bardzo kompetentna osoba, mówi mi,ze właśnie nad tym pracuję. A ja się tak zastanawiam.......czy oby?Czy ja pracuję?

Ciężkie to wszystko. Długo trwa. I mam chwile zwątpienie, nie myśl,że nie mam.

Mam właśnie wrażenie,że jestem "goła" bo uczę się czegoś nowego, zaczynam dostrzegać, pojawiają się wciąż nowe pytania.

Nie wiem..................mam taką nadzieję....cały czas ją mam,że kiedyś zaznam spokoju.

Wiesz.....patrząc wstecz na swoje życie, odnoszę wrażenie,że nic nie było , jak powinno być. Może przesadzam...większość nie była taka, jaka powinna być. Już pogodziłam się z faktem,że winnych nie będę szukała....bo wiadomo...rodzice etc., relacje z nimi, utarte schematy.....i wiem też,że nie nadrobię deficytów sprzed lat cofając się w czasie bo to jest niemożliwe. Pojawia się tylko pytanie.....kiedy znikną te deficyty, które przedkładają się na moje funcjonowanie.

Bo nie wierzę,że to wszystko polega tylko na tym,żeby znaleść sobie jakis zastępnik i pogodzić się z przeszłością. Sama nie wiem. Może też tu chodzi o dystans, ktorego mi brakuje na dzień dzisiejszy?

NIe wiem, nie wiem, nie wiem......być może mój proces terapeutyczny jest na takim poziomie,że mam jeszcze dylematy. Wiem,że każdy je ma. mam na myśli bardzo emovjonalne podchodzenie do wszystkiego. Bo tak funkcjonuję.

Nie wiem czy zrozumiałaś o czym piszę. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monika1974, rozumiem - psychoterapeutyczne "im więcej wiem, tym wiem mniej, a jeśli nawet już wiem, to ta wiedza i mnie przeraża, i nie wiem co z nią zrobić..". Bolesna i przerażająca wizja studni bez dna. Dostrzegasz "coś", stajesz się świadoma, ale w tym momencie zauważasz, iż za plecami jednej kwestii roi się ich 10x tyle. Sama nie jeden raz odczuwałam coś w rodzaju niejasnego, cichego przeczucia, nadziei, że zaraz będę mogła odetchnąć, a tu - szit, znowu trzeba się spiąć, znowu wszystko boli od napięcia. Wrażenie niewyczerpalności jakiegokolwiek zagadnienia. Ohyda. Zdziwiłabym się, gdybyś powiedziała, że nie miewasz chwil zwątpienia, rezygnacji etc. Myślę, że deficytów nie da się wypełnić, zapełnić. Substytuty tu nie działają. Wyrób czekoladopodobny nigdy nie będzie czekoladą. Myślę też, że one nie znikną. Być może, czego Tobie, jak i sobie życzę - uda się patrzeć na nie bez łez w oczach czy agresji, wściekłości, jak na pewne wyboje, raczej drobne luki, ale już nie dziury, już nie przepaście. Świadomość tego, co robić i jak by nigdy ich nie powielać, nigdy nie częstować nimi bliskich też jest na pewno bardzo istotna. Niektórych momentów nie da się wymazać. Da się, natomiast je zrozumieć, lub, co nawet istotniejsze - starać się je pojąć i nie wysuwać już w stosunku do nich negatywnych emocji, które, notabene, zjadają głównie nas. Sądzę, że dystans, o którym wspomniałaś to także forma "pogodzenia się", wyrzucenia zżerających afektów...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moniko , rozuumiem ciebie , czytajac cie widze ze jest ci ciezko. Chce ci powiedziec ze nie jestes sama. Lecze sie od 13 roku zycia co roku gtrrafiam do szpitali , mam za soba dwie proby...absolutniee nie chce sie licytowac , chce ci tylko przytblizyc ze nie jestes sama ! jest mi ciezko wwytrwac w terapii ,nie mam zupelnie pomyslu jak to zrobic , terapeutkz poiedzia ze jestekm niestablina emocjonalnie , biore pelno lekow i wciaz jestem zaplatana

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Atalia, Cóż nam pozostało........ ;) .....terapeutyzować się i wyciągać z sesji dużo cennych wskazówek, wniosków....dystansować się. Ciekawa jestem czy w przyszłości zapomnimy o naszych ciężkich okresach, które dowiadczyłyśmy. Czy będziemy patrzyły przez pryzmat dystansu, myśląc "alem była niedojrzała" ;)

 

zagubiona321, Dziękuję za empatię Twą.

Myślę,że dobrze byłoby,żebyś wytrwała w terapii jak najdłużej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Atalia, Cóż nam pozostało........ ;) .....terapeutyzować się i wyciągać z sesji dużo cennych wskazówek, wniosków....dystansować się. Ciekawa jestem czy w przyszłości zapomnimy o naszych ciężkich okresach, które dowiadczyłyśmy. Czy będziemy patrzyły przez pryzmat dystansu, myśląc "alem była niedojrzała".

 

Monika1974, ja przestałam się "terapeutyzować".

Tj., w środę zamierzam powiedzieć terapeutce "żegnam".

Myślę, że na mnie jeszcze nie czas. Podejmowałam już kilka terapii, ale one ciągle opierają się na "agresywnej" obronie przed dotykaniem bolesnych kwestii.

Wczoraj koleżanka napisała mi "w poniedziałek jest 9.". Totalnie nie wiedziałam, o co chodzi. Widzisz, ja potrafiłam nawet wyprzeć stosunkowo szybko z pamięci fakt, iż jutro minie rok od mojego samobójstwa. Terapia nie powinna polegać przecież na zadawaniu ciosów terapeucie tym silniejszych, im bliżej pewnych zagadnień podchodzi, prawda?

Póki co, muszę sama trochę się pozbierać, doprowadzić do względnego porządku na tyle, na ile potrafię.

Zamierzam kontynuować farmakoterapię, bo bez niej jestem proszkiem. No i będę trzymać kciuki za Twoje postępy!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Atalia, Sama wiesz najlepiej o dla Ciebie dobre.

A moze zmień terapeutkę?

Przecież ciągle nie możesz wypierać i nie dotykać bolących Ciebie kwestii. Ale tak jak napisałaś....Ty o tym wiesz, co jest Twoją bolączką.

Mam nadzieję,że doprowadzisz się do względnego porządku i szybko się ogarniesz. A potem zadecydujesz czy podjąć znowu terapię.

Ja też trzymam kciuki!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monika1974, to nie takie proste... :(

W tej chwili mogę wiedzieć, czego chcę, mieć nieodpartą chęć zmiany za wszelką cenę, dosłownie "tu i teraz", a dwie gdziny później siedzę w kącie za szafą tnąc się i mając stuprocentową pewność, że po co cokolwiek zmieniać, skoro to i tak nic nie wniesie, nie ma sensu..

Do permanentnej reminiscencji dochodzi stan bieżący..

Bardzo boję się jakiejkolwiek zmiany, nowego, bo potrafię istnieć w swoim bagnie, choć nieraz taplam się w nim po szyję nie czując gruntu. Nowe = nieznane. Nieznane - co, jeśli będzie gorsze??

Jeśli chodzi o psychoterapeutkę - tak, być może w ogóle nie chcę, nie potrzebuję pomocy. Z drugiej strony chcę, by ktoś pomógł, chociażby wziął mnie za rękę i ratował wbrew mnie, przeciw mnie samej. Nie umiem mówić: "pomóż". Zamiast tego będę kopać w osobę zainteresowaną.

Bo przecież ja nie jestem słaba. Przecież ja nie umiem słabości. NIENAWIDZĘ SŁABOŚCI.

Nie idzie nam współpraca [terapeutka]. Myślę, że w gruncie rzeczy na też to widzi.

Wolę powiedzieć jej "żegnam" i zachować pewną niezależność, niż usłyszeć to od niej.

Zbyt wiele razy mnie zostawiano.

Teraz wolę być sama, to bezpieczniejsze. Nie wiem, nie sądzę, bym doszła sama patrząc za bardzo jednokierunkowo na swoje życie, do jakichkolwiek nowych, potrzebnych wniosków.

W pewnym sensie tak jest lepiej.

Lepiej, nie dobrze... :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×