Skocz do zawartości
Nerwica.com

Atalia

Użytkownik
  • Postów

    518
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Atalia

  1. lulu.onthebridge, nie mogłabym terapeutyzować się u faceta, facetów uwodzę z racji samej płci. Nie muszę mieć do czynienia z jakimkolwiek wpisującym się w moje pojmowanie "atrakcyjności", nie, wystarczy mi sam fakt, że mam do czynienia z osobnikiem płci męskiej Rozdarcie duszy i umysłu za 5 groszy, a więc - generalnie - wolę i faworyzuję facetów przez wzgląd na - generalnie - silną awersję wobec kobiet, tyle, że, jak wyżej, nie umiem nie rozkochiwać w sobie r.m., zabiegać etc. Szybko dość uświadomiłam swoją terapeutkę o takim, nie innym, wyższościowym i dość pogardliwym podejściu do kobiet, ale, ale, mogę spokojnie orzec, iż moja t. nie grzeje miejsca w lidze kobiet ogólnie przeze mnie wręcz znienawidzonych. Jest poza. Swoją drogą, jako, że bywają tu w gwożdżącej mierze kobiety - jesteście "pogodzone" ze swoją kobiecością, płciowością, seksualnością i innymi, tożsamymi? Ja zdecydowanie nie i nie potrafię nawet porządnie tematu ugryźć, by nie popadać w jakąś silną autoagresję i dekompensę. Czuję się dość poza kwalifikacją, jakby: zbyt niemęska (fizycznie), by być facetem, zbyt niekobieca (w głowie), by być kobietą.
  2. zima, zgody na eksperymentowanie na tym forum raczej nie ma. Na ankiety, badania i pochodne istnieje wydzielony wątek, który działa za zgodą. Charakter ankiety nie ma niczego wspólnego z filozofią i nadużyciami. Nie chcesz, nie wypełniasz, proste.
  3. zima, co nadużywającego jest w umieszczeniu na forum ankiety, zwłaszcza, gdy jest się stałym, regularnym użytkownikiem? Zerknęłaś w ogóle na formularz by głosić o stricte psychologicznym jego aspekcie?
  4. Zupełnie szczerze życzę Ci więc, abyś znalazła autorytet dla siebie przy okazji pamiętając, że nie zawsze pierwszy terapeuta, do którego udasz się, nim będzie (zakładam, że piszemy ciągle w materii terapeutycznej). To prawda. Wspólnie oznacza wkład obu podmiotów i zaręczam, że za wkład Twój nie zostanie poczytane same Twoje przyjście :) Tyle, że nie rzecz w tym, cobyś się dostosowywała. Raczej chodzi o to, abyś zaprzestała. Terapeuta nie nada Ci ram. Przez x terapii przebrnęłam chodząc bez jakiegokolwiek własnego wkładu, ponieważ nie ja, a inni uważali, że mam problemy i powinnam. Kończyło się więc tak, a nie inaczej. W ostatnią terapię, w której jestem do dziś od przeszło 2. lat weszłam już mając jakiś tam obraz tego, co mi przeszkadza, co, wg mnie jest toksyczne i do zmiany etc. W zasadzie odkąd miałam styczność z psychiatrami, psychologami/ terapeutami każde (!!!) zawsze powtarzało mi, że by zacząć świadomie terapię, z własnej potrzeby, należy wykazać się minimum świadomości własnych problemów. Naturalnie, możesz uznać, że Twoim wypaczeniem jest, przykładowo, - zachowanie z kategorii x, co nie znaczy, że za dwie sesje czy pięć nadal będziesz postrzegała x za dominujący farfoł. Problemy będą ewoluować wraz z Tobą :) Nie czytałam całego-całego wątku, ale skoro przecież zamierzasz wybrać się na terapię oznacza to tyle, że komfortowo, różowo i z jednorożcami nie jest, no nie? - a to preludium do zastanowień "co", "jak" itd., itp.
  5. Synsa, a nie zdążyłaś zauważyć, że cele choćby i najmniejsze muszą poniekąd wypływać z Ciebie?, z Twojego poczucia braków, deficytów? Poważnie skłonna jesteś uznać pewniki Twoich dążeń wystosowane przez kogokolwiek z zewnątrz, choćby i terapeutę? - pytam, ponieważ znam typy osób, które ślepo zawierzają "aksjomatom" autorytetów życiowych czy tam przygodnych, znam też i sama należę do tych, którzy jakiegokolwiek nakierunkowania i jakichkolwiek przedstawień sytuacji, emocji (w znaczeniu tłumaczenia) potrzebują by wiedzieć, co zanegować, na co splunąć i iść w przeciwnym kierunku udając tworzenie swojej autonomii (kurde, chyba coraz częściej udaje mi się nie buntować). Nikt Ci nie powie, z czym masz walczyć i o co. Inaczej - powiedzieć może każdy, ale ile w tym będzie Ciebie? - a pffff.... -- 08 wrz 2013, 00:21 -- Niekoniecznie. Po długim okresie acting outu i obwiniania innych, samej byciu krystaliczną nadeszła pora intensywnego, kilku-już-letniego in'u i bycia winną. Odpowiadam za zło wszelakie i gotowa jestem przyjąć na siebie przewinienia wszelakie. W jakim celu?, to już inna bajka. Ano, najczęściej po to, by ocalić - we własnej głowie - dobrą wizję dobrych obiektów. Nawet, jeśli niekoniecznie, w rzeczywistości, dobre są.
  6. czy obsesją na punkcie ciała? nie jestem pewna. Wiem za to że z jednej strony anoreksja jest częstym bonusem przy bdp (ale nie wiem czy ze względu na obsesję ciała, czy uzależnienie od odchudzania, czy autoagresję, czy impulsywność, co by się z resztą prędzej wiązało z bulimią ) natomiast w jednym podręczniku o anoreksji wyczytałam taką klasyfikację tego zaburzenia, gdzie autorka pisała wyraźnie, że istnieje "anoreksja" w zaburzeniu borderline, przy czym chora nigdy nie zejdzie poniżej BMI będącego granicą dla anoreksji (tj. 17,5) choć dąży oczywiście do utraty wagi i występują wszystkie przesłanki świadczące o anie. nie wiem skąd akurat tak radykalna i pewna teza, nigdzie indziej nie znalazłam potwierdzenia na to. Ja powiedziałabym, że coś w tym jest - w znaczeniu: w materii nazbytniej uwagi w odniesieniu do własnej fizyczności. Zawsze potrzebowałam świadomości bycia atrakcyjną. Takiego oooch, aaaach od niechcenia łapania cudzego wzroku na sobie, i, lepiej - zachwytu. Choć dla mnie wygląd 2-giej osoby nie jest kwestią nadrzędną, bo - nade wszystko chcę pięknego mózgu, to, w odniesieniu do siebie - potrzebuję być w pewnym stopniu i sensie nad wyraz.. Co prawda, mając akceptację kilku najosób jakoś zaniepotrzebowałam epatowania sobą - scenicznej gwiazdorskości, ale, nadal mimo wszystko próżnie chcę być widoczna i "spodobana". Obecnie, w trakcie nasilonej fobii społecznej i czegoś, co powoli zakrawa na nerwicę lękową najbardziej w symptomach do granic wścieka mnie to, że moją panikę, strach, zdenerwowanie widać. Widać to, że czerwienię się. Szlag mnie trafia, bo przestaję wówczas być atrakcyjna. "A powinnam...."
  7. Wiem, że odpowiedź może być banalna, a jednocześnie niewiele wnosząca, ale zapytałam kiedyś o to znajomego psychologa. Sam trochę kręcił się, ostatecznie stwierdził, iż często cezurą jest, w pewnym sensie, wola i poczucie, tj. czy dane czynności odbywają się za zgodą i przy chęci dziecka, czy nie, plus odczucia, czy zabawa bądź "zabawa" jest przez dziecko kodowana jako coś dobrego - wszelkie pozytywne emocje kryjące się pod tym zbiorczym pojęciem, czy też złego, awięc odczuwa choćby dyskomfort.
  8. claustrophobic, nie ma niczego zabawnego, idiotycznego, błahego w tym, co napisałaś, nie obawiaj się o przeklęcie Ciebie i zdeprecjonowanie. Twój problem ze sobą, zaszłość w Twoim życiu nie jest niczym niegodnym uwagi, jeśli sama świadomie wracasz do tamtego momentu i to z nim asocjujesz swoje zwichnięcia... Wiem, o czym piszesz.. Bycie brudną, nienawiść dla własnej kobiecości, obrzydzenie seksem. Uwierz, że da się to pokonać, ale nie samemu.. Nie jesteś w stanie sama sobie pomóc. Dlaczego odczuwasz blokadę przed wizytą u terapeuty? Czy wiesz, że sama sobie ze sobą nie poradzisz? Niestety, ale złudzeniem jest sądzić, iż akceptacja innych jest fluidem dla akceptacji siebie... Niestety, dzieje się na odwrót... Niestety, najprawdopodobniej będąc akceptowaną przez kogokolwiek nie zauważysz faktu samej się poniżając etc.
  9. miętowa, borderową miłość postrzegam w równym stopniu jako infantylną, dziecinną plasującą się w ocenie na przedziałce minusowej >0, ale i, niejako implikując - szczerą i ogromnie prawdziwą, pozytywną, taką, której nie znajduję raczej wśród moich "normalnych" znajomych. W zasadzie mam tak, iż patrząc na związki ludzi wokół, z łatwością i hiperprędkością wyłapię każde odchylenie, najdrobniejszą patologię, na manipulację jestem aż nadto wyczulona - efekt terapii, świadomości zdrowych mechanizmów, a i partnera dojrzałego (różnica między byciem dorosłym, a..). Trochę kłóci mi się podważenie myśli o miłości empatycznej - rozumiem Cię literalnie i formułkowo względem definicji nt. BPD, ale, jednostkowo, a i duetowo-związkowo, poważnie, np. u Ciebie, tej empatii nie ma? - ja jestem chyba nawet zbyt... (względem dzieci, starców i partnera ) Co do zaspokajania - hmm... ja ciągle skłonna jestem więcej dawać, niż brać (pokutujący schemat z dzieciństwa).. Pytasz: "czy osoba o tendencjach zależnościowych, narcystycznych oraz innych powinna brać ślub?" ..i pytasz w sensie negatywnym Jesteś na tyle świadoma, że wyłuskałaś zwichnięte składowe. Wiesz, jak zapytałabym? "Czy osoba o tendencjach zależnościowych, narcystycznych oraz innych, ale pracująca nad sobą ma prawo brać ślub"? TAK! - jeśli związek jest świadomym wyborem obu stron, nie stanowi rodzaju patologicznej, agresywnej gry dwóch - sorry za wyrażenie - świrów, jeżeli osoby "in", w szczególności taki border np. stara się i terapeutyzuje, nie widzę powodu, dlaczegoż by nie?
  10. Awersja w stosunku do kobiet w moim przypadku wzięła się z, generalnie, traktowania kobiet w mojej rodzinie jak idiotek na wskroś, bądź słodkich idiotek, w każdym bądź razie, wykładnia niezmienna. Siebie zawsze oceniam przez pryzmat urody i mądrości, toteż porównania zawsze odbywają się na obu polach, zupełnie, jakby nic ponad nie istniało. Zniosę kobiety od siebie atrakcyjniejsze, lecz słabo tolerowałam mądrzejsze (a pfff....). Wieczne ścieranie, ze mną, naczelnym machoistą uznającym wyższość mężczyzn nad rozmemłanymi kobietami, puchem marnym dosłownie. Nie posiadam autorytetów poza nieosiągalnymi "wow", ale przewagi kobiety, z racji rodzaju żeńskiego nie uznałabym nigdy. Specyficzne obrzydzenie, nie wykluczające jednak fascynacji czysto fizycznych. Nigdy nie lubiłam kobiet, w każdej profesji zawsze preferowałam mężczyzn, a co rozśmieszyło mnie z perspektywy czasu, to to, że próbowałam uwieść nawet byłą psychiatrę, by "mieć pod sobą" kolejną kobietę. Podobnie jak miętowa, akceptuję kilka, bardzo kilka kobiet, i są to kobiety, na dobrą sprawę, "elastyczne", nie ultrakobiece, a o cechach bardziej androgynicznych, co lubię, jako, że i sama zawieram. O.
  11. impermeable, zawsze, gdy czuję się zmęczona, przytłoczona samą sobą, mam wrażenie, że najbliżsi recypują mnie analogicznie, a to zupełnie nieprawda... Wczoraj rano, doszedłszy do wniosku, że nie ma sensu być dla Niego dłużej problemem i lepiej byłoby Mu beze mnie, powiedziałam, że może odejść, ponieważ nie chcę Jemu ciążyć, być kulą u nogi, a bycie ze mną być może nigdy nie będzie proste. Byłam ogromnie zdziwiona tym, że donikąd się nie wybiera i nie chce zostawiać, że rozumie, (....). Banał? Powinniście rozmawiać... Zrób jakiś podkład, profil siebie, tej złamanej, niepewnej, zmiennej, (...), by zasygnalizować. Patrzę tu przez pryzmat siebie, tego, że nie da się ukrywać, a i szczerość, lojalność wobec Kogoś w związku nie na tym przecież polega... Co tyczy się psychoterapeuty: najdroższy oznacza najlepszego? - nie zawsze Postaraj się internetowo, na dobry początek, zlustrować - ceny usługi, opinie, specjalizacje danego terapeuty, nurty.
  12. Hmm... jasne, że da się przejść na drugą stronę, ale, myślę, że wiesz, "fizyczny" osobnik to nie problem. W głowie zostaje natomiast na zbyt długo. A kiedy włączysz do obrzydzenia i pewnej rozpaczy kwestię skażonego powietrza, którym razem ście oddychali...
  13. Nigdy. Powszechnie widzi mnie się jako osobę dobrze ukonstytuowaną w rzeczywistości, pewną, trochę ekscentryczną, ale - nigdy nie rozmytą. Przyjęło się, że to ja narzucam, a nie - mi. Jestem, pozornie, dość "szczelna", twarda, z wyraźnie zaznaczonymi granicami siebie.. -- 25 sty 2013, 23:11 -- Wręcz przeciwnie. To inni skażają sobą. Miejsca, piosenki, kolory, imiona, zapachy, smaki. Najwyraźniej dostrzegam to w momencie, gdy jestem z kimś choćby najlżej skonfliktowana - wszystko, co przywodzi na myśl ową osobę staje się nieznośne, wścieka i zrozpacza jednocześnie...
  14. Hmm... W obecnej terapii sama przechodziłam okres fascynacji, zakochania i miłości względem terapeutki :) Co tyczy się relacji w drugą stronę - jeden z kiedysiejszych terapeutów odmówił 'terapeutyzowania mnie' przez wzgląd, jak ładnie sam się poplątał na pewną atrakcyjność, to, że jestem zbyt młoda (...) blebleble, inny zaś przerwał "terapię" po 2-3 sesji otwarcie przyznając, iż fascynuję go jako kobieta (....) i dłuuugo dalej jeszcze do mnie pisał, dzwonił itp., itd....
  15. ... i zapewne kwas OMEGA. I magnez Widzisz? Trzeba odstawić kwetiapinkę, stabilizatorki, antydepresanty i inne cukierki. Pora na zieloną miętową!
  16. Nagłe porywy. Grunt, że przetrzymujesz. U mnie analogiczne adhocowe potrzeby wiązały się zawsze z pewnymi moimi obawami, najczęściej nie mającego podłoża w rzeczywistości. Często na zasadzie rozpraszania swojej uwagi na więcej, aniżeli jedną osobę, "amortyzowania" teoretycznego odejścia najważniejszej w danym momencie osoby itp.
  17. sprzatam, idąc schematycznie, czepiasz się każdego 'ośrodka' generującego emocje - dobre, złe, jeden pies w przypadku borderowym, byleby odczuwać. W zależności od tego, na jakim etapie zaleczenia jesteś, "zasługiwanie" (jakie brzydkie słowo!) postrzegasz poprzez pozytywne - "na to zasługuję", negatywne "..a na to nie". Kajając się pewnie nieświadomie oczekujesz (bo do tego akurat masz prawo) opcji - upraszczając - "złych", ergo ludzie niekoniecznie Tobie przyjaźni są słuszni, pożądani. Czasami odczuwa się wobec nich nawet rodzaj wdzięczności, za sam fakt karania. To tak patrząc mi w lustro Pobocznie - fajnie napisane. Ciekawie.
  18. jamnik, a czego się wstydzić? Równie dobrze, czy nie wstydzisz/ nie wstydziłabyś się przed swoim terapeutą, tudzież terapeutą potencjalnym, że udzielasz się na forum psychologicznym, zamiast omawiać swoje problemy w gabinecie?
  19. Nie podręcznikowo, a doświadczeniowo, podług tego, jak zapamiętałam autopsyjnie: rozpad osobowości, o który Saanna pytasz, asocjowałam z totalnym rozjechaniem tożsamości, zupełną depersonalką i derealizacją. Dekompensacja psychotyczna zawsze natomiast ocierała się u mnie o omamy, skrzywienie percepcji. O ile w pierwszym przypadku meritum problemu stanowiłam ja, moje poczucie siebie, o tyle w przypadku drugim na pierwszy plan wysuwało się "schizofreniczne" odbieranie rzeczywistości, bodźców zewnętrznych głównie, prócz pewnego "wyczulenia" na omamy właśnie. A. Dekompensacje psychot. na pewno występują też w os. narcystycznej, więc nieco pokrewnie.
  20. Cóż, jestem III pokoleniem od strony ojca borykającym się z depresyjnością i fiksacjami nerwicowymi. Jestem i zdiagnozowanym borderem. Wiem jedno: jakkolwiek w nieokreślonej, ale i nie bliskiej przyszłości chciałabym mieć dziecko, racjonalnie, świadomościowo - nie sądzę, bym się zdecydowała. Jestem progresywna, w terapii, ale nigdy, NIGDY nie chciałabym, nie pozwoliłabym sobie na narażanie dziecka na spadek w postaci skłonności do depresji, nerwicy czy psychozy. Teoria i praktyka to dla mnie dwie różne dróżki. Tu mi nie wystarczy moje własne dla potencjalnego dziecka: "nie chcę tego", "mamusia tego nie chciała (a że wyszło inaczej?)", czy "tego chcę". W obawie przed nieplanowaną, ale jednak - możnością zwichnięcia małego człowieka, w pierwszej kolejności - czującego! - nie - rozumiejącego, wolałabym zrezygnować z własnego egotyzmu. Dziecko nie może zostać zrzucone do poziomu czynnika, który może zmobilizuje mamusię do zdrowienia, a jak wyjdzie? - zobaczymy w praniu.
  21. Marta1986, rozumiem Ciebie, bo sama ignorowanie mnie obieram jako zupełnie unieważnianie i staję się niemalże niewidzialna... Najgorszą rzeczą jest lekceważenie. Rzadko kiedy pomijam personalnie jednostki, raczej, jeśli istota w niezauważaniu, to wobec większej zbiorowości, ogółu. Cóż, powiedziałabym, iż Twój partner sprawia wrażenie standardowego bordera..
  22. Marta1986, jeśli faktycznie alkohol płynie codziennie, to mnie dziwi ugodowość terapeutyczna wobec faktu. Wiem, czy jest owo bycie prawdziwym indywiduum, ale tylko scenicznym.. Ignorowanie takie naprawdę-naprawdę? Tzn.? Ostentacyjnie w 90% przypadków olewam ludzi, jak Ktoś ładnie stwierdził - pod przykrywką wyniosłości i buntu (strzał w dziesiątkę), ale w 97% sytuacji nie potrafiłabym być autentycznym ignorantem, choćby i dla cudzych opinii i spojrzeń. 3% zostawiam dla bezpieczeństwa sytuacyjnego wśród osób, wobec których nie udaję.
  23. Marta1986, miętowa ma sporo racji - trzeba tu partnera nade wszystko stabilnego; najlepiej, by miał on swoje granice, których osoba zab. będzie miała świadomość; poza tym, by nie przejaskrawiać - nie rzecz, by 2-ga osoba permanentnie dostosowywała się i odkształcała na rzecz chwilowych, bardzo adhocowych odpierniczeń bordera, ale bez wypracowywanych w toku drobnych konsensusów i pewnej ciągłej 'jednolitości' partnera - noo, chyba się na dłużą metę bez uszkodzeń nie da... Twoje współuzależnienie w związku z potencjalnym borderem nie dziwi mnie ani trochę, myślę, że - nie mam zamiaru tu obrażać, spokojnie - tak wygląda przeciętny związek, w którym stroną jest człowiek z BPD. Póki nie wypracujesz swojej odrębności - ....... . Terapia w przypadku ciągu alkoholowego (powinna być przerwana), czy alkoholowych wyskoków (myślę, iż kontynuowana)?
  24. Vian, wiem, że psycholog może być kimkolwiek również, ale sądzę, że lepiej gdy współgra z byciem fizykiem, cyrkowcem czy managerem, niż medium, tym bardziej, iż - no właśnie - zaciera granice... Jasne, że dziewczyna nie musi być od razu schizofreniczką, ale hmmm... urojenia?, omamy? - jakkolwiek nazwać - po mojemu świadczą jednak o stanie psychotycznym. Saanna, tak, to szkoła Hellingera
  25. bittersweet, nie, owa parapsycholog nie jest ektoplazmą. Istnieje... Rafka, profesja psychologa nie gryzła się z zabawą w medium??
×