Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

kupuje mamie kolejna wartosciowa rzecz.....

bardzo wartosciowa

i jeszcze sie obrazil , ze ja nie jestem zachwycona :D

w tym momencie niemal cala jego wyplata idzie na potzreby mamuski.....

nie wiem , nie powinnam sie wkurzac , nie jestesmy malzenstwem , ale jestem wsciekla i tyle..

coz po prostu jestem chciwa materialistka

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

on czuje sie za nia odpowiedzialny.....

tak jak za mnie i o nas dba

ale kase zabrala juz ona

wiec dla mnie nic nie zostalo, dla niego tez nie.....

moze jestem materialistka , ale my nie mozemy budowac zadnej przyszlosci wspolnej

a czlowieka z tak dobrym charakterem jeszcze nie spotkalam

 

-- 16 sie 2012, 22:55 --

 

co do terapii wysmial mnie

jest bardzo nieszczesliwy, ale on nie chce nic zmieniac

musialby przestawic cale zycie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa, ja w tej chwili nie umiem niczego pozytywnego powiedzieć (pomyśleć?) na temat terapeutki. Może to jakaś reakcja obronna, aby przetrwać jej urlop? A może ona mnie sprawdzała?

owszem, tak najprawdopodobniej jest. mechanizm wygląda następująco: skoro cię "opuściła" na czas urlopu, to znaczy, że "coś" musi byc z Tobą nie tak. nie wiem, poprostu jesteś jakaś ogólnie niefajna ;) ale to zbyt bolesna informacja by ją znieść, więc projektujesz te swoje niefajne cechy na nią. to ona musi być zła i beznadziejna, skoro Cię porzuciła. a że jest totalnie zła? klasyczne rozszczepienie. tak, czy siak, nie miej wobec siebie żalu czy pretensji. nie ty jedna tak myślisz ;) pamiętam, jak ja po smsie od mojej (odwołanie sesji) pomyślałam sobie, że oto robi to celowo, by sprawdzić mnie, jak zareaguję :roll: co było oczywiście kompletną bzdura i nieprawdą.

 

Trochę wielki ciężar na mnie zrzuciła - same (?) złe rzeczy na mój temat, na temat mojego zachowania i tak dalej. Poczułam się jakimś g*wnem nic niewartym.

trudno ocenić, jak było na prawdę, ale może poprostu powiedziała kilka opinii/faktów na twój temat, by Ci je uzmysłowić, a one Ci się nie spodobały ;) co z resztą często się zdarza. nikt nie lubi słuchać na swój temat niechlubnej prawdy, ale czasami ona musi mówić takie rzeczy, żeby je uświadamiać. możliwe, że przejaskrawiasz jej zachowanie?

Były chwile, gdy terapeutkę lubiłam i czułam zrozumienie, sympatię, ale potem znowu negatywne cechy przykrywały te dobre momenty (pff. co ja gadam. dopiero 5, czy 6 razy byłam :mrgreen: ). Z kierunkiem terapii jest znowu tak, że też nie wiem w jakim kierunku pójść bym chciała i również każdy kierunek będzie zły? :?

5-6 sesji masz za sobą na chwilę obecną? to całkiem niedużo, prawdopodobnie z tego co piszesz wasza relacja nie została jeszcze zawiązana, jeszcze nie do końca jej ufasz, tak mi sięwydaje. ale spokojnie, to przyjdzie samo. co do kierunków terapii, miałam na myśli tak ogólnie główne problemy które zgłaszałaś i główne cele które razem ustaliłyście. a z ciekawości jakie to cele? :smile: sama jestem ciekawa, bo u mnie na początku te cele były śmieszne, mogłoby się wydawać mało istotne, jak np. "umiejętność tworzenia trwałych relacji z ludźmi", czy "niepopadanie w regularne depresje" ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa, ja w tej chwili nie umiem niczego pozytywnego powiedzieć (pomyśleć?) na temat terapeutki. Może to jakaś reakcja obronna, aby przetrwać jej urlop? A może ona mnie sprawdzała?

owszem, tak najprawdopodobniej jest. mechanizm wygląda następująco: skoro cię "opuściła" na czas urlopu, to znaczy, że "coś" musi byc z Tobą nie tak. nie wiem, poprostu jesteś jakaś ogólnie niefajna ;) ale to zbyt bolesna informacja by ją znieść, więc projektujesz te swoje niefajne cechy na nią. to ona musi być zła i beznadziejna, skoro Cię porzuciła. a że jest totalnie zła? klasyczne rozszczepienie. tak, czy siak, nie miej wobec siebie żalu czy pretensji. nie ty jedna tak myślisz ;) pamiętam, jak ja po smsie od mojej (odwołanie sesji) pomyślałam sobie, że oto robi to celowo, by sprawdzić mnie, jak zareaguję :roll: co było oczywiście kompletną bzdura i nieprawdą.

No bo Ci terapeuci to ciągle tylko sprawdzają. Nic innego im w głowach :roll: . Ja nie wiem co to z nimi jest.

:mrgreen:

 

Trochę wielki ciężar na mnie zrzuciła - same (?) złe rzeczy na mój temat, na temat mojego zachowania i tak dalej. Poczułam się jakimś g*wnem nic niewartym.

trudno ocenić, jak było na prawdę, ale może poprostu powiedziała kilka opinii/faktów na twój temat, by Ci je uzmysłowić, a one Ci się nie spodobały ;) co z resztą często się zdarza. nikt nie lubi słuchać na swój temat niechlubnej prawdy, ale czasami ona musi mówić takie rzeczy, żeby je uświadamiać. możliwe, że przejaskrawiasz jej zachowanie?

Może przejaskrawiam. Właściwie to... na 99% przejaskrawiam. Ale sama nie wiem, bo samej sobie trudno mi zaufać i zastanowić się na spokojnie nad tym.

 

Były chwile, gdy terapeutkę lubiłam i czułam zrozumienie, sympatię, ale potem znowu negatywne cechy przykrywały te dobre momenty (pff. co ja gadam. dopiero 5, czy 6 razy byłam :mrgreen: ). Z kierunkiem terapii jest znowu tak, że też nie wiem w jakim kierunku pójść bym chciała i również każdy kierunek będzie zły? :?

5-6 sesji masz za sobą na chwilę obecną? to całkiem niedużo, prawdopodobnie z tego co piszesz wasza relacja nie została jeszcze zawiązana, jeszcze nie do końca jej ufasz, tak mi sięwydaje. ale spokojnie, to przyjdzie samo. co do kierunków terapii, miałam na myśli tak ogólnie główne problemy które zgłaszałaś i główne cele które razem ustaliłyście. a z ciekawości jakie to cele? :smile: sama jestem ciekawa, bo u mnie na początku te cele były śmieszne, mogłoby się wydawać mało istotne, jak np. "umiejętność tworzenia trwałych relacji z ludźmi", czy "niepopadanie w regularne depresje" ;)

Tak, tylko tyle :smile: . Na początku czerwca zaczęłam tam chodzić.

Ostatnio mnie terapeutka zapytała o cele, to kompletnie mnie wybiła z tropu. To w końcu powiedziałam (po "nie wiem"), że chcę, aby mnie uzdrowiła (tzn. jakoś tak - nie wiem dokładnie). Ale ja oczekuję widocznie jakichś czary-mary hokus pokus bęc. I po sprawie. Zastanowię się i nad tym, ale nie mogę jej pokazać, że jej brak dobrze na mnie wpłynął i zrobiłam postępy... To by znaczyło, że mi na niej zależy. Co ja sobie w ogóle wyobrażam? To by znaczyło, że mi na sobie zależy i na terapii. No przecież.

Gadam jej o wszystkim na raz, ale nie wiem za co się przede wszystkim wziąć. Chyba najlepiej też za stany depresyjne. Z tym, że ona gada swoje - co mam wtedy zrobić - a ja nic. Bo brak sił, nie umiem, to jest ponad. Narazie nic do mnie nie trafia z jej słów. Co z tego, jeśli czymś się zajmę, jak i tak mnie w takich chwilach w tym nie ma i, chociaż wcześniej mam nadzieję, że będzie inaczej, to chcę wrócić do swoich czterech ścian.

 

A jeśli chodzi o Twoje cele - pomogła Ci już w tym terapia ;)? Przynajmniej częściowo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ostatnio mnie terapeutka zapytała o cele, to kompletnie mnie wybiła z tropu. To w końcu powiedziałam (po "nie wiem"), że chcę, aby mnie uzdrowiła (tzn. jakoś tak - nie wiem dokładnie).

moyraa, to nic złego, że cele niesprecyzowane. one rzadko są sprecyzowane no i przedewszystkim nie zawsze da je się doprecyzować, bo bpd stanowi często taki gęsty chaos emocjonalny, że człowiek sam nie wie czego chce. kiedyś nawet czytałam (z czym osobiście się zgadzam), że border często idzie na terapię bez konkretnych powodów, tylko ogólnie jest mu źle i szuka osoby, która go uratuje. potrzebuje takiej wystarczająco dobrej mamy, chce, żeby ktoś mu pomatkował, żeby był poprostu, bo potrzeba bliskości nie została zaspokojona w odpowiednim czasie.

 

Zastanowię się i nad tym, ale nie mogę jej pokazać, że jej brak dobrze na mnie wpłynął i zrobiłam postępy... To by znaczyło, że mi na niej zależy

trudno powiedzieć, nad naszym zachowaniem i słowami nie zawsze potrafimy zapanować, tzn. dobra terapeutka i tak wyczyta sobie z ciebie jak jest na prawdę, więc spinanie się i udawanie, że jest inaczej niż jest, rzadko ma sens :D

 

A jeśli chodzi o Twoje cele - pomogła Ci już w tym terapia ? Przynajmniej częściowo.

dobre pytanie. zależy. w zględem relacji z ludźmi jest lepiej, bo nie boję się ich tak, jak dawniej, jestem mniej spięta w kontaktach, znajomości są trwalsze, ale do ideału jeszcze daleko. w kwestii depresji nawet się pogłębiło :lol: huśtawka depresja-euforia wyklarowały się, teraz widać, że są uzależnione od obecności/nieobecności bliskich :roll: (faceta, terapeutki). samoświadomość bywa trudna, ale wiedzieć w czym problem to już coś.

pozostaje jeszcze jeden cel o którym wcześniej nie pisałam - odbudowanie/odtworzenie tożsamości. z tym jest trudno, ale pewne drobne zmiany też zauważam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To moje zakończenie terapii w ogóle przeżyłam bardzo podobnie do momentów, kiedy kończyłam relację z pewnym chłopakiem po raz n-ty. To ja się czułam (o zgrozo) porzucona, zła, najgorsza? Jak bym miała grypę - taką psychiczną. Właściwie nie na temat wyskoczyłam, ale tak jakoś musiałam.

 

zielona miętowa, ja chyba zawsze sobie gadam jak ma być, jak mam się zachować. Z tym, że wychodzi klapa i z jednej strony mogłabym być z siebie dumna (bo jej nie nagadałam, nie odeszłam), a z drugiej myślę sobie "aleś ty słaba, nie dałaś rady!". Chociaż ostatnio było odwrotnie - chciałam się opanować, a się wkurzyłam i powiedziałam "koniec".

Ja sobie wypisałam na karteczce problemy i mechanicznie wyrecytowałam. Potem znowu do tego jakąś porcję... i znowu. :roll: W końcu terapeutka powiedziała, że ona już o tym wszystkim wie, tylko teraz ma szerszy obraz. I że ja w ogóle chcę udowadniać (czy nawet, że po to tam przychodzę) jak to ze mną źle jest, jaka ciekawa jestem (fu^k... cholernie głupie to) kreuję siebie i Bóg wie co jeszcze. W ogóle nie chcę być tak zwyczajna jak inni i tak dalej, i tak dalej. Nie umiem tak normalnie rozmawiać o tych problemach, współpracować podobno (to akurat słowa terapeutki). Nie ma kartki, konkretnych dziwności, przeżyć - nie wiem co mówić. Raz tylko pogadałam normalnie, kiedy to miałam przypływ pozytywnych uczuć. Dowiedziałam się, że to, że ja tam siedzę nie oznacza, że współpracuję. Cóż za nowość :roll: .

 

Taa... I jak mi tak okazała współczucie, zrozumienie to było wspaniale, choć na początku sesji jej nienawidziłam i z płaczem jej to wydukałam. Z tym, że to nastepnej sesji znowu sobie ubzdurałam, że ona jest nie taka, jest bee.

 

Haha :mrgreen: . No, z tym uratowaniem to właśnie jest najlepsze określenie. W końcu i Rachel Reiland nazwała swoją książkę "Uratuj mnie". Jest w tym dużo prawdy :mrgreen: .

 

O tak. Mi się też wyklarowały te huśtawki (a może po prostu zwróciłam na to uwagę?)... I też są właśnie od tego zależne. Jest ktoś - nagle jest super. Na chwilę. Coś szwankuje? Jestem wściekła. Potem przechodzi w euforyczną wściekłość. Najlepiej jak jest kilku adoratorów - wtedy jakoś żyję, czuję się coś warta. Ogólnie więcej teraz stanów depresyjnych - nie wiem, czy to terapia, czy też nie.

Dodam, że moja terapia polega i na tym, że pisałam pamiętnik przez kilka miesięcy. Pisałam nagminnie, taki nałóg. Pewnie też dużo mi to dało, jeśli chodzi o samoświadomość. Z tym, że narazie ta samoświadomość jest uciążliwa. Zbyt często.

Spięta w kontaktach mówisz :lol: . To uciążliwe też. Prawie non stop to odczuwam. A inni chyba to widzą (a może nie?). Czuję się wtedy pominięta, nic niewarta, nie nadająca się do rozmowy. Trudno mi wyluzować. Jedynie podczas euforii i wtedy kiedy czuję się "nad", czuję się "wszystkim". Wtedy budzi się we mnie wielka ekstrawertyczka :roll: . Gadam co popadnie. Jak by była pijana.

 

Masz może też wrażenie, że podczas sesji to nie Ty gadałaś, nie byłaś soba i tak dalej? Mam tak za każdym razem i denerwuje mnie to odczucie :roll: . Mówiłam o tym terapeutce z resztą.

 

Chaotycznie tak, ale nie umiem myśleć dzisiaj.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

border często idzie na terapię bez konkretnych powodów, tylko ogólnie jest mu źle i szuka osoby, która go uratuje. potrzebuje takiej wystarczająco dobrej mamy, chce, żeby ktoś mu pomatkował, żeby był poprostu, bo potrzeba bliskości nie została zaspokojona w odpowiednim czasie.

 

aż mi łzy do oczu napłynęły;), zwłaszcza, że ostatnio z matką mam bardzo zły kontakt. Wczorajszy wieczór, afera o to, że nie będzie mnie utrzymywać do 30-stki, że jeśli pójdę na 7 f, to będę miała kolejny rok na studiach w plecy (rozumiem, że byłby to mój 4 czy 5 rok. Ale ku.rwa - DRUGI ? !) i że pójscie tam jest złym pomysłem, uświadomiły mi, jak ogromny deficyt wsparcia, ciepła i akceptacji, odczuwam.

 

dodatkowo, Kiedy mówiła o moim chłopaku (którego nie zna a ma za ćpuna i menela), słyszałam w jej głosie pogardę, a ja czułam się jakbym spotykając się z nim robiła coś złego, jakbym nie zasługiwała na bliskość, a pozwalając się dotykać, stawiała się na jednym miejscu z dziwką.

 

termin przyjęcia na 7 F - 27. sierpnia. Nie wyobrażam sobie tego. Jest mi ciagle niedobrze, chce mi się płakać, boję się, że mój związek się rozpadnie (i nie chodzi jedynie o to, że chłopak mnie zostawi; boję się, że oddalimy się od siebie, że to JA 'wsiąknę' w nowe towarzystwo i będę patrzeć jak on cierpi bo jestem coraz dalej...; nie wyobrażam sobie, że myślę o tym, że on zbliża się do kogoś innego, buduje z nim silniejszą więź niż ze mną, to chore, ale myślę o tym nawet w kontekście KOLEGÓW. Czy uważacie, że jestem w stanie, dzięki leczeniu, nauczyć się radości z bycia związku, zamiast przeżywania lęku i PRZEKONANIA o rychłym rozstaniu ? ), że stracę przyjaciółkę... Wiem, że bliscy nie odwrócą się ode mnie, chodzi mi o ten DYSTANS i oddalenie, utracenie bliskości emocjonalnej, zajęcie się kimś innym, rozumiecie o czym mówię, prawda?

 

jezu, zaraz znów będę ryczeć, idealnie. :)))))

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W końcu terapeutka powiedziała, że ona już o tym wszystkim wie, tylko teraz ma szerszy obraz. I że ja w ogóle chcę udowadniać (czy nawet, że po to tam przychodzę) jak to ze mną źle jest, jaka ciekawa jestem (fu^k... cholernie głupie to) kreuję siebie i Bóg wie co jeszcze.

moyraa, chcesz jej udowodnić, że jesteś warta uwagi :D znam, znam, tez na początku tak miałam. czułam sie w obowiązku zabawiać ją anegdotami, wynosić nasza rozmowę na ambitny poziom, ostatecznie przyznałam się, że uważam, iż wzięła mnie, bo byćmoże jestem (z moimi przypadłościami) jakimś relatywnie rzadkim okazem, interesującym przypadkiem, dzięki któremu może rozwijać swoją wiedzę i doświadczenie? :roll:

Masz może też wrażenie, że podczas sesji to nie Ty gadałaś, nie byłaś soba i tak dalej?

miewam czasami tak, że jestem poblokowana w środku. że mam pustkę w głowie i nie wiem co dalej powiedzieć, a ponieważ nie umiem znieść przeciągającej się ciszy, wyrzucam z siebie jakiś automatyczny potok słów, zupełnie o nich nie myśląc, troche taki autopilot, ale to nie jestem wtedy ja, ja nic nie mówiłam, ja tylko chciałam upłynnić rozmowę :roll:

 

chiha,

Wczorajszy wieczór, afera o to, że nie będzie mnie utrzymywać do 30-stki, że jeśli pójdę na 7 f, to będę miała kolejny rok na studiach w plecy

no faktycznie nie popisała się rodzicielską miłością w tym momencie :-| ani zwykłą ludzką empatią. czym jest rok studiów przy możliwości skorzystania z oddziału, który faktycznie może Ci sporo pomóc? a może ona nie może się pogodzić z myślą, że jej dziecko bedzie mieszkać na w szpitalu oddziale psychiatrycznym ;) ?

Kiedy mówiła o moim chłopaku (którego nie zna a ma za ćpuna i menela), słyszałam w jej głosie pogardę, a ja czułam się jakbym spotykając się z nim robiła coś złego,

:lol: no alez oczywiście! widzisz się z facetem który jest dla ciebie ważny? zdradzasz mamusię! a ona przecież tyle siebie poświęciła Tobie, niewdzięczny smarku :lol: śmieje się do siebie czytając to, bo u mnie jest identycznie. mojego prawie-narzeczonego też na oczy nie widziała, ale nie omieszkała go podsumować jako życiowego nieudacznika uzależnionego od mamusi, :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W końcu terapeutka powiedziała, że ona już o tym wszystkim wie, tylko teraz ma szerszy obraz. I że ja w ogóle chcę udowadniać (czy nawet, że po to tam przychodzę) jak to ze mną źle jest, jaka ciekawa jestem (fu^k... cholernie głupie to) kreuję siebie i Bóg wie co jeszcze.

moyraa, chcesz jej udowodnić, że jesteś warta uwagi :D znam, znam, tez na początku tak miałam. czułam sie w obowiązku zabawiać ją anegdotami, wynosić nasza rozmowę na ambitny poziom, ostatecznie przyznałam się, że uważam, iż wzięła mnie, bo byćmoże jestem (z moimi przypadłościami) jakimś relatywnie rzadkim okazem, interesującym przypadkiem, dzięki któremu może rozwijać swoją wiedzę i doświadczenie? :roll:

No przecież. :mrgreen: Ja muszę być pacjentem najciekawszym. Choćby trudnym przypadkiem, ale ciekawym! Łatwa to nie mogę być, bo to nie sztuka. Pff. Co ona też sobie może myśleć - że kilka spotkań i się mnie pozbędzie?! Że mnie cudownie uzdrowi od pstryknięcia palcem? Nie, nie, nie! Tak nie może być...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

oj tak! gdybym miała jakąś -nie wiem- prostą depresję, albo zwykłą traumę po wypadku, albo była w żałobie, albo jeszcze coś podobnie banalnego, nie wnoszącego oporu w leczeniu, prawdopodobnie siedziałabym na sesjach zawstydzona. zawstydzona tym, że nie mam sobą nic ciekawszego do zaoferowania :mrgreen:

 

ktoś jeszcze uważa, że jest wyjątkowym pacjentem swojego terapeuty/tki? :mrgreen:

 

bo ja owszem. musi mnie lubić, nie, nie wystarczy, że chce mnie leczyć, musi mnie jeszcze lubić bardziej niż resztę. tylko taka relacja ma sens, szczególne porozumienie, szczególna więź. resztę pacjentów podobnych do mnie pod kątem demograficznym (wiek, płeć) najchętniej spaliłabym na stosie :D ale ograniczam się do podejrzliwych łypnięć spodełba, wychodząc. za to panowie - niezależnie od wieku- oni nie zagrażają mi w moim poczuciu za bardzo, jednego to w porywach nawet lubie. :lol:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa, pannaAlicja, wiem coś na ten temat. Tak bardzo chciałabym być kimś więcej niż "standardową" pacjentką. Do tego stopnia, że zrezygnowałam z terapeuty mężczyzny, żeby nie gmatwać się w relacje damsko-męskie. Do tego stopnia, że z psychiatrą rozmawiałam tylko, żeby, tak jakby, mu zaimponować, żeby być tą wyjątkową pacjentką.

Teraz znowu przeżywam to samo. Chorobliwie pragnę, żeby terapeutka darzyła mnie sympatią, żeby myślała o mnie, żeby mnie lubiła. Jak sobie z tym radzić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bo ja owszem. musi mnie lubić, nie, nie wystarczy, że chce mnie leczyć, musi mnie jeszcze lubić bardziej niż resztę. tylko taka relacja ma sens, szczególne porozumienie, szczególna więź. resztę pacjentów podobnych do mnie pod kątem demograficznym (wiek, płeć) najchętniej spaliłabym na stosie :D ale ograniczam się do podejrzliwych łypnięć spodełba, wychodząc. za to panowie - niezależnie od wieku- oni nie zagrażają mi w moim poczuciu za bardzo, jednego to w porywach nawet lubie. :lol:

 

identycznie. : ] dodatkowo:

czasem "głupoty" (autodestrukcja) innych pacjentów stanowiły poprzeczkę dla mnie. Bo jeśli X zrobiła sobie taką krzywdę, to znaczy że jest bardziej warta uwagi, bardziej zasługuje na miłość, akceptację, pomoc. Zdrowymi sposobami się nie da tego uzyskać, trzeba pokazać jak się cierpi. Bo kiedy przestanę siebie niszczyć, to zostanę sama, nikt mi nie pomoże, nie zwróci się do mnie, nie przytuli, nie okaże współczucia... :roll:

 

_ edit: marzenia o tym, żeby ktoś kochał bezwarunkowo, najmocniej, najbardziej, tylko mnie. Przenosiłam to na poprzednią terapeutkę, po czym, gdy zazdrość o inne pacjentki (o_O) zaczęła dominować, to ja - przekonana, że na następnym spotkaniu psycholog mnie "zostawi" uznajac za zdrową osobę - sama zniknęłam z terapii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

[quote name="chiha"

 

_ edit: marzenia o tym' date=' żeby ktoś kochał bezwarunkowo, najmocniej, najbardziej, tylko mnie. Przenosiłam to na poprzednią terapeutkę, po czym, gdy zazdrość o inne pacjentki (o_O) zaczęła dominować, to ja - przekonana, że na następnym spotkaniu psycholog mnie "zostawi" uznajac za zdrową osobę - sama zniknęłam z terapii.[/quote]

 

Co prawda nie przenoszę tych emocji do terapeutki, ale do osoby, która zapewnia mnie, że mnie kocha. I ja pragnę tych zapewnień. Bardziej. Mocniej. Bezwarunkowo, tylko mnie. Dokładnie tak, jak opisałaś.

I zastanawiam się SKĄD takie paskudne przekonanie, że nie zasługuję na uczucie. Że ono zaraz zniknie. Albo wcale go nie ma, wszystko jest iluzją. Skąd? Z wychowania? Sama sobie ubzdurałam takie coś? :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mnie się wydaje, że to wychowanie buduje takie poczucie. Przeanalizowałam już na terapii, że chyba każdy znaczący obiekt w moim życiu wyrabiał we mnie przekonanie , że tylko jeśli bardzo się postaram, zostanę doceniona i kochana.

 

skoro każdy border;) chce być wyjątkowy dla "znaczącego obiektu" i często nie radzi sobie z emocjami typu zazdrość, to jak my (zakładając, że pójdę...) będziemy funkcjonować w grupie na 7 F ? ? boże, zniszczą mnie wzbudzone przez bliskie relacje tam emocje,boję się :( :( :cry:

 

ewentualnie nie zbliżę się do nikogo, utrzymam dyyyystans, taki jak miałam na dziennej terapii grupowej rok temu. :bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

skoro każdy border;) chce być wyjątkowy dla "znaczącego obiektu" i często nie radzi sobie z emocjami typu zazdrość, to jak my (zakładając, że pójdę...) będziemy funkcjonować w grupie na 7 F ? ? boże, zniszczą mnie wzbudzone przez bliskie relacje tam emocje,boję się :( :( :cry:

ewentualnie nie zbliżę się do nikogo, utrzymam dyyyystans, taki jak miałam na dziennej terapii grupowej rok temu. :bezradny:

ja to bym chyba nie podołałą wyzwaniu :? 7-10 (?) dziewczyn takich samych jak ja + histrionicy, narcyze i bóg wie kto jeszcze. nie podołałabym, zaczęłabym się do nich porównywać, kto lepszy, kto gorszy, kto miał bardziej kreatywne pomysły na autodestrukcję :roll: i dlaczego to nie byłam ja. ale skoro takie oddziały istnieją, to widać działa to jakoś.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja sobie nie wyobrażam tego, o czym pisałaś, zielona miętowa, ale i tego ze bede miec swiadomosc ze moj chlopak spedza czas ze znajomymi, zbliza się do nich, ode mnie się oddala, zapomina, zostawia mnie, opowiada jak spedzil dzien z kims innym :(

 

to straszna patologia, wstyd mi o tym pisać, ale tez nie ogarniam jak 7f pomoglby mi sobie z tym radzic. :cry:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dla mnie to się sprowadza głównie do rywalizacji o względy terapeuty/tki. bo wiadomo, terapeuci są tylko ludźmi, mają swoje sympatie i antypatie i jednych pacjentów lubią bardziej, a innych mniej. a taki ambitny okaz pacjenta, który nie jedno już nawymyślał, budzi zainteresowanie osób które będą z nim pracować. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×