Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

uważam tylko że to zaburzenie to nie wyrok, w żadnym razie nie obliguje mnie do przyjęcia stereotypowej roli... dostosować się do ogólnych norm społecznych to co innego, a mieć np. inne poglądy polityczne niż współlokatorzy to drugie i o taką niezależność mi chodzi... by nie być przedłużeniem osobowości rodziców, partnera, terapeuty, pracodawcy itp...

 

a co ma BPD do feminizmu i zdecydowanych poglądów? oczywiście, że diagnoza i terapia nie są żadnym "wyrokiem", zaburzenie niesie ze sobą pewne konsekwencje i tyle

 

świadomość pewnych mechanizmów powoduje, że łatwiej się żyje ze sobą i innym łatwiej żyć z tobą - przecież nie chodzi o wyrzeczenie się własnych przekonań (!) niezależność oznacza też odpowiedzialność za siebie i innych

 

podam ci przykład, żeby było jasne, o czym mówię: powiedzmy, że wracasz w nocy z dwoma niewielkimi kolegami i natykasz się na kilkunastu pijanych kibiców śpiewających antysemickie przyśpiewki - jeśli będziesz dążyć do ostrej konfrontacji, koledzy zbiorą łomot, jako osobie z BPD będzie ci po prostu trudniej zareagować w takiej sytuacji, bo możesz nie zauważyć granicy po przekroczeniu której konfrontacja stanie się po prostu bardzo niebezpieczna - nie tylko dla ciebie, ale i dla tych nieszczęsnych kolegów

 

z radykalizmem jest prosty problem - nie chodzi o przekonania, tylko o zachowania z nich wynikające - mogą być zwyczajnie straceńcze

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

uważam tylko że to zaburzenie to nie wyrok, w żadnym razie nie obliguje mnie do przyjęcia stereotypowej roli... dostosować się do ogólnych norm społecznych to co innego, a mieć np. inne poglądy polityczne niż współlokatorzy to drugie i o taką niezależność mi chodzi... by nie być przedłużeniem osobowości rodziców, partnera, terapeuty, pracodawcy itp...

 

a co ma BPD do feminizmu i zdecydowanych poglądów? oczywiście, że diagnoza i terapia nie są żadnym "wyrokiem", zaburzenie niesie ze sobą pewne konsekwencje i tyle

 

świadomość pewnych mechanizmów powoduje, że łatwiej się żyje ze sobą i innym łatwiej żyć z tobą - przecież nie chodzi o wyrzeczenie się własnych przekonań (!) niezależność oznacza też odpowiedzialność za siebie i innych

 

podam ci przykład, żeby było jasne, o czym mówię: powiedzmy, że wracasz w nocy z dwoma niewielkimi kolegami i natykasz się na kilkunastu pijanych kibiców śpiewających antysemickie przyśpiewki - jeśli będziesz dążyć do ostrej konfrontacji, koledzy zbiorą łomot, jako osobie z BPD będzie ci po prostu trudniej zareagować w takiej sytuacji, bo możesz nie zauważyć granicy po przekroczeniu której konfrontacja stanie się po prostu bardzo niebezpieczna - nie tylko dla ciebie, ale i dla tych nieszczęsnych kolegów

 

z radykalizmem jest prosty problem - nie chodzi o przekonania, tylko o zachowania z nich wynikające - mogą być zwyczajnie straceńcze

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

barsinister, dlaczego zakładasz że w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia nie zareaguję prawidłowo (nie znając mnie, kierując się byc może stereotypami, byc może tym co przeczytałaś/eś w kilku publikacjach... gdzieś tu już pisałam że jestem przeciwko wtłaczaniu mnie w sztywne normy i nie lubię gdy ktoś zakłada że w danej sytuacji zareaguję dokładnie tak jak opisał to autor danej publikacji, pamiętaj że gdy ktoś pisze że 60% w danej próbie badawczej reaguje tak, zawsze jest te 40% które zareaguje inaczej; poza tym wyniki mogą byc zupełnie inne jeśli weźmie się inną próbę) ? :shock:

 

w podanej przez ciebie sytuacji przechodzimy na drugą stronę ulicy i ich omijamy... w ogóle, gdy jest późna noc wracamy oświetloną, główną trasą, nie żadnymi tam podejrzanymi skrótami, korzystamy z linii nocnych, taksówek...

 

byłam już w podobnych sytuacjach, szliśmy wieczorem ze skarbkiem/znajomymi a tu grupka rozwrzeszczanych podrostków - reagowałam jak opisałam, przeszło się na drugą stronę ulicy i spokojnie ich ominęliśmy...

 

co ma to do odmiennych poglądów? a to, że jeśli otoczenie wymaga od ciebie identycznych a ty myślisz inaczej...

prosty przykład, że większośc myśli że pacjent psychiatryczny ma byc zależny od rodziny, lekarza itp... a ja uważam że choroba psychiczna to nie wyrok, że dla mnie wzorem są osoby aktywne,nie rezygnujące ze swoich pasji i marzeń mimo ułomności...

albo jak większośc twojego otoczenia wymaga standardowych kulturowych ról płciowych a ty chcesz się odciąc i życ po swojemu, jako facet zapłakac a jako kobieta wnieśc szafę...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

barsinister, dlaczego zakładasz że w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia nie zareaguję prawidłowo (nie znając mnie, kierując się byc może stereotypami, byc może tym co przeczytałaś/eś w kilku publikacjach... gdzieś tu już pisałam że jestem przeciwko wtłaczaniu mnie w sztywne normy i nie lubię gdy ktoś zakłada że w danej sytuacji zareaguję dokładnie tak jak opisał to autor danej publikacji, pamiętaj że gdy ktoś pisze że 60% w danej próbie badawczej reaguje tak, zawsze jest te 40% które zareaguje inaczej; poza tym wyniki mogą byc zupełnie inne jeśli weźmie się inną próbę) ? :shock:

 

w podanej przez ciebie sytuacji przechodzimy na drugą stronę ulicy i ich omijamy... w ogóle, gdy jest późna noc wracamy oświetloną, główną trasą, nie żadnymi tam podejrzanymi skrótami, korzystamy z linii nocnych, taksówek...

 

byłam już w podobnych sytuacjach, szliśmy wieczorem ze skarbkiem/znajomymi a tu grupka rozwrzeszczanych podrostków - reagowałam jak opisałam, przeszło się na drugą stronę ulicy i spokojnie ich ominęliśmy...

 

co ma to do odmiennych poglądów? a to, że jeśli otoczenie wymaga od ciebie identycznych a ty myślisz inaczej...

prosty przykład, że większośc myśli że pacjent psychiatryczny ma byc zależny od rodziny, lekarza itp... a ja uważam że choroba psychiczna to nie wyrok, że dla mnie wzorem są osoby aktywne,nie rezygnujące ze swoich pasji i marzeń mimo ułomności...

albo jak większośc twojego otoczenia wymaga standardowych kulturowych ról płciowych a ty chcesz się odciąc i życ po swojemu, jako facet zapłakac a jako kobieta wnieśc szafę...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przychodzi ten czas, że po gwałtownym odcięciu pępowiny w moim przypadku czas już naprawdę na poważnie wziąć za siebie i swoje życie odpowiedzialność - nie tylko od strony wewnętrznej, ale i zewnętrznej. Osiemnastka zbliża się wielkimi krokami. Samodzielność wewnętrzna wystąpiła u mnie w bardzo wczesnym wieku, jako że sama musiałam ustalać swoje normy i dbać o swoje problemy duchowe, gdyż rodzina nie miała odwagi się z nimi skonfrontować. Teraz czas naprawdę to potwierdzić. Nie udało mi się być ich grzeczną, siedzącą w kąciku dziewczynką, która nie zawraca głowy,w krótkim czasie stało się wręcz przeciwnie. Przywykli już do mojego wybuchowego charakteru, ostrych słów, nieokreślonej orientacji, nietypowego wyglądu, palenia, picia w granicach rozsądku (Raz zdarzyło mi się wrócić pijaną i nie, nie powtarzam tego błędu), choć miałam dzisiaj awanturę o butelkę wódki w pokoju, którą zostawił bezmyślnie znajomy - niby nic i głupio z naszej strony, ale dało mi do myślenia ze względu na dyskusję, którą miałam z matką. Ojciec na wszystko macha już ręką praktycznie, spełnił obowiązek społeczny i może dać sobie spokój. Maman natomiast ciężko sobie radzi z tym moim gwałtownym odcinaniem się od nich. Czas mimo to najwyższy, jak to moja lekarka określiła, w naszej rodzinie to prędzej ja spełniałam rolę osoby dorosłej nad nimi. Na początku zarzuciła mi, że choć sama traktuję ich jak patologię, to nie patrzę na siebie i to mnie trochę zasmuciło. Owszem, ostro wyrażałam się o wybrykach niektórych członków rodziny i tym, że oni nie widzą w tym nic złego, ale nigdy nie chciałam ubliżać im pod tym kątem, tylko wyrazić właśnie oburzenie spowodowane brakiem ich reakcji i niedostrzeganiem, że coś tu nie gra, a miał ten fakt duży wpływ na moje dzieciństwo (Bo jak tu wytłumaczyć nie pogadanie z dzieckiem o tym, czemu X biega z siekierą oraz wspólne szantażowanie rodziny mnie względem takich głupot jak nie żywienie miłości do brata ciotecznego, nie zachowywanie się po ich mysli, a w związku z tym byciem wynaturzeniem i czymś potwornym?) . Potem z kolei przeszła do szantażu, że nie pojadę do pracy za granicę, bo ona zabierze moje papiery od psychiatry i zostanę zniewolona, że niby jak jakaś osoba niepoczytalna umysłowo, bez własnej woli. Oczywiście uświadomiłam jej, że nie ma szans na coś takiego, ale to już było dla mnie przegięciem, podobnie jak traktowanie mnie jak małą dziewczynkę (" I co masz na swoje usprawiedliwienie ? " "Nic?" "i jak tu tobie ufać?" "Nie musisz mi ufać. Ja Tobie nie ufam" - tak mi kazał tatuś w wieku lat czterech, ale nie wiem, czy pamiętają - "To ciekawe, komu ty ufasz? Swojemu towarzystwu?" "Sobie, to mi wystarcza"). No a następnie przyszło moje ulubione, czyli uciszenie się, udawanie, że nic się nie stało i próba przekabacenia mnie słodkim uśmiechem oraz gotowaniem obiadków. Im bardziej oni narzucają mi wyidealizowane normy, tym bardziej się im opieram, na to wychodzi. Okropnie nienawidzę teoretyzowania mojej matki, która troskę o mnie zna tylko jako słowo (Bądź znamy różne jego znaczenia) oraz mniej bądź bardziej świadomie uwielbia po scenach płaczu i udawanego przejęcia dowalić mi coś w stylu "Ale ty dzieciaku prawdziwych problemów nie widziałaś". Nasze wspólne życie to nieustanny front. I w sumie chciałabym wywiesić białą flagę, zdystansować się, ale już bez szokowania ich i wiecznych awantur. Co byśmy traktowali się jak ludzie na poziomie. Nie do końca jednak wiem, jak to zrobić.

Wyprowadzka przede wszystkim, za dużo nie odstępowaliśmy siebie na krok. Póki co mam trzy wyjścia: Skończyć szkołę w moim mieście, ten ostatni rok, wyjechać do hostelu w Łodzi (Który po zapoznaniu się ogólnym z regulaminem a la zakład zamknięty zaczął wydawać mi sięzbyt ograniczający, jednakowoż profilaktycznie pojadę na spotkanie konsultacyjne w kwietniu) tudzież po wyjeździe latem do pracy za granicę skakać na głęboką wodę i przeprowadzać się do stolicy ze znajomymi z marnymi środkami na koncie. Na razie jestem w kropce, muszę to przemyśleć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przychodzi ten czas, że po gwałtownym odcięciu pępowiny w moim przypadku czas już naprawdę na poważnie wziąć za siebie i swoje życie odpowiedzialność - nie tylko od strony wewnętrznej, ale i zewnętrznej. Osiemnastka zbliża się wielkimi krokami. Samodzielność wewnętrzna wystąpiła u mnie w bardzo wczesnym wieku, jako że sama musiałam ustalać swoje normy i dbać o swoje problemy duchowe, gdyż rodzina nie miała odwagi się z nimi skonfrontować. Teraz czas naprawdę to potwierdzić. Nie udało mi się być ich grzeczną, siedzącą w kąciku dziewczynką, która nie zawraca głowy,w krótkim czasie stało się wręcz przeciwnie. Przywykli już do mojego wybuchowego charakteru, ostrych słów, nieokreślonej orientacji, nietypowego wyglądu, palenia, picia w granicach rozsądku (Raz zdarzyło mi się wrócić pijaną i nie, nie powtarzam tego błędu), choć miałam dzisiaj awanturę o butelkę wódki w pokoju, którą zostawił bezmyślnie znajomy - niby nic i głupio z naszej strony, ale dało mi do myślenia ze względu na dyskusję, którą miałam z matką. Ojciec na wszystko macha już ręką praktycznie, spełnił obowiązek społeczny i może dać sobie spokój. Maman natomiast ciężko sobie radzi z tym moim gwałtownym odcinaniem się od nich. Czas mimo to najwyższy, jak to moja lekarka określiła, w naszej rodzinie to prędzej ja spełniałam rolę osoby dorosłej nad nimi. Na początku zarzuciła mi, że choć sama traktuję ich jak patologię, to nie patrzę na siebie i to mnie trochę zasmuciło. Owszem, ostro wyrażałam się o wybrykach niektórych członków rodziny i tym, że oni nie widzą w tym nic złego, ale nigdy nie chciałam ubliżać im pod tym kątem, tylko wyrazić właśnie oburzenie spowodowane brakiem ich reakcji i niedostrzeganiem, że coś tu nie gra, a miał ten fakt duży wpływ na moje dzieciństwo (Bo jak tu wytłumaczyć nie pogadanie z dzieckiem o tym, czemu X biega z siekierą oraz wspólne szantażowanie rodziny mnie względem takich głupot jak nie żywienie miłości do brata ciotecznego, nie zachowywanie się po ich mysli, a w związku z tym byciem wynaturzeniem i czymś potwornym?) . Potem z kolei przeszła do szantażu, że nie pojadę do pracy za granicę, bo ona zabierze moje papiery od psychiatry i zostanę zniewolona, że niby jak jakaś osoba niepoczytalna umysłowo, bez własnej woli. Oczywiście uświadomiłam jej, że nie ma szans na coś takiego, ale to już było dla mnie przegięciem, podobnie jak traktowanie mnie jak małą dziewczynkę (" I co masz na swoje usprawiedliwienie ? " "Nic?" "i jak tu tobie ufać?" "Nie musisz mi ufać. Ja Tobie nie ufam" - tak mi kazał tatuś w wieku lat czterech, ale nie wiem, czy pamiętają - "To ciekawe, komu ty ufasz? Swojemu towarzystwu?" "Sobie, to mi wystarcza"). No a następnie przyszło moje ulubione, czyli uciszenie się, udawanie, że nic się nie stało i próba przekabacenia mnie słodkim uśmiechem oraz gotowaniem obiadków. Im bardziej oni narzucają mi wyidealizowane normy, tym bardziej się im opieram, na to wychodzi. Okropnie nienawidzę teoretyzowania mojej matki, która troskę o mnie zna tylko jako słowo (Bądź znamy różne jego znaczenia) oraz mniej bądź bardziej świadomie uwielbia po scenach płaczu i udawanego przejęcia dowalić mi coś w stylu "Ale ty dzieciaku prawdziwych problemów nie widziałaś". Nasze wspólne życie to nieustanny front. I w sumie chciałabym wywiesić białą flagę, zdystansować się, ale już bez szokowania ich i wiecznych awantur. Co byśmy traktowali się jak ludzie na poziomie. Nie do końca jednak wiem, jak to zrobić.

Wyprowadzka przede wszystkim, za dużo nie odstępowaliśmy siebie na krok. Póki co mam trzy wyjścia: Skończyć szkołę w moim mieście, ten ostatni rok, wyjechać do hostelu w Łodzi (Który po zapoznaniu się ogólnym z regulaminem a la zakład zamknięty zaczął wydawać mi sięzbyt ograniczający, jednakowoż profilaktycznie pojadę na spotkanie konsultacyjne w kwietniu) tudzież po wyjeździe latem do pracy za granicę skakać na głęboką wodę i przeprowadzać się do stolicy ze znajomymi z marnymi środkami na koncie. Na razie jestem w kropce, muszę to przemyśleć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No nie wiem. Muszę to przemyśleć, zobaczę, co będzie po konsultacji.

 

Jeez, jestem taka rozdrażniona dzisiaj. Wszystko mnie denerwuje, poczynając od głupich rzeczy typu co zrobiłam z włosami (Z takich grubych do pasa mam większość głowy wygoloną i tylko rudy pas na środku), palenie fajek, po ogólnie mój charakter aktualny. Brr.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No nie wiem. Muszę to przemyśleć, zobaczę, co będzie po konsultacji.

 

Jeez, jestem taka rozdrażniona dzisiaj. Wszystko mnie denerwuje, poczynając od głupich rzeczy typu co zrobiłam z włosami (Z takich grubych do pasa mam większość głowy wygoloną i tylko rudy pas na środku), palenie fajek, po ogólnie mój charakter aktualny. Brr.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

moim lekiem teraz jest moja chora "głowa" , brałam wcześniej leki uspokajające dokł. TRITICCO ale szczerze na chwile mnie zamulał i czułam sie jak naćpana a potem moje wybuchy impulsywnośći w mega tempie przyczyniły sie do tego że i tak mi tabletki nic nie dadzą tylko czasowo zamulą....wiec wyrzuciłam i nic nie biore... :-|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

moim lekiem teraz jest moja chora "głowa" , brałam wcześniej leki uspokajające dokł. TRITICCO ale szczerze na chwile mnie zamulał i czułam sie jak naćpana a potem moje wybuchy impulsywnośći w mega tempie przyczyniły sie do tego że i tak mi tabletki nic nie dadzą tylko czasowo zamulą....wiec wyrzuciłam i nic nie biore... :-|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie ma czegoś takiego, jak leki na zaburzenia emocjonalne stricte, tylko na niektóre uprzykrzenia z nimi związane. Ja od czterech lat z przerwami przyjmuję sertralinę, aktualnie Zoloft, na stały lęk oraz ataki paniki, do tego Zomiren doraźnie. Pomagają w mojej emetofobii, swego czasu wysiedzenie na jednej godzinie lekcyjnej czy w środku transportu było tragedią. Przyjmowałam kiedyś jeszcze Cital i Sertagen, ale to już w ogóle była porażka. Jeśli chodzi o Zoloft, którego dawkę ostatnio podniosłam do 75 mg... Wzmaga moją drażliwość definitywnie, mam męczące sny i jestem dosyć zmulona, jednak przeciwlękowo spisuje się całkiem nieźle w połączeniu z Zomirenem od czasu do czasu (niekoniecznie dzień w dzień, nie polecam, do stopnia w którym nie czujecie strachu i jesteście w stanie zrobić wszystko...w połączeniu z głupotą to kiepska mieszanka).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie ma czegoś takiego, jak leki na zaburzenia emocjonalne stricte, tylko na niektóre uprzykrzenia z nimi związane. Ja od czterech lat z przerwami przyjmuję sertralinę, aktualnie Zoloft, na stały lęk oraz ataki paniki, do tego Zomiren doraźnie. Pomagają w mojej emetofobii, swego czasu wysiedzenie na jednej godzinie lekcyjnej czy w środku transportu było tragedią. Przyjmowałam kiedyś jeszcze Cital i Sertagen, ale to już w ogóle była porażka. Jeśli chodzi o Zoloft, którego dawkę ostatnio podniosłam do 75 mg... Wzmaga moją drażliwość definitywnie, mam męczące sny i jestem dosyć zmulona, jednak przeciwlękowo spisuje się całkiem nieźle w połączeniu z Zomirenem od czasu do czasu (niekoniecznie dzień w dzień, nie polecam, do stopnia w którym nie czujecie strachu i jesteście w stanie zrobić wszystko...w połączeniu z głupotą to kiepska mieszanka).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kurcze. Nie wiem, co ze sobą zrobić w ostatnich dniach. Czy to wszystko się dzieje przez to, iż skończyło mi się opakowanie euthyroxu skutkiem czego nagle odstawiłam na jakiś czas oraz zwiększyłam dawkę Zoloftu, który, jak zauważyłam, pobudza moją drażliwość, czy...cholera wie.

Jestem w rozterce na temat wszystkiego; przyszłości, mojego zachowania w ostatnich miesiącach, podejścia do ludzi, wszystko nagle stanęło pod wielkim znakiem zapytania. Opuszczam szkołę, bo jednocześnie spałabym po 15 godzin, a z drugiej strony targa mną taka złość i gniew, której totalnie nie potrafię wyładować. Jestem ciągle rozdrażniona, rozkołatana wewnętrznie, nadpobudliwa. Do tego zanikające i pojawiające się objawy grypska nie pomagają.

Dzisiaj z beznadziei "załadowałam" potrójną dawkę Zomirenu, dodałam Zoloft, ale niewiele to wniosło i wciąż czuję się nietęgo. Jutro idę na badania tsh, może to mi da odpowiedź, bo nuż mi się wyniki pogorszyły. Nie znacie jakiegoś pomysłu, żeby to wszystko ogarnąć?

 

Natomiast z takich większych rozważań...

Jak wspomniałam- moja orientacja seksualna to jedna wielka niewiadoma. Z racji tego, iż kobiety w mojej rodzinie przyjmowały rolę męczennic i poddawały mężom całe swoje życie, uzależniały się od nich, myślały stereotypami oraz nie walczyły o siebie, pędząc nudną i ofiarną egzystencję, stałam się od nich zupełnie odmienna- niekobieca, zażarta, za wszelką cenę pragnąca wkupić się w męskie towarzystwo. Nigdy nie czułam się kobietą, jeszcze w podstawówce i gimnazjum z racji defektów urody byłam wyśmiewana, wstydziłam się swojego ciała, teraz natomiast - choć znacznie się zmieniłam na zewnątrz, pozytywnie - odrzuciłam wszelkie próby bycia kobiecą, seksowną, nie chcę tego, przyjęłam zatem bardzo androgyniczny sposób zachowań i ubioru, choć mimo wszystko mam jakiś zadziorny urok. Nie odnajduję się w kobiecym towarzystwie, moi znajomi to w większości faceci i moje jedyne spojrzenie na nie występuje tylko pod kątem seksualnym, w sumie jak u faceta. Gorzej, czuję pogardę do większości kobiet, szczególnie tych typowych, starających się za wszelką cenę podobać mężczyznom i robią z posiadania go u swojego boku cel życia, co ja uważam za żałosne i przegrańcze. Drażnią mnie. Tematy małżeństwa, ciąży są mi zupełnie obce. Od tego pierwszego odcięłam się już dawno, odchodząc od kościoła. Nudzę się, słuchając wywodów znajomych o próbach poderwania i zwrócenia na siebie uwagi jakiegoś faceta, nudzą mnie typowe związki heteroseksualne. Ta jednoczesna pogarda a pociąg seksualny do płci żeńskiej właśnie burzą mój mit o własnym lesbijstwie, a nawet biseksualizmie, bo nie wiem, jak te sprzeczności można połączyć, gdybym brała pod uwagę związek z kobietą. Lubię przejmować władczą i dominującą rolę. Tym bardziej mam wahania z powodu mojego pierwszego i ostatniego jak na razie mini związku, który był toksyczną porażką i cieszę się, że szybko to zakończyłam - dziewczyna była rozlazła emocjonalnie, miała spapraną przeszłość, nie chciała sobie z tym radzić, najchętniej rzuciłaby się i oddała każdemu, ponadto miała skłonności do uległości oraz...facetów starszych o 35-40 lat, dzięki czemu zresztą obie wkręciłyśmy się w dosyć dziwną i niebezpieczną sytuację. Seks z nią był ohydny, odrzucił mnie od niej na amen. Jednocześnie nie mogłabym być z typowym, dojrzałym mężczyzną ze skłonnościami do dominacji nad kobietą, nawet niecelową i niekoniecznie objawiającą się na każdym kroku. Nie mówię tu o jakichś spaczeniach, ale realizacji typowych stereotypów kulturowych. Z mężczyzn urzekają mnie tylko ci kobiecy, najczęściej zresztą homoseksualiści, przy których włącza mi się syndrom samarytanki i chęć objęcia ich czułością, opieką. To jest dosyć skomplikowane i nie do końca wiem, jak mam na to patrzeć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kurcze. Nie wiem, co ze sobą zrobić w ostatnich dniach. Czy to wszystko się dzieje przez to, iż skończyło mi się opakowanie euthyroxu skutkiem czego nagle odstawiłam na jakiś czas oraz zwiększyłam dawkę Zoloftu, który, jak zauważyłam, pobudza moją drażliwość, czy...cholera wie.

Jestem w rozterce na temat wszystkiego; przyszłości, mojego zachowania w ostatnich miesiącach, podejścia do ludzi, wszystko nagle stanęło pod wielkim znakiem zapytania. Opuszczam szkołę, bo jednocześnie spałabym po 15 godzin, a z drugiej strony targa mną taka złość i gniew, której totalnie nie potrafię wyładować. Jestem ciągle rozdrażniona, rozkołatana wewnętrznie, nadpobudliwa. Do tego zanikające i pojawiające się objawy grypska nie pomagają.

Dzisiaj z beznadziei "załadowałam" potrójną dawkę Zomirenu, dodałam Zoloft, ale niewiele to wniosło i wciąż czuję się nietęgo. Jutro idę na badania tsh, może to mi da odpowiedź, bo nuż mi się wyniki pogorszyły. Nie znacie jakiegoś pomysłu, żeby to wszystko ogarnąć?

 

Natomiast z takich większych rozważań...

Jak wspomniałam- moja orientacja seksualna to jedna wielka niewiadoma. Z racji tego, iż kobiety w mojej rodzinie przyjmowały rolę męczennic i poddawały mężom całe swoje życie, uzależniały się od nich, myślały stereotypami oraz nie walczyły o siebie, pędząc nudną i ofiarną egzystencję, stałam się od nich zupełnie odmienna- niekobieca, zażarta, za wszelką cenę pragnąca wkupić się w męskie towarzystwo. Nigdy nie czułam się kobietą, jeszcze w podstawówce i gimnazjum z racji defektów urody byłam wyśmiewana, wstydziłam się swojego ciała, teraz natomiast - choć znacznie się zmieniłam na zewnątrz, pozytywnie - odrzuciłam wszelkie próby bycia kobiecą, seksowną, nie chcę tego, przyjęłam zatem bardzo androgyniczny sposób zachowań i ubioru, choć mimo wszystko mam jakiś zadziorny urok. Nie odnajduję się w kobiecym towarzystwie, moi znajomi to w większości faceci i moje jedyne spojrzenie na nie występuje tylko pod kątem seksualnym, w sumie jak u faceta. Gorzej, czuję pogardę do większości kobiet, szczególnie tych typowych, starających się za wszelką cenę podobać mężczyznom i robią z posiadania go u swojego boku cel życia, co ja uważam za żałosne i przegrańcze. Drażnią mnie. Tematy małżeństwa, ciąży są mi zupełnie obce. Od tego pierwszego odcięłam się już dawno, odchodząc od kościoła. Nudzę się, słuchając wywodów znajomych o próbach poderwania i zwrócenia na siebie uwagi jakiegoś faceta, nudzą mnie typowe związki heteroseksualne. Ta jednoczesna pogarda a pociąg seksualny do płci żeńskiej właśnie burzą mój mit o własnym lesbijstwie, a nawet biseksualizmie, bo nie wiem, jak te sprzeczności można połączyć, gdybym brała pod uwagę związek z kobietą. Lubię przejmować władczą i dominującą rolę. Tym bardziej mam wahania z powodu mojego pierwszego i ostatniego jak na razie mini związku, który był toksyczną porażką i cieszę się, że szybko to zakończyłam - dziewczyna była rozlazła emocjonalnie, miała spapraną przeszłość, nie chciała sobie z tym radzić, najchętniej rzuciłaby się i oddała każdemu, ponadto miała skłonności do uległości oraz...facetów starszych o 35-40 lat, dzięki czemu zresztą obie wkręciłyśmy się w dosyć dziwną i niebezpieczną sytuację. Seks z nią był ohydny, odrzucił mnie od niej na amen. Jednocześnie nie mogłabym być z typowym, dojrzałym mężczyzną ze skłonnościami do dominacji nad kobietą, nawet niecelową i niekoniecznie objawiającą się na każdym kroku. Nie mówię tu o jakichś spaczeniach, ale realizacji typowych stereotypów kulturowych. Z mężczyzn urzekają mnie tylko ci kobiecy, najczęściej zresztą homoseksualiści, przy których włącza mi się syndrom samarytanki i chęć objęcia ich czułością, opieką. To jest dosyć skomplikowane i nie do końca wiem, jak mam na to patrzeć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×