Skocz do zawartości
Nerwica.com

zaburzenia osobowości (cz.II)


Gość paradoksy

Rekomendowane odpowiedzi

Amelko, dziękuję!!! magisterka... :zonk::zonk::zonk:

 

-- 29 cze 2011, 18:10 --

 

Prosze doradzcie

 

Proszę bardzo, moja rada: przestań się nad sobą użalać, nakręcać i skupiać na objawach, pisać w kółko o tym samym, bo w ten sposób nie masz szans na zakończenie tego cierpienia. Po co Ci takie życie? Zacznij w końcu poruszać na terapii inne tematy niż pustka, cierpienie, nawet, jeśli na razie nie budzi to emocji, mów o swojej rodzinie, cokolwiek. Poszukaj takiego terapeuty przed którym będziesz chciała się otworzyć. Albo inaczej: wypróbuj najpierw wszystkie możliwe leki i metody biologiczne, aby stwierdzić czy pomagają, a jak nie pomagają to już będziesz miała pewność, że to nie w biologii pies pogrzebany. Ale nie użalaj się BO TO NIC NIE DAJE.

 

to jest najlepsza rada dla Ciebie, Olu. też jestem tego zdania co naranja. jeśli nie przestaniesz się koncentrować na samych objawach i cierpieniu z powodu nieodczuwania to nigdy z tego nie wyjdziesz, bo to do niczego nie prowadzi. :(

 

Kasiu, gratuluję udanej rozmowy na dzienny!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja już nic nie rozumiem. Dosłownie. Bo czuję się Naranja tak jak tom opisałaś w swoim poprzednim poście na poprzedniej stronie. Ja mam chyba naprawdę obsesję, bo przeszło mi przez myśl "o kurde, a może Naranja też ma schizofrenię prostą lub jakieś inne dziadostwo, a zaburzenia osobowości to tylko dodatek". Potem jak przeczytałam o zablokowaniu wydzielania serotoniy w mózgu też mi się to wydawało logiczne. Ale jeśli to jednak jest depresyjne, to czyżbyśmy obie były totalnie lekooporne? I Ty nie myślisz o ketaminie? A jeśli Kaków Ci nie pomoże? (nie daj Boże, tego Ci nie życzę) to czy nie będziesz myśleć o ketaminie, solianie, fluanksolu, czymś co się stosuje na leooporną depresję? Już nie wpoeim o elektrowstrząsach, bo o tym to nawet ja na razie nie myślę. Ja do tego wszystkiego co napisałaś bym dorzuciła to wszeograniające uczucie pustki - i ja sobie dziś zdałam sprawę, że ja je dosłownie jakby fizycznie czuję w sercu. To była strona bilogiczna

Ale faktycznie - jakby jechać od psychologicznej...to jak wytłumaczyć Twoje odblokowanie po szpitalu (nawet jeśli było one leciuchne, ale było)...jak wytłumaczyć moje 2 kilkugodzinne odblkowania - jedno w listopadzie w kościele i drugie teraz niedawno też w kościele co Wam pisałam...jak wytłumaczyć, że jak raz poszłam na spacer z moim byłym (oczywiście ZMUSIŁAM SIĘ), to potem tak fajnie mi się szło, że nawet nie chciałam wracać (choć nie czułam tak jak dawniej radości z przyrody, ale było nawet miło)...może gdybym się jakimś cudem nie kontrolowała (podświadomie oczywiście), to może czułabym choć trochę więcej...no naprawdę ja już nie wiem co myśleć...

U mnie to w ogóle tak było jakbym ja coraz bardziej zmęczona życiem była...ale jeszcze miałam uczucia, potrzeby, seksualność i to wszystko tylko cierpiałam na straszną bezsenność...dawali mi neuroleptyki, ale ja wiecznie zmęczona i niedospna byłam (tak jest po neuroleptykach) i z tego poodu odpuszczałam wiele rzeczy...a może to była tylko przykrywka, może to zmęczenie tuszowało mi jakieś inne procesy które zachodziły w mojej głowie...

No naprawdę...przeczytałam dokładnie to co opisałaś i jestem w kropce....rozdarta między biologią, a psychologią, choć to żadne rozdarcie, bo od dawna wiadomo, że biologia wplywa na samopoczucie psychologiczne, a z kolei psychoterapia jest udowodnione, źe wpływa na biologię.

I do tego mamy w sumie jakiś problem z mamami, a ne pewno miałyśmy w dzieciństwie.

Kurczę, jestem w kropce...a powiedz mi nigdy nie miałaś innych diagnoz? Nikt nigdy nie podejrzewał schizofrenii, osobowości schizoidalnej czy zaburzeń schizotypowych? Właściwie to jaką masz diagnozę? Zaburzenia osobowości jakie?

Bo ja mam kolekcję diagnoz ( jest się czym pochwalić - wyminiam jak mnie kolejno lekarze i szpitale diagnozowali) nerwica, zaburzenia depresyjno -lękowe , osobowość anankastyczna ( to było na początku), osobowość chwiejna emocjonalnie typ impulsywny, psychoza skąpoobjawowa, zaburzenia osobowości mieszane ( to na oficjalnej diagnozie w IPINIE czyli chyba najbardziej wartościowe, z tym, że wtedy nie było ze mną aż tak źle jak teraz, bo jeszcze trochę czułam, w tym rzeczy przyjemnych), schizofrenia, zaburzenia schizotypowe, osobowość borderline, znów zaburzenia osobowści mieszane, osobowość histrioniczna (to w Kakowie), depresja endogenna+borderline state (nie mylić z osobowością), ciężka depresja, ciężka depresja, ciężka depresja wynikająca z osobowości borderline, depresja +zburzenia nerwicowe , ciężka depresja, a ostatnio psycholożka stwierdziła, że przede wszystkim depresja i lęk, a zaburzenia osobowści w tle (przedtem twierdziła, że jestem borderline, ale chyba po bliższym poznaniu mnie uznała to za nonsens)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

brak uczuć, jak jeździsz po różnych psychiatrach i pewnie sporo za to płacisz to weź Ty się zbadaj na tą boreliozę. :roll: czytając to, co piszesz widzę dużo podobieństw u siebie jeśli chodzi o uczucia i kontakt z nimi. a pamiętam jak było inaczej..., jeszcze 2 lata temu zanim uaktywniła mi się borelia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie, ja jednak nie potrafię się oprzeć tej myśli...myślę jak New-Tenuis....dzieciństwo to jedno...ale w tym jest jakaś biologia...coś jest z nami nie tak - przepraszam, ale tak przynajmniej myślę w odniesieniu do siebie...ludzie mieli milion razy gorsze dzieciństwo niż ja, bo co z tego, że były kłotnie, jak geneeralnie mnie rodzice kochają nad życie...mój pradziadek dwie wojny przeżył, miał tak ciężko pod każdym względem, a w zdrowiu psychicznym dożył 83 lat (potem zmarł)...moja babcia jak wojna wybuchła miała 18 lat i jak samoloty bombardowały to w jednym dniu osiwiała, jej ojca wywieźli gdzieś do obozu jenieckiego...z siostrą nie miała kontaktu przez kilka lat, matki w ogóle nie miała - a teraz ma 92 lata i zachrzania jak dwudzistolaatek. CO dzień zakupy, obiadek, zaprawy, telwizor, gazety, działka, 2 razy w roku wczasy... mój drugi dziadek musiał przez wojnę mieszkać w kurniku, na jego oczach (miał 10 lat) mordowali ludzi, jako dziesięciolatek wiózł na koniu harcerzy w nieznane, potem się zgubił, koń go sam przyprowadził do domu, potem miał ciężkie życie i dziś ma 80 lat i chodzi radosny...to nie tylko psychologia jest - tak mi się wydaje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie, ja jednak nie potrafię się oprzeć tej myśli...myślę jak New-Tenuis....dzieciństwo to jedno...ale w tym jest jakaś biologia...

W tym jest 100% biologii i chemii, bo cali składamy się (jak zwierzęta) z narządów, które determinują nasze życie. Ale na mózg można wpłynąć poprzez rozmowę, dlatego jest zalecana psychoterapia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tarczycę badałam kilka razy, bo każdy lekarz, do którego trafiam bacznie przygląda się mojej tarczycy, bo ona jakoś specyficznie wygląda. zawsze wychodzi idelanie. Raz wyszła źle, ale wtedy kazali mi jakieś dodatkoe na f zrobić i wyszło dobrze. Boreliozę jeszcze zbadam tym westren blot jak będę miała więcej siły psychiznej...bo przyznam, że już nie mam... macie jeszcze jakieś propozycje chorób somatycznych, które mogą sprawiać, że człowiek wariuje? Może HIV? Ciągle chce to zbadać, wszak byłam w tylu szpitalach, gdzie pełno syfu, ale brakuje mi odwagi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja podjęłam decyzję ,że idę na studia na fizjoterapię :105: w Gdańsku.Od poniedziałku idę do pracy i dostałam rentę na 2 lata więc bede miała jak płacić za studia...zaczyna się układać...Mam nadzieję...

:great:

 

-- 29 cze 2011, 18:53 --

 

brak uczuć, mózg może być chory bez dodatkowych chorób somatycznych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

A w mózgu mi się nic nie zablokowało. Biorę antydepresanty, brałam chyba wszystkie w max dawkach, różnych zestawieniach, nic nie pomogło. Bo nie w chemii mózgu pies pogrzebany. Ja po prostu czuję się nieprawdziwie sama ze sobą, nie czuję się ważna dla samej siebie, nie czuję, że moje życie jest coś warte, mam poczucie winy jak myślę o swoich potrzebach, emocjach, więc staram się nie dawać im prawa do głosu. W dużej mierze przyczyniła się do tego ostatniego (być może "na dokładkę" do przeszłości) moja ostatnia "terapia", gdzie terapeuta wrzeszczał na mnie lub docinał, że jestem egocentryczna, narcystyczna i egoistyczna, bo mówię i myślę o sobie. Dopiero teraz zaczynam to łączyć z tą terapią i jestem w szoku, jak trudno mi się od tego uwolnić, praktycznie teraz jakakolwiek myśl, że chciałabym coś DLA SIEBIE, że chciałabym dobrze dla siebie, jakąś przyjemność itp. jest nie do wytrzymania... krzyczy mi w głowie "egoizm!"... No ale na dobrą sprawę to się wzięło z dzieciństwa. Nie czułam się ważna i wartościowa taka, jaka jestem i absolutnie nie potrafię tego poczuć teraz, wmówić sobie, etc. Nie wiem, jak mogę walczyć o siebie, od razu mam myśli i poczucie, że to egoistyczne albo nieważne. Bardzo mocno brak mi poczucia bliskości i jakiekolwiek nawet minimalne przejawy niezrozumienia, odrzucenia, kopa, racjonalizowania oraz chłodu powodują we mnie myśli samobójcze, bo trudno mi to wytrzymać.

 

No tak....zupełnie jak ja...jesli tylko chce cos dobrze dla siebie od razu czerwona lampka egoizm...

ze dzieci ze dom ze maż ze świat ze planeta.....a ja przy okazji jak czasu i chęci starczy a nie starcza.... :(

odwieczne texty mamy ile to ona dla mnie poswieciła....i ona nie wie skąd ja jestem taka egoistka (?)

a jak mi sie trafi taki pseudoterapeta .... ze tez nie uciekłas od niego od razu....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja, ale takich rzeczy się nie czuje, jak serotonina się wydziela w mózgu. Jak się wydziela, człowiek czuje się ok.

 

Ojej, sądzisz, że wystarczy jakiś hormon w mózgu do pełni szczęścia? I że głównym powodem bólu istnienia jest jego niedobór? Nie zgadzam się. Istnieje cała masa problemów, które powodują okropny nastrój i cierpienie, a nie po prostu neuroprzekaźniki. Można bardzo przeżywać żałobę, śmierć, rozstanie, chłód ze strony bliskich osób, nienawiść do siebie, brak poczucia oparcia w sobie, poczucie niespełnienia, bezwartościowości, opuszczenia i całą masę rzeczy, które oceniamy jako ważne, a odczuwamy bolesny ich brak albo takie trudności w byciu z ludźmi, których nie potrafimy rozwiązać albo takie rany, które bolą za bardzo. Coś, co potrafi przytłaczać tak bardzo, że aż się traci ochotę do życia.

 

Na Ciebie te leki najwyraźniej nie działają. Pytanie tylko, dlaczego. :roll:

 

Ja już sobie na to pytanie odpowiedziałam. Przeszłam wszystkie możliwe antydepresanty i nie tylko. Czasem nastrój był ciut lepszy, ale to było takie sztuczne, no i nie pomogło mi w rozwiązaniu moich trudności. Mnie bolą konkretne rzeczy i konkretne sprawiają emocjonalne problemy. Żaden antydeprech nie sprawi, że wróci mi poczucie wartości, godności, żaden antydeprech nie określi mi preferencji seksualnych, żaden nie rozwiąże trudności emocjonalnych w byciu z ludźmi, ŻADEN LEK NIE NAUCZY MNIE BLISKOŚCI Z DRUGIM CZŁOWIEKIEM I SZACUNKU DO SIEBIE.

 

Po co się w koło babrać w dzieciństwie?

 

Muszę Ci powiedzieć, że trochę mnie zabolało, może nawet zirytowało to zdanie. Dlatego, że czuję, że ważne jest dla mnie wracanie do mojego dzieciństwa i czuję, że potrzebne (a jednocześnie wstydzę się, że to robię - m.in. ze względu na to, że sporo osób wypowiada się właśnie tj. Ty - ale ja widzę w tym podskórny lęk przed własnym dzieciństwem, ochronę jego wizji, obronę rodziców, etc.). Ważne dlatego, bo to są korzenie mojej tożsamości, tego, jaka jestem tu i teraz. Próbowałam przez parę lat zmieniać pewne rzeczy, emocjonalne trudności bez odniesienia do przeszłości i relacji z rodzicami - nie udało się. Wiesz, ja zaczynam czuć i widzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Że po prostu z powodu tego, że moi rodzice nie zapewnili mi odpowiednich emocjonalnych warunków to zdusiłam w sobie całą gamę uczuć i one teraz się za mną ciągną i wracają w przeróżnych sytuacjach na zasadzie podświadomych skojarzeń. Uczucia z przeszłości. Coraz lepiej widzę, że tu i teraz w dalszym ciągu kieruję do ludzi oczekiwania, jakie miałam wobec matki; że przenoszę na ludzi takie emocje, jakie miałam wobec matki (jako dziecko mało); że ciągle próbuję "naprawiać" przeszłość wpakowując się w takie relacje, w których próbuję odgrywać znowu to, co z matką w przeszłości. I to nie jest kwestia woli, ale emocji. Nie da się tego od siebie odsunąć, to trzeba przetrawić, dopuścić w końcu te emocje do głosu, przywołać sytuacje, które je de facto wzbudzały. Bo tłumienie tych emocji to wieczne napięcie, derealizacje, lęki, doły. A one same nie poznikają, a już na pewno nie poprzez powiedzenie sobie "Teraz jestem dorosła". Kiedyś, aby zachować dobry obraz matki, przerzuciłam złość na nią na siebie samą - i mam to do dziś - to ja jestem ta zła, niedobra. Poczucie wartości i samoocena leży. Mam poczucie nieadekwatności. Aby zdjąć z siebie złość do siebie samej potrzeba ulokować ją we właściwym źródle, przywrócić ład. Aby w końcu przeszłość przestała na mnie ciążyć to trzeba ten ciężar z siebie zdjąć, zdjąć te emocje, powiązać je z konkretnymi sytuacjami, chyba inaczej nie da się tak autentycznie przeszłości domknąć. A do mnie dopiero teraz dochodzą typowo dziecięce emocje, których kiedyś nie mogłam sobie uświadomić: poczucie opuszczenia, poczucie osamotnienia, poczucie winy, poczucie, że nie można mnie kochać taką, jaka jestem naprawdę, ogromny żal z tego powodu i przerażenie, a także złość czy wręcz nienawiść, rozpacz, poczucie, że "zabieram powietrze" mojej mamie (a tu i teraz - innym ludziom), poczucie niezrozumienia, tęsknota za bliskością i ciepłem, poczucie zignorowania, zdrady, poczucie bycia gorszą bo nie miałam ojca, rozpacz, że byłam ewidentną wpadką, która przyczyniła się do rozejścia rodziców, poczucie ogromnej obcości, chęć troski i zaopiekowania, poczucie winy, że istnieję, że mam emocje. Od tego nie da się odciąć "od tak", nie "babrając się" w tym, jak to ujęłaś. Tego się nie da przeskoczyć na rozum i siłą woli, bo rozwój emocjonalny tak nie przebiega. Emocjom trzeba dać czas. Inna sprawa, że kwestię dzieciństwa trzeba przetrawić emocjonalnie, poczuć to wszystko, bo od samego gadania o tym się nie wyzdrowieje, z intelektualnych pogaduszek nie wynika nic. Tak to można do usranej śmierci opowiadać o dzieciństwie, sądząc, że się je przerabia.

 

A propos ciekawy artykuł odpowiadający na Twoje pytanie:

http://www.warsztaty-zakroczym.eu/?o-wplywie-dziecinstwa-na-zycie-dorosle,38

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TO ja tak nie mam. Ja nie mam zaniżonego poczucia wartości, żalu do siebie czy troski o innych. To byłyby konretne uczucia. Ja nie czuję takich rzeczy.

Za to czuję w tej chwili potworne, ogromne przerażenie, że nic mi już nie pomoże, że zawsze będę tak cierpieć. Że jutro się obudzę i będzie to samo. BO jest codzień. I właśnie rozmawiałam z moją ciocią i ona znowu, że to psychologiczne. I że wina psychologów. A psycholozy się rozbijają o to, że ja nie czuję...że mogę mówić o dzieciństwie i byciu postrzeloną w nogę i nie wiem co jeszcze i nie czuję nic.ALe się boję - bo lęk taki rozlany po całym ciele czuję. Że tak będzie już zawsze.Boże...do dziś jadłam wieczorami stiolnox - i on likwidował lęk i nawet budził uczucie nadziei. Rozluźniałam się wieczorem, miałam głupią nadzieję, że to się utrzyma do jutra. A dziś wracam do olanzapiny. I już mnie nic nie rozluźnia. I jest we mnie cała masa przerażenia. Nie umiem w sobie wzbudzić choćby myślowo nadziei. Bo właśnie mi ciocia powiedziała "Ola, ale Ty brałaś już 20 antydepresantów". I Kaków też wykorzystałam. I inne terapie...

 

-- 29 cze 2011, 20:40 --

 

Dla mnie to jest biologia. COś się we mnei psuło, czułam coraz mniej, aż w końcu przstałam prawie zupełnie. Chyba, że lęk (podświadomy) zdusił wszelkie uczucia...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TO ja tak nie mam. Ja nie mam zaniżonego poczucia wartości, żalu do siebie czy troski o innych. To byłyby konretne uczucia. Ja nie czuję takich rzeczy.

 

Hmm. Wiesz, ja też nie czuję konkretnych uczuć, w każdym razie najczęściej. W ciągu tych lat zdarzyło mi się to kilka-kilkanaście razy. Zazwyczaj reaguję objawami albo te uczucia są baaaardzo rozmyte. Rzadko kiedy mogę powiedzieć, że czuję konkretną złość albo żal. Ja jestem dość mocno emocjonalnie przyblokowana.

 

Raczej jest tak, że w jakiejś sytuacji albo przy jakimś zachowaniu mamy i innych albo przy danym temacie poruszanym na sesji, gdy to jest trudne, to zaczynają mi się nasilać objawy, czyli jeszcze większe odrywanie się od uczuć. Czyli np. nasila się derealizacja, depersonalizacja, poczucie obcości ciała, poczucie nieistnienia, niemal tracenia świadomości, silny ból głowy, mocne napięcie mięśniowe, poczucie bezsensu, "pustka" albo uogólniony ból psychiczny. Więc ja też raczej nie odczuwam konkretnych emocji, tj. żal, złość, smutek, tęsknota. Bardziej uciekam w objawy. Tyle, że ja sobie zdaję sprawę, że są to objawy emocji. Pustka jest objawem oderwania od emocji. Ja tez mam problem tego typu, że NIE CZUJĘ, tylko CHORUJĘ. No ale widzę powiązanie nasilenia moich stanów z tym, o czym się mówi i co się dzieje. Martwi mnie potwornie tylko to, że to nie idzie w drugą stronę, że nie czuję. A jak już coś się pojawia to są to uczucia przykre, ale też niekonkretne raczej - poczucie osamotnienia, opuszczenia, zignorowania. Konkretną złość to czułam parę miesięcy temu i było to tak silne, niebezpieczne i przerażające odczucie, że nie dziwię się, że moja psychika się od tego odcina.

 

Być może masz podobnie, jak ja: rzadko albo wcale nie odczuwasz złości, smutku, strachu, tylko takie uogólnione cierpienie i pustkę. Takie rozmycie i oderwanie od KONKRETNYCH emocji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja, ale takich rzeczy się nie czuje, jak serotonina się wydziela w mózgu. Jak się wydziela, człowiek czuje się ok.

 

Ojej, sądzisz, że wystarczy jakiś hormon w mózgu do pełni szczęścia?

Tak właśnie sądzę. Bo jakbyś się dobrze czuła, wyszłabyś do ludzi, poszła na studia, na imprezę, do kina. I wtedy naprawdę byłabyś szczęśliwa. Bez serotoniny czujesz się ciągle zmęczona i czujesz, że oblepia Cię beznadzieja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak właśnie sądzę. Bo jakbyś się dobrze czuła, wyszłabyś do ludzi, poszła na studia, na imprezę, do kina. I wtedy naprawdę byłabyś szczęśliwa. Bez serotoniny czujesz się ciągle zmęczona i czujesz, że oblepia Cię beznadzieja.

 

 

no ale gdyby to było takie proste to nie byloby nieszczęśliwych oblepionych ludzi....chyba....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja, przepraszam, ale mnie również rodzice nie zapewnili dobrych warunków, a jakoś żyję. W obecnej sytuacji czuję się bardzo szczęśliwa. Mam ojca alkoholika i byłego narkomana. I co? Mam założyć worek na głowę i schować się pod poduszką? I obwinić za wszystko moich rodziców? A co mi to da? Stanę się przez to szczęśliwsza?

 

Nie wydaje mi się, żeby moje zdanie było napastliwe.

 

-- 29 cze 2011, 19:55 --

 

Tak właśnie sądzę. Bo jakbyś się dobrze czuła, wyszłabyś do ludzi, poszła na studia, na imprezę, do kina. I wtedy naprawdę byłabyś szczęśliwa. Bez serotoniny czujesz się ciągle zmęczona i czujesz, że oblepia Cię beznadzieja.

 

 

no ale gdyby to było takie proste to nie byloby nieszczęśliwych oblepionych ludzi....chyba....

Wiem.

 

-- 29 cze 2011, 19:57 --

 

ŻADEN LEK NIE NAUCZY MNIE BLISKOŚCI Z DRUGIM CZŁOWIEKIEM I SZACUNKU DO SIEBIE.

Owszem, nie nauczy. Takich rzeczy uczy nas życie i inni ludzie. I my sami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No właśnie. Ja te ż tak to odczuwam,że mnie to była bielogia - przez rok stopniowo traciłam uczucia, cały czas tylko czułam lęk i przerażenie co się ze mną dzieje. I to czuję do dzisiaj. a w tej chwili to dosłownie wariuję z tego lęku i rozpaczy. Że jutro będzie nowy dzień i znów będę tak cierpieć. Nie dam rady bez szpitala. Moja mama przynajmniej przyjęła do wiadomosci. Ja widzę nadzieję juz chyba tylko w ketaminie i elektrowstrząsach, ale tych ostatnich się za bardzo boję. Więc boję się, że będę ta cierpieć do końca życia. Zawsze mi się jakoś wieczorem poprawiało. A teraz już nie. Jezu....i jutro to się zacznie od nowa:(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dla mnie to jest biologia. COś się we mnei psuło, czułam coraz mniej, aż w końcu przstałam prawie zupełnie. Chyba, że lęk (podświadomy) zdusił wszelkie uczucia...

 

Kiedyś uważałam o sobie dokładnie tak, jak Ty - biologia, biologia, biologia, neuroprzekaźniki, geny. I dokładnie tak samo jak Ty byłam oporna na inne spojrzenie, nie słuchałam innych, odrzucałam argumenty inne niż biologiczne. Potem teoria, że to marihuana wypaliła mi komórki mózgowe na amen. Potem cały szereg domniemanych chorób neurologicznych i innych. "Przerobiłam" wszystko - SR i inne. Potem wirusy, rzekomy powód mojego zmęczenia. W końcu teoria, że sobie stłukłam głowę za młodu i to na pewno od tego (TK głowy w porządku). Potem zwalałam na moją "genetyczną nadwrażliwość". Albo na to, że "widzę więcej". Co jeszcze... a oczywiście, że pewnie opętana jestem (jak jeszcze wierząca byłam). Oj, czego to ja nie wymyślałam... :shock: ile ja się prochów nabrałam i w jakich ilościach... Dłuuugo opierałam się, aby zajrzeć w dzieciństwo i relacje z rodziną i w pewnym sensie nadal się opieram podświadomie - bo odcinam się od emocji mimowolnie, mam odjazdy od rzeczywistości. Bezsilna się wobec tego odrywania i "pustki" (w konkretnych uczuciach) czuję.

 

Tak więc po części Cię rozumiem. Być może Ty też potrzebujesz przejść taką drogę, jak ja. Spróbować wszystkiego, co biologia oferuje, sprawdzić, czy to działa na Ciebie, czy pomaga.

Ja w pewnym momencie sobie odpuściłam, bo coś zrozumiałam...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

macie jeszcze jakieś propozycje chorób somatycznych, które mogą sprawiać, że człowiek wariuje?

http://en.wikipedia.org/wiki/Depression_%28differential_diagnoses%29

Depresja (inne diagnozy);

Celiakia (nietolerancja glutenu), toczeń rumieniowaty układowy, borelioza, kiła, wągrzyca (b. rzadka), toksoplazmoza, gorączka zachodniego Nilu (to nie u nas), anemia, zespół chronicznego zmęczenia, nietolerancja fruktozy lub laktozy... Nie chcę mi się dalej wypisywać. Kto chce niech sobie przetłumaczy. Chorób do wyboru, do koloru.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×