Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samookaleczenia.


Samara

Rekomendowane odpowiedzi

2 godziny temu, exodus! napisał:

A wy, co o tym sądzicie?

Są różne powody... ale jak wyżej napisałeś te przysłowiowe EMO jest nic jak stereotypowym myśleniem nie mającym pokrycia w rzeczywistości...

Ja już dawno pogubiłam się w tym DLACZEGO. Mój każdy akt autoagresji był spowodowany silnym gniewem, który szukał ujścia. Nie znałam i nadal nie znam innych, sprawdzonych sposobów na ulżenie sobie w tej tłumiącej złości. Co czuję przy tym? Można powiedzieć, że czuję się jakbym wstrzyknęła sobie narkotyk w żyłę. Krew, głęboka rana, adrenalina wydzielana przy tym sprawiają, że czuję się jak na haju. Uspokaja mnie to, delikatnie kręci mi się w głowie. Może to chore, ale uśmiecham się przy tym. Dawno temu straciłam poczucie, że to złe, krzywdzące. Stało się to częścią mnie.

Co z bliznami? Nie kryję i nie eksponuję ich specjalnie. Po prostu są. Nie kryję się z nimi specjalnie. To nie ma sensu. Musiałabym od góry do dołu chodzić zakryta. Tak się nie da, szczególnie latem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 14.02.2020 o 09:02, Heledore napisał:

Ale super, że udało Ci się powstrzymać aż kilka godzin. Oby następnego razu nie było, ale jeśli- na pewno dasz sobie radę.

Co mimo wszystko Cię do tego skłoniło?

 

Ja wiem, że to głupie, ale to była myśl, która cały czas mi siedziała w głowie. Myśl, że ludzie uznają mnie za osobę, która nie powinna być tam, gdzie jest. Za osobę, której umiejętności są poniżej poziomu. A tego się chyba boję najbardziej w pracy. Zawsze miałam (i mam?) problem z niskim poczuciem własnej wartości, które bardzo łatwo zburzyć.

 

10 godzin temu, exodus! napisał:

Czym dla was jest samookaleczanie?

 

Dobre pytanie 🤔 Początkowo była to forma rozładowania napięcia. Później forma karania się. Teraz jest to forma reakcji na sytuacje emocjonalnie dla mnie ciężkie (więc chyba połączenie dwóch pierwszych form). Automatyczna czynność w takch momentach, czynność którą można opóźniać, ale która i tak staje się nieunikniona.

 

10 godzin temu, exodus! napisał:

Często spotykana jest odgórna "fama", że okaleczanie siebie to sposób zwrócenia na siebie uwagi, czyli to przysłowiowe EMO

 

Nie mam w sobie kompletnie nic z Emo 😂 Jestem raczej jego całkowitym przeciwieństwem. Zwrócenie uwagi? Nigdy chyba nie myślałam o tym w ten sposób. Zresztą czyją uwagę mogłabym zwrócić? Otoczenia, które nie jest świadome moich problemów? Nie warto.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, exodus! napisał:

czyli jednak karanie siebie, a jak często masz napady złości/wściekłości?

Teraz nie, kiedyś częściej.

 

1 godzinę temu, exodus! napisał:

ale to dobrze o tobie świadczy, czyli masz w jakiś sposób wyrobiony hamulec, potrafisz to kontrolować..

Potrafię to kontrolować ale jakim kosztem? Kolejną blizną na ręce?

 

1 godzinę temu, exodus! napisał:

podpada to pod masochizm, a co ze sportami extremalnymi?

Bo to jest masochizm. Nigdy nie próbowałam sportów ekstremalnych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, exodus! napisał:

no ale potrafiłaś się powstrzymać, czy jednak nie?

Zależy w jakim jestem psychicznym stanie. Jak jest mi lepiej to mam w sobie jakiś hamulec by nie robić sobie krzywdy, jednak gdy mam gorsze dni to tracę tę kontrolę.

 

1 godzinę temu, exodus! napisał:

bo z tego wychodzi, że znasz konsekwencje swojego czynu, więc masz opory.

Znam konsekwencje, jednak nie zawsze one pomagają.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 17.02.2020 o 12:04, exodus! napisał:

ale dlaczego? pozwól mi zrozumieć, czemu jedyna myśl która przychodzi do głowy w trakcie kryzysu, to ukaranie się kalecząc siebie?

 

Widzisz, z mojej perspektywy to jest bardzo jasne (co tylko pokazuje jak bardzo mam spaczone myślenie): w kryzysie leci mi na łeb na szyję samocena i poczucie własnej wartości. Każda, nawet drobna sytuacja, odbierana przeze mnie negatywnie rośnie do rangi końca świata, wyznacznika udowadniającego moje niedopasowanie społeczne, brak kwalifikacji do zatrudnienia, gdzie pracuję itp. Ławo jest to zrozumieć jak jestem "na górce", myśleć trzeźwo. Ale jak przychodzi "dołek", to racjonalne myślenie nie ma miejsca. Liczą się dwie rzeczy - uwolnienie napięcia rosnącego we mnie i ukaranie się za to, że nie jestem taka jak być powinnam, za popełnione błędy. 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

9 godzin temu, Lilith napisał:

Dzięki. Jest już lepiej. No tak jest właśnie, że jak się wchodzi w nowe leki, to trzeba się liczyć z pogorszeniem. Przetrwałam. Nic sobie nie zrobiłam. Obecnie czuję się całkiem dobrze ;) 

 

Kurcze, zawsze myślałam, że Ty juz te myśli masz za sobą i że nie wracają

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

7 godzin temu, Lilith napisał:

Jak u Was?

 

U mnie drobne nacięcia od czasu do czasu, czasem drobne, czasem głębsze. Ścieżka w mózgu, o której pisze @Lilith działa na pełnych obrotach jak mam dołek. Tyle, że u mnie tendencje autoagresywne się rozwinęły z czasem i to jest nie tylko samookaleczanie :( 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja proponuję założenie wątku: masochizm. Niekoniecznie seksualny. Ból jest zły, ostrzega przed czymś czego należy uniknąć. Pomimo tego ludzie ciągle się na niego narażają. Nawet Bóg straszy karą. Wielu nie lubi siedzieć w pracy a też to robią chociaż zadaje im to ból.

 

Ja chyba samookaleczeniom jestem najbliżej podczas wyciskania pryszczy. Wyższy cel to ładniej wyglądać, ale i tak nieźle boli. Jedyny pozytyw to chęć bycia twardzielem. Jest ból, ale ty jesteś silniejszy. 

 

Gdybym za podstawę życia miał założyć unikanie bólu to jedyne chyba rozwiązanie to sambójstwo.

 

Myślę, że rada na samookaleczenie to akceptacja siebie. Chcemy się ukarać, że jesteśmy jacyś gorsi, czy coś robimy źle. Można być wyrozumiałym. Rodzice też są różni. Mnie nigdy nie bili.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

O, pan z F20 i takie dyrdymały? Po prostu zaakceptować siebie - i już, tak? To może podejdź do *swojej* choroby racjonalnie i przestań mieć urojenia - bez pomocy neuroleptyków. Zastanów się czego chcesz i przestań odczuwać ambiwalencję. Jeśli Twoja tożsamość jest zdezintegrowana, zbuduj sobie nową - przecież powiadają, że człowiek to istota twórcza. Prościzna. Tylko trzeba mieć na uwadze mętnie zdefiniowany "wyższy cel".

Może nie pojmujesz innych ważnych powodów dla których ciężko zaburzeni ludzie się okaleczają; nie bez powodu podkreśliłem na początku kwestię schizofrenii: chodzi o dysocjacjęderealizację depersonalizację. Te stany raczej nie powinny być Ci obce... 

Nawet kilkugodzinne "D/D/D" może być koszmarem. Intensywny fizyczny ból w większości przypadków PRZERYWA te psychiczne stany świadomości. I wbrew pozorom, jest o wiele bardziej znośny. Uchodzi to za bardzo udaną "transakcję". Osoby z nawracającymi flashbackami z traumatycznych przeżyć w końcu dosłownie zaczynają walić głową w ścianę - i odkrywają, że czasami, nawet kosztem rozwalonego czoła - migawki z bolesnej przeszłości USTĘPUJĄ. To też udana "transakcja". A psychoterapeuci muszą kombinować, jak w subtelny sposób przekonać chorego, że nie tędy droga...

 

6 godzin temu, naftan_limes napisał:

Gdybym za podstawę życia miał założyć unikanie bólu to jedyne chyba rozwiązanie to samobójstwo.

 

W naszym przypadku ewentualne samobójstwo wynika po części z racji tej właśnie głęboko zakorzenionej po(d)stawy narzuconej przez EWOLUCJĘ. Jesteśmy genetycznie zaprogramowani, by uciekać od bólu i zagrożenia. Jeżeli uciec się "nie da" - jeden ból zamieniamy na drugi, mniejszy. Ale to już wynik kalkulacji, cechy przynależnej istotom obdarzonym samoświadomością. 

Edytowane przez Neseir

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może nie jest to takie proste. Podałem raczej efekt końcowy niż to jak to osiągnąć.

Też czasem sobie coś powiem. Typu: w medytacji należy zachować milczenie. A potem jak przychodzi co do czego to nie potrafię tego zastosować. A miłość siebie może pomóc, tylko pytanie jak to osiągnąć. Nie ma jakiejś techniki. Często biorę przykład na zwierzakach. Bardzo lubię koty i dzięki temu przymykam oko na ich wady, czasem drapną, czasem coś zrzucą. Mimo to szybko się godzę z tym, bo dostrzegam ich zalety. Przymilają się, mruczą i mają miękkie futerko. Natomiast psów nie lubię tak bardzo. Wtedy dostrzegam ich wady. Głośno szczekają, są głupie, natrętne. Jest dużo większa szansa, że potraktowałbym gazem pieprzowym psa niż kota. 

Podobnie z człowiekiem. Potrafię być bardziej wyrozumiały dla rodziców niż jakiś przypadkowych ludzi. Na tym m. in. ta miłość polega.

Gdyby tylko traktować się jak kota, a nie jak psa. Tyle, że sposobu nie znam. Koty to długoletnia indoktrynacja w internecie, plus opinia mamy i posiadanie kota w domu. Z psami mam gorszą styczność. Miałem postanowienie noworoczne, żeby polubić psy. Na prawdę chciałem, ale okazuje się jednak że bez pewnej psychologii behawioralnej trudno zmienić swoje nawyki i sama wola nie wystarczy.

Co zrobić? Brać psa na spacer. Rzucać mu patyk. Głaskać. Pytanie tylko czy to pomoże. Sądzę że nie. Pytanie więc jak zmienić nastawienie. 

 

Przyznaję, temat samookaleczeń jest mi trochę obcy. Kiedyś tylko uderzyłem silnie uderzyłem pięścią w ścianę, co spowodowało jakiś krwotok. Zrobiłem to miałem nadmiar złości, ale skierowany do wewnątrz. Tak jak czasem chcemy uderzyć wrogą sobie osobę pod wpływem emocji tak też może być z nami. 

A derealizacja i depersonalizacja to mój chleb powszedni. Z tym nic nie da się zrobić. Podobnie jak z głosami. Są tylko leki. Na derealizację stosuję medytację, ale na razie bez większych efektów. Całkowicie rozumiem bezsilność człowieka wobec złożoności własnej psychiki. Ludzie bez problemów mają większą samosterowność i wydaje im się że chcieć to móc. 

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

4 godziny temu, Lilith napisał:

Trzymaj się tam. A jak znosisz całą sytuację odnośnie koronawirusa? Ma jakiś wpływ czy raczej obojętne? 

Raczej źle znoszę. Martwię się o moją mamę... jest w grupie ryzyka... jak jej się coś stanie to ja się psychicznie załamię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Coraz częściej mam ochotę pociąć się by odgonić czarne myśli o tym co może się stać. Jak większość osób tutaj mam bliskich w grupie ryzyka począwszy od męża i córki po babcie i ciotki. Mam wrażenie, że telefon ze złą informacją jest tylko kwestią czasu. Pytanie brzmi tylko kto pierwszy.

W tym roku będę mieć "przedsmak" jak będą wyglądać święta bez babci. Od zawsze jeździłam do niej na śniadanie wielkanocne, a w tym roku dla jej bezpieczeństwa nie mogę jej nawet odwiedzić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 29.04.2020 o 05:55, Lilith napisał:

A ja zaliczyłam potężny ogólny kryzys. Nic sobie nie zrobiłam, ale przez kilka dni praktycznie nie było ze mną kontaktu. Dosłownie jak człowiek widmo. Teraz zaczyna być trochę lepiej. Miałam myśli, żeby coś sobie zrobić, ale na myślach się skończyło. Niedługo minie półtora roku od ostatniego razu.

 

A jak Wy się trzymacie?

 

Szacun dla Ciebie :D  Już wróciłaś do żywych?

Ja mam wzloty i upadki. Szkoda,że wzloty są krótsze od upadków i ciągną się dniami i nocami.

Ale niestety mam trochę problemów na głowie i trochę nasilają mi się myśli negatywne do tego jeszcze te wahania nastroju..idzie zwariować

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jedyne co mnie przed tym do czasu ponieeeekąd hamowało, to fakt że nie mieszkam sam, a no i mam 21 lat, nie tak dawno jeszcze byłem zdecydowanie bardziej zależny od moich starszych. Generalnie chodzi o ukrywanie tego. Nie wiedzieć czemu, upodobałem sobie kiedyś tę lewą rękę, i tę lewą rękę często masakrowałem. Alkohol może i był jakimś zapalnikiem, w zasadzie miałem na prawdę czarne myśli, i byłem przekonany że będę w stanie ze sobą skończyć... na trzeźwo się nie dało, a po nietrzeźwemu jakieś inne emocje we mnie wstępowały - mimo tego że chwilowo zachciewało mi się żyć, to alkohol w jakiś sposób pomagał mi się "uzewnętrznić?", tyle że przed nikim... po prostu nie przypominałem sobie żebym normalnie był w stanie płakać, mimo ciężaru gówna jakie mnie przygniatało, a po alko lało się ze mnie czasami strumieniami. Wtedy też, mimo że nie byłem w stanie odejść, szarpałem sobie ramię tapeciakami, szkłem, i czym tylko miałem w danej chwili możliwość. Problem pojawiał się jak trzeba było gdzieś wyjść, coś zrobić... Nie polecam chodzić w lato z poranioną ręką od góry do dołu, w bluzie, do tego zabandażowaną po całej długości, na wypadek gdyby gdzieś rękaw się podwinął... Piecze, swędzi, szczypie, kuję... do tego cały zapocony.. ajj. Praktycznie mi się to już nie zdarza, ale pewien etap żywota mam za sobą. Generalnie mimo że po każdym razie z pewnych względów żałowałem, i tak się do tego wracało. 

Edytowane przez Kaji

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×