Skocz do zawartości
Nerwica.com

nerwica a rodzina...


mysia

Rekomendowane odpowiedzi

często od rodizny słyszę porady ' zajmij się czymś'' nie myśl o tym' ' będzie dobrze'

im pewnie też jest ciężko - i czasem nie za bardzo wiedzą co powiedzeć i zrobić . U mnie jest tak samo ale już im nie mam tego za złe, chociaz to denerwujące.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wiem że jest im ciężko, na szczeście wszyscy już 'wiedzą o co chodzi' gdy zaczynam się źle czuć. w 99% wywołane jest to nerwicą. dlatego czasami, jak już gdzieś pisałam, 'otrzeźwienie' ( może być nawet podniesinie głosu albo pokazanie że 'nie ma się czego bać', wytłumaczneie mi że to jest wywołane nerwami ) przez moją Mamę często pomaga :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

człowiek nerwica

spoko, tak naprawdę, to nie oni radzą sobie z Tobą tylko Ty możesz przypisać sobie sukces radzenia sobie z nimi. To oni nie potrafią Cię zrozumieć i odpowiedni się Tobą zaopiekować, bo wiadomo, każdy z nas bez względu na stopień poradności i ambicje, nie obejdzie sie bez pomocy bliskich. Najczęściej są to osoby zamieszkujące z nami i to właśnie one powinny nas wspierać najbardziej. My, czekając na zrozumienie bliskich - jak małych dzieci, bierzemy ich pod swoja opiekę. Całkiem nieświadomie ale jakże odpowiedzialnie prawda? :D Zawsze powtarzam, że jestemśmy cenni i wyjątkowi :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

u mnie jest gorzej bo caly czas jest tak ze cokolwiek powiem , ze źle sie czuje itp , to zaraz komentarz " przestan , co ty gadasz" " o ludzie znowu cos" ale poprostu cichy smiech typu " no nei juz nei moge z toba " i jak tu sie potem dalej nei dolowac :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja miałam idealne dzieciństwo. Aż zbyt idealne. Moje zdanie zawsze było święte, to co robiłam zawsze było dobre. Nie miałam żadnych obowiązków, a jako sprzymierzeńców babcię i dziadka. Nikt nawet głosu na mnie nie podnosił. A potem zaczęła się dorosłość. I pierwsze doły. Ludzie podważali moje zdanie, krytykowali mnie. Nie umiałam sobie z tym poradzić i do dzisiaj nie do końca potrafię. Mam 32 lata , a moja mama dzwoni do mnie wieczorami czy szczęśliwie dojechałam z pracy do domu. Nie jestem jedynaczką, mam brata i siostrę, więc nie rozumiem, dlaczego ja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja też miałam problemy z rodzicami, są nieżyciowo porządni i idealni i tego wymagaja od swoich dzieci - aby były w miarę możliwości nieskazielne... do tego moja mama jest bardzo wierzącą osobą, a ja raczej nazwałabym się poszukującą niż wierzącą. Swoich rodziców zawsze wielbiłam i najgorsze co mogłam to ich zawieść...

 

I tak sobie myślałam, że to przez nich, że gdyby byli inni... Gdyby byli mniej toksyczni.

I tu przerwała mi moja psychiatra i bardzo mądrze powiedzała:

 

Każde relacje międzyludzkie (oprócz patologicznych), wszystkie związki, rodziny, przyjaźnie są toksyczne. Problem leży raczej w osobie, która czuje się w danym związku ofiarą i w tym dlaczego tak się czuje.

 

Rozwiązaniem mojego problemu nie była ucieczka z domu, wyprowadzka czy zmiana w rodzicach. Receptą dla mnie było wzmocnienie własnej osobowości, większa pewność siebie, większa szczerość w relacjach i pozbycie się irracjonalnego lęku przed utrata miłości...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja rodzina mnie nie rozumie i chyba nie chce tak naprawdę zrozumieć ,mój brat miał mnie za nienormalną dopiero jak u niego wystąpiły lęki to mi uwierzył że jednak nie kłamałam,a przez tyle lat nie miałam od niego wsparcia.Jeśli chodzi o mojego męża to on nie rozumie tej choroby i tak naprawdę nie chce zrozumieć ,mimo że on sam też ma nerwicę i gdyby zainteresowało go to umiałby pomóc i mi i sobie. Ogólnie gdy chodziłam kilka mniesiecy na psychoterapię to kiedyś mi powiedział ze wstydzi się że jego żona chodzi na grupę wsparcia. Wygaduje mi ciągle że jestem smutna,przygnębiona a chodzę taka odkąd moje dziecko zachorowało na raka, bo nie radzę sobie z tym i boję się ze guz się odnowi. Dzieci czują że,coś się z mamą dzieje ale one wiele mi nie pomogą są jeszcze za małe . Czuję że mąż postawił między nami taką barierę nie do przebicia ja nie umiem do niego dotrzeć,bo jak ja coś mówię to on zaraz sie wyłącza świadomie powiedział mi o tym. Wobec czego ja zamykam się w sobie ze swoimi problemami,bo z bratem ani z matką nie mam dobrego kontaktu,z ich powodu mam nerwicę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Basiu współczuję ci bardzo.Dobrze wiem jak czuje się człowiek,który musi w sobie wszystko dusić z tego powodu,że najbliższym jest niewygodnie udzielić wsparcia.Zdziwiło mnie jednak to,że nie rozumie cię mąż,chociaż sam ma nerwicę.Może to forma obrony,coś w rodzaju-o czym się nie mówi,to to nie istnieje?Na pewno też przeżył chorobę waszego dzieciątka i próbuje walczyć z tym na własny niezbyt chyba rozsądny sposób.Życzę duuużo zdrówka twoim dzieciaczkom i wam obojgu również.Trzymaj się cieplutko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ni cholery.Moja rodzina totalnie nie rozumie(a może nie chce zrozumieć),czym jest depresja.Że to nie jest zwykłe 'nie chce sie'.Że zmieniają sie możliwości poznawcze,pojawia się otępienie,że mogę siedzieć nad książką godzinę,albo dziesięć,a i tak nic z tego nie wyniosę.To traktowanie mnie jak dzieciaka,który symuluje gorączkę,żeby nie iść na klasówkę już mnie nieźle w***** .Najbardziej rozbrajające są teksty w stylu "Przecież,jesteś młoda.Ja w Twoim wieku...".Staram się zrozumieć ,że dla nich to coś nie do ogarnięcia,ale normalny człowiek nie wygłasza sądów o rzeczach o których nic nie wie.Tyle.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z mojego otoczenia bardzo mało osób wie że mam nerwicę. Praktycznie tylko moja mama i mój mąż.

 

I tak jak moja mama mnie rozumie tak mój mąż w ogóle. Nawet w momentach kłótni śmieje się z tego :cry:

 

Z kolei mama rozumie bo sama miała nerwicę. Ostatnio rozmawiałam z nią na ten temat. Pierwszy raz uzewnętrzniłam się tak bardzo, spodziewałam że zbagatelizuje to wszystko, zacznie się śmiać, a ona po prostu zaczęła mnie wspierać, tłumaczyć. Po prostu zachowała się cudownie. Bardzo pomogła i podbudowała mnie ta rozmowa.

 

A mąż? Bardzo boli mnie jego postawa, on nie rozumie jak ważne dla mnie byłoby jego wsparcie :cry: i chyba nie chce tego pojąć. Chciałam żeby obejrzał ten program co leciał ostatnio na tvn style ale nie zmuszę go przecież. :cry:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej.

Mam starszą siostrę, na której rodzice skupili swoją uwagę a ja mogłam robić co chciałam. Właściwie to byłam baaaardzo buntownicza i po paru ostrych słowach po prostu - jak teraz mi się wydaje - trochę się mnie bali. A z czasem uspokoili się, bo udowodniłam im, że choćby nie wiem co się działo, zawsze wychodziłam z tego cała i zdrowa.

Wówczas, jednak widziałam to inaczej. Uważała, że ich nie interesuję, że mają gdzieś to co się ze mną dzieje. Może byłam też trochę zazdrosna o siostrę. Nie wiem. Swoim zachowaniem chciałam ich sprowokować do poświęcenia mi uwagi, ale robiłam to troszkę niezdarnie bo zamiast miłości to wzbudzałam w nich gniew. Z czasem zobojętnieli na moje wybryki.

Ale moje myślenie nie było bezpodstawne. W dzieciństwie doznałam wielu przykrości ze strony babki - matki ojca - która nie życzyła sobie drugiego dziecka no a moi zrobili jej na złość. Mieszkamy wszyscy razem więc swoje usłyszałam i wycierpiałam. Siostra gdy byłyśmy dzieciakami cierpiała na takie zaburzenie związane z zazdrością o rodzeństwo (nie wiem jak to się fachowo nazywa) i cóż tu wiele mówić próbowała mnie parokrotnie zabić. Ojciec całe swoje niespełnione ambicje przelał na mnie ponieważ byłam "mądrzejsza" od siory, więc jego wymagania były gigantyczne. Musiałam być idealna. W końcu tatuś nie tylko pokładał we mnie swoje plany ale i siebie samego: gwałcił mnie. Ale wtedy jeszcze tego nie rozumiałam. Siostra natomiast bimbała w szkole na maxa. A mimo to rodzice skakali wokół niej jak opętani. Pomyślałam, że pewnie to dlatego, że ona jest zgrabniejsza i ładniejsza i wpadłam na pomysł żeby się odchudzać. I tak dziesięć latek w jednym tonie: schudnąć, schudnąć... aby rodzice mnie też kochali. Ale nie ruszyło ich. Potem zaczęły sie jazdy: samobóje, szpitale, karetki pogotowia to w domu to w szkole czy gdzieś na mieście... Alkohol, narkotyki...

Cztery lata temu poznałam Qube. On i jego rodzice właściwie siłą wlekli mnie do psychiatry. A ten skierował mnie do szpitala psychiatrycznego. W dniu, w którym wyjeżdżałam do szpitala, ojciec i jego matka - moja babka - wyparli się mnie i "wydziedziczyli". Na odchodne powiedzieli, że nie życzą sobie aby ktokolwiek się dowiedział, że mają w rodzinie wariatkę.

Minął miesiąc, dwa... Zmienił mnie szpital. Wróciłam do domu spodziewając się zmienionych zamków w drzwiach i głuchego telefonu ale było inaczej. Rodzice zmienili się o 360 stopni. Długo jeszcze trwało zanim się dogadaliśmy ale teraz żyjemy bardzo zgodnie. Jest nam dobrze razem. Nawet babka zmieniła poglądy.... I z siostrą świetnie się rozumie.

Szkoda tylko, że musiało to trwać aż 22 lata, zanim poczułam że mam rodziców a oni że mają drugą córkę...

Gdybym wcześniej wiedziała postępowałabym zupełnie inaczej... Szczera spokojna rozmowa oszczędziła by wszystkim lata cierpienia...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ktoś mi kiedyś napisał, że gdy się dorasta to nie należy pozwalać rodzinie na podejmowanie decyzji które dotyczą mojej osoby... dlaczego? Bo będzie coraz gorzej, będą manipulować moją osobą, przyzwyaczaja się, że dorosła osoba która wychowali, jest na ich usługach, wieczny dług wdzieczności życia... Ty też zasłużyłaś na SZCZĘŚCIE!!!

 

Nie wiem ile masz lat ale może nadszedł już czas, żeby odciąć się od rodziny...? Sama jestem na granicy takich decyzji... Bo niestety "Nie ma nic w co mogłabym wierzyć... Nic dobrego nie ma tu... dobrze umie tylko czekać, nie wiem jak uciec stąd..."

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

pfompfel świetnym wyjściem są studia. Ja właśnie chcę w ten sposób się uniezależnić. Wyjeżdżasz do innego miasta, musisz być samodzielna, rodzice nie mają wpływu na twoje decyzje, jak dobrze pójdzie to w trakcie studiów znajdziesz pracę i jesteś urządzona. Wiadomo - problemem są pieniądze, ale to dobra inwestycja pod wieloma względami... i już Ci potencjalnie niewiele do niej zostało.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tak.. tylko musze sie najpierw dostać na te studia... :( a z moimi wynikami to wątpie... (tak, tak - nie znam ich a juz przypuszczam..)

po drugie, wiem, że jeszcze pod koniec tego roku, mój chłopak chce się oświadczyć, rozpoczynamy równiez rozbudowe jego domu... - w tymroku bedzie robiony plan i przede wszystkim wniosek o POZWOLENIE na rozbudowę...

 

Mam równiez wiele dylematów bo kupiłam sobie psa - spełniłam swoje marzenie które było ze mna od dziecka... Pare tyg temu matka mi powiedziała, że mam nie mysleć, ze wyjade sobie na studia i psa zostawie bo ona karmić go nie będzie... - czyli znów problem bo nie jestem w stanie okreslic czy znajde mieszkanie w którym bede mogła zostawić bez problemu psa... TANIE mieszkanie w Gliwicach badz Sosnowcu... :(

 

Rodzina ciagle kłody pod nogi daje i utrudnia... - chociaz sama jestem winna jesli chodzi o psa... przeciez nie miałam prawa spełnić swego marzenia, miałąm zostać sama i ciagle płakać do ścian, najlepiej z ksiazkami...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

po drugie, wiem, że jeszcze pod koniec tego roku, mój chłopak chce się oświadczyć, rozpoczynamy równiez rozbudowe jego domu... - w tymroku bedzie robiony plan i przede wszystkim wniosek o POZWOLENIE na rozbudowę...

A jednak jest wyjście. Po prostu cierpliwości!

tak.. tylko musze sie najpierw dostać na te studia... Sad a z moimi wynikami to wątpie... (tak, tak - nie znam ich a juz przypuszczam..)

Nie mów hop, zanim nie przeskoczysz

Nie mów bęc, zanim nie upadniesz ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie też się wydawało przez wiele lat, że mama za bardzo na mnie wpływa i przez to sobie z wieloma rzeczami nie radzę. Dopiero niedawno odkryłem, że to była tylko moja wymówka. Szukałem winnego, a trudno było mi wskazać na siebie samego i przyznać się do własnej nieporadności. Padło więc na najbliższą osobę. Dokładnie przyjrzałem się więc relacjom między moimi ciotkami i wujkami, a ich dziećmi i zauważyłem, że miałem więcej swobody niż moi kuzyni. Im nic się nie dzieje i nie narzekają, a mnie wciąż coś nie gra. Nie mogło być tak, jak oczekiwałem, że mama zostawiłaby mnie samego z moimi sprawami. Rodzice tak nie postępują, a zwłaszcza kiedy wiedzą że dzieje się coś złego z ich dzieckiem. Nie wszystko, co uważałem za złe, takie było, tak się mi tylko wydawało.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestes nieporadny zyciowo- trzymasz sie rodziców, chcesz sie od tego uwolnic, ale brak ci sily, zeby życ wlasnym życiem i na własny rachunek-czas płynie, a nic się nie zmienia, nic nie wychodzi tak jak powinno, wycvzuwasz zniecierpliwienie z ich strony,miotasz się miedzy wdzięcznością do nich,że cały czas ci pomagają, daja kase i w ogóle, a złoscią ,że w sumie za tę kasę oczekują rezultatów np. w postaci skonczenia studiów i rozpoczęcia samodzielnego życia, a tu znow jakies jazdy, problemy, czas płynie, cisnienie rośnie, każdy przyjazd do domu to kłotnia, łzy mamy z byle powodu..to jest moje życie ostatnio :? Ehhh..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja juz jestem dorosla, ale nadal mieszkam z rodzicami, rodzenstwo sie wyprowadzilo. Ale do tej pory pamietam jak sie ze mnie wysmiewali, ze jestem dziwna. W rodzicach i tak nei mam oparcia, jak staralam sie im opowiedziec (jak bylam mniejsza) co sie ze mna dzieje, o moich lękach, oni uważali ze to przejdzie i ze to nic takiego. Faktem jest to ze do tej pory (mam 23 lata ) nei przeszlo a nawte sie nasila, w przedszkolu zwymiotowalam i do tej pory pamietam jak wszyscy sie ze mnie smieli. Do tej pory nie jem normalnie, tzn jak ide do ludzi, jade autobusem, do szkoly, - potrasie do wieczora prawie nic nie jest, zeby nei zwymiotować. Nie jem przy ludziach, bo by mi sie zaraz zrobilo niedobrze, sprawdzam na kazdym produkcie date zeby sie nie zatruc, nei jem w barach ktorych nie znam.

Pamietam ze moim marzeniem w dziecinstwie bylo pojscie do psychologa, ale rodzice mi wmoiwli ze wszystko jest ze mna dobrze i ze tam chodzą tylko "wariaci". Kiedy dorosłam sama poszlam do psychologa ale teraz mi to juz nic nie dalo, leczylam sie ze 2 lata i nie widzialam efektow. To sie wsyztsko utrwaliło w mojej głowie. Moje życie to koszmar, a wystarczyloby zeby rodzice mnie zabrali do pscyhologa jak widzieli ze ze mna jest cos nie tak, ( nei jadlam normalnie, plakalam, uciekalam ze szkoly, prawwie z domu nei wychodzilam).

 

W zyciu musicie liczyc na siebie, mi nitk z rodziny nei pomogl, a wrecz przeciwnie, wysmiewano mnie. Idzcie jak najszybciej na terapie poki to wszystko sie nei utrwali :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×