Skocz do zawartości
Nerwica.com

Natręctwa myśli...


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

Mam tak samo...Tak cię zakręci ta myśl, że aż zaczynasz w nią wierzyć, a po chwili znów sobie uświadamiasz, że to wcale nie chcesz miec tej choroby, w moim przypadku że nie chcę się zabić...Świat jest taki piękny, a nie można się nim cieszyc przez choróbsko paskudne...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Najgorsze jest czasami, ze człowiek już sam nie wie czego chce i to się udziela na ogólny proces myślenia. Tylko mową można wyrazić, że chce się być zdrowym. Czasami mam myśli, ze jestem wybrańcem, a potem się boje by mi się nie wkręciłą schiza i bym się obudził sobą (by nie okazało się, że naprawde poczuje sie jakimś zbawicielem świata). Mam nadzieje, że do tego nie dojdzie. Dzisiaj przekonałem sie,że faktycznie moje myśli są za szybą (jest realne życie, w którym radze sobie normalnie i są moje myśli - dwa Światy). Jak rozmawiałem z psycholog to zawsze mówiłem jej, że nie jestem za szybą (ona mi gadał,ze mnie tak odbiera - że ona swoje, a ja swoje). I dzisiaj pierwszy raz mówiłem do siebie, ze to tylko nerwica, że to tylko moje myśli - i wiecie co na chwile pomogło bo miałem czystke w głowie - no jednak poczułem w tym momencie lęk, nie miałem czegoś takiego dwa tygodnie i mocno drżało mi ciało (i mam nadzieje, że już nic więcej mi nie będzie, ze nie wkręci mi się coś gorszego, że to bedzie tylko nerwica i z tego wyjde).

 

---- EDIT ----

 

Dzisiaj wieczorem dopadły mnie głupie myśli, że jest mi to na ręke, że jestem czubkiem bo niby kase można na tym robić - masz rentę i tyle (tak samo miałem jak mi mama powiedział o swojej polisie, że jak umrze to bede miał kase - a potem o tym myślałem i było przykre; tym razem jednak myśl ta mnie raczej irytowała - ogólnie mam jakoś tak, że momentami się lękam, momentami irytuje, a innym razem nic mnie nie rusza - wtedy jest najgorszy moment bo nic już nie zatrzymuje tej maszyny). No głupie to jest. I ogólne zastanowienie czy broniąc się przed natrentami innymi myślami nie produkuje sobie myśłi urojonych, które stają się automatycznymi, a potem natrętnymi

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi na pierwszym spotkaniu psycholog powiedziała, że nerwica nie zmienia się w nic gorszego. A z tymi myślami to radzę sobie w ten sposób, że nie skupiam się na jednej, odwracam uwagę na coś innego, jeśli daję radę to staram się z nimi nie walczyć, a zapominać. Oczywiście pojawiają się nowe ale przynajmniej nie ciągle na ten sam temat.

 

Bardzo smutny ten Twój podpis pod postem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To cytat z utworu Hendrixa - chłopak zawsze przywoływał śmierć w tekstach i go zabrała :P . Bardzo mi się zawsze podobał ten utwór (może dam linka: http://pl.youtube.com/watch?v=lU-oYfo2-hw&feature=related) i tekst. Wybrałem sobie to jako taką dewize życiową; okazało się, że teraz jak z nut pasuje do mnie. Zabawne jest też to, że częstomiałem jakieś anginy i takie tam i ostatnio zawsze sobie mówiłem "Ty to może masz zdrowie do d*** ale przynajmniej masz twardą psychikę jak skała i nic cię nie złamie" :lol:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja właśnie mam anginę ;) stąd piszę na tym forum (inaczej nie miałabym zyt dużo czasu :))

Do tego co piszesz to wydaje mi się że nerwica to właśnie przypadłość ludzi o silnej woli i zbyt wysokich wobec siebie wymaganiach. Mi też się wydawało że moja psychika jest silna, że jak się zawezmę to dam radę mieć np. najlepsze oceny na studiach (nie wiem po jaką cholerę) i w dużym stopniu to prawda. Potrafię być silna, kiedy inni tego ode mnie potrzebują, ale potem płacę za to kiedy nikogo nie ma.

Myślę, że nad siłą własnej psychiki w ogóle nie warto się zastanawiać i tak zawsze możemy się zaskoczyć. I nie trzeba wymagać od siebie żeby być jakimś Szymonem Słupnikiem ;).

 

Nie wiedziałam że za nerwice można dostać jakąś rentę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a ja juz nic nie wiem... chyba w koncu odwaze sie pojsc do specjalisty. od 3 miesiecy zastanawiam sie czy kocham swojego chlopaka czy nie, czy bylam w ogole zakochana. kazdego faceta oceniam, porownuje z andrzejem i wyobrazam sobie ze sie w nim zakochuje. przez pierwszy miesiac bylo masakrycznie, codzienne płacze. z czasem argumentow przemawiajacych za tym ze jednak nie kocham jest coraz wiecej. wiec juz zupelnie nie wiem czego w zyciu chce, czy kocham, nie wiem kim jestem i jakie wartosci tak naprawde wyznaje. nie wiem czy to nerwica, mam wrazenie ze moze ją sobie wmawiam bo boje sie przyznac przed sobą ze nie kocham, boje sie odejsc. moze takiego czegoś jak nerwica w ogole nie ma? moze to alibi dla ludzi slabych. skad mam to wiedziec ???

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nemeyeth nie obraź się ale skąd wiedziałaś że go nie kochasz, skoro wcześniej miałaś problem ze zdefiniowaniem słowa miłość i nie wiedziałaś czy go kochasz?

 

Konewko a może najpierw nauczyć się się żyć z nerwicą, zaakceptować ją? Ja mam oprócz nerwicy i lęków, niesamowicie niską samoocenę. Pani psycholog powiedziała mi że jak mogę dać komuś miłość, skoro nie kocham siebie, i siebie nie akceptuję. Do tego mam zachowania autodestrukcyjne, i zauważam że podobnie zachowuję się wobec mojego partnera - znacznie łatwiej jest mi okazać mu negatywne uczucia (złość, złośliwość, smutek).

Apropo miłości to polecam też poszukać znaczenia w Wikipedii, tam jest taka piramida 7 form miłości wg. Sternberga. To może nieco rozjaśnić, często ludzie uważają że miłość się skończyła, a ona po prostu przeszła do innej fazy. Po pewnym czasie nie jest już tak jak na początku i to też trzeba zaakceptować.

 

Ja potrafię sobie tak wmówić że nie kocham narzeczonego, że aż czuję do niego niechęć, odrazę, coś wtedy jakby w środku mnie krzyczy TO nie Ten. Ale jak tylko przestaję o tym myśleć, jak znajduje sobie zajęcie te myśli cichną, i wszystko wraca do normy. Więc jak jest naprawdę? Czy to ja się usprawiedliwiam nerwicą, czy faktycznie to nie ten. No cóż nie umiem odczytać co mi mówi serce, intuicja, rozum. Jeśli coś nie jest 2+2=4 (a przecież na miłość nie ma równania) to trudno mi to pojąć i zrozumieć. Co więc zrobić, ślub za tydzień, a ja mam huśtawki, po 3 razy dziennie zmieniam zdanie, a wiem że gdybyśmy wogóle nie rezerwowali terminu to nie miałabym problemu - tak samo jak problem zniknął gdy odwołaliśmy pierwszy termin. Poza tym nie wiem czy chcę być z kimś innym, chyba sobie tego nie wyobrażam. Chyba czasem w życiu warto zaryzykować, a nie cały czas spędzać na analizowaniu i lękach. Co zrobię? Chyba właśnie zaryzykuję, bo może warto zacząć żyć, a nie dryfować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem że u mnie, moje wątpliwości spowodowane są lękiem przed tym co nowe (małżeństwo), przed samodzielnością, odpowiedzialnością. Jak tylko przestaję myśleć o ślubie, kończą się także wątpliwości, przestaję myśleć o tym że go nie kocham, wszystko jakby wraca do normy. Mam wrażenie że po prostu szukam pretekstu by się nie zaangażować, by się wycofać. Za to jak myślę o ślubie, czuję to samo gdy jako dziecko musiałam jechać na kolonie, albo to samo co czuję jak wsiadam do samolotu - panikę, lęk, ściskanie w 'dołku', ból żołądka i jakby głos który mówi mi 'NIE'. Chwilami już sama nie wiem co jest rzeczywistością a co problemem który sama stworzyłam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie sie wydaje, ze w tym przypadku nie powinnismy czuc leku. Tzn jesli faktycznie to jest TA osoba, czujemy, ze jest wsparciem emocjonalnym, czujemy sie dobrze przy niej, wydaje mi sie- moge sie mylic- ze wtedy w srodku wiemy o tym i nie mamy watpliwosci, obaw. Ja uwazam, ze osoba bliska wrecz powinna nas uspokoic, jesli to faktycznie TA osoba. Ale byc moze nie jestem dobrym doradca, bo zyje w pojedynke jak na razie :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem tym już zmęczona, już chyba wiem o co chodzi. Wróciły lęki które pamiętam z dzieciństwa i o których myślałam że już się skończyły. Pisałam o tym wyżej, mam to samo co zawsze przed wyjazdem na kolonie. Już na kilka dni - tygodni wcześniej czułam to 'ściskanie w dołku', ogólny stres, osłabienie, nie mogłam się na niczym skupić i często płakałam. W dniu wyjazdu było najgorzej, spazmy, płacz, panika. Potem zwykle tak było przez całe kolonie, czasem rodzice musieli po mnie przyjeżdzać po kilku dniach. I boję się że i teraz tak się skończy, że w dniu ślubu dostanę histerii, a po ślubie będę nieszczęśliwa. Wydaje mi się że chodzi tu o lęk przed rozłąką z rodzicami, jeden z psychologów do którego chodziłam, powiedział mi wlaśnie że cały czas chce być blisko rodziców, bo będąc dzieckiem przejęłam (nie wiadomo czemu bo dzieciństwo mialam szczęśliwe) obowiązki osoby dorosłej, i wymyśliłam że jak cały czas będę z rodzicami to nasza rodzina się nie rozpadnie, będziemy zawsze razem. Wogóle jestem bardzo związana z rodzicami, emocjonalnie, psychicznie, z domu rodzinnego wyprowadziłam się podstępem - powoli małymi kroczkami, odwracając uwagę tym że moj facet miał wypadek i ktoś musiał z nim być by się nim opiekować. Tak więc chyba znalazłam przyczynę lęku, po prostu boję się że ślub rozdzieli mnie z rodzicami, że będę miała swoją rodzinę, że nie będę dbała o nich a o siebie, wiem że to naturalne, bo przecież taka jest kolej rzeczy, cały czas to sobie tłumaczę, a to wraca i wraca. Jednak na samą myśl o tym nie mogę spać, nie mogę jeść, mam mdłości i znów pragnę schować się w swojej skorupie (wrócić do domu rodziców) i nigdy już się nie wychylać. Po prostu nie umiem żyć, żyć samodzielnie, dla siebie. Ranię tym samym faceta którego chyba kocham, na którym mi zależy. Nie oczekuję od Was rady, po prostu muszę się wygadać, bo nikt z bliskich mnie nie rozumie. Nie wiem gdzie szukać pomocy, nie wiem co zrobić ze ślubem, tak bardzo się boję że w tym dniu stchórzę i nie pójdę do urzędu, boję się że po ślubie te lęki mnie nie opuszczą, że dopóki będziemy małżeństwem będę unieszczęśliwiala i jego i siebie. Czasem zastaanawiam się czemu mnie to spotkało, po co Bóg pozwala żyć takim ludziom, którzy tak bardzo ranią innych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozumiem doskanale ten lek przed koloniami. Mialam to samo ! bol brzucha, rodzice przyjezdzali po mnie po paru dniach. i czulam, ze tylko ja tak mam, a wszyscy sa odwazni i sie nie boja.

 

Mysle, ze to nie jest dobry moment, abys myslala o slubie. Czy rozmawiasz szczerze o swoich lekach ze swoim chlopakiem? Mysle, ze powinnas. Skoro mysl o slubie wywoluje taki nastroj, odczekaj. Daj sobie czas. Nie zyjemy w 19 wieku, ze obowiazkiem kobiety jest wychodzenie za maz. Nie musisz tego robic. JA na Twoimmiejscu powiedzialabym szczerze o swoich obawach chlopakowi, bez wzgledu na konsekwencje. Powiedz soboe "nie musze wychodzic za maz". To nie przymus. daj sobie jak mowilam wiecej czasu i pozniej sama zdecydujesz

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Amandio, spróbuj się wyciszyć, odpowiedzieć sobie sama w duszy na stawiane przez siebie pytania. Pytasz innych na około czy masz wyjść za mąż, i to wprowadza Cię w jeszcze wieksze stany niepewności. Nikt Ci nie doradzi, nikt nie podejmie za Ciebie decyzji, odpowiedź nosisz sama w sobie i gwarantuję Ci, że doskonale wiesz co zrobisz. Ja przechodziłam to samo i dalej nie czuję się super, ale mimo to podjęłam decyzję o ślubie, a teraz o psychoterapii. Ja też rozpaczałam, że takie coś i mnie się przytrafiło, ale wiedziałam, że nie będę nikogo pytała o radę. Wiedziałam, że i tak wyjdę za mąż mimo tych okropnych stanów, mimo niepewności, natrętnych myśli. Dużo o sobie wiesz, i spróbuj to wszystko "zebrać do kupy". I wtedy podejmij decyzję, jestem pewna, że będziesz właściwa :)) Trzymam kciuki :-*

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Już raz odwołałam ślub, w zeszłym roku. Im było bliżej tym bardziej odczuwałam lęki i niepewności. W tym roku poczułam się silniejsza, sądziłam że dam radę, zdecydowaliśmy się na skromną uroczystość tylko w urzędzie (już za kilka dni). Ale nie daję rady. Z jednej strony chciałabym się spotkać z całą rodziną, mam wyrzuty sumienia że ich nie zapraszam, a z drugiej wiem że stresowałabym się jeszcze bardziej, czułabym ogromną presję, poza tym wstyd mi gdy mam atak paniki, pamiętam wciąż jak dzieci śmiały się ze mnie gdy histeryzowałam jadąc na obozy. Narzeczony jest cieprliwy, znosi wszystko, czeka, wie o moich problemach, a ja chyba zmarnowałam mu kilka lat życia, bo jak teraz odwołam ten ślub to już nie bede mogła spojrzeć w oczy jemu i jego rodzinie. Nigdy moim zamiarem nie było nikogo zranić, a robię to cały czas. To jest straszne uczucie, gdy do osoby którą się kocha, czuje się niechęć, złość, czasem mam chwile gdy nie moge na niego patrzeć, bo aż mi niedobrze tak bardzo On zaczął mnie denerwować. I nie wiem czemu, przecież nagle w ciągu kilku dni nic się nie zmienił, to ze mną jest coś nie tak. Ja sama nie wiem czy go kocham, w ostatnich dniach zmieniam nastroje po kilkanaście razy dziennie, biorę jakieś ziołowe leki uspokajające ale pomagają tylko na chwilę. Zauważam, że tylko w obecności rodziców czuję się dobrze, spokojnie, bezpiecznie, wtedy nawet pozytywnie patrze na ten ślub, nawet jak On jest z nami, czuję że tworzymy rodzinę, ale jak mam od rodziców pojechać do naszego domu, to czuję to znajome 'ściskanie'. Moi rodzice już nie mają siły ze mną rozmawiać, znów muszą przeżywać to samo co kilkanaście lat temu jak byłam dzieckiem, zupełnie nie wiem jak to się stało. Jestem dorosłą osobą, wykształconą, mam dobrą pracę, miałam szczęśliwe dzieciństwo i wiele rzeczy mi się w życiu udało, co więc jest ze mną nie tak, o co w tym wszystkim chodzi? Tak bardzo chciałabym chcieć żyć, i umieć się z tego życia cieszyć, umieć być samodzielną i konsekwentną osobą. Czuję się ciężarem dla wszystkich, nie wiem czego w życiu chce, jestem jak dziecko uwięzione w ciele dorosłego, i nie umiem nic z tym zrobić. Czasem mam wrażenie że powinnam nie żyć, bo na to życie nie zasługuję.

Marto ja też chwilami wiem że wyjdę za niego za mąż, że nawet jakbyśmy tego nie planowali to bylibysmy razem, nie chce nikogo innego, mam do niego zaufanie, moge z nim pogadać o wszystkim, myślę że przyjaźnimy się. Ale wobec tego skąd moja niechęć, złość do niego, już nie wiem co to jest, ale we wszystkim doszukuję się znaków by tego nie robić, tylko nie wiem czemu i po co.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Amandio, ta niechęć, odrzucanie od osoby, którą kochamy są mi doskonale znane :). Wypisz wymaluj moja historia :). Ale widzisz? To znak, że to coś innego niż brak miłości do tej drugiej osoby. Śmiać mi się chce, jak Cię czytam, przepraszam bardzo, ale tylko dlatego, że miałam IDENTYCZNIE !! (teraz już trochę mniej :)). Jeśli chcesz ze mna jakoś porozmawiać, o coś zapytać, poradzić się, to chętnie służę swoją pomocą :).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Marto myślę że nikt za mnie decyzji nie podejmie, poczytałam kilka ostatnich stron i też czułam się jakbym czytała o sobie, nie sądziłam że ktoś może mieć podobnie :) Jak widzisz teraz mam lepszy nastrój, ale co będzie za 20 minut - niewiem. Najbardziej się boję że to nie nerwica, a prawda - po prostu takie są moje uczucia, że okaże się że naprawdę go nie kocham, że to wszystko jest rzeczywistością, a nerwica jest tylko 'przykrywką' - wytłumaczeniem. Nie wiem ale jak skończę maglować jedną myśl, natychmiast niemal przerzucam się na coś innego i znów zaczyna się 'co by było gdyby....'

Marto jak ty przetrwałaś swój ślub? Ja się boję że wpadnę w histerię, albo ucieknę, że po ślubie nie będę mogła 'wrócić do siebie' i że te negatywne uczucia nie ustąpią, i naprawde sie okaże że nie mogę z Nim być. Ja trochę boję się brać ślub w tym momencie, bo ja się boję grzechów (to kolejna moja fobia), obawiam się że przyrzeknę mu miłość w urzędzie, a potem wyjdzie że to nie byla miłość, i będę miała wyrzuty sumienia że go oszukałam, a przecież jak widać mam już sygnały (podpowiedzi od nerwicy) że go nie kocham. Jak tobie się udało? Ja cały czas sie zastanawiam, boje się powiedzieć znajomym i rodzinie bo obawiam się że będę czuła presję, i wezmę ślub bo będę wstydziła się znów odwołać. Jednym słowem boję się że jakimś cudem wezmę ślub wbrew sobie i będę do końca życia nieszczęśliwa. Czasem mam wrażenie że moje życie to jakiś film.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja mam masakryczne stanyyyy teraz.... jestem pewna ze nie kocham, za chwile pewna ze jednak tak, za chwile pewna ze to nerwica, za chwile ze to tylko wytłumaczenie. marzy mi się jakaś hipnoza, albo gdyby mnie ktoś tak mocno uderzył - żeby przeszło.

 

nie wyjdę z domu, bo wszędzie widzę zagrożenie. że sie w kims zakocham, ze mnie mysli dopadną.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Amandio, ja też ciągle się zastanawiałam i zastanawiam, co jeśli to nie jest nerwica, jeśli ja rzeczywiście nie kocham? Jeśli ten głos krzyczący we mnie NIE NIE, jest prawdziwy i ja naprawdę Go nie chcę? Ale przecież wiedziałam, że takiego faceta jak On właśnie chcę, nie chcę od Niego odchodzić, jeśli nawet powinnam. Skupiłam się na WOLI, przestałam myśleć o tym co będzie, co to jest i skupiłam się na tym pragnieniu, które mnie pchało do przodu. A slub? Wczoraj obchodziliśmy pierwszą miesięcznicę... Sam ślub pamiętam jak przez mgłę, jakbym była wyłączona trochę, ale przecież w ślubowaniu chodzi o WOLĘ i na tym się skupiłam :). Wszystko pięknie się udało, i akurat ja, patrze na to trochę przez Boży pryzmat. Przez ostatnie 1,5 roku moich zmagań wszystko wskazywało na to, że mamy być razem, tak jakby ktoś tym pięknie kierował.. i sam ślub też tak wyglądał. Tak jakby Ktoś w gorze zaplanował wszystko w szczegółach i nad tym doskonale panował. Teraz zaczęłam psychoterapię, wydaje się, że wreszcie trafiłam na własciwego terapeutę. Powiedziała mi ostatnio, że nie ma wątpliwości, że wszystko dobrze się skończy, a dopiero po jej zakończeniu przekonam się jaki mam Skarb, i jak silne są moje uczucia. Jeśli odnajdę samą siebie, i dam sobie prawo do Szczęścia, którego z góry zakładam, nie powinnam mieć. Ale mnie i tak wtedy pojawialy się mysli w głowie, że Ona pewnie mnie nie rozumie, że pewnie i tak nie wiem o czym ja do Niej mówie, i co jak się okaże, że jednak Go nie chciałam i nie chcę? A swoją droga ja też mam świadomość grzechu, nie zakładam rozerwalności małżeństwa, rozwód nie wchodzi w grę, i jeśli już to na całe życie. Też miałam obawy, że kłamię, że Sakrament może być nie ważny, ale rozmawiałam ze znajomym księdzem, On potwierdził, że liczy się WOLA a nie uczucie. Ale cięzko kiedy Cię coś odpycha od tj drugiej osoby... Ale to nic innego, jak my same sobie je odpychamy...

 

Amandio, skąd jesteś?

 

---- EDIT ----

 

A Ty Konewkoo proszę nie zadawaj sobie pytań czy Go kochasz czy nie? W Twoim obecnym stanie trudno jest odpowiedzieć sobie na te pytania. Zapytaj siebie raczej czy Go chcesz? Czy wyobrażasz sobie innego mężczyznę, i tego się trzymaj......

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Marto jestem z Warszawy.

Konewko to chyba kapralis napisał ostatnio (wątek co by było gdybym….) że nie liczy się nazewnictwo i definicja miłości. Liczy się to że chcesz z nim być i że chcesz spędzać z nim czas – czyli de facto WOLA o której pisze Marta - tak to sobie tłumaczę, to przeczytałam na tym forum i uważam że jest w tym sporo racji. Może czas przestać się doszukiwać tej miłości, może ona cały czas jest a my jej nie zauważamy?

Ja mam tak że wiele rzeczy mogę sobie wmówić, coś usłyszę, coś zobaczę, coś przeczytam i zaraz odnoszę to do swojej osoby, wręcz kieruję sobą tak by było tak w tym obrazie który gdzieś tam zobaczyłam. Wczoraj pomyślałam że może to wcale nie nerwica, że może i to sobie wmówiłam, ale przecież mam opinię lekarza, ale tu znów problem bo przecież u lekarza mogłam udawać, czytałam o objawach nerwicy, depresji. I koło się zamyka, samonakręcaniu nie ma końca.

Dziś w nocy śniło mi się że spotkałam się z moim byłym facetem, jest on bratem mojego narzeczonego. Ja wciąż mam jakieś nieuzasadnione (podobno) poczucie winy że może będąc w związku z obecnym partnerem tamtemu robię krzywdę – rozstaliśmy się i w niedługim czasie zaczęłam spotykać się z obecnym, tamten przez długi czas nie mógł się z tym pogodzić, był wobec mnie niemiły i wulgarny (choć czasami myślę że robił to złośliwie). Miałam (mam?) nawet takie natręctwo że może wciąż kocham tamtego, że skoro interesuję się nim (czasem rozmawiam z obecnym narzeczonym o nim) to może coś do niego czuję, poza tym czasami odczuwam coś takiego wewnątrz (jakis głos?) żeby tamtego objąć, przytulić, pocieszyć. W każdym razie dziś mi się on przyśnił. I było tak że on spał, a ja podeszłam i pomyślałam we śnie czy nie położyć się obok, a potem rozmawialiśmy, zapytałam go co myśli o naszym ślubie, i nie pamiętam co powiedział, ale czułam że jest mu przykro, potem dodał że cała rodzina mnie nienawidzi, bo jestem kłamczuchą i że oni wiedzą że nie kocham obecnego partnera. To był niemiły sen, obudziłam się i znów zaczęłam to analizować, nie wierzę w sny, ale pomyślałam że to może jakiś sen proroczy, a mój wewnętrzny głos to intuicja. W każdym razie znów zaczęłam się bać, że coś mnie łączyło z jego bratem, że może coś łączy nas nadal, i że to nie jest normalna sytuacja, wręcz patologiczna. Poza tym jako osoba o niskiej samoocenie, bardzo przejmuje się tym co powiedzą ludzie, często mówię o tym jak się poznaliśmy, i patrzę na reakcje różnych osób, rozmawiałam nawet z księdzem, który powiedział że tak widocznie musiało być, i że nie jest to nic strasznego i niemoralnego, że ludzie robią gorsze rzeczy. Mimo wszystko to mnie nie przekonało do końca, nadal mam wyrzuty sumienia, zadręczam się tym, i czasem myślę że może lepiej skończyć ten związek, bo do końca życia będę się dręczyć, że jestem beznadizejna, że unieszczęśliwiam ludzi. Mojemu facetowi to nie przeszkadza, on wręcz uważa że może gdybym nie spotykała się z jego bratem to nigdy bym później z nim nie była. Jejku czy tak będzie już zawsze czy kiedyś to się uspokoi. Mam nadzieję że przynajmniej po ślubie część tych natręctw przejdzie, ze nie będę czuła tej złości i niechęci, że się uspokoję. Zauważam że stres (a również brzydka pogoda) jaki mnie czasem spotyka w życiu osłabia mój organizm i pojawia się coraz więcej myśli :((

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×