Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

Przez kilka dni było dobrze, panowałam nad impulsami, byłam rozsądna, umiarkowana i znów upadłam, codziennie staram się wychodzić, coś robić, być zajęta, żeby tylko nie dopuścić do siebie uczucia pustki, samotności, która mnie zżera, nie śpię od dwóch dni, mam natłok myśli, lęki, coś mnie rozsadza od wewnątrz. Staram się nad sobą panować, ale jak tylko udaje mi się coś osiągnąć, słyszę jak ta druga "ja" mówi do mnie: "no i po co tak się starasz, tak udajesz, obie wiemy jaka naprawdę jesteś! Nie znasz umiaru, nie jesteś na tyle silna. Przestań odgrywać rolę w teatrze i pokaż jaka naprawdę jesteś. Zniszcz wszystko co osiągnęłaś, bo to nie ty". I ciągle mi te myśli towarzyszą, ciągle ktoś podkłada mi nogę. Aż wstyd mi iść na terapię nawet, bo na ostatniej byłam taka radosna, dumna, z tego, że zrozumiałam w końcu swoje błędy, teraz jestem doroślejsza i szukam tego umiaru, a nie popadam w skrajne emocje. Akceptowałam siebie (choć przez parę dni) czułam się najwspanialsza, najpiękniejsza, nie do pokonania. I co na następną sesję mam pójść przegrana, wstyd... choć z drugiej strony pewnie to normalne w tym zaburzeniu. Da się to pokonać i osiągnąć wreszcie ten wewnętrzny spokój? Bo powoli tracę nadzieję :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A więc jakie znacie sposoby na rozładowanie emocji inne niż sport i okaleczanie się?
Że samookalecznie to żadna metoda jak najbardziej się zgodzę- warto z tym walczyć. Ale czemu nie sport? Nie dość, że pomaga na psychikę, nie tylko pod względem rozładowania emocji, ale także uczenia wytrwałości i przełamywania swoich barier , to przy okazji inwestujesz w swoje ciało i zdrowie. Poza tym mi pomaga rozmawianie z bliskimi osobami, pisanie, a ostatnio poszukiwanie idealnego utworu- to ku mojemu zaskoczeniu muzyka potrafi rozładować emocje, a nie tylko nakręcić, tak jak wcześniej tego doświadczałam.

 

-- 21 lut 2014, 02:54 --

 

Da się to pokonać i osiągnąć wreszcie ten wewnętrzny spokój?

Całkowitego pewnie nigdy. Ale ja powątpiewam w jakikolwiek.

 

A ja wierzę, że to możliwe. Nie raz na zawsze, bo spokój doskonały to w końcu każdy z nas osiągnie. Ale w życiu można go osiągać powoli, czasami, po trochu. Chyba łatwo to przegapić. Myślę tylko, że spokój boli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość abstrakcyjna
Że samookalecznie to żadna metoda jak najbardziej się zgodzę- warto z tym walczyć. Ale czemu nie sport? Nie dość, że pomaga na psychikę, nie tylko pod względem rozładowania emocji, ale także uczenia wytrwałości i przełamywania swoich barier , to przy okazji inwestujesz w swoje ciało i zdrowie. Poza tym mi pomaga rozmawianie z bliskimi osobami, pisanie, a ostatnio poszukiwanie idealnego utworu- to ku mojemu zaskoczeniu muzyka potrafi rozładować emocje, a nie tylko nakręcić, tak jak wcześniej tego doświadczałam.

 

Ja akurat nie mogę uprawiać żadnego sportu. Niestety. Ale zgodzę się co do pisania. Mi czasem pomagało.

 

A ja wierzę, że to możliwe. Nie raz na zawsze, bo spokój doskonały to w końcu każdy z nas osiągnie. Ale w życiu można go osiągać powoli, czasami, po trochu. Chyba łatwo to przegapić. Myślę tylko, że spokój boli.

 

Jak to spokój boli?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To trochę taki skrót myślowy- sam spokój nie boli, ale całe to zamieszanie, nakręcenie, produkowanie objawów, obrony maniakalne, sprawiają, że nie czujemy bólu, który się pod tym tli, a poza tym nie mamy przestrzeni, żeby konfrontować się z rzeczywistością, co dodatkowo jest bolesne. O. Wniosek taki, że w chorobie źle, ale zdrowienie boli jeszcze bardziej niż chorowanie, dlatego jest takie trudne i niektórzy twierdzą, że pewnych rzeczy nie można wyleczyć. ja ostatnio mam bardziej optymistyczne nastawienie, ale może to chwilowe, bo jeszcze kilka dni temu powiedziałabym zapewne coś zupełnie innego. ot, taka choroba umysłu ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciągle się zastanawiam czy terapia jest w stanie zmienić moje nastawienie do samej siebie, do tej nienawiści, którą mam do siebie. W zasadzie nie wiem czy kiedykolwiek spojrzę na siebie inaczej niż ze wstrętem.

 

-- 23 lut 2014, 18:45 --

 

Mogę tylko coraz bardziej nadbudowywać wokół siebie mur i udawać zimny głaz przed innymi

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na pewno pewne zachowania jest w stanie zmienić, ale sama wiesz, że 80% terapii zależy od Ciebie a reszta to pomoc terapeutów. Trzeba tylko mocno pracować i nie zamykać się na terapii bo to bez sensu. Choćbyś miała pokazywać się z jak najgorszej strony to rób to. Trzymam kciuki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chaotic, pewnie efekty Twojej terapii... coś się zaczyna dziać i jest "pod górkę" ?

Dziś też tego chciałam... i chyba nawet zdechłam, przynajmniej uśmierciłam siebie w myślach wyobrażając sobie reakcję pewnej osoby.

 

Jak się czujesz dzisiaj ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Już drugi dzień walczę z tym osamotnieniem, myślami, znów mam problemy ze snem i od czasu do czasu objawy psychotyczne. Mam dość powtarzania przez wszystkich, że jestem dorosła i muszę nauczyć się żyć sama ze sobą. Nie mogę niczym zapełnić tej pustki, a jak próbuję to tylko się niszczę i jeszcze bardziej siebie nienawidzę. Nie wiem co zrobić z tą samotnością, nudą, wariuję od tego już. Chciałabym kiedyś siebie polubić, bo pokochać to nigdy nie będę w stanie. Ostatnio analizowałam wszystkie swoje decyzje i tylko mnie to zdołowało - wchodziłam w toksyczne związki, wybrałam zły kierunek studiów, na którym się męczę i nie chcę szukać pracy w zawodzie, a rodzina mi każe, porzuciłam szkołę muzyczną wiele innych rzeczy. Boję się dorosłości, nie wiem jak sobie z tym poradzę. Tyle błędów popełniłam, a nie mogę cofnąć czasu, czuję jakby wszystko co najlepsze było już za mną. Gdybym mogła cofnąć czas, napewno nie byłabym taka głupia, moje życie wyglądało by całkiem inaczej. Żebym chociaż potrafiła, wiedziała jak zapełnić tą pustkę, która mnie wyżera, a nic nie pomaga i ciągle cierpię.

Zastanawiam się nad jakimś stabilizatorem nastroju, bo nie mogę już znieść tych huśtawek, ale brałam Depakine i źle na mnie działał. Dziewczyny - bierzecie jakieś stabilizatory i czy pomagają?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lewiatanxxx, o boże, czuję dokładnie to samo jak napisałaś, słowo w słowo...

Od miesiąca mam setraline, ale czuję się OKROPNIE! Może to wina leku samego w sobie, może wina dawki, a może wina tego że źle znoszę przerwę w terapii, sesję, nowy semestr... W środę idę do psychiatry zobaczymy co postanowi ale na pewno nie zostanę na tej dawce. Mimo to będę próbowała z lekami dalej bo wiem że się da, na sulpirydzie czułam się po prostu dobrze w porównaniu z tym co jest teraz ale musiałam odstawić i okropnie żałuję ;/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Synsa, pewnie wszystkie te czynniki miały wpływ, a chyba wszyscy reagujemy pogorszeniem na przerwę w terapii.

ja obecnie jadę na neuroleptyku (risperidon) i pomaga, a antydepresantów przerobiłam kilka i zawsze miałam mnóstwo skutków ubocznych i o dziwno np. po fluoksetynie tyłam, setraline też miałam, ale odstawiłam po kilku dniach, bo dostałam wysypki i napadów lęku, no, ale też jestem tego zdania, że trzeba próbować, bo każdy organizm jest inny i w końcu jakiś lek na nas zadziała, dlatego znów zastanawiam się nad stabilizatorem, tylko po Depakine mam złe wspomnienia (ostry ból brzucha, wymioty, wysypka), ale bez leków ciężko by było, chociaż moja rodzina uważa, że i tak za długo biorę leki, a z problemami trzeba sobie radzić samemu, trzeba "wziąć się w garść", szkoda tylko, że nie rozumieją, że to częściowo przez nich mam takie problemy ze sobą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lewiatanxxx, pytasz o stabilizatory- biorę lamotryginę i uważam, że to bardzo dobry lek, choć nie brałam żadnego innego stabilizatora, więc nie mam porównania. Ssri na mnie nie działały. Od kiedy biorę lamo. wahania nastroju są coraz mniejsze, co nie znaczy, że jest idealnie, ale na pewno lepiej. Oczywiście pewnie część z tego to zasługa terapii, ale zbiegło się w czasie z l. więc myślę sobie, że te dwa czynniki- terapia i leki- wspierają się nawzajem, jedno sprawia, że drugie lepiej działa. A i żadnych skutków ubocznych nie zarejestrowałam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lewiatanxxx, pytasz o stabilizatory- biorę lamotryginę i uważam, że to bardzo dobry lek, choć nie brałam żadnego innego stabilizatora, więc nie mam porównania. Ssri na mnie nie działały. Od kiedy biorę lamo. wahania nastroju są coraz mniejsze, co nie znaczy, że jest idealnie, ale na pewno lepiej. Oczywiście pewnie część z tego to zasługa terapii, ale zbiegło się w czasie z l. więc myślę sobie, że te dwa czynniki- terapia i leki- wspierają się nawzajem, jedno sprawia, że drugie lepiej działa. A i żadnych skutków ubocznych nie zarejestrowałam.

Ja tez biorę lamotrygine. Lulu - jaka dawkę dostajesz? I czy cos jeszcze poza tym? Ja dobrze znoszę ten lek ale zdaje mi sie ze działa za słabo :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Właśnie słyszałam dużo dobrego o lamotryginie, z drugiej strony wolałabym poradzić sobie bez leków, ale jest ciężko. Niby dzięki terapii coraz więcej wiem i jest jakaś poprawa, ale co z tego, że kiedy ta poprawa trwa do następnych wahań nastroju, przechodzę wtedy jakąś "burzę" i wszystko niszczę co osiągnęłam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich jestem tu nowa i mam dość trudny temat do poruszenia.

 

Otóż jestem borderkiem, o dość intensywnym nasileniu. A przynajmniej było to widoczne jakiś czas temu. Borderline poprowadził mnie ku innym chorobom także. Mam za sobą parę prób samobójczych, na ręku sznyty, 2 pobyty w psychiatryku, anoreksja, bulimia, depresja, nerwica... Szereg zaburzeń i pewnie wiele osób niemal oczekuje ode mnie jakiegoś trudnego zachowania, ale tak nie jest. Dzięki pracy nad sobą i wieloletniej terapii, a także rozwiązaniu wielu życiowych problemów czuję się po prostu niezniszczalna.

 

Niestety czasami wracają do mnie durne myśli, szczególnie kiedy czuję się tak samotna jak ostatnio. Chłopak mnie zaniedbuje, rodziny nie mam, przyjaciela mają swoje zajęcia, ale też obawiam się, że by mnie nie zrozumieli po prostu. Myśli są coraz bardziej upierdliwe. Tęsknię np. do życia z anoreksją, (przytyłam 25 kg po chorobie) podczas której nie tylko byłam chuda, ale nie chcąc myśleć o jedzeniu robiłam szereg rzeczy, które mnie rozwijały, dzięki którym mam na koncie parę sukcesów, jak np wydanie książki, czy praca na kierowniczym stanowisku mimo mojego młodego wieku. Albo mam ochotę się pociąć, by w końcu moi bliscy zwrócili na mnie uwagę. Wiem, wiem to byłaby manipulacja i nie powinnam krzywdzić siebie ze względu na kogoś innego, ale... nie chcę tak żyć. Mało kto rozumie moje zaburzenie w pełni i to ile wkładam wysiłku w kontrolowanie siebie.

 

Mój chłopak kiedyś mi pomógł wyprowadzić na prostą, ale ostatnio jest z nim bardzo źle. Popadł w jakiś marazm. Uparł się na pracę, która go wykańcza i przez którą nie ma na nic czasu, a jak ma to zdycha zmęczony w łóżku i odsypia. Jest to na razie patowa sytuacja, bo skoro nie chce nic zmieniać, to nic ja mu nie pomogę. Sytuacja ta ciągnie się już bardzo długo, ale wiem że mnie kocha, ja kocham jego, więc trudno jest mi zerwać i stracić miłość w tak banalny sposób, więc trwam w zawieszeniu. Chociaż czasem mam się do kogo przytulić. Rzucenie go niewiele by zresztą zmieniło, bo nie zamierzam się od razu rzucać w ramiona innemu. Nowego przyjaciela od ręki też raczej nie znajdę, a myśli zaczynają mnie niebezpiecznie namawiać do głodówek przede wszystkim...

 

Co robić, jak z tym żyć? Dołuję mnie fakt, że tak już będzie zawsze... wieczne niezrozumienie, wieczna kontrola, albo zniszczę samą siebie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Dzięki pracy nad sobą i wieloletniej terapii, a także rozwiązaniu wielu życiowych problemów czuję się po prostu niezniszczalna.

(...)

Co robić, jak z tym żyć? Dołuję mnie fakt, że tak już będzie zawsze... wieczne niezrozumienie, wieczna kontrola, albo zniszczę samą siebie...

 

No to czujesz się niezniszczalna czy "niszczysz" sama siebie, bo nie bardzo rozumiem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję, że ktoś mi odpisał.

Jednak nie łapmy za słówka ;). Czuję się niezniszczalna w tym sensie, że wyszłam na prostą, a moje życie mimo tak silnych zaburzeń, gdzie powinnam być cały czas na lekach i nie odnosić żadnych sukcesów, pozwoliło mi do czegoś dojść. Po czymś takim nie zniszczy mnie żadna kolejna trauma, czy trudna sytuacja. Moje życie było piekłem a ja z niego wyszłam i nie nie wróciłam do niszczenia siebie. Mówię na razie jedynie o natarczywych myślach i o zmęczeniu ciągłą kontrolą emocji i walką z zaburzeniami odżywiania. Nieważne ile osiągnę póki jestem samotna wciąż czuję że moje życie jest puste i zaczynam wątpić w sens dalszego kontrolowania się i walki o to życie, które jest właśnie takie nijakie. To jakbyś dowiedziała się o jakiejś nieuleczalnej chorobie, i że będzie boleć Cię już zawsze. Nie zwątpiłabyś ani razu, czy to ma sens? Jestem zmęczona, mój chłopak ma mnie w dupie, a przyjaciele nie mają wiedzy psychologicznej by zrozumieć z czym się zmagać, to powoduje jeszcze większa frustrację i zamykanie się w sobie. Potrzebuję wsparcia, potrzebuję jakiejś wskazówki, czego się chwytać w takich sytuacjach. ZNISZCZĘ dopiero siebie jak odpuszczę sobie kontrolę nad sobą. Napisałam tu nie, bo wróciłam do samookaleczeń, ale bo czuję że zbliżam się do granicy, kiedy mogłabym to zrobić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja raczej nie, przestałam mieć jakieś parcie na szczęście i nie wiem jak dobre samopoczucie. Staram się wytrwać i jakoś zamienić negatywne stany w coś pożytecznego, a jednak nie mam żadnego stanu, do którego bym dążyła.

 

Aktualnie jest mi ciężko. Paradoksalnie mam teraz wybitne samopoczucie, jestem gadatliwa, aktywna, mogłabym zrobić tysiąc rzeczy, a jednak coś zgrzyta. Sama nie wiem, co mam o tym myśleć, kiedy rozpoczyna się u mnie stan, który w tamtym roku doprowadził do epizodu maniakalnego, dekompensacji. Jest mi łatwiej w fazie obniżenia nastroju, kiedy izoluję się i zaszywam w domu- to jest bezpieczniejsze. Z pozoru hiperaktywność, rozbujane życie towarzyskie i pragnienie działania to coś pozytywnego, jednakowoż u mnie jest trochę patologiczne i zbyt wysokie, mogę to porównać do bycia na speedzie, chociaż nigdy nie byłam (niektórzy nie wierzą ;) ). Ta energia jest podszyta czymś negatywnym, popycha mnie o wiele bardziej do działań przeciwko sobie i innym, nie tak jak, będąc szczęśliwym, w odwrotną stronę. Na dobrą sprawę sama się pożera, bo dużo muszę poświęcić, aby trzymać się racjonalnego podejścia. Ujawnia się we mnie ta bezgraniczność- ni z gruchy ni z pietruchy staję się konfliktowa, mam ochotę "pokazać" światu, być dla wszystkich i przeciwko wszystkim, robić dziwne rzeczy, wymęczyć siebie, wymęczyć innych ludzi, gdybym sobie pozwoliła, nie wychodziłabym z imprez, piła na umór, krzyczała światu "pieprzę cię", i uprawiała ekshibicjonizm emocjonalny oraz fizyczny w każdej możliwej formie ;) Sama do końca nie rozgryzłam tego jeszcze, ale chyba własnie brakuje mi jakiegoś racjonalnego pojęcia korzystnej sytuacji, do której mogłabym dążyć, jakbym była zaprogramowana na robienie sobie krzywdy i przypału.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję, że ktoś mi odpisał.

Jednak nie łapmy za słówka ;). Czuję się niezniszczalna w tym sensie, że wyszłam na prostą, a moje życie mimo tak silnych zaburzeń, gdzie powinnam być cały czas na lekach i nie odnosić żadnych sukcesów, pozwoliło mi do czegoś dojść. Po czymś takim nie zniszczy mnie żadna kolejna trauma, czy trudna sytuacja. Moje życie było piekłem a ja z niego wyszłam i nie nie wróciłam do niszczenia siebie. Mówię na razie jedynie o natarczywych myślach i o zmęczeniu ciągłą kontrolą emocji i walką z zaburzeniami odżywiania. Nieważne ile osiągnę póki jestem samotna wciąż czuję że moje życie jest puste i zaczynam wątpić w sens dalszego kontrolowania się i walki o to życie, które jest właśnie takie nijakie. To jakbyś dowiedziała się o jakiejś nieuleczalnej chorobie, i że będzie boleć Cię już zawsze. Nie zwątpiłabyś ani razu, czy to ma sens? Jestem zmęczona, mój chłopak ma mnie w dupie, a przyjaciele nie mają wiedzy psychologicznej by zrozumieć z czym się zmagać, to powoduje jeszcze większa frustrację i zamykanie się w sobie. Potrzebuję wsparcia, potrzebuję jakiejś wskazówki, czego się chwytać w takich sytuacjach. ZNISZCZĘ dopiero siebie jak odpuszczę sobie kontrolę nad sobą. Napisałam tu nie, bo wróciłam do samookaleczeń, ale bo czuję że zbliżam się do granicy, kiedy mogłabym to zrobić.

 

Ok rozumiem :) ja teraz mam etap wycia z bezsilności i marzeń o tym jak puszczam świat z dymem... I ciagle pytam siebie i innych: czy to sie kiedyś skończy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×