Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

Chalkwhite, sama nie wiem czy 'rozmawiałam', komunikowałam po swojemu a w odpowiedzi dostaję zawsze interpretację że dewaluuję terapię i terapeutę. Albo że bym chciała bliskości jak z rodzicem, przytulania i karmienia i bycia 24/h i nie mogę znieść tego że ona jest tylko t. No jasne że tak. Ale czy nie można by dać troszkę więcej, zaszkodziłoby mi to czy jak? Od razu zaczynam myśleć paranoicznie - a może jej by zaszkodziło? A może chciałabym palec i całą rękę jak jakiś potworek krwiożerczy i trzeba mnie na dystans. ALbo po prostu nie zasługuję. Albo - ona jest tylko t więc w nosie ma moje emocje i moje cierpienie, nie będzie się przecież tak angażować i wysilać... :( (temat teraz aktualny bo niedługo t ma urlop)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość abstrakcyjna

Jest mi smutno. I samotnie.

Żyję w biegu, ale mam ochotę po dokładać sobie zajęć. I mam ochotę odciąć się od ludzi.

Ale przeczekam, jak zawsze minie. :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dopadły mnie znowu wszystkie obawy, lęki, cały ten potworny strach i pustka. Myślałam, że już jest w miarę ok, a tu niespodzianka. To całe dziadostwo chyba nigdy nie odpuści. Dziś mam wszystkiego serdecznie dość, całego tego pieprzonego świata, a najbardziej siebie. Przestałam wierzyć, że kiedyś będzie lepiej, więc zakopałam się pod kocyk i udaję, że nie istnieję :cry: A najgorsze w tym wszystkim jest to (a może najlepsze??), że jutro będę zapewne bogiem i panią świata. Moje emocje znów się rozszalały.

A miało być tak pięknie....

 

-- 12 lut 2014, 20:58 --

 

MistyDay, Tez zaczynam szukać ratunku w Ketrelu. A tak bardzo chciałam odstawienia leków. Teraz to będę się ich trzymać z całej siły :oops:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie tak.

Jak ma się dla kogo to zupełnie inaczej jest. Ja na razie muszę dla swojego przyszłego partnera pracować nad sobą.

kurczę... głupio mi się do tego przyznawać, ale przyłapuję się czasem na myśleniu, że muszę upaść jeszcze niżej, być jeszcze bardziej chora i wymagająca opieki, by zasłużyć na związek, dzięki któremu w ogóle zacznę pracować nad sobą... :cry: czyli swojego przyszłego partnera właściwie już w tym momencie skazałam na piekło.

na dodatek wiem, że w takim razie sens mojej obecnej terapii jest znikomy lub nie ma go wcale.

 

dziś huśtawka nastrojów. skakanie wokół ludzi, śmiech, żarty, potem pobudliwość, niepokój, załamka, znowu śmiech... i zero rozumienia tego, co się ze mną dzieje.

no, ale w piątek wychodzę ze szpitala i zacznę się odchudzać, a jak się odchudzam, to zawsze czuję się lepiej (czyt. czuję mniej).

 

Albo że bym chciała bliskości jak z rodzicem, przytulania i karmienia i bycia 24/h i nie mogę znieść tego że ona jest tylko t. No jasne że tak. Ale czy nie można by dać troszkę więcej, zaszkodziłoby mi to czy jak? Od razu zaczynam myśleć paranoicznie - a może jej by zaszkodziło? A może chciałabym palec i całą rękę jak jakiś potworek krwiożerczy i trzeba mnie na dystans. ALbo po prostu nie zasługuję. Albo - ona jest tylko t więc w nosie ma moje emocje i moje cierpienie, nie będzie się przecież tak angażować i wysilać... :( (temat teraz aktualny bo niedługo t ma urlop)
!!!

dokładnie to-sa-mo.

np. dziś powiedziałam mojej t., że we wtorek znowu będę na egzaminie i czy dałoby radę kiedy indziej nadrobić. a ona, że tak się zastanawia, co jest dla mnie lepsze, bo jestem w sytuacji, w której właściwie nic nie mogę sama, a ubezwłasnowolniona przecież nie jestem, i pytanie brzmi, czy zaspokojenie moich dziecięcych pragnień mi pomoże, czy raczej taki plaster "na teraz" będzie gorszym wyjściem niż zmierzenie się z tą stratą i jej przepracowanie? chlast, strzał w pysk. leżę na tej zasranej kozetce i nic nie mówię. myślę sobie: jestem bardziej wkur.wiona czy bardziej chce mi się ryczeć? no ale milczę dalej. myślę, że przecież w związku z urlopem świątecznym pochlastałam się jak rasowy świr i co mi niby dała ta strata? łzy napływają mi do oczu, ale mrs freud tego nie widzi, bo siedzi za mną. w końcu pyta: co panią zatrzymało? ---> ????????????? zatrzymało?! no ku.rwa, chyba właśnie próbuję być dorosła i nie robić scen? maksymalnie opanowanym tonem mówię: jest mi przykro. ona: dlaczego jest pani przykro? znowu milczę, ale już nie wyrobiłam i się rozryczałam na dobre: no bo pani sobie myśli, że to takie proste - zmierzyć się ze stratą! ona: uważa pani, że tak myślę? ja: tak, tak uważam! i ryczę jak debilka. ona coś tam tłumaczy, że właśnie myśli, że to bardzo trudne, ale coś tam coś tam, ja już nie słyszę. po co o to pytałam, przecież nie oczekiwałam, że ona się zgodzi? po co zawracałam jej głowę swoimi pierdołami?

 

???

 

przepraszam za ten bezsensowny post...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziwnie się czuję. Wracam do zachowań destrukcyjnych zamiast realizować plan i szukać terapii. Pewnie jak upadnę, dopiero zmotywuję się by pójść. Nic mi się nie chce. Pogodziłam się już z tym, że nie założę rodziny. Nie zjadę partnera. Nie wyjdę z nałogów. Nie umiem żyć inaczej. Może nie chcę. Ludzie mnie wkurzają - nie można się przed nimi otwierać. Próbuję być miła - nie wiem po co. Nikt tego nie doceni. Już nawet przestaję umieć rozmawiać bo wszystkie tematy wydają mi się takie denne.

 

 

 

Dziś siebie bardzo nie lubię...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

chalkwhite twój wpis nie jest bezsensowny, dla mnie to bardzo cenne dowiadywać się jak inne osoby, podobne do mnie, funkcjonują w analizie. To bardzo ciekawe, że masz terapię leżącą, bo ponoć borderów się nie kładzie, ale mnie osobiście marzy się kozetka. Masz porównanie do siedzącej? Masz ochotę podzielić się spostrzeżeniami nt leżącej? napisalaś, że wychodzisz ze szpitala, to dobrze rozumiem, że w szpitalu miałaś tę analizę? Mogę spytać co to za oddział?

Btw co do odchudzania, to też jutro zaczynam, żeby poczuć się lepiej ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam terapie siedząca - próbowałam na kozetce i czułam sie dziwnie mimo ze nawet jak siedzę w fotelu patrzę przez okno a nigdy na terapeutke. Jakoś dziwnie było mi z tym ze ktoś siedzi za moimi plecami ze drzwi sa za mna i nie wiem co sie dzieje. Dziwaczne uczucie. Ja jutro mam wizytę u psychiatry mojego, myslalam o oddziale dziennym ... Zobaczymy co sie wydarzy. Trzymajcie kciuki zeby jakies leki w koncu zaczęły działać - ja za was trzymam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

chalkwhite twój wpis nie jest bezsensowny, dla mnie to bardzo cenne dowiadywać się jak inne osoby, podobne do mnie, funkcjonują w analizie. To bardzo ciekawe, że masz terapię leżącą, bo ponoć borderów się nie kładzie, ale mnie osobiście marzy się kozetka. Masz porównanie do siedzącej? Masz ochotę podzielić się spostrzeżeniami nt leżącej? napisalaś, że wychodzisz ze szpitala, to dobrze rozumiem, że w szpitalu miałaś tę analizę? Mogę spytać co to za oddział?

Btw co do odchudzania, to też jutro zaczynam, żeby poczuć się lepiej ;)

:* dziękuję.

nigdy nie spotkałam się z opinią, że borderów się nie kładzie na kozetce. jeśli miałabym zgadywać, skąd się wzięła, pewnie chodzi o to, że na kozetce bardziej intensywne, wyraźne są emocje i wspomnienia z dzieciństwa, a że większość borderów dzieciństwo miała traumatyczne, to zbyt ciężko pracuje się na takim podkładzie? dobrze rozumuję?

ja na mojej terapii mam wybór: fotel czy kozetka. na początku to mnie stresowało i trzymałam się fotela niemalże pazurami, co t. oczywiście zauważyła i skomentowała. poczułam się zdemaskowana, więc na następnej sesji klapnęłam sobie na tej kozetce (rozpaczliwie udając nonszalancję), po czym zaczęłam wypytywać t., czy ona naprawdę tam jest i ogólnie poczułam się jak bobas w łóżeczku. zraziłam się i wróciłam na fotel, potem na zmianę siadałam i kładłam się, potem t. skomentowała również to, więc zostałam przy kozetce. i praktycznie na każdej sesji wyłam, przypominały się sny, często czułam niepokój, że ona może tam za tymi moimi plecami przewraca oczami i ogląda paznokcie? często też miałam w myślach obraz zerwanego latawca, czyli mój całkowity odlot od rzeczywistości. albo czułam brak swoich granic. na kozetce trudniej jest mi zapanować nad emocjami na tyle, by zawsze uważnie słuchać t. i czasem jej słowa gdzieś tam leniwie sobie pływają, a ja jestem pogrążona w sobie.

jakoś przywykłam do tego leżenia, to jest kwestia czasu. ale coraz częściej myślę o powrocie na fotel.

co do szpitala to sytuacja jest dość nietypowa, bo jestem na oddziale zamkniętym ogólnym, ale mogę wychodzić (a raczej być wożona przez rodzinę) na terapię poza szpitalem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja mam terapię siedzącą, nie wyobrażam sobie kozetki, byłabym zbyt przerażona...

 

co do szpitala, to nie polecam placówki w Ciborzu (lubuskie)- na izbie przyjęć, chyba w poniedziałki jest małpa która potrafi wrzeszczeć na pacjentów; kadra potrafi podsłuchiwać rozmowy prywatne pacjentów i się wyśmiewać; śmiali się jak długo żegnałam się z moim Dziczkiem; zajęcia jak dla przedszkolaczków - co to koorwa ma być, jakieś malowanki farbą, choć niektórzy się odnajdują w robieniu z bibuły czy masy solnej; zajęcia muzyczne z marną muzyką, brak ambitniejszych książek w bibliotece, same harlequiny; niemiłosiernie patrzą aby tylko się dostosować do leczenia i nie komentować...

 

mi mój lekarz po szpitalu od razu zmienił leki, tamte mnie zamulały, szczególnie pernazyna - mam na myśli ostatni pobyt, w czerwcu zeszłego roku... wypisałam się po 3 tygodniach na własne żądanie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dziś położyłam się na kozetce tylko z tego powodu, że nie chciałam, żeby t. widziała moją twarz, na której zbyt wiele byłoby widać. miałam trzęsiawkę. nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. po dłuższym milczeniu t. spytała łagodnie: "co tam słychać u pani na kozetce?" - jak ona to robi, że czuję się rozpracowana za pomocą jednego zdania? w końcu wystękałam, że czuję się jak w dzieciństwie, kiedy ojciec zmuszał mnie do jedzenia i kazał przełykać moje własne wymiociny, wyzywając mnie i grożąc, że zaraz dostanę w łeb. skomentowała to tak, że czuję jakbym musiała coś wstrzymywać, bo jak nie wstrzymam, to stanie się coś bardzo złego. mówię, że wczoraj usłyszałam od psychiatry, że ja sobie radzę jeśli tylko chcę. t. spytała o kontekst; powiedziałam, że nie wiem. że jestem tłusta, więc jestem zdrowa. że wszyscy mnie przymuszają do jedzenia, a potem nabijają się ze mnie. t. spytała, kto się ze mnie nabija? - moi rodzice. co jest oznaką tego, że się ze mnie nabijają? - widzę to po ich oczach, gardzą mną. zawsze mówili obraźliwie o ludziach z nadwagą, wyśmiewali ich. mój pierwszy chłopak miał nadwagę i ciągle to złośliwie komentowali, raz nawet przy nim. teraz mi żałują jedzenia, kiedy narzekam na swój wygląd, mówią, żebym mniej jadła. a ja żrę jak świnia, zwłaszcza na noc. czekolada, batony, ciastka, drożdżówki, banany. t. pyta, czy w ostatnim czasie przytyłam? - 12 kilogramów. pyta, czy zanim przytyłam, miałam wagę w normie? - miałam bmi 16. t. namyśliła się chwilę i powiedziała, że rozumie tę sprawę dwojako: wczoraj poprosiłam ją o odrobienie sesji w innych godzinach, mam apetyt na sesję, której ona mi odmówiła; poza tym wzrost wagi sprawił, że zaczęłam przypominać bardziej kobietę niż dziewczynkę. uważam się za tłustą, chociaż jestem szczupła, bo nie akceptuję kobiecości.

...to było wszystko, co byłam w stanie znieść. ucieczka! zaraz, teraz! usłyszałam głos psychiatry, która przez pewien czas mnie leczyła: "największym problemem w pani przypadku jest impulsywność. dobrze by było, gdyby nauczyła się pani odroczyć działanie w momencie pojawienia się impulsu, chociaż o 10 sekund. może się to pani wydawać bezsensowne, ale niech pani spróbuje". więc leżę, czekam. dam radę dłużej niż 10 sekund, może mi przejdzie. moje mięśnie były napięte w jakiś taki pierwotny sposób, jakbym zaraz miała zwiewać przed rozjuszonym mamutem, czy coś w tym stylu. słuch bardzo wyostrzony, odległe odgłosy wiertarki ranią mnie w uszy. jeszcze trochę. wytrzymaj. nie! nie mogę! zerwałam się z kozetki, wzięłam plecak i popędziłam wyciągniętym kłusem, mamrocząc "nie dam rady, przepraszam". t. zdążyła powiedzieć tylko "pani chalkwhite", jakby chciała mnie ściągnąć na ziemię i przypomnieć o rzeczywistości, ale ja już byłam w przedpokoju, porwałam kurtkę z wieszaka i wybiegłam, trzaskając drzwiami.

co teraz? co terazterazteraz? smagnął mnie zimny wiatr, byłam oszołomiona. jakimś cudem włożyłam na siebie kurtkę nie zwichnąwszy sobie żadnego stawu, stawiałam nerwowe, nierówne kroki niczym zraniony słoń. apteka!, pojawiła się myśl. poszłam. poprosiłam o pudełko sudafedu. okazało się, że brakuje mi 20 groszy, szukałam po kieszeniach i w plecaku, trzęsąc się coraz bardziej i będąc pewna, że farmaceuta WIE, w jakim celu to kupuję i że myśli, że jestem ćpunką, której nie stać nawet na więcej pudełek. w końcu wymamrotałam, że chyba w takim razie nie kupię, bo nie mogę znaleźć żadnych drobnych, ale pan najwyraźniej poczuł litość na widok mojej spoconej twarzy i powiedział, że nie trzeba. idąc do parku pomyślałam, że nawet nie mam nic do picia, a nie umiem połykać tabletek na sucho. usiadłam na ławce i wszystkie rozgryzłam, przeżułam i połknęłam. potem zapaliłam ostatniego papierosa i poszłam na przystanek, żeby wrócić na oddział. w tym momencie największe napięcie ze mnie zeszło i zaczęło się - poczucie winy, nie chcę nikogo ranić!!!!, nie chcę afery!, może mnie już szukają?... co ja znowu odj.ebałam?! a mama? była taka przerażona, kiedy uciekłam do lasu nocą. tak bardzo cierpiała. proszę, pani t., niech pani nie dzwoni do nikogo! wiem, że to moja wina, ale nic się nie stało, wracam na oddział, nie chcę nikogo zranić, nie chcę! włączyłam telefon, spodziewając się najgorszego, ale nie miałam żadnych powiadomień o próbie połączenia ani rozpaczliwych smsów. trochę mi ulżyło, wsiadłam w autobus. czy ci ludzie wiedzą, z jakim żałosnym debilem jadą? czy widać rozgorączkowanie w moich oczach? a może czuć ten chemiczny oddech? oglądałam zachodzące słońce przez brudne szyby, słuchałam joy division, szydziłam w myślach ze swojej autoagresji dla ubogich, uznałam, że czuję się prawie dekadencko, ale cały glamour sytuacji niszczyło raz po raz dopadające mnie poczucie absolutnej beznadziei. i co mi to wszystko dało? przecież czuję się sto razy gorzej niż przed sesją. mój oddech się spłycił, czułam się tak, jakbym prawie nie miała pulsu, mimo że teoretycznie po pseudo powinno być wręcz na odwrót. poczułam ból w klatce piersiowej i pomyślałam sobie, że może w połączeniu z silnym stresem tabletki sprawią, że moja pikawa nie wyrobi? przestań robić z siebie ofiarę, weź się w garść. nikt nie może o tym wiedzieć. wróciłam na oddział. mam szczękościsk i zimne dłonie i stopy, staram się nie zdradzać pobudzenia, na szczęście źrenice wyglądają normalnie. jutro nie będę w stanie wejść na ten wątek ze wstydu, ale teraz mnie nosi, a dopóki mnie nosi, mam zajęcie, a dopóki mam zajęcie, nie wpadam w czarną dziurę, co i tak mnie czeka, ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie jestem gotowa się z tym zmierzyć. właściwie nigdy nie będę, ale o 20.30 dostaję leki i może prześpię najgorsze. :bezradny:

 

lubię czytać, co piszecie... trzymajcie się ciepło. starajcie się zatrzymać, bo to droga donikąd, mówię zupełnie serio i szczerze. :*

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chalkwhite... Współczuję :(

Ja byłam dzis u lekarza dał mi namiary na oddział dzienny, dorzucił lamitrin i zwiększył dawki Ketrelu. Jeśli to wszystko nie pomoże pozostaje mi juz tylko oddział w Krakowie :/ jak widzę ile tabletek biore dziennie to sie czuje jak rasowy świr...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam jakieś nowe, dziwne objawy czegoś.

 

Mianowicie, czuję się, jakbym w połowie spała. Jakby część mojego mózgu była wyłączona, a ja była w śpiączce, choć świadoma, robiąc wszystko bardzo mechanicznie. Za mgłą. Także z drugiej strony, bardzo wyostrzyły się moje zmysły, zaczęłam mieć halucyny kątem oka. To pierwsze w połączeniu z silnym lękiem, że zrobię coś, czego bym nie chciała, choć akurat dziś jest to skutek snów, w których prawie zabiłam jakieś dzieciaki, dowiedziałam się że próbowałam także jak byłam mała kogoś zranić, plus działy się ze mną jakieś ponadnaturalne rzeczy, hoho. Mimo to jestem przerażona, jak nie ja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

chalkwhite,

 

Czyżbyś "leczyla się" w Krakowie na Babińskiego?

Jeżeli tak napisz do mnie na Priv jakie ogólne wrażenia...

Przeczytałam Twój długi post i współczuję, jednocześnie rozumiem Cię...

Nie jesteś beznadziejna....

Po poście wnioskuję, że masz ogromny potencjał!

Jesteś nieoszlifowanym diamentem...

Serio...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czesc,

mam pewien problem i chcialabym od was opinii na ten temat. Chodze na terapie integratywna 2x w tygodniu po 1 godzinie przez prawie 1,5 roku. Terapia nie posuwa sie tak jak powinna sie posuwac, ciezko mi rozmawiac na wiele trudnych spraw i postanowilam zrobic sobie przerwe, albo pojdzie to w jedna albo w druga strone. Przerwa mialaby trwac miesiac-dwa. Moja terapeutka generalnie na to przystala pod warunkiem, ze nie bede jej informowac o tym, ze juz wracam tylko mam przyjsc w swoich godzinach w dowolnym momencie, kiedy poczuje, ze chce juz wrocic. Tak samo jest z odejsciem na przerwe, tez mam jej nie mowic tylko zwyczajnie nie przyjsc.

Jednakze bardzo sie boje tej przerwy a wynika to z tego, ze bardzo przywiazalam sie do mojej T. Niestety chec zmniejszenia z nia dystantu, chociazby przejsciem na Ty co jest niemozliwe, powoduje, ze ja zaczynam sie dusic w tej relacji.

Jak myslicie, dobrze zrobie robiac ta przerwe czy jednak musze to przetrwac?

Czy ktos z was mial tak dluga rpzerwe w terapii albo w ogole mial przerwe i jak to wplynelo na dalszy proces leczenia?

Podzielcie sie prosze swoimi opiniami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no dobra, bałam się, że już nigdy nie wejdę na ten wątek po tej wczorajszej tragifarsie, ale pospałam 6 godzin, ochłonęłam, zjadłam pierwszy posiłek w ciągu ostatniej doby, najgorsze chyba za mną. dziękuję Wam, naprawdę. :)

 

MistyDay,

jeśli się nie mylę, na oddziale dziennym można być maksymalnie 3 miesiące. to bardzo mało jak dla nas. fajnie by było, gdybyś trafiła na t., z którym/ą będziesz mogła kontynuować terapię po wyjściu. mogę spytać, jaką masz dawkę ketrelu? brałam przez dość długi czas, ale potem mimo jego zażywania kiepsko spałam w nocy, więc trzeba było zmienić. przez pewien czas brałam też lamotryginę, ale strasznie mnie zmulała. ja to w ogóle jestem beznadziejnym przypadkiem jeśli chodzi leczenie farmakologiczne, bo tylko benzo mi pomagają, a i tak nie zawsze. ://

 

AddictGirl21,

:)))) kochana jesteś, ale strasznie mi głupio! niestety nie za bardzo zasługuję na takie słowa! co do kobierzyna - chodzi Ci o 7f? aktualnie tam nie jestem, ale byłam, więc jakbyś chciała coś wiedzieć, to daj znać, napiszę Ci pw. :)

 

legero,

o, ooo, integratywna. ta psychiatra, która namawiała mnie do odroczenia zachowania chociaż o 10 sekund (z poprzedniego postu) jest terapeutką pracującą w tym nurcie. jakie masz wrażenia? oczywiście poza trudnościami, które opisałaś. w ogóle taka umowa co do przerwy w terapii jest dla mnie czymś kompletnie nowym. czy t. mówiła Ci, dlaczego bez uprzedzenia? rozważałyście razem, co taka przerwa mogłaby dać? ja jakbym miała sformułować jakąś opinię, to chyba nie robiłabym tego pochopnie, bo nie czuję się kompetentna;) i zastanowiłabym się, czy rozłąka nie będzie dla Ciebie za ciężka. z tego, co piszesz, chyba blokujesz się w kontakcie z t., a to chyba już jest zwiewaniem z terapii, tylko że częściowym? jeśli tak, może tu tkwi problem - jak poradzić sobie z czymś, co nie jest całkowite, absolutne, "do końca"? może nie dajesz sobie prawa do niezdecydowania, bo wtedy wszystko wydaje się rozmyte? dobra, popłynę dalej:D w Twoim poście t. wydaje się osobą, która nie robi nic wyraźnego; jednocześnie nie odmawia Ci terapii, ale też nie przymusza do niej. nie zgadza się na zmniejszenie dystansu, ale też go nie zwiększa. pozwala Ci odejść, ale pozwala również wrócić. to rodzi ambiwalentne uczucia (bo t. na zmianę frustruje i zaspokaja Twoje potrzeby) i podnosi potrzebę uciekania się do stanowczych środków. czy wobec powyższego nie czujesz przypadkiem, że to na Tobie spoczywa ciężar wyjaskrawienia relacji?

pewnie nie o taką opinię Ci chodziło, damn. -.-

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

legaro,

co to znaczy że terapia nie posuwa się tak jak powinna? Kto tak twierdzi t czy ty? A jak powinna twoim zdaniem? Rozmawiałaś o tym z t?

Podobnie jak chalkwhite wydaje mi się że to jest pragnienie ucieczki od relacji. I bym odradzała. Ale jeśli jesteś już w takim miejscu że czujesz że nijak nie ruszysz nie wiesz co robić jesteś wyczerpana to wtedy jakakolwiek zmiana może być korzystna. Może po 2 tyg przerwy coś zrozumiesz i będziesz chciała wrócić?

Ja gdybym zrezygnowała to potem musiałabym czekać pewnie rok żeby mojej t zwolnił się jakiś termin (bo moja godzina by zostala od razu zajęta. Chyba że bym nadal płacił i nie chodziła)

Ja miałam przerwę przymusową prawie 4 miesiące ze względu na finansowanie na nfz, tak po 10 miesiącach chodzenia 2xtyg i było fatalnie, byłam totalnie wściekła i przerażona, mogłam dzwonić do niej raz w tyg i rozmawiać 20 minut ale to mi bardzo 'nie szło' i ogólnie pogrążyłam się w depresji i brałam leki. No ale to była inna syt bo musiałam a nie chciałam

 

-- Pt lut 14, 2014 12:03 pm --

 

głupio mi się do tego przyznawać, ale przyłapuję się czasem na myśleniu, że muszę upaść jeszcze niżej, być jeszcze bardziej chora i wymagająca opieki, by zasłużyć na związek, dzięki któremu w ogóle zacznę pracować nad sobą... :cry: czyli swojego przyszłego partnera właściwie już w tym momencie skazałam na piekło.

na dodatek wiem, że w takim razie sens mojej obecnej terapii jest znikomy lub nie ma go wcale.

 

(...)

no ale milczę dalej. myślę, że przecież w związku z urlopem świątecznym pochlastałam się jak rasowy świr i co mi niby dała ta strata? łzy napływają mi do oczu, ale mrs freud tego nie widzi, bo siedzi za mną. w końcu pyta: co panią zatrzymało? ---> ????????????? zatrzymało?! no ku.rwa, chyba właśnie próbuję być dorosła i nie robić scen? maksymalnie opanowanym tonem mówię: jest mi przykro. ona: dlaczego jest pani przykro? znowu milczę, ale już nie wyrobiłam i się rozryczałam na dobre: no bo pani sobie myśli, że to takie proste - zmierzyć się ze stratą! ona: uważa pani, że tak myślę? ja: tak, tak uważam! i ryczę jak debilka. ona coś tam tłumaczy, że właśnie myśli, że to bardzo trudne, ale coś tam coś tam, ja już nie słyszę. po co o to pytałam, przecież nie oczekiwałam, że ona się zgodzi? po co zawracałam jej głowę swoimi pierdołami?

 

Odpowiem w osobnych postach bo nie umiem inaczej żeby mi się nie pomieszało:P

 

Też miewam czasem taki myślenie że dopiero upadnięcie na dno upodlenie.. będzie jakąś karą dla mnie? Ale wydaje mi się że wtedy nikt już mną się nie zajmie na pewno, ale może wtedy zrozumiem że sama muszę sobie pomóc? I marzę o takiej zależności szpitalu.. ale boję się że nikt mnie wtedy nie uratuje jednak:( I moim zdaniem to wcale nie dyskwalifikuje terapii że tak myślisz, przecież to jesteś ty jak jeden aspekt ciebie miałby cię dyskwalifikować? po to jest terapia żeby to dopiero zmienić. Chociaż rozumiem że tak się można czuć bo też często myślę że jestem jakimś przypadkiem beznadziejnym bez prawidłowej motywacji..

 

Nie rozumiem tego pochlastania się? Jaka strata, przerwa świąteczna, z którą sobie 'słabo poradziłaś'? Możesz to wyjaśnić? A to jej pytanie co panią zatrzymało.. ja np odbieram neutralnie. Co panią zatrzymało np po prostu w mówieniu dalej, przecież ona 'nie wie' co się dzieje w twojej głowie nawet jak się domyślać może to przecież musi zapytac zeby sie nie pomylic. Oczywiscie nie bylo mnie tam wiec moge źle to rozumieć

pzdr

 

-- Pt lut 14, 2014 12:03 pm --

 

oo jeden post się zrobił:P

 

-- Pt lut 14, 2014 12:20 pm --

 

Co do kozetki to z tego co wiem chodzi o regresję silną, czyli to co przeżywasz. Jest to trudne o tyle że właśnie pacjent może stracić kontrolę nad sobą więc trzeba mieć już silną więź z terapeutą częste spotkania i nie wiem co jeszcze, być zmotywowanym do terapii i już jakoś zaawansowanym w procesie (tak mi się wydaje).. albo - taka sytuacja jak u ciebie czyli jesteś zabezpieczona na początku terapii przynajmniej - w szpitalu. Znowu ci zazdroszczę, w takiej sytuacji nie ma możliowści ucieczki od emocji. I uważam że jesteś bardzo odważna. Moja t nie ma kozetki za to kilka foteli do t rodzinnej;]

A mówiłaś t że nie do końca jej uważnie słuchasz? Może to też nic złego, ważne że do nieświadomości twojej te treści docierają i możesz je zacząć 'symbolizować'.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

legero,

o, ooo, integratywna. ta psychiatra, która namawiała mnie do odroczenia zachowania chociaż o 10 sekund (z poprzedniego postu) jest terapeutką pracującą w tym nurcie. jakie masz wrażenia? oczywiście poza trudnościami, które opisałaś.

nie mam doświadczenia pracy w monoparadygmatycznych nurtach. Sama chcę zostać terapeutą integratywnym, bo uważam, że na miks zaburzeń najlepiej pomoże właśnie miks nurtów. Gdybym miała jedno zaburzenie to pewnie mogłabym się zastanawia, który nurt będzie właściwszy.

 

w ogóle taka umowa co do przerwy w terapii jest dla mnie czymś kompletnie nowym. czy t. mówiła Ci, dlaczego bez uprzedzenia? rozważałyście razem, co taka przerwa mogłaby dać?

mysle, ze chodzi jej o zbudowanie wiekszego poczucia bezpieczenstwa i stabilnosci. jak sama powiedziała: ja tu zawszę będę, w pani godzinach będę czekać.

 

Najbardziej czego border oczekuje od innych, zwłaszcza najbliższych osób, to tego, że zawsze będą, niezależnie od podjętych naszych decyzji, działań, będą stabilni i nie uciekną. I ona myślę, że chce mi właśnie to pokazać.

Wytrzymała ze mną sporo, nie ważne jak ją zwyzywałam, jak się skandalicznie zachowywałam, zawsze na następnej sesji ma jednakowe nastawienie: życzliwe i spokojne. Jak sama powiedziała: mamy przecież umowę, że to co pani mówi na sesji podczas acting outow nie biorę na poważnie.

 

może tu tkwi problem - jak poradzić sobie z czymś, co nie jest całkowite, absolutne, "do końca"? może nie dajesz sobie prawa do niezdecydowania, bo wtedy wszystko wydaje się rozmyte?

wręcz przeciwnie, daję sobie prawo do niezdecydowania i to generuje problem taki jaki jest. Bo ja bym chciała, zeby bylo całkowitem, absolutne i "do końca" a nie jest to możliwe. niestety zaakceptowac tego stanu nie umiem, ciagle majac nadzieje, ze to sie zmieni...

 

czy wobec powyższego nie czujesz przypadkiem, że to na Tobie spoczywa ciężar wyjaskrawienia relacji?

pewnie nie o taką opinię Ci chodziło, damn. -.-

 

tak właśnie czuję i dlatego chcę przerwy tylko nie wiem czy to jest właściwe wyjście...

i między innymi o taką opinie mi chodziło. daje trochę do myślenia nad tą sytuacją :) dziękuję.

 

co to znaczy że terapia nie posuwa się tak jak powinna? Kto tak twierdzi t czy ty? A jak powinna twoim zdaniem? Rozmawiałaś o tym z t?

tak rozmawiałam, ja tak czuje, że nie jest to tak jak powinno być. nie umiem porozmawiać z nią otwarcie o sobie. zmiana terapeutki nie wchodzi w grę, bo z inną bedzie tak samo a stracę tylko czas i pieniądze.

bardzo sie boje tej przerwy, nie musze jej robic ale tez w gruncie rzeczy nie chce ale tez nie wiem jak inaczej sobie poradzic z tym oporem jaki teraz mam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

MistyDay ja miałam bardzo podobnie- zazdrość o ex po prostu paliła mnie od środka, chciałam znać każdy szczegół i katowałam się tym, z czasem przeszło (po kilku latach), ale nadal jestem chorobliwie zazdrosna o każdą kobietę, której mój ukochany poświęca jakąkolwiek uwagę- może to być nawet ktoś z jego rodziny, pracy, totalnie neutralne osoby, a ja świruję, przeglądam wszystkie wiadomości i znów się tym katuje, nie wiadomo po co. Na szczęście- nieszczęście on ma podobnie, tylko jest bardziej zrównoważony, więc jakoś mnie rozumie, choć czasem bywa trudno. I tu zaczęłam rozkminiać pytanie maybeBaby- bo niby mówi się, że miłość nie wybiera, a przeciwieństwa się przyciągają, ale on też ma taki profil bdp tylko może nie w sensie klinicznym. I tak się zastanawiam, czy nie jest trochę tak, że dzięki temu dobrze rozumiemy niektóre stany emocjonalne, które dla innych są po prostu nie do ogarnięcia, ale taka idea wydaje mi się trochę chora...

 

Z Waszych wypowiedzi wnioskuje, ze dobry partner dla bordera sam jest bardzo emocjonalny, jego rodzina rowniez. Wtedy jest w stanie zrozumiec nasze skrajne emocje.

I pomyslec, ze ja szukalam tych spokojnych, przy ktorych moglabym sie wyciszyc... Niestety emocje wczesniej czy pozniej wybuchaja, a tego juz spokojny czlowiek nie jest w stanie pojac, ani tolerowac w dlugim okresie czasu :-(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×