Skocz do zawartości
Nerwica.com

chalkwhite

Użytkownik
  • Postów

    48
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia chalkwhite

  1. to jest mega smutne, bo człowiek czuje się bezradny. chciałby pomóc, a osoba w takim stanie odbiera pomoc jak atak, jest pogrążona w swoim świecie. z Twojego opisu to naprawdę brzmi jak psychoza albo mania (albo mania z psychozą). terapia na daną chwilę nic tu nie pomoże - chociażby ze względu na ćpanie. dbaj przede wszystkim o swoje zdrówko, bez niego nie będziesz w stanie pomóc komukolwiek innemu.
  2. sorry, że się wcinam, ale jak patrzę na takie stwierdzenia... (a ostatnio pojawia się ich tutaj coraz więcej). borderline to poważne zaburzenie osobowości, a nie opis z horoskopu, ludzie! pachnie bardziej psychozą niż "wyleczonym samodzielnie" borderline. może nawet psychozą narkotykową. zresztą nie widzę sensu tak w próbie diagnozowania tej osoby, jak i w diagnozowaniu Ciebie przez nią. lepiej żebyś zajął się sobą. w jej przypadku jedyne, co możesz zrobić, to (jeśli wyczujesz, że coś jej grozi) zadzwonić na pogotowie i opowiedzieć o: rzekomej utracie ego, nieadekwatnych reakcjach emocjonalnych i ewentualnie o dragach... no bo wiadomo, trudno nie chcieć komuś pomóc jeśli został zgwałcony przez swoją niepoczytalność, obojętnie czy coś się do tej osoby czuje, czy nie. a w ogóle to czy tylko ja tak mam, że ta cała "praca nad sobą" i inne cudwyleczenia w przypadku bpd trochę mnie śmieszą? no, tylko trochę, bo już widzę te wszystkie mądrale pouczające mnie jak to same sobie poradziły dzięki samozaparciu, silnej woli, medytacji, zmianie religii i sposobu odżywiania. i czarymary. aha, no i jak to cudownie je melisa uspokaja
  3. konkretnie między "dobrymi" a "złymi" uczuciami względem obiektu, co wynika z samej niestałości obiektu, czyli klasyka.co do odrębności t., ciężko mi to wyjaśnić, ale myślę, że może chodzić o kiepskie granice "ja"? teoria teorią, znam ją (chyba) na całkiem przyzwoitym poziomie, ale specjalistą nie jestem, a już na pewno nie specjalistą od siebie. Conessa, gdybyś była słaba, w ogóle nie dostałabyś się na to stanowisko. nie wiem, jak Ci powiedzieć to, co mam na myśli... to nie jest słabość, tylko kruchość, wrażliwość. najprawdopodobniej będzie Ci pasowała praca właśnie taka spokojna, stała, jak mówisz. a co do tego, co się zadziało w Twoim życiu - nie wiem dlaczego, ale aż boję się spytać, co Cię spotkało. ważne, żebyś czuła się bezpiecznie, wiesz? a przebojowość i te tematy to kwestia poboczna. Keji, na to, do kogo idziemy, mamy przecież wpływ: na stronach stowarzyszeń danych nurtów mamy listę t. certyfikowanych, a buźka też przydatne urządzenie, dobrze używać można zapytać o to, jakie wykształcenie ma terapeuta, czy przeszedł własną terapię, czy ma certyfikat, czy poddaje się superwizji, od ilu lat pracuje w zawodzie. nie od dziś wiadomo, że na leczenie bpd jest terapia i no sorry, ale artykuł z wysokich obcasów to nie jest coś, do czego mocno bym się przywiązywała niezdrowy sposób funkcjonowania w relacji terapeutycznej tak samo przytrafia się w innych bliskich relacjach. jw. :)
  4. z tego, co pisałaś w różnych poprzednich postach zrozumiałam, że w momencie sukcesu musiałaś wszystko zniszczyć, nie mylę się? bo chyba to rozumiem. sama wybrałam trudne studia, na których w procesie rekrutacji obowiązuje dwuetapowy test wstępny oprócz konkursu świadectw, a progi są wysokie; i ja to wszystko przeszłam, dostałam się na wysokim miejscu... a potem zaczęłam spadać. ja też. między innymi dlatego jestem w terapii, ale czuję się tak, jakby to był jakiś ostatni podryg, próba wyłonienia się z czarnego bagna chociaż na tyle, by zaczerpnąć odrobinę powietrza. t. mówi, że pozwalam jej tylko martwić się o mnie, ale nie dopuszczam jej do siebie, bo wtedy musiałabym pozwolić jej pełnić swoją rolę (terapeutki to znaczy), usłyszeć jej spostrzeżenia i poczuć jej odrębność. btw, masz jakieś pomysły, jak się do tego zabrać? pisałaś, że starasz się coś robić. masz jakieś pasje? jak spędzasz czas? zazdroszczę... dziękuję :**** ja za Ciebie też, mam nadzieję, że wrócisz do poprzedniej formy, i to nie tylko jeśli chodzi o karierę zawodową.
  5. ja też...tylko że chyba nie mam wyboru, bo moje "chcę by to się skończyło" niebezpiecznie szybko przekształca się w "chcę ze sobą skończyć". a ile razy jeszcze można mieć szczęście próbując wdrożyć wolę w czyn? :/ a w ogóle to mam gigantyczne opory przed pisaniem tu, bo... nawet nie mam na to wystarczających słów. aż się skręcam ze wstydu, gdy czytam o Waszych osiągnięciach jeśli chodzi o funkcjonowanie społeczne: poza domem rodzinnym, pracujące, uczące się, z pasjami, niektóre w związkach małżeńskich i nawet z dziećmi... co jest ze mną nie tak? moja psychiatra próbuje mnie pocieszać mówiąc, że ostatnio zrobiłam bardzo dużo, czyli: - wyszłam ze szpitala (no faktycznie, kur.wa, osiągnięcie. chociaż mając na uwadze fakt, że większość roku 2013 byłam zamknięta... ) - nie okaleczyłam się ani razu w ciągu dwóch miesięcy (sic!) - wróciłam na studia (po TRZECH latach przerwy i robię JEDEN przedmiot i nawet z tym jednym się męczę jak cholera) - chodzę na ciężką terapię (za którą słono płaci mamusia i tatuś, z którymi to również mieszkam mimo że mam 23 lata i mimo że relacja między nami jest trudna) śmiech na sali, ale i tak doceniam, że się starała, choć nie miała o co do tego przez całe te trzy lata jak byłam na urlopie zdrowotnym pracowałam chyba dwa razy (to były jednorazowe zlecenia). moje pojęcie na temat tego, co jest dla mnie ważne i co lubię rozleciało się i nawet nie wiem, czy to, co robiłam kiedyś (pisanie, malowanie, rysowanie) było naprawdę moje. panicznie boję się wchodzić w związek albo nawet bliższą relację - nie wierzę, że mam coś wartościowego do zaoferowania. za to co chwilę mam nowy pomysł na swoją przyszłość, po czym zmieniam zupełnie zdanie, po czym nie widzę dla siebie przyszłości i tak w kółko. (przykład: złożyłam deklarację maturalną, żeby zdawać biologię, mając 3 miesiące na nauczenie się wszystkiego od podstaw - od podstaw, bo let's just say w liceum nie byłam zbytnio pilną uczennicą, a raczej miałam po prostu najgorsze oceny w klasie. mimo wszystko myślałam sobie: a co to dla mnie! do rozszerzonej matmy uczyłam się nawet krócej i super mi poszło, a byłam w klasie humanistycznej! z takimi radosnymi myślami już miałam zamawiać najlepsze książki, już szukałam kontaktów, byłam cała zdeterminowana, zwarta i gotowa - aż nagle pewnego dnia ch.uj wszystko strzelił i teraz nawet nie wiem, co ja miałam we łbie jak składałam tę deklarację.) jaki tam znowu border? po prostu zjebany, bezużyteczny pasożyt. niewdzięczny, wkurwiony, nieufny do granic paranoi, mistrz unikania, ukrywania, chowania się. ryczący po kątach z nienawiści do siebie, ale co tu poradzić, akurat w tym przypadku mam powody do nienawiści. -- 10 kwi 2014, 22:16 -- a i jeszcze, jakby to miało komuś pomóc: rozmawiałam o moim funkcjonowaniu w relacjach z t. i z psychiatrą też. od t. usłyszałam, że przerwa w kontakcie (np. z nią) jest dla mnie jak śmierć (było już o tym na wcześniejszych sesjach) i na tej samej zasadzie postrzegam swoją zdolność do kochania, troszczenia się, połączenia z innymi ludźmi: gdy przestaję to wszystko czuć, przestaję też wierzyć, że w ogóle jestem do tego zdolna. negatywne emocje uśmiercają uczucia budujące relację, bo nie ma między nimi żadnego połączenia. natomiast psychiatra zaczęła mi tłumaczyć, że to jest klasyczny mechanizm w bpd. kiedy moja miłość przybliża się do stabilizacji, pewności, zaufania, to wpadam w panikę z lęku przed bliskością i dlatego nagle moich uczuć nie ma - muszę się natychmiast wycofać z zagrażającej sytuacji. więc to, że nagle przestawałam kochać, nie znaczyło, że nie kochałam w ogóle. kurde, niby oczywiste, ale dopiero jak mi to wyłożono czarno na białym, to jakoś się przekonałam.
  6. dziękuję! :) i za to, że napisałaś o swoim związku, też. a wiesz, co było powodem końca tego związku? nie musisz ofc pisać o swoich osobistych sprawach na ogólnodostępnym forum, po prostu chciałabym wiedzieć, czy wszystko było jasne. jeśli chodzi o mnie, to nie ma sprawy. :)
  7. nie wiem nawet, czy to ma cokolwiek wspólnego z wybaczaniem, ale ja się spodziewam, wręcz oczekuję, że zostanę porzucona, zdradzona, zraniona. nie potrafię nikogo za to winić.ale jak wybaczyć sobie? zwłaszcza te sytuacje, kiedy śmiem uważać, że mam prawo ranić, bo to ja jestem tu ofiarą, nienawidzę wszystkich, rozpier.dolę wszystko et cetera... znowu się rozpadam. ciągłe ryczenie bez powodu, wybuchy złości, izolacja, lęk, nawrót myśli samobójczych, aż nagle robi się tego za dużo, przestaję należeć do tej planety i czuję jakbym zanurzyła się w mętnej wodzie. nie umiem pokazać mojej t. siebie, tego, co przeżywam, jak przeżywam. nie ma we mnie żadnych granic ani konkretów. sama z "białą kartką" w pokoju rozsypuję się w drobny mak, nie potrafię uchwycić się czegokolwiek. nie chcę oszaleć znowu; nie wytrzymuję tego, kiedy się uśmiercam emocjonalnie; nie mam siły, by moje emocje unieść i nie wierzę, że ktokolwiek jest w stanie. denerwuje Was pojawiająca się w niektórych publikacjach teza, że bordery nie mają autentycznego kontaktu z ludźmi/nie umieją prawdziwie kochać/nie mają pojęcia, na czym polega budowanie relacji? mnie zawsze denerwowała, nie uważałam, żeby to się zgadzało, przynajmniej w moim przypadku. ale prawda jest taka, że nie umiem być blisko człowieka. przez wszystkie lata mojego życia ani razu nie miałam z nikim prawdziwego kontaktu. nie rozumiem siebie, nie czuję siebie, pływam we własnych odmętach próbując się w tym połapać, a wiem tylko tyle, że boli. gdzie tu miejsce na kogoś innego? czym ja jestem, skoro tego nie potrafię? jak wybaczyć sobie coś takiego? jak? jezu znowu ryczę, genialnie jestem tak strasznie samotna przepraszam, chciałam się wyżalić jakoś kur.wa mać,
  8. piszę, bo chciałabym się podzielić czymś pozytywnym (śmieszy mnie niesamowicie ta emotka!) otóż nie chcę zagłębiać się w szczegóły i kogoś niepotrzebnie nakręcić, ale miałam (mam?) duży problem z samookaleczeniami. nawet fakt przebywania na oddziale zamkniętym - gdzie pielęgniarki przeszukały wszystkie moje rzeczy osobiste i zabrały wszelkie przedmioty nadające się do robienia sobie krzywdy (oprócz papierosów i zapalniczki, więc mam też blizny od poparzeń :/) - nie powstrzymywał mnie, gdy naprawdę nie mogłam znieść swoich emocji. bałam się, że jestem od tego uzależniona, sytuacja robiła się niebezpieczna. nie trafiały do mnie żadne argumenty, a właściwie to porządnie wkur.wiały mnie powtarzane cały czas teksty typu "taka ładna dziewczyna, a takie brzydkie blizny". jak już wcześniej na tym wątku pisałam, podczas hospitalizacji zdiagnozowano u mnie m.in. padaczkę z napadami nieświadomości i włączono do leczenia depakine. nie zauważyłam tego na początku, ale po jakimś czasie moje tendencje autoagresywne znacząco zmalały :)))) i wydaje mi się, że to w dużej mierze zasługa depakine właśnie. [zastrzeżenie: fakty są takie, że większość 2013 i dwa pierwsze miesiące 2014 roku przesiedziałam w psychiatrykach; największe trudności interpersonalne czyli koniec mega burzliwego związku i koniec toksycznej "przyjaźni" przeżyłam siedząc tam. teraz, już na wolności, jestem wolna również od tamtych spraw. także działanie leku mogło się w jakiś sposób połączyć z brakiem prowokujących bodźców.] wniosek: jeśli któraś z Was czuje, że traci nad sobą panowanie w temacie samookaleczeń, to chyba warto spróbować, no bo co mamy do stracenia? podejrzewam, że podobnie może działać lamotrygina i karbamazepina, ale ekspertem nie jestem. i jeszcze... nawet jeśli macie wielkie, widoczne blizny, to Was nie szpeci, nie można na to w ogóle patrzeć w kategoriach estetycznych. to tylko oznaka, że jesteście ludźmi i, jak każdy, macie swoje demony... no, może ciut większe niż u innych! ale i tak zasługujecie na szczęście i zdrowie :****
  9. dialektyczna, gdyby faktycznie było tak, że każdą osobę bez diagnozy się tutaj linczuje, to ciągle byłby dym. poczytaj posty, spójrz, jak wiele osób tutaj nie dostało stosownej efki. coś więcej napiszę pewnie później i tak dobiłyśmy do trzechsetnej strony na bezsensownym flejmie. bpd, abc czy hwdp - kur.wa, dziewczyny, po co? polecam spacer i dobrą muzykę w słuchawkach: https://www.youtube.com/watch?v=SdOEindANdY
  10. chyba tylko MistyDay tak napisała i to na dodatek w reakcji na Twoją zaczepkę dotyczącą diagnozy. wiesz co, przykro mi to mówić, ale chyba nie inne użytkowniczki się licytują, a Ty właśnie. póki co jesteś osobą, która najwięcej mówiła na ten temat w tej dyskusji. przeczytaj jeszcze raz swoje wypowiedzi, zastanów się nad tym.poza tym... no nie wiem, może wyjaśnię to na swoim przykładzie. kiedyś, dawno trafiłam na jakiś tekst o bpd, pomyślałam, że właściwie jest kropka w kropkę o mnie, szybko zamknęłam stronę i starałam się wydarzenie wyrzucić z pamięci. nie poszłam na wątek o bpd, żeby przekonywać wszystkich o tym, że cierpię w samotności. to się wydaje w jakiś sposób nienaturalne. i tym bardziej Ty, skoro psychiatrię uważasz za quasi naukę, czemu tak się wkręciłaś w borderline? widać po Twoich postach, że sporo o tym czytałaś. przecież to jest poparte na "szarlatańskich rozważaniach" Junga i Freuda, więc po co Ci to? dawanie dupy na cztery strony świata to faktycznie nie jest określenie na poziomie, o czym wyraźnie i dobitnie dałam znać (więc nie wiem gdzie tu widzisz "trzymanie strony" itede). i podtrzymuję swoje zdanie odnośnie powagi tej sprzeczki. proof or it didn't happen. co do chęci chorowania na raka - nie wiem czemu udajesz, że nie wiesz, o jaki rodzaj chęci mi chodziło, ale nie robisz w ten sposób miejsca na zwykłą rozmowę. co do ostatniego zdania - czy ja wiem, czy takie bezcelowe? w tej prostej analogii wręcz akurat, jedno i drugie jest przypadłością, za sprawą której można umrzeć, bardzo zmienia życie, wymaga leczenia. "odmienność w naturze" nie ma tu nic do rzeczy. jakie rozważania? którzy psychologowie z nich korzystają? ewidentnie nigdy nie chorowałaś somatycznie, bo inaczej na pewno byś tego nie napisała. ja akurat miałam nieprzyjemność, znam też inne osoby, które miały, i nie masz racji. gdyby iść tym tokiem rozumowania, okazałoby się, że cała medycyna jest quasinauką. nauka nie traci na znaczeniu i wartości tylko dlatego, że niektórzy jej specjaliści są do dupy. w psychiatrii akurat to jest fajne, że nawet bez ściśle postawionej diagnozy można leczyć efektywnie, bo panuje otwartość umysłu, która sprawia, że leczy się człowieka!!!, a nie zaburzenie. (nie mówię, że zawsze tak jest, ale konowałów znajdziesz wszędzie.) wydaje mi się, że za bardzo przywiązujesz się do tych efek, etykietek. a "zaburzenia mieszane" często dają najmądrzejsi psychiatrzy, którzy robią to, bo a) nie chcą wkręcać pacjenta w stereotypowe myślenie o sobie; b) wiedzą, że coś takiego jak czysty model kliniczny nie istnieje i że większość zaburzonych osób przejawia cechy mieszane. co do osób leczących się bez skutku - warunkiem koniecznym do korzystania z terapii jest praca nad sobą, same pójście i pogadanie jeszcze nic nie zmienia. leki mają wspomagać, a nie załatwiać sprawę (mówię teraz o zaburzeniach osobowości). przykro mi, ale o tym też czytałam i faktycznie, osoby zdrowe zostały w tym eksperymencie zdiagnozowane jako chore, ale zapomniałaś dopisać, że osoby te były specjalistami, miały doświadczenie z chorymi, znały schizofrenię od podszewki i w związku z tym nie dziwi, że doskonale udawały chorych. owszem, jest taka tendencja, która wynika z czasów. tak samo jak jest tendencja do doszukiwania się zaburzeń hormonalnych u owłosionych kobiet w obliczu bezwłosych ideałów. no i?
  11. AddictGirl21, dzięki. :* Keji, jak wyglądał ten moment, gdy byłaś bliska uzależnieniu? w jakich sytuacjach głównie brałaś wtedy benzo i czy to się zdarzało często? Czy Waszym zdaniem benzo jest w stanie opanować coś w rodzaju histerycznego napędu psychoruchowego, np. nieuzasadnioną potrzebę ucieczki? mam na myśli coś takiego wcale nie lękowego, raczej wynikającego z natłoku emocji.
  12. wiem, że nie napisałaś, dla mnie to po prostu zabrzmiało bardzo, bardzo obraźliwie. nie wiem, może mnie to zabolało, bo sama mam bardzo duże problemy z seksualnością, byłam molestowana w dzieciństwie, zdarzało mi się używanie seksu w niewłaściwych celach, między innymi w celu autoagresywnym właśnie. bywa też tak, że sama siebie za to obrażam w myślach, karzę się samookaleczeniami. blablabla, nieważne, nie chcę robić z siebie ofiary teraz. wydaje mi się, że sprawa jest wyjaśniona. AddictGirl21, ja doświadczenie z benzo mam, tylko w warunkach szpitalnych a tak to wszyscy się boją zapisać po próbach s i nadużywaniu dragów i leków (mam problemy neurologiczne przez to). mimo wszystko chciałabym mieć w pogotowiu chociaż jedną tabletkę... żeby w chwilach kryzysu nie czuć się tak, jakbym była zdana wyłącznie na siebie i na to, co mi za chwilę do łba strzeli. dialektyczna, nie jestem pewna, czy coś z tego postu jest w moją stronę i czy wolno mi się wcinać, ale zatrzymaj się trochę, bo z boku to wygląda trochę tak, jakbyś była sama przeciwko całemu światu. nie widzę jakiegoś zmasowanego ataku na Ciebie, poprztykałyście się trochę z MistyDay i tyle. nie wydaje mi się, żebyśmy się tu licytowały kto ma gorzej. czemu ktokolwiek miałby się "szczycić" swoją diagnozą? znasz kogoś, kto cieszy się z tego, że choruje na raka? i czemu "kółko wzajemnej adoracji"? tutaj też chyba czegoś nie rozumiem. jesteś na forum psychologicznym i nie chcesz korzystać z pomocy psychologicznej i/lub psychiatrycznej z pobudek ideologicznych? możesz rozwinąć, co to dla Ciebie znaczy? wracając do analogii z rakiem - nie pomyślałabyś, że to dziwne, gdyby na forum onkologicznym pojawił się ktoś, kto mówi, że z pewnością go ma, ale ze względów ideologicznych nie pójdzie się leczyć mimo cierpienia, które odczuwa? nawet pacjenci, którzy nie mają już nadziei, korzystają z pomocy. z raka ich to nie wyleczy, ale żyje im się mimo wszystko łatwiej. to wszystko bez żadnej ukrytej lub jawnej drwiny, pytam serio.
  13. dopiero teraz to zauważyłam dobra, ja rozumiem, że emocje i tak dalej, ale wtf? AddictGirl21, zdradź mi, proszę, w jaki sposób udało Ci się namówić lekarza na clonazepam? ja też chcęęęę, może być lorafen, relanium, xanax, cokolwiek
×