Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

alicja_31, najgorsze jest to, że nikt nas nie rozumie... Wszyscy uważają, że wmawiamy sobie te problemy...

 

No cóż, w przeciwieństwie do stuprocentowych, załóżmy, fobików społecznych, my jesteśmy bardzo często na pierwszy rzut oka i nie tylko, najbardziej towarzyskimi, błyskotliwymi, wygadanymi, charakternymi oraz odważnymi osobami spośród wielu, jak tu uwierzyć, że w duszy panuje totalny chaos. Moi dobrzy znajomi po trzech latach znajomości nie są w stanie uwierzyć, że mam poważny problem z zaburzeniami lękowymi i napadami paniki i traktują mnie raczej z przymrużeniem oka w tym względzie. Bo akurat, że posiadam nietypową osobowość, to uwierzą, ale najwyżej tylko stwierdzą, iż jestem "poje.bana" czy mam "chuj.owy charakter" i na tym się skończy dyskusja. Nikt nie chce słuchać o specyfice czyjegoś charakteru, chyba tylko ja mam takie zboczenia czasem.

 

alicja, mówisz bardzo sensownie o twojej aktualnej sytuacji, a zatem wątpię, żebyś była popaprana. A czy brzydka, to nie wiem, wyślij zdjęcie i ocenimy ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

freya - no właśnie do cholery, otoczenie nie pomaga, czuję się z tym zupełnie sama i to jeszcze bardziej blokuje i utrudnia podejmowanie decyzji...

Keji - ja brzydki charakter miałam na myśli :pirate: taka się czsem czuję - na zewnątrz mała niedobra kombinatorka, a w środku miotany wątpliwościami i skrajnymi uczuciami nadwrażliwiec. Nawet jak to piszę to czuję się z tym idiotycznie i wiem, że nie oddaję do końca tego, co chcę przekazać :-|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jako, że nie stać mnie już na wyjazdy do prywatnego, dostałam wizytę za miesiąc do jakiejś miejscowej, wrednej baby. Potrzebuję benzodiazepiny na tę chwilę, cholera, nie na za miesiąc. Zaczyna się coroczny horror.

 

Trzęsę się cała, próbowałam rzygać, jestem osrana od góry do dołu. Jak przed każdym powrotem do szkoły. Spojrzenia nienawidzącej mnie kadry nauczycielskiej, ataki paniki na lekcji, emetofobia, znam ten horror od 11 lat, a wciąż budzi we mnie takie emocje, że mam ochotę leżeć i wyć. Nie mam już nawet połówki Zomirenu. Przynajmniej w tamtym roku przed rozpoczęciem byłam cicha i spokojna, nie robiłam sobie wrogów wśród nauczycieli, teraz dochodzi fakt ich nienawiści, ale sama chciałam spełnić to, co śniło mi się w najgorszych koszmarach i ujawnić swoje słabości i pokazać, że potrafię być niedobra i niefajna, że tyle we mnie siedzi. Czy to coś dało? Nie. A raz przekraczając granicę bezczelności i impulsywności trudno wrócić do poprzedniego stanu i naprawić wszystko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wczoraj mialam ostatnia terapie ( trwajaca rok) a wlasciwie to nawet terapia nie mozna bylo nazwac. przez caly rok otwierala drzwi i zapraszala mnie do srodka a wczoraj tego nie zrobila, 15 minut siedzialam na korytarzu az weszlam sama, ona nawet nie ruszyla sie z nad swoich papierow. zaplacilam jej za ta godzine i powiedzialam, ze ostatnie 15 minut to byla ostatnia nasza terapia, dowidzenia, bylo milo. i wyszlam. odpowiedziala tylko dowidzenia. przez ostatnie dwie sesje uwazala, ze moja motywacja do terapi jest rowna zeru, ze nie spelniam podstawowego warunku do bycia w terapi czyli nie wykazuje cierpienia i nie chce rozmawiac na tematy wazne a poboczne. wczoraj wieczorem wyslalam jej smsa, ktorego pewnie swoim zwyczajem nie odczytala a odrazu skasowala o tresci: "myslalam, ze z wiekszym szacunkiem pozbywa sie pani niechcianych pacjentow. powodzenia na egzaminie certyfikujacym". czuje sie jak wrak czlowieka dzisiaj. i nie iwem czy isc w czwartek i zakonczyc to po ludzku z nalezytym szacunkiem do niej i do siebie czy dac juz sobie spokoj?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

legero, koszmarnie brzmi to co piszesz :shock: nie chce mi sie wierzyć żeby terapeutka mogła się tak zachowywać... jesteś pewna, że dobrze zinterpretowałaś tamtą sesję? pytam, bo sama widze dziwne rzeczy w ludziach, a po pewnym czasie dochodzę do wniosku, że to nie do końca było tak... ona nic nie odpowiedziała? nie próbowała wyjaśnić, zrozumieć, po prostu pozwoliła Ci wyjść...? Nie było wcześniej żadnych tekstów z jej strony odnośnie kończenia terapii? nie pytałaś dlaczego akurat tego dnia wyjątkowo kazała Ci czekać, zamiast zaprosić do gabinetu?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie powiedziała nic innego, tylko do widzenia, nie zatrzymała mnie, nie pytałam dlaczego. na wcześniejszych sesjach z jej strony nie było tekstów odnośnie kończenia terapii a jedynie odnosnie braku motywacji z mojej strony, ze jest ona zerowa i ze usilnie probuje sprawic, zeby to ona powiedziala "koniec". nie wiem czy to byla proba sprawdzenia mojej motywacji czy cos innego. tydzien wczesniej skolei powiedziala, ze jestem mistrzynia w niszczeniu relacji, zwlaszcza tej naszej bo zdewaluowalam ja bardzo, podwazajac jej kompetencje, doswiadczenie, mowiac, ze sobie ze mna nie radzi, ze nie jest wstanie mi pomoc i nie ma doswiadczenia z borderami takiego jak mowila. potem ja czesciowo za to przeprosilam ale bez wiekszego przekonania. w czwartek powiedzialam jej na jakich zasadach chce byc w terapii, ze nie porusze na razie tematow waznych a poboczne i gadalysmy o dupie maryny. w poniedzialek wydazylo sie to co napisalam wyzej. a to co sie ze mna teraz dzieje to jakas masakra.

po sesji w poniedzialek bylam wsciekla, wczoraj zaczelam analizowac i dochodzic do wniosku co tak na prawde sie dzieje ze mna w terapii. jestem w niej od roku i przez caly ten okres probuje przesunac granice jakie ustala, walcze z nia o cos czego nawet nazwac nie potrafie i uchwycic, probuje byc panem i wladca tej terapii, dewaluuje ja co jakis czas i co jakis czas idealizuje. irytuje ja i ta irytacje da sie wyczuc, pozwala mi ja wyczuc. caly ten czas chodzi w tej relacji mi o nia a nie o siebie, nigdy nie bylam ja tam wazna tylko ona z tym co ona mysli, czuje i mowi o mnie. a to przeciez bezsensu jest. najgorsze jest to, ze ja teraz owszem widze to ale nie jestem na tyle przekonana, zeby to zmienic... zmiana terapeuty nie wchodzi w gre bo z druga byloby to samo.

a dzisiaj czuje sie jeszcze gorzej, bo wstalam z uczuciem, ktore mi towarzyszylo prawie rok temu, kiedy to rowniez wyszlam wsciekla od niej i co zadecydowalo, ze przeszlam z sesji 30minutowych NFZetowskich na 60minutowe prywatne dwa razy w tygodniu. czuje, ze ta terapia jest mi potrzebna ale... i tu pojawia sie ale nieopisane, niezrozumiane. to ale przeszkadza mi byc pelni w tej terapii, relacji. ona sama twierdzi, ze przywiazanie jakie mam do niej jest rowniez z jej strony. zaangazowala sie emocjonalnie w nasza relacje i nasze rozstanie rowniez nie pozostanie bez echa u niej. powiedziala mi to miesiac temu, kiedy to po powrocie z jej urlopu powiedzialam, ze te 2 tygodnie pokazalo, ze bardzo sie przywiazalam do niej pomimo moich akcji. i nie wiem w ktora strone to pojdzie, albo to zrozumiem i zaakceptuje albo zniszcze. jak sie okazalo jednak zniszczylam. jest to osoba ktora dopuscilam najblizej siebie. nawet moj M nie jest tak blisko. nawet nie wiem czy jest sens isc jutro, czy ona tam bedzie, czy da mi kolejna szanse, czy bedzie dalej chciala, czy mnie nauczy cos ta sytuacja i zaczne byc w terapii tak jak powinnam byc?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

powiem szczerze, że nie mam pojęcia, na ile jej reakcja (lub jej brak) i to wszystko było nieprofesjonalne, a na ile podyktowane zwyczajną metodologią. Miała wrażenie, że prowokujesz ją do zakończenia tej relacji. To jest dość typowe zachowanie w tym zaburzeniu i być może postąpiła właśnie tak, a nie inaczej, bo w tych okolicznościach terapeuta ma się tak zachować? chodzi mi o to, że jej zachowanie nie musiało oznaczać chęci rezygnacji z Ciebie jako pacjentki, ale właśnie troskę o Ciebie, tylko pojętą na nieco innym poziomie, w szerszej perspektywie. rzuceniem terapii też, myślę, nic nie osiągniesz, bo jeśli nie wymodelujesz swojego sposobu wchodzenia w relacje z terapeutką (jakąkolwiek), to będziesz nadal przenosić patologiczne wzorce na każdą inną relację. tak to działa. trudno mi poradzić coś, co powinnaś zrobić w tych okolicznościach, ja bym chyba zadzwoniła wybadać sprawę, zapytać czy dla niej sytuacja (zakończenie terapii) jest jednoznaczna, bo masz wątpliwości. ewentualnie sms? zależy jaką drogę komunikacji ona preferuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

na smsy nie odpisuje, taka ma zasade, raczej je kasuje bez czytania no chyba, ze zaczynaja sie od slow, nie bedzie mnie i odpisuje tylko na te dotyczace spoznien etc. telefon.... nie mam odwagi. sklonna jestem isc, wyslalam jej tez smsa dzisiaj, zeby na jutro przygotowala kontrakt, bo chce go renegocjowac.

masz racje i jestem tego swiadoma, ze patologiczny model zachowan w stosunku do terapeutki przeniose na inna, wiec nie ma sensu zaczynac wszystkiego na nowo, no chyba, ze ta mi jutro powie: dosc.

a moze ja rzeczywiscie nie nadaje sie do terapii? moze stawiam zbyt duzy wewnetrzny opor? i jestem beznadziejnym przypadkiem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

może z tym kontraktem to faktycznie dobry pomysł? nigdy czegoś takiego jak "kontrakt" nie omawiałam, u mnie wszystko było raczej takie oczywiste, bez wchodzenia w szczegóły. no, może czasem pytałam się, czy moge wysłać jej maila, bo bałam się, że się wkur*i za samowolkę i zawracanie głowy na urlopie :roll:

 

idź, spróbuj spokojnie wyjaśnić, mów powoli, konkretnie. na pewno uda wam się dojść do jakiś konkretów, wyklarować sytuację, osobiście uważam, że to bardzo ważne, bo chaos jaki się wytworzył, może mieć szczególnie negatywny wpływ na Twoje samopoczucie (mnie wszelki chaos w relacjach rozwala i dezorganizuje...).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie jutro czeka pierwsza godzinka z psychoterapeutką - od czego powinnam zacząć? Czy jakoś się do tego przygotować? Jak o tym myślę, to mam w głowie pustkę, boję się, że nic sensownego, co miałoby by być rozkminiane w trakcie dalszych spotkań, nie będę umiała powiedzieć...

 

Doradzicie coś?

 

Dodam, że planuję zmianę pracy - i tak: w ciągu dnia jestem pewna, że to dobry krok, a wieczorami/nocami/wczesnym rankiem dopadają mnie setki wątpliwoći, czy sobie poradzę... co za męka :?

W dodatku właśnie w miarę uporządkowałam sobie sytuację życiową, a tu znowu będzie bałagan i nowe sytuacje i nowe porządki... Może powinnam spokojnie siedzieć na tyłku i błogosławić stan względnego spokoju, a nie znowu wywracać sobie wszystko do góry nogami...Tylko że taki spokój mi w sumie szczęścia też nie daje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zacznij od problemów, które uważasz za najdotkliwsze dla ciebie. nie jestem specjalistą, ale mam takie przekonanie, że często (a może nawet zawsze?) w pierwszych zdaniach, a dalej w pierwszych sesjach przekazywana jest istota problemu (lub problemów). tylko nie zawsze jest czytelna i oczywista, nawet dla terapeutów. po prostu pomyśl co ci najbardziej przeszkadza i od tego zacznij. albo może być też tak, że dostaniesz pytanie z serii tych bardzo ogólnych, zaskakujących i już będziesz wiedzieć co mówić ;) to samo wyjdzie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ta szkoła wpędza mnie w paranoję. Znowu siedząc tam mam wrażenie, że osądza się i obserwuje każdy mój krok, licząc, żeby tylko wysnuć jakieś podejrzenia co do mojej osoby (Tak w rzeczywistości było w tamtej klasie). Mam problem z ciśnieniem, czasem mnie gibnie na bok, czy będę mówiła lekko niewyraźnie, czując się wykończona fizycznie i wyprana z całej energii, jak to często się czuję- pewnie jestem pijana, dzisiaj zdarzyła mi się seria takich dziwnych zachowań ze zdenerwowania przed nauczycielem, trochę spanikowałam przez fakt, iż kiedyś widział mnie narąbaną jak szpadel. Zdarzy mi się jakaś nadreakcja, krzyknę, wykonam gwałtowny gest- zapewne naćpana, pomyślą. Już abstrahuję od faktu, iż wkręciłam się w obsesję, że jestem w ciąży i ze zbawienną miną czekam na okres, choć nie było powodu, by to podejrzewać, no ale przecież mądra ja musi sobie wmówić, że pewnie - nie będąc wcale pijaną- i tak zapomniała o jakimś wydarzeniu.

Usłyszałam dziś miłe słowa na temat mojej osoby, co mnie zdziwiło, ale to i tak kropla w morzu. Nie rozumiem ludzi. Jeśli ktoś jest cholernym ćpunem czy alkoholikiem, to często genialnie to ukrywa. Na mnie tymczasem machnięto ręką, bo byłam niedobra przez jakiś czas i traktuje się mnie nie tyle jako upośledzoną nawet, ale na zasadzie "Już pogodziłam się z faktem, jaką osobą jesteś, no cóż, przeżyję to, przegrasz siebie anyway". Jak wspominałam, moja wrednosłodkopierdząca matka ze wzruszeniem ramionami jest gotowa przysiąc, że ćpam po kątach, pieprzę się na umór i jestem alkoholiczką. W tamtym roku musiałam prawie ciągnąć wychowawcę na testy narkotykowe, żeby jej udowodnić coś, bo zrobiłam głupio-śmieszną akcję, nieszczególnie nielegalną czy niebezpieczną. Tymczasem jeśli chodzi o uzależnienia, jestem restrykcyjną osobą i póki co nie miałam z tym problemu. Raptem dwa miesiące przesadzałam trochę z benzo, po czym przestałam, nigdy nawet nie jarałam, bo nie chciałam, o czymś cięższym nie wspominając, a upić na imprezie mi się zdarza, owszem, raz na trzy miesiące czy więcej i to nie do jakiegoś ciężkiego stanu. Ale nie, przecież ja własnie przegrywam swoje życie. Bo bluzgam i nie wyrażam się językiem poetyckim, przy tym wciąż świetnie pisząc, zaraz naturalnie należy wysnuć, iż marnuję wszelkie talenty. Jezus, czy w tym kraju naprawdę nie można być trochę impulsywną osobą, czasem gwałtowną, z pazurem, bo zaraz będą chcieli wrzucić cię do psychiatryka?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Keji, Heh, w liceum miałam praktycznie to samo. Nagle spadłam z nauką i uzewnętrzniłam swoją złą stronę i zostałam ćpunem, dziwką i kto wie kim jeszcze. Wychowawczyni chciała mnie wyrzucić ze szkoły a moja mamusia właściwie do tej pory wkręca sobie że mam jakiś magiczny potencjał którego nie wykorzystuje i generalnie przegrałam życie. I osobiście mam żal że nikt nie wysłał mnie do psychologa chociaż zamiatając problem pod dywan czekając aż skończę szkołę i najwyraźniej sama się wykończę. Wychowawczyni na odchodne raczyła życzyć mi 'bym była taka szczęśliwa jak teraz, bo teraz widać że jestem szczęśliwsza i że mama mnie kocha'. Do psychiatryka w końcu wybrałam się sama.

Co prawda nie mam (jeszcze) wspaniałej diagnozy bordera ale najbardziej odnajduję siebie w wpisach w tym wątku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wspaniała diagnoza bordera... ciekawe...

ja dwa lata temu zdiagnozowałam się sama, cały rok minął zanim udałam się do psychoterapeuty, który juz po drugiej czy trzeciej wizycie potwierdzil diagnoze jednoznacznie.. i tak sobie myslalam, wrecz dumna bylam z siebie... o wreszcie kims jestem, mozna mnie zaszufladkowac w stabilne ramy niestabilnosci. zaczela sie terapia i caly rok, ( dalej to trwa) dociera do mnie czym to przeklenstwo tak naprawde jest. zaczynam widziec ponad. przestaje powoli koncentrowac sie na tym co jest wewnatrz a zaczynam spogladac na zewnatrz, gdzie widac otoczke tego bordera, skorupe, to co widza inni - zdrowsi, inaczej zaburzeni wreszcie zdrowi ludzie. w ciagu ostatnich dni dotarlo do mnie, ze poki nie zobacze calosci tego z zewnatrz, jako obserwator, nie bede umiala sie zmierzyc z tym co jest wewnatrz.

wczoraj bylam na sesji, kolejnej. po poniedzialkowej akcji, ktora opisalam, poszlam z dusza na ramieniu, czy ona tam bedzie? w jakim nastroju? czy mnie wyrzuci calkiem z terapii, czy.... tych czy bylo tysiace... rozwialy sie po pierwszym jej zdaniu: mamy przeciez umowe, ze to co zostaje wypowiedziane tu w afekcie nie jest brane na powaznie. dla mnie koncem terapii byloby dzisiejsze pani nie przyjscie. a pani tu jest.

jej stabilnosc w tym calym chaosie jest mozna powiedziec, swego rodzaju trampolina, ktora pozwala mi podskoczyc i zobaczyc ta moja skorupe od zewnatrz. mam nadzieje, ze bede mogla skakac coraz wyzej i zostawiac w gorze coraz dluzej.

 

tak tak... ejstem na etapie lekkiej idealizacji, nadzieii na poprawe... tak tak i jestem swiadoma, ze wieczorem moge znow byc na drugim biegunie w glebokiej depresji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dla mnie najgorszym problemem jest nieumiejetnosc wysrodkowania swoich uczuc. jestem slaba w milosc, nie umiem odpuscic (sobie) tak by sie nie zadreczac i nie umiem myslac o tym wszystkim mierzac sie z krzywdami, jakich doznalam i przeplatac wiecznie uczucia milosci nienawiscia, to mnie wykancza.szpile wbijane systematycznie i o jedna za duzo, bo ta jedna zabila wiekszosc dobrych uczuc. namiastki tej milosci, jaka we mnie zostala targaja mna jak ataki paralitykiem.wystarczylo mi troche cieplych slow i juz sie zlamalam, w srodku. z zewnatrz jestem twarda, ale w srodku cierpie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Keji, Heh, w liceum miałam praktycznie to samo. Nagle spadłam z nauką i uzewnętrzniłam swoją złą stronę i zostałam ćpunem, dziwką i kto wie kim jeszcze. Wychowawczyni chciała mnie wyrzucić ze szkoły a moja mamusia właściwie do tej pory wkręca sobie że mam jakiś magiczny potencjał którego nie wykorzystuje i generalnie przegrałam życie. I osobiście mam żal że nikt nie wysłał mnie do psychologa chociaż zamiatając problem pod dywan czekając aż skończę szkołę i najwyraźniej sama się wykończę.

 

Ja się wysłałam sama w wieku trzynastu lat.

Ja już nie rozumiem sytuacji. Popadam w paranoję. Moi znajomi są gotowi przysiąc, że robię wszystko specjalnie, by zwracano na mnie uwagę, od koloru włosów po zachowanie, a ja po prostu robię wszystko tak, jak chcę i nie potrzebuję cholernej widowni, nie lubię jej. Tylko czym mam wytłumaczyć fakt, że w jakiś cholerny, negatywny sposób przyciągam uwagę ludzi i zawsze ktoś musi mnie zobaczyć/usłyszeć w nieodpowiednim momencie totalnie przypadkowo, jakbym miała cholernych szpiegów. Karmą, do ch.uja? Najgorsze, że przeżywam wszystko tak emocjonalnie, że po prostu nie mogę się nauczyć, żeby mi to wszystko latało dookoła tyłka. To wzbudza we mnie takie uczucia, że mam ochotę skulić się w sobie, zamknąć w jakiejś jaskini pod ziemią i nie wychodzić. Żałosne małe miasta. Nie potrafię nie przejmować się otoczeniem bez leków.

 

Nienawidzę ludzi, nikt we mnie nie wierzy, posądzają mnie o rzeczy, których nie robię, a idiotyczna ja nie ma oparcia w sobie. Zmarnujesz się, udajesz kogoś, kim nie jesteś, masz wszystko na własne życzenie, zawalisz maturę, ćpasz, pijesz, jesteś dziwką, tyle się dowiedziałam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nienawidzę ludzi, nikt we mnie nie wierzy, posądzają mnie o rzeczy, których nie robię, a idiotyczna ja nie ma oparcia w sobie. Zmarnujesz się, udajesz kogoś, kim nie jesteś, masz wszystko na własne życzenie, zawalisz maturę, ćpasz, pijesz, jesteś dziwką, tyle się dowiedziałam.

 

Dokładnie to samo było. Teraz jestem na etapie spalenia prawie wszystkich mostów, głębokiej nienawiści do wszystkich byłych przyjaciół i nie jestem przekonana czy aby to wszystko złe wychodziło ode mnie. Po dwóch latach od zerwania praktycznie każdego kontaktu wciąż to przeżywam i nie mogę zrozumieć do końca.

W życiu najbardziej brakuje mi jakiejś stałej. Hobby, ideologi, człowieka.

Kiedyś myślałam że rozumiem ludzi, i do pewnego momentu chyba tak nawet było, wpasowywałam się po swojemu w ich oczekiwania, ale potem coś się złamało, chyba byłam zmęczona udawaniem i uwierzyłam że przyjaciele będą mnie akceptować w całości.

Mam wrażenie że jestem wszędzie i we wszystkim pomijana.

Nawet moja psychiatra przeinaczyła jak się okazało moje słowa w zupełnie innych kierunkach. I ciągle jest mi przez to albo smutno że mnie nie słucha albo jestem zła że mnie nie słucha.

Leki od 5 dni jakoś niespecjalnie cokolwiek zmieniły w emocjach. Chyba.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam w sobie zbyt wiele jadu wobec ludzi i siebie, żeby w ogóle z nimi przebywać najczęściej. Ludzie zaczynają mnie męczyć, kiedy tylko wymagają ode mnie jakiegoś specyficznego zachowania czy reakcji. Najbardziej odpowiadają mi powierzchowne relacje. Szczególnie dzisiaj jestem zbyt wnerwiona i irytująca. Babka- apodyktyczna kobita- łaziła za mną, mówiąc do mnie jak do szczeniaka, z pretensjami, że nie patrzę jej w oczy i unikam, więc mruknęłam tylko, że nie mam, k.wa, pięciu lat. Jedna znajoma tłumaczyła, że nie pisała do mnie pół roku, bo widzi, że mam kryzys i boi się mi mówić, jaka jest happy teraz. Kolejny stwierdził, że robię wszystko świadomie, by tylko ludzie się dowalali do mnie na każdym kroku i jak zwykle stwierdzenie, jak to dramatyzuję i emocjonalnie podchodzę do wszystkiego, nie potrafię być taka fajna i mieć wyrąbane jak on. Taka, ku.rwa, jestem bez odpowiedniej dawki psychotropów, jeśli ktoś nie rozumie, jak to jest żyć bez żadnej warstwy ochronnej i bierze to za grę, jego problem. A odwalcież że się wszyscy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nienawidzę ludzi, nikt we mnie nie wierzy

Skoro wszystkich odpychasz i masz tylko powierzchowne relacje, takie najbardziej Ci odpowiadają, to kto ma w Ciebie wierzyć..? Ja też nie wierzę w jakąś Asię czy Kasię, co to ją spotkałam 3 razy i "to chyba spoko dziewczyna, ale w sumie to jej nie znam".

 

potem coś się złamało, chyba byłam zmęczona udawaniem i uwierzyłam że przyjaciele będą mnie akceptować w całości.

Ale co to znaczy - "akceptować w całości"? Akceptować to, że nie jesteś - PRZYKŁADOWO - super piękna czy super mądra, że czasami wdepniesz w problemy i trzeba Ci wsparcia, czy akceptować, że ich ranisz, odpychasz, karmisz się ich energią? Jak ja przechodziłam swój... hm... gorszy okres (nie bardzo chcę pisać publicznie, o co chodziło, no ale niewesoło było), to też w pewnym momencie WSZYSCY przyjaciele kopnęli mnie w żyć z tekstami, które można sprowadzić do "idź zatruwać życie komuś innemu, kto się na to godzi". Wtedy byłam zraniona, zawiedziona i wściekła, ale z perspektywy czasu stwierdzam, że dobrze zrobili, bo nikt nie powinien się godzić na relacje, w których cierpi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No ok, niech będzie - skoro takie Ci odpowiadają, takie preferujesz, to do nich właśnie dążysz, nie? Jak do tego dążysz, to to się wyklucza z wiarą w Ciebie, czego też wydajesz się chcieć. Nie zrozum mnie źle, ja po Tobie nie jadę ani Cię nie krytykuję, ale prawda jest taka, że żeby ktoś w Ciebie wierzył, to

a) to nie może być płytka relacja, bo w płytkiej relacji i wiara będzie płytka, zniknie jak dymek na wietrze przy pierwszym potknięciu

b) to musi być jeszcze odpowiedni człowiek, którego samemu trzeba sobie znaleźć, bo nie każdy przy najlepszych chęciach umie z siebie dać to, czego Ty potrzebujesz.

Żeby znaleźć takiego człowieka trzeba się mylić, potykać, wystawiać na zranienia, dawać kredyty zaufania bez gwarancji, że się zwrócą a jak się już takiego znajdzie, to starać się i dbać o to, bo następny może się trafić za miesiąc albo za 10 lat.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szczerze? Nawet nie chodzi o tę wiarę, chyba istotniejszy jest dla mnie trafny osąd. Użyłam złego pojęcia. Osobiście aż nadto dobrze czytam ludzkie charaktery, jestem bardzo spostrzegawcza w tym względzie i rzadko się mylę, używając stwierdzeń wobec innych ludzi. Tak, robię to tak namiętnie, iż wychodzi na to, że jestem zbyt wnikliwa i zbyt czepialska, ale mniejsza. Nie lubię się mylić i nie lubię, gdy inni mylą się co do mojej osoby. I w sumie nie jestem aż tak obsesyjna a propos uczuć, jacy inni wobec mnie żywią, bardziej bolesne i trudne jest do przeżycia, gdy mówią coś, co nie jest prawdą. Mam obsesję bycia autentyczną. Tak się już stało, że, jak wspomniałam, przez jakiś czas byłam niedobra i przekreślili mnie. I niech przekreślają. Nie ruszyło mnie, gdy ktoś powiedział, że mnie nienawidzi, ale byłam wściekła i wybuchnęłam łzami, gdy zostałam posądzona o ćpanie. Raz w szkole, gdy jakaś jędza wyśledziła mnie w innym mieście robiącą głupotę i zaalarmowała o tym władze szkoły zaraz. Dwa od matki i ojca, których mentalność polega na tym, że jak raz kiedyś zdarzyło mi się upić, to zostałam alkoholiczką. A że pewnie jestem alkoholiczką, to i daję du.py i niemożliwe, że nie biorę substancji wszelakich. Dołączyła się moja była przyjaciółka, pozbawiona realnego spojrzenia na świat totalnie, która, wywalając moje rzeczy ze swojego domu, akurat mieszka daleko, i z okazji, iż poszłam na imprezę, a nie uprzedziłam dzień wcześniej, iż będę spała u kogoś innego, by nie pokazywać jej się w gorszym stanie, naopowiadała obcym ludziom podobnych głupot o mnie. Znajomi ojca, mówiący mu na każdym kroku, jaka jestem "obrotna", bo pokazuję się w męskim gronie, w którym mam tylko i wyłącznie znajomych. Drugą sprawą jest fakt, iż jestem osobą, która nie lubi, jak jej się wchodzi na głowę, kontroluje i nie zostawia własnej przestrzeni. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego byłam na każdym kroku pod.pierdalana do władzy szkoły o drobne pierdoły, z których robiło się wielką sprawę. Nie jestem jedyną osobą w tym mieście, ale banda starych panien nie toleruje mnie, bo nie wyglądam i nie zachowuję się jak 90% żenskiej części szkoły. O to też rzucili się moi znajomi, stwierdzając, że robię wszystko, by zostać zauważoną i mam to, bo chcę. To nie jest prawdą. Nie rozumiem, czemu zgolenie i ufarbowanie włosów jest czymś nie wiadomo jak szokującym i robionym na pokaz. Robię to, bo mam taką ochotę, dla mnie to pierdoła, typowa rzecz. Nie dzwonię po uczące mnie stare panny, by akurat podeszły za róg i posłuchały, co mówię w awanturze, ani nie daję wydarzenia na fejsie, bo tam i tam zapalę i wypiję piwo, co zresztą też nie powinno nikogo interesować. Ale mówcie mi, że na siłę chcę być szokująca, że udaję kogoś, kim nie jestem, by zdobyć widownię. Boję się widowni, nie chcę jej. Ta sama osoba powie mi, że wiecznie dramatyzuję, bo jest na tyle leniwa, że nie potrafi zrozumieć pewnych aspektów mojej osobowości. Dramatyzowanie to gra, a ja nie gram, gdybym potrafiła, byłabym najbardziej zamkniętą w sobie i tajemniczą, sarkastyczną osobą. Mój rzekomy przyjaciel i jego wsparcie polega na mówieniu mi, jaka jestem pop.ierdolona i jak z niczym sobie nie poradzę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pierwsza myśl - o, ja jestem starą panną. :P

 

A teraz na serio. Ja może nie będę starała się wczuć w Twoją sytuację, bo Cię właściwie w ogóle nie znam, tylko napiszę, jak to jest u mnie, czy tam było te 10-12 lat temu.

 

Przede wszystkim w pewnym momencie dotarło do mnie z całą jasnością, że rodziny sobie nie zmienię na taką, jaka mnie pasuje, że moja mama jest jaka jest i małe mam szanse, żeby nagle stała się taką, jaką ja chcę i potrzebuję. Nota bene moja mama do tej pory uważa, że to motywujące do pozytywnej zmiany jeśli powie mi, że jestem brzydka, gruba jak słonica (ważę trochę ponad 70kg przy 170cm wzrostu), że się truję i umrę w bólach, że jestem leniem, zachowuję się jak menel, bo wróciłam skądś tam o 2 w nocy etc etc etc., a my jesteśmy po terapii, więc wyobraź sobie, jak to wyglądało te 10 lat temu, jak byłyśmy przed terapią. ;-)

 

Po drugie, że całą resztę bliskich ludzi już sobie wybrać mogę, więc skupiłam się na nich zaliczając te wszystkie wpadki i wypadki o których pisałam post temu. Parę osób mnie zraniło, parę ja zraniłam, więc nam nie wyszło, ale z paroma wyszło i są dla mnie bliscy. Wierzą we mnie, ja w nich i nawet jak od czasu do czasu walimy sobie między oczy "jesteś popie*dolona" to w taki sposób, że nie rani.

 

Po trzecie, że choćbym się obsrała z wysiłku, to i tak każdego na świecie nie zadowolę, więc nie ma sensu próbować. Jak miałam zadbany, oryginalny image, to sie części ludzi nie podobało, bo wyglądałam jak "dziwka, głupia, nienormalna", jak teraz mi się nie chce i jestem totalnie wizualnie bezstylowa, to też się ludziom nie podoba, bo "wzięłabyś coś ze sobą zrobiła". To tylko tak przykładowo. Ja to zwyczajnie olewam skupiając się na opinii tych paru osób, o których wiem, że chcą dla mnie dobrze, będą ze mną szczerzy i jak przegnę w którymś miejscu pałę, to mi to powiedzą, nie po to, żeby mi dosrać, tylko żeby dać szansę zmiany.

 

I wiesz, bez nadymania się ale i bez fałszywej skromności, też nie jestem głupia i też co nieco wiem o ludziach, ale jakbym miała się przejmować, że np. pani E. sąsiadka obrobiła mi dupę dosłownie ze 4 godziny temu, bo ryknęłam na psa (ergo jestem pop*erdolona, bo kto tak drze mordę), to bym zwyczajnie w kółko w histerii była, bo mnie stale ktoś źle ocenia. I jak chodziłam do liceum to też pół dzielnicy żyło niusem, czy jestem dziwką, bo "jacyś faceci" do mnie przyjeżdżają do domu (jeden facet do tego mój osobisty), a drugie pół czy usunęłam ciążę, ew. ile tych ciąż (bo wprost popierałam prawo do aborcji). Poza tym byłam satanistką (bo ubierałam się na czarno i ideologicznie nie chodziłam do kościoła), lesbijką (bo do masy kobiet mówię per "kochanie", nota bene wtedy nie byłam nawet bi), jestem w sekcie (bo kolekcjonowałam azjatyckie bibeloty).

 

Inna sprawa, że czasami jest coś w tym zalewie bzdur, bo jak mi parę osób mówiło, że nie da się ze mną wytrzymać, to z nimi mogło być coś nie tak, ale jak w pewnym momencie ogarnęłam, że właściwie każda bliska osoba się ode mnie odsunęła, bo nie dało się ze mną wytrzymać, to dość jasny sygnał, że w tym momencie problem jest we mnie, a nie oni są podli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No i cudnie, wiemy, że nie należy się przejmować opinią innych dookoła, ani rodziny się nie wymieni, ale to wie nawet mądrzejsza dziewięciolatka, a że mnie pewne rzeczy wprowadzają mnie w paranoję anyway, toteż siedzę i stękam na odstresowanie na forum, bo jakbym robiła to, co wiem, że muszę robić i nie sprawiałoby mi to problemu, to by mnie tu nie było w tym temacie. A jeśli już nawet uspokoję swój umysł i odgonię od histerii, to jeszcze trochę się posamobiczuję, że z histerią trułam o problemach na poziomie dziecka z podstawówki na fb ludziom, którzy mają mnie za inteligentną osobę, a potem się skończy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×