Skocz do zawartości
Nerwica.com

nic nie czuję


reneSK

Rekomendowane odpowiedzi

Diagnozy psychiatrów są genialne; ] Przez pewien czas leczyli mnie nawet litem, bo podejrzewali, że mam cyklofrenię. Skąd u mnie zaburzenie afektywne dwubiegunowe? Z pytania: "czy kiedyś czułaś się szczęśliwa, miałaś mnóstwo pomysłów, planów, byłaś ożywiona i bardzo aktywna?" Odpowiedź: tak. Czy ktoś tu obecny nie miał w swoim życiu takiego momentu? Nigdy?

No i trucie się litem gotowe. Ale to wszystko zależy od psychiatry na jakiego się trafi. Czy nie zadaje tych samych pytań każdemu kolejnemu pacjentowi,czy jest uważny, czy tłumaczy, co ma na myśli zadając takie i takie pytanie,czy jest uważny, przenikliwy, czy mu zależy po prostu...Ale takich, co im zależy jest mało. Jeden z pierwszych psychiatrów na jakiego trafiłam, była pani przyjmująca w ramach NFZ. Stwierdziła, że się nie nadaję na moje studia, bo praca jaka mnie po nich czeka, jest pełna stresu i sobie nie dam rady. To się nazywa dobre podejście do pacjenta! Zdemotywuj go, niech zrezygnuje z ostatnich rzeczy, które mu zostały, które go jeszcze trzymają, i sprawiają, że wstaje z łóżka, zamiast leżeć jak roślinka i ślinić się gapiąc w sufit.

A antydepresantów to ja już się wystarczająco najadłam. I, nie pomogły. Nie dały mi motywacji. Bo bez uczuć nie poczujesz motywacji!

Co do prób odczuwania. Poezja, muzyka, teatr, książki...Ja to uwielbiałam kiedyś. I owszem, próbowałam już niejednokrotnie wzbudzać w sobie uczucia. Na wszelkie sposoby. To nie działa. Tak jak i nie działają na mnie sytuacje, które mi się przydarzają, a które kiedyś wywołałyby we mnie żywe emocje. Teraz moje "odczucia" na taką rewelację, jak ciężka choroba kogoś bliskiego są porównywalne do stania na przystanku w chłodzie. A może nawet bardziej "przejmuję" się staniem w chłodzie, bo jest to niekomfortowe dla mojego organizmu...

 

[Dodane po edycji:]

 

Krwiopij, Tak! Nawet nie wiesz jak bardzo TAK! Ja chcę choćby cierpieć. A bardzo cierpieć, chcę jeszcze bardziej. Byle czuć. Mocno. Chciałabym odczuwać rozpacz, i tak wyć z bólu. To wiem z całą pewnością. Chcę czuć. Czuć tak jak kiedyś, za bardzo, za mocno, i cierpieć z tego powodu. Naprawdę powitam smutek z wielką radością.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Topie-lico i Zawiliński, jak ja Was dobrze rozumiem...echhh...napiszcie ile macie lat i skąd jesteście, może się spotkamy?

Mnie wysyłają na tę durną terapię, która jak przypuszczam - nic nie da, bo zgadzam się Zawilińskim w 100% że to kwestia działania mózgu i biochemii...ja też nie czuję już lęku, a jeszcze jakiś czas temu czułam...czasmia uda mi się poczuć lekką irytację...i to chyba jedyne uczucie które mi zostało...

Boję się ( bo juz to chyba czasem zauważam) że do tego stopnia zobojętnieję, że nie będę mogła oglądać filmów i czytać książek, bo nie dam rady się wciągnąć...

 

[Dodane po edycji:]

 

I czekam Zawiliński na relacje jak dziala ten requip!!!! choc mam watpliwosci co do bezpieczenstwa stosowania leku na parkinsonizm! Balabym sie poznych dyskinez itd

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Topie-lica. byl taki motyw ze ide z szalikiem zawiazanym na szyji sie wieszac, bo akurat bylem w totalnym dnie i powiem ze serce zapieprzalo jak 150, rece mi sie trzesly, nogi jak z waty, ogolnie cale cialo pulsuje, a emocji zero. pomijam ze proba sie nie udala, bo mnie zdjeli, ale fakt jest taki ze nawet smierc twojego chlopaka, wlasne samobojstwo nie jest w stanie przywrocic ci emocji chocby na chwile. bylem na pogrzebie w mojej rodzinie. klimat byl taki ze mialem lzy w oczach, ale emocji, smutku nie czulem. ja nie wiem, na ludzi dziala chyba tylko terapia szokowa (mowie o tych co czuja emocje), zeby im wytlumaczyc, co to jest nieodczuwanie emocji. nie wiem jak im to wytlumaczyc. owszem cialo zareaguje na terapie szokowa, ale swiadomosc nie poczuje zadnej, ale to zadnej emocji. to tak jakby sciezki ktorymi przewodzone sa emocje, byly wylaczone. ludzie myslac, ze to tylko przejsciowa sytuacja mowia, zmotywuj sie, bo nie wiedza ze to chodzi wlasnie o te sciezki. jak od tylu lat slyszy sie ze wszystkich stron, ze psychika ma sile samoregulacji to w pewnym sensie jest prawda i nie jest. jest prawda w miare dobrym stanie psychicznym, ale w zlym stanie psychicznym nie ma szans. tu chodzi o wplyw mozgu, neurochemii na swiadomosc. jak sie napijesz duzo alkoholu, to potem jestescie odwazni. wniosek jest taki ze alkohol zadzialal na chemie w mozgu, a chemia ma wplyw na swiadomosc. przewodzenie pradu w mozgu sie zmienia w zaleznosci od skladu chemicznego. topie-lica nie przesadzaj, na krotka mete dobrze byloby odczuwac np rozpacz, ale po jakims czasie bys miala dosc. tak jest ze wszystkim. co za duzo to niezdrowo. na marginesie mam 26 lat. kazdy ma swoje doswiadczenia i wie co one dla niego znacza. nie chce swoich przezyc porownywac do czyihs, bo to nie ma sensu. kazdy powie, ze jego przezycia sa wazniejsze. najgorszy jest chyba brak motywacji, bo wtedy stoisz w miejscu, nic nie robisz, obrastasz kurzem. brak uczuć dobrze wiesz, ze sie nie spotkamy, bo to tylko nadzieja, a nadzieja matka glupich. spotkamy sie i co dalej? ja cie nie znam, ty mnie nie znasz. jedyny temat do rozmowy jaki mamy to ta choroba. niby sie jednoczymy, ale jak to polacy w obliczu zagrozenia. tak bylo, tak jest i tak bedzie. byla katastrofa pod smolenskiem. ok, zaloba narodowa, wszyscy o tym gadaja, przezywaja to. po jakims czasie zero sladu. dobrze bedzie jak sie podleczymy i doprowadzimy do takiego stanu, ze bedziemy mogli pracowac, a wtedy kazde pojdzie w swoja strone zyc swoim zyciem. ale na razie walczymy o zdrowie.

 

brak uczuć tez sie boje dyskinez i tego ze moge miec objawy wytworcze schizofrenii, ale mam czekac az sie sama chemia w mozgu naprawi?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Topie-lico, widzę, że jesteś z Warszawy, polecam Szpital Wolski i doktora Bart**aka w poradni (NFZ), świetne podejście do chorych, leczę się u niego już parę lat i zawsze mnie motywuje.

Daję linka do różnych rodzajów depresji: http://www.afektywni.pl/czymjestdepresja,38,l1.html

Z tego co czytam zmienia się podejście w medycynie nawet do obojętności w schizofrenii, kiedyś uważali, że to jeden z trwałych efektów, a teraz, że to skutek "choroby szpitalnej", czyli życia w poczuciu ciężkiej choroby i braku motywacji.

Jeżeli uda się przebić z powrotem przez mur, to całe życie uczuciowe z powrotem się odbudowywuje, naprawdę. Nie chcę Was zabić optymizmem, ale chciałabym, żeby można było cofnąć czas i ktoś mi to kiedyś powiedział, bo mniej bym się namęczyła. Chociaż i tak trudno uwierzyć w tym punkcie, że będzie poprawa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

moze mechanizm zanikania u mnie emocji byl taki: nigdy nie radzilem sobie ze stresem. jak sie denerwowalem, to nigdy nie chcialem, nie dawalem i wrecz dusilem w sobie stres tylko po to, zeby ktos nie widzial, ze jestem zdenerwowany. chyba sie balem czyjejs reakcji na moje okazanie stresu. nie wiem, moze jak bylem maly ktos mnie o.pierdolil z gory na dol tak ze zapamietalem to niemile doswiadczenie i powiedzialem sobie, ze nie bede okazywal po sobie zdenerwowania, niepewnosci. i tak energia akumulowala sie iles tam lat. akumulowala sie i psychika wytworzyla mechanizm obronny polegajacy na tlumieniu emocji. i tak podczas studiow, majac co nieco na glowie, a ze robilem wszystko na ostatnia chwile, robilem projekty, cwiczenia, sprawozdania na ostatnia chwile w mocnym skupieniu, w zmeczeniu czulem po jakims czasie zmeczenie fizyczne i czulem ze zaczalem sie robic nerwowy, a jednoczesnie emocje bledly. czulem sie opanowany. ale to przeszlo w zmeczenie i brak motywacji, a potem to sie juz kompletnie zepsulo i bylo dno. ogolnie powiem, ze bylem osoba niezwykle ukladna, ale d.upolizem nie bylem. oczywiscie zylem w swiecie idealnym, gdzie nie ma lepszych, gorszych, ze wszystko jest ok, ze wszystko robi sie niewielkim wysilkiem. psychika nie wytrzymala podczas akomodacji do rzeczywistosci i tak sie to skonczylo. od malego bylem przylepiony do tv, a potem do kompa. nie wiem, moze nie moglem zniesc frustracji, nudy rzeczywistoscia. moze to proces stopniowy samooklamywania sie. rzutowania rzeczywistosci fikcyjnej na rzeczywistosc. oczekiwania nie spotkaly sie rzeczywistoscia i powstala kula frustracji, ktorej nie dalo sie przelknac. moze dlatego mialem kilka zalaman emocjonalnych w swoim zyciu, a potem oczekiwano ode mnie, zebym zebral sie do kupy kiedy czulem, ze bylem totalnie rozwalony na kawalki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a gdybyscie sie zajeli jakims hobby na przyklad jazda na motocyklu, albo poszli do knnajpy napili sie piwa i poschuchali muzyki? przeciez tak jest fajnie. ja mam mocne stany napiec i hustawk emocjonalnych, to tez nie jest ok, bo dzis wysmarowalem takiego maila do centrali w londynie ze chyba zamkna firme. i znowu starchy i leki. sam sie w to wkrecam.

 

Wieslaw

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Refren, obawiam się, że nie do końca się rozumiemy. Ja w tej chwili prowadzę pozornie normalne życie. Staram się czytać, wychodzić z domu, odrabiam praktyki w szpitalu. Robię wszystko, co robi normalny człowiek, choć nic z tego nie przynosi mi przyjemności. Zmuszam się. Że niby nie czuję, bo żyję " w cieniu poważnej choroby"? Ja nawet tego nie odczuwam. Nie jestem zrozpaczona. Rozmawiam z ludźmi, nie zamykam się w domu. A przynajmniej cały czas z tym walczę, bo istnieje taka możliwość, że w końcu stwierdzę, ok, nie wychodzę , łatwiej, bardziej komfortowo było być roślinką, wracam do łóżka, a jak się komuś nie podoba, to nie mam nic przeciwko eutanazji tego organizmu, bo nie nazwę siebie człowiekiem przecież. Już od dawna nie uważam, że jestem tą osobą co kiedyś. Oprócz braku odczuwania i utraty większości wspomnień, ja nawet myślę zupełnie inaczej.

Co do spotkania. Mieszkam w Warszawie, jak ktoś już wspomniał. Nie mam nic przeciwko temu, żeby porozmawiać i wymienić się relacjami. Zawilinski, nikt tu Ci nie proponuje przyjaźni na śmierć i życie. Chodzi po prostu o porównanie doświadczeń. Choć chyba najłatwiej dla wszystkich byłoby wymienić się np numerem gg?

 

[Dodane po edycji:]

 

Hobby? Ja miałam mnóstwo zainteresowań, zanim to się zaczęło. Coś tam ciągnę resztką sił, bardziej z przymusu już raczej , z pamięci, że kiedyś to było dla mnie przyjemne i ważne. Wyjść na piwo? Jak już pisałam spotykam się czasem ze znajomymi, choć raczej wolę unikać substancji psychoreaktywnych, żeby sobie bardziej czegoś nie namieszać ( choć popełniam czasem i to). Co do huśtawek nastrojów... Pamiętam je z własnego doświadczenia, wiem że nie ułatwiają życia. Ale w tej chwili to ja o nich marzę. Swoją drogą, kiedyś też je lubiłam; / chyba jakoś masochistycznie; ).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Piszę tutaj bo nie wiem już gdzie o to pytać. Może ktoś pomoże.

Od kilku lat odczuwam jakby odrętwienie psychiczne. Nie mam depresji bo już w tej sprawie byłem, chociaż tak to może wyglądać, funkcjonuje dobrze, mam masę zainteresowań, aczkolwiek jest ze mną coś nie tak.

 

Symptomy: brak empatii i uczuć moralnych, brak wyrzutów sumienia i poczucia winy, deficyt lęku i zwiększone zapotrzebowanie na jakieś bodźce zewnętrzne, nieliczenie się z uczuciami innych, lekceważenie ogólnie przyjętych norm.

 

Dodatkowo nienaturalna cierpliwość/umiejętność panowania nad gniewem (w życiu wyprowadziły mnie z równowagi 2 osoby zawsze to się źle kończyło, nie potrafiłem się zatrzymać, hamulce pękły byłem gotowy zabić).

 

Potrafię się zachowywać tak jak oczekuje tego ode mnie społeczeństwo "markować" reakcje na uczucia w danej chwili/sytuacji.

Z czasem zauważyłem, że jakby stoję w miejscu, znajomi, inni ludzie nabywają/rozwijają kompleksowe emocje, których nie dostrzegam, a jeśli nawet to nie potrafię ich pojąć/zrozumieć. Przez te cechy charakteru to odrętwienie stałem się bezwzględny, dążę do realizacji celów/władzy po trupach. Czy to mnie kwalifikuje jeszcze jako człowieka czy już potwora. :(

 

Jak z tym walczyć? Jak to leczyć?

Jak stać się lepszym człowiekiem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mnie sie wydaje, ze takie zobojetnienie to moze jest przyczyna probelmow ktore sa nie do rozwiazania. kiedy widze problem ktotego nie moge roziwazac i wciaz wale glowa w mur to ogrania mnie rezygnacja znaczy sie zobojetnienie. to chyba naturalne rekakcja zeby sie calkiem nie wykonczyc fizycznie nawet. Uczucia bola, bol rozstania jest bolem ogromnym, kiedys chcialem z tego powodu zego zalu i goryczy wskoczyc do wody, zeby tylko przestalo tak bolec. Wydawalo sie ze nidgy juz nie przestanie.

To oczywiste ze to wasze zobojetnienie to chyba obrona, ucieczka przed emocjami, ktore sa przykre. Najlepiej jest sie do tego osgrodzic, ale jak sie odgradza od negetywnych to nie ma tez pozytywnych. Nie ma niczego. To jest pewnie jak przebywane w kokonie, zaporze ktora filtruje fakty, odzielajac je od ladunku emocjonalnego. Kiedys przyjechala do mnie kuzynka z Wloch. Zyem wowczas glownie w swiecie swoich objawow nerwicowych, lekow deraalizacji itp. Ale zauroczylem sie w kuzyncje, zauwazylem ze po raz pierwszy od lat nie mysle o objawach lecz o niej. Ta znajomosc wywolala we mnie cale poklady pozytywnych uczuc, ktorymi bylem zaskoczony. Nie wiedzielem, ze cos takiego we mnie siedzi. Byl tez i zal, bo wiadomi to kuzynka i nic z tego nie bedzie. Ale nie bylo nerwicy. Zauroczenie.

 

 

Mysle, ze trzeba dojsc do pokladow negatywny emocji w sobie, przezyc je a wowoczas pojawia sie i pozytywne.

Nie przepedalm za swoim ojcem bo jal mnie codziennie, ale jak na terapii przerobilismy te negatywne uczucia pojawili sie tez i

pozytywne . Samoczynnie. Wtegy po raz pierwszy w zycu bylem z nim w stanie porozmawiac przez telefon pol godziny a nie piec minut.

 

Wieslaw

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zawiliński, to masz fajnie,że chociaż Ci łzy do oczu napływają..ja nie mogę ani plakać ( rzadko mi sie to udaje) ani tym bardziej śmiać się...jestem z Bydgoszczy, a Ty? Oczywiście, że nie chodzi o przyjaźń, bo z braku uczuć nie bardzo jestem do niej zdolna, co najwzyżej o małe spotkanko jeśli mieszkałbyś w okolicach...ja mam jeszcze ten problem, że z powodu braku uczuć nie bardzo jestem rozmowna,mam pustkę w głowie, co tym bardziej niestety kojarzy mi się ze schizofrenią...niedługo jadę na tę sławetna terapię, na którą wysylają mnie lekarze i rodzina...chyba jedyny plus jaki tego widzę, to że się tam mi przyjrzą i jeśli zauważą, że to jednak schizofrenia, to mnie poinformują...choć nie jestem pewna, bo to terapia psychoanalityczna, a nie sądzę, żeby psychoanalitycy wierzyli w istnienie schizofrenii prostej, a żadna inna do mnie nie pasuje... do niedawna bardzo się bałam, że okaże się,że to schizofrenia, a teraz ( chyba po tej amitryptylinie) jestem zobojętniała do reszty... ale przynajmniej nie czuję tego niewyobrażalnego cierpienia i nie mam myśli samobójczych i jako tako mogę wypełniać obowiązki...choć do pracy nie chodzę...ja już bardzo odtsaję od rzeczywistości przez ten brak uczuć...wczoraj spotkałam się z dobrą kumpelą i jej dzieciakami, zawsze je uwielbiałam, a teraz sztywna siedziałam i musiałam udawać jakieś emocje, a nie czułam kompletnie nic, w dodatku ta pustka w glowie, rozmowa się nie kleiła, musiałam intensywnie myśleć co tu powiedzieć...w zasadzie z tą kumpelą zawsze trochę sztywno sie rozmawiało, a tak bez uczuć i nie mając co powiedzieć, to porażka ( bo nie uważałam za stsowne powiedzieć, że spędziłam pól roku srasznie cierpiąc, nie czując niz poza tym cierpieiem bez przyczny i z trudem wypełniając obowiązki, a w czasie wolnym gapiąc się w ścianę i zaliczając prze zte pól roku 2 szpitale psychiatryczne).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Opole. wg mnie wiekszosc zalezy od percepcji. jesli pierwszy doslownie odbiera drugiego wypowiedz to nie dlatego, ze drugi tak powiedzial tylko dlatego, ze tak pierwszy zareagowal. dlaczego tak zareagowal? bo tak to poczul. od czego zalezy takie a nie inne postrzeganie? mi sie wydaje ze zalezy od receptorow (filtrow), ktore to odbieraja. bo to przez te receptory czlowiek odbiera tak a nie inaczej reczywistosc. ale zalezy tez od sumy doswiadczen, ale doswiadczen zdobytych przez te wlasnie receptory. i jesli ktos jest optymista to tylko dlatego, ze od malego ma pozytywne doswiadczenia dzieki wieloletniemu postrzeganiu swiata przez wlasne takie a nie inne receptory, ktore tak a nie inaczej filtruja rzeczywistosc. ale suma doswiadczen, ktora sie kumuluje zalezy tez od warunkow zewnetrznych. bo jesli ktos jest optymista, a bedzie narazony przez dluzszy czas na negatywne czynniki to tez sie zlamie. problem jest w tym, ze kazdy czlowiek inaczej reaguje na dany impuls. kazdy ma inna tolerancje, inny prog. czlowiek rodzi sie z pewna tolerancja, ale tolerancje mozna zmienic poprzez nauke, ciagle powtarzanie. ale znowu jednemu szybciej przychodzi, drugiemu wolniej. czemu? inne postrzeganie, bo inaczej reaguje dlatego ze ma inaczej filtrujace receptory. wiec wszystko razem zalezy od procentowego skladu roznych czynnikow: sumy doswiadczen, percepcji i wplywu otoczenia. gdzie decydujace znaczenie ma tolerancja receptorow czyli stosunek przepuszczania sygnalow pozytywnych do negatywnych i negatywnych do pozytywnych, bo to wszystko jest proces dynamiczny, ktora caly czas sie zmienia. ajezeli cos jest dynamiczne tzn. ze mozna to zmienic. jak? psychiatria + psychologia. trzeba wiedziec w jakim kto jest stanie i na co jest podatny. wg mnie jak ktos kompletnie nie czuje emocji to bariera jest zbyt duza, zeby docieraly do niego sygnaly z zewnatrz. trzeba zadzialac od wewntarz. tablety. ale jesli ktos jest w miare dobrym stanie to psychoterapia moze i owszem zadzialac. no wlasnie, trzeba wiedziec co komu pomoze, bo kazdemu pomaga co innego. z ciezka depresja jest jak z grubym murem. psychoterapia to kamienie, ktore dzialaja powoli bo maja mala sile dzialania, dlatego potrzeba jest ich tak duzo przez dluga ilosc czasu. ale mur moze byc tak gruby, z takiego twardego materialu zrobiony ze nawet 2 godziny psychoterapii 5 razy tygodniowo przez 2 lata nic nie da. i tyle. i trzeba wiedziec co da efekt a co nie. bo zycie ma tyle i tyle lat. woda tez ma sile. ale przez gory przewierca sie tysiace lat. a my tysiaca lat nie mamy, bo chyba tak jakos krocej zyjemy. ciezka depresja -> silne czynniki. lekka depresja -> slabe czynniki. czyli po wyjsciu z ciezkiej depresji mozna chodzic na psychoterapie. no ale mozna tez podczas ciezkiej depresji chodzic na psychoterapie i brac tablety. no ale wszystko zalezy od kasy. jak ktos ma full kasiory to se moze chodzic do psychologa codziennie na herbate i pierdoly z nim pociskac, bo po 5 spotkaniach skonczy im sie temat do rozmowy, bo po 5 spotkaniach psycholog bedzie wiedzial co choremu dolega, a nie bedzie mial juz sily sluchac o jego problemach. bo psycholog tez czlowiek i nie zyje tylko czyimis problemami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Braku uczuć, te słowa: "ja mam jeszcze ten problem, że z powodu braku uczuć nie bardzo jestem rozmowna,mam pustkę w głowie, co tym bardziej niestety kojarzy mi się ze schizofrenią...niedługo jadę na tę sławetna terapię, na którą wysylają mnie lekarze i rodzina...chyba jedyny plus jaki tego widzę, to że się tam mi przyjrzą i jeśli zauważą, że to jednak schizofrenia, to mnie poinformują..." to zupełnie ja ileś lat temu, kiedy mnie wysyłali na terapię. Z perspektywy czasu nawet wspominam wiele rodzajów pustek, mgieł, blokad i innych rzeczy w głowie. Odrobinę zostało do dziś, ale na szczęście rozmowy z innymi przestały być takim potwornym wysiłkiem, bo przez parę lat musiałam się zmuszać i pokonywać opór w głowie i pustkę. Teraz funkcjonuję normalnie i spontanicznie, tylko częściej niż inni się "zawieszam", to znaczy zamyślam na chwilę, a potem wracam do świata. Nie mam stwierdzonej schizofrenii.

Wiem, że jestem nudna już, ale jak się przekroczy jakiś próg w dół, to w układzie nerwowym pewne rzeczy się utrwalają i wydaje się, że już nie ma nawet przyczyn, a ten stan trwa. Czasem choć się staramy, w miarę dobrze funkcjonujemy, musi minąć określany czas, zanim odblokowanie będzie możliwe i chemia czy coś tam będzie się mogła odbudować.Tak naprawdę psychika nadal jest zagadką, a psychiatria jest oparta na próbach i błędach empirycznych, bo nigdy nie wiadomo z góry, czy jakiś lek podziała czy nie i dlaczego ten właśnie podziałał. Nie wiem jak to działa, ale czasem tak jest, że długo długo nic, a potem nagle coś się dzieje, idzie do przodu. Ale ewidentnie nie można się poddawać, terapia konieczna, żeby przejść przez to wszystko, zwalczyć przyczyny i możliwość ich powrotu (bo przecież coś się wydarzyło, że zachorowaliśmy). Poza tym im jest trudniej, tym bardziej potrzeba wsparcia i umiejętności radzenia sobie z tym. Jak przestaniemy robić to, co możemy i co do nas należy możemy stracić swoją szansę.

 

[Dodane po edycji:]

 

"psychoterapia to kamienie, ktore dzialaja powoli bo maja mala sile dzialania, dlatego potrzeba jest ich tak duzo przez dluga ilosc czasu." (zawilinski)

Otóż to!!! Nawet powiedziałabym, że te kamienie, to życie, a nie tylko psychoterapia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Refrenku, a gdzie byłaś na tej terapii ileś tam lat temu?

PS TO ja Wam będę zdawać relację nt jak mi idzie na psychoterapii jak już tam będę, a Zawilińskiego proszę o zdawanie relacji nt requipu...czy to działa doraźnia na zasadzie "teraz weżmiesz to przez 2 h działa" czy ma długotrwały skutek? I czy ten środek powoduje po prostu euforyzuje niezależnie od sytuacji zewnętrznej czy przwraca prawdziwe adekwatne do sytuacji uczucia? Chodzi mi o to czy zażywając ten środek jak się znajdziesz na pogrzebie dziadka to będziesz czuł stan euforii czy w końcu poczujesz prawdziwe adekwatne do sytuacji uczucia np. smutek, żal?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja brałam requip przez miesiąc i szczerze mówiąc w ogóle po mnie spływał, ale wtedy miałam problem nie z obojętnością, tylko z niepokojem i napięciem w ciele, jednak uczuciowo nie pamiętam żadnej euforii, ale każdy przypadek jest inny, a nawet na jedną osobę ten sam lek może różnie działać w różnych momentach.

Braku uczuć, ja byłam na wielu terapiach, bo to już ładnych parę lat, wtedy mnie chcieli wysłać na oddział nerwic, ale w końcu wyszło inaczej, bo miałam za dużą depresję. Poza pobytami w szpitalach chodziłam na indywidualną, najpierw psychoanalityczną, później bardziej poznawczo-behawioralną. W międzyczasie jakoś skończyłam studia i byłam 6 lat w związku, co mnie ciągle motywowało (choć i napięcia były większe). Ważne, żeby psycholog trafiał do nas osobiście, ale żeby też zaufać komuś i przyjąć z pokorą, że coś trzeba w sobie zreperować i dać szansę terapeucie. Trwałe efekty wypracowuje się długo, nic od razu.

A są też specjalne oddziały leczenia depresji z terapią, może coś takiego na początek?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A czy macie problem z aktywnością? Ja ogromny...tak od pól roku bym tylko cały czas siedziała/leżała nawet jak mam dobry nastrój... nic mi się nie chce, odkąd mi zanikły uczucia, nie odczuwam w zasadzie żadnych potrzeb...anhedonię mam prawie 100%-tową. Prawie nic nie sprawia mi przyjemności...Zmuszam się do różnych czynności, za chwilę nawet rogaliki będę piec, ale to jest każdoroazowo ogromny wysiłek...jeszcze pół roku temu lubiłam sprzątać mieszkanko, zamiatać, zawsze lubiłam kosić trawę...teraz NIC. Amitryptylina wyrugowała objawy depresji, humor miałam przez ostatnie dni nawet dobry, ale NIC mi się nie chciało, prawie każda czynność była dużą walką z sama sobą...nawet takie czynności, które robiłam do niedawna automatycznie - umyć włosy, przetrzeć coś ściereczką, pościelić łóżko -ja muszę się do nich zmuszać... i nie jest to kwestia depresji, bo jak mówię, NIC MI SIĘ NIE CHCE NAWET JAK MAM DOBRY NASTRÓJ. To nie jest też zwykłe lenistwo.... biorąc pod uwagę całę resztę mojego funkcjonowania trudno nie myśleć jednak o objawach negatywnych schizofrenii...dodam, że to wszystko postępuje...jeszcze pół roku temu CHCIAŁO MI SIĘ robić rózne rzeczy i spędzałam czasu patrzać tempo w ścianę czy w komputer...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dobry nastrój zrobił mi się po amitryptylinie kiedy przestałam czuć cierpienie...nie wiem czy to byl dobry nastrój czy nijaki, w każdym razie nie był zły...Topielico i Zawaliński - a czy Wy też tak macie, że nic nie przeżywacie? Bo u mnie to sie rozwijało tak, że najpierw straciłam pociąg seksualny, potem uczucia do mojego chłopaka, moich rodziców, potem coraz więcej uczuć traciłam, zanikł mi też instynkt snu (nigdy nie czuję się senna, śpię tylko dzięki lekom), ale cały czas jeszcze przeżywalam rzeczywistość, a tak mniej więcej od pól roku mam odczucie, że nic nie przeżywam i chyba tak jest... tak się zastanawiam, bo mi pewien lekarz na to zwrócił uwagę czy my nie mamy uczuć czy je gdzieś mamy, a ich nie przeżywamy? Sama nie wiem jak to jest... ale mi została jakaś wrażliwość na bliźnich, nie kradniemy przecież, staram się przymuszać do zrobienia czegoś żeby pomóc mojej mamie - to chyba wynika z jakichś uczuć wyższych, choć ich nie czujemy? Sama nie wiem... niestety brak przeżywania uczuć zwł. wyższych powoduje u mnie też obojetność na muzykę, sztukę itd...czego bardzo żałuję

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jakoś tak w związku z brakiem "uczuć wyższych" mi się nasunęło, fragment książki "Uwierzcie w koniec świata" - rozmowa z o.Badenim

"- Czy ciemność to wiara bez emocji?

W pewnym sensie wiara jest doskonalsza od przeżyć emocjonalnych. Może się wyrażać emocjonalnie, ale sama w sobie jest bezcennym darem Bożym. Emocje zaś są zależne od upału, humoru, temperamentu i tysiąca innych okoliczności [choroby!!!]. Wiara zaś powinna być niewzruszona i niezależna od uczuć, choć na początku wyraża się za ich pomocą

-To jest trudne. Czy da się wiarę pozbawić uczuć?

Wiara w pewnym sensie przekracza uczucia. Myślę, że podobnie jest z miłością w małżeństwie

-Ale uczucia to najważniejszy stan dla człowieka

Jeśli najważniejsze są uczucia, to znaczy, że człowiek jest bardzo słaby, bo uczucia są zmienne. A wiara jest niezmienna...."

 

Chodzi mi o to, że nawet jak mamy zablokowane uczucia, to nadal jesteśmy pełnowartościowymi ludźmi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Refrenku, bardzo dziękuję za te pocieszające słowa...gdybym coś czuła, to pewnie byłabym nawet wzruszona... tak w ogóle to jeśli już jesteśmy przy temacie Wiary, to jednak jest pewien problem z praktykowaniem religijnym jak się nie czuje uczuć wyżsych...a jestem osobą wierząc. Nadmienię, że jeszcze tydzień- dwa temu ja szalałam z powodu braku uczuć, czułam cierpienie, że nie czuję...potem dostałam amitryptylinę i już nie wiem czy to po tej amitryptylinie czy to zbieg okoliczności, ale przestałam nawet czuć, że nie czuję, przestałam czuć frustrację z tego powodu i lęk o przyszłość, że to schizofrenia...no po porstu chyba juz nic nie czuję... nie wiem czy to lepiej czy gorzej...z jednej strony lepiej funkcjonuję na tej amitryptylinie, ale z drugiej strony to frustracja i poczucie, że nie czuję i lek o przyszłość były jedynymi uczuciami, które czułam... fakt, że powodowały one NIEWYOBRAŻALNE cierpienie, które też czułam i które mnie zwalało z nóg i zmieniło prawie w roślinę... ale tak rozumowo się martwię tym, że zobojętniałam zupełnie...znajoma psychiatra mnie pociesza, że ponoć na amitryptylinie tak jest początkowo, że obojętnieje się zupelnie, a potem to wraca do normy... sama nie wiem...wolałabym czuć lęk o przyszłość jednak i frustrację,bo wtedy miałam przynajmneoj poczucie jakiegoś braku, no po prostu czułam, że nie czuję...teraz nie ma i tego...zupełnie już nie mogę sobie przypomnieć jak to było czuć, nie mam poczucia jakiegoś braku... nie mwiem czy to po tej amitryptylinie czy zbieg okoliczności, że mi już uczucia do końca zanikły...swoją drogą moja rodzina jest zachwycona amitryptyliną, bo w końcu ruszyłam się bez przymusu z kanapy, przestałam wysyłać rozpaczliwe ( bo rozpacz też jeszcze czułam 2 tyg. temu) smsy i zadczęłam cos robić...i nie zadręczam wszystkich, że strasznie cierpię...bo to bylo naprawdę cierpienie nie do wytzrymiania...no i jeszcze mnie nawiedza taka myśl, że skoro ta amitryptylina tak zobojetnia, to może jednak za ten zanik uczuć są winne leki, które bralam 2 lata temu, gdy mi uczucia zanikły ( citabax - citalopram i fevarin - fluwoksamina)... ale przeciw tej teorii jest fakt, że mi te uczucia zanikały jednak stopniowo, choć głowny rzut stał się dość nagle...wracając do Wiary to ja mam na przykład problem z modlitwą- nie bardzo się mogę modlić bez uczuć- ani wlasnymi słowami, bo nic nie przeżyam, ani Różańcem czy Koronką..choc trochę się przymuszam...ostatnio znalazłam sposób w postaci czytania gotowych modlitw... ponadto moje oczucie winy czy żal za grzechy są też takie czysto teoretyczne...no ale przecież Pan Bog widzi jakie są moje możliwości w tej chwili...zawsze sobie zdawalam sprawę, że w Wierze uczucia są jakby najmneij ważne, ważna jest postawa i czyny i powiem szczerze, że najcięższe chwile przetrwałam chyba tylko dzięki Wierze

 

[Dodane po edycji:]

 

Dodam, że ja mam jeszcze pogorszone funkcje pozanwcze...tsty wychodzą w normie, ale ja keidyś byłam naprawdę naprawdę świetna...zawsze pierwsza w szkole i na studiach...dlatego ta "norma" to dla mnie spadek...i czuję się taka przytępiała czasami jak upośledzona...dlatego tym bardziej myślę o schizofrenii niestety...czy Wy też macie pogorszone funckje ponawcze? Robicie dużo mniej niż kiedyś i wszystko dużo, dużo wolniej? PRzesiadujecie całymi dniami rozmyślając o niczym?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Brak uczuć,tak, tak, tak.Też kiedyś byłam uważana za wybitną, dziś jestem ledwie średnia. Egzaminy zaliczam tylko dzięki jakiemuś niezwykłemu szczęściu... Kiedyś nauka była dla mnie przyjemnością, teraz jest obowiązkiem nie do wypełnienia. Prawie zerowa koncentracja. Zarówno jeżeli chodzi o naukę, ale i książki, filmy...rozmowę.

A co do przeżywania uczuć, wydarzeń i w ogóle wszystkiego co się dzieje... ja tego nie mam już od dawna. Nie odczuwam nawet tych negatywnych, mam cały czas to, co Ty masz po amitryptylinie ( którą nawiasem mówiąc już kiedyś brałam przez ponad pół- roku bez zmian w odczuwaniu). Zero uczuć. Ciągła hmm... derealizacja, oddalenie od wszystkiego. Żadnego przeżywania, żadnych uczuć, a tym bardziej uczuć wyższych. Wszystko robię na automacie. Nic mi nie sprawia przyjemności. I tak, krwiopiju to jest anhedonia, mimo, że czasem mam gorszy lub lepszy nastrój. Bo anhedonia to właśnie nie odczuwania przyjemności. A lepszy nastrój u nas nie oznacza, że odczuwamy jakąkolwiek przyjemność.

Swoją drogą. Krwiopiju, po Twoich słowach... Chciałabym by Ciebie to spotkało. Wiem, że brak uczuć i zawilinski uznają to za wyraz bezwzględnego okrucieństwa, ale zauważcie, jak ona głupio i bezmyślnie gada, że chciałaby być na naszym miejscu. Powinna to dostać. Szkoda, że nie można się z kimś zamienić. Zrobiłabym to od razu. Bo rzecz w tym, że w tej chwili mi już nie zależy by osiągnąć w życiu jakiś sukces, pracę itd, zależy mi już tylko na tym, by móc znowu czuć. (Choć wiem, że wraz z czuciem wróciłaby i motywacja,wola, ambicja, zainteresowania, pasja-czyli wszystko to co jest do tego sukcesu potrzebne;) )

O wierze nie będę się wypowiadać, nie jestem katoliczką, i w swoim życiu kieruję się bardziej moją filozofią niż jakąkolwiek religią. I nie umiem w tej chwili odczuwać ani wiary, ani nadziei. Chociaż to, że jeszcze czegoś próbuję, że chcę coś zmienić, chyba może świadczyć o tym, że się nie poddałam zupełnie, więc może jest gdzieś we mnie odrobina nadziei, że da się z tym coś zrobić( ale nie umiem jej odczuwać).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich jestem nowy na tym forum prawdę powiedziawszy bylem sceptycznie nastawiony do tego rodzaju rozmów, ale jak czytam z czym wy się zmagacie, to rozumiem was całkowicie i w pewien chory sposób czuje się lepiej bo wiem, że nie jestem sam z takimi problemami i muszę napisać coś od siebie. Brak empatii, współczucia, sumienia jest to moja szara codzienność, nie życzyłbym tego najgorszemu wrogowi nic nie czuć u mnie o tyle gorzej to wygląda, ze jestem predysponowany do tego typu zaburzeń, jestem 3 pokoleniem w rodzinie socjopatów(ja mam od ojca, on od matki i tak kółeczko się zamyka)... psycholog mój nie mógł jednoznacznie stwierdzić czy to socjopatia czy osobowość schizoidalna wiec mu podziękowałem i szukam kogoś kto się będzie znać.

Nie posiadam uczuć wyższych o ile jakiekolwiek, jestem świadom swojej odmienności i to jest dla mnie największą katorgą, ponieważ cały czas spotykam się z ludźmi którzy twierdzą, że przesadzam próbują mi tłumaczyć co powinienem czuć ... absurd.

To jak rozmawiać ze ślepym o kolorach... jak osobie niewidomej od urodzenia wytłumaczysz istotę koloru niebieskiego... co najwyżej nauczysz ją, że niebo jest niebieskie, a nie co powinna czuć. Do tego nakłada się rozkojarzenie i gniew to jedyna rzecz jaka odczuwam ciągle i ja odpycham/walczę, bo prawdę powiedziawszy nie chce temu stawić czoła bo tracę panowanie nad sobą, a dla mnie samokontrola jest wszystkim.

Z zainteresowań przede wszystkim książki teraz pochłaniają większość mojego czasu ale szukam tez czasem ekstremalnych doznań bo ich potrzebuje by poczuć, że jeszcze żyję.

Pokerowa twarz nic mnie nie bawi, śmieszy czy też smuci. Z czasem nauczyłem się rozpoznawać oczekiwane ode mnie reakcje na daną informacje, według innych teraz mi się polepszyło, ale tak naprawdę stałem się tylko dobrym aktorem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Topie-lico..no naprawdę aż się ucieszyłam w pewnym sensie..nie dlatego, że przeżywasz ten koszmar, bo wiem jaki to jest koszmar i wspólczuję (oczywiście rozumowo, bezemocjonalnie) wszystkim, którzy nie mają uczuć...ale ucieszyłam się (znów rozumow), że nie jestem jedyną osobą, której to się stało...dodam, że mi to się stało gdy bylam najszczęśliwszą osobą na ziemii, bo byłam w zasadzie krok od ślubu z moim wymarzonym chłopakiem...więc rozumiecie jaka to tragedia...nie tylko dla mnie, także dla niego...zwłaszcza, że On nie potrafi o mnie zapomnieć, a swoje lata ma:(.Cieszę się w pewnym sensie, że nie jestem z tym sama, gdyż przez 1,5 roku męczyłam się z tym sama i nigdy nie natrafiłam na odobny przypadek...dopiero od kilku miesięcy spotykam podobne przypadki... a Twój brak uczuć Topie-lico jest wprost bliżniaczo podobny do mojego...znam jeszcze jednego chlopaka w realu, ktory tak ma, ale On ma niezaprzeczalnie schizofrenię od wielu lat...czy Ty się Topie-lico nie obawiasz tego co ja? Że masz schizofrenię prostą? Dodam, że jeszcze tydzień, dwa temu czułam lęk i cierpienie na samą myśl o schizofrenii prostej...dziś nie czuję NIC...czyli jeszcze się pogorszyło z uczuciami - pytanie czy to efekt amitryptyliny czy dalsza regresja w uczuciach......do tego postawa mojej rodziny, która mi jakoś niedowierza albo wymyslają różne kosmiczne wytłumaczenia mojego braku uczuć...tak kosmiczne, że aż denerwujące...moja mama, która wymyśla różne absurdalne wytłumaczenia, żeby tylko nie okazało się to chorobą... do tego mój krewny psychiartra, który nie wierzy w istnienie schizofrenii prostej i tę wiarę przekazał moim rodzicom...i do tego moja odczucia, że to jednak jest schizofreniczne i poczucie odpowiedzialności za samego siebie, które każe mi myśleć raczej o prochach na schizofrenię niż o kolejnej psychoterapii... ale moi rodzice mnie "zamordują" jak się dowiedzą, że biorę tabletki na schizofrnię, a sama nie jestem w stanie się obyć bez ich pomocy w moim obecnym stanie...i do tego jeszcze jeden fakt - że wszystkie tabletki na schizofrnię już wypóbowalam, po połowie dostaję strasznych skutków uboicznych, po drugiej połowie jestem zmulona jak świnia, a jedna jedyna olanzapina, którą w miarę dobrze toleruję w dawce terapeutycznej prze 2,5 mca brania nie zmieniła nic...no i jeszcze jeden fakt do łamigłówki, że leki w schizofreni trzeba brać latami i na jakiś efekt przy objawach negatywnych można czekać raczej rok niżź 2,5 mca...no i osttani fakt, że jadę na tę psychoterapię, bo mój krewny psychiatra i moja lekarka powiedzili, że oni nie widzą tego jako schozfrenii i jak nie pojadę na tę psychoterapię, to mi więcej nie pomogą...no i moi rodzice, którzy są trochę łatwowierni w tej kwestii i są święcie przekonani, że ta terapia w sposób cudowny odmieni moje życia, że wrócą mi uczucia, że odtąd będę normalnie żyć i wydajnie pracować i w ogóle wszystko się odmieni jak za dotknięciem czarodziejkiej różdżki.

Własnie wróciłam z kolejnego wesela i mam żal do losu ( chociąż nie potrafię go czuć, ale mam go rozumowo), że ja mam takie przekichane życie, opdczas gdy inni, nie lepsi ode mnie mają normalne...nie chodzi o to, żeby mieć jakieś super życie, ale po prostu normalne...żeby normalnie czuć coś jak czuje większość ludzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Właśnie, żeby normalnie czuć... jak się wtedy będzie doceniać wszystko, każdy strach, każdą złość, każdy smutek...na wagę złota. Jakżebym za tym tęskniła, gdybym mogła, ale ja już nawet nie pamiętam jak to jest. Wiem tylko, że w tej chwili mnie po prostu nie ma. Co do reakcji innych ludzi na moją "przypadłość" ( chorobę ? ). Rodzice to lekceważą całkowicie, ale nie jest to dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo moje stany emocjonalne, uczucia itp nigdy ich zbytnio nie obchodziły. Bardziej przeżyli to, że wzięłam dziekankę, niż mój pobyt w szpitalu :). Na szczęście cały czas jest przy mnie mój luby. Pomaga mi we wszystkim. To właściwie tylko dzięki niemu jeszcze z tym nie skończyłam, i próbuję coś robić. Niedawno zaczęłam psychoterapię. Co do obawy o schizofrenię prostą...gdybym mogła się obawiać... to myślę, że taka diagnoza by mnie przeraziła. Tymczasem, nawet o tym za bardzo nie myślę. O niczym prawie nie myślę. Powinnam napisać książkę botaniczną: Żywot rośliny.

 

[Dodane po edycji:]

 

Sassic, Ty chyba "przeżywasz" jeszcze większy horror niż my. My kiedyś czuliśmy... Jednakże to, że zdajesz sobie sprawę z tego, że czegoś Ci brakuje( czyt. uczuć, uczuć wyższych) chyba wyklucza u Ciebie taką typową socjopatię? Nie chcę spekulować, ale czy Twój stan może być spowodowany wychowaniem w takiej rodzinie, jak sam wspomniałeś dosyć socjopatycznej?

Odczuwasz gniew, ale wciąż go tłumisz, wolałbyś pozbyć się i tego uczucia? Z jednej strony nie dziwię się, bo jest to uczucie destrukcyjne, ale z drugiej, zawsze to jakieś uczucie...

Co do książek...kiedyś nimi żyłam. Teraz nawet one nie sprawiają mi przyjemności. A Ty, odczuwasz coś czytając książki? Czy jest to dla Ciebie po prostu czysto intelektualne zajęcie? ( Ja z tego powodu zaprzestałam czytania literatury pięknej, żal mi czytać dobrych książek, skoro nie mogę ich poczuć, przeżyć. ) W tej chwili, zmuszam siebie do czytania, żeby po prostu coś robić, coś sensownego (choć nie widzę w tym sensu:) ). Bo jestem mistrzem w nic-nie-robieniu; ] A jak u Ciebie jest z motywacją?

Mówisz, że szukasz ekstremalnych doznań, jak reagujesz na adrenalinę?( Co uważasz za ekstremalne doznania?:) )

Odczuwasz strach?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×