Skocz do zawartości
Nerwica.com

nic nie czuję


reneSK

Rekomendowane odpowiedzi

Nieczucie nie było u mnie spowodowane lekami, ja je próbowałam ( za radą psychiatrów) tymi lekami cofnąć. Antydepresanty, przeciwlękowe, przeciwpsychotyczne... to wszystko miało mnie wydobyć z tej pustki nieczucia...Bez skutku rzecz jasna... Niedawno psychiatra zdiagnozował u mnie dysocjację. Powiedział, że możliwe, iż odszczepiłam część siebie, która odczuwała i teraz nie mam z nią kontaktu... Ale nie był tego pewny. Ja już niczego nie jestem pewna. Ktoś z tego w ogóle wyszedł?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz... ja tak kiedyś miałam i zauważyłam, że wcale sumienia nie mam. Wtedy jakoś postanowiłam przejąć się problemami innych, pomagać im i tak wyszło, że teraz za mocno czuję tylko te negatywne emocje. Nie potrafię cieszyć się ze swojego szczęścia, tylko użalam się nad sobą. Nie wiem jak Ci pomóc...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chciałabym się przejmować problemami innych, zresztą czymkolwiek chciałabym się przejmować. Ale nie ma tak dobrze...Wiesz, ja cały czas gram życie. Staram się reagować tak, jak uważam, że zrobiłaby dawna "ja". Udaję, że się złoszczę, udaję że się cieszę, rozmawiam z innymi, czasem komuś pomogę( ale nie dlatego, że coś czuję, raczej dlatego, że tak zrobiłaby ta dziewczyna, którą byłam kiedyś).Nie umiem się przejąć... Rok temu umarła moja babcia. Nie przejęłam się tym bardziej niż niesmaczną kanapką na śniadanie. Trwam sobie trwam...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Topie-lico kochana....Boże najsłodszy...jakbym o sobie czytała...no identycznie... nic nie czuję, zaczęłao się od tego że zaczęłam czuć uczucia " za szybą" a teraz nie czuję ich już wcale, jak czasem przejdzie mi przez mózg jakieś skojarzenie, albo jakieś " za szybą" to jest cud...nie dość że nie czuję, to jeszcze pół roku temu zrobiło mi się tak, że w ogóle przestałam przeżywać - po porstu w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że do tej pory cały czas coś czulam ( normalnie człowiek się nad tym nie zastanawia, ale cały czas coś czuje) - a ja właśnie przestałam przeżywać...od tamtej pory czuję wielką pustkę...dodam, że mi zanikły też wszystkie uczucia wyższe - tzn. może są, bo czasem coś komuś pomogę, ale nie czuję ich. Za tym poszła cała reszta wyższej sfery człowieczeństwa - marzenia, dążenia, potrzeby...też zanikły.... nawet potrzeba snu mi zanikla, nigdy nie czuję się senna, ale niewyspana też nie cierpię być...i ogólnie wegetuję...nie bylam już w stanie chodzić do pracy, na nic nie mam siły psychicznej, bo nic mi się nie chce bez uczuć... ja długo podejrzewałam u siebie schizofrenię prostą, co do której istnienia są podzielone opinie...wybieram się w niedługim czasie na terapię na odxział zaburzeń osobowości do KRakowa, bo lekarze tylko taką łatkę zdołali przyczepić do tego, co mnie spotkało... ja wegetuję...nie chodzę do pracy, nie spotykam się ze znajimymi, bo co im mam powiedzieć jak nic nie przeżywam, nie chodzę do sklepu, bo wydaje mi się to ponad siły, właściwie prawie nie opuszczam swojego pokoju...swojego to też względnie powiedziane, bo przez swój stan przeprowadziłam się specjalnie do rodziców... totalna wegetacja...nie wiem co jest odpowiedzialne za mój brak napędu - brak jakichkolwiek uczuć, a co za tym idzie motywacji, czy objawy depresyjne same w sobie...jest jeszcze gorzej, ale nie chcę CI tego pisać, żeby CI się nie udzieliło

 

[Dodane po edycji:]

 

Topie-lico! U mnie też podejrzewają dysocjację...Zresztą różne hipotezy mają, ale ta się często powtarza.... nie wiem sama, czasemi dopuszczam do głowy, że tak mogło być, a czasami wydaje mi się to wierutną bzdurą...fakt jest faktem, że jak się zaczynał ten brak uczuć, to czułam za dużo i nie mogłam sobie z tym dać rady, bo się przeprowadziłam nagle od rodziców i nie umiałam sobie dać z tym rady...tęskniłam z nimi bardzo i bardzo chciałam wrócić, ale inne czynniki zadecydowały, że w końcu chcialam raz być konsekwentna...więc gwałciłam siebie i na siłę starałam się mniej czuć, zobojetnieć... potem była jeszcze jedna przeprowadzka do innego mieszkania, gwałcenie siebie, żeby z tym wszystkim dać radę...bylam potwornie zmęczona psychicznie...i od tego się wszystko zaczęło... chociaż z drugiej strony zaczęło się już wcześniej, bo depresja była wcześniej i spłycenie uczuć ( jestem prawie pewna ze to efekt 6 lat seroxatu) było prędzej... no ale wracam do tego, że się wyprowadziłam i gwałciłam psychicznie, żeby nie wrócić do rodziców...a chciałam tego bardzo...chcialam wrócić i wyprowadzić się jeszcze raz, ale tak normalnie, nie w wyniku awantury i nerwów... ale nie zrobiłam tego, nie wróciłam...tęsknilam i próbowałam byc dzielna, zamartwiałam się o śmierć rodziców, tak ich kochałam... w tym samym czasi nowa lekarka zmieniła mi seroxat na citabax, a ketrel na sen na chlorprothiksen...zaczęłam tracić pociąg płciowy, potem uczucia do mojego chłopaka...potem mi zmienili citabax na fevarin...nowy lek wywołał u mnie dramatyczną depresję... w tej depresji mój chłopak wyznał mi miłość...a ja poczułam, że nic nie czuję...w wyniku tego wpadłam w drgi stan ektremalnego lęku ( pierwszy był w wyniku przeprowadzki) - wpadłam w trudny do opisania stan nerwicowy spowodowany tym, że nie odwzajemniam uczuć mojego faceta... lęk był taki, że schudlam 10kg i straciłam czucie w nodze ( to jest typowy objaw dysocjacyjno - konwersyjny)...nie wiedziałam co się dzieje, dlaczego nic do niego nie czuję... mijały miesiące, a ja trwalam w dziwnej sytuacji i mega lęku...odkryłam, że nie czuję też w stosunku do rodziców, a potem w ogóle coraz mniej czułam... zachodzić można w głowę co było efektem, a co skutkiem w moim przypadku...a do niedawna jeszcze wydawało mi się, że to wszystko było przypadkiem, że tak naprawdę od lat cierpię na postępującą schizofrenię prostą... ale podobno nie wyglądam na schizofrenię, a postać prosta jest w ogóle dyskusyjna

 

[Dodane po edycji:]

 

Wiesz u mnie to jest najciekawsze, że ja czuję straszne cierpienie i mam jakby napady histerii z tego powodu... to jest po prostu straszne...wydaje mi się, że Ty jesteś na takim etappie jak ja byłam rok temu - nie czułam, ale w sumie normalnie żyłam...a teraz to jest wegetacja i niewyobrażalne cierpienie...więc moja rada - po pierwsze nie zrób tego błędu co ja i nie nakręcaj się z tym. DLa mnie nieczucie jest jedyną rzeczą w moim życiu. Przestalam cokolwiek czuć i przeżywać i tylko to się w moim życiu liczy. Nic innego mnie nie interesuje, bo jest to mocno utrudnione jak nic nie czuję - trudno, żeby mnie coś interesowało i wciągało...jedynie ta sprawa się liczy... więc jeśli nie jesteś jeszcze na takim etapie, to się go wystrzegaj... wystrzegaj się myslenia o tym jako o jedynym problemie. Interesuj się . Chodź na aerobik. Rób różne rzeczy, żeby nie zwariować tak jak ja. Poza tym może pomyśl o terapii zawczasu. Ponoć najlepszy jest ten Kraków (szpital Babińskiego)...może się tam spotkamy jakbyś się zdecydowała...mi jest trudno uwierzyć, że jakieś rozmowy mogą sprawić, że zacznę czuć...prędzej wierzyłam w tę schizofrenię...a teraz to już nie wiem co myśleć

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Odnawiam temat, bo gdzieś przepadł...czkam na Wasze refleksje... czy w ogóle jesteście w stanie normalnie żyć nie czując? Ja byłam w stanie w miarę normalnie żyć do pewnego momentu - gdy nie czułam już wprawdzie uczuć do ludzi, ale jeszcze coś przeżywałam i mialam dążenia i cele...potem przestałam cokolwiek czuć, utraciłam dążenia, cele, zainteresowania...bylam pewna, że mam schizofrenię prostą, ale lekarze nie potwierdzają tej diagnozy..więc już nie wiem co mi jest...ale wydaje mi się, że moja dezadaptacja jest zbyt głęboka jak na zaburzenia osobowości...nie jestem już w stanie chodzić do pracy, od prawie roku czuję się koszmarnie dzień w dzień, często czułam ektremalne cierpienie bez przyczny (być może podświadomie martwiłam się brakiem uczuć), dziś nie czuję nawet tego cierpienia, być może to i lepiej, bo było ono fatalne...siedzę w domu i prawie nic nie robię, zresztą przeprowadziłam się do rodziców z powrotem, sam bym nie dała rady, bo nic mi się nie chce np. zrobić obiadu ani w ogóle nic, a pójście do sklepu wydaje mi się ponad moje siły...siedzę i wegetuję, rodzice mnie pilnują, żebym zrobiła to czy tamto, podwożą, odwożą, pozwalają mieszkać za darmo, gotują obiady...ja się skupiam tylko na tym by przetrwać od rana do wieczora...mam 100% anhedonię, nic mnie nie cieszy (zresztą jak ma mnie cieszyć bez uczuć), nic mnie nie interesuje... totalna wegetacja, mogę siedzieć kilka godzin i się gapić w ścianę...nadal nie chce mi się wierzyć, że tak złe funkcjonowanie może być przy zaburzeniach osobowości...gdy się budzę, to żałuję, że się obudziłam, bo będę musiała przeżyć następny nudny i trudny dzień (bez uczuć wszystko wydaje się nudne)... czasem myślę, że wolałabym zasnąć i obudzić się dopiero w chwili śmierci...to wszystko brzmi depresyjnie, ale ja nadal uważam, że to jest bliższe objawom negatywnym schizofrenii niż depresji

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Odnawiam temat, bo gdzieś przepadł...czkam na Wasze refleksje... czy w ogóle jesteście w stanie normalnie żyć nie czując? Ja byłam w stanie w miarę normalnie żyć do pewnego momentu - gdy nie czułam już wprawdzie uczuć do ludzi, ale jeszcze coś przeżywałam i mialam dążenia i cele...potem przestałam cokolwiek czuć, utraciłam dążenia, cele, zainteresowania...bylam pewna, że mam schizofrenię prostą, ale lekarze nie potwierdzają tej diagnozy..więc już nie wiem co mi jest...ale wydaje mi się, że moja dezadaptacja jest zbyt głęboka jak na zaburzenia osobowości...nie jestem już w stanie chodzić do pracy, od prawie roku czuję się koszmarnie dzień w dzień, często czułam ektremalne cierpienie bez przyczny (być może podświadomie martwiłam się brakiem uczuć), dziś nie czuję nawet tego cierpienia, być może to i lepiej, bo było ono fatalne...siedzę w domu i prawie nic nie robię, zresztą przeprowadziłam się do rodziców z powrotem, sam bym nie dała rady, bo nic mi się nie chce np. zrobić obiadu ani w ogóle nic, a pójście do sklepu wydaje mi się ponad moje siły...siedzę i wegetuję, rodzice mnie pilnują, żebym zrobiła to czy tamto, podwożą, odwożą, pozwalają mieszkać za darmo, gotują obiady...ja się skupiam tylko na tym by przetrwać od rana do wieczora...mam 100% anhedonię, nic mnie nie cieszy (zresztą jak ma mnie cieszyć bez uczuć), nic mnie nie interesuje... totalna wegetacja, mogę siedzieć kilka godzin i się gapić w ścianę...nadal nie chce mi się wierzyć, że tak złe funkcjonowanie może być przy zaburzeniach osobowości...gdy się budzę, to żałuję, że się obudziłam, bo będę musiała przeżyć następny nudny i trudny dzień (bez uczuć wszystko wydaje się nudne)... czasem myślę, że wolałabym zasnąć i obudzić się dopiero w chwili śmierci...to wszystko brzmi depresyjnie, ale ja nadal uważam, że to jest bliższe objawom negatywnym schizofrenii niż depresji

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

też mam z tym problem...lecz powinien wiedzieć lekarz z tym co z robić a często niewidzą bo poprzednik pisze że brakuje czegoś w mózgu inni znowu ze na to terapia ze nie ma na to leku farmakologicznego...wrrr...polska psychiatria...mi jak lekarz w tym pomoże to po stopach będe go całował normalnie brak uczuć jest tak dziwnym stanem że jest bezsensu bo człowiek jest jakby wyłączony jakby nie miał osobowości???nie powinno tak być kurcze rozumiem ze są zaburzenia i rózne objawy ale nie PUSTKA...to co mam lekarzowi o dopaminie gadać jakby co że brakuje jej ???też to analizowałem bo my tutaj troche lekarzami jesteśmy ale po tym co przechodzimy chyba mamy prawo tym bardziej jak mało kto pomaga...też wkręcałem schize prostą bo jestem wyłączony z zycia i przyjemności ale nikt mi tego oficjalnie nie stwierdził zresztą ponoc nie ma czegoś takiego jak schizofrenia bez objawów psychotycznych wg części lekarzy ale cóż...nie mnie oceniac...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja jestem cały czas przekonana, że mam schizofrenię prostą...wszystko idelanie pasuje... u mnie też część lekarzy nie wierzy w jej istnienie...moja lekarka akuat wierzy, ale ona mnie pamięta z tej drugiej strony, gdy cierpiałam na nadmiar emocji...idę jutro z nią poważnie porozmawiać... magic, czuję się identycznie jak to opisałeś...jakbym nie miała osobowości, jakbym sterowała swoim ciałem jakoś tak z zewnątrz...nic nie przeżywam

 

[Dodane po edycji:]

 

a czy ktoś z Was trafił na jakieś angielskie strony o braku uczuć? Jeśli tak, to dajcie linka...tak samo o schizofrenii... jestem ciekawa co na świecie się uważa nt schizofrenii prostej

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tez nic nie czuje juz od 4 lat. ja jeszcze mialem tak, ze mialem mysli samobojcze i caly czas lezalem w lozku, nie mialem sily na nic, bo jak szedlem po schodach to sie meczylem. ale jakos sie podratowalem amitryptylina na mysli samobojcze. to bylo w 2007 roku. w 2009 zastosowalem wellbutrin xr i wreszcie wstalem z lozka, nie czulem sie juz potem zmeczony. nadal nie czuje sie zmeczony. no ale nadal nic nie czuje. moja diagnoza niby schizofrenia prosta, ale ja juz sie nie skupiam na diagnozach tylko na neuroprzekaznikach i jakimi lekami poziomy tych neuroprzekaznikow zmienic. lekarka po namowie i wielu rozmowach przez telefon przepisala mi requip (ropinirol) 0,25mg 210 tabletek 84zl. lek typowo na parkinsona, ale nie w tym rzecz. jest to agonista dopaminy czyli dziala podobnie do dopaminy w tym przypadku ja podnosi. miko84 stosuje juz requip chyba od ponad roku i mowi ze jest ok tzn zaczal czuc emocje. nie wiem jak to bedzie w moim przypadku. na razie biore wellbutrin xr 450mg rano i we wtorek w przyszlym tygodniu zaczne brac requip 2x0,25mg. niby mam przepisane zeby brac 3x0,25mg, ale jak bede w pracy a nie bede mogl wyjsc do kibla to co bede sie pocil zeby mnie nikt nie zobaczyl ze biore tablety. smole. wiaze tzw. duze nadzieje z requipem, bo jak zaczalem brac na poczatku 150mg wellbutrinu xr to zaczalem czuc checi - wellbutrin xr mocno podnosi noradrenaline i bardzo slabo dopamine wiec dlatego czulem na poczatku checi. teraz tych checi nie ma bo wellbutrin ma za slabe dzialanie. wiec stad wiem po subtelnym dzialaniu wellbutrinu xr, ze to dopamina jest niska i dlatego nic mi sie nie chce. szukam pracy, ale nie wiem jak bedzie w pracy jesli ja dostane. w takim stanie nie da sie pracowac. no bo jak sie komus nie chce jesc to co bedzie na sile w siebie wciskal zalozmy bulke z maslem i szynka. to dziala na zasadzie ukladu nagrody. jak dostaje dopamine to robie to cos wywolalo u mnie wydzielanie sie dopaminy. dlaczego ludzie tak chetnie uprawiaja sex? bo wtedy wydziela sie duza dawka dopaminy. ludzie jak ja bym chcial uprawiac sex i zeby mi to sprawialo przyjemnosc. a tu kicha. bez emocji nie da sie w ogole zyc, no bo jak mozesz zyc jak na nic nie reagujesz emocjonalnie. jedynie rozum dziala, a emocje wylaczone. paradoks jest taki ze wiem co dana osoba odczuwa jak wyraza swoje emocje, ale ja nie jestem stanie wywolac tych emocji u siebie albo z ta osoba wspolodczuwac. brak empatii. rodzine by mi wymordowali a ja bym na to: "ok, wymordowali mi rodzine. powinienem plakac czy cos podobnego?", a potem "co na obiad?". i tyle by bylo. dlatego ze nie odczuwam emocji to stoje w miejscu i patrze sie jak ciele na malowane wrota jak inni zarabiaja kase, wychowuja dzieci, ogolnie zyja zyciem a ja kisne w domu na utrzymaniu rodzicow bo nie jstem stanie normalnie funkcjonowac. trzeba cos z tym zrobic, bo jak sie rodzice w.kurwia to mnie wyjebia na zielona trawke albo jak umra to jak sie utrzymam jak mi juz uwalili rente socjalna na koniec 2008 roku. kochany ZUS. :P . ogolnie podejrzewam u siebie depresje endogenna wywolana zaburzeniem poziomow neuroprzekaznikow w mozgu. wg mnie temu stanowi winna jest dopamina ktorej poziom jest zanizony. no bo jak bym chcial czuc to bym juz dawno czul. a ja tego po prostu fizycznie nie jestem w stanie zrobic. zdam relacje z dzialania requipu zaczynajac od wtorku. podobno do tygodnia czasu ma zadzialac.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też tam mam, że leki na parkinsona - a dokładnie akineton i pridinol, sprawiają, że mi emocje wracają...niestety tylko na 2-3 h. Poza tym te leki uzależniają i mogą wywoływać groźne skutki uboczne jak dyskinezy późne...tak, że nie biorę tych leków...brałam je, jak mi sie akatyzja po neuroleptykach zrobiła...a czy w ogóle są jakieś leki na schizofrenię prostą? Czy atypowe neuroleptyki coś na nią poradzą? Idę dziś do lekarki, to spytam o ten lek na prakinsona, o którym Ty mówisz..jeśli jest bezpieczny to zacznę brać, ale wątpię, żeby był bezpieczny jak jest na parkinsona... ja też mam myśli samobójcze i też ciężko mi wejść po schodach, ale gorsze jest to, że psychicznie nic mi się nie chce, bo jak ma mi się chcieć bez emocji...dokładnie się zgadzam z Twoją teorią o dopaminie...też jestem przekonana, że mam jej za mało i nie wiem czym ją zwiększyć...

 

[Dodane po edycji:]

 

Nie, no naprawdę nie mogę nie myśleć o tym, co napisałeś zwaliński....no po prostu IDENTYCZNIE...i wegetuję w domu...a teraz mnie rodzina wysyła na jakąś durną półroczną terapię, ale muszę pojechać, bo inaczej pewnie utracę ich pomoc... powiedzą " do roboty" a ja nie jstem w stanie pracowac, głónie z powodu pustki, braku motywacji ( no bo nic nie czuję, jest mi nawet prawie obojętne jakbym wylądowała na śmietniku), z powodu kłopotów z koncentracją - nie mogę się skupić, ciągle się mylę, z powodu doła i myśli samobójczych...no w ogóle w pracy nie egzystuję...w ogóle nie wiem co ze sobą zrobić, bo z powodu braku emocji odczuwam coś jakby ciągłą nudę i pustkę...nie wiem, może by na pół etatu pracować...ale mam ostatnio jeszcze dziwne problemy z chodzeniem - bym cały czas siedziała zgędziała w 1 miejscu i mam niechęć do opuszczania domu i poruszania się... mój krewny, który jest psychiatrą wmówił moim rodzicom, że to zaburzenia osobowości i teraz oni mają wobec mnie nierealne oczekiwania...mi się też świat zawalił - miałam pracować, godnie żyć, założyć rodzinę i mieć gromadkę dzieci - a jak straciłam emocje, to musiałam zrezygnować ze związku, bo jak tworzyć związek jak się nic nie czuje, nawet pociągu seksualnego, o dzieciach tym bardziej muszę zapomnieć, bo nie mam w ogóle emocji w kierunku innych ludzi, więc strasznie skrzywdziłabym dzieci...a z pracą mi też nie idzie, bo mi coraz bardziej umysł siada...też myślę, że to schizofrenia prosta

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja biore teraz wellbutrin xr 450mg. bralem na poczatku 150mg i na poczatku czulem motywacje. po 2-3 miesiacach spadla. no to zaczalem brac 300mg wellbutrinu xr - byla motywacja. dobra spadla. no to 450mg wellbutrinu xr. motywacja byla. a teraz juz nie ma a ja nie mam tyle kasy zeby dawac na leki. place teraz 181zl za wellbutrin xr 150mg+300mg i solian 200mg+200mg. masz tu wypowiedzi goscia ktory zaczal stosowac ropinirol czyli lek zwiekszajacy dopamine czyli na parkinsona http://www.nerwica.com/chyba-znalaz-em-leki-dla-mnie-t16657.html?hilit=requip . wg mnie warto sprobowac. jak bede mial dyskinezy to odstawie. proste. mowie od razu ze ta terapia gowno ci da. tylko robia tobie i twojej rodzinie nadzieje ze terapia da sie brak emocji wyleczyc. mi w klinice Śląskiego Uniwersytetu Medycznego postawili diagnoze zaburzenia osobowści. jakie zaburzenia osobowosci? mialem depresje jak cholera, bo mialem mysli samobojcze. 2 dni po wyjsciu z kliniki powiesilem sie, bo zwatpilem jak lekarka powiedziala ze to zaburzenia osobowosci i ze na to nie ma renty chocby socjalnej. kurwa dobila mnie. ja se mysle jak tak mnie lecza w klinice uniwersyteckiej no to pieknie. wiem ze nie wygladalem na takiego co ma depresje bo nie plakalem nie zalamywalem sie, bo jak sie zalamac nie czujac jednoczesnie emocji? bylem zmeczony, bez uczuc, z wizja gownianej przyszlosci. przed diagnoza bylo 50/50 ze sie powiesze. ale jak taka diagnoza to zegnaj swiecie. tak teraz lecza. w ogole nie staraja sie zrozumiec o co chodzi w zachowaniu czlowieka tylko sie patrza do podrecznikow jak do taryfikatora policjanci. biurokracja i nic poza tym. kop w dupe i nastepny pacjent. przeciez jak wychodzilem to bylem na fluanksolu w jakiejs niskiej dawce nie pamietam juz. problem jest taki z lekarzami ze oni sie patrza na reakcje twojej twarzy, ogolnie calego twojego ciala i twojej ekspresji. ja mowie co czuje w srodku, ale do nich to nie dociera, bo oni calkiem co innego odbieraja. ja nie wiem co oni odbieraja, bo nie czuje swiata zewnetrznego. ja nie wiem czy oni mysla ze sa takimi super znawcami. przeciez nie wejdzie w moja skore.

 

odbierz PW ode mnie

 

[Dodane po edycji:]

 

jakie leki w jakich dawkach bierzesz? wg mnie w moim przypadku to nie schizofrenia prosta bo jak zaczalem brac wellbutrin xr to czulem lekka motywacje. a wiem ze wellbutrin xr podnosi lekko dopamine czyli juz jakies poszlaki ze to trzeba zwiekszyc dopamine. czym? tym co podnosi dopamine czyli DRI (Dopamine Reuptake Inhibitor) inhibitorami wychwytu zwrotnego dopaminy. poczytajcie sobie na wikipedii i innych stronach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ten lek na parkinsona o ktorym piszesz nie jest do stosowania w psychiatrii - pytalam o to lekarkę... ja zaczynam wlasnie amitryptylinę, bo podobno działa na te same receptory ( na uklad cholinergiczny) co pridinol...a pridinol poprawial mi nastroj jak go bralam na akatyzje...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jedyny lek zarejestrowany na depresje ktory podnosi dopamine to wlasnie wellbutrin xr. ale co to za lek jak dziala tylko przez pierwszy miesiac. po prostu jest slaby. tak samo jak alventa mi nie pomogla na noradrenaline a dopiero wellbutrin xr podniosl mi noadrenaline jak trzeba. jesli chodzi o amitryptyline to przez pierwsze 2 tygodnie mozesz miec skutki uboczne leku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja już nie mogę... budzę się CODZIEŃ z uczuciem lęku i wielkiego cierpienia... i coraz mniej mogę się odnaleźć w rzeczywistości... nie mam ochoty opuszczać domu, opuszczanie domu stało się dla mnie czymś bardzo nieprzyjemnym...ale nie mam żadnego lęku przed ludźmi ani nic, ale to chyba z tego wielkiego cierpienia nie mam ochoty wychodzić poza dom... mam wielką pustkę w głowie (to co innego niż pustka emocjonalna)...nic mnie nie interesuje, zanikła mi wola i dążenia, zainteresowania, marzenia...tak totalnie...nie mogę w sobie wzbudzić żadnego uczucia, żadnego celu, żadnego marzenia...jakbym blokadę miała... proste rzeczy stanowią dla mnie coraz większy problem.. nie wiem co mam robić całymi dniami, bo proawie NIC mnie już nie interesuje...anhedonię mam 100%-tową... do tego tak mi zanikła wola, że nie widzę potrzeby sprzątania, nie chce mi się myć (ale mimo wszystko robię to systematycznie), nie widzę potrzeby ładnie się ubierać...nie mogę nawet leżeć całymi dniami ze względu na cierpienie i niepokój...szwędam się więc po domu i przymuszam do robienia czegokolwiek...moje życie jest jedną wielką wegatacją...moi rodzice z tego co widzę, nie dostrzegają jeszcze rangi problemu i myślą, że mi pomoże na to psychoterapia...a ja coraz bardziej czuję, że to kwestia biochemi...moje życie z ludzkiego punktu widzenia kompletnie nie ma sensu..a dodam, że jeszcze jakiś czas temu byłam aktywną kobietą, która zaczęła robić doktorat...a teraz nie skończylabym szkoły średniej...wiem, że przede mną 30-40 lat takiego życia jak ostatni rok...to odbiera wszelką nadzieję...chyba, że mi ta terapia naprawdę pomoże albo wynajdą jakiś lek

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

brak uczuć byłem w klinice Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach. Był tam profesor, nie wiem czego, ale z jakiejś technicznej dziedziny. Depresja tak chłopa zmiotła, że zostały tylko resztki tego faceta jakim był zapewne. Mówił, że nie da rady wrócić na uczelnię. Brak uczuć to po prostu takie gówno, że jak się przyczepi to ni cholery nie chce odejść. Najgorsze w takiej klinice jest to, że nie prowadzi cię doktor czy profesor, który ma już ileś tam lat praktyki, ale doktoranci, którzy znają choroby psychiczne tylko z książek. Ciekawy bym był jakby psychiatra specjalista opisał stan, w którym człowiek nie czuje żadnych emocji?

 

Ale powiem tak. Mój organizm, moja twarz, moja gestykulacja mówią całkiem coś innego. Bo widać wyraźnie, że reaguję. Jak jestem wkurzony to krzyczę, ale żadnych emocji nie czuję. Wiem, że tak reaguje moje ciało, ale nie moja świadomość. I problem polega na tym, że lekarz nie skupia się na treści, którą mu przekazuję tylko skupia się na mimice mojej twarzy, tonie głosu, gestykulacji. Takiemu lekarzowi się wydaje, że jak ja reaguję ciałem to znaczy, że ja ściemniam, bo mówię mu nieprawdę, że nie odczuwam emocji. A przecież on widzi, że ja reaguję wg niego emocjonalnie. Tak, reaguję, ale tego nie czuję. I przekonuj tu lekarza. Pozory mylą. No, ale oni też są ludźmi i jak to człowiek - zwraca uwagę na to co powierzchowne. No tak, ale jeśli on cały czas reaguje na sposób mówienia, a nie na treść to kij z takim leczeniem. Dlatego też trzeba samemu przyswajać wiedzę o swojej chorobie. I niech mi nikt nie mówi, że jestem hipochondrykiem. Po prostu jak się czuję źle to chcę sobie pomóc i jak najszybciej z tego stanu się wyleczyć, uciec - taka prawda, a nie, że się zamartwiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nic nie czuje. smutku to w ogole nie ma. milosci nie ma. radosci nie ma. nie ma lęku. jest tylko monotonia. pustki nie ma, ale jest jakby czysto. dlatego sa problemy z pamiecia krotkotrwala. a zeby zapamietac to musze w cholere razy powtarzac, ale i tak pozniej pamiec zanika. nie jest to jakos specjalnie uciazliwe. da sie z tym zyc, ale zyciem bym tego nie nazwal. przede wszystkim nie masz celu, nie czujesz sensu życia, ale tez nie rozmyslasz o egzystencji jak filozof. po prostu siedzisz w domu, napiepszasz w klawiature i czekasz az lekarz dobierze ci lek, ktory wreszcie zacznie dzialac jak nalezy. to jest czekanie, tak jakbys czekal na autobus. czekasz, czekasz, czekasz i jeszcze raz czekasz, a ten autobus nie przyjezdza i nie przyjezdza, ale nie czujesz zwatpienia, bo nic nie czujesz przeciez. i tak jest w tym stanie. czekasz, czekasz az ci sie polepszy. az cie w.ypierdola z domu do pracy. a potem jak cie w.ypierdola z pracy do domu, bo rady juz nie dajesz, bo nie czujesz do niczego motywacji. nie ma zwatpienia, nie ma podniecania sie. masz surowy obraz tego co sie dzieje w swiecie, bo takim go wlasnie postrzegasz. bez emocji. moznaby to wykorzystac, ale bez emocji to jeden grzyb. jak piepszony robot. bo czujesz sie jak robot, ale tez nie ma obojetnosci. bo chyba nie byloby ci obojetne jakby ci mieli uwalic reke siekiera. i teraz nie wiem czy to jest reakcja emocjonalna czesci mojej psychiki, ktora czuje emocje, ale jest poza moja swiadomoscia czy jest to logiczne myslenie, bo jak mi uwala reke to nie bede mogl sie po d.upie drapac. jakby mi bylo obojetne czy chce zyc czy nie to nie wiem czy bym tu teraz pisal na forum.

 

glownie w tym wszystkim chodzi o to, żeby czuć sens życia, mieć motywacje do działania, zeby byla nagroda w postaci emocji, a nie jak tu, ani kop w d.upe ani prezent. bez warunkowania. tak jak psy pawlowa, ktore po ilus tam razach jak zostaly porazone pradem zwatpily, sie poddaly i potem bylo im wszystko jedno czy je raza czy nie. ale tu paradoks jest taki, ze ty jednak walczysz. to tak jakbys byl pod woda i sie topil, ale za wszelka cene chcialbys zaczerpnac powietrza. instynkt. i juz. ale instynkt moze byc skierowany przeciwko tobie, ze bedziesz jak nakrecony chodzil, zeby sie ukatrupic. bo chodzi o to w tym, zeby pozbyc sie bolu psychicznego, za wszelka cene. jak mowie za wszelka tzn tez kosztem pozbawienia siebie zycia jakby ktos nie wiedzial. no ale to trzeba byc w ciezkiej depresji i miec mysli samobojcze, zeby umiec pozbyc sie bolu w sposob powodujacy utrate zycia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Całkowicie Cię rozumiem. Ja również mam żywą mimikę. Gdy spotyka mnie coś stresującego to trzęsą mi się ręce...ale wcale nie odczuwam stresu, zdenerwowania, nawet niepokoju; i to samo tyczy się innych uczuć. Moje ciało jakoś reaguje... choć podwyższył mi się próg reagowania, tzn bodźce muszą być dużo silniejsze niż kiedyś, by moje ciało reagowało. Rzecz jasna ja nic nie odczuwam. Najchętniej zapadłabym w sen i obudziła się, jak to wszystko minie, albo w ogóle się nie budziła...Miałam już etapy w moim życiu, tak jak wy, gdzie nie mogłam nic zrobić. Leżałam w łóżku i gapiłam się w sufit. Właściwie teraz też właśnie to bym najchętniej robiła. Ale się zmuszam. Żeby wstawać. Próbuję coś robić...Chociaż nie mam pojęcia w jaki sposób dam sobie radę w roku akademickim. Nie myślę o tym. Czy też macie duże problemy z pamięcią odkąd TO się zaczęło? Ja doprowadziłam sztukę zapominania do perfekcji. I nie mówię tu tylko o bieżących sytuacjach, ale o dawnych wydarzeniach. Po prostu prawie nic nie pamiętam z mojego dawnego życia. Zostało mi jeszcze trochę wspomnień. Staram się je sobie przypominać. Bo człowiek bez uczuć i bez wspomnień...to jeszcze większa porażka. To już rzecz. Ja już nie pamiętam jak to jest normalnie żyć, normalnie odczuwać. Chciałabym się bać, chciałabym się złościć, niecierpliwić, smucić, martwić... i oczywiście cieszyć się, kochać, znów się czymś interesować, pasjonować, mieć cel, motywację, marzenia...

Dlaczego właśnie nas to spotkało? Ja zawsze doceniałam uczucia. Ja się nawet smucić lubiłam!

Teraz próbuję hipnozy. Jak to nic nie da, to spróbuję terapii.( Mnóstwo leków mam już rzecz jasna za sobą) Nie odczuwam nadziei, ale łapię się wszystkiego. Jak mi powiedzą, że jeżeli utnę sobie nogi to będę czuć.. to pewnie w końcu i to bym zrobiła. Póki co... trwam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja nie odczuwam nawet bólu psychicznego. Ja nawet nie cierpię... Temu, kto nigdy nie był w takim stanie, a cierpi na depresję, mogłoby się wydawać, że to jakaś cudna nirwana. Nie musieć cierpieć. Ale oczywiście tak nie jest. Ja bym chciała odczuwać cierpienie...zawsze to jakieś uczucie.

 

A co to jest szczęśliwa rodzina?

 

Ja dopuszczam do siebie możliwość, że mój stan może być psychogenny. Dopuszczam każdą możliwość i spróbuję wszystkiego. Póki co, żadne leki mi nie pomogły, więc łapię się za terapię i hipnozę, co dalej...? Może zjem jakąś relikwię, zmumifikowany palec jakiegoś świętego ; ] (Jakby co, ukradnę całą jego rękę, i jak podziała to resztę oddam wam; ] )

 

A tak na marginesie: Udało mi się podczas hipnozy coś poczuć... to była chwila, ale jestem tego całkowicie pewna. Jak chcecie będę zdawać wam relację z następnych sesji... Jeżeli oczywiście dostrzegę jakikolwiek progres...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To jakaś Utopia...Kto ma takie dzieciństwo... znasz kogoś takiego? Jeżeli tak ma wyglądać szczęśliwa rodzina... to ja z pewnością takiej nie miałam. Chociaż nie mogę narzekać, nie byłam molestowana, ani katowana, i nie chodziłam nigdy głodna. Wierzę też , że moi rodzice się starali, a przynajmniej zdarzało im się...a że nie zawsze to ludziom wychodzi, bo w końcu też są tylko ludźmi, z własnymi problemami, zaburzeniami...

Ale ilu ludzi nie ma takiego sielankowego dzieciństwa i czuje...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×