Skocz do zawartości
Nerwica.com

obrażanie Boga w myślach przez nerwicę?


znerwicowana92

Rekomendowane odpowiedzi

ale odpał, nie masz problemów to sobie wymyślasz, zacznij robić coś dobrego dla ludzi, to może nie będziesz miała czasu na jakieś chore jazdy.W sumie nie dziwię się, że nienawidzisz boga , w końcu to on podarował ci nerwicę natręctw.To pewnie jedyne sensowne uczucie jakiego doświadczasz.

 

 

Daruj sobie te debilne rady i sam zajmij się swoim życiem i robieniem dobrze dla ludzi, znalazła się Matka Teresa z Kalkuty. Skoro jak się domyślam nawet nie wiesz na czym polega zaburzenie to nie wiem po co się udzielasz i negujesz czyjeś problemy bo pewnie twoje są ważniejsze. Życzę ci abyś nigdy nie doświadczył tego co ludzie z obsesjami. Ale może wtedy odechciałoby ci się gardzenia czyimiś problemami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rikuhod właśnie to miałem na myśli, źle się trochę wyraziłem, bo właśnie chodziło mi o ignorowanie. I to większość spowiedników mi mówi. Osobiście uważam, że jakoś tak lżej mi na sercu, jeżeli się z tego wyspowiadam i staram się to robić. Trzeba przyznać, że kilka razy trafiłem na fajnych spowiedników, którzy w jakiś sposób okazali mi pewnego rodzaju wsparcie.

 

Z tym szczęściem to możesz mieć rację, chociaż ostatni rok jest wspaniały i na prawdę z wyjątkiem tego cholerstwa (przepraszam za wyrażenie, ale inaczej się tego nazwać nie da) nie ma na co narzekać, wręcz przeciwnie. Nie mniej jednak po głębszej analizie wcześniejszych lat, widzę, że nie zawsze stan rzeczy się tak przedstawiał.

 

Jedną rzecz wiem na pewno- warto trochę zmienić myślenie, tak jak mówisz Rikuhod :) Trzeba zacząć spełniać marzenia, realizować krótko i długoterminowe cele, i żyć pełnią życia. Oczywiście w granicach normy, ale trzeba :)

 

Atma1986 takie napięcie wewnętrzne to mam od kiedy sięgam pamięcią, ale uprawiałem dużo sportu, spotykałem się ze znajomymi, rodziną i tak jakoś samo mijało. Teraz w sumie też mija.

 

 

 

A jak to u Was jest z tymi myślami. Czy one zawsze dotyczyły tego samego, czy ulegały zmianie na przestrzeni czasu?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

yople2001 zamiast do konfesjonału wybierz się do psychologa! Po co się męczyć tymi myślami. Tak jak napisał atma1986 to jest element choroby, niefajny i trzeba to przyjąć do wiadomości. Ale tych myśli nie ignorować! Bo to daje z pozoru ulgę -odłożą się w czasie, a później wrócą ze zdwojoną siłą. Ty masz nerwicę i to jest twój problem. Podstawą nerwicy jest niskie poczucie własnej wartości, nagromadzone wewnętrzne konflikty, itd. itp. Psycholog Ci pomoże wyjść z tego - osoba duchowna tak, jeżeli jest psychologiem ;). Powodzenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szanuję terapię, ale gdyby rzeczywiście działała tak rewelacyjnie, jak wszyscy piszą na tym forum, to już dawno powinno być ono puste...

 

Zakładając ,że wszyscy chodzą na terapię ,a w zasadzie już ją ukończyli . Rzetelnie się do niej przykładali i spełnili jeszcze kilka ważnych warunków ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Żebym czegoś nie pomylił ale czytałem że jest taka teoria nerwicy że jest wynikiem konfliktu wewnętrznego. jednym z miliona powodów z których taki konflikt może wynikać jest np. taki że człowiek ma jakiś wyidealizowany obraz samego siebie, jest perfekcjonistą własnego wewnętrznego obrazu. no i naturalnie nikt idealny nie jest więc co dzień takiego kogoś spotyka frustracja bo to co sobie wyobraził na własny temat jest bardzo odległe od rzeczywistości i wtedy pojawia się frustracja a frustracja prowadzi do nerwicy. i to np. może być powodem myśli obsesyjnych które jak wiemy mają różne oblicza. nie tylko o bogu. także o to mi chodziło ze napięcie wewnętrzne ma zawsze jakiś realny powód tylko przyczyna jest schowana i trudno do niej dotrzeć . ja byłem swego czasu zestresowany nawet siedząc na leżaku, myślałem że tak mam no ale przecież to się musi skądś brać.

obsesyjne myśli - przerobiłem naprawdę różne, znam te kur...y aż za dobrze,

bóg moim zdaniem nie jest aż taki surowy i współczuje ludziom którzy borykają się z takimi problemami jak my, tak se myśle

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest wiele teorii na temat nerwicy natręctw, to jest złożone zjawisko i może mieć wiele interpretacji - a jej wybór powinien według mnie zależeć ostatecznie od kogoś, kogo dotyczy problem, bo interpretacja ma prowadzić do tego, aby ten ktoś znalazł nadzieję i kierunek zmian, które doprowadzą go do rozwiązania tego problemu.

 

Ja ostatnio zwracam uwagę na problem zaufania do siebie - to znaczy natręctwa pojawiają mi się wtedy, kiedy mam z tym problem i uważam, że nie mogę na sobie polegać - bo czuję przez skórę, że moje życie podąża w złym kierunku. Sęk w tym, że natręctwa to problemy absurdalne, które przykrywają u mnie te prawdziwe i odciągają od ich rozwiązania.

 

W ogóle Nn kojarzy mi się z jakimś kryzysem własnej podmiotowości - czyli z jakichś powodów ktoś nie wierzy w swoją wolność, zdolność decydowania o sobie, samodzielność, dojrzałość - i dopuszcza możliwość, że nerwica "wie" lepiej od niego, kim powinien być. A rozwiązaniem jest uwierzyć w tę wolność, ale też do niej dojrzeć - bo wtedy traci się podstawy do swoich wątpliwości i można zaufać sobie.

 

No, to pofilozowałam... Macie jakieś swoje interpretacje? To może być ciekawe, taka wymiana...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

refren, zabrzmiałaś trochę jak JP II. On dużo pisał o wolności, odpowiedzialności, itd. Dla mnie wierzący i niewierzący to jak dwa rodzaje ludzi. Zupełnie inaczej widzą świat. To taki sposób na życie. To zaskakujące, że ludzie biologicznie tak podobni potrafią się tak różnić.

 

A wracając do tematu, trudno mi sobie wyobrazić taką sytuację jak tutaj. Dlatego, że moja choroba zaczęła się w tej samej milisekundzie co strata wiary. Jakbym miał dwa życia w jednym. Taki Vanish Power 2 in 1.

 

Podejrzewam, że wielu świętych można potraktować jako osoby nadto oskarżające samych siebie. Przykładowo św. Faustyna potrafiła codziennie chodzić do konfesjonału. Ten świat jest pełen skrajności.

 

Powtórzę się, można zmienić wizerunek Boga w swojej głowie, na kogoś kto kocha bez względu na dogmat i literę. Ale jeśli dla was to niemożliwe, to chyba opcja z ignorowaniem myśli jest wyjściem. Sam miałem natrętne myśli i pomógł sposób nr 1, wspierany własnie przez przykładowo skupienie świadomości na dłoniach w czasie większego natężenia problemu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

refren, zabrzmiałaś trochę jak JP II. On dużo pisał o wolności, odpowiedzialności, itd.

 

Niechcący i nieświadomie :) Może dużo piszę o odpowiedzialności, bo mi jej we mnie bardzo brakuje...

 

-- 08 wrz 2013, 17:45 --

 

Powtórzę się, można zmienić wizerunek Boga w swojej głowie, na kogoś kto kocha bez względu na dogmat i literę. Ale jeśli dla was to niemożliwe, to chyba opcja z ignorowaniem myśli jest wyjściem.

 

Jedno też nie wyklucza drugiego.

 

-- 08 wrz 2013, 17:55 --

 

 

Podejrzewam, że wielu świętych można potraktować jako osoby nadto oskarżające samych siebie. Przykładowo św. Faustyna potrafiła codziennie chodzić do konfesjonału. Ten świat jest pełen skrajności

 

To, na ile siebie oskarżamy zależy od tego, ile od siebie wymagamy, jak wysoko sobie stawiamy poprzeczkę. Nerwica jest często efektem pragnienia doskonałości, perfekcji. Tylko, że św. Faustyna nie miała nerwicy. Moim zdaniem kluczowe jest to, czy dążenie do doskonałości daje komuś poczucie sensu, radości - czy też jest dla niego udręką - gdyż czuje on, że popada w absurd, że to dążenie niszczy mu życie, a nie wzbogaca go.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak widzę, temat rozwinął się i bez mojego marudzenia :P

Podczas wakacji, spowiadałam się w innym mieście, nie znałam księdza. Trochę się tego obawiałam, ale niepotrzebnie. Usłyszałam, żeby nie przejmować się natręctwami, gdyż nie jestem za nie odpowiedzialna i że za bardzo koncentruję się na złych rzeczach, zamiast koncentrować się na czynieniu dobra. Ksiądz nawet nie pozwolił dokończyć mi spowiedzi i powiedział, że rozgrzesza mnie ze WSZYSTKICH grzechów, z obecnych i z tych, które mi się przypominają z dawniejszych czasów. W dodatku usłyszałam, ze opuszczenie 1 lub 2 Mszy Św. nie jest grzechem ciężkim :shock:

Niestety cały czas mam problem z tymi natrętnymi myślami. Najgorsze jest to, że teraz nie czuję żadnych wyrzutów sumienia po tym, gdy taka myśl mi przyjdzie do głowy. Czuję się tak, jakbym akceptowała te myśli, chciała ich i myślała zgodnie z nimi. Nieraz nawet chce mi się śmiać, gdy jakaś myśl przyjdzie mi do głowy. Nie wiem, czy to dobry znak, czy wręcz przeciwnie.

Miałam też dzisiaj niemiłą sytuację związaną z moją chorobą(chociaż nie jestem teraz pewna, czy to z winy choroby, czy naprawdę ciężko zgrzeszyłam). Przypomniało mi się, jak kiedyś przeczytałam, że przed pojednaniem się z Bogiem, powinno się powiedzieć Mu o całej złości jaką się do Niego czuje, itp. Wtedy wyobraziłam sobie siebie w takiej sytuacji, w której mówię do Boga, że Go nienawidzę. Po kilku sekundach pomyślałam z przerażeniem: ''Nie, to nieprawda, przecież tak nie myślę''. Nie wiem, czy można to łączyć z nerwicą, czy teraz to był po prostu grzech.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niestety cały czas mam problem z tymi natrętnymi myślami. Najgorsze jest to, że teraz nie czuję żadnych wyrzutów sumienia po tym, gdy taka myśl mi przyjdzie do głowy. Czuję się tak, jakbym akceptowała te myśli, chciała ich i myślała zgodnie z nimi.

 

Dobrze, że nie czujesz wyrzutów, to jest właśnie normalność. To tylko myśl.

 

Nieraz nawet chce mi się śmiać, gdy jakaś myśl przyjdzie mi do głowy. Nie wiem, czy to dobry znak, czy wręcz przeciwnie

 

Dobry znak.

 

Przypomniało mi się, jak kiedyś przeczytałam, że przed pojednaniem się z Bogiem, powinno się powiedzieć Mu o całej złości jaką się do Niego czuje, itp. Wtedy wyobraziłam sobie siebie w takiej sytuacji, w której mówię do Boga, że Go nienawidzę. Po kilku sekundach pomyślałam z przerażeniem: ''Nie, to nieprawda, przecież tak nie myślę''. Nie wiem, czy można to łączyć z nerwicą, czy teraz to był po prostu grzech.

 

Moim zdaniem to może nie być ani nerwica, ani grzech, tylko myśl, impuls - która może być na przykład sygnałem nagromadzonej złości z powodu przykrości, jakie spotkały Cię wcześniej z powodu nerwicy, a że masz ją na tle religijnym, to złość idzie w kierunku Boga. Ale to tylko złość, masz do niej prawo. To reakcja mechaniczna na poczucie dyskomfortu, udręki, odpowiedź Twojego systemu psychicznego. Nie możesz nad tym zapanować - taki jest program - poczucie udręki budzi złość.

Wtedy nerwicą nie jest sama myśl, tylko nadmierne przywiązywanie do niej wagi.

 

Może to też być natręctwo - myśl wywołana lękiem przed nią (lękiem przed myślą "złą", "nieposłuszną", na zasadzie żeby tylko nie pomyśleć o....)

 

A w ogóle to pierwszy raz słyszę o tym, że trzeba powiedzieć o swojej złości przed spowiedzią, myślę że to tylko wskazówka, jeden z pomysłów, który można wykorzystać, a można nie - w zależności od własnych potrzeb, jeśli to ma za każdym razem się kończyć u Ciebie natręctwami, to lepiej żebyś znalazła inny sposób rozmowy z Bogiem. No chyba, że to akurat będzie u Ciebie pomocne - otwarte wypowiedzenie swojej złości (może tak być). Uświadomienie sobie złości może być dobre - możesz wtedy ją przeżyć, zastanowić się nad nią, zająć wobec niej jakąś postawę . Ale to możliwe wtedy, jeśli nie wywołuje w Tobie zbyt silnego lęku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Aha, czyli jednak to normalne, że już nie przejmuję się tymi myślami :)

W takim razie ta myśl nie była grzechem? Bo nie wiem, czy muszę iść z tym do spowiedzi, by nie popełnić świętokradztwa, czy dać sobie spokój.

Nie pamiętam już dokładnie tego tekstu, który mówi o wypowiedzeniu swojej złości, ale zdaje się, że raczej chodziło o ludzi, którzy byli oddaleni od Boga. Nie pamiętam już teraz dokładnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W takim razie ta myśl nie była grzechem?

 

znerwicowana92, nie mogę rozstrzygać czy coś jest czyimś grzechem czy nie, nawet jeśli mam swoje zdanie na ten temat. Mogę tylko rozświetlać (oby nie zaciemniać) sprawę zgodnie ze swoim doświadczeniem, intuicją. To nie jest według mnie pytanie do postawienia na forum.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

buka, idź do psychiatryka, pogadaj z kilkoma osobami w psychozie ( a raczej podejmij próbę, bo pogadać się specjalnie nie da), a potem poczytaj zapiski św. Faustyny. Zrozumiesz może wtedy różnicę między kimś zdrowym a chorym.

 

Tu trochę na ten rzekomych zaburzeń św. Faustyny.

http://www.katolik.pl/cela-w-plocku---rdquo-dzienniczek-rdquo--siostry-faustyny-w-swietle-psychologii,22424,416,cz.html?s=4

 

 

 

...Jest niezwykłym fakt, że mając jedynie 3 klasy szkoły powszechnej, zdołała święta Faustyna napisać wielkie dzieło o wysokiej randze teologicznej. Styl wysławiania się, zasób słownictwa i sposób prowadzenia narracji w żadnym razie nie przypominają stylu ekspresji, spotykanego u osób z chorobą umysłową. Nie znajdziemy w "Dzienniczku" ani jednego przykładu neologizmów, które często występują w schizofrenii. Narracja jest linearna, ma wyraźne momenty początku, rozwoju i zakończenia. Niektóre powtórki słów, niezgrabności stylistyczne można złożyć na karb braku literackiego wykształcenia, a nie zaburzeń. Dodajmy, że święta nie przejawiała oznak grafomanii ani nadmiernej potrzeby ekspresji. Gdyby nie nakaz Boga i spowiedników, pewnie wcale nie pisałaby swojego pamiętnika. Do pisania musiała się omalże zmuszać wielkim wysiłkiem woli. Skarżyła się, że źle jej się pisze, nie znajduje słów na opisanie swych przeżyć, nie ma dobrego pióra. Nie miała świadomości, że pisma jej będą wydane drukiem, tak więc odpada motywacja uznania i sławy autorskiej. Nie tworzyła też Siostra żadnego swojego systemu teologicznego, jak to bywa u chorych. Jej notatki oddają nastroje chwili, są jakby migawkami z codzienności zakonnej. Nigdy nie wykorzystuje swoich zdolności nadnaturalnych dla własnych celów. Jej dyskrecja i nie obnoszenie się z objawieniami nie pasują zupełnie do wizerunku osoby chorej.

 

 

 

Siostra Faustyna nigdy nie uważała siebie za kogoś szczególnego, wybranego, posłanego do ludzi z jakąś misją. Nie może być mowy o typowych w schizofrenii urojeniach posłannictwa.

 

Posiada dobry kontakt z rzeczywistością, a świadczą o tym daty sporządzania zapisów i nazwy miejsc, gdzie były prowadzone. Widzimy więc, że podstawowa orientacja czasoprzestrzenna świętej Faustyny była jak najbardziej prawidłowa. Wiedziała, który jest dzień, miesiąc i rok, miała pełną świadomość geograficzną swojego aktualnego położenia. Wymienia nazwy miejscowości, np. pisze o wakacjach w Skolimowie, "kawałek poza Warszawą" (Dz. 19). Osoby z ciężkimi omamami, a tym bardziej ze wzrokowymi halucynacjami nie wiedzą zwykle, jaka jest obecna data ani gdzie przebywają. Przeżywają głębokie zaburzenia poczucia tożsamości, ich linia życiowa jest załamana. Nie potrafią się odnaleźć, często są w stanie dezorientacji.

 

Jej umysł, choć nie wszechwiedzący ani genialny, poznawał bystro i jasno (już po przejściu "nocy ciemnej"), dokładnie i wyraźnie, w sposób spójny i całościowy, choć zarazem umiejętnie rozróżniający pojęcia. Całą jej postawę cechuje skromność i pokora, ale nie jest to potępianie się, lecz trwanie w prawdzie o własnej słabości. Z drugiej strony ma wrażenie, że "jej serce jest wielkie, które może zapełnić jedynie Bóg". Odznacza się zatem realizmem w podejściu do samej siebie. Nie idealizuje siebie, ale też i nie wpada w skrajny samokrytycyzm. Jej postawa to dynamiczna równowaga w spojrzeniu na siebie i świat.

 

Podczas wizji Faustyna ma niezakłócony kontakt ze swoimi emocjami, oraz z otoczeniem. Prawdopodobnie widzi Jezusa na zewnątrz, tak jak się patrzy na osobę z zewnątrz. Nie jest to wizja wewnętrzna ani sen. Nie da się wytłumaczyć tej wizji widzianymi od dzieciństwa obrazami, ponieważ jeden istotny szczegół przeczy takiej interpretacji. Tym szczegółem jest ukryte serce Jezusa, którego nie widać. Na wszystkich obrazach ukazujących Jezusa zwykle, zwłaszcza w baroku, lubiono ukazywać serce widoczne, czasem otoczone cierniami, z koroną na głowie lub płonące ogniem.

 

Następuje zerwanie długiej tradycji ikonograficznej - serce jest wewnątrz, a widać jedynie promienie. Gdyby serce było widoczne, tedy można by jeszcze mówić o inspiracji sztuką religijną, obecną w każdym niemal domu wtedy, szczególnie na wsi, czy w kościołach. Jednak serce Jezusa na obrazie Miłosierdzia pozostaje zakryte, jakby Jezus chciał podkreślić, że ten obraz jest szczególny. Ukrycie serca nadaje wizerunkowi więcej realizmu, odejmuje całą sztuczną otoczkę rekwizytorni dewocyjnej wypracowanej i uświęconej przez stulecia.

 

Nie da się wytłumaczyć doświadczeń duchowych Faustyny na płaszczyźnie psychopatologii, ani również w kontekście duchowości I połowy XX wieku. Wpływ środowiska niczego tu nie tłumaczy, tym bardziej, że zakon, w którym żyła zasadniczo nastawiony był na aktywność, nie kontemplację, co zresztą zauważyła sama Faustyna, chcąc przez chwilę wstąpić do zakonu "więcej ściślejszego".

 

 

 

Uderza fakt, że istnieje w tych zapiskach ład myślowy, już z miejsca wykluczający wewnętrzny chaos czy "sałatę słowną", która jest jednym z objawów w zaburzeniach z grupy psychoz. Pomijając fakt, że psychotyk nie jest w stanie zazwyczaj nic napisać z powodu rozkojarzenia umysłowego, twierdzić należy, że teksty Siostry Faustyny cechuje koherencja i spójność wewnętrzna. Wewnętrzna konsekwencja, z jaką realizowała swoje powołanie, nawet w okresie oczyszczenia wewnętrznego podczas przeżywania "nocy ciemnej" i "agonii duszy", które należy odróżnić od depresji i stanów apatycznych znanych psychiatrii, uderza czytelnika jako tako obeznanego z psychologią. Jej skrajne zaparcie się siebie w niczym nie przypomina patologicznego skupienia uwagi na sobie. Oddając swoje życie, ukazała w całej pełni właśnie pełny dobrostan umysłowy. Podczas, gdy osoby z zaburzeniami psychologicznymi często nie są w stanie skupić się na świecie zewnętrznym i wyjść ku innym, święta Faustyna współcierpi z cierpiącymi, bierze na siebie grzechy, słabości innych, także psychiczne, dopełniając niejako cierpień Chrystusa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

więc dlatego nie przytoczyć tu tych jej zapisków? Ja kiedyś słuchałem chyba w rm tych zapisków,sory ale mi utknął w pamięci jak kartofle zamieniły się w płatki róż czy coś w ten deseń.To nie są typowe objawy?

Jeszcze o.Pio to trudno zdyskredytować bo to faktycznie był jakiś ewenement,ale Faustyna jest jakaś taka kiczowata:P

 

fefeaecparvkbvopijpjdopqjifpqa!!!!buahahahahaha!!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

buka, nie przytoczyłam, bo jestem teraz w pracy i nie mam ich pod ręką ani czasu na szukanie. Jeśli chcesz, mogę Ci pożyczyć, mam Dzienniczek. Może potem też coś przytoczę - ale czy to coś zmieni ? Mam wrażenie, że Ci się dziś po prostu nudzi i szukasz jakiejś rozróby, a nie że rzeczywiście temat Cię interesuje. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Faustyna jest jakaś taka kiczowata:P

 

To rzecz gustu, inna sprawa.

 

-- 22 wrz 2013, 15:55 --

 

no trochę tak,chciałem poobrażać nie tylko w myślach ale i w słowach :P

 

No tak, diabeł w niedzielę bardziej się rzuca. :D

Może byś poszedł za mnie do kościoła, jak masz czas wolny? Ja zaspałam, a teraz pracuję do 21ej i kurcze nie mam już jak... Bądź dobrym kolegą ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×