Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czy pomoc psychologa zawsze jest skuteczna?


Mister94

Rekomendowane odpowiedzi

Chmmm, dziękuję. :uklon:

Co do mnie, to 18 lat temu uległem nerwicy wegetatywnej, w konsekwencji depresji lękowej i taakie tam.

Po roku zmagań z chorobą poddałem się i zacząłem szukać terapeuty. U pierwszego, byłem 10 minut, a był to człowiek, który nawet pokazywał się sporadycznie jako autorytet w telewizji. Po tych 10 minutach, kiedy zamknąłem za sobą drzwi i stałem przy oknie na klatce schodowej, a było to 7 piętro, poczułem się tak, że miałem ochotę rzucić się z tego okna.

Dzięki Bogu mój instynkt samozachowawczy pozwolił mi niemal natychmiast właściwie ocenić rzeczywistość i to co się stało. Myślę że ten człowiek nie zdawał sobie nawet sprawy z tego co zrobił... ja sobie w porę to uświadomiłem.

Potem trafiłem do innego gabinetu, tam było lepiej... 9 spotkań i moja decyzja, że nic więcej tam nie wskóram bo mam do czynienia z typem guru. Swoje i owszem wziąłem. Reszta leczenia czyli następne dwa lata to już praca samemu. Razem walka 4 lata. Echa choroby jeszcze dawały znać ok następnych dwóch lat.

 

Pokłosiem tego było jednak interesowanie się psychologią umysłem, jego działaniem, itd.

Potem już świadomie, zdecydowałem się na terapię, ale to było jakieś 10 lat później (datując od zachorowania na nerwicę). Z uwagi na przeszłość i dzieciństwo dokonałem pewnych wyborów, które w konsekwencji dały mi dość szerokie spektrum możliwości pracy z umysłem.

Trafiałem różnie, łącznie z przypadkami słabych emocjonalnie terapeutów oraz takich, którzy dokonują własnych projekcji z uwagi na to, że chociażby nie przywiązują wagi do znaczenia słów...

Teraz, z perspektywy czasu praca ze sobą, moim zdaniem, to never ending storry, rzecz polega jednak na tym, żeby nabrać dystansu do siebie i swojego problemu, poprzez dystans do własnego umysłu.

 

Toteż nie mnie tu oceniać, czy jestem zdrowy, czy chory... ;) Wiele rzeczy mam do przepracowania, ale czy to i w jakich kategoriach choroba czy nie... chmmm, myślę że zależy.

 

Wzorce często są jak odlewy... trzeba niezłego pieca żeby je przetopić na nowe... myślę że to jest to czego Twoim zdaniem Ci brakuje... metody. I tu recepty nie ma... moim zdaniem. Trzeba szukać. Są cudowne metody... pozwalające obejść triki umysłu ale jak to z metodami... z każdej można coś wyciągnąć dla siebie, nie każda działa na każdego jak czarodziejska różdżka.

 

Powoli zaczynam wierzyć, że mimo wszystko praca ze sobą jest tylko do pewnego momentu stopniowym wznoszeniem... potem musi nastąpić przełom, coś w rodzaju gwałtownego catharsis...

Porównałbym to do odgłosu uruchamianego silnika fiata 126p NNNNie, nnnie, nnie, nie/tak, tak, tak, tak, tak, tak... ;) (jak sobie to wypowiesz na głos, zabrzmi lepiej niż w zapisie)

Dla ścisłości... ja swojego catharsis jeszcze nie przeżyłem... ale wierzę i czuję że się zbliża. :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja zacząłem grzebać w swoim życiu niecały rok temu. Psychoterapia, tabletki - szczerze mówiąc trudno mi jest ten fakt zaakceptować, że np moi znajomi, moje rodzeńtwo normalnie żyje, a ja chodzę na terapię. Inni mogą normalnie a ja muszę tabletki.

Za czasów studenckich rekompensowałem moje braki alkoholem. Sam nie wiem, czy w dobrym kierunku idę. Czy nie lepiej było tego nie ruszać, żyć jak kolwiek, z dnia na dzień...

Pozostaje z tymi rozterkami sam, bo się nie mówię nikomu, że coś biorę, że się leczę. To stwarza wrażenie, jeszcze większego wyobcowania...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja chodzę na terapię z powodu nerwicy natręctw już z przerwami jakieś 4 lata. Przez ten czas dużo się w moim życiu zmieniło, niby mocno poszedłem do przodu w myśleniu ale teraz coraz bardziej z każdym dniem zauważam że tak naprawdę wcale nie wyszedłem ze schematu swojego życia a nawet przestałęm zauważac jego bezsens i ucisk

 

Być może problemem jest u mnie fakt że do terapii podchodzę tak jak do każdej innej rzeczy- skrycie, rozumowo, bez ujawniania swoich emocji i na zasadzie zdobywania kolejnych osiągnieć przed innymi

Mam spory problem żeby w ogóle wejść w jakiś związek emocjonalny i to dotyczy też terapeutki - coraz częsciej jestem absolutnie obojętny, nie widzę celu tego wszytskiego. A gdy na grupowej inni próbują/próbowali wydobyć ze mnie jakieś resztki schowanych emocji to generalnie wolę tego tematu nie ruszać lub ich zwyczajnie zniechęcić

 

Myślę że trudno się terapeutyzuje takie zombie uczuciowe jak ja i to musi być frustrujące dla obu stron. Tyle że ja nie mam odwagi tej sytuacji zmienić bo pozornie zacząłem całkiem nieźle funkcjonować ( praca, dalsza nauka po studiach itd) i maleje mi motywacja.

 

Tak więc dochodze do wniosku że w wielu przypadkach terapia jest w stanie pomóc tylko do pewnego ograniczonego stopnia i nie przebije się przez lata życia w traumie i mechanizmy radzenia sobie z nią bo pozornie samemu pacjentowi średnio na tym zależy, nawet przy bardzo nasilonym cierpieniu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Brid,

No ale czy Ty musisz te tabletki brać?

Nie możesz z tego zrezygnować i zostać przy samej terapii?

Chemia to świństwo... przytępia umysł... a tak wogle to co jest powodem, że zacząłeś pracować ze sobą?

 

Powód -

Z pozoru jestem normalnym facetem, ale w głębi jest to mocno zakręcone. Pewna "inność" nie przeszkadzała mi do pewnego czasu. Gdzieś na studiach, zauważyłem że nie ma w okół mnie żadnej osoby z którą czuje się swobodnie. Z którą mogę spokojnie pogadać o wszystkim. W domu także nie czułem się dobrze. Ze mną można było pogadać jedynie jak byłem pod wpływem alkoholu. Wtedy się rozluźniałem było ok. Ale zwykle doprowadzałem się do stanów z urwanym filmem.

Normalne kontakty interpersonalne strasznie mnie męczyły, stresowały, ograniczałem się do "załatwiania swoich potrzeb".

W głębi jednak czułem, że potrzebuje jakiegoś kontaktu z ludźmi, a nie chciałem go opierać tylko na imprezach.

 

Co za tym idzie - chyba jak każdy człowiek, chce mieć kogoś, z kim można dzielić swoje życie. Ja też chce, ale nie potrafię. Każdy człowiek który jest w mojej obecności wprowadza do mojej psychiki jakieś napięcie, które nie pozwala mi czuć się swobodnie.

 

Zawsze mi starzy powtarzali, że mówię cicho i niewyraźnie. Na studiach miałem z tym duży problem. Nawet sam chodziłem do wykładowcy od emisji głosu, żeby mi dał ćwiczenia artykulacyjne, żeby mi się coś poprawiło. Niewiele to jednak pomogło. Dopiero po psychotropach odczuwam swobodę mówienia - wiem, że to brzmi idiotycznie, ale jeszcze gorszę jest uczucie, jak na każde twoje słowo ludzi pytają co? co? co? co? co? co? co? co? co?

 

Trudno mi zaakceptować tabletki, ale mi pomagają, próbowałem już raz odstawić, ale za krótko odstawiałem, przez co po 4 tygodniach czułem się jak narkoman bez działki, rozdrażnienie, bałem się w ogóle odzywać, ryczałem na wszystkich, nie spałem itp.

od ostatniej soboty znowu biorę, czuje się prawie dobrze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Każdy człowiek który jest w mojej obecności wprowadza do mojej psychiki jakieś napięcie, które nie pozwala mi czuć się swobodnie.

 

A nie przypadkiem odwrotnieeee? Wprowadzasz do psychiki napięcie, kiedy pojawia się ktoś w Twojej obecności...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Racja - ja wprowadzam, ja tworze swoją rzeczywistość.

Tylko, że to przynajmniej na razie - jest ponad mną, nie jestem w stanie nad tym zapanować.

Jeszcze nie doszedłem w psychoterapii dlaczego tak się dzieje..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

heh,

kiedy jestem w kontakcie z drugą osobą,

po prostu muszę coś robić, muszę coś mówić,

zagadywać, podtrzymywać sztucznie rozmowę - tak jak by ktoś mi kazał (jakiś głos?)

nie umiem twórczo rozmawiać, kreatywnie tworzyć czegoś,

nieliczne przypadki kiedy mi się to udawało,

przebywanie z kimś ma dawać przyjemność, obecność drugiej osoby powinna cieszyć, a mnie stresuje,

nie umiem, tak po prostu... być.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TAO

Trudno powiedzieć, jak coś to musiało to być w dzieciństwie w domu. Od czasów liceum mieszkałem w internacie, później na studiach wynajmowałem jakieś miejscówki tu i tam. Przyjeżdżałem do domu tylko na weekendy. Więc jeśli się jakieś lęki przeżyć (nie znam dokładnej definicji tego pojęcia) miały utrwalić, to ponad 8 lat temu. Dlatego trudno mi teraz dotrzeć do tej przeszłości, i zapytać się siebie, dlaczego przebywanie z innymi ludźmi jest dla mnie takie trudne.

Po studiach wróciłem do domu i teraz wszystko zaczęło się przyprzeć, choć decyzje pójściu do psychologa podejmowałem już na początku 4 roku.

 

Więc przyczyną - dom, rodzice :?: może.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×