Skocz do zawartości
Nerwica.com

Bez ślubu.


wiejskifilozof

Rekomendowane odpowiedzi

póki co jestem samotny i jakoś mi to nie przeszkadza. Wraz z postępująca terapią być może uznam w którymś momencie, że to już ten czas, żeby obarczyć jakąś kobietę moją osobą. ;)

Ogólnie w społeczeństwie jest spora propaganda aby "mieć kogoś" i jej nie podzielam. Nie chce być z kimś tylko aby być, nie mam takiej potrzeby. Kiedyś przez tą propagandę i ciągłe pytania z kim jestem miewałem jakieś obawy, że jak będę sam będzie strasznie.... i chociaż niej jest super jest dużo lepiej. :yeah:

 

-- 08 mar 2015, 12:50 --

 

Nie zapomnijmy że Kościół sporo zarabia na udzielaniu ślubów także ta kampania ma drugie dno, a po kościelnym ślubie dziecko i chrzest i interes się kreci nawet jak rodzice, małżonkowie zeświecczeni są.

 

Pewnie nie jeden ksiądz ma taki tok myślenia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carlosbueno, jeśli uważasz, że małżeństwo katolików polega na tłumieniu seksualności, to masz dość dziwne wyobrażenie i nie wiem skąd takie masz.

 

Ja znam mnóstwo małżeństw ze starszego pokolenia które dziś się by nie utrzymały ale wtedy każdy facet co nie pił i nie bił za dużo był już o.k

 

Jest dużo małżeństw starszego pokolenia, które można tylko podziwiać za wytrwałość, odpowiedzialność i stosunek do siebie nawzajem. Chciałabym, żeby moje małżeństwo przyniosło tyle dobrych owoców, co małżeństwo moich dziadków. Nie mieszkali razem przed ślubem i wiele każdy mógłby się od nich nauczyć.

 

Jest dużo kobiet współuzależnionych, które nie umieją się odczepić od swoich "partnerów", mimo że nie mają ślubu. Sama takie znam.

 

Ładni mi niektórzy, skoro wg danych GUS w 2013 roku było w Polsce 66.1 tys. rozwodów, co stanowiło 36.7% liczby nowo zawartych małżeństw.

 

No ale według statystyk to głównie ci, co mieszkali ze sobą przed ślubem.

 

-- 08 mar 2015, 14:14 --

 

Wraz z postępująca terapią być może uznam w którymś momencie, że to już ten czas, żeby obarczyć jakąś kobietę moją osobą. ;)

 

Lepiej bądź czujny, bo jakaś kobieta może się sama Tobą obarczyć. Kobiety to nieprzewidywalne, nielogiczne a jednocześnie zdeterminowane istoty :!:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

refren, podaj te statystyki.

 

-- 08 Mar 2015, 13:23 --

 

Lepiej bądź czujny, bo jakaś kobieta może się sama Tobą obarczyć. Kobiety to nieprzewidywalne, nielogiczne a jednocześnie zdeterminowane istoty :!:

 

Chyba już za stary na takie numery jestem. Ciekawe na co by poleciała? Na nieciekawą fizjonomię czy bigos w głowie? :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

refren, tam jest sama pisanina, a statystyk żadnych, żadnych % ani bezwzględnych danych, że z danej ilości małżeństw, jakiś procent czy dana ilość z nich się rozpadła (w przypadku mieszkania przed ślubem) i takich samych danych porównawczych spośród par, które przed ślubem nie mieszkały. Są jakieś pokrętne stwierdzenia, że "mają teraz ciężko" i nic więcej. Takie twarde dane by mnie przekonały. Znalazłem jeden link z takimi właśnie danymi, ale nie ma tam nic o metodologii badań, a tylko podana jest wartość procentowa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carlosbueno, jeśli uważasz, że małżeństwo katolików polega na tłumieniu seksualności, to masz dość dziwne wyobrażenie i nie wiem skąd takie masz
. Nie o to mi chodziło ale osoby które zachowały czystość do ślubu są podejrzewam bardziej odporne na pokusy zdrady niż te które miewały przed ślubem wielu partnerów seksualnych choć może się mylę. Ogólnie to że ci co nie żyli przed ślubem z sobą rzadziej zdradzają i są szczęśliwsi w małżeństwie nie dowodzi że jest tak dzięki temu że czekali z tym do ślubu tylko tego że osoby wybierające czystość przedmałżeńską stawiają wiarę i jej nakazy ponad swoje potrzeby seksualne. Oczywiście chodzi mi o czasy współczesne bo kiedyś to przynajmniej oficjalnie mieszkanie z sobą przed ślubem było nie do pomyślenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

yyy, jak to, przeciez KK mówi ze konkubinat jest grzechem ? :shock:

bittersweet, refren była w białym konkubinacie, a takiego Krk nie zabrania. ;)

..po drugie Krk mówi, że cudzołóstwo to grzech, więc jak w swoim łóżku to już nie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Ja znam mnóstwo małżeństw ze starszego pokolenia które dziś się by nie utrzymały ale wtedy każdy facet co nie pił i nie bił za dużo był już o.k

 

Jest dużo małżeństw starszego pokolenia, które można tylko podziwiać za wytrwałość, odpowiedzialność i stosunek do siebie nawzajem.

 

Nie rozumiem - te słowa o wytrwałości, odpowiedzialności i stosunku do siebie napisałas w kontekście cytowanego zdania, czyli niezbyt wielkich wymagań w stosunku do partnera - niech pije i bije, ale małżeństwo ma trwać, bo tak jest lepiej? To jest ta odpowiedzialność i odpowiedni stosunek do siebie? :shock: Szkoda, że nikt nie patrzy się na to, jakie piekło rodzinne potrafią takie "wytrwałe i odpowiedzialne" pary zgotować dzieciom, które niejednokrotnie cierpiałyby mniej, gdyby doszło do rozstania i rozpadu takiej rodziny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zmęczona_wszystkim, Zle zrozumialas refren. Ale moze niech ona za siebie sie wypowie.

Szkoda, że nikt nie patrzy się na to, jakie piekło rodzinne potrafią takie "wytrwałe i odpowiedzialne" pary zgotować dzieciom, które niejednokrotnie cierpiałyby mniej, gdyby doszło do rozstania i rozpadu takiej rodziny.

Mniej by cierpialy? Zal mi dzieci matek\ojcow samotnie wychowujacych. Kaleka z takiego dzieciaka wcale nie mniejszy niz ten z dysfunkcyjnej rodziny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

refren była w białym konkubinacie,

..po drugie Krk mówi, że cudzołóstwo to grzech, więc jak w swoim łóżku to już nie.

ee, po co tak kombinowac ;) wystarczy się wyspowiadac, szczerze pozałowac i po problemie.... az do nastepnego razu :D

 

Mniej by cierpialy? Zal mi dzieci matek\ojcow samotnie wychowujacych. Kaleka z takiego dzieciaka wcale nie mniejszy niz ten z dysfunkcyjnej rodziny.
jest jeszcze mozliwość wychowywania dziecka w nowej rodzinie z nowym partnerem, który wcale nie musi być patologiczny... najgorsze w trzymaniu sie kurczowo nieudanych zwiazków jest to, ze znika wtedy opcja spotkania kogos, z kim daloby sie stworzyc udana relację.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zmęczona_wszystkim, Zle zrozumialas refren. Ale moze niech ona za siebie sie wypowie.

Szkoda, że nikt nie patrzy się na to, jakie piekło rodzinne potrafią takie "wytrwałe i odpowiedzialne" pary zgotować dzieciom, które niejednokrotnie cierpiałyby mniej, gdyby doszło do rozstania i rozpadu takiej rodziny.

Mniej by cierpialy? Zal mi dzieci matek\ojcow samotnie wychowujacych. Kaleka z takiego dzieciaka wcale nie mniejszy niz ten z dysfunkcyjnej rodziny.

 

 

zupełnie się z Toba nie zgodzę. Nawet psycholodzy stwierdzają, że dużo mniejsze zło to wyciągnięcie dzieciaków z piekła i możliwość wychowywania samodzielnego albo stworzenia nowej rodziny - dobre relacje sa dużo bardziej wartościowe, niż te byle jakie, nie mówiąc już o patologicznych. Zresztą, powiedz to tym dzieciakom, które przeszły piekło z ojcem alkoholikiem, bijącym rodzinę. Taka rodzina mieszkała niedaleko. Dzieci odliczały minuty do przyjścia ojca i żyły w napięciu - może jednak nie przyjdzie, może zapije gdzieś u kolegi i dziś będzie "spokój". Spróbuj sobie żyć w takim napięciu. Dzieciaki trochę odetchnęły, kiedy mama wyprowadziła się z nimi do mieszkania komunalnego, a ojciec do jakiejś panny. Ale i tak nie dawał im spokoju, bo robił "naloty". Mi żal właśnie tych dzieciaków, bo trochę wiem, co czują. A rodzice samotnie wychowujący potrafią im stworzyć dużo lepsze warunki, a poprzez wybór nowego partnera/partnerki stworzyć lepsze relacje.

Nie wiem, w jakiej rodzinie Ty się wychowywałaś, ale widocznie nie rozumiesz, jak potrzebny dziecku jest spokój i poczucie bezpieczeństwa, a w domu alkoholika i boksera to jest jazda rollercosterem. Fajnie się przejechać 10 minut, ale żyć tak przez cały czas to katorga.

 

-- 09 mar 2015, 00:08 --

 

refren była w białym konkubinacie,

..po drugie Krk mówi, że cudzołóstwo to grzech, więc jak w swoim łóżku to już nie.

ee, po co tak kombinowac ;) wystarczy się wyspowiadac, szczerze pozałowac i po problemie.... az do nastepnego razu :D

 

Mniej by cierpialy? Zal mi dzieci matek\ojcow samotnie wychowujacych. Kaleka z takiego dzieciaka wcale nie mniejszy niz ten z dysfunkcyjnej rodziny.
jest jeszcze mozliwość wychowywania dziecka w nowej rodzinie z nowym partnerem, który wcale nie musi być patologiczny... najgorsze w trzymaniu sie kurczowo nieudanych zwiazków jest to, ze znika wtedy opcja spotkania kogos, z kim daloby sie stworzyc udana relację.

 

Po raz kolejny się zgadzam z Tobą :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W przypadku związków patologicznych to może i lepiej by się takowe rozpadały jest eśli wszyscy członkowie takiej rodziny mają cierpieć. Alkohol przeważnie wywołany przez bezrobocie powoduje gniew a często i przemoc.

W większości problem leży dziś gdzie indziej. Gro małżeństw rozpada się ze względu na to ze małżonków po prostu nie chce się pracować nad swoim związkiem nie chce się im walczyć o rodzinę. Lepiej się rozwieść bo tak po prostu łatwiej i do tego rozwody są w modzie. A że dzieci na tym cierpią i to bardzo? A kogo to obchodzi.......

Wiele związków rozpada się przez emigrację 1 z małżonków. Oj wiele takich przypadków znam........i znów wracamy do problemu bezrobocia.

Dzisiaj to byle co od razu kłótnia potem od razu separacja bo jak to modnie się mówi "trzeba od siebie odpocząć". Stąd 1 krok do rozwodu jak bez orzekania o winie to dostaje się na 1 rozprawie. Jak wchodzi w grę podział majątku alimenty i opieka nad dziećmi to schodzi się dłużej.

W dawnych czasach walczono o małżeństwa, rodzinę tam gdzie się dało choćby ze względu na dzieci. Dziś lekki wiatr powieje i juz pozamiatane. Tylko biedne dzieci wychodzą z tego poharatane rozbite z piętnem. No ale mówię dziś nikogo to już nie obchodzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dawnych czasach walczono o małżeństwa, rodzinę tam gdzie się dało choćby ze względu na dzieci.

chyba chodziło ci o walczono.

 

A mi się wydaje, że ludzie dawniej jak i teraz są na równi wygodni i tchórzliwi, tylko pojawiły się nowe możliwości i rozwiązania.

Czytałam kiedyś tekst o tym skąd się bierze większa ilość rozwodów - między innymi stąd, że kiedyś nie było tak łątwo o uzyskanie rozwodu, a także ze względu na to, że dawniej kobieta była o wiele bardziej uzalezniona finansowo od mężczyzny, jesli chodzi o bliskie relacje rodzinne - ponoć coś takiego istnieje od dosyc niedawna, wcześniej rodzina nie gwarantowała jakiejś bliskości emocjonalnej. Czyli w tym kurczowym trzymaniu się rodziny nie musiało wcale chodzić o dobro dzieci. Tylko że ten tekst dotyczył angielskiego społeczeństwa. Ciekawa jestem jak się to ma do rzeczywistości PRLu, który w końcu wnosił nowe "standardy" - aborcje były bardziej popularne od używania prezerwatyw, o rozwód chyba też nie było tak trudno. Zastanawia mnie też to czy w powojennej Polsce bardziej dbano o dobro dzieci, ich emocjonalny rozwój itp. niż w takiej Anglii z lat 50.

 

-- 09 mar 2015, 05:13 --

 

no i na ile w tym tekściku było prawdy, nie wiem jak było dawniej , ale chyba zbyt bardzo gloryfikujemy przeszłość.

 

nie wiem czemu chciałam poprawić błąd w miejscu, w którym go nie było - coś mi się już robi ze wzrokiem, dobranoc

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To ciekawe:

 

Okazało się, że istnieje statystycznie istotna zależność między stażem związku kohabitacyjnego a jego poziomem integracji (p= 0,0001). Najwięcej związków zadowolonych i zgodnych ma krótki, 2-, 3-letni staż. Wraz ze wzrostem stażu obniża się liczba związków zadowolonych z 20% do 5%. Związki pozornie zadowolone występują rzadko, niezależnie od stażu (przy stażu 2-3lata – 5%, przy stażu 4-5 i 6-8 lat – 5,8% i przy stażu 9-11 lat – 5%).

 

W kolejnych etapach życia diady wzrasta liczba związków kryzysowych, jednakże jest ich najmniej w badanej grupie. Przy stażu 2-3 lata nie odnotowano kryzysowych kohabitacji. Wyraźniej zaznacza się udział związków konflikto6wych (od 4% do 11%), który okazał się najwyższy przy stażu 6-8 lat (podobnie

jak u małżeństw). Staż 6-9 lat określany jest przez badaczy problemu jako przełomowy dla każdego związku. Pojawia się tu bowiem spadek wzajemnego zainteresowania i zaangażowania partnerów, osłabienie więzi uczuciowej, co mogą potęgować również problemy życiowe.

Nie stwierdzono występowania zależności między stażem a poziomem integracji związków małżeńskich.

 

Zaobserwować można określone tendencje w jej zmianach, które wskazują, że dłuższy staż wspólnego życia (9-11 lat) przywraca stabilizację parom poślubionym. Dominują tu małżeństwa zadowolone (9,3%) nad pozornie zadowolonymi (3,6%) i kryzysowymi (3,6%), a najmniej jest konfliktowych (2,9%). Brak zmian w ocenie małżeństwa wywołanych stażem pozwala wnioskować o lepszej integracji par poślubionych niż niepoślubionych. Okazało się również, że małżeństwa, nawet te o zaburzonej integracji, tj. kryzysowe i konfliktowe, oceniają wzajemne relacje lepiej niż osoby żyjące w kohabitacji. Świadczy to o tym, że sytuacje kryzysu czy konfliktu wyraźniej zagrażają integracji związków kohabitacyjnych niż małżeńskich.

 

Dążenie do niezależności, brak wspólnoty finansowej oraz wygórowane oczekiwania niewątpliwie sprzyjają kłótniom w związkach kohabitacyjnych. Partnerzy muszą uzgadniać wiele spraw, które w małżeństwie nie wymagają dyskusji. Stanowi to źródło potencjalnych konfliktów (DeMaris, Leslie, 1984). Niezgoda między żyjącymi w kohabitacji dotyczy m.in podziału obowiązków domowych, pieniędzy, seksu, spędzania czasu wolnego, posiadania dzieci (Brown, Booth, 1996). Dotychczasowe wyniki badań potwierdzają, że kohabitujący partnerzy przejawiają większe skłonności do konfliktów i agresywnych zachowań, niż małżonkowie (Thomson, Colella, 1992;Brown, Booth, 1996;Stanley, Whitton, Markman, 2004).

Kline i współautorzy (2004) podkreślają, że ważne jest to, czy mamy do czynienia z przedślubną kohabitacją, czy stanowi ona alternatywę dla małżeństwa. Największy wskaźnik małej agresji (tj. zniewag, obrażania się, kłótni) zaobserwowano u kohabitujących przed zaręczynami – w porównaniu z grupą pozaręczynową, a najniższy u niekohabitujących małżonków.

 

http://www.kul.pl/files/714/nowy_folder/3.52.2009_art._4.pdf

 

-- 09 mar 2015, 14:12 --

 

carlosbueno, jeśli uważasz, że małżeństwo katolików polega na tłumieniu seksualności, to masz dość dziwne wyobrażenie i nie wiem skąd takie masz

 

Nie o to mi chodziło ale osoby które zachowały czystość do ślubu są podejrzewam bardziej odporne na pokusy zdrady niż te które miewały przed ślubem wielu partnerów seksualnych choć może się mylę. Ogólnie to że ci co nie żyli przed ślubem z sobą rzadziej zdradzają i są szczęśliwsi w małżeństwie nie dowodzi że jest tak dzięki temu że czekali z tym do ślubu tylko tego że osoby wybierające czystość przedmałżeńską stawiają wiarę i jej nakazy ponad swoje potrzeby seksualne. Oczywiście chodzi mi o czasy współczesne bo kiedyś to przynajmniej oficjalnie mieszkanie z sobą przed ślubem było nie do pomyślenia.

 

Niezdradzanie to nie jest tłumienie potrzeb seksualnych, tylko panowanie nad nimi czyli dojrzałość. Tak samo czystość przedmałżeńska. Jeśli ktoś potrafi panować nad swoim życiem seksualnym, to jest większa szansa na wierność w małżeństwie.

 

-- 09 mar 2015, 15:03 --

 

refren, tam jest sama pisanina, a statystyk żadnych, żadnych % ani bezwzględnych danych, że z danej ilości małżeństw, jakiś procent czy dana ilość z nich się rozpadła (w przypadku mieszkania przed ślubem) i takich samych danych porównawczych spośród par, które przed ślubem nie mieszkały. Są jakieś pokrętne stwierdzenia, że "mają teraz ciężko" i nic więcej. Takie twarde dane by mnie przekonały. Znalazłem jeden link z takimi właśnie danymi, ale nie ma tam nic o metodologii badań, a tylko podana jest wartość procentowa.

 

Nie jest to pisanina, tylko odwołania do badań przeprowadzonych przez konkretne instytucje i ich interpretacja psychologiczna. Jako jedyna w tej dyskusji odwołałam się do źródeł, inni ograniczają się do złotych myśli typu "w konkubinacie ludzie się bardziej starają" i nie dbają o to, czy są na to jakieś dowody.

 

W pracy, którą wklejam poniżej masz opis oraz nazwiska autorów, którzy przeprowadzili badania nad zależnością wspólnego mieszkania bez ślubu a jakością i trwałością późniejszego małżeństwa i wszystkie pokazują, że mieszkanie ze sobą przed ślubem ujemnie wpływa na te drugie, wbrew stereotypowi o sprawdzaniu się (s. 17-19).

 

Żądanie, abym zgłębiała teraz metodologię każdego badania jest absurdalne i nie w porządku, bo oczekujesz ode mnie nadłożenia wysiłku, którego nikt inny nie zrobił w tej dyskusji (a który i tak wszyscy by zlali).

 

Na razie wystarczyłoby, żeby ktoś podał jakiekolwiek badania o dodatnim wpływie mieszkania przed ślubem na małżeństwo, to będzie co porównywać.

 

PROBLEMATYKA JAKOŚCI I TRWAŁOŚCI RELACJI PARTNERSKICH W TEORII I BADANIACH. Uniwersytet im. A. Mickiewicza w Poznaniu

http://www.ptt-terapia.pl/wp-content/uploads/2011/06/Jankowiak.pdf

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W pracy, którą wklejam poniżej masz opis oraz nazwiska autorów, którzy przeprowadzili badania nad zależnością wspólnego mieszkania bez ślubu a jakością i trwałością późniejszego małżeństwa i wszystkie pokazują, że mieszkanie ze sobą przed ślubem ujemnie wpływa na te drugie, wbrew stereotypowi o sprawdzaniu się (s. 17-19
). Ja tam żadnych dowodów na to nie widzę że pożycie przedmałżeńskie pogarsza sytuacje po małżeństwie. Po prostu osoby które nie żyją z sobą przed ślubem mają inny pogląd na świat, priorytety, charaktery niż te które żyją i stąd te różnice.

Prawidłowe badanie to by było jakbyśmy dajmy na to wylosowali 1000 przypadkowych par i połowie kazano żyć przed ślubem a połowie nie i po iluś latach moglibyśmy sprawdzić wyniki wtedy to by było wiarygodne, bo tak tu chyba jest mylony skutek z przyczyną. Dajmy na to mamy typowych polskich 20 paro, 30 latków wierzących niepraktykujących mających za sobą kilka związków, rozpoczęli życie seksualne w wieku 15-18 lat i porównujemy do jakiś oazowiczów, głęboko wierzących, doświadczonych w tłumieniu popędów którzy całe życie czekali na wielką miłość, pewnie też są nieśmiali i zrównoważeni to spodziewam się że pewnie się nie rozejdą a i kłótnie będą rzadsze niż u innych. Ale powodem tego nie jest to że nie żyli sobą przed ślubem bo to tylko wypadkowa ich charakterów i poglądów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carlosbueno, w każdych badaniach tego typu można pomylić stałą i zmienną, dlatego trzeba najpierw postawić jakąś hipotezę (opartą np. na badaniach pilotażowych), a potem zinterpretować wynik, potem ktoś może tę interpretację zakwestionować, a są tematy, w których na pewno zakwestionuje, bo są kontrowersyjne i zawsze będą jakieś perturbacje między ludźmi o sprzecznych poglądach. Seks przed ślubem i nauka KK niewątpliwie do nich należą, ale jeśli kilka badań pokazuje podobną tendencję, to może dlatego, że ona istnieje.

Sytuacja, że komuś "kazano" by wziąć lub nie brać ślubu na potrzebę badań, a potem się by traktowało ten ślub na równi z prawdziwym i wysuwało ogólne wnioski z takiego badania jest absurdalna, równie dobrze można komuś kazać chodzić do kościoła, a komuś nie (wszystko jedno czy są wierzący, czy chcą chodzić do kościoła i co tam będę robić) i na tej podstawie badać wpływ chodzenia do kościoła na coś tam w życiu człowieka. Mówiąc o ślubie, nie mamy tu przecież na myśli obrzędu, tylko jakąś postawę, decyzję życiową.

 

I napiszę jeszcze raz, panowanie nad popędem to nie to samo, co tłumienie go, albo można powiedzieć, że wszyscy tłumimy popęd, poza ekshibicjonistami, którzy się nie krępują zaspokajać na oczach innych, normalny człowiek jeśli ma ochotę na seks idąc na przykład po ulicy, nie będzie jej od razu realizował.

 

Masz silne stereotypy na temat katolików, dla Ciebie to pewnie jakieś blade, patrzące w niebo istoty, które widząc seks na filmie zamykają oczy, pierwszy raz całują się po ślubie, na udanym seksie im nie zależy, za to chcą mieć jak najwięcej dzieci, nigdy nie wybuchają i się nie kłócą, zresztą dwoje katolików nie musi się kłócić, bo przecież myślą to samo na każdy temat.

Pewnie nie jesteś odosobniony w takim myśleniu, ale jako student socjologii mógłbyś mieć bardziej złożony ogląd rzeczywistości, chyba że na tych studiach już podają tylko lewicową papkę, a o stereotypach mówi się tylko w kontekście gender.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Masz silne stereotypy na temat katolików, dla Ciebie to pewnie jakieś blade, patrzące w niebo istoty, które widząc seks na filmie zamykają oczy, pierwszy raz całują się po ślubie, na udanym seksie im nie zależy, za to chcą mieć jak najwięcej dzieci, nigdy nie wybuchają i się nie kłócą, zresztą dwoje katolików nie musi się kłócić, bo przecież myślą to samo na każdy temat.

Pewnie nie jesteś odosobniony w takim myśleniu, ale jako student socjologii mógłbyś mieć bardziej złożony ogląd rzeczywistości, chyba że na tych studiach już podają tylko lewicową papkę, a o stereotypach mówi się tylko w kontekście gender.

 

O, widzę, że zaczyna się przerzucanie ideologią :D Carlosbueno ma swoje stereotypy, które wcale nie muszą być powiązane z tym, co studiował, ale Ty też masz przecież swoje bardzo silne uprzedzenia i stereotypy, które z kolei można by nazwać prawicową papką. I wiadomo, że zawsze w dyskusji przychodzi moment na pojawienie się magicznego straszaka "gender" :mrgreen: Tylko nie wiem, jaki ma sens zarzucanie innym obrony swoich poglądów, skoro samemu ma się dość radykalne opinie, tyle że przegięte w drugą stronę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W Alkohol przeważnie wywołany przez bezrobocie powoduje gniew a często i przemoc.

to alkoholizm powoduje bezrobocie a nie odwrotnie.

W większości problem leży dziś gdzie indziej. Gro małżeństw rozpada się ze względu na to ze małżonków po prostu nie chce się pracować nad swoim związkiem nie chce się im walczyć o rodzinę.

Ale to akurat są dzieci z tych małżeństw

dawnych czasach walczono o małżeństwa, rodzinę tam gdzie się dało choćby ze względu na dzieci. Dziś lekki wiatr powieje i juz pozamiatane. Tylko biedne dzieci wychodzą z tego poharatane rozbite z piętnem. No ale mówię dziś nikogo to już nie obchodzi.

I może właśnie na tym polega ich piętno, żę zobaczyły jak się żyje w takim walczącym związku. I tego nie chcą dla siebie. Bo każda walka wyniszcza i w związku na pewno nie chodzi o walkę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

). Ja tam żadnych dowodów na to nie widzę że pożycie przedmałżeńskie pogarsza sytuacje po małżeństwie. Po prostu osoby które nie żyją z sobą przed ślubem mają inny pogląd na świat, priorytety, charaktery niż te które żyją i stąd te różnice.

Prawidłowe badanie to by było jakbyśmy dajmy na to wylosowali 1000 przypadkowych par i połowie kazano żyć przed ślubem a połowie nie i po iluś latach moglibyśmy sprawdzić wyniki wtedy to by było wiarygodne, bo tak tu chyba jest mylony skutek z przyczyną. Dajmy na to mamy typowych polskich 20 paro, 30 latków wierzących niepraktykujących mających za sobą kilka związków, rozpoczęli życie seksualne w wieku 15-18 lat i porównujemy do jakiś oazowiczów, głęboko wierzących, doświadczonych w tłumieniu popędów którzy całe życie czekali na wielką miłość, pewnie też są nieśmiali i zrównoważeni to spodziewam się że pewnie się nie rozejdą a i kłótnie będą rzadsze niż u innych. Ale powodem tego nie jest to że nie żyli sobą przed ślubem bo to tylko wypadkowa ich charakterów i poglądów.

Zgadzam sie z carlosem, nie wiadomo dokładnie co jest skutkiem, a co przyczyną. Imo samo badanie statystyczne bez umiejscowienia w okreslonym kontekscie / wyznanie, wiek, miejsce zamieszkania, środowisko, poglady/ niewiele mówi. Bez odniesienia sie do tych informacji trudno wyciagac wiarygodne wnioski; równie dobrze można by było zrobic statystyke dot trwałosci małzenstw niepoprzedzonych konkubinatem na podstawie krajów islamu. Albo odwrotnie, udowadniac trwalosc zwiazków nieformalnych na podstawie badan wśród Eskimosów :roll:

 

W większości problem leży dziś gdzie indziej. Gro małżeństw rozpada się ze względu na to ze małżonków po prostu nie chce się pracować nad swoim związkiem nie chce się im walczyć o rodzinę./.../w dawnych czasach walczono o małżeństwa, rodzinę tam gdzie się dało choćby ze względu na dzieci. Dziś lekki wiatr powieje i juz pozamiatane. Tylko biedne dzieci wychodzą z tego poharatane rozbite z piętnem. No ale mówię dziś nikogo to już nie obchodzi.
Na mojej terapii grupowej było w sumie z 15 osób, może jedna była z niepełnej rodziny; w pozostałych rodzice byli ze sobą, tylko ze skłóceni, niedobrani, patologiczni. Co ciekawe, wielu z ojców było opisywanych jako "nieobecni" - czyli bedący w małżeństwie, ale niezadowoloni z niego i przez to niezaangazowani. Tak samo moi rodzice, kórzy latami byli ze sobą ze wzgledu na "dobro dziecka" - niestety, bo na pewno na dobre mi to nie wyszło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×