Skocz do zawartości
Nerwica.com

zmęczona_wszystkim

Użytkownik
  • Postów

    1 210
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez zmęczona_wszystkim

  1. Nie, nie, żadna terapia szokowa. Tak najzwyczajniej systematyczne branie leków (w moim przypadku paro). Żadnych prowokacji. Któregoś dnia zasnęłam po przejedzeniu się i po obudzeniu się poczułam się źle, w taki sposób, że każdy emetofob wie, że to jest TEN RODZAJ MDŁOŚCI. I okazało się, że ani przed wymiotami, ani po, nie czułam takiego panicznego strachu jak wcześniej. A potem nawet cieszyłam się, że czuję się lepiej. I od tego czasu, jeśli zawiniłam czymś (a mieszałam jedzenie nieraz ostro), to jakoś nie było już tego strachu. Jakiś czas temu miałam poważne zatrucie (albo grypę żołądkową) i trzepało mną przez 2 dni. Obawiałam się trochę, ze po czymś takim strach wróci, a tu nic. Mam więc nadzieję, że jestem na dobrej drodze do rozprawienia się ze strachem przed wymiotami. Więc w moim przypadku zadziałała medycyna, która przytłumiła lęki i jednocześnie sama uświadomiłam sobie absurdalność moich wczesniejszych lęków. Nie twierdzę, że już jestem pod tym względem zdrowa, bo kiedyś też miałam bardzo długi, wieloletni okres przerwy, a cholerstwo wróciło, ale chyba jakoś inaczej podchodzę obecnie do moich strachów. I myślę, że dużą rolę odgrywa w tym brak zwracania uwagi na to, jak zareagują inni.
  2. Emetofobicy są mistrzami w powstrzymywaniu się od wymiotów i trwaniu w stanie męczących mdłości. Sama zauważyłąm, że dawniej, kiedy mnie to gnębiło, prawie w ogóle nie wymiotowałam, chociaż mdłości męczyły mnie niemożebnie. Potrafiłam je zwalczać, często męczyć się z faktycznym problemem (jeśli było to prawdziwe zatrucie lub coś gastrycznego), zamiast pozbyć się "balastu". Teraz mam inaczej - nie mam problemu z wymiotami. kiedyś nie myślałam, że jeszcze będę mieć takie podejście: jest mi niedobrze, to jak najszybciej pozbywam się problemu, a nie ładuję w siebie leki, miętę, rumianek i co tam jeszcze, żeby się dłużej męczyć. Zaprawdę powiadam - można się z tego wyleczyć , a przynajmniej powstrzymać na jakiś okres, bo przecież nie wiem, co się wydarzy w przyszłości, więc spekulować nie będę, czy dolegliwość wróci, czy nie.
  3. Lans mnie śmieszy. Ale nie ma tu takiego wątku, więc to ujęłam razem. Pajacowanie jest groteskowe, zwłaszcza jeśli autor/autorka nie widzi, jak bardzo robi z siebie mentalnego gimbusa. Co do poglądów, to jednak uważam, że spłycasz poglądy innych i zarówno prawicę, jak i lewicę, utożsamiasz często z najbardziej kuriozalnymi poglądami. A to zbyt pojemne pojęcia, żeby sprowadzać je do kilku wydumanych, skrajnych poglądów. Zresztą tu akurat trudno nawet zdefiniować - prawdziwą prawicę i lewicę, centrum, całe spektrum związanych z nimi poglądów. Taka gadanina jest dla mnie jednak mniej niebezpieczna, niż np. agresywne zachowania wobec zwierząt, bo te akurat łatwiej można realizować.
  4. Nie martw się moim zdrowiem. Ze mną w porządku. Raczej owym sfrustrowanym, pajacującym zawistnikom coś może popękać
  5. mozna link albo 2? z ciekawości pytam nie żadna złośliwość Chociażby wypowiedzi pewnego forumowego weterana o tym, jak chętnie zabijałby psy, i że dla niego nie ma różnicy między zabiciem psa a komara. kiedyś z lubością opisywał, jakby to włożył psu rozgrzany pogrzebacz do tyłka i jak chętnie wykonywałby zawód rakarza. Dla mnie zwykłe sk..... i patologia. Dla niego normalna rzecz. Dla mnie znęcanie się nad zwierzętami to zwykłe draństwo (aczkolwiek jestem w stanie zrozumieć, że ktoś zwierząt nie lubi - ale nielubienie a znęcanie się to dwie różne sprawy). Oprócz takich zachowań są jeszcze pomniejsze zachowania, nie sk...., ale zwykła zawiść i złośliwość: ludziki, którym się nie ułożyło w życiu (z płcią przeciwną i na gruncie towarzyskim) i teraz muszą w każdym poście uświadamiać wszystkim, że teraz to dopiero są szczęśliwi i kpią z ludzi będących lub chcących być w szczęśliwych związkach, bo przecież na pewno im się nie ułoży, więc niech się nie cieszą. Żałosne lansowanie się i zawiść.
  6. A właśnie w tych konkretnych przypadkach chyba tak nie jest
  7. Zrobiłam przegląd forumowych wątków z ostatnich tygodni na forum i dziwi/wkurza mnie pewna rzecz: czemu niektórzy lubią się chwalić swoim sk.....syństem?
  8. Ile razy można pisać to samo? Wyciągnęłaś tylko te argumenty, które Ci pasowały. nie uwzględniłaś szeregu innych argumentów podawanych przez lekarzy. Wiele jest przecież teorii dotyczących tego, skąd się biorą orientacje. Jeśli ktoś wyciąga tylko jedną, która pasuje (Ty pisałaś tylko o problemach z ojcem, negując inne teorie), to jest to dość wybiórcze. .Nie wiem, do łóżka jej nie zaglądałam. Ale wystarczy, że ją po prostu zapytasz. Widzę, ze lubisz obrażać innych (widziałam Twoje wypowiedzi w innych wątkach, np. rozmowy z Evią). No cóż, taki masz styl. Skoro jestem według Ciebie niezrównoważona - hmm, nie pierwszy to błędny wniosek, który wyciągnęłaś i zapewne nie ostatni. Trochę to dziwnie zresztą brzmi, skoro weszłaś na forum, które jest dla ludzi z problemami i w innym wątku skarżyłaś się jeszcze, ze tu zbyt wielu ludzi, którzy sobie dobrze radzą, zbyt wielu zaradnych. Myślę, że sama nie wiesz za bardzo, czego chcesz i wściekasz się na innych. I łatwo ferujesz wyroki. Bardzo łatwo. Ale i mamy kolejną definicję: osoba niezrównoważona = osoba, która nie zgadza się z Toba (nawet nie musi cię obrażać, wystarczy, ze się nie zgadza. Smutne.
  9. Myślę, że sama świetnie pokazałaś teraz, jak wyglądają Twoje obserwacje. Poznałaś na tym forum 1 lesbijkę. Miałam czelność nie zgodzić się z Tobą i zarzucić Ci wybiórczość i na tej podstawie już wyciągasz wnioski. Grupa badawcza zaiste bogata. Wnioskowanie też wyjątkowo subtelne. Wredna pinda = osoba, która dostrzega braki w Twoich argumentach. Fakt, że uznałam je za bezrefleksyjne i wybiórcze nie jest obrazą. Widać, jak dokonujesz obserwacji i na jakiej podstawie wyciągasz wnioski. Być może tak samo jest w przypadku Twoich poprzednich wypowiedzi i liczba kilku osób przeistacza się w całą grupę.
  10. Nie. Po prostu uważam, że posługujesz się bardzo stereotypowymi, wybiórczymi argumentami. Tymi, które ci pasują. Tak samo jak z argumentacją o tych bogatych gejach (jak ktoś zaprzecza, to znaczy, że nie ma racji, bo Ty znasz tylko takich). Uważam, ze ograniczanie się jedynie do swoich własnych obserwacji, pomimo że materiał badawczy, że tak to określę, jest powszechnie dostępny, wpływa na te poglądy. Jeśli nie bierze się pod uwagę rozmaitych czynników, przyczyn, itp, to i wnioskowanie kuleje, bo oparte jest na ograniczonym materiale.
  11. Owszem, a w dodatku jest tyle źródeł, które można przeczytać, a im mniej się czyta, z tym większą pewnością przedstawia się fakty w stylu: "każdy lekarz powie ...", "każdy psycholog powie ....". Nie obchodzi mnie, czy ktoś akceptuje inne orientacje, czy nie (to już osobista sprawa), ale jak się już pisze o czymś i argumentuje, to warto więcej się dowiedzieć wcześniej na ten temat.
  12. Przecież napisałam. Nie specjalizuję się w dopiekaniu. Po prostu reaguję, jak widzę taką bezmyślność i brak refleksji.
  13. Oczywiście, a z tego wynika wniosek, ze na pewno zostało ono zgromadzone na zasadzie wzajemnego popierania się. Czy są geje, którzy nawzajem sobie załatwiają posadki? Pewnie tak, tak samo jak ktoś załatwia sobie prace po znajomości, "rodzinnie", itp. Ale wyciąganie stąd wniosku, że wszyscy geje to bogaci ludzie, jest trochę śmieszne i bezpodstawne. Być może wynika to z faktu, że wielu gejów byś nawet nie rozpoznała na ulicy, bo nie różnią się od innych, więc nie widzisz, że i pod względem finansowym nie odstają zbytnio. Dziecko, ogarnij się z takimi "argumentami". Jak już chcesz komuś dopiec, to napisz coś inteligentnego, a nie teksty rodem z gimbazy. Włosy się jeżą na głowie, jak się czyta to, co piszesz. A już najlepsza jest Twoja diagnoza, skąd się biorą orientacje. Poczytaj więcej na ten temat, to się dowiesz, ze każdy psycholog ma na ten temat inne teorie - jeden twierdzi, ze to z powodu wycofanego ojca, inny, że z powodu wycofanej matki, inni znowu zarzucają tym samym rodzicom dominację. wniosek: jakiegokolwiek by się nie miało rodzica, to zawsze jego wina i jakąś łatkę można mu dokleić. Większość tego, co napisałaś mnie dziwi. Twoje diagnozy na podstawie wybiórczych informacji. Naprawdę, toczyłam takie dyskusje wiele razy, ale po pewnym czasie stwierdziłam, ze jak komuś nie chce się czytać, to ja mu lektur i źródeł wyszukiwać nie będę. to nie ma sensu. Jak ktoś nie lubi się dowiadywać nowych rzeczy, to nie będzie szukał, i będzie tkwił przy swoich teoriach. I w dodatku OT robię i zaraz nas do kosza usuną.
  14. Może Ciebie po prostu nie lubią. Szczerze - tez bym nie przepadała za przebywaniem w towarzystwie kogoś, o takich poglądach.
  15. Teraz dopiero przeczytałam kolejne posty introwertyczki, w którym prezentuje swoją dogłębną wiedzę psychologiczną i medyczną. Padłam. Masz rację, tu nie ma co dyskutować. ale ciekawi mnie, skąd ona zna to hermetyczne środowisko? Wszyscy geje zapewne dopuścili ją do swoich wielkich tajemnic. Ja jestem tylko lesbijką, znam tylko zwykłych gejów i lesbijki i ich status finansowy nie odbiega od reszty, ale przeciez internety i spiski mówią co innego
  16. Znam też mnóstwo takich wynajmujących pokoiki w dużym mieście i pracujących to tu, to tam. Nikt im z racji bycia gejem niczego nie załatwia. Jak będzie temat o innych grupach społecznych, to na pewno introwertyczka napisze, ze zna mnóstwo przedstawicieli tej grupy i zapoda kolejne rewelacje z internetów.
  17. Musze się od razu skontaktować z moimi znajomymi z tego środowiska, coby mi załatwili taką super posadę. Takie niby hermetyczne środowisko, a jednak ich znasz. Kurcze, to ciekawe czemu ja znam w wiekszości gejów i lesbijki, którzy żyją mniej więcej tak, jak inni w Polsce. Gdzie Ty się takich dziwnych rzeczy naczytałaś? W internetach? Ilu tych super bogatych gejów poznałaś?
  18. Z tym się zgodzę, ale tu również w grę wchodzi coś innego, bo inne kompetencje są wymagane i inne czynniki wpływają na warunki pracy. I jeszcze pod innym kątem można by dokonać porównania owych warunków. Inne opinie po prostu mamy na ten temat i inne spojrzenie na sprawę, związaną zapewne z innym doświadczeniem życiowym, innymi obserwacjami (mówię jako były nauczyciel, który nie miałby nic przeciw pracy w sklepie, ale ogólnie nie przepadam za kontaktami z ludźmi )
  19. Moje miasteczko też nie jest turystyczne, bez opcji zarabiania, np. na studentach, robotnikach wynajmujących pokoje, itp. A jednak się rozrasta. A rzekomo większość też zarabia 1000-2000.
  20. Jasne, że możesz, ale argument, że in vitro nie powinno być finansowane przez państwo, nie jest wtedy trafiony, bo automatycznie w taki sam sposób można by potraktować każdy inny aspekt życia. Ktoś korzysta z darmowych studiów lub czegoś innego, to dlaczego ktoś inny miałby nie domagać się darmowego in vitro (które w dodatku "wyprodukuje" nowego obywatela, płacącego podatki).
  21. Na przykładzie mojego miasta powiem, że wcale tak nie jest. Miasto małe, raczej niebogate, wszyscy tu narzekają, ale zadupie owo rozrasta się na wszystkie strony. Ludzie budują się na potęgę, a pracują cały czas na miejscu - przynajmniej te osoby, które znam bliżej lub dalej.
  22. Ktokolwiek z nich dwóch wygra, to i tak niewiele to zmieni. Tylko retoryka będzie inna i inne spektrum problemów poruszanych. Moja dewiza to poleganie na sobie, bo bez względu na tego, kto będzie u władzy, to mój standard życia zależeć będzie ode mnie. Akurat te udogodnienia, których ja bym oczekiwała, nie są możliwe do spełnienia przez tych kandydatów.
  23. Owszem, ale inny to jest wymiar koncentracji. Dlatego mówię, że nie można porównywać. Wypakowując towar ma się większy luz umysłowy, niż np. stojąc przed watahą 30 dzieciaków i perorując przez godzinę, co nie oznacza, że któraś z tych prac jest lepsza/gorsza albo cięższa / lżejsza, bo jest po prostu inna. A z pieniędzmi - wiadomo, że zawsze trzeba uważać, żeby się nie pogubić. To widać znamy zupełnie różne realia. Piszesz o spokojnej biblioteczce. A widzisz, to też zależy, bo w małym sklepie można sobie spokojnie kawkować i herbatkować. To Twój punkt widzenia. Ja tak nie generalizuję, bo widzę, że nie tylko praca pracy nierówna, ale i w tym samym zawodzie potrafią być znaczące różnice w warunkach pracy (nie porównuję tu oczywiście do prac niebezpiecznych, stanowiących zagrożenie życia. I tylko o to mi chodziło. A jak piszesz, ze w szkole co najwyżej się pokłócą, kto ma kupić herbatę czy kawę, to widzę, że owe realia są Ci dalekie i dlatego tak łatwo je oceniasz. Zresztą każdy ma też swoje preferencje co do pracy. Mam trochę latek, wiele rzeczy robiłam i mam podstawy do tego, żeby na podstawie swoich doświadczeń i obserwacji wyciągnąć takie wnioski, bo Twoje mnie po prostu nie przekonują.
  24. Wspaniała argumentacja. Cóż, widzę, że niezbyt często gościsz w bibliotekach. Zwłaszcza w tych dużych, wojewódzkich, uniwersyteckich, itp. Realiów pracy nie znasz, a tylko sądzisz., A ja akurat wiem, bo znam ludzi tam pracujących, a i sama studiowałam, więc widziałam, jak wyglądała praca bibliotekarek na moich studiach. Za łatwo generalizujesz, a diabeł zawsze tkwi w szczegółach. Są prace fizyczne lekkie i ciężkie, są i prace umysłowe o różnym stopniu trudności, które mogą być lżejsze lub cięższe w zależności od warunków. Zupełnie inaczej wygląda praca bibliotekarza/nauczyciela / pedagoga, itp. w jednym miejscu, np. w małej wiosce, a zupełnie inaczej ten sam zawód wygląda w innym miejscu. Wszystko jest uzależnione od wielu czynników, dlatego trudno ocenić od razu, czy coś jest super łatwe, czy nie. Nie ma zresztą sensu porównywanie wielu zawodów. Ktoś ma pracę, która nie wymaga wysiłku fizycznego, ale np. maksymalnej koncentracji umysłowej non stop, a ktoś inny ma pracę, która z kolei wymaga większych nakładów fizycznych, ale nie musi być cały czas maksymalnie skoncentrowany. Dlatego też nie warto w przypadku pracy generalizować.
  25. Dziwny Twój post. Może warto się przez chwilę zastanowić, zanim się machnie coś z emocji? Napiszę jeszcze raz: nie mówię, ze to bardzo ciężka praca, ale że nie ogranicza się do siedzenia na tyłku i czytania książek. Może tak jest w bibliotekach na zadupiach, w mało uczęszczanych, itp. Znam ludzi pracujących w bibliotekach uniwersyteckich i chociaż obecnie jest lepiej, bo większa komputeryzacja, to jeszcze niedawno nie było tak pięknie i kolorowo. Kolejka na okrągło - jak w sklepie. Nie masz czasu na to, żeby usiąść i poczytać, bo albo szukasz, doradzasz, wędrujesz nieustannie, a jak nie ma klientów, to najczęściej odwalasz biurokratyczne sprawy. Pewnie w malutkich bibliotekach, gdzie ludzi mało, wygląda to inaczej, ale chodzi o to, żeby nie wrzucać do jednego wora wszystkich, bo w obrębie jednego zawodu warunki pracy są różne. A co do tachania skrzynek z warzywami, to akurat bibliotekarki z biblioteki na moich studiach zawsze narzekały, że im już kręgosłup siada, bo do każdego klienta muszą przynosić po kilkanaście niekiedy książek, pościągać z wysokich regałów, i tak kilkanaście/kilkadziesiąt razy na godzinę. I nie mówię, że to jest cięższe, ale że potrafi być ciężkie, w zależności od miejsca pracy, bo nie zawsze jest to tylko układanie książek równo na półce. I odpowiem od razu - tak, jest mnóstwo lżejszych prac - chociażby wszyscy pracownicy biurowi, którzy dzień spędzają przed kompem i co najwyżej pójdą wyjąć coś z segregatora. I jeszcze wiele innych (oczywiście, chodziło jedynie o spojrzenie na pracowników biurowych z punktu widzenia wysiłku fizycznego )
×