Skocz do zawartości
Nerwica.com

zmęczona_wszystkim

Użytkownik
  • Postów

    1 210
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez zmęczona_wszystkim

  1. A mnie, niestety, nie przeraża. Współczuję oczywiście, ale gdybym miała możliwość zamienić się swoim cielskiem z przeciętną anorektyczką (no, nie taką chudą), to zrobiłabym to bez wahania. I nie chodzi mi tutaj o brak zrozumienia dla cierpienia anorektyczek, tylko o taką głupią zazdrość ze strony kogoś grubego, komu wydaje się, że z anoreksją łatwiej by sobie poradził niż z obżeraniem się. I jeszcze ta wizja bycia wreszcie osobą atrakcyjną, szczupłą, po której często tej anoreksji nie widać na zewnątrz. A jako gruba osoba nie tylko że cierpię wewnątrz, to jeszcze muszę sobie radzić z nieatrakcyjną na zewnątrz postacią. I nic nie mogę na to poradzić, że pomimo wiedzy o ich cierpieniach, często wkurzam się na nie - za to, że nie są zadowolone ze szczupłej sylwetki, która dla mnie jest nierealnym, odległym marzeniem.
  2. Tylko że jedni ludzie będą preferowani przez wielu i na swojej drodze spotkają mnóstwo osób, wśród których mogą sobie powybierać. A inni mogą wzbudzić bardzo nikłe (albo wręcz żadne) zainteresowanie u innych, często wśród nieodpowiednich osób (np. zajętych) i nie spotkają nikogo, kogo by pokochali ze wzajemnością. Może przypadek, cholerny los, cokolwiek. Też polemizowałabym zresztą z wcześniejszymi wypowiedziami, że kobiety mogą sobie wybierać. Moje obserwacje są zgoła inne. Wśród obserwowanych to zawsze płeć męska miała łatwiej, bo mogła przynajmniej próbować podrywać. Dziewczyny, zwłaszcza takie, które były "atrakcyjne trochę inaczej", z nadwagą, nieciekawe z wyglądu, nieśmiałe, były zdane na to, że może ktoś je poderwie, bo same nie miałyby odwagi z powodu kompleksów.
  3. Chyba doszukujesz się aluzji, których nie ma. Właśnie dlatego, że czynniki kulturowe są dla mnie ważniejsze, zdradę bez względu na płeć uważam za coś złego, bo nie staram się niczego tłumaczyć. Nie wiem, gdzie doszukałeś się stwierdzenia, ze kobietom pozwalam na więcej. Chyba w codziennej mentalności często jest odwrotnie i to na męskie zdrady patrzy się przez palce - z takim podejściem spotykałam się dość często. Zresztą z mojej perspektywy męskie zdrady nie leżą akurat w centrum mojego zainteresowania
  4. Może nie warto patrzeć na wszystko z punktu widzenia biologii ewolucyjnej Zresztą na moim poletku, w środowisku lgbt, ludziska zachowują się tak samo, a w grę nie wchodzi przecież przekazywanie genów.
  5. Tak się właśnie zastanawiam, że często oskarża się kobiety, że chcą mieć wybór i działają na kilku frontach, a przecież to samo doradzacie autorowi tego wątku. Jest w jego życiu jakaś kobieta, która mu się podoba, ale oprócz tego radzicie mu zapolować na inne okazje - tak żeby było w zapasie? więc po co krytykować kobiety, skoro samemu robi się to samo? Dla pocieszenia: i tak macie lepiej, bo do wyboru zostaje wam 50% społeczeństwa. Ja mogę wybierać w zaledwie kilku procentach, niektórzy mówią, że wręcz w 1-2%, nie wspominając już o rozproszeniu potencjalnych kandydatek i mojej grupie wiekowej. A pesymistycznie: też wydaje mi się, że dużą rolę odgrywa przypadek, szczęście - ktoś był tam, gdzie trzeba we właściwym czasie. I nie wiadomo, co go do drugiej osoby przyciągnęło. Z moich doświadczeń wynika, że niektórzy nie muszą robić nic, żeby wzbudzić czyjeś uczucie, a inni się starają i mogą co najwyżej przebierać łapkami jak chomik w tej swojej karuzeli. Ja zawsze należałam do osób, które były tylko "lubiane" i moje "związki", jeśli to tak można określić, były przede wszystkim czysto fizycznymi relacjami. Tez wydawało mi się to niesprawiedliwe. No bo jak to jest - ktoś jest ze mną, jest mu miło, potrafię tę osobę rozbawić, zaintrygować, spędzić miło czas i jestem tylko "lubiana". I raczona opowiastkami o poprzednich partnerkach, które nic ciekawego w sobie nie miały, ani zbyt ładne, ani zbyt interesujące, a czasami wręcz głupkowate, i jeszcze potraktowały te kobiety w fatalny sposób, a jednak one wzbudzały zauroczenie od razu, a wielkie emocje i uczucia w krótkim czasie. A ja próbuję i próbuję i jeszcze żadna, na której by mi naprawdę zależało, nie zwróciła na mnie uwagi jako partnerki do pełnowartościowego związku. Nie jestem aż taką idealistką, żeby wierzyć, ze też tak na kogoś wpłynę, ale może będąc z kimś dłużej uda mi się rozbudzić uczucie. Ale i o to ciężko, skoro czuję się jak osoba "przejściowa", taka odskocznia między prawdziwymi uczuciami, związkami, zauroczeniami. I te puste frazesy o tym, że coś mnie spotka niespodziewanego, działają na mnie jak płachta na byka. I hasełka, żeby szukać, ale nie szukać. I żeby rozglądać się dookoła, bo na pewno przytrafi się taka, która mnie pokocha, a ja ją. Wtedy pojawia się już żądza mordu....
  6. Masz bardzo dziwne podejście - nie idziesz do psychologa, bo byłabyś zakałą. Cóż to jest za wielka rzecz? I w jakich papierach miałabyś "nababrane", że "leczyłaś się" na psychikę? Jest różnica między psychologiem a psychiatrą, a wizyta u żadnego z nich nie "babrze" papierów. To zwykła wizyta w celu podreperowania zdrowia. Jeśli się boisz państwowego psychologa/psychiatry, to zawsze możesz iść do prywatnego. Przecież nikt nawet się nie dowie, ze tam byłaś, jeśli już masz taką obsesję na punkcie ukrywania tego typu leczenia. -- 15 sie 2013, 18:57 -- Zgodzę się z tym, ale od siebie dodam, że chyba nie potrafisz spojrzeć z dystansem na Twoje życie i zauważyć w nim pozytywów. Tak bardzo koncentrujesz się na tym, co było w podstawówce, że teraźniejszość umyka ci sprzed oczu. Przecież dzieciaki potrafią być okrutne i gdyby każdy z nas miał się przejmować tym, co działo się w tych najmłodszych klasach i pielęgnować takie urazy, to chodzilibyśmy naburmuszeni do końca życia. W Twoim życiu wydarzyło się już tak wiele rzeczy, a przecież jesteś bardzo młoda. W bardzo młodym wieku udało Ci się nawiązać relację, która nie była jednoznacznie negatywna, bo w związku z ta dziewczyną było wiele pozytywnych relacji, a późniejsze zachowanie - hmm, trochę się do tego przyczyniłaś. Później relacja z Twoim chłopakiem i wszelkie pozytywne doświadczenia z niej wynikające. Wbrew pozorom to nie jest nic, bo innym przez wiele lat nie udaje się spotkać na swojej drodze ludzi, z którymi mogliby stworzyć chociaż trochę satysfakcjonujący związek. A ty koncentrujesz się tylko na niepowodzeniach. Hołubisz złe momenty, które są naprawdę nieznaczące, np. ktoś tam zwlekał z pomocą w pracy, itp. Wiecznie winisz za wszystko innych - matkę, chłopaka, ludzi obok. Kiedyś miałam dziewczynę, która tak się właśnie zachowywała i ona również z lubością opisywała, jak jej dzieci dokuczały w zerówce czy szkole (mając już kilkanaście lat więcej) i to służyło jej za usprawiedliwienie wszelkich życiowych niepowodzeń. Dawała sobie prawo bycia niemiłą - bo tak ją nauczyli, i koniec. Lepiej spróbuj się zacząć leczyć, bo będziesz niszczyć nie tylko siebie, ale i ludzi wokół.
  7. Wysłowiona: wysłałam maila na priv. Wiem, że tabletki na szczęście tam nie znajdę. Wiem, że wszystko zależy ode mnie, ale też wiem, że leki są mi niezbędne. Ale na wizytę u lekarza muszę poczekać kilka miesięcy, bo pewnie dopiero wtedy będzie mnie na to stać. To jest z pewnością problem, bo ciężko mi ze sobą wytrzymać, i to nie tyle psychicznie, co pod względem fizycznym, bo moje lęki mają wiele cholernie niesympatycznych objawów i odbijają się na zdrowiu w sposób, który częściowo uniemożliwia mi zwyczajne życie. A napisałam pewnie dlatego, żeby uzyskać może trochę wsparcia, zrozumienia. Na co dzień ludzie nie podejrzewają mnie aż o takie problemy. Jestem zwykłą, uśmiechniętą osobą (o ile akurat nie przechodzę publicznie jakiegoś doła). Dlatego zwykle nie znajduję zrozumienia, bo przecież skoro się uśmiecham, to nie mogę mieć depresji. Nie czuję żadnego wsparcia, bo nie za bardzo mam z kim poważnie rozmawiać. Czuję się też otępiała pod względem uczuciowym. Moje życie prywatne ogólnie nie istnieje i może dlatego robię się coraz bardziej obojętna. Chyba jedyne emocje, które jeszcze odczuwam, to właśnie to zmęczenie, zniechęcenie lub dla odmiany złość i wkurzenie. A na forum jestem też po to, żeby przeczytać, ze inni mieli podobne problemy, a jednak im się jakoś udało wybrnąć. To może być budujące.
  8. Wysłowiona: Wątróbka drobiowa Wiesz, czym dobić człowieka Nie przepadam za mięsem, a tym bardziej za podrobami. Warzywa i owoce to wcale nie tak tanie odżywianie, nawet teraz. Poza tym mam pewne dolegliwości zdrowotne i nie wszystkie produkty toleruję. Nie gotuję, bo nie stać mnie na robienie obiadów. Jem to, co najtańsze, a to jest i kaloryczne i niezdrowe. Z poprzedniego odchudzania została mi brzydka, obwisła skóra, a raczej obwisła skóra wypełniona dalej tłuszczem. Z gimnastyką jestem na bakier, tak, to moja wina, ale nie mogę się zabrać za nic. Nie daję rady. Nie mam chęci, żeby wstawać rano, a co dopiero mówić o sporcie. I stany lękowe też to utrudniają, bo objawy są nieprzyjemne. Im więcej czytam tego typu rzeczy (motywacyjne teksty, itp.), tym bardziej zniechęcona jestem. Nie wiem nawet jak to wytłumaczyć. Pewnie widzę zbyt duży rozdźwięk między moją rzeczywistością a tym, o czym czytam. Możliwe, że masz rację, że motywacja pojawia się dopiero w działaniu, ale żeby zacząć działać, trzeba mieć tę chęć, żeby zrobić cokolwiek. Nie potrafię zmusić się do czegokolwiek, bo robię się wtedy zła i agresywna. Co zrobiłam? Wprowadziłam zmiany związane z wyglądem, częściowo z pracą, bardziej otwarłam się na ludzi (kontakty internetowe). Efekt: seria porażek w życiu „towarzyskim/uczuciowym” (nazwa szumnie użyta, trochę na wyrost), problemy finansowe. Czytałam Twój tekst o rozczarowaniu, rozumiem, co masz na myśli, ale to działa, jeśli miało się w życiu i porażki i sukcesy. Ja nie miałam wielkich, fajnych sukcesów. Tych małych? Też chyba nie. Wyjątkowo mnie denerwuje, kiedy czytam w rozmaitych miejscach o wypisywaniu tych „sukcesów” życiowych. Czy jest jakaś bardziej dołująca czynność, niż próba dokonania spisu rzeczy, które się udawały, jeśli się nie udawało w sumie nic, zwłaszcza jeśli to wypisywanie ma mieć miejsce w stanie totalnego zniechęcenia? To jeszcze bardziej dobija. Kto wymyśla takie porady? Mój wstręt do szczęśliwych ludzi nie wynika z jakiejś mojej osobistej niechęci do nich i brzydzę się tego mojego zachowania. Po prostu drażni mnie to, zazdroszczę im. Zazdroszczę tego, ze jest lato i np. inni są szczęśliwi, ładni, mają dobrą pracę albo przynajmniej taką pozwalającą na wyjazdy, mogą sobie pojechać gdzieś z partnerami/przyjaciółmi i dobrze się bawić. A mi czas ucieka, przecieka przez palce. W sprawie przesyłania – jestem tu nowa, nie wiem, na jakiej zasadzie to działa? Bittersweet: wiem, że potrzebuję leków, ale właśnie brak ubezpieczenia i brak kasy nie pozwala na leczenie. Niestety, psychiatrzy nie działają charytatywnie. Orientowałam się w temacie i za darmo można czasami na krótko uzyskać pomoc ze strony psychologa, ale ten nie ma możliwości wypisywania leków. Tak, tylko właśnie jak tych myśli nie pielęgnować, jeśli wciskają się do głowy w trakcie każdej najprostszej czynności. Cokolwiek bym nie robiła, zawsze biorą górę. Odwracanie uwagi i zajmowanie się czymś innym nie przynosi efektu. Sama jestem tym zdziwiona, ale mój tok myślenia idzie swoją drogą, nawet jeśli wykonywałam jakąś pracę obejmującą kontakty, rozmowy z innymi ludźmi. Nie uważam, żeby przezywanie sukcesów i satysfakcji po 40-tce było czymś gorszym. Ale mam takie wrażenie, że do mnie te sukcesy i satysfakcja nigdy nie przyjdą. Ale tu bym jednak polemizowała trochę, bo jednak niektóre rzeczy smakują inaczej w zależności od wieku. Inaczej przeżywa się szczęście w młodości, inaczej w średnim wieku, jeszcze inaczej na starość. A moje życie to równia pochyła. Nigdy, nawet w młodości, nie było „bardzo dobrze”, było co najwyżej dostatecznie i zamiast w górę, to wszystko od tego czasu idzie coraz bardziej w dół, z małymi fluktuacjami przed 30-tką. Po 30-tce, wbrew powiedzeniu, że raz są wzloty, a raz upadki, u mnie były głównie upadki, pospolitość, wzlotów brak. Gdybym miała opisać ostatnie kilkanaście lat, to trudno mi powiedzieć nawet, co zrobiłam. Nawet nie pamiętam. Czarna dziura. Ladywind: w tej chwili lista osób i instytucji, którym jestem coś winna, jest dłuższa od listy tygodniowych zakupów Jestem jedną z tych osób, które wpadły w ten znany schemat: kredyt – problem ze spłatą rat – kolejny kredyt – problemy ze spłatą rat i zwykłych rachunków – więc kolejny kredyt, żeby spłacić dwa poprzednie – jeszcze więcej problemów z ratami i comiesięcznymi opłatami – pożyczanie od znajomych i rodziny. Każdy kolejny miesiąc witam z coraz większym minusem. Zastanawiam się, skąd wziąć środki na zwykłe najpotrzebniejsze sprawy, np. jedzenie. Szansę na mały (ale w miarę stały na kilka miesięcy) dopływ pieniędzy mam dopiero od października.
  9. Tylko że właśnie brakuje mi siły i chęci nawet do tych mikro-zadań. Trzeba mieć chociaż chęć na zrobienie tych drobnych rzeczy, a one mnie przerastają. Negatywne myśli, których nie mogę się pozbyć, nie pozwalają na zrobienie niczego sensownego. A nie można ot, tak sobie, przestać myśleć. A trudno jest czerpać przyjemność z robienia czegokolwiek albo w ogóle coś robić, jeśli nagle wybucha się płaczem albo w jednym momencie nadchodzi taki ciemny dół, że chce się tylko wyć, bez względu na to, czy akurat jestem w domu, czy poza nim. Język obcy znam, dość dobrze. Ale nie mam chęci nawet do tego, żeby go odświeżyć, podszkolić, być na bieżąco z nowościami. Kontakty towarzyskie z netu jak do tej pory przysporzyły mi wiele bólu i rozczarowania i raczej należą do owej paczki problemów, które mnie przytłaczają. Bo jak się wali, to wszystko. Wiem, że mówi się, że ludzie boją się zmian, bo zmiany oznaczają „poruszenie” zastanej codzienności, tej dobrze znanej sytuacji, która, chociaż wydaje się fatalna, to jednak jest znana. Jakiś czas temu stwierdziłam, że czas właśnie na zmiany, więc zmieniłam kilka rzeczy. I te zmiany, i w ogóle zrobienie czegokolwiek, doprowadziły mnie do jeszcze gorszej sytuacji. Jak odzyskać tę chęć do zrobienia czegokolwiek? Do zapomnienia o tym, że spieprzyło się życie, że nic nie ułożyło się tak, jak sobie kiedyś zaplanowałam. I że w tym wieku już nie można naprawić dużej części błędów. Jak uleczyć tę złość, która sprawia, że miałoby się ochotę wymordować (no nie dosłownie, oczywiście) wszystkich tych szczęśliwców, którym wszystko przychodzi łatwo i prosto?
  10. Dziękuję za odpowiedzi. Problem polega na tym, że za długo odkładałam rozwiązywanie problemów albo tez nie zwracałam na nie uwagi, żyjąc z dnia na dzień, pochłonięta codziennymi trywialnymi zajęciami. może gdybym wzięła się wcześniej za ich rozwiązywanie, nie wpędziłabym się w takie błędne koło. Z jednym problemem łatwiej się uporać, niż z całą gromadą powiązanych ze sobą kłopotów, które zazębiają się, nakładają na siebie i są tak połączone, że ruszenie kamyka powoduje lawinę. I to jest właśnie to poczucie spętania. Czuję się zupełnie bezsilna. Cokolwiek bym nie ruszyła, to zaraz runie cały mur. Ciężko mi to dokładnie wyjaśnić, bo wymagałoby to odkrycia konkretnych problemów, a różni ludzie tu są, świat jest mały, może akurat ktoś mógłby mnie rozpoznać. Po prostu próba rozwiązania jednego problemu doprowadziłaby do tego, że powiększyłby się inny. Im bardziej się plątam, tym bardziej jestem zmęczona, zniechęcona i zła. Chociaż często na złość już nie ma siły. Wysłowiona, wszystkie te rady mnie denerwują, bo nie są przygotowane pod konkretną jednostkę, ale tak ogólnie skierowane do wszystkich. I dla tego, kto ledwo co funkcjonuje, i dla tego, kto ma sezonowe przygnębienie. Czyli tak naprawdę dla nikogo. A odchudzanie kosztuje:) I to bardzo. Zdrowe jedzenie jest droższe od "byle czego" (już pomijając moje dolegliwości zdrowotne), a w tym wieku trzeba się racjonalnie odchudzać, żeby przy okazji nie zafundować sobie facjaty i ciała smutnego buldoga. Leczenie szpitalne nie wchodzi w grę, bo spoczywa na mnie opieka nad inną osobą. I wieczne opłaty, których za mnie nikt nie zrobi. Sprawa ubezpieczenia: nie mogę za bardzo wyjaśnić powodów, dla których nie mogę skorzystać z opcji rejestracji w UP. Ta rejestracja przyczyniłaby się do wyjawienia wielu sekretów, które mogłyby mi przysporzyć większe problemy (mieszkam w malutkim mieście). Nigdy wcześniej nie myślałam, że zasupłam sobie taki węzeł. Jeszcze sama dogadywałam innym, którzy nie widzieli możliwości wyjścia ze swojej sytuacji, żeby wzięli się w garść i że na pewno jakieś światełko w tunelu można zobaczyć.
  11. I tu właśnie leży pies pogrzebany, bo z kilku przyczyn nie mogę tego zrobić. I dlatego tak sobie pomyślałam, że może ktoś wyszedł z takiego doła i poplątania i może jakoś mnie chociaż podtrzyma na duchu. Gdybym mogla to zrobić, to już dawno bym to zrobiła.
  12. Witam, Mam bardzo zły dzień, czego rezultatem jest ten wpis. Kolejny dzień w całym szeregu bezsensownych dni. Niedługo stuknie mi 40-tka. Jestem totalnie zdołowana, dobita i nie mam chęci do życia. Czytam sobie wszelkiego typu porady, ale one wprawiają mnie w jeszcze większą furię. Mam niskie poczucie własnej wartości i kiedy czytam, żeby poszukać w swym życiu obszarów, w których coś się udaje, to mam poczucie, że osoba, która takich porad udziela, zupełnie nie rozumie problemu. Ja spieprzyłam wszystko, co możliwe i nie ma takiego obszaru, od którego mogłabym zacząć odbudowę. Wszystko łączy się ze wszystkim. Mam kompleksy związane z wyglądem - nadwaga, ogólna pospolitość lub brzydota. Ktoś powie - zadbaj o siebie, idź na siłownię, kup ładne ciuchy, zrób makijaż. Tak, ale do tego potrzeba odwagi związanej z pokazywaniem się wśród ludzi, a przede wszystkim pieniędzy. A to mój kolejny problem. Długi, brak stałej pracy, utrzymywanie się z prac dorywczych lub sezonowych. Zwykle jestem sporo na minusie, więc nie tylko nie ma mowy o wydatkach na siebie, ale wręcz dochodzi comiesięczny stres związany z ciągłymi upomnieniami, itp. A pracy nie mam, bo nie mam wykształcenia. A wykształcenia nie mam, bo nie wierzyłam we własne siły, a teraz nie mam już na to pieniędzy. Nie mam znajomych, z którymi mogłabym gdziekolwiek wyjść, spędzić miły wieczór, czy weekend (ale to też wymaga zwykle kasy). O relacjach uczuciowych nawet nie wspomnę, bo to totalna porażka powiązana z wcześniej wymienionymi problemami. Nie mam wiary w siebie, ochoty na poranne wstawanie, na cokolwiek. Wkurzam się, kiedy czytam o wyszukiwaniu drobnych przyjemności, którymi się można cieszyć. Kiedy jestem przybita, to nie mam chęci na nic, moje jakiekolwiek pasje z lat młodości poszły w kąt. Jestem jak taki anty-Midas: czegokolwiek dotknę, zamienia się w g.... . oprócz tego mam problemy zdrowotne, związane głównie z lękami i nerwicą, które często uniemożliwiają funkcjonowanie na co dzień. A do lekarza nie pójdę, bo nie mam ubezpieczenia, a na prywatnego nie mam środków. Czuję się jak zero, bo nie widzę ani jednego punktu zaczepienia, niczego, od czego mogłabym się odbić. Jak można wyjść z tak błędnego koła? W którym jedno powiązane jest z drugim i jedno stoi drugiemu na przeszkodzie.
×