Skocz do zawartości
Nerwica.com

zmęczona_wszystkim

Użytkownik
  • Postów

    1 210
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez zmęczona_wszystkim

  1. zmęczona_wszystkim

    Samotność

    Ta, ale to nie tylko motywacja, ale i kwestia nabytego doświadczenia i zrozumienia, że potrafi się utworzyć związek. można coś stworzyć szczęśliwego, udanego, a jeśli stworzyło się raz, to może się udać i następnym razem, bo niby dlaczego nie. Pewnie coś w tym jest, ale jednak pewne zachowania są bardziej ekscytujące, inne mniej. Oczywiście, to też kwestia kryteriów, ale ja, chociaż lubię mało rozrywkowy tryb życia, samotność i moje zainteresowania związane raczej z przebywaniem w domu (miałabym i inne, ale na przeszkodzie stoją finanse i niska samoocena), to myślę, że prowadząc taki tryb życia zanudziłabym się z kimś drugim, chociaż sama z sobą nie. A tragedią jest, jeśli już ludzie mają zupełnie odmienne style życia i po pewnym czasie, gdy chemia zniknie, to styl życia tej spokojniejszej osoby będzie uznawany za nudny. Takie mówienie często jest przejawem kokieterii. Ładna kobieta lubi mówić, ze jest brzydka, albo gruba, bo czeka, aż druga strona jej zaprzeczy. Taki sposób na wymuszanie komplementów i lepsze samopoczucie widze to chociażby oglądając zdjęcia ludzi z forum - im więcej piszą o tym, ze ich zdjęcie wystraszy ludzi, tym bardziej atrakcyjne są to osoby. W wyglądzie nie wszystko da się zmienić, nie będę rozwijać tego wątku, bo się o tym rozpisywałam zbyt wiele - dieta i ćwiczenia nie zawsze dobrze podziałają, zależy od zdrowia, stopnia nadwagi/otyłości, i jako mężczyzna nie zmagasz się z dylematem, czy lepiej mieć więcej w pasie i gruby tyłek i brzuch, czy cycki do pasa i obwisłą skórę po odchudzaniu. I kupę kasy na zmianę stylu. A zwykle osoby w depresji, z problemami nie za dobrze sobie radzą w świecie realnym, chociażby z zarabianiem. taaak, każdy jest wyjątkowy, np. wyjątkowo brzydki, albo tak wyjątkowy, ze nikt nie zwróci na niego uwagi. Szukać kogoś podobnego do siebie? Żeby połączyć dwa nieszczęścia? Powiem z doświadczenia: to nie działa. Chyba jeśli chce się być podwójnie nieszczęśliwym.
  2. zmęczona_wszystkim

    Samotność

    Spójrz pozytywnie: myślisz tak tylko co jakiś czas. Inni mają o sobie taką opinię codziennie
  3. zmęczona_wszystkim

    Samotność

    Chyba łatwiej podnieść się, mając chociaż trochę wspomnień i tych uczuć i pozytywnych, i negatywnych. bo nawet jeśli związek się nie uda, ale było trochę tych szczęśliwych chwil, to jest co wspominać, jest ta myśl: a jednak coś mogę stworzyć, mam doświadczenie w związku, nie wyszło tym razem, ale wyjdzie następnym. Jak patrzę się na doświadczenia innych ludzi, to zastanawiam się, co na starość (już nie tak odległą) będę wspominać. Inni w moim wieku mają na swoim koncie po kilkanaście związków, mniej lub bardziej udanych, nie wspominając o przelotnych znajomościach, albo przynajmniej są ustabilizowani, a ja nie mam prawie nic. Wiem coś o byciu przezroczystą i nie wartą zainteresowania. już sama nie wiem nawet, co bardziej niszczy: nie czuć nic, czy czuć głównie negatywne emocje. To pierwsze sprawia, że życie nie różni się chyba niczym od śmierci, a to drugie, że nie różni się niczym od piekła na ziemi. -- 17 wrz 2013, 19:53 -- I właśnie w takiej sytuacji można mówić, że jest się samotnikiem z wyboru
  4. zmęczona_wszystkim

    Samotność

    Mnie już chyba męczy to ciągłe mówienie o walce. Walka, walka, walka. Wstawać się nie chce, kiedy się tylko słyszy, że trzeba walczyć i walczyć. Taka bojowa terminologia na niektórych działa wręcz zniechęcająco, bo np. mnie zawsze wydaje się, że powinnam zrobić coś wyjątkowego, żeby to oznaczało „zawalczenie o siebie”. I czym naprawdę jest to poddawanie się i to walczenie o siebie? Pewne hasła ładnie brzmią w teorii, ale praktyka wygląda zupełnie inaczej. Pewnie, ze nastawienie odgrywa swoją rolę, ale do miłości i pojawienia się stałego związku nie można się zmusić, szczęśliwe uczucie nie pojawi się na zawołanie. Przyznaję, że oduczyłam się normalnych relacji z drugim człowiekiem, tzn normalnie zachowuję się w stosunku do innych, ale w budowanie relacji w związku to coś, co mnie przerasta. Zresztą nigdy nie zainteresował się mną ktoś, kogo ja bym również bardziej polubiła. Na obecnym etapie życia ciężko mi sobie nawet wyobrazić bliższe codzienne relacje, być może dlatego, że nie mam szans na poznanie kogokolwiek bliżej, a raczej na związki na odległość (jeśli jakikolwiek by zaistniał). Nie wyobrażam sobie życia z kimś na co dzień, bo jest to i tak niemożliwe, a i ja nie poradziłabym sobie w tak bliskiej relacji (w bliskiej w sensie fizycznym - 2 osoby mieszkające w jednym mieszkaniu). -- 17 wrz 2013, 19:26 -- I to przekonanie, "tak, wreszcie dobrze trafiłam", by potem się przekonać, że upadek jeszcze bardziej boli od poprzednich, ech... A ja mam przeciwne zdanie. Wolałabym nawet kilka miesięcy szczęśliwego związku, nawet gdyby miał się zakończyć niepowodzeniem i upadkiem od uczuciowej atrofii, niemożliwości uwierzenia, że trafi mi się kiedyś takie szczęście (odwzajemnione).
  5. Zgadzam się z przedmówcami. Ja, jedząc kilka posiłków dziennie, straciłam kilkanaście kilogramów więcej,niż ty planujesz zrzucić. Ale nie chudłam dla zdrowia, tylko żeby lepiej wyglądać, pozbyć się problemów, itp. Co z tego, że ciało schudło, skoro psychika się nie zmieniła. I z tego powodu przybyło znów trochę kilogramów, ale bez porównania z tym, co było wcześniej. Psychikę mam zrytą tak, jak poprzednio, więc pod tym względem nic się nie zmieniło. I dlatego mogę z całym przekonaniem powiedzieć, ze samo odchudzanie nie jest takie trudne, ale najtrudniejsze jest ułożenie sobie wszystkiego w głowie. Dlatego brak motywacji, brak siły... Przeszłam to na sobie, więc wiem, co mówię. W tej chwili nie mogę schudnąć nawet kilka kilogramów, bo mnie coś blokuje psychicznie, co jest o tyle dziwniejsze, ze przecież na własnej skórze odczułam, że można zrzucić mnóstwo kilogramów. A teraz nic. Skąd blokada? nie wiem, z wielu pewnie powodów. Podświadoma niechęć do tego "przymusu odchudzania", niezadowolenie, ze po odchudzaniu nic się nie zmieniło, inne problemy i generalnie właśnie zła motywacja do odchudzania. A żarcie tylko marchewek odradzam. Ja jadłam o wiele więcej i chudłam.
  6. Pewnie u każdego inne, zależy od związku i indywidualnych cech. Najpierw pewnie szok i niedowierzanie (co ja zrobiłem albo co mi zrobiono), poczucie skrzywdzenia, złość, obwinianie siebie i tej drugiej strony, utrata poczucia własnej wartości, ale i równoczesna tęsknota i zazdrość - co tamta osoba robi bez nas. Ogólnie faza megaemocji. Pewnie potem, gdy emocje trochę opadną, bo nie oszukujmy się, zawsze opadają, tylko pewnie u jednych szybciej, a u innych dłużej, próba analizy bardziej spokojnej? Oswajanie się z sytuacją, zaakceptowanie jej. Później pewnie wyciszenie, może nawet pustka, regeneracja psychiki, a potem gotowość na nowy związek? Pewnie niektórzy będą próbowali leczyć "klin klinem", a może komuś uda się niespodziewanie znaleźć wcześniej kogoś innego. Różne bywają przypadki, a każdy ma inne podejście i inną sytuację. No i oczywiście ex na każdym etapie będzie się gdzieś pojawiał, jeśli uczucie było mocne. Raz mocniej, raz słabiej, aż wreszcie może stanie się obojętny albo wręcz dojdzie do nawiązania zwykłych koleżeńskich relacji. Ale ja tu ekspertem nie jestem
  7. Całkiem naturalna reakcja. Jedna z pierwszych faz po rozstaniu. Do akceptacji sytuacji z pewnością jeszcze kilka etapów. Dla niektórych trwają one krócej, dla innych dłużej.
  8. No właśnie bywałam i na tej podstawie wyciągam obserwacje. to temat rzeka, trudno wytłumaczyć w kilku zdaniach Poza tym jeśli z kimś piszę, bo to akurat najprostszy sposób na poznanie kogoś w moim środowisku, korespondencja się układa i nagle po spotkaniu druga osoba zrywa kontakty zupełnie (i mam na myśli zwykłe spotkanie, bez nastawienia nawet, że to randka albo coś w tym stylu) albo pisze zdawkowy mail (jedno zdanie: "Dziękuję za spotkanie"), to co o tym myśleć? I w dodatku mam przecież lustro i wagę. Zresztą to samo było zawsze wcześniej nawet na zwykłych imprezach w mieszanym towarzystwie. Stąd przeświadczenie.
  9. Niestety, bardzo komplikuje. nie ma szans na normalne warunki. Jak któraś się spodoba w otoczeniu, to na 99,99% hetero, a w innych przypadkach to już "szukanie" niczym przez biuro matrymonialne. W takim szukaniu odpadam w przedbiegach. Ale czasami chodzi już o zwykłe zainteresowanie, pozbawione kontekstu. Takie mile stwierdzenie czy zauważenie, że się komuś można podobać, nawet wiedząc, że nic z tego nie będzie i nie dążąc do tego. -- 12 wrz 2013, 14:38 -- Więc mamy odmienne problemy, ale moje myślenie jest takie: skoro nikt się nie interesuje, to nie mam nawet szans, a nawet nie mam prawa interesować się kimś ciekawym, bo skoro nie potrafię zainteresować byle kogo, to już z pewnością nie taką osobę, którą bym uznała za ciekawą. Za wysokie progi.... Brak bodźca pokazującego, że jednak mogłabym.
  10. No właśnie. W tym problem. U mnie blokada na pozytywne odczucia, a odczuwanie tego, co mnie niszczy.
  11. Sorki, ale tego nie rozumiesz. Tu chodzi o totalny brak powodzenia. Jeśli nie przyciągasz uwagi nikogo, to czujesz się nikim. I wtedy nie patrzysz się, czy to ktoś fajny, ciekawy, czy nie. Po prostu byłoby miło, gdyby ktokolwiek się zainteresował, żeby się jakoś "odbić" w swoich oczach, poprawić samoocenę. Nawet nie chodzi o związki, ale jakieś mile zainteresowanie ze strony kogoś, które nie świadczyłoby, że jesteś totalnym badziewiem. A potem mogę się zastanawiać nad innymi problemami. Wykorzystywanie czyjegoś poczucia winy jest okropne. wiem coś o tym, bo, niestety, należę do tych, którzy nawet jakby zostali potrąceni na przejściu dla pieszych na zielonym świetle, to zastanawialiby się, czy to przypadkiem nie ich wina. W kontaktach z innymi mam dokładnie to samo.
  12. Tak, znam takie zachowania. Wredne i poniżające.
  13. nie o to mi chodziło. Pierwszy etap - czyli przyciągnięcie obojętnie kogo, jakiekolwiek powodzenie, zainteresowanie ze strony kogokolwiek (OK, wyłączam z tego grona starych pijanych dziadków rzucających komentarze pod adresem każdego stworzenia płci żeńskiej, bo alkohol perspektywę zniekształca ) Tego etapu nie rozumiesz, bo nigdy nie narzekałaś na brak powodzenia. Po czymś takim już nic się nie chce. Ja nie mogłam się pozbierać po zwykłych, nieodwzajemnionych uczuciach, bo na inne szansy nie miałam. Mając wybór: związek oparty na miłości z obu stron, w którym coś nie wyszło, a nieodwzajemnione uczucie, to wybrałabym to pierwsze. Bo po obu nie można się pozbierać, a w tym pierwszym przypadku przynajmniej coś było. Jako osoba atrakcyjna nie rozumiesz jak to jest, kiedy nie możesz sobie wybrać kogokolwiek, bo nikogo nie przyciągasz. A autor wątku jest bardzo młody, był zaangażowany w związek, sam go zerwał, i jak to się mówi: przed nim całe życie. Trochę to okrutne, ale tak jest.
  14. MalaMi1001 wcale nie takie marne. Ja nie miałabym nic przeciwko chociaż takiemu powodzeniu. Byłby to chociaż pierwszy krok, a potem mogłabym się pewnie pozbierać i może odważyć się na coś więcej w stosunku do kogoś, kto będzie mi pasował. Myślę, że z Twojej perspektywy nie rozumiesz tego pierwszego etapu. -- 12 wrz 2013, 13:40 -- 1234qwerty, "czasem tak" sugeruje już coś bardziej pozytywnego.
  15. A te zagadywane okazują się być podatne chociaż trochę?
  16. Ale spójrz optymistycznie: jednak kogoś przyciągasz to lepsze niż nieprzyciąganie nikogo.
  17. Samo obudzenie uczuć jeszcze do niczego nie prowadzi, bo jeśli te uczucia zostaną skierowane w złym kierunku, tj. bez szans na odwzajemnienie? Ja przez pewien czas, w wyniku wielu doświadczeń i okoliczności losowych byłam zniechęcona, negatywnie nastawiona do uczuć, zamknięta w sobie, choć na zewnątrz tego nie było widać i spotkałam w nieodpowiednim czasie kogoś, kto akurat obudził we mnie bardzo gorące uczucia. Wybuch i tyle, ale bez szans na odwzajemnienie. Doprowadziło mnie to do takiego stanu, że jedyne, czego pragnęłam, to żeby właśnie nic nie czuć. Im większe uczucie, tym większa porażka (oczywiście, nie chodziło tylko o tamtą osobę, ale o splot wielu innych czynników, np. nadzieja związana ze zmianą, nagły przypływ optymizmu, itp.) Teraz jestem jeszcze bardziej zablokowana i tym bardziej owo okazywanie uczuć mi nie wychodzi. a wygląda to mniej więcej tak, że łatwiej mi odegrać "uczucie", niż je przeżyć, tak jakby jego prawdziwość mnie przerażała i odsłaniała. I jakoś nie potrafię zdobyć się teraz na żywsze uczucia w stosunku do kogokolwiek.
  18. zmęczona_wszystkim

    Samotność

    Trochę nie rozumiem - piszesz, ze jesteś samotna, czujesz się samotna, nie potrafisz nawiązywać relacji, ale masz męża. Jedno drugiemu trochę przeczy. A druga sprawa, to skoro nie czujesz na razie takiej ochoty, to czemu do tego dążysz? Czy posiadanie kółka przyjaciół, znajomych, itp jest obowiązkowe? Jeśli w dalszym ciągu czujesz coś do męża, to chyba znak tego, że nie jest tak źle pod tym względem? a jeśli to depresja, to czy naprawdę na tym etapie potrzebni ci są inni ludzie?
  19. Myślę, że NIEKTÓRE kobiety tak właśnie mają. i ja nie mówię, że one tak naprawdę nie lubią tego towarzystwa, ale męskie towarzystwo daje TYM KOBIETOM (NIE WSZYSTKIM) to, czego potrzebują: potwierdzenie, ze są super, atrakcyjne, pożądane, a tego w damskim towarzystwie mieć nie będą. Znałam takie przypadki i na nich się opieram. I w męskim towarzystwie pięknym uśmiechem i graniem na męskiej ambicji i chęci niesienia pomocy wiele też potrafią "ugrać" (np. pomoc w czymś). Inna sprawa, to próba zdobycia szacunku w oczach innych jako tzw. "równa babka", taka co to zajmuje się męskimi sprawami, a nie jakimiś "kobiecymi duperelami". Ale chodziło mi tylko o takie zachowania, a nie o te kobiety, które faktycznie lubią bardziej męskie towarzystwo bez żadnych ukrytych celów (chociaż.... jak dla mnie trochę dziwne jest posługiwanie się stereotypami płciowymi i przedkładanie określonego towarzystwa ponad inne tylko w oparciu o płeć)
  20. A ja lubię i nie mam problemu z dogadywaniem się na poziomie towarzysko-zawodowym z kobietami. I to nie tyle z racji mojej orientacji, ale chyba przede wszystkim dlatego, że na co dzień potrafię się dogadać z każdym - czy ten ktoś zajmuje się tylko tipsami i ćwiczeniami, czy jest to ktoś z całkowicie alternatywnym sposobem bycia i zainteresowaniami. pewnie, ze lepiej przebywa się w towarzystwie kogoś, kto wykazuje zainteresowanie czymkolwiek, czy też kogoś, kto nie jest zołzowaty, ale zołzowatość wkurza mnie u obu płci. Natomiast zauważyłam coś, co zaczyna mnie denerwować u tych niby odmiennych, słuchających np. muzyki innej od popularnej, mających mniej stereotypowe zainteresowania. Co mnie w takich osobach denerwuje (i w kobietach, i w mężczyznach)? Napuszenie, nawet podświadome, związane ze swoją innością i postrzeganie owej inności za lepszą, ciekawszą. Ja uważam siebie za inną pod wieloma względami, ale tej inności nie uważam za coś lepszego. Po prostu przezywam życie inaczej. I dogaduję się z kobietami całkiem dobrze i bynajmniej nie uważam, że skoro jakaś kobieta interesuje się głównie swoim wyglądem, to czyni ją to gorszą. Pewnie życia bym z nią nie chciała spędzić, ale żeby od razu mówić, że jej w ogóle nie lubię, to bardzo wielka przesada. Niektóre kobiety mówiąc, ze wolą towarzystwo mężczyzn, mają w tym swój określony cel (nie mówię, ze wszystkie), często podniesienie samooceny, itp.
  21. Boże, jak bardzo chciałabym mieć takie problemy.... Trochę przypomina mi to narzekanie bogatego: no kurczę, mam kilka samochodów i nie mieszczą mi się już do garażu i jak tu żyć?
  22. Niezupełnie, to taki stereotyp, ze ktoś musi odgrywać rolę "męską", a ktoś "żeńską". Każdy związek jest przecież inny. W niektórych faktycznie można zaobserwować taki stereotypowy podział, ale generalnie, przynajmniej w bardziej mi znanych relacjach między kobietami, nie ma takich podziałów. Równie dobrze może dobrze funkcjonować związek męskiej z męską, kobiecej z kobiecą, męskiej z kobiecą, dwóch bardziej androgynicznych kobiet. I zawsze jest jeszcze problem w ocenianiu przez heteroseksualistów - co nazwać męskością czy kobiecością, bo co będziemy określać: cechy charakteru, wygląd, sposób zachowania, wypełnianie określonej roli stereotypowo przypisywanej jednej płci? to temat rzeka, bo jaką rolę odgrywa np. męska z wyglądu lesbijka, posiadająca stereotypowe kobiece cechy charakteru, która wychowuje dziecko (a jej partnerka pracuje) i zajmuje się majsterkowaniem, a jej hobby to samochody i sport... W moim związku nie było żadnych wielkich podziałów na role, wszystko zależało od czasu, pracy, chęci, itp. żadna z nas nie miała też ekstremalnych odchyłów w stronę kobiecości lub męskości w wyglądzie i zachowaniu. No ale co ja tam wiem... W końcu, jak wcześniej padło, związki opieramy głównie na seksie, a o emocjach wiemy niewiele. I każdy o naszych związkach wie więcej, niż my sami/same. -- 06 wrz 2013, 01:04 -- Niezupełnie, to taki stereotyp, ze ktoś musi odgrywać rolę "męską", a ktoś "żeńską". Każdy związek jest przecież inny. W niektórych faktycznie można zaobserwować taki stereotypowy podział, ale generalnie, przynajmniej w bardziej mi znanych relacjach między kobietami, nie ma takich podziałów. Równie dobrze może dobrze funkcjonować związek męskiej z męską, kobiecej z kobiecą, męskiej z kobiecą, dwóch bardziej androgynicznych kobiet. I zawsze jest jeszcze problem w ocenianiu przez heteroseksualistów - co nazwać męskością czy kobiecością, bo co będziemy określać: cechy charakteru, wygląd, sposób zachowania, wypełnianie określonej roli stereotypowo przypisywanej jednej płci? to temat rzeka, bo jaką rolę odgrywa np. męska z wyglądu lesbijka, posiadająca stereotypowe kobiece cechy charakteru, która wychowuje dziecko (a jej partnerka pracuje) i zajmuje się majsterkowaniem, a jej hobby to samochody i sport... W moim związku nie było żadnych wielkich podziałów na role, wszystko zależało od czasu, pracy, chęci, itp. żadna z nas nie miała też ekstremalnych odchyłów w stronę kobiecości lub męskości w wyglądzie i zachowaniu. No ale co ja tam wiem... W końcu, jak wcześniej padło, związki opieramy głównie na seksie, a o emocjach wiemy niewiele. I każdy o naszych związkach wie więcej, niż my sami/same.
  23. no wiesz, też byłaś kiedyś pewnie w takiej sytuacji, ze miałaś destruktywne myśli i być może takie podejście do wszystkiego? Ja w tej chwili na takim etapie jestem i nie jestem w stanie reagować, jak ktoś zdrowy, uleczony z wszelkich zaburzeń i mojego postrzegania świata. I nie zatruwam życia innym, bo należę do osób, które wszystko wolą przetrawić we własnej głowie. Ludzie dookoła nawet by nie pomyśleli, co przeżywam. Taki ze mnie typowy, wesoły, uśmiechnięty grubasek. Chyba na forum głównie to ze mnie wychodzi. I dlatego właśnie mówię, że bardzo często patrząc się na tych wesołych i grubych/brzydkich ludzi, nie wiemy, czy tacy są naprawdę, czy tylko na zewnątrz, bo po prostu uważają, że tacy muszą być, żeby ktoś ich chociaż zauważył, nie wyśmiał. Bo zasada jest prosta - wyśmiej siebie, zanim zrobi to ktoś inny. A potem się tworzą opowieści, jak to niektórzy grubi potrafią się akceptować i śmiać z siebie. Banan na mordzie - na pokaz.
  24. anna.anakaia, z tym wodzeniem oczami może trochę źle się wyraziłam. Nie chodziło mi tylko o zerkanie na kogoś, ale po prostu na dążenie do bliższych relacji z takimi osobami, z większym naciskiem na wygląd, niż na charakter. Może ujęłam to zbyt metaforycznie -- 05 wrz 2013, 21:32 -- cudowne podsumowanie Nic tylko wydać książkę "Z pamiętnika pesymisty", a Twoje zdanie posłuży mi za motto a jak zbiję kasę, to zysk przeznaczę na plastyczne przeróbki
×