Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

Atalia, wychodzi na to, że najlepsze relacje to takie, gdzie dwie osoby będą się stale zaskakiwać, pamiętając o tym, by... nie było nudno ;)

 

-- 13 maja 2012, 19:43 --

 

Swoją drogą... czujecie, że atakowanie kogoś to wyraz buntu ale i (a może przede wszystkim) próba zwrócenia maksymalnej uwagi?

To jak moment, w którym myślę sobie... zrób coś ze mną... ale nie umiem tego wyrazić wprost, więc atakuję albo PROWOKUJĘ. Po to tylko, by bliska osoba ZROBIŁA COŚ. By była autentyczna. Szczera. Bliska. Bym wiedziała, że ta osoba jest moja i tylko moja i NIC nie jest w stanie tego zniszczyć.

 

Pogmatwane.

Owszem, otaczam się ludźmi "niezrównoważonymi" (z przymrużeniem oka), tak, by wiecznie działo się coś, cokolwiek, choć potrzebuję, chcę kogoś, kto będzie potrafił mnie stopować, racjonalizować, kto będzie działał łagodząco, ot, człowiek - relanium. Tyle, że jak już trafi się człowiek - balsam, w pewnym momencie.. wysadziłam Go w powietrze..

 

Co to znaczy "atakowanie"?

W jakim sensie?

 

Ja tylko prowokuję ;)

 

Głównie dla podtrzymywania świadomości, że jestem "najważniejsza" "żądam" dowodów, że ja, ja i tylko ja.

Potrzebuję, czasami totalnie nieświadomie, być jak najbliżej, i, by dana osoba była jak najbliżej (to, że wieję i spuszczam łomot, gdy podejdzie zbyt blisko, to inna kwestia).

Nieraz mam poczucie, iż przytłaczam, ale sama n i e n a w i d z ę świadomości, iż można mnie mieć, ogarnąć całkowicie - po prostu - mieć dla siebie.

 

Chyba sama nie wiem, o co mi chodzi.

Tzn. wiem, ale to chwilowe bardzo...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

*Monika*, nieustannie nad sobą pracuję i to powolutku nawet przestaje być męczące a wchodzi w nawyk.

Jejku, jak dobrze jest przeczytać Dorotko, że wszystko zmierza ku dobremu. Przynajmniej masz takie poczucie, a to już coś. Jeden, albo wiele kroków do przodu. Coś się udaje, nie męczy.

Wierzę w Ciebie.

Wiem, że podchodzisz do sprawy poważnie. I chociaż są dni obniżonego nastroju kiedy wydawać się może, że wszystko wraca, to jesteś na tyle silna, że wiesz, że to tylko zły dzień.

Tak to odbieram.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W pewnym sensie nawet tego żądacie na zasadzie czarne albo białe, czyli albo powinnien spełnić wymagania i dokładnie zrobić co chcecie, albo niech spada? Co czujecie jeśli ktoś nie spełnia tych wymagań? Uważacie, że wówczas działa przeciw Wam, nie lubi Was, nie spełnia wymagań specjalnie (z premedytacją), bo gdyby Was lubił to oczywiście te wymagania według Was by spełnił? W sytuacji kiedy ktoś nie spełni Waszych wymagań i reagujecie gniewem, odtrącacie tą osobę, to czy pomimo Waszego odtrącenia oczekujecie jednak aby ten ktoś na nowo, ponownie udowodnił Wam, że was lubi, zalezy mu? Oczekujecie aby Was zdobywał?

 

Czy może naprawdę wierzycie głęboko, że ten ktoś was nie lubi, dlatego w pewnym sensie zmuszacie daną osobę aby o was walczyła, co tak naprawdę jest równoznaczne dla was z odbudowywaniem zaufania wobec tej osoby po tak wielkim w Waszym odczuciu zranieniu?

jest masa takich codziennych sytuacji, gdy trwam sobie w środku przyjemnej konwersacji z koleżanką czy dwiema i tu nagle dochodzi ta trzecia i nagle widzę, że tracą zainteresowanie mną, że wolą rozmawiac z tą trzecią, że lubią ją bardziej niż mnie. absurdalne ale wzbiera we mnie złość, mam ochote powiedzieć "skoro tak sie sprawy mają, to spier*ajacie, albo lepiej to ja spier*alam. łaski bez". przecież gdyby mnie lubiły na prawdę, to dalej byłabym w centrum ich uwagi, a nie jedynie marnym substytutem w miejsce innych znajomych nieprawdaż :roll: ? po drugie zakładając, że nawiązałam bliższą znajomość np. przy kawie, świetnie mi się rozmawiało, ale następuje rozstanie - każdy wraca do siebie. i co wtedy? nie ma bata, żebym jako pierwsze odezwała się z inicjatywą powtórnego spotkania. no nie i już. boje się, że byłoby to zachowanie narzucające, to ta druga strona powinna dać znać, że tak, jest chętna to kontynuować, chce mnie nadal. inaczej nie mam śmiałości nadwerężać czyjejś osoby. musi o mnie zabiegać, żebym poczuła się pewnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa, rany jakie to zaburzenie jest głupie... i nie ma nic indywidualnego. Kolejny post, pod którym mogłabym się podpisać.

Od kiedy jestem w remisji i siedzę w szpitalu, chodzę na terapię grupową, mam wrażenie, że niemal wszystkie aspekty borderline się we mnie nasiliły. Cholernie mi przykro.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

pannaAlicja, coż... ja też się zastanawiam właśnie, dla czego mam wrażenie, że moje objawy się wyklarowały i oczyściły z szumu, wyłoniły z tła? czy to kwestia rosnącej samoświadomości, czy regresji :? może zawsze tak było, tylko nie miałam tej samowiedzy, którą mam dzisiaj?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

taaa, byłoby mi łatwiej, gdyby mój facet nie bagatelizował problemu :evil: ja mu o tym, że czasem moge go prowokować i że nie zawsze złapię się w porę na tym co robie, bo to taki mechanizm, a on że "wiecznie tylko wymówki". no szlag by go trafił, bądź tu dobra, próbuj pokojowo wytłumaczyć :evil: i tak dostaniesz po głowie. tępa, plebejska ciżba nie potrafi dopuścić do siebie świadomości, że bpd to nie foch :evil:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam.

Mam od kilku lat zdiagnozowane zaburzenia osobowości typu bordeline. Leczyłam się bardzo długo, byłam nawet w szpitalu i zawsze słyszę to samo. TERAPIA!!! Problem polega na tym, że nie chcą mi jej udzielić. Mam pełną świadomość swojej "choroby" i uważam, że radzę sobie z tym całkiem nieźle ale BPD skądś się bierze. To są błędy wychowawcze popełnione przez moich rodziców a tym samym mam naleciałości, których nie chcę przekazać mojemu dziecku. Zanim syn pojawił się na świecie nie chciałam pomocy psychologa. Za bardzo bolało mnie to co we mnie siedzi, nie umiałam rozmawiać. Teraz chcę to zrobić dla siebie i dla niego, żeby nie powielać błędów. Poszłam do psychologa, powiedziałam wszystko jak jest. Psycholog powiedziała, że na pewno potrzebuję terapii i to jest idealny moment, żeby ją zacząć (syn ma 5 miesięcy) ale ona się mną nie zajmie bo terapia to praca obopólna a ona też musi dbać o siebie. Szok!!! Drugi powód był taki, że poleciła mi ją moja koleżanka ze szkoły, która również jest psychologiem. Podobno wspólne znajomości nie sprzyjają terapii. A co ma "piernik do wiatraka"??

Kilkanaście razy już opowiadałam psychologom o swoich problemach i mam dość bo taka sytuacja miała miejsce już trzeci raz. Czuję się bezsilna bo nie mam odwagi po raz kolejny mówić tego wszystkiego bez żadnej gwarancji pomocy. Nie jestem i nie byłam nigdy osobą agresywną fizycznie, nie wyzywałam też nikogo i nie poniżałam więc nie wiem czego ta kobieta się boi. Przecież od tego jest, żeby pomagać. Przeraża mnie to, że nie mam do kogo się zwrócić.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to przykre, ale sporo terapeutów boi się borderów. podejrzewam, że to przede wszystkim ci, którzy nie czują się do końca pewni w swojej profesji, mieli do czynienia głównie z prostymi depresjami i nerwicami, w których pacjent nie prowokuje, nie nadweręża ich cierpliwości i nie bada wytrzymałości na odrzucenie i rezygnację :roll: próbowałaś dotrzec do terapeuty, który specjalizuje się w zaburzeniach tego typu, ew. ogólnie w zaburzeniach osobowości?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa mam bardzo konkretne lęki. 1wszy, że jak się "ujawnię" z problemami natury emocjonalnej to zabiorą mi dziecko. 2gi że kiedyś mąż na podstawie tego, że poszłam na terapię, będzie mógł mi zabrać dziecko sądownie. czyli generalnie strach ten sam, tylko siły wykonawcze inne.

 

jak czytam opisy waszych przeżyć, to widzę siebie jak w lustrze. ale parę lat wstecz. teraz to wszystko nadal się we mnie kłębi, ale czuję, jakby było wytłumione, wyciszone. dlatego w momentach bycia na "górze" myślę sobie, że przecież mi przeszło! i nic nie trzeba robić. a potem znowu jest gorzej i nie mogę ogarnąć tego, co czuję (nie tak ogólnie, ale w danych momentach). a najgorsze, że prawie nigdy nie rozumiem, dlaczego czuję to, a nie co innego, i jak to się wszystko nazywa. jest tak, jakbym nie rozpoznawała emocji, ich odcieni. jestem emocjonalnie ślepa. ale reakcje wydaje mi się trochę opanowałam, tylko to takie trochę klepanie formułek bez zrozumienia.

 

i znowu piszę chaotycznie. szlag. no, chyba się nigdy nie nauczę spójności i ciągłości. przepraszam!

Nika_432 gratuluję Ci odwagi, której mi brakuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

AW34, ja ogarniam mniej więcej, że pisałaś wcześniej, że masz taki problem (ryzyko odebrania praw). mysle, że powinnaś zasięgnąć jakiś porad prawnych, żeby dowiedzieć się, jak się sprawy mają w rzeczywistości, czy terapia to w ogóle podstawa do ingerencji w Twoje prawa rodzicielskie? a co z terapią prywatną, o tym, że chodzisz prywatnie chyba nie musiałby nikt wiedzieć? tzn. to by raczej nie wyciekło bo i od kogo ;)?

.Kinga., nie ma reguły. fakt, że ktoś mnie zaakceptował nie daje gwarancji, że jutro nie wyczuje np. sarkazmu w jego wypowiedzi do mnie i nie rzuce mu "jak tak, to ja to pieprze, do widzenia". to by świadczyło, że może i zaakceptował, ale coś się popsuło i już nie akceptuje :? ps. aktualnie przeprowadzam rewizję i "odnotowuje" w głowie reakcje mojego boyfrienda. zerwanie warunkowo umorzyłam, więc jest pod szczególną obserwacją zachowań. :<img src=:'>

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ale chodzi o to czy obcym osobą okazujecie swoją frustracje i gniew? Bo ja przy obcych, tych z którymi nie jestem w bliskich relacjach ( a w sumie mam tylko chłopaka) jestem bardzo powściągliwa i ciągle chcę kreować się jak najlepiej a przy moim chłopaku wychodzi cala ta złość.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hmm to zależy, jeśli powiedzmy sobie to jest poczatek roku i poznaje nowych ludzi z którymi spędze na zajeciahc kolejne 2 lata, to wiadomo, że się pilnuję. ale jesli trafie na impreze koleżanki, która zaprosiła masę ludzi, których ogólnie oceniam jako średniozaawansowany margines i prawdopodobnie nigy po tej imprezie ich nie spotkam, a jak już to nie obchodzi mnie ich zdanie - to se pojade i wyładuję się. najczęściej upatrzę sobie tego, który najbardziej kozaczy i dopier*alam mu werbalnie przy wszystkich, obnażają prymitywizm i żałość jegomościa. o to chodziło?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

.Kinga., jeśli o mnie chodzi to trudno mi to stwierdzić. Bliscy ode mnie łatwiej obrywają, bo są blisko i angażują się we mnie, natomiast obcym ludziom łatwiej przychodzi mi dokopanie lub złość i agresja z mojej strony bo są mi zupełnie obojętni. Jedyną osobą, która stała się dla mnie ważna, do której nie pyskowałam to moja terapeutka z którą znam się od 3 lat. Tyle spokoju i cierpliwości do mnie, co ona miała to nikt nie ma.

Teraz zaczynam terapię w innym mieście, z nowym terapeutą i czuję, że będzie to ciężka walka. Od paru dni jestem na etapie "dołka emocjonalnego", wszystko mnie wkur.... że ludzie się ruszają, że mówią, że jest tłoczno na ulicach... dosłownie wszystko. Mam nadzieję, że odnajdę się w nowej terapii, bo czuję, że znowu jej potrzebuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak, od samego początku spotykałam się z nią i 2 razy byłam pod jej opieką również w szpitalu. Niestety wyprowadziłam się i szukam nowego terapeuty.

Jeśli chodzi o postępy to żadne... Była poprawa na krótką chwilę, kiedy sobie radziłam ze sobą, ale gdy tylko jedna sprawa się posypała, pociągnęłam kolejne poprzednie.

Nadal są wybuchy agresji, (mniejsze, bo od pół roku farmakologiczne wspomagacze) złość, drażliwość na wszystko, zachowanie acting-in osłabło i przeszło do acting-out. Jest tak silne, że gdy mania mija dziwię się, że to co powiedziałam to byłam ja. Alkohol, seks pozostał. Nie umiem z tego zrezygnować, nie umiem żyć inaczej jak normalni ludzie... w grudniu wyszłam ze szpitala. Nawet moja terapeutka powiedziała, że terapia nie została zakończona i ona czuje duży niedosyt dlatego powiedziała, że konieczna jest dalsza terapia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pracowałam głównie nad zmianą swoich zachowań. Z moją terapeutką ciężko mi szło, bo gdy tylko miałam lepszy humor nie byłam w stanie pracować, uważałam że nic mi nie jest. Nie była to taka dogłębna terapia z analizą. Teraz wiem, (mam nadzieję ) że musze w końcu zacząć porządną pracę.

Chyba nie jestem krytyczna, tylko szczera, mówię to jak się czuję i widzę. Jestem teraz z dala od rodziny, bliskich, od poprzedniego partnera i póki nie mam kolejnego, żyję spokojniej, do czasu aż sie pojawi i będzie z kim walczyć... no chyba, że trafie w końcu na księcia, który zrozumie i będzie chciał mi pomóc... marzenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ale chodzi o to czy obcym osobą okazujecie swoją frustracje i gniew? Bo ja przy obcych, tych z którymi nie jestem w bliskich relacjach ( a w sumie mam tylko chłopaka) jestem bardzo powściągliwa i ciągle chcę kreować się jak najlepiej a przy moim chłopaku wychodzi cala ta złość.

Hm... Niejednoznacznie..

Czasami tłukę ludzi na przystanku parasolem po nogach, ale, o ile nieznajomym 3. stopnia mogę jawić się sobą, dziwolągiem, pyskaczem, agresorem, o tyle wobec osób, z którymi mam do czynienia na co dzień (powiedzmy - znajomi 2. stopnia), mimo, że nieszczególnie zależy mi na ich opinii i nie zamierzam wchodzić z towarzystwem w głębsze relacje - muszę uchodzić za osobę rozgarniętą, w miarę powściągliwą, mam potrzebę pokazywania siebie z jak najlepszej strony.

Wśród osób najlepiej mi znanych, a i tych, które mnie znają dość dobrze mogę pozwolić sobie na bycie mną w stopniu dostatecznym (co do uzewnętrzniania się), ale, co do wściekłości i agresji - właśnie owe osoby obrywają najsilniej. Czasami bardziej dosłownie, zazwyczaj mniej fizycznie, co nie znaczy mniej dobitnie - werbalnie.

Jeśli poczuwam się do racjonalizowania, złażę z najbliższych ludzi, których mam ochotę roznieść i uderzam w siebie.

Proste - albo acting out, albo - in.

Kiedyś częściej w siebie, dziś, bez leków - stabilizatorów etc., bardziej na zewnątrz...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

AW34 to nie jest tak, ze sie nie balam. Balam sie jak diabli tam isc i to dokladnie z tego samego powodu co ty ale nie dajmy sie zwariowac. Zaburzenia osobowosci to nie jest choroba psychiczna, ktora powoduje, ze stajemy sie katami dla innych. Nie jest to latwe zaburzenie ale u mnie np nie ma i nigdy nie bylo agresji fizycznej wobec ludzi. Raczej jak bylam w bardzo ciezkim stanie kierowalam ja do siebie. Nie wyzywalam ( jak juz z reszta pisalam) tez nigdy nikogo, nie szmacilam i nie ponizalam. U mnie to wszystko objawia sie postawa roszczeniowa. Pewnie, ze mialam napady zlosci, zmiany nastroju, stany niezrozumienia siebie i swiata, obrazlam sie, klucilam bo tak to z nami juz jest. Teraz jest lepiej pod wzgledem panowania nad soba. Dostalam niedawno rewelacyjne leki przeciwdepresyjne, ktore (takie bylo zalozenie lekarza) wyregulowaly mi wahania nastroju. Nie zmienilo sie zanizone poczucie wartosci i poczucie krzywdy glownie wyimaginowane dlatego miedzy innymi prosilam o pomoc.

W moim przypadku dziecko wrecz uratowalo mi zycie. Nie przesadzam bo wczesniej z checia do zycia bywalo roznie. Czasami czuje sie, ze moje zycie jest jak rollecoaster a synek zaciaga mi na nim hamulec. Jak bylam w ciazy przerazenie spedzalo mi sen z powiek. Balam sie, ze zabraknie mi cierpliwosci, ze bede sie zloscic jak bedzie plakal, plul jedzeniem etc. Ale ku mojemu zdziwieniu jest calkiem dobrze. Nawet matki z najsilniejsza psychika sa czasem po prostu zmeczone, wyprowadzone z rownowagi wiec mysle, ze radzimy sobie super ;) Grunt to sie nie nakrecac, skupic na tym co w danej chwili jest wazne. Uwazam, ze jestem i tak na wygranej pozycji bo mam swiadomosc. Gorzej bylo jak nie wiedzialam co mi jest. Wydawalo mi sie, ze jestem po prostu wredna. Odkad wiem z czym mam do czynienia jest latwiej nad soba pracowac. Nie zmienia to faktu, ze psychoterapia jest mi potrzebna ale co mam zrobic. Jakis czas temu trafilam na trzy miesiace na terapie grupowa dla osob z zaburzeniami osobowosci i to byla rewelacja. Duzo mi to dalo.

A jesli chodzi o pytanie na kim "wyzywamy" sie najczesciej to u mnie jest tak, ze glownie w pracy mialam problemy. Jesli mam przelozonego, ktory ma szacunek do ludzi i normalnie rozmawia to jest ok a jak trafialam na gnoja co ponizal innych to sie buntowalam. W domu facet glownie obrywal. Rozwalilam tak dwa wieloletnie zwiazki. Stawiam sobie wysoko poprzeczke i wiele od siebie wymagama niestety od innych w zwiazku z tym tez. Jesli nie bywa tak jak chce to sie wkurzam. Ale jest coraz lepiej. Ostatnio zaczelam odpuszczac bo doszlam do wniosku, ze nie ma co walczyc z wiatrakami. Suma sumarum raz widzialam w autobusie mloda dziewczyne zachowujaca sie tak jak ja niejednokrotnie i pewnie nie jedna z was. Bede szczera ale to byla zenada. To tez mi dalo do myslenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nika_432 mi też dziecko pomogło, jeśli chodzi o myśli samobójcze. tak, jakby mi ktoś blokadę założył. mimo, że żyć mi się nie chce często to wiem, że nie ma szans na samobója. nie zostawię córeczki za nic, nawet za "święty spokój". ale za to bycie mamą przyniosło mi w prezencie nerwicę lękową i natręctw :roll: a może one zawsze we mnie były, tylko ukryte?

 

szukanie pomocy. kiedyś próbowałam w Pl. ale teraz lęki mnie blokują na maksa, a na prywatne leczenie finansów brak, zielona miętowa. w dodatku nie bardzo wiem, gdzie zgłosić się z pytaniami o aspekty prawne terapii, i boję się, że już samo zapytanie może mnie postawić na "świecznik", że na razie chyba nie ma szans :cry:

 

co do wyładowywania: kiedyś kaleczyłam siebie, ryzykowałam życie biegając po torach, dachach itepe, dzisiaj "tylko" popijam i to też nie za często. od kiedy poznałam męża, zaczęłam być bardziej agresywna na zewnątrz (acting out), na razie tylko werbalnie, pyskuję, ostatecznie bluzgam jak szewc...ale nie powiem, że nie roznosi mnie, żeby coś rozwalić. na razie udaje mi się panować nad sobą, głównie przy małej - jak już nie mogę wyrobić, to wychodzę do innego pomieszczenia na kilka oddechów i ewentualne walenie w poduszkę :oops:

 

i pomyśleć, że ja nawet nie wiem, jakie mam zaburzenie. pamiętam tylko z rozpoznania w testach w pl, że było coś o zaburzeniach osobowości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Próbuję coś sensownego napisać, ale mam pustkę... coś apropo dzieci. Podziwiam Was, chyba nie potrafiłabym odnaleźć się z dzieckiem. Staram się kontrolować, ale to cholernie trudne, bo w momencie ataku złości nie myślę o tym, że powinnam się kontrolować. Głupie porównanie ale gdy mieszkałam tylko z psem, to najczęściej on obrywał. Bo nie chciał stanąć ładnie, bo nabrudził, bo się bał mnie,co mnie jeszcze bardziej irytowało. Obrywał krzykiem i uderzeniem, a po chwili czułam ogromne przerażenie Boże co ja robie, tuliłam go i przepraszałam płacząc i tak w kółko.

Gdy odwiedzam rodziców i ktoś mnie wkurzy, staram się nie krzyczeć, ale cała aż się trzęsę ze złości, wychodzę, palę papierosa, biorę kilka oddechów i od razu myślę, że po co oni mnie wkurzają, teraz odpłace się, zrobię sobie coś głupiego. Najczęściej myślę o upiciu się albo o brutalnym seksie, co pomaga mi się wyżyć i robię to. Potem pojawia się wstyd i myśl, że to przez głupią uwagę mojej mamy, lub kłótnię. Obwiniam ją, bo nie ma zielonego pojęcia o mojej chorobie i prowokuje mnie. Kończę, bo się już nakręciłam....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Conessa, masz takie dwie bramy, przez które uchodzi ta negatywna energia... cóż, wyrobiłaś sobie schemat, który najwidoczniej jest kiepski, bo po tych "czynnościach" jest Ci wstyd, źle... Szukaj nowych dróg, czegoś co Ci pomoże odreagować.

I broń boshe nigdy więcej nie krzywdź swojego psa. Bo Cię zgłoszę ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

pannaAlicja, nie krzywdziłam go bardzo, po prostu w momencie ataku krzyknęłam na niego lub dałam zwykłego klapsa, czego nie robię, bo sama jestem usilnym obrońcą praw zwierząt... dlatego jeśli zdarzyło mi się to zrobić, to było dla mnie coś strasznego.

Szukam, szukam... tylko jak się za coś zabieram to szybko rezygnuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×