Skocz do zawartości
Nerwica.com

zaburzenia osobowości (cz.II)


Gość paradoksy

Rekomendowane odpowiedzi

Ja mam wątpliwości już od dawna... Tak bardzo się boję, że chwytam się wszystkiego co jest na "nie".

Zaraz sobie wmówię, że jestem zdrowa i starym sposobem "dam sobie radę".

Pewnie każdy ma wątpliwości. Pobyt w szpitalu psychiatrycznym to nie wczasy nad Adriatykiem.

Sorry, że Cie oświecę, ale zdrowa raczej nie jesteś. Podobnie jak ja. Gdybyśmy były zdrowe, to wychowywałybyśmy pewnie 2 albo i trzecie dziecko, robiły drugie studia, zbijały kasę i ewentualnie siedziały na forum o wizażu albo o jakimś hobby, a nie pławiły się w psychopatologii..sorry - zdrowe nie jesteśmy. Może dasz sobie radę - ale jakim kosztem. Ja też sobie "jakoś" daję radę, bo chodzę do pracy, ale wysiłkiem nadludzkim.Ja bym na Twoim miejscu spróbowała. Mogłabym Wam dziewczyny jeszcze polecić moją terapuetkę, no ale ja jestem z północy. No ewentualnie Hania mogłaby się na to załapać, o ile miałaby pieniądze i chęci jeździć co tydzień 2,5 h...no chyba, żeby sie tu przeprowadziła... no ale jaka jest gwarancja, że akurat do Was by moja terapeutka dotarła...może ona pasuje tylko mi...ona jest poznawczo-behawioralna, ale wydaje mi się, że ma też podejście eklektyczne. Dzięki Bogu nie stosuje psychoanalizy, dzięki czemu się odzywa, radzi, podsuwa pomysły...jestem bardzo ciekawa co Ona powiedziałaby Hani... mnie na przykład szokują te kameleońskie zapędy Hani - co jakiś czas się wypisujesz Kochana z forum i zapisujesz jako kto inny...czemu to ma służyć? Bo ja nie kumam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja teraz chodzę na Gestalt, na 7F powiedzieli mi, że to za mało i że mi to nie pomoże.

Terapeutka, z którą rozmawiałam, tak jak ktoś pisał wcześniej, zupełnie jakby spała, oczy miała przymknięte, ale parę rzeczy powiedziała całkiem z sensem, jak już się odezwała.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja teraz chodzę na Gestalt, na 7F powiedzieli mi, że to za mało i że mi to nie pomoże.

Trochę mnie denerwują takie teksty. A skąd oni tak na 100% mogą wiedzieć co komu pomoże. Mi nie pomogła ich durna "terapia" polegajaca na tym, że za każdym razem wymieniałam te same objawy, a Pan Milczek ( fajnie go ktoś nazwał) siedział w fotelu z zamkniętymi oczami. Nie pomogły mi ich durne zebrania społeczności, gdzie Pan Socjolog delektował się tematami o pozostawionych w łazienkach odchodach :oops: ogólnie nie pomogło mi ich pierdzielenie.

Terapeutka, z którą rozmawiałam, tak jak ktoś pisał wcześniej, zupełnie jakby spała

To chyba taka moda wśród tych psychoanalitycznych.

ale parę rzeczy powiedziała całkiem z sensem, jak już się odezwała

I dlatego namawiam Cię, żebyś dała sobie szansę. Bo na pewien procent ludzi pobyt w Krakowie ma zbawienny wpływ. Przepraszam, że moje posty są zniechęcające. Ja piszę tylko o swoim przypadku, ale prócz mnie było tam przecież mnóstwo osób. Z moich danych wynika, że niektórym ten pobyt nie pomógł, niektórym pomógł troszkę, niektórym pomógł niby bardzo, ale na chwilę i po wyjściu rozwalili się na nowo, ale jest pewien procent ludzi, którym ten pobyt zmienił życie. I dlatego proszę Cię - spróbuj.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko ja nie mogę ryzykować tego pół roku, aby coś ponownie mnie rozwaliło........

Ja muszę po tym pół roku wrócić w pełni sił do pracy!

Nie mam gwarancji, stąd mój strach.

Ja nie mogę stracić tej pracy. Jest mi w niej ciężko, czasami, ale znam otoczenie, ludzi, zaczynanie od nowa przygody z pracą mnie zabije.

Nie dam rady.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cytuj:

Wypełniaj obiektywną listę zadań rozwojowych: kończ studia, żeń się, ciesz się z nowego samochodu i urody

 

 

Trudno mi uwierzyc,że ktos oprocz mnie jeszcze to widzi i czuje z tego powodu ...no wlasnie,co??.Mam ochote pomalowac sie na czarno i przeturlać po ulicy.

 

Taka jest kolej życia,ale mierzi mnie to i drażni,nie,nie muszę tego miec,ale tak wypada.

Wczoraj rozmawialam z moim bardzo mądrym kolegą (pozdrawiam Adrian),o tym jak z wiekiem milosć robi sie fatfoodem,traci swoją czystość a przemienia w biznes,w handel wymienny.Ludzie zaczynają miec oczekiwania w stosunku do swych stadiów rozwojowych,a to bo małżeństwo,a to coś tam..co jest małe i brzydkie jak dla mnie,a przecież naturalne i miłe dla większosci.

Dziewczyny -Starlet i Naranja - ale jeśli jesteście takie wrażliwe (też kiedyś byłam), to czy nie mogłybysice przekuć tej wrażliwości na pomoc innym?

Czy nie mogłybyście odnaleźć sensu życia w pomaganiu innym? Jakiś wolontariat w hospicium, w domu starców, może w jakims klubie dla chorych na schizofrenię? Zwłaszcza to ostatnie. Przecież dobrze byście rozumiały poniekąd tych ludzi.Bo na razie to jest u Was autodestruktywna wrażliwość - nic nie ma sensu, małżeństwo nie ma sensu, życie zgodne ze "stadiami rozwojowymi" ( skądinąd piękne określenie) nie ma sensu, nic nie ma sensu...ja też tak mam, ale ze wzgledu na brak uczuć...chociaż od czasu coaxilu sensu jest więcej...i wmyśliłam właśnie ten klub dla chorych na schizofrenię. Już się dowiadywałam, mogłabym tam prowadzić kółko turystyczne, bo do niedawna jeszcze interesowałam się turystyką...a może też spórbujecie coaxil?

Starlet, a kto CIę teraz utrzymuje odkąd nie masz faceta skoro nie pracujesz? Kto karmi i kto z Tobą śpi, skoro piszesz, że nie jesteś w stanie sama? Zostałaś też przyjęta do Kraka? Czy jesteś jeszcze w fazie konsultacji?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a Pan Milczek ( fajnie go ktoś nazwał) siedział w fotelu z zamkniętymi oczami.

 

Ja właśnie tego się tam obawiam. Dla mnie nie różni się to niczym w gadaniu do samego siebie. To był absurd, bo ja zadawałam pytania jemu i sama sobie na nie odpowiadałam. Może gdybym tak na codzień nie robiła (przemyślenia) to sens by był. Ale ja potrzebuję, aby ktoś mi pomógł wydobyć uczucia, emocje. A tak to tak intelektualny monolog (mój), z kilkoma wstawkami Pana Milczka (i tak wstawka jeszcze taka oceniająca była, w trochę wyższościowym tonie). To po co terapeuta w takim razie, jak milczy?

 

 

Z moich danych wynika, że niektórym ten pobyt nie pomógł, niektórym pomógł troszkę, niektórym pomógł niby bardzo, ale na chwilę i po wyjściu rozwalili się na nowo, ale jest pewien procent ludzi, którym ten pobyt zmienił życie. I dlatego proszę Cię - spróbuj.

 

Ja też czytałam skrajne opinie.

Rozmawiałam z jedną dziewczyną, której ten pobyt uratował życie, teraz kontynuuje indywidualną.

Czytałam bloga innej dziewczyny, której też 7f pomógł, bardzo. I na forum też, ktoś z osobowością niedojrzałą - dojrzał... Słyszałam o dwóch dziewczynach, którym pobyt bardzo pomógł na jakiś czas, a potem się rozwaliły - bo nie kontynuowały indywidualnej, jak było zalecone. Czytałam wpis osoby, której ani nie pomogło, ani nie zaszkodziło. Oraz mnóstwo (większość?) opinii na nie. Chcę się przekonać sama, żeby nie było, że nie spróbowałam, a odrzuciłam ze względu na pierwsze wrażenia. Jeśli mnie w ogóle przyjmą.

 

Sama mam nienajlepsze wrażenia z konsultacji. Ale nie mogę oceniać terapii, bo w niej nie brałam udziału.

 

-- 09 maja 2011, 11:34 --

 

Dziewczyny -Starlet i Naranja - ale jeśli jesteście takie wrażliwe (też kiedyś byłam), to czy nie mogłybysice przekuć tej wrażliwości na pomoc innym?

 

Nie tyle wrażliwe, co zdołowane i zmęczone.

Przyznam, że irytują mnie takie słowa "Zrób coś dla innych", "Pomóż innym" - bo ja teraz bardzo potrzebuję pomocy i ratunku. Aby żyć. I dopiero, jak sama nabiorę sił, to będę mogła pomagać innym.

Oni, ci inni, cierpią, ale ja też. Tyle, że cierpienie psychiczne jest "niewidzialne".

(Poza tym jak się nie ma kłębka - sił, miłości, chęci do aktywności, bla bla - to się włóczki nie da).

 

-- 09 maja 2011, 11:40 --

 

Korba, nie przegrałaś. Przyjęli Cię, pamiętaj

 

Aha, czyli jak mnie nie przyjmą, czyli jak parę w sumie obcych osób stwierdzi, że nie mam motywacji do leczenia i nie mogą mi pomóc, to znaczy, że przegrałam..? To nie jest jakiś wyścig, konkurs. Po prostu parę osób ocenia, czy chcą i mogą komuś pomóc swoimi metodami, czy nie. To ich zdanie, mają do tego prawo. Inni terapeuci mogą uznać inaczej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hani - co jakiś czas się wypisujesz Kochana z forum i zapisujesz jako kto inny...czemu to ma służyć

 

Nigdy nie ukrywam swojej prawdziwej tożsamości.Niczemu to nie ma służyc-co to za dziwaczne podejscie?

A czemu ma slużyc to,że swoimi osądami obrzydzilas Kasi 7f?

 

Nikt mnie nie karmi i ze mną nie śpi.Czytaj uważnie co piszę,jesli już czytasz-taki stan mialam kiedyś.

 

Nikt mnie specjalnie nie utrzymuje -wzięłąm od Taty pożyczkę,którą spłacę normalnie z procentami.Moi rodzice niestety nigdy nie zdradzali chęci do łożenia na mnie,nawet kiedy bylam w ogólniaku czy na studiach-jak skonczylam 16 lat Tata powiedzial:masz 2 ręce,2 nogi i mózg-sama sobie zarób ;)..Pod tym względem nic sie nie zmienilo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nikt mnie specjalnie nie utrzymuje -wzięłąm od Taty pożyczkę

 

Ja z kolei tak nie potrafiłam funkcjonować, że byłam na rencie, aby za coś żyć. Bo nawet mimo zaciskania zębów nie nadawałam się do pracy. a próbowałam, nie raz. Nawet i w domu pracowałam, przez net, ale w depresji wolno myślałam i pracodawca wkurzał się, że za wolno. Jeśli byłabym zdana w 100% na siebie to popełniłabym samobójstwo, bo z moim nastrojem i trudnościami nie potrafię pracować. Natomiast zanim zachorowałam, zanim nawiedziły mnie lęki i depresje, to sama chętnie garnęłam się do różnych prac, w tym fizycznych, nawet jak nie musiałam, także w wakacje. Tęsknię za tym :cry: Jasne, że nie zawsze wstawałam z entuzjazmem do roboty, ale nie byłam w depresji. No i zmęczona też bywałam, ale to nie miało nic wspólnego ze zmęczeniem depresyjnym! Na zmęczenie po pracy wystarczyła kąpiel, dłuższy sen, relaks, chłodne piwko ze znajomymi. Coś, czego dawno nie ma...

Bynajmniej nie jest mi wygodnie na garnuszku matki. To jest sytuacja "z dwojga złego".

 

-- 09 maja 2011, 13:10 --

 

Tylko ja nie mogę ryzykować tego pół roku, aby coś ponownie mnie rozwaliło........

Ja muszę po tym pół roku wrócić w pełni sił do pracy!

Nie mam gwarancji, stąd mój strach.

Ja nie mogę stracić tej pracy.

 

Kasia, weź sobie najpierw może urlop, albo zwolnienie, pójdź chociaż na kilka tygodni do Krakowa i obczaj sytuację. Rozeznasz się w tym, jak ta terapia wygląda, jak Ty się w niej czujesz, czy to ta droga. I wtedy zdecyduj, co dalej. Bo teraz siedzisz i GDYBASZ, zamartwiasz się, w tym opinią Brak Uczuć. A najważniejsza dla Ciebie jest (moim zdaniem) Twoja własna opinia i odczucia, każdy idzie swoją ścieżką, a Ty z konsultacji wyniosłaś pozytywne wrażenia, o ile pamiętam. Moim zdaniem im szybciej tam pójdziesz, tym lepiej. Bo będziesz wiedziała, jak to wygląda. Z jakiego powodu jeszcze Cię tam nie ma? Sprawy w pracy do pokończenia czy odstawiasz benzo?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja z kolei tak nie potrafiłam funkcjonować, że byłam na rencie, aby za coś żyć. Bo nawet mimo zaciskania zębów nie nadawałam się do pracy. a próbowałam, nie raz. Nawet i w domu pracowałam, przez net, ale w depresji wolno myślałam i pracodawca wkurzał się, że za wolno. Jeśli byłabym zdana w 100% na siebie to popełniłabym samobójstwo, bo z moim nastrojem i trudnościami nie potrafię pracować. Natomiast zanim zachorowałam, zanim nawiedziły mnie lęki i depresje, to sama chętnie garnęłam się do różnych prac, w tym fizycznych, nawet jak nie musiałam, także w wakacje. Tęsknię za tym :cry: Jasne, że nie zawsze wstawałam z entuzjazmem do roboty, ale nie byłam w depresji. No i zmęczona też bywałam, ale to nie miało nic wspólnego ze zmęczeniem depresyjnym! Na zmęczenie po pracy wystarczyła kąpiel, dłuższy sen, relaks, chłodne piwko ze znajomymi. Coś, czego dawno nie ma...

Bynajmniej nie jest mi wygodnie na garnuszku matki. To jest sytuacja "z dwojga złego".

Oj jak ja Cię dobrze rozumiem.

A czemu ma slużyc to,że swoimi osądami obrzydzilas Kasi 7f?

Napisałam powyżej, że nie było to moim zamiarem. I jak to odkryłam, że Jej obrzydziłam, to staram sie to odkręcić. Bo moim zdaniem Jej problemy mają znacznie większe szanse na uzyskanie pomocy tam niż moje.

Nigdy nie ukrywam swojej prawdziwej tożsamości.Niczemu to nie ma służyc-co to za dziwaczne podejscie?

A czemu ma slużyc to,że swoimi osądami obrzydzilas Kasi 7f?

Sorki za moje podejście, ale tam w Krakowie też tak będzie, że społeczność będzie się Was pytać po co robicie różne rzeczy, będą wywlekać na forum to co się im nie podoba, będzie napadać na Was ordynatorka, bo w czwartki na społeczności jest zawsze ordynatorka i potrafi być bardzo ostra, a nie zawsze ma moim zdaniem rację... gdy ja byłam to widziałam, ze ordynatorka i pielęgniarki ewidentnie ( w moim odczuciu) się mylą co do jednego chłopaka i go krzywdzą swoim osądem...tam niekoniecznie jest głaskanie - trzeba się na to uodpornić. Może to ich metoda, żeby nas uodpornić na życie...ja się tym nie przejmowałam za bardzo bo moje uczucia jak wiadomo były słabiutkie...aczkolwiek czasem się nie zgadzałam jak widziałam, że ktoś jest krzywdzony, czasem stawałam w czyjejś obronie. Tam każdy może powiedzieć co uważa....oczywiście były grupki i grupeczki, towarzystwa wzajemnej adoracji, "druga społeczność" w palarni...ja byłam poza tym wszystkim, bo bez uczuć mało mnie to obchodziło, poza tym czułam się tak źle, że jak mówię prawie nie opuszczałam pokoju...i nikt nie robił z tego tragedii, mogłabym sobie leżeć całymi dniami...to mi się nie podoba, że ten oddział nie aktywizuje tylko dezaktywizuje...byłam kiedyś na diagnozie w IPINIE na oddziale dla schizofreników i tam była prawdziwa aktywizacja...pomogło mi to bardziej niż F7...ja piszę szczerze SWOJE odczucia, żebyście miały rozeznanie...ale każdy ma prawo do własnych odczuć...mi się wydaje, że taki oddział pomaga najbardiej tym, którzy mają małą samoświadomość i tam uzyskują tzw. wgląd. Była ze mną dziewczyna, u której w domu o tym co kto mysli i czuje się nie rozmawiało i jej ten oddział ponoć naprawdę pomógł..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sorki za moje podejście, ale tam w Krakowie też tak będzie, że społeczność będzie się Was pytać po co robicie różne rzeczy, będą wywlekać na forum to co się im nie podoba, będzie napadać na Was ordynatorka, bo w czwartki na społeczności jest zawsze ordynatorka i potrafi być bardzo ostra

 

A możesz podać jakieś przykłady jej wypowiedzi albo dialogu?

(Niekoniecznie wobec Ciebie)

 

a nie zawsze ma moim zdaniem rację... gdy ja byłam to widziałam, ze ordynatorka i pielęgniarki ewidentnie ( w moim odczuciu) się mylą co do jednego chłopaka i go krzywdzą swoim osądem...tam niekoniecznie jest głaskanie

 

A ja się zastanawiam, jak osąd może pomóc komuś poczuć się lepiej?

Człowiek się dowie, jaki jest "zły" lub "niedopasowany" i ma się zewnętrzne dopasować i skorygować zachowania? Przecież to nie jest prawdziwa, wewnętrzna zmiana...

A co z wnętrzem, powodami tych zachowań?

Przecież każde zachowania mają swoje przyczyny, w emocjach, obawach.

Do tego się tam nie dochodzi?

 

Może to ich metoda, żeby nas uodpornić na życie...

 

Dziwne. Taką metodę miała moja matka. I ostatni terapeuta. "Prawdy o mnie" prosto w serce, które de facto są tylko zewnętrznym osądem, osądem powierzchni, a nie dotarciem do prawdziwej mnie, ukrytej pod tymi patologicznymi zachowaniami. Skutki jak widać. Emocjonalne stłamszenie. Pogarda dla siebie. Maskowanie się, aby nie być odtrąconą. Pozorne dopasowanie społeczne, w środku ból. Albo "znieczulica".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mogę podać. Ale się boję, że się uprzedzicie, bo to może sprawiać jakieś okropne wrażenie, się przestraszycie, nie pojedziecie i będę Was mieć na sumieniu. A to się tylko wydaje takie nieprzyjemne. Ordynatorka jest ostra, ale nikt od jej słów nie umarł.

Przykłady:

1) był taki chłopak koło 40-tki. Tzw. człowiek - dusza, co każdemu chciał pomóc. Sam miał niezwykle silne natręctwa i prosił, by prócz terapii mógł dostawać też leki. Ordynatorka go zrównała z ziemią, że robi z siebie chorego psychicznie i że widocznie pomylili się przyjmując go. strasznie po nim jechała. A personel doszedł do - moim zdaniem właśnie strasznie krzywdzącego wniosku - że ten chłopak jest narcyzem. Dla mnie to był szok, bo to był taki gościu co się o wszystkich wokół martwił, mi bardzo też pomógł. W końcu ten chłopak dostała propozycję lepszej pracy i zrezygnował z pobytu w tym samym dniu co ja, bo uznał, że nie warto.

2) Kiedyś jakiegoś chłopaka przyłapali, że ponoć źle zmiata czy zmywa podłogę - to ordynatorka też po nim jechała jak po baranie. Moim zdaniem z igły widły zrobili.

3)Była taka jedna młoda niepokorna. Miała dopiero z 20 lat i niezgodę na świat. Waliła prawdę między oczy - to po niej jeździli wszyscy ciągle. Fakt, że ona sama to prowokowała, bo nie umiała zmilczeć. Ja czasem broniłam tej dziewczyny, bo widziałam, że niesprawiedliwie po niej jadą, przesadzają. Później się dowiedziałam, że po połówce ją wywalili...

Jak widzicie nie były to straszne rzeczy, tylko co najwyżej nieprzyjemne...tam niestety jest tak jak wszędzie, że lepiej być pokornym i przytakiwać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mówiąc szczerze znowu się przekonałam, że po moim ostatnim terapeucie już nic mnie nie zadziwi. To być może jest "plus" terapii z nim - większego szoku już chyba nie przeżyję.

 

był taki chłopak koło 40-tki. Tzw. człowiek - dusza, co każdemu chciał pomóc. Sam miał niezwykle silne natręctwa i prosił, by prócz terapii mógł dostawać też leki. (...) A personel doszedł do - moim zdaniem właśnie strasznie krzywdzącego wniosku - że ten chłopak jest narcyzem. Dla mnie to był szok, bo to był taki gościu co się o wszystkich wokół martwił, mi bardzo też pomógł.

 

Hmm... u podłoża pomagania innym, martwienia się o wszystkich wokół zawsze i wszędzie może stać bardzo silny egocentryzm, takie skupianie na sobie uwagi przez pomaganie, bycie w centrum, bycie "tym dobrym" albo "TAKIM, bez którego inni sobie nie poradzą, więc musi pomagać" - w zakamuflowany sposób. Więc taka refleksja mnie nie dziwi WCALE. (choć to bardziej egocentryzm, a nie narcyzm, no ale...) Oczywiście nie znam tego człowieka, ale tak czasem bywa.

Natomiast kompletnie nie podoba mi się i nie rozumiem sensu dawania etykietek. Co komu to pomoże, że nazwą go "narcyzem"? Będzie miał łatkę, może na zewnątrz spokornieje i..? Jeśli przez takie działania dodawał sobie poczucia wartości, a zostanie za nie zganiony i zarazem mu się nie pomoże poczucia wartości oprzeć na czym innym niż byciu w centrum uwagi - to kicha. Oni tam nie drążą przyczyn tych zachowań? Powodów, dlaczego ktoś "musi" być w centrum uwagi, aby mieć poczucie, że jest ważny, wartościowy? I co ważniejsze: dlaczego "tak po prostu" wartościowy się nie czuje..?

 

Była taka jedna młoda niepokorna. Miała dopiero z 20 lat i niezgodę na świat. Waliła prawdę między oczy - to po niej jeździli wszyscy ciągle. Fakt, że ona sama to prowokowała, bo nie umiała zmilczeć.

 

A w tym co jest nie tak? Piszesz, że sama prowokowała, więc co dziwnego w tym, że po niej jeździli?

Ludzie czasem świadomie nieświadomie prowokują innych, aby właśnie po nich jeździli. Tylko pytani: PO CO? To jest najważniejsze moim zdaniem. Dlaczego ta dziewczyna tak robiła.

 

tam niestety jest tak jak wszędzie, że lepiej być pokornym i przytakiwać.

 

Co znaczy to "lepiej"..??

Przecież przez przytakiwanie się nie wyzdrowieje.

I nie sądzę, że przez bycie ocenionym w człowieku pojawia się szczera autentyczna pokora, raczej taka udawana na zewnątrz (a może nawet przed samym sobą), a gdzieś głęboko w środku wściekłość za ocenę - niezależnie, czy de facto ktoś ma rację, nie o to chodzi, ale o fakt, że pominął wnętrze. Ok, ja tak mam. Nie wiem, czy mogę generalizować, ale...

 

 

Aha, ja jadę na konsultację. Jak coś zaczęłam, to i skończę. Nawet jeśli mnie nie będą chcieli przyjąć to dowiem się, dlaczego i zastanowię nad tymi argumentami. Być może sensowne będą. A jak nie to będę miała swoje zdanie.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Aha, ja jadę na konsultację. Jak coś zaczęłam, to i skończę. Nawet jeśli mnie nie będą chcieli przyjąć to dowiem się, dlaczego i zastanowię nad tymi argumentami. Być może sensowne będą. A jak nie to będę miała swoje zdanie.

No i super. Też doszłam do takiego wniosku, dlatego tam poejchałam.

Co do tamtego chłopaka, to nie zgadzam się, że był narcyzem. Nie sądzę, żeby pomagał innym, żeby się dowartościować. Raczej wynikało to z jego poglądów na życie. Mam z nim kontakt do dziś. To jeden z plusów Kraka, że można tam poznać wartościowych, wrażliwych osób. Niekóryz mówili, że spotkanie innych osób dało im więcej niż ofizjalna terapia.

A w tym co jest nie tak? Piszesz, że sama prowokowała, więc co dziwnego w tym, że po niej jeździli?
To nie takie proste. Ona często miała odwagę powiedzieć prawdę tam,gdzie inni pokornie przytakiwali. A potem jej się obrywało. Ludzie jej nienawidzili, a ona była bardzo skrzywdzona i ...skomplikowana historia...w każdym razie nie opłaca się tam ( jak chyba nigdzie) być "młodym gniewnym".
Oni tam nie drążą przyczyn tych zachowań?

na społecznościach nie drążą, a co drążą na terapii to nie wiem - mój terepeuta nic nie drążył tylko spał:D. Po kilku tygodniach pobytu usłyszałam od mojej pielęgniarki tekst "bo pani przecież nie miała żadnych traumatycznych przeżyć" i myślałam, że zjadę...bo traumatycznymi przeżyciami mogłabym obdzielić parę osób.

 

-- 09 maja 2011, 15:51 --

 

Aha, przypomniało mi się, że kiedyś w necie poznałam dziewczynę, która twierdziła, że Kraków ją uratował. Przed pobytem zaliczała szpital za szpitalem, próba samobójcza, depresja, standard. A po pobycie poznała faceta, wzieli ślub i w momencie jak ja ją poznałam to byli już kilka lat szczęśliwym małżeństwem...choć jej pielegniarka ponoć była przerażona, bo ślub wzięli po bardzo niedługiej znajomości i tuż po Krakowie...no ale następnych parę lat było z tego co ona pisała szczęśliwych i normalnych...nie wwiem jak jest teraz..ale ze względu na takie szczęśliwe historie warto jechać i przekonać się samemu, w końcu życie ma się jedno, a młodość nam szybko ucieka:(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To nie takie proste. Ona często miała odwagę powiedzieć prawdę tam,gdzie inni pokornie przytakiwali. A potem jej się obrywało.

 

Kurde, to ja z tych niepokornych jestem. Nienawidzę przytakiwać, jeśli się nie zgadzam. No i nie uważam, że tzw. autorytety zawsze mają świętą rację. Inna sprawa, JAK to się komunikuje. Z tym mam problem chyba. Może ona podobnie.

 

Po kilku tygodniach pobytu usłyszałam od mojej pielęgniarki tekst "bo pani przecież nie miała żadnych traumatycznych przeżyć" i myślałam, że zjadę...bo traumatycznymi przeżyciami mogłabym obdzielić parę osób.

 

Może to był taki element t. prowokatywnej..? Żebyś zaprzeczyła i wreszcie tę wściekłość z siebie wydobyła. I zaczęła coś mówić o tych traumach, a nie tylko o objawach, o tym, że nic nie czujesz. Jak widać nie było to skuteczne. (Ja prowokacji nie znoszę, mnie jeszcze bardziej zamyka, ale pewnie są tacy, na których skutkuje...). Myślisz, że to o to mogło chodzić czy że naprawdę tak uważała? Spotkałam się z opinią, że ludzie z ZO, depresjami itd. byli na tyle ROZPIESZCZANI i KOCHANI, że nie radzą sobie z brutalnym życiem. Co za IGNORANCJA tematu!! Aż dziwne byłoby, gdyby personel z 7f naprawdę tak uważał... (a może mnie już nic nie zdziwi?)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Spotkałam się z opinią, że ludzie z ZO, depresjami itd. byli na tyle ROZPIESZCZANI i KOCHANI, że nie radzą sobie z brutalnym życiem. Co za IGNORANCJA tematu!! Aż dziwne byłoby, gdyby personel z 7f naprawdę tak uważał... (a może mnie już nic nie zdziwi?)

Ja też się spotkałam z takim podejściem. Nie wiem co uważa personel 7f. Ja po prostu nie punktowałam tych złych przeżyć, gdyż z powodu braku uczuć,a także z powodu przerobienia tego milion razy sama i z terapeutami - nie bolą mnie już one. Może dlatego oni myśleli, że ja miałam łatwe życie, a było wręcz przeciwnie.

 

Przypomniał mi sie jeszcze przykład - tym razem chyba trochę zniechęcający do pobytu. Dziewczyna lat 42 z osobowością unikającą, czyli tak naprawdę lajtowy przypadek na 7f. Ogólnie nieźle sobie radzącą w życiu, choć niezamężna. Ale ogólnie poukladana, i do wszystkiego co w zyciu ma, doszła własną pracą. Zabrakło jej wiary w siebie no i wsparcie najbliższych, by osi agnąć więcej. Za to z bagażem doświadczeń z dzieciństwa naprawdę strasznym - włącznie z tym, ze własna matka chciała ją zabić, ona uciekła wiele kilometrów, tam ją ktoś znalazła i przyprowadził z powrotem do tego strasznego domu. Po kilku tygodniach pobytu ona stwierdziła, że nie daje jej za wiele ten pobyt i że się wypisuje. Ale jak to osobowość unikająca - miała kłopot z podjęciem ostatecznej decyzji. Pielęgniarki przekonały ją,żeby jednak została. Wytrwała całe pół roku, rozmzwiałam z nią kilka razy po wypisie i mówiła, że bez rewelacji, że może coś jej ten pobyt dał, ale dużej zmiany nie ma... a niby taki lajtowy przypadek - TYLK0 osobowość unikająca...

Więc ja myślę, że to wszystko zależy od wielu czynników m.in. od wieku. W Wieku 40paru lat to już ciężko człoieka na nowo kształtować.Zależy od przejść, od bagażu dośaiwdczen, od konstrukcji osobowości w ogóle,a pewnie też od biologii mózgu danej osoby...więc dzieczyny ja uważam, że musicie spróbować, bo nikt Wam z góry nie powie jak Wy ten pobyt przeżyjecie i ile z niego wyniesiecie..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"Aha, czyli jak mnie nie przyjmą, czyli jak parę w sumie obcych osób stwierdzi, że nie mam motywacji do leczenia i nie mogą mi pomóc, to znaczy, że przegrałam..? To nie jest jakiś wyścig, konkurs. Po prostu parę osób ocenia, czy chcą i mogą komuś pomóc swoimi metodami, czy nie. To ich zdanie, mają do tego prawo. Inni terapeuci mogą uznać inaczej."

 

Życzę sobie nie wyrywać z kontekstu fragmentów moich wypowiedzi i nie przeinaczać sensu całościowego. Explicite zdanie pierwsze i drugie nie wiążą się ze sobą, gdyby było inaczej zamiast kropki użyłabym przecinka. "Nie przegrałaś" odnosiło się do obecnego poczucia, jakoby [w moim rozumieniu] "przyjęli mnie, a ja lecę sobie w kulki, nie wiem czy pójść, chyba nie pójdę, 'znowu' kogoś - w tym ujęciu terapeutkę, jak zrozumiałam - zawiodę/zawiodłam". "Przyjęli Cię, pamiętaj" wskazuje już na fakt, iż ma możliwość wyboru. WYBÓR. O poczuciu zmiażdżenia i porażki napisałam w swoim odczuciu odnosząc się do siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Explicite zdanie pierwsze i drugie nie wiążą się ze sobą, gdyby było inaczej zamiast kropki użyłabym przecinka. "Nie przegrałaś" odnosiło się do obecnego poczucia, jakoby [w moim rozumieniu] "przyjęli mnie, a ja lecę sobie w kulki, nie wiem czy pójść, chyba nie pójdę, 'znowu' kogoś - w tym ujęciu terapeutkę, jak zrozumiałam - zawiodę/zawiodłam". "Przyjęli Cię, pamiętaj" wskazuje już na fakt, iż ma możliwość wyboru.

 

Dzięki za rozjaśnienie, teraz można zrozumieć czarno na białym :smile:

 

zdanie pierwsze i drugie nie wiążą się ze sobą, gdyby było inaczej zamiast kropki użyłabym przecinka.

 

To nie jest takie oczywiste, zdania mogą się ze sobą nie łączyć podrzędnie, ale merytorycznie tak.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Kasia, weź sobie najpierw może urlop, albo zwolnienie, pójdź chociaż na kilka tygodni do Krakowa i obczaj sytuację. Rozeznasz się w tym, jak ta terapia wygląda, jak Ty się w niej czujesz, czy to ta droga. I wtedy zdecyduj, co dalej. Bo teraz siedzisz i GDYBASZ, zamartwiasz się, w tym opinią Brak Uczuć. A najważniejsza dla Ciebie jest (moim zdaniem) Twoja własna opinia i odczucia, każdy idzie swoją ścieżką, a Ty z konsultacji wyniosłaś pozytywne wrażenia, o ile pamiętam. Moim zdaniem im szybciej tam pójdziesz, tym lepiej. Bo będziesz wiedziała, jak to wygląda. Z jakiego powodu jeszcze Cię tam nie ma? Sprawy w pracy do pokończenia czy odstawiasz benzo?

 

Byłam półtora miesiąca na zwolnieniu lekarskim, trochę mi się posypała soma.

Na 7F dali mi czas na wyzdrowienie oraz odstawienie benzo i leków nasennych, co idzie mi średnio.

Chciałabym też w pracy przygotować odpowiedni grunt, a także dokończyć projekt, który zaczęłam, bo nie mogę tak go zostawić w jego trakcie. Muszę się trochę wykazać, zanim zniknę.

Ogólnie mam milion lęków związanych z moim pobytem tam.

 

-- 09 maja 2011, 16:41 --

 

oczywiście były grupki i grupeczki, towarzystwa wzajemnej adoracji, "druga społeczność" w palarni...

 

we mnie automatycznie włącza się strach, że będę musiała walczyć i się bronić tudzież atakować...., nie.....nie... nienawidzę życia w grupie :hide:

 

-- 09 maja 2011, 16:45 --

 

 

Aha, przypomniało mi się, że kiedyś w necie poznałam dziewczynę, która twierdziła, że Kraków ją uratował. Przed pobytem zaliczała szpital za szpitalem, próba samobójcza, depresja, standard. A po pobycie poznała faceta, wzieli ślub i w momencie jak ja ją poznałam to byli już kilka lat szczęśliwym małżeństwem...choć jej pielegniarka ponoć była przerażona, bo ślub wzięli po bardzo niedługiej znajomości i tuż po Krakowie...no ale następnych parę lat było z tego co ona pisała szczęśliwych i normalnych...nie wwiem jak jest teraz..ale ze względu na takie szczęśliwe historie warto jechać i przekonać się samemu, w końcu życie ma się jedno, a młodość nam szybko ucieka:(

 

tak. zdarzają się takie szczęśliwe historie... innym ludziom.

 

-- 09 maja 2011, 16:47 --

 

W Wieku 40paru lat to już ciężko człoieka na nowo kształtować.

 

A w wieku 35lat? Warto w ogóle się na to porywać?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co za koszmar.Czytając te wszystkie rzeczy kompletnie stracilam ochotę na wycieczkę do Krakowa..

 

A najgorsze jest to,że z tego co rozumiem na leki nie ma co liczyc tak?żadne?

Czyli wraca widmo bezsenności.Nie wiem co o tym myslec.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W Wieku 40paru lat to już ciężko człoieka na nowo kształtować.

A w wieku 35lat? Warto w ogóle się na to porywać?

 

Osobiście poznałam osobę, która po pięćdziesiątce zmieniła się w terapii radykalnie.

Chorowała połowę życia. I teraz twierdzi, że dopiero po tej zmianie czuje się sobą. I że warto było.

 

Jest taka książka, "Kat miłości". Tam psychoterapii podjął się m.in. facet nie dość, że zaawansowany wiekiem, to jeszcze chory na raka (nieuleczalnie). Podczas terapii zmienił nastawienie do siebie, do ludzi, naprawił relacje z bliskimi. Tuż przed swoją śmiercią powiedział terapeucie: "Dziękuję Ci, że uratowałeś mi życie".

 

A najgorsze jest to,że z tego co rozumiem na leki nie ma co liczyc tak?żadne?

Czyli wraca widmo bezsenności.Nie wiem co o tym myslec.

 

Ja leków sobie odstawić nie dam (2 antydepy). Każda odstawka to piekło nie do wytrzymania i tendencje samobójcze i zero aktywności oraz brak łaknienia. Ostatnio prawie nie umarłam z zagłodzenia, był szpital. Tam podobno jest takie dążenie, aby odstawiać, ale nie mus. No ale na pewno nie można benzo i stricte nasennych brać (mój 1 antydep ma nasenne działanie). Moim zdaniem to okrucieństwo odstawiać leki, jeśli bez nich ma się tak skrajnie obniżony nastrój, że nawet w terapii i w życiu nie widzi się sensu i ma tylko myśli samobójcze.

 

-- 09 maja 2011, 19:08 --

 

Co za koszmar.Czytając te wszystkie rzeczy kompletnie stracilam ochotę na wycieczkę do Krakowa.. (...)Nie wiem co o tym myslec.

 

Starlet, spokojnie. Nie wiesz co masz o tym myśleć - bo sama tam nie byłaś. Przecież nie możesz myśleć tego samego, co Brak Uczuć, co ja, inni. Moim zdaniem sama zobaczysz i sama ocenisz. Niezależnie. Ja taki mam zamiar - tzn. podczytuję opinię innych, i te najstraszniejsze, i te super (jak chcesz to Ci prześlę adres bloga dziewczyny, której pobyt tam bardzo pomógł i ), a zdecyduję sama (o ile mnie przyjmą).

 

Ja sobie myślę, że problem polega na tym, że 7f jest moim zdaniem zbytnio idealizowany. Przez pacjentów, zwłaszcza do idealizacji skłonnych (heloł, to ja ;)). I, co gorsza, także przez niektórych lekarzy i terapeutów. Bo to taki JEDYNY oddział. NAJLEPSZY do leczenia zaburzeń osobowości (bo jedyny taki;)). I, włożę kij w mrowisko, uważam, że niektórym terapeutom ambulatoryjnym (którzy tak wychwalają i posyłają na 7f) łatwiej jest przyznać, że to pacjent z Z.O. nie nadaje się na ambulatoryjne leczenie, niż że on, jako terapeuta nie umie poprowadzić pacjenta, bo ma za małe kompetencje. Nie mówię oczywiście, że tak jest zawsze (bo pewnie niektórych pacjentów faktycznie się nie da - chyba), ale myślę, że coś w tym jest. I być może wiele z nas myśli także, że skoro nie idzie terapia ambulatoryjna to w 100% nasza wina (trudno, bo potrzebujemy od t. bezpieczeństwa, poczucia, że wiedzą co robić, więc łatwiej z tego względu), a wiele czynników się na powodzenie terapii składa: i motywacja pacjenta, i kompetencje terapeuty, i "brak chemii" w relacji, opór (obojga!). A jak słyszę teksty, że to ostatnia deska ratunku to mi się słabo robi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×