Skocz do zawartości
Nerwica.com

zaburzenia osobowości (cz.II)


Gość paradoksy

Rekomendowane odpowiedzi

linka, tak, myślę, że to "temat zastępczy", jak to określiła ordynatorka na oddziale.

Nie wiem, jeszcze co zrobię. Okres kwalifikacji do 7F to był jeden z najgorszych okresów w życiu pod względem stanu psychicznego. To był horror i tak to odchorowałam, tak potwornie się bałam, że mi ciało zaczęło wariować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To zabawne.

U mnie na tydzien przed konsultacjami wybuchl CHAD,u Ciebie niewiele po konsultacjach i przyjęciu wybuchla absolutna niechęć do pojscia na 7f(o ktorym marzylysmy!!!)..somatyzacyjna ucieczka? i inne rzeczy?

 

Skoro nasza psychika tak bardzo determinuje nasze samopoczucie ,nasze zdrowie,nasze plany,byc może nawet nasze diagnozy..skoro umiemy oszukac wszystkich,nawet tych,ktorzy powinni sie na nas poznawac z zamkniętymi oczami..

 

Skoro moj psychiatra powtarza:bądź sobą,bądź prawdziwa,a dla mnie to jest najtrudniejsze na świecie,bo mnie nie ma....

 

Jak kur wa wyleczyc sie z nieistnienia..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak ty w tej deprze dasz sobie rade w Krk?

 

Starlet, a jakie mam wyjście??

Niedawno wyszłam z (n-tego) psychiatryka.

Z myślami "s", ale chociaż zaczęłam cokolwiek jeść i trochę lepiej spać i czasem mieć siłę myć się.

Biorę 2 antydepresanty.

W ogóle to brałam już wszystko możliwe i żadne mnie nie wyciągają z doła.

Jak mnie terapia nie wyciągnie to co??

Branie się w garść oczywiście nie skutkuje.

Wyjście do ludzi, do znajomych też nie - a właściwie to to mnie w tego obecnego doła wkopało:

ruszyłam dupę do ludzi i nie wytrzymałam. Próbowałam postudiować i po tygodniu zjazd.

 

-- 08 maja 2011, 15:36 --

 

naranja, a od kiedy masz depresję?

 

Od prawie 6 lat. Z mniejszym lub większym nasileniem.

To mniejsze nasilenie oznacza, że mam siłę się umyć, ubrać, pójść do sklepu i to i tak na Xanaxie zazwyczaj. Kilka lat temu dawałam też radę studiować, ale to męczarnia była i w końcu zaczęły się szpitale. Od kilku lat nie mam siły ani nastroju, aby spotykać się z ludźmi, te kontakty BARDZO sporadyczne są. Ostatnio byłam na ślubie znajomej i to mnie przybiło aż do planów "s".

Czuję się jakimś tragicznym przypadkiem, większość z Was daje radę pracować, studiować, choć czasem wyjść na piwo ze znajomymi albo przynajmniej mieć choć cień radości słuchając muzykę. A ja co rusz szpitale. Oczywiście są myśli, że już nic ze mnie nie będzie, skoro jestem tak słaba.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czuje sie jakbys pisala przy użyciu mojego umysłu.

Też mam depresje od 6 lat,też po tygodniu studiowania zazwyczaj nastepowal zjazd,jakis czas temu wyszlam z psychiatryka i żadne leki na mnie nie dzialaja,choc bralam ich chyba milion.

 

I nie martw się,nie jestes tragicznym przypadkiem,tzn-może jestes,ale nie odosobnionym. :mrgreen:

 

Ja od 2 lat probuje wrocic na studia,ze skutkiem wiadomym,nie pracuje,a moje życie towarzyskie..nie żyje.

Jestem na wpol martwa.

 

Wychodzenie do ludzi konczy sie zazwyczaj kopem w dupe i piekłem.

 

No ,ale koniec tych gorzkich żali,byle do jutra i byle mojej kochanej pani psychiatrze udalo sie mnie wyciagnac z bagna.

 

Ps-czulam sie troche osamotniona jesli chodzi o rajdy po szpitalach-tu w tym watku,jak slusznie zauwazylas-wiekszosc funkcjonuje pozornie skadinad dobrze.Ja w samym styczniu zaliczylam 2 psychiatryki i 2 toksykologie :mrgreen: Takze bez obaw,beznadziejne przypadki też sie pojawiają :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jakis czas temu wyszlam z psychiatryka i żadne leki na mnie nie dzialaja,choc bralam ich chyba milion.

 

Dokładnie. Choć, przyznam, że antydepy potrafią na mnie podziałać tak, że gigantyczna deprecha z plany samobójczymi zmienia się w umiarkowaną depresję z myślami s. "zaledwie" (dla mnie to AŻ, naprawdę!). No i bez antydepów nie jem i nie śpię... Od kiedy chodzę na terapię, to - mimo miernych skutków - widzę jednak wyraźnie, że głębszy wpływ na moje nastroje mają relacje z ludźmi, stosunek do siebie samej, problemy z przeżywaniem, relacja z matką (tą realną i tą "z głowy"), od której wciąż nie odcięłam pępowiny - to problem nr 1 chyba.

 

I wiesz, zauważyłam teraz, ze w tych koszmarnych dołach trudno mi nawet nie tyle sobie przypomnieć, co przyznać przed sobą, że jednak były momenty, gdzie czułam się o wiele lepiej, i to jeszcze niedawno. Chyba wiem, czemu to służy... Generalnie zawsze nastrój mam na minusie, ale jednak huśtawki są. To jest takie błędne koło:

Jest w miarę ok (lub do wytrzymania) -> coś tam się dzieje (jakaś trudność, a zazwyczaj cała masa trudności, z którymi sobie nie radzę) ->wycofywanie się -> uczucie porażki -> zjeżdża poczucie wartości -> dół -> bezradność (a jak do tego dochodzą samooskarżenia i plany "s" to psychiatryk) -> wygrzebywanie się z doła nadludzką siłą -> jest w miarę ok -> próbuję wracać do życia -> znowu coś tam zbyt trudnego dla mnie (emocjonalnie) -> wycofuję się z sytuacji -> izolacja, samotność, uczucie porażki, gorszości, bezradności, dokopywanie sobie, "słaba, kaleka psychiczna", "nie daję i nie dam rady psychicznie z życiem" - no i mamy stan obecny. Choć jest CIUT lepiej, może Asentra zaczyna działać albo ja zaczynam walczyć.

 

Problem w tym, że do tej pory nie natrafiłam na tyle dobrego terapeutę, który pomógłby mi skutecznie te trudności emocjonalne przepracowywać. Ostatni sku*wysyn mnie dobijał, straszył i dowalał poczuciem winy, a na koniec zostawił. Efekt: depresja, anoreksja, autoagresja, plany s. = szpital. Wygrzebałam się z tego w mękach (i tak twarda ze mnie sztuka..), wróciłam na studia, do ludzi, zaczęłam jakoś życie towarzyskie reanimować no i pewne sytuacje mnie przerosły, wycofywałam się stopniowo, popadłam w marazm, beznadzieję i znów mamy piękny ku*wa dół. Liczę, że Kraków pomógłby choćby (AŻ) na tyle, że jak będą pojawiać się te trudności to będę mogła o nich na bieżąco rozmawiać. To mnie motywuje.

 

I nie martw się,nie jestes tragicznym przypadkiem,tzn-może jestes,ale nie odosobnionym. :mrgreen:

 

Tak się poczułam po Twoim pytaniu "Jak Ty masz zamiar dać radę w takiej deprze?"...

Na początku załamałam się. No tak, nie dam rady. Jestem na dnie. Faktycznie, ludzie w Kraku są na chodzie, a ja zalegam w łóżku. Tylko, że ja nie mam wyboru, Haniu. Leki nie działają, to muszę podnieść się inaczej. Próbuję zbierać siły na wtorek, bo jak jej nie będę miała to nikt (lenia) nie zawiezie. Nie mam oparcia, moja terapia, moja depresja - moja sprawa. Lajf. :cry:

 

 

Wychodzenie do ludzi konczy sie zazwyczaj kopem w dupe i piekłem.

 

A kto Cię kopie?

Ja chyba bardziej dokopuję sobie sama (chociaż pewne słowa też ranią...zwłaszcza bagatelizowanie, pouczanie). Zazwyczaj tym, że inni tak super funkcjonują, tacy zdrowi i szczęśliwi, a ja w środku wyję. Kontrast mnie boli. W liceum mój wewnętrzny ból był do przeżycia, bo to taki okres nastoletni, każdy jakoś tam był zbuntowany, powiedzmy taka norma, więc i kontrastu nie było, nie czułam się taka samotna z tym (powiedzmy..). Teraz nie mam już takich wytłumaczeń, że to taki wiek, fajny bunt melancholijnych młodych gniewnych. Ludzie naprawdę szczęśliwie sobie życie zakładają... Ten ślub mnie emocjonalnie dobił.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz co...moje pytanie odnosilo sie czegos innego.

Poprostu wydawalo mi sie,że tam(na 7f) trzeba byc aktywnym,umiarkowanie na "chodzie",że to nie jest poprostu psychiatryk,w ktorym leżysz w lozku i patrzysz tepo w ściane.A pamietam jak mialam swoj epizod z leżeniem i rzyganiem-ŻADNA aktywnosc nie wchodzila w gre.Ówczesny narzeczony mnie karmil.Kąpiel to byl wysilek roku,pod prysznicem mdlalam.

Pamietam jak chcialam isc na 7f-bedac na Gdanskim srebrzysku-i ordynatorka powiedziala,że najpierw mam troche stanac na nogi,bo ze świeżymi ranami i aktywnymi myslami suicydalnymi to może byc problem z przyjeciem...Niemniej jednak wybieram sie na 7f choc jestem w stanie agonalnym.Coprawda trochę chodzę,ale podobnie jak TY:wiekszosc czasu zalegam w łóżku,sama nie śpie i słabo jem.Co do Twojego schematu-to powielam go niemal ze słownikową dokladnością..

 

Kontrast boli,choc już mniej.Mam terapeutę,który nazywa mnie pieszczotliwie "Special ONE".Kiedyś porownalam ten stan to stania pod oknami pewnego domu w nocy.Choc na zewnatrz jest zimno i ciemno,a w środku cieplo,przytulnie,jacyś ludzie i radość-ty po chwili patrzenia postanawiasz,że jednak zostaniesz.

Strasznie mnie boli,że nie jestem bardziej dopasowana,że odstaje,że nie umiem miec koleżanek,rozmawiac z nimi i chodzic na zakupy,że nie umiem sie taplać w nieistotnościach i robic czegokolwiek ot tak,dla zabawy,że nie umiem czuć się tak jak moje rówieśnice..Mogę tylko zazdroscic.

 

A Twoj terapeuta ..to jakis straszny czlowiek musial byc.Potworek :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Faktycznie, ludzie w Kraku są na chodzie, a ja zalegam w łóżku

Jak ja byłam w Kraku, to też zalegalam na lóżku tyogodniami.W zasadzie nie wychodziłam z pokoju. Nie rozmawiałam prawie z ludźmi, nie prowadziłam zycia towarzyskiego, nie siedziałam na świetlicy. Budziłam się z uczuciem niewyobrżalnego cfierpie ia i tak wegetowałam do wieczora. Ponad pół roku, w tym caly okres pobytu w Krakowie. i nikt mi tam nie pomógł, slyszałam tylko teksty sugerujące, że ma przestać udawać i sciemniać.Nie rozpoznali u mnie nawet głębokiej depresji. Lekarzem oddziału była młoda (koło 30-tki) lekarka, która nie podejmowała osobiscie chyba żadnych decyzji. Jak opowiedziałam dr Rosiowi o Krakowie, to powiedział, ze nie będzie tego nawet komentował.

Nie wiem Naranja, zyczę Ci dobrze, zebys się tylko nie zawiodoła.widzę w Tobie trochę podobnych do siebie problemów. Ta depresja i mysli samobójcze od kilku lat...też tak mam, choć moze u mnie jest to bardziej biologiczne...i ten zanik uczuć...napisz na pw skąd jesteś, ja mam teraz swietną terapeutke w moim mieście, ale pewnie mieszkasz gdzieś daleko...no zyczę Ci, żebys nie trafiła na Doktora Milczka w Krakowie i zebyś miała M. Król za pielegniarkę..

Ja też myslałam, że żadne leki na mnie nie działają, ale po tym coaxilu przynajmniej mogę funkcjonować bez uczucia zwieszonego nastroju i cierpienia...

 

-- 08 maja 2011, 18:26 --

 

Strasznie mnie boli,że nie jestem bardziej dopasowana,że odstaje,że nie umiem miec koleżanek,rozmawiac z nimi i chodzic na zakupy,że nie umiem sie taplać w nieistotnościach i robic czegokolwiek ot tak,dla zabawy,że nie umiem czuć się tak jak moje rówieśnice..Mogę tylko zazdroscic

Też tak mam. Choć jak się okazuje, nie są to wcale zaburzenia osobowości tylko efekt przebytych stresów. A tymni mogłabym obdzielić pułg wojska.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam jestem tu nowa.

Stwierdzono u mnie zaburz. osobow. chwiejnej emocjonalnie oraz zaburz. depresyjne jednobiegunowe umiarkowane.

Jestem załamana i zdałam sobie sprawę jak przepieprzyłam swoje życie,mam 36 lat,syna i męża który bardzo często mnie rani emocjonalnie. Nasze małżeństwo można porównać do "chorego związku".Nie potrafię go zostawić,ciągle mam do niego fochy-że nie dzwoni,że mówi złym tonem,spóżnia się (wpadam w szał lub się obrażam) itd. itp.

Miałam iść do szpitala,tego nie zrobiłam.Podiełam terapię,ale to jest chyba trochę za mało.Boję się przyjmować leki,bo po nich ponoć przybiera się na wadze.

Proszę o wsparcie osoby z podobnym problemem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

memento, Jeśli mąż Cię rani emocjonalnie to daczego z nim jesteś? Czy tak było od zawsze? Odkąd pamiętasz? Bo z tego co piszesz nasuwa mi się na myśl toksyczny związek. Z jednej strony jesteś od niego uzależniona, a z drugiej strony czujesz się raniona, a jednocześnie w to brniesz. Gdzieś jest coś nie tak.

A terapia małżeńska wchodzilaby w grę?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...Jestem od niego uzależniona finansowo,próbowałam odchodzić pare razy,ale zawsze zabrakło mi sił....cholernie boję się odrzucenia/porzucenia. Depresja jest plonem tego chorego związku,a zaburzenia osobowości są plonem mojego dzieciństwa (rodzice mnie porzucili,wychowywała mnie babcia do 9 r.ż.,potem ciotka która miała mnie za parobka). To ,że powinnam to zakończyć nie jest dla mnie nowością,ale gdy to zrobię pojawi się kolejny problem w moim życiu....finanse.Nie będzie mnie stać na terapię,lekarzy i na pewno wtedy skończę ze sobą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz co...moje pytanie odnosilo sie czegos innego.

Poprostu wydawalo mi sie,że tam(na 7f) trzeba byc aktywnym,umiarkowanie na "chodzie",że to nie jest poprostu psychiatryk,w ktorym leżysz w lozku i patrzysz tepo w ściane

 

Wiem, wiem. Tylko skoro leki niewiele dają to nie mam innego wyboru niż na początku terapii wstawać i robić "na siłę". Bo od czegoś trzeba zacząć. Niestety nikt się nie przemoże za mnie. A to nie grypa, samo nie minie, przeczekanie z moim wypadku tylko pogarsza sprawę (bo i tak nic nie zmienia, za to coraz mocniej pogłębia w bezsilności). No ale parę dni "po klęsce" zawsze muszę odespać i odchorować :cry:

 

.A pamietam jak mialam swoj epizod z leżeniem i rzyganiem-ŻADNA aktywnosc nie wchodzila w gre.

 

No to jeszcze ja wczoraj. Nawet zabić się bym nie miała siły.

Dziś, w przerwie od snu, wstałam z łóżka po herbatę i do WC. Postęp ;)

No i trochę więcej tu piszę.

(Też byłam kiedyś karmiona... :-| )

 

Strasznie mnie boli,że nie jestem bardziej dopasowana.

 

Hmm... powiedz szczerze... czy naprawdę TO Cię boli? Brak dopasowania do innych..?

Mnie przybija to, że nie mogę być sobą. Bardziej mam takie pragnienie, abym mogła być akceptowana taka, jaka jestem, akurat teraz niezadowolona, nie radząca sobie, zagubiona, a nie dopasowaną, zsocjalizowaną, dostrojoną, przebojową, zadowoloną (zadowalającą innych) na siłę. Brrr. (Oczywiście nie mówię o łamaniu prawa i norm). Słowo "dopasowanie" kojarzy mi się z "gówno nas obchodzi jakieś tam Twoje wnętrze, Twoje emocje, Twoje trudności, subiektywne odczuwanie, indywidualność, bla bla - masz na zewnątrz być taka, abyśmy (MY) nie mieli z tobą problemów, ucz się maskować jakieś tam odstępstwa od normy, chociażby smutną minę, gdy cieszyć się trzeba i Słoneczko świeci. Nie krzycz też za głośno, nawet, jak Cię boli. Wypełniaj obiektywną listę zadań rozwojowych: kończ studia, żeń się, ciesz się z nowego samochodu i urody oraz śmiej się z (beznadziejnych) żartów podczas grilla ze znajomymi. Pasuj do reszty, albo nara".

Definicja ziemskiego piekła (jednego z wielu).

 

A Twoj terapeuta ..to jakis straszny czlowiek musial byc.Potworek :?

 

Nie tyle straszny, co strasznie niekompetentny. Chyba dobrze chciał, ale totalnie spieprzył sprawę.

Tak, jak moi rodzice. Problem w tym, że dobrymi intencjami się nie da wychować czy wyleczyć.

I, cholera, w obu przypadkach konsekwencje nieudolności odczuwam JA! grrrr :evil:

 

Coprawda trochę chodzę,ale podobnie jak TY:wiekszosc czasu zalegam w łóżku,sama nie śpie i słabo jem.

 

Ja śpię z Mirtorem ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monika1974,

dopuki siebie choć trochę nie "wyprostuje" nie mogę i nie chcę podejmować żadnych decyzji. Jestem wrakiem człowieka,kilka razy próbowałam się zabić ale mi kurwa nie wyszło,po 4 próbie wylądowałam u psychiatry.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

memento, Jeśli mąż Cię rani emocjonalnie to daczego z nim jesteś? Czy tak było od zawsze? Odkąd pamiętasz? Bo z tego co piszesz nasuwa mi się na myśl toksyczny związek. Z jednej strony jesteś od niego uzależniona, a z drugiej strony czujesz się raniona, a jednocześnie w to brniesz. Gdzieś jest coś nie tak.

A terapia małżeńska wchodzilaby w grę?

Radzę terapię. Rozstac jest się bardzo łatwo, tylko gdzie przysięga małżeńska, gdzie odpowiedzialność za drugiego człowieka (męza i dziecko)...tylko bardzo slaby psycholog będzie podpowiadał od razu rozstanie, zwłaszcza, że autorka ma stwierdzone zaburzenia, nie możemy wiec przyjmować, ze jest cacy, a jej mąż to drań...i co? rozstanie się i za chwile kolejna "miłość" ją rozczaruje, bo zawsze prędzej czy póżniej dochodzi do rozcarowania, do zranienia...a weźmy pdo uwagę, że podatność na zranienia i przechodzenie między idealizowaniem, a dewaluowaniem drugiej osoby są typowe dla osobowości chwiejnej emocjonalnie...nie będę się bawić w specjalistę, ale radzę się leczyć ( być moze męża przy okazji też), a nie rozstawać...życzę Wam,żebyście na nowo odnależli Waszą miłość...

***

Starlet i naranja - a myślałyscie nad Komorowem lub Klinika Nerwic i zab. osob. IPINU? Choć o Komorowie słyszałam słabe opinie, włącznie z tym,

że doszło tam do samobójstwa, ze odwoływanych jest mnóstwo zajęć...A o IPINIE raczej dobrze, tylko, że tam terapia trwa krótko.

W Krakowie jest jeszcze ten minus, że jest ALBO indywidualna ALBO grupowa.

A Wy tę depresję macie, bo się czymś konkretnym martwicie, coś Wam lezy na sercu, czymś się dołujecie?

Bo ja własnie nie. A funkcjonowanie mam bardzo obniżone. Nie przeżywam uczuć, czuję psutkę, nic mnie nie interesuje, nic mi się nie chce,

nw związku z czym gównie siedzę przed kompem, nie czuję motywacji itd...a podłożem wszystkiego jest brak uczuć...z t1ego powodu mam też myśli samobójcze...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×