Skocz do zawartości
Nerwica.com

Co by było gdybym przestał/a ją/jego kochać....?


pikpokis

Rekomendowane odpowiedzi

Witam ponownie. U mnie bylo juz w miare okej, wrocilo szczescie i nadzieja przez jakis tydzien/dwa czulam sie zupelnie normalnie a od wczoraj natrectwa wrocily.. Nie moge znowu przestac o tym myslec a taki wspanialy weekend spedzilismy z moim chlopakiem.. I zaraz po to gowno wrocilo i znowu natklok tych meczacych mysli... Czy ja bede mogla zyc normalnie? Czy wiecznie tak bedzie juz... Trace wiare

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja wróciłem do leków...U mnie to trwa już 6 lat i sam nie wiem już, co to jest...Zaczynam pesymistycznie patrzeć na związek...W sierpniu wzięliśmy ślub...Od ok 1,5 miesiąca przed ślubem lęki i myśli wróciły...że kocham za słabo, za mało...Ale chciałem iść do ślubu bez leków. Teraz, od ok. 1,5 tygodnia, wróciłem do leków a od 2 tygodni wróciłem na psychoterapię...W ostatnich 3 miesiącach schudłem 10 kg, nie mogę jeść, niewiele mogę, niewiele mi się chce...Teraz bardziej czuję obojętność niż lęk, wracam do błędów z przeszłości, czuję, że okłamuję moją M...Nie wiem, czego chce, nie umiem za nic się zabrać...Na innych gruntach moje życie też leży...Nie mam ambicji, nie interesują mnie znajomi ani moje pasje...Dodatkowo poczytałem trochę o neurotyzmie, miłości neurotycznej, uzależnieniu od partnera, od miłości...Już nie wiem sam, czy natrętne są myśli o niekochaniu, czy te o idealnej miłości, która przetrwa wszystko...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja to juz sama nie wiem nawet co czuje. U mnie wszystko zaczelo sie pod koniec wrzesnia i nie daje sobie z tym rady. Raz jest lepiej ale jak znowu mnie dopadnie to zyc sie nie chce. Czuje sie taka obojetna, nie wiem czy kocham, wydaje mi sie ze ranie swojego ukochanego, ze go oklamuje... ze nigdy nie bede juz szczesliwa. Caly czas mam natlok mysli i leki ze jestem homosesualna, ze podobaja mi sie kobiety chociaz tego nie chce.. Nie widze zwiazku z kobieta ani nic z tych rzeczy jednak tak mnie to meczy i doprowadza do myslenia ze juz wiecznie bede sie zastanawiac a mnie to jakby przeraza, stresuje, strasznie dobija. Chce byc znowu soba, cieszyc sie moim zwiazkiem, dzielic go z ukochanym. Tak bardzo nie chce zniszczyc tego wszystkiego co razem zbudowalismy.... Ale mozg podpowiada mi ze go oszukuje bo jestem inna. Chociaz wiem gdzies tam ze to tylko moje mysli.. Wariuje?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziewczyna poprosiła o przerwę, ograniczony kontakt. Zeszły tydzień był ostatnim, w którym rzeczy się w miarę układały. Spotykaliśmy się, dużo rozmawialiśmy o nas, o naszym podejściu do związku i co chcemy robić, żeby było dobrze. Sama mówiła że mimo tego, że czuje się, jakbyśmy się od siebie oddalili, to będziemy się starali, że ona nie potrafiłaby się rozstać, mimo takiej niepewności i tego, co podpowiadały mi natrętne myśli była mimo wszystko chęć bycia ze sobą. Cieszyłem się z tego, jednak wszystko runęło z dnia na dzień... kiedy miała bardzo nerwową sytuację osobistą, bardzo się zdenerwowała i odbiło się to na mnie, co w połączeniu z moją nerwicą wywołało kłótnię. Kłótnię, która chyba całkowicie odbiła się na jej uczuciach. Spotykaliśmy się jeszcze dwa dni i rozmawialiśmy (unikaliśmy tematu kłótni), jednak w końcu ona nie wytrzymała i poprosiła o jakiś czas ograniczonego kontaktu. No i teraz jestem w szoku, na przemian czuję obojętność, na przemian tęsknotę, ból, cierpienie. Wiem, że to wszystko wywołane jest moim ROCD, ale patrząc na sucho widzę, jak to wszystko się zmieniło. Mówi się, że taka przerwa może pozytywnie wpłynąć na relację, ale z drugiej strony czytałem też, że to jest początek końca związku i do tego bym się bardziej skłaniał widząc to, jakie ona ma teraz nastawienie do wszystkiego :( w tamtym tygodniu rozmowa nas umacniała, wiedzieliśmy czego chcemy, ona tęskniła, wyznawała uczucie, teraz po stresującej sytuacji są takie rzeczy...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wierze ze mozna tak z dnia na dzien przestac kogos kochac.

Dokładnie ! Więc może lepiej olać te obsesyjne myśli,skoro jak sama napisałaś, nie da się przestać kochać z dnia na dzień?.Co więcej moim zdaniem samo to,że w ogóle walczycie z takimi myślami,znaczy,że kochacie.Że ludziom z tego tematu zależy na partnerze/partnerce.

 

Co do tego mojego postu wcześniej:miałem na myśli takie podejście bardziej na luzie...ale stwierdzilem ze to jednak bez sensu ;) Bo do uczuć nie da siępodejść na luzie :) Bo zawsze one będą ważne dla jednostki ludzkiej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj mi sie wydaje ze stracilam nim zainteresowanie a jeszcze tydzien temu cieszylam sie z kazej chwili razem.... Czy ktos mial tak ze denerowalo was zachowanie ukochanej osoby? Tak nawet przez telefon bez powodu? Nie rozumiem juz co sie ze mna dzieje.. Wydaje mi sie ze jestem taka obojetna i to mnie boli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przez to wszystko rozpada się mój związek. Ona się czuje przy mnie źle. Kłócimy się ostatnio, nie możemy dojść do porozumienia. Teraz w chwilach gdy na to wszystko patrzę z boku widzę, jak bardzo nie chcę się rozstawać i jak marzę o tym, żeby wszystko się ułożyło i chciałbym do tego dążyć, ale jest już chyba za późno... :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeczytalam ten post kogos z tamtego roku i sie przerazilam!!!! :( :(

 

Mam depersonalizację z derealizacją. Coś co mogłoby wnieść do sprawy to to, że podczas tego stanu m.in wszyscy są dla mnie na jednym poziomie, tracę jakby uczucia do chlopaka, bliskich ( ale jest to tylko złudzenie)

Jestem z chłopakiem już prawie 4 lata. Jestem z nim szczęśliwa, oczywiście, nie jest idealnie, jak w każdym zapewne związku. Jest to mój pierwszy chłiopak, z nim przezyłam swój pierwszy raz ;) Od jakiegoś czasu mam natrętne myśli, że mogę być lesbijką. Jakoś jak rozmawiam z kolezankami to mam ochotę je przytulić, pocałowaćm właściwie to do każdego tak mam, chyba nawet niezależnie od płci. Dodam też, że z moim chłopakiem nie miałam orgazmu. Ostatnio udało mi się przy nim dojść do orgazmu łechtaczkoweego jak sama się podniecałam. I to tyle. Zawsze w dzieciństwie oglądałam jakieś filmy erotyczne, a od dłuuuższego czasu bardziej np. jarają mnie 2 kobiety na filmiku niż np. para hetero. Zawsze jakoś ciało kobiety bardziej mnie jarało niż mężczyzn. W swoim chłopaku zakochałam się bardziej w jego osobowości niż w wyglądzie ( no ale pewnie coś tam musiał mnie też z

wyglądu jarać).

I teraz nie wiem, czy to przez nerwicę tak mam, bo np. mam tak, że kochając się z chłopakiem albo po, mam natręty myślowe, że jak to by było z kobietą, albo wyobraża mi się jakby on był kobietą. Często też patrze na kobiety, na mężczyzn i analizuję to bardziej mi się podoba. BYć może ten mój stan wszystko jakoś maskuje. W dodatku mam wrażenie, że wszyscy to homoseksualiści, że pary heteo są nieszczęśliwe ;/ Albo np. coś mi nie pasuje u chłopaka to sobie myślę, że no, jakbym z laską to nie miałabym problemu bo nie była by taka itd. Kuźwa, a ja tak naprawdę nie chce mieć tych myśli. Nie chcę, żeby się pojawiały. Chce życ normalnie jak każda normalna kobieta będąca w związku z mężczyzną...

 

Ja zawsze lubilam tylko i wylacznie patrzec na pary hetero i zawsze zazdroscilam jak ktos byl tak ze soba szczesliwy... Dlaczego ciagle wydaje mi sie ze jestem les? Ja tak nie chce... Nigdy nie interesowaly mnie kobiety w formie seksualnej, nigdy nie pociagaly mnie fizycznie. Zawsze marzylam i fantazjowalam o facetach dobrze umiesnionych i przystojnych... A kobiety jedynie podobaly mi sie z wygladu, czy podobal mi sie ich styl i w ogole tylko zewnatrz... Czuje sie tak obco i nie swojo... Boje sie czytac juz to forum ze znowu mnie ogarnie ten lęk.. Nie jaraly mnie nigdy dwie laski razem, w ogole nie wyobrazam sobie bycia w zwiazku czy stosunku z kobieta wiec skad te moje mysli? Juz nie daje rady. Dodam ze wczesniej mialam juz jakies natrectwa ale nigdy o takiej sile. Ja nie chce bys les, chce byc szczesliwa z moim ukochanym jak dawniej. A to pojawilo sie jak grom z jasnego nieba. I przez to wygryza mi uczucia wyzsze. Czy to mozliwe ze stalam sie les i nagle przestalam go kochac? Prosze powiedzcie mi cos myslicie.. Dodam ze zapisalam sie na wizyte u psychologa. To dopiero pierwsza moja wizyta ale boje sie ze powie mi ze jestem les i strzele sobie w leb!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie jesteś lesbijką! Bardzo kochasz swojego chłopaka i Twoje natrętne myśli nie są tym, czego chcesz. Nigdy nie pozwól tym myślom wygrać, to są idiotyczne myśli które pojawiają się dlatego, że się ich boisz! Myślisz sobie "obym tak nie pomyślała", a tak naprawdę tylko o tym myślisz i napędzasz te nieprawdziwe myśli. Ja przez swoje rozwaliłem swój związek i pewnie nie da się go już uratować. Nie pozwól...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ona przez swoje osobiste problemy, stresy dodatkowo przejmuje się wszystkim, czuje że potrzebuje odpocząć i straciła wiarę we wszystko. Pomimo że dużo rozmawialiśmy, cieszyliśmy się sobą itp., nagle po dwóch dniach coś przeważyło i nie może poczuć się dobrze, kłócimy się. Wydaje się jej, że nie jestem już tym samym człowiekiem w którym się zakochała, że teraz naprawdę jestem sobą i się nie zmienię, rani ją moje zachowanie, mam wrażenie że się ze mną meczy. Obecnie nie spotykamy się i zelżeliśmy z kontaktem. Osobiście wierzę że się ułoży, znowu wróciły mi marzenia o niej, pragnę być z nią. Bo teraz, gdy wszystkie natrętne myśli ode mnie odeszły widzę, jak bardzo bolałaby mnie strata takiej osoby jak ona. Cóż... czas pokaże...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy ktos z was ma tak ze jest obojetny na wszystko przez te cholerne mysli? Ze wydaje wam sie ze jestescie znudzeni i nawet nie tesknicie za partnerem swoim? Ze te mysli sa z wami 24/7 i niszcza wam zycie? Ze nawet budzicie sie w nocy kilka razy i pierwsze co to sa te mysli, czy rano zaraz po przebudzeniu? I sami nie wiecie co jest prawda w co falszem? I to wieczne uczucie stresu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy ktos z was ma tak ze jest obojetny na wszystko przez te cholerne mysli? Ze wydaje wam sie ze jestescie znudzeni i nawet nie tesknicie za partnerem swoim? Ze te mysli sa z wami 24/7 i niszcza wam zycie? Ze nawet budzicie sie w nocy kilka razy i pierwsze co to sa te mysli, czy rano zaraz po przebudzeniu? I sami nie wiecie co jest prawda w co falszem? I to wieczne uczucie stresu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To znowu ja, po dłuższej nieobecności.

 

Przede wszystkim zacznę od tego, że straciłem dziewczynę. Tę, o której miałem myśli natrętne, przy której dostawałem myśli że mnie denerwuje, coś co wkręciłem sobie na tyle, że pojawia się to do tej pory. W momencie gdy myślałem, że akurat jestem na dobrej drodze do wyjścia z tego, bardzo mi pomogła rozmowa z nią, bo oboje mieliśmy kilka stresów przez moje natręty. Był moment w którym zauważyła, że się od siebie oddaliliśmy, później dużo na ten temat rozmawialiśmy i oboje czuliśmy się lepiej, snułem plany, marzenia, starałem się mimo natrętów działać. Nagle wszystko się przez parę dni posypało (bezpośrednio akurat z jej strony) - przestała sobie radzić, miała dużo stresów czuła że oddaliła się ode mnie (początkowo myślałem, że nie ma powodów do paniki, że to stres i że przejdzie) i na jej prośbę ograniczyliśmy kontakt. Po wznowieniu go było tylko gorzej, kłótnie były na porządku dziennym. Ewidentne różnice w komunikacji były widoczne jak na dłoni. Ona w ogóle przestała czuć, że jestem dla niej, identycznie ja. Wszystkie objawy i złe myśli do mnie wróciły, znowu myśląc o niej czułem się obojętnie i sprawiało mi to ból. Nie mogłem się nawet rozpłakać. Rozstaliśmy się w bardzo nerwowych i niesprzyjających okolicznościach, jednak utrzymujemy kontakt. Mimo że oboje cierpimy, momentami się uspokajam i czuję, że nie mam jej nic za złe i że mogę jej wybaczyć, a następnie potrafię przeczytać SMS-a z kłótnią czy chociażby WYOBRAZIĆ SOBIE (!) ją w jakiejś sytuacji, która mnie denerwuje i znienawidzić ją za to w jednej chwili. Utrzymujemy kontakt, zależy jej na przyjaźni ze mną i staramy się nie kłócić tak jak to miało miejsce przez ostatni miesiąc, jako że oboje mamy tego dość i zaczęliśmy się widywać (powróciłem do szkoły). Dzisiaj po raz pierwszy od ponad miesiąca rozmawialiśmy na żywo wracając do domu. Było to spotkanie krótkie i wciąż nie spotkaliśmy się na żywo, by poważnie porozmawiać o nas. Dobrze wiem, że ona nie mniej cierpi i jeszcze się z tym nie pogodziła, ale ogólnie jest optymistką i twierdzi, że stara się radzić sobie z tym. Problem jest we mnie, podczas tego krótkiego spotkania nie potrafiłem się z niczego cieszyć. Starała się mnie pocieszyć, jednak ja byłem jak kamień. Znowu jestem całkowicie odcięty od wszystkiego. Czuję, że nienawidzę siebie samego przez to wszystko, co przechodzę. Teraz gdy się już częściej widzimy i staramy się rozmawiać wiem, że nie jest możliwe na ten moment bycie razem. Nie potrafię się określić czy chciałbym tego, czy nie. Być może straciłem miłość swojego życia (wszystkie plany i marzenia, wyobrażenia, deklaracje, uczucia zniknęły), bo była dla mnie idealną dziewczyną i myślę, że jedyne złe cechy które w niej widziałem były efektem mojego podejścia do natrętnych myśli. W każdym razie ona w przeciwieństwie do mnie potrafi wziąć się w garść i podejść do tego z luzem, mimo że także rozpacza. Rozumie mnie i twierdzi, że jestem dla niej ważny i że chciałaby zrobić wszystko, żebym się poczuł lepiej, żeby tylko było ok. Zastanawiam się, czy nie lepiej będzie całkowicie zerwać kontakt z nią, ponieważ rozmowa przysparza mi tylko cierpień, w sumie sam nie wiem czego chcę...

 

I wiem, że to dopiero początek moich cierpień. Ufając praktyce tego forum wiem, że stan anhedonii mija i że gdy faktycznie to minie, to dopiero zacznę cierpieć, gdy ją zobaczę albo pomyślę o niej. Na ten moment czuję się jakby mi to wszystko zwisało (poza tym że zamiast jakichkolwiek uczuć mam w sobie jakiś głaz). A przecież nie układa się od końca października... czasami się pocieszam tym, że nie jestem jedynym który tak ma i niektórzy tracą swoją kilkuletnią miłość - poza tym była moją pierwszą dziewczyną i nigdy o niczym i o nikim nie myślałem tak poważnie i nic nie sprawiało mi tyle radości, co związek i marzenia o naszej przyszłości. Ale z drugiej strony z tym wszystkim kumuluje się to, że mam poważny problem ze sobą i nie potrafię sobie z nim poradzić. Chcę być szczęśliwy, nie mieć tego gówna przez które cierpię niemal od ponad pół roku, znowu móc przeżywać cudowne chwile z samym sobą, przyjaciółmi i dziewczyną (o ile takową znajdę i o której będę myślał jeszcze poważniej, bo na ten moment nie potrafiłbym do NIKOGO żywić uczuć). Czytam nieraz różne historie o parach, które do siebie wracały i nawet jeśli mnie to pocieszy, to później zdanie sobie sprawy z własnego położenia, z własnej sytuacji momentalnie zbija mnie z nóg. Tak samo jak nieraz przed snem, gdy nie mogę zasnąć, bo mam pozytywne wyobrażenia co do naszej przyszłości, imaginuję w głowie różne sytuacje ze związku z nią, a dobrze wiem, że to niemożliwe do spełnienia. Pisząc to czuję, że jestem obojętny nawet na to, co przechodzę, że nie zdaję sobie sprawy z powagi sytuacji i chcę tylko spać i obudzić się bez żadnego problemu. Nie wiem, czego chcę, nie wiem jak to jest być normalnym człowiekiem, nie wiem jak sobie poradzić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć wszystkim. Dawno się tu nie udzielałam :) ale ta strona pomogła mi zrozumieć co mnie męczy. Mam taką sama nn jak wy. Zaburzenia obsesyjno-kompulsywne z przewagą mysli natrętnych. Dużo przeszłam. W moim przypadku miewam natręty ze wole innego chłopaka niż męża, że męża nie kocham. Choruje od 7 lat prawie ale lecze sie od 1 roku. Chodzę i do psychologa i do psychiatry. Przyjmuję bioxetin 50mg. Ale niedługo już będę miała odstawiane leki. Terapia pomogła i lęki i natręty mam dalej ale juz nie tak jak kiedyś bo wiem na czym to polega i panuje nad tym jak mogę. Wstrętne zaburzenie ale jestem przykładem że da sie z tym żyć. Są momenty w chuj ciężkie i są dni cudowne ale moją motywacją jest mąż. Dla niego walcze i i żyje. Gdyby nie on i teściowa nie pomogli mi w leczeniu dawno bym zeszła z tego świata. Bez męża nie mogłabym życ. Wzieliśmy ślub 4 miesiące temu i jest cudownie mimo nn. Gdybym drugi raz miała przejść to co przeżyłam dla męża przeszłabym to jeszcze raz. Bo kto ma nn jest bardzo wartościowym i poukładanym człowiekiem choć bardzo wrażliwym na wtrętne myśli o niemoralnosci. Sprzeciwiamy się tym myślom gdy nam przyjda do głowy, walczymy z nimi i dla tego z czasem stają sie natrętami. Ale uwierzcie mi że warto walczyć bo raz sie żyje. Nie wiem co bedzie jutro jak sie będę czuła ale wiem że ide przez życie z tą osobą którą dał mi Bóg i nie zamieniłabym męża na nikogo innego. Mimo ze mam 21 lat znam swoje miejsce wiem czego chce. Nie wierzcie natrętom bo one są przeciwne do tego co czujemy. Są sprzeczne z naszymi wartościami. Mam nadzieje ze jesli ktoś to czyta będzie to dla niego jakąś nadzieją bo ja walczę od 7 lat z mężem jestem od 4 lat. Wcześniej miałam natręty na tle religijnym. Dacie radę tak jak ja. Da sie z tym żyć naprawdę. :) Chciałam się jakoś wypowiedzieć dawno nie pisałam tu. Wierzę w was wszystkich że poradzicie sobie. Kto nie jest silniejszy jak my z nn ? :) życzę powodzenia wam moi drodzy :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć wszystkim,

Udzielałam się tu na forum 8 lat temu pod innym nickiem. Dokuczały mi natrętne myśli odnośnie niekochania itp. ale związek się rozpadł. Nie ja odeszłam, lecz mój ówczesny chłopak, Wpłynęło na to wiele rzeczy, niekoniecznie nerwicowych, nie na wszystko ma się wpływ. Zresztą, długo by opowiadać na ten temat i o tym, co działo się w międzyczasie, zanim dotarłam do punktu, w którym jestem teraz. Dzisiaj mam 26 lat, a ze swoim obecnym chłopakiem/ba, mężczyzną :) jesteśmy prawie 3 lata.

Lena, z uwagą prześledziłam Twoje posty. Od września 2015 męczę się ponownie. Zaczęło się od myśli, że chyba zdradzam swojego chłopaka, bo podoba mi się inny mężczyzna, któremu wiem, że ja też się podobam. Ten człowiek poprosił raz o mój numer i mu go dałam (o czym powiedziałam K.). Z mojej strony był to koleżeński gest a nie szukanie kontaktu, bowiem kiedy napisał, skwitowałam to krótkim choć miłym sms-em, pisząc, że jestem z kimś kogo kocham i nie wyobrażam sobie żadnych korespondencji na boku. I potem się zaczęło - analizowanie, wymioty, brak snu, rwanie włosów z głowy! Dostawałam spazmów na samą myśl, że go spotkam (widujemy się w pracy raz w tygodniu). Usunęłam naszą wymianę sms-ów i jego numer. W listopadzie zapisałam się do psychologa, nie mogąc wytrzymać z bólu, ale skończyło się na dwóch wizytach. Po prostu od lekarza wychodziłam w jeszcze gorszym stanie. Pani psycholog powiedziała, że być może rzeczywiście nie kocham, a więc po co się męczyć? Myślałam, że zwariuję, naprawdę. Zaproponowała hipnozę, ale odmówiłam. Przeraził mnie fakt, że może odkryje, że serio nie kocham/że kocham innego. To takie upokarzające i smutne.. I tak żyję z dnia na dzień, to dokucza mi praktycznie codziennie. Ja nawet już nie tłumaczę sobie tego nerwicą, to stało się częścią mnie. Ciągła wątpliwość, wyrzuty sumienia i niekończące się analizowanie, powtarzanie w głowie w kółko tych samych scenariuszy (a co gdy podejdzie i zaproponuje spotkanie? a co gdy ulegnę? a jakby z nim było w związku? i tym podobne). To czego jestem pewna to to, że nie umiem odejść. Że nie chcę odejść. Gdzieś podświadomie wiem, że coś czuję, że kocham, że on jest dla mnie. Tylko nijak nie umiem się do tych dobrych emocji "dokopać". Między mną a moim partnerem bywało ostatnio różnie, potrafiliśmy kłócić się o bzdety, podle to zabrzmi, ale naprawdę miałam sposobność i argument, żeby odejść. Ale nie potrafiłam. Nie chciałam. Głowa podpowiada różne rzeczy, myśli podsuwają naprawdę różne pomysły, ale nieugięcie trwam w tym związku. I wierzcie mi, że serio nie jakoś bardzo przeciw sobie. :) Intuicyjnie czuję, że to właściwe, że mój obecny chłopak to ktoś najbardziej wyjątkowy dla mnie...

 

Byłoby całkiem fajnie, gdyby ktoś podczas odwiedzin, napisał co u niego. Będę tu zaglądać. Z forum wychodzę bardziej podniesiona na duchu niż od psychologa wtedy. Ale być może po prostu nie było mi dane trafić na odpowiedniego specjalistę. Ściskam, księżycowa

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×