Skocz do zawartości
Nerwica.com

Skarbus

Użytkownik
  • Postów

    36
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Skarbus

  1. To znowu ja, po dłuższej nieobecności. Przede wszystkim zacznę od tego, że straciłem dziewczynę. Tę, o której miałem myśli natrętne, przy której dostawałem myśli że mnie denerwuje, coś co wkręciłem sobie na tyle, że pojawia się to do tej pory. W momencie gdy myślałem, że akurat jestem na dobrej drodze do wyjścia z tego, bardzo mi pomogła rozmowa z nią, bo oboje mieliśmy kilka stresów przez moje natręty. Był moment w którym zauważyła, że się od siebie oddaliliśmy, później dużo na ten temat rozmawialiśmy i oboje czuliśmy się lepiej, snułem plany, marzenia, starałem się mimo natrętów działać. Nagle wszystko się przez parę dni posypało (bezpośrednio akurat z jej strony) - przestała sobie radzić, miała dużo stresów czuła że oddaliła się ode mnie (początkowo myślałem, że nie ma powodów do paniki, że to stres i że przejdzie) i na jej prośbę ograniczyliśmy kontakt. Po wznowieniu go było tylko gorzej, kłótnie były na porządku dziennym. Ewidentne różnice w komunikacji były widoczne jak na dłoni. Ona w ogóle przestała czuć, że jestem dla niej, identycznie ja. Wszystkie objawy i złe myśli do mnie wróciły, znowu myśląc o niej czułem się obojętnie i sprawiało mi to ból. Nie mogłem się nawet rozpłakać. Rozstaliśmy się w bardzo nerwowych i niesprzyjających okolicznościach, jednak utrzymujemy kontakt. Mimo że oboje cierpimy, momentami się uspokajam i czuję, że nie mam jej nic za złe i że mogę jej wybaczyć, a następnie potrafię przeczytać SMS-a z kłótnią czy chociażby WYOBRAZIĆ SOBIE (!) ją w jakiejś sytuacji, która mnie denerwuje i znienawidzić ją za to w jednej chwili. Utrzymujemy kontakt, zależy jej na przyjaźni ze mną i staramy się nie kłócić tak jak to miało miejsce przez ostatni miesiąc, jako że oboje mamy tego dość i zaczęliśmy się widywać (powróciłem do szkoły). Dzisiaj po raz pierwszy od ponad miesiąca rozmawialiśmy na żywo wracając do domu. Było to spotkanie krótkie i wciąż nie spotkaliśmy się na żywo, by poważnie porozmawiać o nas. Dobrze wiem, że ona nie mniej cierpi i jeszcze się z tym nie pogodziła, ale ogólnie jest optymistką i twierdzi, że stara się radzić sobie z tym. Problem jest we mnie, podczas tego krótkiego spotkania nie potrafiłem się z niczego cieszyć. Starała się mnie pocieszyć, jednak ja byłem jak kamień. Znowu jestem całkowicie odcięty od wszystkiego. Czuję, że nienawidzę siebie samego przez to wszystko, co przechodzę. Teraz gdy się już częściej widzimy i staramy się rozmawiać wiem, że nie jest możliwe na ten moment bycie razem. Nie potrafię się określić czy chciałbym tego, czy nie. Być może straciłem miłość swojego życia (wszystkie plany i marzenia, wyobrażenia, deklaracje, uczucia zniknęły), bo była dla mnie idealną dziewczyną i myślę, że jedyne złe cechy które w niej widziałem były efektem mojego podejścia do natrętnych myśli. W każdym razie ona w przeciwieństwie do mnie potrafi wziąć się w garść i podejść do tego z luzem, mimo że także rozpacza. Rozumie mnie i twierdzi, że jestem dla niej ważny i że chciałaby zrobić wszystko, żebym się poczuł lepiej, żeby tylko było ok. Zastanawiam się, czy nie lepiej będzie całkowicie zerwać kontakt z nią, ponieważ rozmowa przysparza mi tylko cierpień, w sumie sam nie wiem czego chcę... I wiem, że to dopiero początek moich cierpień. Ufając praktyce tego forum wiem, że stan anhedonii mija i że gdy faktycznie to minie, to dopiero zacznę cierpieć, gdy ją zobaczę albo pomyślę o niej. Na ten moment czuję się jakby mi to wszystko zwisało (poza tym że zamiast jakichkolwiek uczuć mam w sobie jakiś głaz). A przecież nie układa się od końca października... czasami się pocieszam tym, że nie jestem jedynym który tak ma i niektórzy tracą swoją kilkuletnią miłość - poza tym była moją pierwszą dziewczyną i nigdy o niczym i o nikim nie myślałem tak poważnie i nic nie sprawiało mi tyle radości, co związek i marzenia o naszej przyszłości. Ale z drugiej strony z tym wszystkim kumuluje się to, że mam poważny problem ze sobą i nie potrafię sobie z nim poradzić. Chcę być szczęśliwy, nie mieć tego gówna przez które cierpię niemal od ponad pół roku, znowu móc przeżywać cudowne chwile z samym sobą, przyjaciółmi i dziewczyną (o ile takową znajdę i o której będę myślał jeszcze poważniej, bo na ten moment nie potrafiłbym do NIKOGO żywić uczuć). Czytam nieraz różne historie o parach, które do siebie wracały i nawet jeśli mnie to pocieszy, to później zdanie sobie sprawy z własnego położenia, z własnej sytuacji momentalnie zbija mnie z nóg. Tak samo jak nieraz przed snem, gdy nie mogę zasnąć, bo mam pozytywne wyobrażenia co do naszej przyszłości, imaginuję w głowie różne sytuacje ze związku z nią, a dobrze wiem, że to niemożliwe do spełnienia. Pisząc to czuję, że jestem obojętny nawet na to, co przechodzę, że nie zdaję sobie sprawy z powagi sytuacji i chcę tylko spać i obudzić się bez żadnego problemu. Nie wiem, czego chcę, nie wiem jak to jest być normalnym człowiekiem, nie wiem jak sobie poradzić.
  2. Ona przez swoje osobiste problemy, stresy dodatkowo przejmuje się wszystkim, czuje że potrzebuje odpocząć i straciła wiarę we wszystko. Pomimo że dużo rozmawialiśmy, cieszyliśmy się sobą itp., nagle po dwóch dniach coś przeważyło i nie może poczuć się dobrze, kłócimy się. Wydaje się jej, że nie jestem już tym samym człowiekiem w którym się zakochała, że teraz naprawdę jestem sobą i się nie zmienię, rani ją moje zachowanie, mam wrażenie że się ze mną meczy. Obecnie nie spotykamy się i zelżeliśmy z kontaktem. Osobiście wierzę że się ułoży, znowu wróciły mi marzenia o niej, pragnę być z nią. Bo teraz, gdy wszystkie natrętne myśli ode mnie odeszły widzę, jak bardzo bolałaby mnie strata takiej osoby jak ona. Cóż... czas pokaże...
  3. Nie jesteś lesbijką! Bardzo kochasz swojego chłopaka i Twoje natrętne myśli nie są tym, czego chcesz. Nigdy nie pozwól tym myślom wygrać, to są idiotyczne myśli które pojawiają się dlatego, że się ich boisz! Myślisz sobie "obym tak nie pomyślała", a tak naprawdę tylko o tym myślisz i napędzasz te nieprawdziwe myśli. Ja przez swoje rozwaliłem swój związek i pewnie nie da się go już uratować. Nie pozwól...
  4. Przez to wszystko rozpada się mój związek. Ona się czuje przy mnie źle. Kłócimy się ostatnio, nie możemy dojść do porozumienia. Teraz w chwilach gdy na to wszystko patrzę z boku widzę, jak bardzo nie chcę się rozstawać i jak marzę o tym, żeby wszystko się ułożyło i chciałbym do tego dążyć, ale jest już chyba za późno...
  5. Dziewczyna poprosiła o przerwę, ograniczony kontakt. Zeszły tydzień był ostatnim, w którym rzeczy się w miarę układały. Spotykaliśmy się, dużo rozmawialiśmy o nas, o naszym podejściu do związku i co chcemy robić, żeby było dobrze. Sama mówiła że mimo tego, że czuje się, jakbyśmy się od siebie oddalili, to będziemy się starali, że ona nie potrafiłaby się rozstać, mimo takiej niepewności i tego, co podpowiadały mi natrętne myśli była mimo wszystko chęć bycia ze sobą. Cieszyłem się z tego, jednak wszystko runęło z dnia na dzień... kiedy miała bardzo nerwową sytuację osobistą, bardzo się zdenerwowała i odbiło się to na mnie, co w połączeniu z moją nerwicą wywołało kłótnię. Kłótnię, która chyba całkowicie odbiła się na jej uczuciach. Spotykaliśmy się jeszcze dwa dni i rozmawialiśmy (unikaliśmy tematu kłótni), jednak w końcu ona nie wytrzymała i poprosiła o jakiś czas ograniczonego kontaktu. No i teraz jestem w szoku, na przemian czuję obojętność, na przemian tęsknotę, ból, cierpienie. Wiem, że to wszystko wywołane jest moim ROCD, ale patrząc na sucho widzę, jak to wszystko się zmieniło. Mówi się, że taka przerwa może pozytywnie wpłynąć na relację, ale z drugiej strony czytałem też, że to jest początek końca związku i do tego bym się bardziej skłaniał widząc to, jakie ona ma teraz nastawienie do wszystkiego w tamtym tygodniu rozmowa nas umacniała, wiedzieliśmy czego chcemy, ona tęskniła, wyznawała uczucie, teraz po stresującej sytuacji są takie rzeczy...
  6. Myślę, że mając to zaburzenie już mogą do siebie pasować różne określenia związane z uczuciami, poczuciem własnej wartości czy ogólnie światopoglądu. A u mnie? Staram się być z dziewczyną. Choć można teraz powiedzieć, że natręty nie grają tak dużej roli, bo pomimo tej całej sytuacji i tego, że nie odchodzi mi czasami zanik uczuć, nerwowość, apatyczność i skłonność do obrażania wiem, że muszę walczyć o tę dziewczynę, bo ona jest skarbem. Po ostatnich wydarzeniach czuję większą motywację do działania, do walki z nerwicą, uważam że może to oznaczać zmianę w związku, umocnienie go i dalsze rozwijanie, bo do tego pragniemy dążyć z moją dziewczyną. Efektem tego jest jednak pogorszenie sytuacji mojej lubej - sama zaczęła mieć wątpliwości, przez stresy dnia codziennego czuje, że sobie nie radzi, twierdzi czasem, że z tego wszystkiego próbuje coś do mnie poczuć tak jak wcześniej i boi się przyszłości, ale ani jej się śni rozstawać, bo wiem, że tak jak ja pragnie ze mną być. Mimo tego, że nie jesteśmy ze sobą długo, poważnie podchodzimy do sprawy. Bardzo dużo dała nam tutaj rozmowa, która pokazała nam, jakie mamy podejście do związku, do naszej relacji i czego tak naprawdę chcemy. Nie mogę sobie jednak poradzić z dobrym podejściem do natrętnych myśli (jednak mam nadzieję wyrobić sobie odpowiednie podejście do nich), z czarnowidzeniem (myśli - i tak się rozstaniemy, to wszystko na nic, to się nie uda) - to łączy się z kolei z natrętnymi myślami (że ona mnie denerwuje, że nie będziemy mogli się dogadać, że nie wytrzymamy razem ze swoimi "charakterami") oraz różnymi typu ("czy to, co przechodzę, co czuję, co poczuję można nazwać miłością?", "czy za parę lat będę patrzył na te posty z pogardą, bo już wtedy z nią nie będę i nie będzie mnie to obchodziło?"). Z zanikiem uczuć jest różnie - jest taka sinusoida, kiedy wracają uczucia znowu jestem szczęśliwy (natręctwa są, ale po prostu mam w sobie coś z dobrego podejścia) i mam w głowie gdzieś ukryte przekonanie i zawierzenie, że będzie dobrze. Z kolei gdy wyjdzie jakaś sytuacja stresująca - zdenerwuję się na coś, za dużo zacznę myśleć, albo kiedy coś mi w niej znowu nie spasuje, wszystko znika i znowu czuję się otępiały, wraca wszystko co u mnie jest związane z nerwicą (poza objawami somatycznymi, których już nie odczuwam). Wiem że ważna jest praca nad sobą i mam w głowie obrazy które mogą mi pokazać jak będzie dobrze, jednak oczywiście ze względu na sytuację nie jest łatwo wierzyć, szczególnie że takie coś pokazuje mi, że miałem błędne przekonanie o sobie - kiedyś myślałem o sobie, że jestem optymistą, że na luzie do wszystkiego podchodzę, że z takim podejściem nie zranię nikogo, teraz widzę że te cechy były nieco przekłamane. Mam problem z kontrolowaniem swojego zachowania, wciąż mam to zakrzywione wyobrażenie, że myśli wrócą i odbiją się na mojej dziewczynie, że zrobię coś głupiego i znowu ją zranię. I nieco mniej myśli o jej stronie - że sobie nie poradzi, że będzie miała dość wszystkiego i że to też odbije się na nas... na ten moment jednak muszę się skupić na walce, bo to ważny etap w moim życiu, pojawił się w trudnym momencie wejścia w dorosłość i chcę dla szczęścia własnego i osób obok pokonywać te złe konsekwencje nerwicy i samą nerwicę. Wierzcie we mnie :)
  7. Bo rani ją moje dziecięce, idiotyczne zachowanie. Że na jednym spotkaniu wszystko jest OK, a na drugim jest źle, bo co nie powie to ja się denerwuję. Ona tak samo cierpi przeze mnie. Muszę zmienić swoje zachowanie i podejście do nerwicy, bo sam fakt, że chce ze mną być i podchodzi do sprawy poważnie powinno być dla mnie motywacją do zmiany postępowania.
  8. Płaczę z bezsilności... nie mam ochoty nawet wracać do tego, jak było mi z dziewczyną kiedyś, bo od razu włączają mi się myśli, że już nie będzie dobrze... ona teraz ma dużo stresów związanych ze szkołą i nie mogę jej męczyć rozmowami o naszym związku... boję się, że nie wytrzyma i będzie chciała zakończyć związek. Choć mówi, że nie chce się rozstawać choć boi się, że tak będzie, ale ja i tak jestem w takim stanie, że nie dam rady zrobić nic... jeszcze tydzień temu wszystko było dobrze, chciałem być tylko z nią i nawet ona wierzyła że nam się ułoży, teraz wszystko wywrócone jest do góry nogami... Proszę was, wierzcie we mnie... trzymajcie kciuki... jeśli możecie to wesprzyjcie jakoś...
  9. Mam do Was pytanie... od kiedy walczę z problemem ROCD, praktycznie cały czas funduję dziewczynie huśtawkę nastrojów, taki rollercoaster emocjonalny... ale ja tego nie chcę! Chcę, żeby była przy mnie szczęśliwa i żebym ja był szczęśliwy przy niej... ona chce, żeby się nam udało ale wiem, że to dla niej nie lada wyzwanie znosić te moje "humorki"... Czy to może oznaczać, że jestem toksyczny? Czy to też nerwica tutaj miesza? Nie chcę taki być, bo bardzo chcę być z moją dziewczyną, gdzieś jest we mnie ta iskra nadziei, że wszystko się ułoży... i tak samo boję się, że gdy nadejdzie lepszy dzień to potem znowu wszystko minie i stanę się humorzasty... przeraża mnie sama myśl o tym, bo ona w końcu nie wytrzyma proszę o odpowiedź...
  10. Dawidoff, jak teraz sytuacja wygląda u Ciebie? U mnie teraz cały czas jest źle, bo dodatkowo kłótniom z dziewczyną sprzyja odcięcie od uczuć, czuję się obojętnie i nie wiem, czy naprawdę lepiej byłoby się rozstać czy to tylko nerwica stara się "wykorzystać sytuację" przez to, co się stało...
  11. Nie wiem jak sobie poradzić kłócę się z dziewczyną, naprawdę ciężko mi jest rozmawiać z nią, bo i przez to ona stała się chłodna... mam wrażenie, że mi nie wierzy. Przede wszystkim uważam, że straciłem w jej oczach. Że jestem słaby, że nie wierzy. Mimo że mam natłok natrętnych myśli i nie czuję nic, chciałbym z nią porozmawiać, niestety ciężko mi cokolwiek mówić... obiecać, że to się nie powtórzy? A jak się powtórzy, to co? Przecież ostatnio też jej obiecałem, że jak coś będzie nie tak, to postaramy się naprawiać... Obecnie ciężko nam się dogadać. Nie chcę się rozstawać, bo wiem, że w moim stanie to naprawdę byłaby głupota. A do tego dochodzą jeszcze myśli, co jeśli ona nie chce ze mną być, jeśli nie wytrzyma i odejdzie, jeśli nie będzie chciała być z takim mięczakiem jak ja? Ludzie... Dodam do tego, że całkowicie jeszcze nie wierzę w pomyślność tego związku, jakiś głos w głowie mi mówi "to nie to"... a jeszcze parę dni temu wszystko było ok...
  12. Cholernie się boję. Z jednej strony przytłaczają mnie myśli i odcięcie od emocji, które mogłoby sugerować, że nie chcę już z nią być, że chcę zerwać albo doprowadzić do rozstania, by jej było lepiej. Z drugiej strony cały czas myślę o tym, że za parę miesięcy wszystko wróci do normy i będziemy szczęśliwi, bo tego chcę... jednak boję się jej obiecywać, że wszystko będzie dobrze, że obiecuję że już się tak nie zachowam, a przecież skąd ja mogę wiedzieć, czy tak się nie zachowam? Jej jest z tym cholernie ciężko, obecnie jesteśmy na siebie strasznie "schłodzeni". Przytłaczają ją obowiązki osobiste i nie wiem, co mam w ogóle robić... boję się, że ta relacja nie jest możliwa do naprawy i rozwijania... a co jeśli jestem toksyczny i nie będę potrafił kochać? Może te moje fochy o byle co to moje prawdziwe oblicze? Boję się, że mi nie uwierzy, że powie "ostatnio też obiecałeś", "mam dość słuchania tego samego"...
  13. Zrozum, że natrętne myśli nad Tobą obecnie górują, bo w nie wierzysz. Nie mają nic wspólnego z prawdą. Kiedy te parę dni temu nastała groźba, że już nie będziemy razem, to od razu wszystkie mi zelżały, bo tak się bałem, że ją stracę... zobacz zresztą na tego długiego posta z tej strony. Obecnie staram się naprawić moje relacje z ukochaną, ale natręctwa znowu wróciły. Staram się wyobrazić sobie nas w przyszłości, kiedy już jesteśmy szczęśliwi i wyobrażam sobie, że z tego wychodzę to jakoś się uspokajam... ale ogólnie wszystkie myśli wróciły. Odcięcie też, mam wrażenie, że nie chcę być z tą dziewczyną. Że ona mnie ma dosyć, że nie wytrzymuje, że nie chce już ze mną być
  14. Jedyne to nic sobie z tego nie robić... być z partnerem normalnie, pomimo tego co podpowiada mózg, bo to tylko ILUZJA i nieprawdziwe, kłamliwe myśli które uderzają w to, co dla człowieka najważniejsze. Nie masz ochoty się tulić? Mimo wszystko to zrób. Tylko nie wpływaj na niego swoim zachowaniem tak jak ja wpłynąłem na swoją dziewczynę... teraz muszę wszystko naprawiać, jeśli chcę z nią być.
  15. To tylko wkrętki. Nie masz tego długo, wyjdziesz z tego szybko tylko nie popełniaj błędów i nie wierz w te myśli, nic sobie z nich nie rób... ja posunąłem się za daleko i wątpię, żeby nam się udało tym bardziej teraz, kiedy natrętne myśli wróciły i znowu nic nie czuję... czuję się beznadziejnie.
  16. Przejdą Ci... to jest pewne. Poza tym w Twoim związku wszystko się układa. Mój jest w rozsypce... nie wiem czy uda się go naprawić, żeby było dobrze... Trzymam kciuki.
  17. Cały czas rozpaczam. Mimo tego jednak uważam, że nie mogę się poddać. Na samym początku naszego związku bardzo pragnąłem z nią być, mimo że byłem w tych sprawach "niedoświadczony", że wtedy jeszcze moja wiedza o związkach ograniczała się do "bądźcie ze sobą, kochajcie się, cały czas będzie dobrze, czasami kłótnie ale i tak się kochajcie". Mimo że byliśmy dla siebie pierwsi. Tak i teraz widzę, jak bardzo krzywdzę swoją ukochaną tym wszystkim. Nie dociera to do niej, nie mogę powiedzieć "przepraszam, że się tak zachowałem". Mam odwagę przyznać się przed nią, że się zachowałem jak dziecko, jednak nie uważam, żeby przeprosiny mogły tu coś zmienić. Muszę zapewniać ją, że wszystko będzie dobrze. Teraz po tym wszystkim widzę, jak bardzo nie chcę jej stracić, jak bardzo chcę walczyć o nas. Jest we mnie jakaś nuta optymizmu, która każe mi myśleć, że takie przejścia tylko nas umocnią i że wyjdę z tego pieprzonego zaburzenia. Jakiś tam procent moich myśli dotyczą tego, jak może być wspaniale, gdy się tego pozbędę. Nie mogę jednak rezygnować z czegoś, co było dla mnie najważniejsze i mam gdzieś te wszystkie natręty. Teraz widzę, jakie one są absurdalne: - Nie kocham jej? OK, mam dopiero 18 lat, nie jest cudownie jak w pierwszych miesiącach. To normalne. Ale czymże są te wątpliwości, jeśli chodzi o bycie z nią? Wiem, że to z NIĄ chcę być, dla niej się starać i robić wszystko, by przybliżać nas do siebie. Wypracowywać więź, wspierać się, poznawać. A do prawdziwej miłości dojrzewać. Kiedyś kiedy miałem lepszy dzień doszedłem do wniosku, że nasza relacja staje się głębsza. Że gdybym cały czas miał odczuwać taką euforię i "motylki", to szlag by mnie trafił. Cieszyłem się, że mam swój skarb i chciałem być dla niej, być z nią. To pokazywało mi, że na swój sposób jednak kocham. Nie wyobrażam sobie, bym mógł być z kimś innym. - Ona mnie denerwuje? Bzdura, przecież to normalne, że musimy czasami się zdystansować, nie będziemy cały czas patrzeć sobie w oczy i wychwalać nad niebiosa. Przecież ona tego nie mówi, żeby mi było źle. Jak nienormalny i zaburzony muszę być, żeby brać to na serio? Nienawidzę siebie za te fochy, które strzelam. Po prostu przez to zachowuję się jak p*zda. I tak samo, w lepszym dniu mogłem cały czas siedzieć z nią i się śmiać razem z nią. Teraz gdy widzę jakie to jest bezsensowne, muszę wziąć się za siebie. Muszę uratować tę relację. Za dużo mam do stracenia. Zachowałem się jak dziecko, jak cham, egoista. Mój nerwowy charakter i niska samoocena zaczęły mnie przejmować w momencie nasilenia objawów. To nie jestem ja! Zadałem potworny ból tej dziewczynie, która czuje się okropnie z tym, że na jednym spotkaniu z nią wszystko jest ok, a na drugim jest źle. Do tego dochodzą jej problemy osobiste, z którymi ją "zostawiłem", nie chce mojej pomocy. Myśli, że to ona jest powodem tych lęków i myśli, ale niestety co się stało, to się nie odstanie. Boli ją to, że według niej to ona powoduje moje myśli, wierzy w nie i ma żal, że dotyczą jej całkowicie. Nie rozumie mojego zachowania i dłużej tak nie wytrzyma, cierpliwość i miłość swoją drogą ale, bądźmy szczerzy... i tak długo przy mnie wytrzymała. Nie wiem jak będzie teraz, straciłem w jej oczach i na pewno zburzyłem w niej wiarę, że się uda. Nie chcę przekreślać naszego związku. Przez to, co było i co może być, bo wierzę, że nam się uda. Te wszystkie myśli to nie ja. Może mam jakiś problem ze sobą, jakieś zaburzenie, perfekcjonizm, jestem bardzo wrażliwą osobą i cały czas boję się, że nie będę odpowiednią osobą do związku, że to ona będzie tą "silniejszą stroną" i że nie będę mógł jej zapewnić oparcia. Nie wiem jak to zrobię i na ile jestem w stanie, ale MUSZĘ naprawić nasze relacje. Teraz łatwo mi mówić, że mogę obiecać, że to się już nie powtórzy. A jak się powtórzy? Chociaż teoretycznie miałbym w głowie to, co może się stać, tym bardziej, że teraz widzę jakie te wszystkie myśli są bezsensowne... I tak jestem przesiąknięty lękiem, że to mimo wszystko nie to, że się nie dogadamy w przyszłości, że mamy zupełnie odmienne charaktery i inne problemy nas rozłączą. Ale nie mogę tak myśleć... chcę się tego pozbyć raz na zawsze, ewentualnie radzić sobie z tym, gdy zaatakuje. Nie wiem, w jaki sposób naprawię nasze relacje. Muszę ją jakoś zatrzymać przy sobie, wiem, że ona też na pewno chce ze mną być, ale te wszystkie wydarzenia zmieniły wszystko... no cóż, byłem miękki przez cały ten czas, teraz to moja kolej, by "pokazać jaja". Nic już nie będzie łatwe, muszę się trzymać i walczyć o ten związek... proszę Was, trzymajcie za mnie, za nią i za nas kciuki. Muszę to odbudować. I wziąć się za siebie. Za dużo mam do stracenia...
  18. @mrczny, nie zadałem nigdzie pytania postawionego w temacie. @Niepewnasiebie93, ona tego teraz nie rozumie. Też chce żeby nam się udało ale po prostu namieszałem jej w głowie. Rozmawiałem, zresztą i tak teraz potrzebujemy czasu jeśli cokolwiek ma z tego być. W piątek było to samo, w niedzielę spędziliśmy przyjemny dzień i gdy wydawało się, że już będzie dobrze, znowu wróciło. Długo nie wytrzyma w ten sposób. Dodatkowo jest przytłoczona sprawami osobistymi, boi się, że sobie nie poradzi i to po części moja wina. Nie wiem, co mam robić. Muszę spróbować naprawić nasze relacje. W lipcu kiedy powiedziałem jej o swoich wątpliwościach też wszystko było stracone, a pod koniec miesiąca wróciło już do normy (oczywiście moje objawy ROCD trzymały dalej, ale przynajmniej między nami się wyrównało). Wierzę, ale bardzo się boję. Że się nie uda, że ona nie będzie chciała ze mną być i będzie wolała się rozstać. Albo że ją tak zranię kolejny raz... czuję się podle.
  19. Już bym wolał czuć się tak jak te 2 tygodnie temu, bo przynajmniej między nami wszystko było ok. Ona była dalej jaka była, jedyne co się nie zgadzało to nieprawdziwe natrętne myśli. Teraz tylko czuję, jak bardzo chcę z nią być i jak bardzo pragnę, żeby się ułożyło, ale w to nie wierzę. Bo ona ma dosyć mojego zachowania, po prostu mi nie wierzy.
  20. Przede wszystkim muszę naprawić naszą relację... spróbować śmiać się z nią jak dawniej na przekór temu, co mówią mi myśli. Ale na dłuższą metę nie wiem ile sam dam rady... tak bardzo bym chciał żeby ona to zrozumiała. Bo ona tego nie rozumie. Myliłem się co do tego, na początku wspierała, mówiła że damy radę, ale teraz ma na tyle dość mojego zachowania, że myśli że to wszystko przez nią. Muszę to naprawić, bo przez to wszystko postawiłem ją w bardzo trudnej sytuacji, dorzucając do tego jej problemy osobiste... czasami tak sobie myślę, że takie coś mocnego może na nas dobrze wpłynąć, czasami wierzę, że dzięki temu czuję do dziewczyny coś więcej (oczywiście w momentach przebłysków)... wiem doskonale i jestem pewien, że gdybym ją stracił, to później bym żałował. To kwestia zejścia napięć, lęków i natręctw nerwicowych. Niestety zabolała ją cała ta sytuacja. No cóż, ma nerwowego, niestabilnego emocjonalnie chłopaka... ale na siłę trzymał jej nie będę. Nie każę jej zostawać, wbijać do głowy czegoś, czego ona nie zechce zrozumieć. Niestety jeśli tego nie naprawię, to z nią nie będę. Miłych słówek też mówić nie mogę. Bo i tak uzna, że mówię to na siłę, że to ode mnie puste słowa... mam w głowie teraz promyk nadziei... nawet mi się nie chce myśleć czy gdyby nam się udało naprawić to czy w przyszłości bedzie dobrze... po prostu wątpię... jeszcze jak do tego dojdą myśli, że tak naprawdę jej nie kocham, że to tylko zauroczenie i to wszystko robię na siłę, to pogrążam się jeszcze bardziej. Przyznaję się. Zachowałem się jak p*zda, zraniłem osobę która mnie kocha. Obiecałem, i to jest najgorsze. Bałem się kiedykolwiek usłyszeć od niej "ostatni raz przez ciebie płaczę", "co z tego że obiecujesz, ostatnio też obiecywałeś" i usłyszałem. Bałem się, przed tym wszystkim wierzyłem w nas, w to że jestem dobrym człowiekiem i że nie chcę jej ranić, najbardziej właśnie bałem się rozstania... Nie mogę być dla niej podporą. Kim teraz jestem w jej oczach? Jebanym egoistą, który myśli tylko o sobie. Na pewno nie osobą, z którą chce być.
  21. Niestety, to chyba mój koniec... Dzisiaj wszystko runęło. Rano cieszyłem się ze spotkania z nią, jednak tuż przed spotkaniem natręty wróciły. Znowu miałem myśli, że ona mówi to wszystko, te wszystkie żarty itp. by mi dogryźć, zachowywałem się jak pieprzona nastolatka przed okresem. Bo inaczej tego nazwać nie można. Na początku oczywiście żartowała, że to tak wygląda, ale w końcu moje zachowanie trafiło ją na tyle, że wszystko już chyba stracone. Nie potrafiłem nad sobą panować. Moje fochy ją przybiły. Płakała, mówiła że nie wierzy w to, że się ułoży, że ja taki dla niej jestem, że za dużo chyba naciągam. Mówiła już, że myśli swoją drogą, ale mojego zachowania nie zniesie. Przede wszystkim nie chce uwierzyć, że to wszystko nie jej wina. Zwala winę na siebie, mówi mi, że ja się przy niej źle czuję bo w końcu ona mnie denerwuje. Na nic się zdały moje tłumaczenia o tym wszystkim, twierdziła, że ma dość słuchania tego po raz kolejny. Powiedziała, że przez to wszystko sama traci nadzieję, że w ogóle zastanawia się, czy związek ma sens. Czarę goryczy przelał fakt, że mieliśmy brać się za pewien projekt, którego nawet nie zaczęliśmy przez całą dzisiejszą sytuację. Jestem przybity. Nie potrafię się nawet rozpłakać. Tracę moją dziewczynę. Jestem na siebie wściekły, czuję się jak śmieć. Że tak bardzo pragnąłem być z tą dziewczyną, pomimo tej nerwicy wierzyłem, że się uda i teraz spierdoliłem sprawę. Nie wierzę w nic, ja jestem pewien, że naszej relacji nic nie uratuje. Co z tego, że poczuję się lepiej, że poczuję do niej uczucie, że zejdą natręty, skoro i tak wrócą? Ona też traci wiarę. Dla niej relacja staje się toksyczna. A ja nie potrafię sobie z tym poradzić... nie wiem po prostu, co mam robić. Staram się ją utrzymać przy sobie, ale nie wiem na ile to da radę. Co z tego, że przeproszę? Co z tego że obiecam, że będzie dobrze, skoro nie będzie? Ona tego nie wytrzymuje i płacze przeze mnie. Dała mi jednak szansę, ale ja w to nie wierzę. To nie ma sensu... wiem, że następnej szansy nie dostanę. Ja nie chcę jej stracić, nie wiem czy wytrzymałbym to. Ale siłą jej przy sobie nie zatrzymam. Byliśmy bliscy rozstania na samym początku nerwicy, gdy jej powiedziałem o tym że nie wiem co do niej czuję, ale teraz sytuacja jest jeszcze gorsza... Jestem zerem. Mam wszystko i nie potrafię się tym cieszyć. Nic chyba nie uratuje naszej relacji, ja zawsze będę to miał. To już przekreśla mnie w życiu, nie wspominając o związku z tą dziewczyną. Mam tego dosyć. Chcę zniknąć.
  22. Właśnie tym się pocieszałem, to mnie podbudowywało... "Jestem z nią tak krótko, to źle wróży" --> "A może to nas umocni na tyle, że potem będzie tylko lepiej?" "Nie zależy mi, nic do niej nie czuję" --> "Gdyby tak było to bym zerwał i nie żałował" "Wszystko opiera się na niej, wszystkie myśli" --> "Jest dla mnie najważniejsza, a nerwica dotyka najważniejsze rzeczy" (choć tutaj ten stan objawia się głównie na mnie, widzę po sobie że nie mam ochoty się spotykać nawet z przyjaciółmi, pozmieniało się, przestałem nawet przejmować się losami mojej ulubionej drużyny piłkarskiej... kiedyś każde oglądanie meczu powodowało emocje nie z tej ziemi, byłem kibicem z krwi i kości, teraz moja drużyna przegrywa 4:1, a ja mam to gdzieś... przestałem oglądać mecze, zupełnie jakbym przestał się tym interesować). Niestety ostatnio się pokłóciliśmy, poszło głównie o moje zachowanie w nerwicy. Zupełnie jakby przestała mi wierzyć, że to wszystko przez myśli. Jesteśmy dalej lekko na siebie "wkurzeni", jest ten stan apatii z mojej strony. Choć ona tęskni, zachowuje się inaczej, z żadnej strony nie ma miejsca na czułości po tym, co się stało, dodatkowo myśli i brak ochoty na nawet kontakt fizyczny z nią potęgują tę obojętność. Obawiam się, że ta nerwica rozwali nam związek.
  23. To jest to, co najbardziej mnie napawa wątpliwościami - bowiem w tym miesiącu minie dokładnie pół roku odkąd jesteśmy razem. Krótko... ponadto jesteśmy dla siebie "pierwsi". I wątpliwości przyszły z dnia na dzień (w 3 miesiącu), po mile spędzonym dniu z nią. Wracam od niej i skupiłem się na myśli "czy ja coś do niej czuję?", dodatkowo późniejsze stresy odcięły mnie całkowicie. Na początku przeraziłem się tym, że nagle przestałem do niej cokolwiek czuć. Miałem też objawy somatyczne z derealizacji / depersonalizacji, ale one minęły w tamtym miesiącu. Mimo tego nie rozstaliśmy się - parę dni tak błądziłem po omacku, że może to jakiś przejściowy kryzys, nasze relacje się poprawiały, aż odkryłem, że to może być sprawka nerwicy i ROCD i od tamtej pory tego się trzymam. Uczucia nie wracały, ale powoli zdobywając wiedzę o tym, co może wywołać nerwica i pocieszając się historiami, że to może minąć, nastawiałem się na lepsze. Bywały oczywiście dni, w których wracały mi do niej uczucia. W sierpniu miałem jeden taki pozytywny dzień, zaś we wrześniu było ich duużo, dużo więcej pod rząd. I później natręctwa i odcięcia wracały w momencie gdy się zdenerwowałem lub przejąłem czymś. Te dni zapewniały mi nadzieję, że mi się z nią ułoży, zauważyłem nawet, że umocnił się nasz związek, wiedziałem, że chcę z nią być, możesz poczytać moje posty wyżej napisane, żeby zobaczyć jaki wtedy miałem pogląd na to wszystko. Teraz w gorszym stanie znowu wszystko przepadło. Nakręcają mnie myśli, że jestem z nią tak krótko i już psuje się związek.
  24. Ciekawe w tym wszystkim jest to, że kiedy czułem się odrobinę lepiej, pocieszałem się artykułami na tym forum, czytałem wypowiedzi sprzed kilkunastu stron - nawet ten "kącik wparcia" pomagał, bo człowiek od razu czuł wparcie. Było tam też napisane, że skoro między wami jest ok, dobrze się czujecie przy sobie, to bądźcie ze sobą i żeby nie wierzyć w nerwicowe iluzje. Każda porada była dla mnie lekarstwem, kiedy natręctwa schodziły, to byłem przekonany, że to "jest to", że chcę z nią być. A w tym stanie znowu czytając te rzeczy - typu zracjonalizuj uczucie, czy dobrze Ci z nią, czy jesteście przyjaciółmi... znowu się odcinam, bo na każde z tych stwierdzeń jestem w stanie negatywnie odpowiedzieć. I to mnie właśnie przeraża. Że nie czuję do niej nawet przyjacielskiej więzi, że tak naprawdę ona mi wadzi, że nie pasujemy do siebie i za nic nie mogę się uspokoić i dojść do wniosku, że chcę z nią być. Może nie chcę...? I ta stała myśl, że to nie to, że to było / jest tylko zauroczenie, a nie coś na czym chcę zbudować związek z nią. Czy ktoś może potwierdzić, czy ten opisywany przeze mnie stan jest normalny i czy przejdzie?
×