Cześć wszystkim,
Udzielałam się tu na forum 8 lat temu pod innym nickiem. Dokuczały mi natrętne myśli odnośnie niekochania itp. ale związek się rozpadł. Nie ja odeszłam, lecz mój ówczesny chłopak, Wpłynęło na to wiele rzeczy, niekoniecznie nerwicowych, nie na wszystko ma się wpływ. Zresztą, długo by opowiadać na ten temat i o tym, co działo się w międzyczasie, zanim dotarłam do punktu, w którym jestem teraz. Dzisiaj mam 26 lat, a ze swoim obecnym chłopakiem/ba, mężczyzną :) jesteśmy prawie 3 lata.
Lena, z uwagą prześledziłam Twoje posty. Od września 2015 męczę się ponownie. Zaczęło się od myśli, że chyba zdradzam swojego chłopaka, bo podoba mi się inny mężczyzna, któremu wiem, że ja też się podobam. Ten człowiek poprosił raz o mój numer i mu go dałam (o czym powiedziałam K.). Z mojej strony był to koleżeński gest a nie szukanie kontaktu, bowiem kiedy napisał, skwitowałam to krótkim choć miłym sms-em, pisząc, że jestem z kimś kogo kocham i nie wyobrażam sobie żadnych korespondencji na boku. I potem się zaczęło - analizowanie, wymioty, brak snu, rwanie włosów z głowy! Dostawałam spazmów na samą myśl, że go spotkam (widujemy się w pracy raz w tygodniu). Usunęłam naszą wymianę sms-ów i jego numer. W listopadzie zapisałam się do psychologa, nie mogąc wytrzymać z bólu, ale skończyło się na dwóch wizytach. Po prostu od lekarza wychodziłam w jeszcze gorszym stanie. Pani psycholog powiedziała, że być może rzeczywiście nie kocham, a więc po co się męczyć? Myślałam, że zwariuję, naprawdę. Zaproponowała hipnozę, ale odmówiłam. Przeraził mnie fakt, że może odkryje, że serio nie kocham/że kocham innego. To takie upokarzające i smutne.. I tak żyję z dnia na dzień, to dokucza mi praktycznie codziennie. Ja nawet już nie tłumaczę sobie tego nerwicą, to stało się częścią mnie. Ciągła wątpliwość, wyrzuty sumienia i niekończące się analizowanie, powtarzanie w głowie w kółko tych samych scenariuszy (a co gdy podejdzie i zaproponuje spotkanie? a co gdy ulegnę? a jakby z nim było w związku? i tym podobne). To czego jestem pewna to to, że nie umiem odejść. Że nie chcę odejść. Gdzieś podświadomie wiem, że coś czuję, że kocham, że on jest dla mnie. Tylko nijak nie umiem się do tych dobrych emocji "dokopać". Między mną a moim partnerem bywało ostatnio różnie, potrafiliśmy kłócić się o bzdety, podle to zabrzmi, ale naprawdę miałam sposobność i argument, żeby odejść. Ale nie potrafiłam. Nie chciałam. Głowa podpowiada różne rzeczy, myśli podsuwają naprawdę różne pomysły, ale nieugięcie trwam w tym związku. I wierzcie mi, że serio nie jakoś bardzo przeciw sobie. :) Intuicyjnie czuję, że to właściwe, że mój obecny chłopak to ktoś najbardziej wyjątkowy dla mnie...
Byłoby całkiem fajnie, gdyby ktoś podczas odwiedzin, napisał co u niego. Będę tu zaglądać. Z forum wychodzę bardziej podniesiona na duchu niż od psychologa wtedy. Ale być może po prostu nie było mi dane trafić na odpowiedniego specjalistę. Ściskam, księżycowa