Skocz do zawartości
Nerwica.com

Co by było gdybym przestał/a ją/jego kochać....?


pikpokis

Rekomendowane odpowiedzi

Wiecie co ale te myśli to faktycznie mnie mordują. Mam normalnie wrażenie, ze jej nie kocham, że nie chcę z nią gadać, że wszystko robię na siłę i jestem sztuczny. Że to nie ta, ale jak sobie wyobrażę przeszłość, w której nie ma jej przy mnie nie czuje się za dobrze, a nawet źle, że jest daleko. Nie dość, że dzieli nas rozłąka, to jeszcze moje myśli. Nawet mam wrażenie, że straciłem do niej pożądanie :/ Stąd właśnie się boje, że w ogóle w tym związku pomyliłem miłość z pożądaniem ,ale skoro tak to skąd te łzy jak wyjeżdzała, ta zazdrość która non stop mi towarzyszyła? ( a teraz jakbym jej nie miał, ale tłumacze to zaufaniem ) Pół dnia nie mogłem do siebie dojść non stop płakałem. Tak samo jajk jej powiedziałem o swoich wątpliwościach i napisała, że posklejałem jej serce na nowo tylko po to by je rozbić na milion kawałeczków. Zabiły mnie te słowa i fakt co ja zrobiłem :/ Ciężko się z tym żyje ale ja naprawdę nie chcę zrezygnować z tej kobiety. Chcę czuć, że jest dobrze !

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W sumie ja byłem chory jak się zaczęliśmy poznawać. Pod koniec terapii ( wtedy akurat miałem dobre samopoczucie ). Robiło się ciepło na sama mysl o niej, zazdrość była duża, przyjemne myśli, sny. Bałem się, że coś może się nie udać, że się nie pokochamy. Czasami przelatywała mnie taka myśl, że może jej nie kocham? Miałem już wtedy pewnawe wątplwości, ale jak do mnie przyjechała i wyjeżdzała to te łzy pokazały mi jak bardzo mi na niej zależy, bo jakby to była koleżanka nie płakałbym pół dnia po wyjeździe :/ Jeszcze najbardziej mnie dobił fakt jak wracałem z peronu do domu i mówie sobie " Zaraz się położę spać, wejdę do domu i mi przejdzie" , a tu dupa! Zupełnie odwrotnie, bo wszędzie ją tam widziałem ale jej nie było. Krzesło, leżanka były puste i tak mnie to bolało... Jeszcze taka myśl z nikąd typu "nigdy już nie spotkamy się". Po prostu zmordowało mnie to strasznie i te łzy.

Potem po jakimś czasie jak wyjechała tak nagle te myśli mi wyskoczyły, tak po prostu o "Nie kochasz jej" i wtedy się zaczął cały ten cyrk. Jakieś lęki , wyrzuty, dziwne uczucie, że tak jest. Tłumaczę sobie na milion sposobów że mi na niej zależy i w ogóle, ale te myśli im bardziej się odpycha tym mocniejsze są. W sumie mam taki "perfekcjonizm" typu : Nie pomyślałem o niej, to pewnie jej nie kocham?! Zapomniałem o niej, to pewnie jej nie kocham?! Nie mam ochoty na rozmowę z nią, to pewnie jej nie kocham?! Coś tam coś tam, to pewnie jej nie kocham i takie doszukiwanie się, które mnie dołuje ;/ Co prawda od początku jej mówiłem, że nawet jakbym jej nie kochał to bym za nią latał, bo jest cudowną kobietą. Ale pamiętam wszystko... te sny, zazdrośc, nerwy z nieporozumień, niepokój jak jej chociaż chwile nie było, uściski w brzuchu i na sercu jak się o coś pokłóciliśmy i i mi "znikała" z kontaktu, troska o nią ,która trwa do tej pory. W dodatku jest pierwszą dziewczyną, którą całkowicie zaakceptowałem czyli nie czułem ani kszty jakiegoś tam obrzydzenia, ani wstydu przed nią. Dbałem i dbam o jej dobro, smuci mnie jak ona cierpi i jest sama,a ja nie mogę jej dać mojego wsparcia, a jeszcze bardziej boli mnie jak cierpi przeze mnie. Ostatnio miałem przyjemny moment jak łapały mnie silne lęki ale z innego rodzaju i powiedziałem sobie "Dla niej warto z tym walczyć, po czym usnąłem z uśmiechem na twarzy" :) Taki spokój... Też jak tu była pamiętam prawie całe 2 dni bez najmniejszego lęku. Jaaaaaa ;) normalnie najlepsze lekarstwo :) Raz wtedy pomyślałem, ze może jej nie kocham, ale to było w pubie jak zagadałem się z koleżanką i chwilowo o niej zapomniałem, to więc pewnie był to objaw tego perfekcjonizmu :/

Też jak tu była pamiętam wyłowiałem ją wzrokiem, nie mogłem go od niej oderwać. Ciągle szukałem pocałunku, dotyku i kontaktu, bo w końcu tego nam brakowało przez całe 4 miesiące, dlatego non stop patrzałem się w jej oczy i pragnąłem, żeby zrobiła to samo!

Kurde ja to nie umiem pisać zwięzłych postów. Wybaczcie, że się tak rozpisałem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

heh właściwie to u mnie było podobnie, chciaż na początku to nie miałąm praktycznie wcale wątpliwości, no może tylko mysli : ale czy wyjdzie? czy zakocham się mocno? czy on mnie niedługo zostawi? takie tam ale potem było bosko cały czas do momentu odstawienia leków...

kucze tak myśle ze my za bardzo międlimy tą biedną miłość nie damy jej sie spokojnie rozwijać tylko ją męczymy jakimiś głupotami, a te nasze ulubione natrętne rozważania tak naprawdę zaprowadzą nas donikąd... myślę że różne rzeczy mogą nas pobudzać jakoś do ucieczki, do wycofania do tych wątpliwości, wszelkie trudności, lęk przed zaangażowaniem, dorosłością, paradoksalnie lęk przed porzuceniem i tysiąc innych rzeczy, myślę też że po roku i dłużej bycia razem kiedy chemia troche wyparuje i nie ma aż takich emocji tak naprawdę przy naszej niespokojniej i co tu ukrywać niestabilnej naturze nie będziemy mieli takie pewności na 100000% że ta mysl się nie pojawi, owszem możemy przejść terapię i ona napewno da jakiś spokój, ale reszta należy do nas samych, wiadomo że setki myśli durnych przelatują przez głowę i pewnie będą zawsze, ważne żeby taka myśl nawet jak sie pojawi żeby nie straszyła, żeby nie wywołała załamania psychicznego tak jak u mnie np to były chwile, dzień wcześniej było dobrze na drugi dzień już miałąm gigantyczne lęki, całkowicie opadłam z sił ciągły płacz od rana do nocy, mogłam nic nie jesć i sie nie myć ale mimo to począłgałam się do terapeuty i po 7 miesiącach prosze stoje na nogach normalnie może nie jest super-ekstra ale jest dobrze, jeszcze kilka miechów terapii przede mną wierze że będzie jeszcze lepiej

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

podziwiam Cię, Inka :*Moim problemem jest to,że nie potrafię myśleć pozytywnie o przyszłości. Mam wrażenie,że jestem ogólnie znudzona życiem i dotychczas zapełniałam tą "pustkę" szukaniem miłości...czekaniem na nią. Dlatego teraz,kiedy ją mam boję się że utknęłam w martwym punkcie. Ale czy to ma sens? Czy można całe życie uganiać się za miłością, ciągle się w kimś nowym zakochując?

Chyba nie. A ja noszę w sobie jakiś taki lęk, że będę musiała to robić bo "taka jest moja natura" - niestabilna emocjonalnie.

Znów brak mi sił... Mam wrażenie,że już na zawsze zostanę w takim stanie "zawieszenia", wegetacji.

Nerwica zabrała mi większość moich zainteresowań i motywację do tego,żeby poszukać nowych.Wszystko w moim życie ma różne odcienie szarości...Nic nie jest bardziej lub mnie kolorowe... Jest tylko ta szarość.

Tak strasznie się boję, że mi tak zostanie...że nie uda się tego naprawić.

i od razu rzuca mi się na myśl fragment piosenki Metalliki :

"Renew our faith which way we can

To fall in love with life again"

 

Boję się...tak bardzo... :cry:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Usagi87, Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, dużo bardzo dużo miłości i wewnętrznego spokoju:*

 

[Dodane po edycji:]

 

Przepraszam, że tak pesymistycznie ale nie wydaje się Wam niekiedy że to wszystko prawda że nie kochamy, że wcale sobie tych lęków nie wmówiliśmy tylko poprostu ta miłość się skończyła a to wszystko jest na siłe. Widzę tutaj na forum że jest dużo osób z problemem nie kochania które mają takie same objawy i myśli jak ja. Ale kurcze boje się że to jest prawda że sobie wmawiam miłość której już dawno u mnie nie ma:(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przepraszam, że tak pesymistycznie ale nie wydaje się Wam niekiedy że to wszystko prawda że nie kochamy, że wcale sobie tych lęków nie wmówiliśmy tylko poprostu ta miłość się skończyła a to wszystko jest na siłe.

 

myślę że to właśnie dlatego te myśli są dla nas straszne bo wierzymy że to prawda, gdybyśmy nie wierzyły ani trochę że to prawda to ja np w ogole bym sie nimi nie przejęła

 

[Dodane po edycji:]

 

coś źle mi się zacytowało :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Inka mam te same obawy co Ty! Wmawiamy sobei chorobe.. bo nie chcemu skrzywidzić tej drugiej osoby ktora tak bardzo nas kocha.. a my juz jej nie..

A ja się nie zgodzę. Już sam fakt, że tyle osób ma podobny problem przemawia na naszą korzyść, tzn. że to tylko choroba. Bo pamiętajcie że oprócz 'nie kochania' macie zapewne także inne objawy nerwicy. Bardzo łatwo jest uogólnić, pomyśleć sobie: 'skoro myślę że nie kocham to zapewne tak jest, więc rzucę ją/jego i będzie spokój'. Ale czy naprawdę tego chcecie? Czy łatwo będzie Wam porzucić Waszego partnera/partnerkę? Wiadomo, ktoś powie: No nie, ale to pewnie przyzwyczajenie. Tylko tu znów pamiętajcie, że w każdym związku prędzej czy później tą pierwszą, szaloną miłość zastępuje właśnie m.in. przyzywyczajenie :) Nie szukajcie na siłę powodów dla których obrzydzicie sobie ukochanego/ukochaną. Jaki to ma cel? Jeśli naprawdę chcecie się rozstać, zróbcie to raz a porządnie. Zastanówcie się jednak czy w tym momencie czujecie się nieszczęśliwi bo NIE KOCHACIE tej osoby, czy dlatego że BOICIE SIĘ że jej nie kochacie. Lęk jest naszym codziennym towarzyszem, ale większości przypadków kiedy dziś się baliście pewnie nawet nie pamiętacie ;) Więc czemu boicie się, że nie kochacie, czemu to Was tak dręczy? Może właśnie dlatego, że naprawdę czujecie coś do tej osoby, ale nie umiecie tego nazwać? A może dlatego, że macie niską samoocenę, i obawiacie się, że nie umiecie nikogo pokochać? A może nie akceptujecie, nie kochacie samych siebie, więc jak możecie dojrzale pokochać drugą osobę? Na pytanie czemu o tym myślę, trzeba odpowiedzieć sobie samemu, powodów może być wiele. Ja bardzo długo się nad tym zastanawiałam, analizowałam, szukałam w przseszłości, dostawałam histerii gdy nie mogłam odpowiedzieć na to pytanie, gdy nie mogłam podjąć decyzji co dalej. I co... hmm po prostu przestałam pytać, uznałam że to po prostu miłość, że skoro to wszystko przechodzę, skoro tak się dręczę to ma to jakiś cel. Wymyśliłam, że dzieje się tak, bo chcę by mój partner był ze mną szczęśliwy, a ja chcę być wobec niego w porządku, chcę by moje uczucia były uczciwe, prosto z serca. Czy to nie jest miłość? Po prostu przyjęłam za pewnik, że go kocham, czasem mnie wkurza, czasem się kłócimy, czasem pomyślę co by było gdybym była singlem, albo w związku z innym facetem, ale mimo to nie żałuję, że jesteśmy razem. Od momentu gdy przestałam się tym dręczyć mam wrażenie jestem szczęśliwsza, problem pojawia się, owszem, ale sporadycznie i po prostu staram się już nad tym nie zastanawiać, pracuję nad sobą, nad tym by nie dać się znów tym czarnym myślom. i choć pojawiają się inne natręctwa, nie pozwalam by pytanie 'czy napewno go kocham' pojawiało się za często w mojej głowie

I na koniec :) Bardzo spodobała mi się wypowiedź aktorki, Moniki Buchowiec, w wywiadzie dla Twojego Stylu, zacytuję:

"TS: Ale wierzysz w romantyczną miłość?

- Wyznaję niepopularną teorię: miłość można wypracować - zobacz przez tyle wieków małżeństwa były planowane i ludzie w nich trwali. Wierzę, że nawet bez szału hormonów mogę pokochać mężczyznę, stworzyć dojrzały układ, w którym będziemy się słuchać, uczyć od siebie, pozwalać sobie na pasje."

trzymajcie się :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak mi tylko ktoś potwierdzi, lub coś potwierdzi , że mogę jej FAKTYCZNIE nie kochać i ją oszukuję i siebie to odrazu zbiera mi się na łzy. Chce mi siępłakać, nie wiem co mam o tym myśłeć. Boje się, że to faktycznie jest prawda od której uciekam , bronie się rękami i nogami. A co do tej końcówki co zacytowałas, też w to wierzę. Czytałem o tym, że związki aranżowane są szczęśliwsze, bo uczucie rozwija się w trakcie itd. a nie wygasa w trakcie. Ja chcę się podjąć takiej próby, tylko w głowie mam odrazu obrazy z przyszłości, które pokazują płacz mojej kobiety i słowa z jej ust "Jak bardzo mnie zraniłeś" :/ eeehhhh

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witajcie, jestem nowa na forum ale czytam je od lutego 2010 kiedy to i mnie na 4 miesiące przed slubem dopadła myśl, że już nie kocham mojego narzeczonego. Dzięki wam dotarło do mnie ze może jednak to tylko choroba. Przeszło mi na chwile ale teraz znowu wrociło... ale reaguje juz na to jakos inaczej niż wczesniej... tylko pustka i obojętność a ostatnio wszystko mi jedno, nie czuje nic, jakas apatia wyobcowanie-może to reakcja obronna organizmu a moze rzeczywiscie przestałam go kochac? a za miesiąc mamy wziac slub!!! pomozcie mi powiedzcie co robic, nie mam juz sił, chce za niego wyjsc, wiem że to zrobie, ale coraz bardziej czuje ze go nie kocham. a tak bardzo chce go kochac, chce byc szczesliwa, miec z nim dzieci...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Migotka84, to co napisałaś w ostatnich zdaniach tak bardzo chce go kochac, chce byc szczesliwa, miec z nim dzieci...to świadczy o tym że go kochasz. I jest to napewno lęk przed ślubem... MY wszyscy na tym temacie jesteśmy świadkami tego że nerwica miesza w uczuciach, że nie pozwala kochać ale to tylko nerwica a tak naprawdę my kochamy i to bardzo pewnie aż za bardzo:) wszystko będzie dobrze, porozmawiaj ze swoim chłopakiem powiedz mu o swoich lękach mi to bardzo ale to bardzo bardzo pomogło. Idz też do dobrego psychiatry niech zapisze Ci jakieś wspomagacze przeciw lękowe żebyś dotrwała do ślubu...

MOże też jakaś wizyta u psychoterapeuty pomoże mi też pomogło.

 

masz jakieś inne objawy leczyłąś się kiedyś na nerwice??

Napisz coś więcej

 

I nie martw się MY na pewno pomożemy:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dzieki za słowa wsparcia. mam nadzieje ze macie racje i to rzeczywiscie tylko nerwica. chociaz ja juz w to do konca nie wierze a od wczoraj jestem w jakims dziwnym nastroju ze mysl ze go nie kocham mnie nie przeraza... jakos sie tak uspokoiłam nie mialam tego nigdy wczesniej od kiedy mnie dopadla ta mysl. ogolnie jest mi z nim dobrze ale nie ma motyli jakiejs euforii kiedy mnie dotyka i mowi ze kocha, nie czuje nic. z jednej strony mnie to przeraza a z drugiej sama juz nie wiem... jestesmy ze sobą prawie 2 lata moze juz nie czas na motyle? ale tak bardzo chcialabym poczuc ze go kocham tak prosto i zwyczajnie bez analizowania typu czy tesknie czy nie, czy chce mi sie do niego zadzwonic albo napisac sms itp. wczesniej nie mialam takich wątpliwosci, a teraz nawet jak wydawalo mi sie ze cos czuje to jakis głos obok mowil mi ze sie oszukuje i go nie kocham.

co do nerwicy to nie mialam wczesniej jakichs natręctw, zawsze byłam wrażliwa, płaczliwa, kiedy cos mi sie nie układało przezywałam bardzo, beczalam ciągle, ale po jakims czasie to mijało, teraz jak sie nad tym zastanawiam to mogły to byc ataki nerwowe, ale predzej czy później wszystko sie dobrze konczyło.

rozmawialam o tym z moim chłopakiem ale nie powiedzialam mu wszystkiego,mysli, ze to strach przed slubem i wpływ hormonów, nie powiem mu przeciez ze go nie kocham, nie chce go krzywdzic chociaz w pewnym sensie to robie.mieszkamy razem u jego rodziców od prawie roku, pierwszy raz mysl o nie kochaniu dopadla mnie gdy pojechalam do mamy na ponad tydzien. ogolnie byl to bardzo nerwowy okres dla mnie juz nie wytrzymywalam i plakalam do narzeczonego ze musze do domu bo nie dam rady. drugi raz dopadlo mnie to jak zaczełam brac tabletki antykoncepcyjne, dopiero jak je odstawilam to troche osłablo ale jak widac nie zupelnie.

rozpisalam sie ale i tak nie powiedzialam wszystkiego. teraz na weekend jedziemy do mojej mamy wiec na forum zajrze dopiero po weekendzie.

Życze wszystkim udanej soboty i niedzieli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chwilke tu nie zaglądałam i znowu nowości. To bardzo przykre, że coraz większy odsetek osób ma tą chorobe..a co gorsza dotyka nasze drugie połówki. Migotka to ze jesteś pewna, że chcesz za niego wyjść, kochać go i mieć z nim dzieci to świadczy o tym ze tak jest ze go KOCHASZ;) Powiem Ci ze na początku mojej choroby ( a zmagam sie z nia prawie rok) też przerażała mnie myśl ze nie kocham.. a po pewnym czasie tak jak u Ciebie było mi to obojętne. Wręcz robiłam takie analizy w głowie (robię) jak pomyślałam ze nie kocham to było okej a jak pomyślałam że kocham to czułam strach(dlaczego??). To jest schizujące. Ogólnie to jest o wiele lepiej niż bylo powiem Ci ze początki (choroby) są zawsze trudne. Myślę, że poźniej organizm się przyzwyczaja do tego i zaczynamy to olewać. Pocieszająca jest myśl ze wszytscy piszą, że nie kochaja swoich drugich połówek bądź mają wątpliwości a jednak ciągle jesteśmy z NIMI! To świadczy o tym, że chcemy tego. Poza tym kochać jak dla mnie to być z drugą osobą zawsze, być jej wiernym. To nie jest tak że musimy ciągle patrzeć sobie w oczy i mieć kontakt fizyczny. Miłość to po prostu chęć bycia z drugą osobą, tolerowanie jej wad, wyglądu, a motylki są tylko na początku, bo to jest coś nowego, nowa osoba, emocje które tak wpływają na nasz organizm, który sie po pewnym czasie oswaja i przyzwyczaja:)

Przepraszam za kolejna chaotyczną wypowiedź :))

Pozdrawiam ;*

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie wszyscy

dziękuje za słowa wsparcia i za zainteresowanie moją historią. Do psychiatry sie zapisałam, mam wizyte na 10czerwca, ale zastanawiam sie czy nie pojsc prywatnie wczesniej bo do tego czasu moze sie duzo wydarzyc. Z drugiej strony boje sie ze lekarz powie mi ze ten cały ślub jest bez sensu i co wtedy? Przeciez nie zrezygnuje z tego, nawet gdybym chciala, jest juz za późno, wszystko ustalone, zapiete na ostatni guzik, a co ludzie powiedza?Może to głupie podejscie ale nie mam na tyle odwagi i nie skrzywdze w ten sposób mojej rodziny.

Weekend minął mi bardzo źle, cierpiałam strasznie, bylismy razem z jego rodzicami u mojej mamy zeby dogadac ostatecznie sprawy zwiazane ze ślubem. To że spędzę z narzeczonym cały weekend napawało mnie lękiem, ze bedzie mi z nim zle, obco itp. Tak rzeczywiscie było ale było przy tym tyle zamieszania ze z jednej strony cieszyłam sie ze nie musze z nim byc sam na sam. Najgorsze były/są poranki i noce, budzą mnie leki ze w co ja sie pakuje ze ten slub jest skazany na rozwód, ze tylko wszystko niszcze a facet za ktorego wychodze jest mi zupelnie obcy, nie chcialam sie przytulac, nie moglam spac, miałam odruchy wymiotne i scisniete gardło i brzuch. Pojawiły się tez ataki kaszlu jak tylko sie do mnie zblizał albo mialam silne mysli. potem w miare upływu dnia jakos sie wszystko wyciszało, stawałam sie obojętna,apatyczna, senna, nawet czułam sie dobrze, ale wieczorami znowu sie wszystko zaczynało.

Najdziwniejsze jest to, że jak bylismy w urzedzie aby podpisac stosowne papiery do slubu, albo jak ustalalismy ostatnie szczegóły w domu weselnym nie mialam tych mysli, byłam spokojna, wręcz obojętna jakby to było kupienie ziemniaków do obiadu a nie najwazniejsza decyzja w życiu.

A dzis po raz pierwszy od wielu, wielu dni a moze i tygodni obudziłam się bez lęku i strachu, bez sciskania w gardle i checi wymiotowania, przytuliłam sie do mojego chłopaka i było mi poprostu ciepło, sennie i spokojnie. Mam nadzieje ze ten nastroj utrzyma sie przez dłuzszy czas, chociaz nie moge sie powstrzymac zeby nie zaczac analizowac swoich odczuc-czy to oznacza ze kocham czy nie itp. a wiem ze to ostatecznie doprowadzi mnie do lęku. Z drugiej strony zaczęłam łapac sie na tym, że gdy mam takie ,,przerwy'' w lękach, gdy nie mysle o tym to jakby mi czegos zaczyna brakowac, jakos mi dziwnie nieswojo bez tych mysli, nie umiem tego dokładnie wytłumaczyc. Powiedzcie czy takie zachowanie jest normalne?

Pozdrawiam wszystkich serdecznie;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To tak chyba jest ze jak myśli nie ma to czegos brakuje...;/ JA juz sama nie wiem co czuje.. czy cokolwiek ma sens. Dziwnie mi jest. Mama mi dzis powiedziala ze pewnie tesknie za Nim a ja ze tak.. a w glowie.. ze nie tesknie.. taka obojetność.. :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Migotka84

 

Miałam bardzo podobne odczucia, trochę jakbym czytała o sobie ;) Gdzieś tu w tym wątku pisałam o swoich przedślubnych rozterkach. Treaz jestem po ślubie i nie żałuję, choć lęki i wątpliwości nadal przychodzą, na szczęście akurat te myśli odwiedzają mnie coraz rzadziej :)

Przeczytaj artykuł o gamofobii, wklejałam go kilka stron temu - http://sympatia.onet.pl/0,2278,1609815,1,artykuly.html.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam wszystkich,

 

być może mnie nie pamiętacie, gdyż pisałam tu bardzo bardzo dawno temu (minęło już chyba z 2 lata :) ), ale czytając post Migotki84 stwierdziłam, że nie mogę pozostawić tego bez komentarza. Moja historia była taka jak Wasza - pewnego dnia obudzilam sie z ogromnym lękiem, że nie kocham swojego ukochanego, a potem było już tylko gorzej... kilka miesięcy budziłam się z OGROMNYM stresem, walącym sercem ze strachu, kiedy widzialam Jego miałam odruch wymiotny, w głowie analiza non-stop kocham czy nie kocham, łzy w oczach prawie cały czas, apatia, chęć śmierci, myśli że muszę zerwać, że Bog nie chce bym z nim była, fizyczne wyczerpanie, ciągła chęć snu i wiele wiele innych objawów, jakie sami dobrze znacie. W końcu nie dałam rady i powiedziałam o tym mamie... po kilku tyg namówiła mnie na psychiatrę, która zaleciła psychoterapię. Brałam leki, leczyłam się i... od dwóch lat jest super :D i za trochę więcej niż miesiąc wychodzę za mąż...

Ja pamiętam jaka to jest walka z wiatrakami... ale powiedziałam sobie jednego dnia: Wolę zwariować przy Nim niż żyć bez Niego... i tego się trzymałam mimo odchodzenia od zmysłów... Teraz nie mogę doczekać się ślubu, dobre uczucia powróciły. Jasne, że nie ma motyli w brzuchu ani fajerwerków... ale to normalne! :D to jest tylko w fazie zakochania, która trwa ok 1,5 roku. Migotka84 wychodz za mąż, choćbyś miała umrzeć ze strachu! a potem szoruj na psychoterapię :) ja też miałam ogromny lęk, że lekarz mi powie bym sobie dała spokój i zerwała - to dopiero był lęk!! nerwica jest bardzo przebiegła, bo jeśli nie uwierzysz ze to choroba (nie uświadomisz sobie tego) to będziesz targana dylematem cały czas... Pamiętam, że gdy moja psychiatra dala mi leki, następnego dnia miałam myśli, że na pewno ona źle mnie zdiagnozowała - że ja tak naprawdę jestem zdrowa, a to wszystko to moje usprawiedliwienie na to że go nie kocham... Potem wzięłam to wszystko na sposób: przyjęłam założenie, że to co mam to NA PEWNO nerwica natręctw i to był niepodważalny FAKT dla mnie. To był punkt zwrotny w mojej chorobie i od tamtego momentu zaczęłam z tego wychodzić. Po prostu choćby się waliło i paliło, wierzyłam że jestem chora - przyjęłam to i zaakceptowałam.

 

Migotka84 - jeśli gdzieś tam w głębi duszy wiesz, że to osoba, którą chcesz kochać i z którą chcesz mieć dzieci to tego racjonalnego argumentu się trzymaj :) mówię Ci... nie znam Cię, ale sam fakt jak mocno się z tym męczysz i jak bardzo chcesz kochać mówi mi że masz to co my wszyscy tutaj.

 

pozdrawiam Was gorąco z przesłaniem, że z tym można wygrać i cieszyć się życiem jak przedtem... nie! nawet bardziej! :)

 

a jeszcze jedno: Migotka84 chodząc na terapię nauczyłam się patrzeć na psychiatrę trochę inaczej... pamiętaj, że lekarz nie ma prawa powiedzieć Ci co robić, to TY decydujesz. Lekarz w jakiś tam sposób Cię prowadzi, ale nie bój się że Ci powie, że masz nie brać ślubu ;) to nie jest jego decyzja... ja zauważyłam, że moja psychiatra w ogóle mi nie radziła co robić... wszystko musiało być moją świadomą, przemyślaną decyzją.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a jeszcze jedno: Migotka84 chodząc na terapię nauczyłam się patrzeć na psychiatrę trochę inaczej... pamiętaj, że lekarz nie ma prawa powiedzieć Ci co robić, to TY decydujesz. Lekarz w jakiś tam sposób Cię prowadzi, ale nie bój się że Ci powie, że masz nie brać ślubu ;) to nie jest jego decyzja... ja zauważyłam, że moja psychiatra w ogóle mi nie radziła co robić... wszystko musiało być moją świadomą, przemyślaną decyzją.

 

apsik84 pisze samą prawdę, miałam te same lęki, nawet przed tym, że lekarz powie mi bym zerwała :) Zdecydowałam się na ślub, odważyłam się, jak powiedział mój ówczesny psycholog pozwoliłam sobie na szczęście, zaryzykowałam. Przekonałam sama siebie, że lęk nie będzie rządził moim życiem, i że się nie dam :)

Wzięłam ślub, jeszcze potem miałam rozterki ze 2-3 miesiące, ale coraz rzadziej, i teraz pojawiają się naprawdę sporadycznie.

 

Migotka84 tylko idź do sprawdzonego lekarza. Ja niestety po długiej przerwie - z innym problemem - poszłam do nowego psychologa i bardzo żałuję. Mimo że lekarka nie powiedziała mi wprost co robić, to jednak czułam, że próbuje mnie nakierować i coś sugerować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

apsik84, gratuluję twoje posty dały mi dużo do myślenia

 

[Dodane po edycji:]

 

Migotka84, lekarz Ci tak nie powie, on jedynie może dać ci jakieś podpowiedzi, będzie próbował sprowadzić ci na ziemie i pokazać że to po prostu obsesja, wiesz jak ja poszłąm z tym do terapeutki pierwszy raz to byłam pewna że ona mi powie odkochała sie pani trzeba sie pożegnać z chłopem i tak w to uwierzyłam że bałam sie do niej iść że ona mi każe zerwać :smile: , a co sie stało w rzeczywistości? ja przerażona trzęsącym sie głosem z przejęciem opowiadam, mało co zawału nie dostanę a ona spokojnie bez emocji na mnie patrzy i pyta: ale co sie dzieje realnie? zakochała sie pani w kimś innym? no.. nie on sie w kimś zakochał? no... nie! nudzi panią? nie!!!! z czym ma pani problem w związku? czy ma pani problem z myślą? tak z myślą, to ma pani natręctwo - i taka była rozmowa tylko że oczywiście nie uwierzyłam na początku, ale jak powtarzała mi to sukcesywnie to zaczęłam wierzyć

miałam takie same objawy jak ty, możliwe że i depresja jakaś ci sie przyplątała koszmarne ranki to specjalność depresji, żeby to złagodzić to psychiatra przepisze ci jakieś tabletki, potem popracujesz na terapiii i wszystko sie poukłada :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie,

cieszy mnie fakt, że moje problemy kogoś interesują i dziękuję bardzo za wasze wypowiedzi.Nawet nie wiecie jak długo wahałam się zanim napisałam o swoim problemie na tym forum.

Od mojego ostatniego wpisu we wtorek trwam w tym dziwnym stanie spokoju i obojętności. Nie mam lęków, nie odsuwa mnie od mojego narzeczonego - co mnie bardzo cieszy. Gdy we wtorek obudziłam się bez tych fizycznych objawów, dławienia w gardle i strachu, cały dzień byłam z tego powodu bardzo zadowolona. Aby nie przywołać spowrotem lęków starałam sie o tym nie myslec. Ale zawsze musi być jakieś ale... Zaczęłam sie jednak zastanawiac czy to moze mi przeszło? Czy poczuję, że kocham? Ale nie poczułam, zastanawialam sie na sucho bez lęku kocham czy nie, nawet teraz te analizy mnie zbytnio nie przerażają. Powiedzcie czy to jest normalne w nerwicy? Bo może rzeczywiscie go nie kocham? Nie wiem już nic, jest mi z nim dobrze, kocha mnie bardzo okazuje to na kazdym kroku, wiem ze mam duze szczęście ze akurat jest ze mną i nie wyobrazam sobie zebym kiedykolwiek miała być z innym facetem.

Kolejną rzeczą która mnie bardzo niepokoi jest tęsknota i zazdrość. Łapię sie na tym, ze w ciągu dnia za nim nie tęsknię, ale wgłębiając się w to było tak nawet zanim mialam ten pierwszy atak, zaczynałam za nim tęsknic dopiero, gdy zbliżała się godzina kiedy konczył pracę i mial byc w domu-może to kwestia przyzwyczajenia??. A teraz nawet wieczorem nie zawsze tęsknie, mysle ale nie wiem czy tęsknie.On od kilku miesięcy bardzo dużo pracuje i wraca poźno w nocy, często się mijamy, moze ten brak tęsknoty to jakis mechanizm obronny?

Podobnie jest z zazdrością, od momentu ataku nie jestem zazdrosna o mojego faceta. Jak we wtorek mi przeszły lęki postanowiłam sprawdzic czy bede zazdrosna. Weszłam na jego konto na naszej klasie( czasem to robię bo nie mam własnego, a on nie ma nic przeciwko)-bo wiem ze podgląda go regularnie jego była ktora juz nam kiedys namieszala. Jak widzialam ze go podglada to zawsze czulam ukucie zazdrosci i oczywiscie nie poczulam. Podlamalo mnie to znowu.

Już nie wiem co mam myslec. Wczoraj wieczorem pchana tym samą chęcią sprawdzenia swojej reakcji przegrzebałam jego smsy w komorce(zaznaczam ze nigdy tego nie robię-to byl pierwszy raz). Nie spodziewałam się nic znależc bo on jest naprawde uczciwy wobec mnie i wiem, ze nie musze sie obawiac z jego strony zadnych tajemnic.Więc może ten brak zazdrosci to poprostu bierze się z pewności co do niego? Jedyne co znalazłam to sms do kogos w krórym pisze zeby ten ktos mu nie zawracal głowy bo jestem dla niego najwazniejsza i ze mnie bardzo kocha- i gdy go czytałam to poczułam jednak zazdrosc. Ale jakos mnie to nie ucieszyło. Dzis caly dzien jestem w tym dziwnym nastroju obojętnosci nic mnie nie cieszy, narzeczony wraca dopiero w nocy bo miał dzis wyjazd na jakies szkolenie, a ja nie wiem co mam ze sobą zrobic...

Przepraszam, że wam tu opisuje takie szczególy, ale musze komuś to napisac, wyrzucic z siebie, a pogadac o tym nie mam z kim.

Dziękuję za wsparcie i pozdrawiam gorąco!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie jest teraz obojętnie. Jakbym już był zupełnie wypaczony. Niekiedy jeszcze łapią mnie kłucia serca, kiedy jeszcze myślę o tym i mówię jej kocham ( na to słowo odrazu pojawia się "nie kochasz jej" ) co mnie dołuje i daje lęki... Jeszcze płakać mi się chce, gdy ktoś mi potwierdzi, że mogę jej nie kochać... Szkoda, że zapomniałem już o tym przykrym uczuciu silnej tęsknoty, kiedy wyjeżdżała. To dawało mi pewność, że ją kocham.

Dodatkowo pojawiło się ( w sumie to już jakiś czas temu ) rozważanie u mnie czy nie jestem homoseksualistą ( i coraz bardziej zaczynam nad tym rozważać ) lub że mógłbym zdradzić moja kobietę ( bo z męskiego punktu widzenia pociąga mnie wiele kobiet ).

Jestem na tyle obojętny,ze ani jedno ani drugie mnie nie przeraża na razie... Może jak wypaczenie zniknie, to zaczne się przejmować.

Tak czy siak ostatnio odczułem, że moja ukochana jest jakaś zimna na mnie i w ogóle mało do mnie pisała, to zacząłem się coraz bardziej denerwować. Usilnie chciałem wiedzieć co robi w danej chwili, a że nie mogłem zadzwonić to dręczyło mnie to jeszcze bardziej. Co prawda nie smuce się z tego powodu, ale denerwuje, co z czasem pewnie zaczęłoby narastać. Śniła mi się również ostatnio... W takiej pewnej scenie,w której byłem z ojcem, jakimś jego kolegą i mamą. Leciała jedna z moich ulubionych piosenek ( dodatkowo przerobiona przez mój umysł ) i w tym momencie patrząc na ojca czułem się tak szczęśliwy, że go mam, że jestem na działce w piękną pogodę i przy pięknej melodii czuje się wesoło... W pewnym momencie tego szczęścia przypomniałem sobie o mojej kobiecie, że jest daleko, że gdzieś tam mam ją w myślach, że leży pod chmurami o wiele dalej ( bo dzieli nas duży kawałek i niezła rozłąka ) i może być szczęśliwa gdzieś tam, nie myśląc o mnie, to zacząłem płakać... we śnie... I tak podobnie mam w rzeczywistości, ale nie umiem tego zinterpretować do końca... Wierzę, że to tęsknota za moim kochaniem :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jakoś mi smutno i obojętnie... sama już nie wiem czego chce. Nie tęsknie, nie myslę o niczym...jestem ospała i rozleniwiona, nic mnie nie cieszy. Dziś przy obiedzie, który jadłam z teściami bez narzeczonego(znowu musiał zostać dłużej w pracy) naszła mnie taka dziwna myśl, ze jakby narzeczonego w ogóle nie było a to ja zamiast niego jestem ich dzieckiem... To takie głupie i dziwne uczucie.

Już nawet nie pamiętam kiedy jadł ze mną/z nami obiad....

Widzę, że forum zamiera... mam nadzieję, że to świadczy o Waszej poprawie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×