Skocz do zawartości
Nerwica.com

zaburzenia osobowości (cz.II)


Gość paradoksy

Rekomendowane odpowiedzi

wspolczuje wam

ja mam kilka dni lepszych od grudnia

z.o. i chad

bardzo bardzo zle

 

 

niestety terapu;eci i lekarze tego nie rozumieja

masz czekac i juz

czekac jest latwo jak jest dobrze

jak jest zle to czekanie jest pieklem

czemu byc w piekle za zycia

 

a osoby ktore dobrze sie czuja

tym bardziej nie rozumieja

ale dla nich to znacznie trudniejsze niz dla lekarzy i terapeutow

dotyka ich osobiscie

i sie czuja bezradni

przed nimi lepiej przybierac maske

 

a jeszcze jak

sie pomysli ze osoby z depresja widza rzeczywistośc bardziej realistycznie niz ososby zdrowe

i osoby zdrowe sa egoistyczne, nierealnie pozytywne wobec siebie

to odechciewa sie wszystkiego

 

powodzenia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

u mnie zaburzenie osobowości występuje tylko w tedy jak ktoś mnie zdenerwuje,wtedy jestem agresywny.Agresje przeważnie kieruje przeciwko siebie.Jeżeli moja Agresja jest skierowana przeciwko innej osobie to jest bardzo nie dobrze,jak ten ktoś mi ustępuje to po 3 min jest wszystko w porządku, a jak nie to moja Agresja się powiększa tracę całkowitą kontrole.Od 1 roku nie wychodzę z domu,tak jest lepiej dla mnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nad tym nie da się panować.To wyłącza logiczne myślenie.Na szczęście mam oparcie w Rodzinie.

 

To, że emocja na daną chwilę jest silniejsza od racjonalnych, świadomych reakcji wcale nie oznacza, że nie można tego zmienić. Co takiego ludzie robią, że Cię to denerwuje? Jak odbierasz, że Cię traktują? Od tego bym wyszedł, by znaleźć przyczynę tak silnych reakcji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mam dwa wazne pytanie choc troche boje sie je zadac;) ( mam NN)

czy osoba z osobowoscia chwiejna emocjonalnie z typem implusywnym ma szanse na staly zwiazek i malzenstwo? dodam ze osoba nigdy sie nie leczyla- teraz mowi ze zamierza sie leczyc 26 lat...- terapia , i moze leki- poki co jest na etapie uswiadomienia sobie problemu i powagi z sytuacji

 

a ja? nie wiem czy nie zakonczyc zwiazku

 

czy leki przy chwiejnosci emocjonalna pomagaja i terapia?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jaaa

ja mam chwiejność emocjonalną ale nie z powodu zo tylko chad. Jestem mężatką od grudnia a wczesniej byłam w związku 14 lat.

Więc chyba da się

ale trzeba się z kimś dopasować....

 

Niestety chwiejność emocjonalna to chyba często border line i osoby z tym zaburzeniem mają kłopot ze stabilnymi relacjami. Odczuwają emocje miłość/ nienawiść wobec bliskich osób i czsami dają im upust przez co niszczą związki. Usłyszałam to od 2 osób z borderem, które znam.

 

Ale ja mam z jedną z tych osób fajną całkiem bliską relację i nie doświadczyłam eksplozji agresji/ obwiniania / zazdrości etc. Chyba z tego powodu że od początku były ustalone granice w relacji.

Myślę że te granice mogą ci pomóc jeżeli chcesz swój związek kontunuować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

chodzi o to ze on nie wie czego chce od zycia, nie ma konkretnych planow, celow, a jak ma to brakuje mu konsekwencji, szybko go nudzi rutyna.jak mowi ze z dnia na dzien zyje i nie potrafi planowac jak ja

ehh nie wiem wiec jak mozna ukladac sobie zycie z nim jak jest tak zmienny emocjonalnie , czuje sie jakby i zwiazek go nudzil bo przeciez rutyna w kazdym zwiazku tez sie pojawia...

zastanawiam sie czy leki mu pomoga i terapia i czy ma checi do zmiany

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jaaa jak jesteś cierpliwa i nie uparta to dasz sobie rade.Terapia na pewno pomoże ale nie na długi czas.Lekarstwa na to niema,to co przepisują Lekarze to jest tylko tlumnik,zdrowie możne się tylko pogorszyć a nie poprawić.Wiem co pisze,przechodzę przez to.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Znalazłam ciekawy artykuło psychopatii, niektórzy sa zainteresowania, to niech sobie czytną jakby co ;) .

 

Mózgi psychopatycznych przestępców różnią się od mózgów tzw. normalnych ludzi pod względem anatomii niektórych struktur - informują naukowcy brytyjscy na łamach pisma "Molecular Psychiatry".

Biologiczne podłoże psychopatii jest ciągle słabo poznane. Niektórzy z naukowców wśród jej przyczyn upatrują głównie czynników społecznych. Ale wcześniejsze badania sugerowały, że u psychopatów zaburzona jest czynność niektórych obszarów mózgu - jądra migdałowatego, które kontroluje emocje, m.in. strach czy złość, oraz kory oczodołowo-czołowej, która bierze udział w procesie podejmowania decyzji. Obie te struktury są połączone włóknami istoty białej tworzącej tzw. pęczek haczykowaty. Do tej pory nikt jednak nie badał tego połączenia u psychopatów.

 

Naukowcy z Instytutu Psychiatrii w Collegium Królewskim w Londynie zastosowali w tym celu specjalną odmianę rezonansu magnetycznego określaną jako obrazowanie tensora dyfuzji (DT-MRI). Metoda ta pozwala obrazować subtelną anatomię istoty białej.

 

 

 

Badania przeprowadzono wśród psychopatów oskarżonych o usiłowanie morderstwa, nieumyślne spowodowanie śmierci, wielokrotny gwałt z uduszeniem lub więzienie kogoś i - dla porównania - wśród zdrowych osób dobranych pod względem wieku i poziomu inteligencji.

 

Okazało się, że mikrostruktura pęczka haczykowatego różniła się znacznie między psychopatami a osobami z grupy kontrolnej. Rozmiar tych zmian miał silny związek z natężeniem zachowań psychopatycznych. Naukowcy upewnili się, że zaobserwowane różnice są charakterystyczne dla psychopatów po przebadaniu dodatkowej grupy osób, które w przeszłości miały problemy psychiatryczne. Ich zdaniem wyniki te wskazują, że anatomiczne zmiany w mózgu mogą być podłożem zachowań psychopatycznych.

 

Zdaniem jednego z autorów pracy dr. Michaela Craiga odkrycie to - jeśli zostanie potwierdzone w większych badaniach - pomoże stworzyć bardziej kompletny obraz psychopatii, a potencjalnie może też przyczynić się do stworzenia metod terapii tego zaburzenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam.

Nie chciałam tworzyć nowego wątku ze względu na apelacje moderatorów i o niezaśmiecanie forum, więc przyłączam się do tematu.

Zacznę od tego, że jestem często zmęczona i senna mimo długiego snu. Obojętnie ile godzin prześpię. Może to jest powiązane z tym, co zaraz napiszę. Jednak jeśli chodzi o samo zasypianie to nie mam z tym problemu.

 

Myślę, że mam objawy chwiejności emocjonalnej, czytałam też, że jest to zaburzenie osobowości typu impulsywny.

 

Na wstępie powiem, że nie jestem hipochondrykiem i nie chcę sobie wmawiać żadnej choroby. Informacje o tej chorobie znalazłam na pewnym forum - szukałam tam odpowiedzi na dręczące mnie własne zachowanie. Mam 16 lat. Mojego stanu nie zamierzam usprawiedliwiać dojrzewaniem ani szaleństwem hormonów. Może one mają na mnie wpływ, ale na pewno nie są powodem. Byłam u psychologa szkolnego dwa czy nawet trzy razy. Psycholog tłumaczyła hormonami każdy mój krok. Poza tym zamiast skupić się na mnie, skupiała się na moich relacjach z ojcem (niezbyt dobrych) i uważała, że to jest przyczyną mojego "stresu". Wizyty nie pomogły mi w żaden sposób.

 

Ale do rzeczy. Często marudzę i przesadzam. Potrafię dramatyzować, chociaż nie chcę się wcale do tego przyznawać. Lubię dużo gadać i nie mam cierpliwości do słuchania. Jestem egoistką, często przeglądam się w lustrze, bo uważam, że jestem ładna, ale myślę, że wiele we mnie kompleksów, które właśnie za tym egoizmem się kryją. Mam wahania nastrojów - kiedy jest dobrze to głupieję, śmieję się, tańczę, wygłupiam i zachowuję jak małe dziecko - kiedy jestem smutna płaczę, a potem wpadam w histerię i nie mogę opanować łez - kiedy jestem wściekła nie panuję nad sobą. Krzyczę, przeklinam, wyzywam, często też płaczę i biję. Biję w ścianę, uderzam siebie lub chłopaka (ma 21 lat). Gdy to on mnie zdenerwuje jest jeszcze gorzej - rzucam się na niego z pięściami. Sama nie wiem jak on to znosi, ale wiem, że bardzo przeze mnie cierpi. Czasem myślę, że mam jakieś zapędy sadystyczne i to mi sprawia przyjemność. To jest jakieś chore, bo czuję się jakbym to nie ja kierowała swoim życiem, tylko jakaś moja część, "gorsza połówka". Poza tym gdy zdarzy się odwrotnie - gdy ktoś zwróci mi uwagę, wyzwie, rzuci niemiły komentarz lub po prostu powie coś nie po mojej myśli jestem od razu smutna i mam ochotę płakać.

Jestem także nietolerancyjna, przy pierwszym spotkaniu od razu mam o kimś opinię i z wielkim trudem idzie mi zmiana jej. Mój stosunek do innych ludzi jest taki dosyć nieciekawy. Z jednej strony ich nienawidzę, a z drugiej bez nich czułabym się samotna. Poza tym próbuję ingerować w ich życie, zmieniać ich podejście, nawyki. Szczególnie dotyczące papierosów, alkoholu, kawy. Nie zażywam żadnego z nich. Stwierdziłam, że będę abstynentką do końca życia. Chciałabym, żeby wszystko było tak, jak chcę. Zachowuję się jak rozkapryszona księżniczka, choć w ciele prawie dorosłej kobiety. Dlaczego? Może dlatego, że jest mi tak wygodnie? Że nigdy nie będę z niczego zadowolona? Że ciągle będzie mi czegoś brakować? Że zawsze będę czuła jakąś pustkę? A może dlatego, że jestem chora?

Ogólnie kiepsko dogaduję się z rodziną (szczególe z wcześniej wspomnianym wybuchowym i krzykliwym, przesadnym wręcz, ojcem, z którym niestety widzę wiele podobieństw). Mogę też powiedzieć, że nie mam przyjaciół. Miałam zazwyczaj swoją psiapsiółkę, z którą chętnie spędzałam czas, zwierzałam się, ale każda przyjaźń się psuła. Ostatnia też, ale to już przeze mnie. Stwierdziłam, że do niej nie pasuję. Jest zbyt żywa, zbyt energiczna, ciągle ma ochotę się śmiać, nie przejmuje się. Gdy jej mówiłam o różnych problemach zawsze słyszałam "nie przesadzaj" lub "ojjj dobra, będzie OK". Chłopak jest inny - cichy, czuły, zawsze mnie wspiera. A i tak jak się zdenerwuję to go ranię, a gdy coś zrobię nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego. Mam wrażenie, że często robię to nieświadomie. "Może to jest mój charakter?"

Poza tym mam od dzieciństwa stany lękowe. Często "schizuję". Boję się ciemności, duchów, śmierci. Mam jakieś wyobrażenia, przywidzenia. A mimo tego siedzę do późnych godzin przy komputerze. Najbardziej boję się luster, gdy idę do innego pomieszczenia w nocy zawsze biorę telefon, zasypiam przy włączonym radiu, a gdy tak jak dziś odczuwam lęk bardziej - nawet przy świetle lampki. Boję się patrzeć za okno, mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, że ktoś chce mnie skrzywdzić, przestraszyć, mam dużo takich dziwactw związanych ze strachem. Do 10 r.ż. wołałam do łóżka mamę, z którą zasypiałam. Bałam się pewnego dziwnego zjawiska. Gdy zamykałam oczy i próbowałam zasnąć, słyszałam śmiech. On mnie paraliżował, nie mogłam wytrzymać i zasnąć. Bałam się go. Dziś już nie pamiętam tego głosu, bo od paru lat przestałam go słyszeć, jednak myślę, że to miało na mnie duży wpływ.

Ostatnio zauważyłam u siebie poczucie bezsensu. Często zastanawiam się nad życiem. Coraz mniej jest we mnie wiary, chociaż co do religii jestem hipokrytką. Gdy się boję lub cierpię - zwracam się do Boga. Jeśli nic się nie dzieje - nie wierzę w jego istnienie, choć obawiam się, że zostanie to kiedyś potępione. Ech, moje życie to jakiś paradoks. Jak mogę bać się, że coś, co nie istnieje mnie ukaże? Poza tym czytałam książkę Louse L. Hay o podświadomości, w którą uwierzyłam, chociaż nie potrafię zastosować się do rad zawartych w książce. Przytłacza mnie tyle problemów, że jedna strona na temat gniewu, a trzy na temat strachu mi nie pomogą, aczkolwiek jestem wdzięczna treściom, bo podbudowało to moją pewność siebie.

 

Jeśli komukolwiek chciało się to przeczytać - byłabym wdzięczna za rady i opinie. Proszę nie odsyłać mnie do specjalisty ani po antydepresanty.

 

Chciałabym również, żeby ludzie, którzy czują się podobnie jak ja, również ośmielili się napisać. Chciałabym mieć kogoś, z kim mogłabym porozmawiać.

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na szybko - o konkretnym zaburzeniu u Ciebie o tyle ciężko mówić, że skoro masz 16 lat to Twoja osobowość ciągle się kształtuje.

 

Parę pytań.

Wymieniłaś właściwie same wady poza tym, że jesteś ładna - jakie masz zalety?

Na czym dokładnie polegały Twoje trudne relacje z ojcem? Bił Cię? Kontrolował? Ignorował? Coś się od dzieciństwa zmieniło?

Co robisz, kiedy próbujesz kogoś dostosować do swojej wizji świata, np. namówić palacza na rzucenie palenia, a on daje Ci do zrozumienia, że to nie Twoja sprawa i nie chce, żebyś się wcinała? Jak w ogóle reagujesz kiedy Twoi znajomi przy Tobie piją albo palą czy tam chodzą z kubkiem kawy?

Masz regularny sen (śpisz każdej nocy mniej więcej tyle samo, zasypiasz o tej samej porze)? Śpisz bez przerw czy wybudzasz się w nocy?

Jak sobie radzisz z porażkami, jak z krytyką a jak z odrzuceniem?

 

Jak sobie coś przypomnę to dopiszę...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Już odpowiadam i przepraszam jeszcze raz za zamieszanie...

 

1. Inne zalety: jestem ambitna, dobrze radzę sobie w szkole, można powiedzieć, że bardzo dobrze, przykładam się do tego, co robię (o ile cokolwiek zacznę), poza tym staram się być odpowiedzialna, dobrze mi idzie śpiewanie, jestem wrażliwa, myślę, że mimo mojego gadulstwa można mi zaufać, polegać na mnie.

2. Mam do niego wiele żalu. Nie bił, ale dużo krzyczał i non stop kontrolował. Nie wiem czy doszło do bicia, ale na pewno unosił rękę na mamę, która robi za kurę domową, chociaż jednocześnie pracuje. W przeszłości każda ich kłótnia kończyła się moim płaczem i strachem, że ojciec zrobi mamie krzywdę, chociaż godzili się zawsze w ciągu tygodnia. Jeśli chodzi o jego krzyk to robi awanturę z bzdetów. Nie zniszczyłam jego papierów w niszczarce - darł się, że w ogóle nie jestem mu posłuszna. Inna sytuacja: nie chcę iść do kościoła - jego reakcja: wrzaski, rozkazy, teksty "musisz iść do kościoła, bo ja ci każę. To, co ojciec powie jest święte". Co najlepsze - sam nie chodzi. Inna sytuacja: Nie chcę wyjechać z nimi w weekend do rodziny lub np. jechać do sklepu. "Musisz zaczerpnąć świeżego powietrza, a nie siedzisz ciągle w domu" lub "Póki nie masz 18 lat, masz robić to, co ci każę". Poza tym ojciec czuje się w domu jak pan i władca. Oprócz pracy nie robi nic w domu. Jak byłam młodsza to obiecałam sobie, że nigdy w życiu nie będę chciała takiego męża i nigdy w życiu nie pozwolę siebie traktować tak, jak ojciec mamę. Dzisiaj sytuacja zmieniła się tylko delikatnie, rodzice zostawili mnie dwa razy na noc w domu miesiąc temu. To była zupełna nowość. Chociaż pewnie nadal nie mogę iść do kogoś na noc (nigdy nie byłam na imprezie ani u koleżanki na noc, nawet w Sylwestra). Poza tym, wiem, że to nie ma nic do rzeczy, ale ojciec pracuje w innym mieście, więc nie ma go od poniedziałku do czwartku - przyjeżdża więc tylko na weekendy + piątek.

3. Ogólnie nie zadaję się z ludźmi, którzy palą papierosy, dużo piją. Jeśli chodzi o namawianie to zależy o kogo chodzi. Widząc pijących alkohol rodziców czy ogólnie rodzinę np. na czyiś urodzinach, nie reaguję. Gdy mój chłopak chce sięgnąć po alkohol - zaczynam kłótnię i ciągle męczę temat, chociaż ostatecznie i tak nie dochodzi do rozwiązania sprawy tak jak ja bym chciała, czyli żeby nie pił w ogóle, jednak pije rzadko, więc jestem w stanie ten fakt znieść, chociaż wolę o tym nie myśleć. Gdy np. mój chłopak chce pić kawę - znowu zaczynam kłótnie, wymyślam argumenty na siłę, szukam informacji w internecie, czasem hmm stawiam ultimatum? że jak wypije kawę to ja coś tam i ogólnie robię wszystko, żeby zmienił zdanie, a wiem, że jego charakter jest w stanie ugiąć się pod tą presją. Wszystko oczywiście dzieje się z udziałem mojego stresu, wściekłości, często i wyzwisk. Jeśli chodzi o stosunki ze znajomymi - nie mam takiego wpływu na ich zachowanie jak w przypadku chłopaka. Ale jeśli na którymś bliższym znajomym mi zależy w kółko powtarzam, żeby przestał, że to bez sensu (w przypadku kawy, bo za palaczami w ogóle nie chodzę). Jak ich widzę z takim kubkiem to mam ochotę wszystko wylać. Ogólnie jestem wściekła, że ludzie nie rozumieją szkodliwości używek i nie mogę znieść widoku jak ktoś niszczy sobie życie. Jeśli chodzi o nowe znajomości, bo to też inny przypadek, szczególnie w internecie - jeśli ktoś mi nie podpasuje, zrywam kontakt. Czasem staram się nie, żeby nie mieć poczucia, że wszystkich odrzucam, ale kiedy dowiem się np. że ktoś pali papierosy, że ktoś popiera aborcję, to automatycznie najpierw następuje konfrontacja poglądów, a jak (zazwyczaj) nie przynosi to skutków, odsuwam tę osobę na bok, przestaję pisać. W przypadku znajomych "w realu" też bym zapewne zaczęła takiego człowieka unikać - CHYBA, ŻE chciałby walczyć z nałogiem. Wtedy jestem w stanie z nim rozmawiać, starać się go jakoś wesprzeć.

Jak widać moje relacje z chłopakiem a relacje z otoczeniem różnią się. Mam wrażenie, że mój związek stał się jakąś patologią.

4. Mam totalnie nieregularny sen. Od poniedziałku do piątku zasypiam o 2 i wstaję koło 7. Zazwyczaj wtedy, po przyjściu ze szkoły, jestem strasznie śpiąca i zasypiam w dzień (np. dziś zasnęłam o 3, wstałam o 8.30 i popołudniu spałam od 18-21). W weekendy śpię bardzo długo, zasypiam standardowo ok. 2, ale wstaję o 12. Gdy byłam przeziębiona i mogłam sobie pozwolić na dłuższy sen, spałam od 1a.m.-3p.m.

5. To też jest zależne z czyich ust ta krytyka pada i czego dotyczy. Każdy człowiek ma wrażliwe punkty. Mogę np. przytoczyć ostatnią sytuację, kiedy to oglądałam z moim chłopakiem moje oceny (mamy dzienniczek elektroniczny). I nagle, zapewne w żartobliwy sposób, patrząc na moje czwórki, piątki i jedną jedyną dwóję z ostatniego sprawdzianu, mój chłopak powiedział "ooo, nie postarałaś się". Nie mogłam wytrzymać. Nie wiem co mi się stało, zaczęłam płakać jak dziecko i nie chciałam go w ogóle widzieć. Przeszło mi gdzieś po pół godziny. On mówił mi, że nie miał niczego złego na myśli, że to był żart, że w ogóle nie wie o co robię aferę. Czasem jak histeryzuję to on już też nie może wytrzymać i zaczyna krzyczeć na mnie, a wtedy ja chcę płakać jeszcze bardziej : ( Jeśli chodzi o krytykę np. nauczycieli - za każdy tekst ich nienawidzę. Pamiętam sytuację z niemal początku roku z polonistką, która zapraszała nas do teatru na spektakl. Zapytałam więc jak trzeba będzie się ubrać. Odpowiedziała zdziwiona, że normalnie i swobodnie, że nie idziemy do żadnej opery. Więc dodałam dla wyjaśnienia "achh, dobrze, po prostu w gimnazjum jak chodziliśmy do teatru to ubieraliśmy galowy strój". A ona mi na to ze swoim wrednym wyrazem twarzy "Jak masz z tym problem to idź do psychologa". A klasa w śmiech. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Najgorsze było to, że nie mogłam nic odpowiedzieć, bo wpisałaby mi pewnie uwagę czy coś takiego. Całą lekcję miałam łzy w oczach, teraz jej szczerze nienawidzę i wyzywam kiedy tylko mogę. Ostatecznie i tak płakałam, ale dopiero w domu. Przez kilka dni nie mogłam się pogodzić, że ktoś mnie zwyczajnie upokorzył. Gdy opowiadałam to innym (nawet koleżankom z klasy) to zupełnie nie pamiętały takiej sytuacji, nie przywiązały do tego wagi, a przy opowiadaniu nawet śmiały się z tej sytuacji. Innym razem, gdy moja (była) przyjaciółka powiedziała mi, że chyba jestem przewrażliwiona, że przesadzam to też byłam wściekła. Gdy przyznał to chłopak, zaczęłam go wyzywać i wytykać mu błędy, co zresztą często robię nawet i bez jakiegoś otwartego konfliktu. Mogę dużo przykładów podać, więc chciałabym, żebyś mi troszkę pomogła jeśli chodzi o konkrety.

Co do odrzucenia to nie wiem jak to ugryźć. O jakie odrzucenie chodzi?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Paulinovva,

Co do odrzucenia to nie wiem jak to ugryźć. O jakie odrzucenie chodzi?

Odrzucenie w najprostszej formie - "Wkurzasz mnie, nie chcę się z Tobą kumplować, spadaj." Ty w kółko odrzucasz ludzi z najróżniejszych powodów, zwykle jeśli się z Tobą nie zgadzają, a co jeśli Ty kogoś polubiłaś i chciałabyś utrzymać z nim znajomość, ale on stwierdza, że z Tobą nie chce? To co robi Twój ojciec - "nie zniszczyłaś papierów, nie jesteś posłuszna, jesteś złą córką!" to też odrzucenie, jak się czujesz w takiej sytuacji?

 

 

A ogólnie to tak...

Masz toksycznego ojca, który załatwił Ci psychikę, więc ja bym powiedziała, że wszystko sprowadza się do tzw syndromu DDD, możesz pogooglować, popytać na innych forach. Twój ojciec rządzi w domu żelazną ręką a każdą niesubordynację karze wchodząc na Twoje poczucie własnej wartości (poczytaj o tzw. miłości warunkowej - kocham cię JEŚLI jesteś posłuszna i masz dobre osiągnięcia). Mam wrażenie, że w domu u Ciebie raczej nie ma sytuacji w rodzaju dostajesz 1 z jakiegoś testu, a tata przychodzi, przytula i mówi "Nie martw się, najważniejsze, że się starałaś". To wyrobiło w Tobie chorobliwą wręcz ambicję i nadmiernie rozwinięte poczucie wstydu. O właśnie - kiedy reagujesz nieproporcjonalnie mocno do sytuacji, np. żart nauczyciela odbierzesz jako poniżenie, to psycholog powie "masz nadmiernie rozwinięte poczucie wstydu", a laik powie - "przesadzasz!". Nie ma w tym niczego obraźliwego. 90% swojej energii kierujesz w stronę namacalnych osiągnięć (większość wymienionych przez Ciebie zalet tego dotyczyła - ambitna, utalentowana, inteligentna etc) kompensując sobie w ten sposób słabo rozwiniętą inteligencję emocjonalną (pogoogluj) i kompetencje społeczne. Teraz to się fajnie sprawdza, bo przekłada na dobre oceny w szkole za ktore jesteś chwalona, a nikt nie chwali za fajne relacje z przyjaciółmi czy zdrowy związek z chłopakiem, ale za kilka lat, kiedy przestaniesz spędzać czas w domu ew. z chłopakiem, kiedy pojedziesz na studia, czy będziesz musiała odnaleźć się w pracy, okaże się, że nie jesteś w stanie. Zakładam, że nie chcesz być odsyłana do specjalistów, bo patriarcha domu się nie zgodzi. Cóż, teraz można jeszcze poczekać, ale kiedy będziesz pełnoletnia, radzę jak najszybciej zainteresować się terapią.

 

Twoja potrzeba kontroli innych i brak tolerancji bierze się prawdopodobnie stąd, że Ty sama jesteś w kółko kontrolowana w domu, a prawa do poglądów innych niż ojciec zwyczajnie nie masz ("masz iść do kościoła, bo ci każę!"). Nie masz dość siły, żeby postawić się ojcu pomimo jego dominującej pozycji, w związku z czym odbijasz to sobie na innych, na których możesz - na chłopaku i na znajomych. Słowem - jesteś dla nich taka jak ojciec dla Ciebie, jakkolwiek jego zachowania wobec siebie nienawidzisz. Twój chłopak chce jak najlepiej, ale popełnia wielki błąd pozwalając Ci na takie zachowanie, bo utrwala w Tobie podświadome przekonanie, że Ci wolno. Nie wolno Ci i prędzej czy później brutalnie się o tym przekonasz (już powoli się przekonujesz, bo zauważyłaś, że np. nie masz przyjaciół). On stara się za wszelką cenę unikać sytuacji konfliktowych, co wskazywałoby, że sam ma jakieś problemy emocjonalne, ponieważ przeciętny 21-latek zwyczajnie nie pozwoliłby na takie zachowanie wobec siebie, a już na pewno na to, żebyś fochami i sprzeczkami decydowała, co pije i czy pali.

 

Na Twoim miejscu porozmawiałabym z nim o tym i poprosiła, żeby pomógł Ci się zacząć uczyć kontroli nad sobą. Powinien zacząć stawiać Ci granice i nie pozwalać na każde zachowanie np. ma ochotę na kawę i nie życzy sobie, żebyś za niego o tym decydowała. Tak samo z awanturami - jakkolwiek zrozumiałe jest, że je robisz, bo nad sobą nie panujesz, to po każdej powinnaś przeprosić i jakoś zrekompensować chłopakowi nerwy, ponieważ nie jest jego psim obowiązkiem pozwolić Ci się bić czy co tam jeszcze robisz. Im szybciej zaczniesz nad tym pracować tym lepiej, w przeciwnym razie kiedyś okaże się, że jesteś w kropce, kiedy przyjdzie do wychowywania dzieci - zrobisz im to samo co ojciec Tobie..? A coś co się w Tobie kształtowało przez 16 lat od zawsze właściwie, nie zmieni się raczej diametralnie w ciągu 1 roku.

 

Pisałaś, że chciałabyś z kimś porozmawiać, kto miał tak samo - ja miałam bardzo podobnie co Ty, z tym, że u mnie jeszcze trochę przemocy fizycznej też było, a kontrolująca była matka a nie ojciec, a ja się postawiłam, kiedy byłam mniej więcej o połowę młodsza od Ciebie. Ale widzę problem - ja palę, piję i alkohol, i kawę, jestem za legalizacją aborcji do 2 miesiąca, nie wierzę w boga i pewnie parę jeszcze sprzeczności by się znalazło. Do tego nie życzę sobie, żeby ktoś próbował mnie przekonywać, że jestem w błędzie, bo ja siebie lubię taką jaką jestem. Podejrzewam, że ciężko będzie Ci tu znaleźć osobę, która spełnia jednocześnie Twoje wymagania co do gustów, poglądów i doświadczeń.

 

-- 29 lis 2012, 16:00 --

 

PS.

Acha, sen.

Jeśli śpisz tak jak śpisz, to jak najbardziej możesz być zmęczona.

Po pierwsze to wcale nie jest tak, że im dłuższy sen tym człowiek bardziej wypoczęty, po drugie nie można spać mało jakiś czas, a potem odrobić. Tzn można, ale dla organizmu to wcale nie jest to samo. Po trzecie dla odpoczynku istotna jest faza rem, która pojawia się... musiałabym pogoglować, ale po ok 2 godzinach nieprzerwanego snu, jeśli Twój sen jest płytki, urywany, niespokojny, to możesz spać nawet odpowiednią ilość czasu, a ciągle być niewypoczęta. Ja bym z tym uderzyła do lekarza pierwszego kontaktu, spróbowała może jakichś ziół... Uprawiasz sporty? Wysiłek fizyczny przed snem pomaga.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Ci za bardzo wyczerpującą i wzruszającą odpowiedź.... Będę czytać i czytać. Odezwę się jak dojdę do jakikolwiek wniosków, aczkolwiek ciągle dziwię się, że wszystko "wychodzi" z rodzinnego domu i to jest główną przyczyną. Jest przecież wiele osób, które właśnie w takich sytuacjach machnęłyby ręką, miałyby wszystko gdzieś lub podejście "niech ojciec sobie pogada, przejdzie mu". A ja wszystko tak przeżywam... Co prawda ojciec mówi mi, że jestem mądra, ładna, że mnie kocha. Ale dla mnie to nic tak naprawdę nie znaczy. Oczywiście wolę to niż wyzwiska czy inne przykre słowa z jego ust, ale sposób traktowania mnie i innych bierze górę i jego głupie próby odbudowania relacji rodzinnych (pt. budzi się rano, od razu włącza głośno muzykę, woła wszystkich na śniadanie i mówi, że idziemy na spacer -.-) w przerwach awantur nic dla mnie nie znaczą, a tylko pokazują jakie to wszystko jest żałosne. Tym bardziej, że ja te uczucia trzymam w sobie, a on jak jest spokojny to myśli, że faktycznie wszystko jest dobrze i o tym, że przed chwilą się na mnie wydarł całkowicie zapomniał.

Jak już mówiłam, moje życie to paradoks. Oddalając się od ojca jako "źródła zła i nienawiści" paradoksalnie staję się taka, jak on. Ciekawe jest jeszcze to, że on również jest ambitny w sferze swojej pracy. Gdy zdobył jakiś certyfikat, chwalił się nim przez 2 tygodnie i oprawił go w ramkę. Poza tym według mnie, całą nietolerancję też wzięłam od niego. Jak tylko ogląda telewizję, od razu przeżywa każde zdanie. Wyzywa polityków, szczególnie obecnych: premiera i prezydenta. Do tego kompletnie nie toleruje homoseksualistów i parad równości. Jest jakimś zagorzałym patriotą - ciągle puszcza poloneza i mówi, że to taki wspaniały utwór polskości, zawsze idzie na wybory, wywiesza flagę w święta i bierze w nich aktywny udział. Często też puszcza teksty Jana Pawła II, odwiedza grób bohaterki II wojny światowej i ma tyle wartości sentymentalnych, że sama nie rozumiem jak taki w sumie wrażliwy człowiek, tak się znęca za swoje stresy.

I kolejny paradoks: wrzeszczy i marudzi, gdy leci jakaś bajka, w której postacie dużo krzyczą (wiadomo jakie są teraz bajki).

Mam wrażenie, że tak naprawdę zatraciłam poczucie samej siebie, posiadania własnego zdania, własnych poglądów. Że jestem "ojciec wersja junior" w dodatku pomieszana z jakimiś zakorzenionymi głęboko przekonaniami kościoła katolickiego.

Poza tym ja często stawiam się ojcu, ale pod presją i tak nie wytrzymuję. Poza tym głos mi drży, mam jakąś gulę w gardle i najczęściej uciekam z płaczem do pokoju, po czym on mnie woła, potem wrzeszczy "masz natychmiast wrócić" i i tak idę i cierpię jeszcze bardziej, kiedy dostaję wykład jaka jestem niedojrzała, płaczliwa i nigdy mi się nic nie podoba.

Co przykre lub ciekawe, mam rodzeństwo: 5-letnią siostrę. Jestem ciekawa, co z niej wyrośnie...

A co do moich dzieci - nigdy w życiu nie chciałabym, żeby miały takie życie i relacje w rodzinie jak moje. I jeśli będzie to potrzebne, na pewno przed założeniem rodziny, wybiorę się na terapię...

 

-- 29 lis 2012, 19:12 --

 

Nie mam aktywnego przycisku edytuj, a zapomniałam Ci odpowiedzieć na pytanie o odrzucenie.

Poza tym przypomniała mi się taka rzecz... Kiedyś, tzn. parę lat temu, gdy rodzice kłócili się bardzo często, znalazłam w swoim pokoju między książkami kartkę z pewnością należącą do mamy, na której były wydrukowane adresy i telefony do poradni współuzależnień, przemocy w rodzinie, problemów w małżeństwie i agresji. Prawdopodobnie gdzieś ją jeszcze mam... (Szuka) O, znalazłam. "Strona dla ofiary przemocy". Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie, Rzecznik Praw Ofiar, Niebieska Linia, Wojewódzki Ośrodek Uzależnień i Współuzależnień itd... Więc było coś na rzeczy...

A co do odrzucenia to najlepiej opowiem przykładową sytuację ze spraw bieżących. Zacznę od tego, że jestem w 1 klasie liceum, więc nowi ludzie, nowe otoczenie... Próbowałam nawiązać jakieś kontakty, bo w klasie nie znałam zupełnie nikogo. Jakieś dwa czy trzy miesiące temu, zaczęłam rozmawiać z kolegą, który chyba też nikogo nie znał, bo z nikim nie rozmawiał, chociaż wydawał się sympatyczny. Było bardzo fajnie, chociaż wiadomo, że trochę nieswojo na początku. Zaczęliśmy też pisać po szkole, na facebooku, na gadu-gadu, wymieniliśmy się numerami telefonów. A to wszystko działo się bardzo szybko, w jakieś 2 tygodnie. Pisaliśmy, że bardzo fajnie nam się rozmawia, że czujemy się jak starzy znajomi itd. Jedyną przypadłością było to, że po pierwsze - on mieszkał na przedmieściach, więc dojeżdżał do szkoły PKS-em oraz że chodził do innej grupy (nasza klasa na niektórych lekcjach jest podzielona na pół).

Chcieliśmy spotkać się kiedyś i zrobić sobie seans filmowy. Wzięłam te teksty i propozycje na poważnie i myślałam, że takie były. Jednak później wyszło nieco inaczej. Często pytałam go o spotkanie, ale on z jednego terminu przekładał na drugi. Pamiętam właśnie sytuację, kiedy wracaliśmy jak zwykle ze szkoły razem i mówiłam mu akurat o tym, że ostatnio moja koleżanka w ostatniej chwili niedawno odwołała spotkanie i tyle powodów podała - to nieważne. Ale on na to "no jak ja dużo powodów podaję to znaczy, że coś kręcę, że mi się nie chce po prostu, tak jak ostatnio" (a właśnie tydzień wcześniej jak pytałam o spotkanie w weekend to powiedział, że aa bo on musi posprzątać, uczyć, pomóc mamie i wymieniał milion rzeczy). To jeszcze nic! Zaraz po tym zapytałam czy w takim razie nie chciał się ze mną spotkać, a on na to "aaa no wiesz, tak wyszło, ogólnie to się nie uczyłem, sprzątałam dopiero w niedzielę wieczorem i tak jakoś". Zabolało, że robił mi nadzieje na jakieś durne spotkania towarzyskie, na jakieś seanse, a tak naprawdę nie miał wcale na to ochoty. Zabolało też, że w ogóle odmówił, wydawało się, że świetnie się rozumiemy, mamy o czym gadać... Zaczął się tłumaczyć, że on taki ze wsi, że gdzie on do miasta, że co on w ogóle będzie tu robił i że wystarcza mu kontakt z ludźmi w szkole... Przyjęłam to z trudem...

Inna sytuacja, też gdy wracaliśmy ze szkoły. On grzebał coś w telefonie, wszedł na facebooka i jak zapewne wiesz tak wyskakują powiadomienia np. o tym kto Cię zaczepił. Jemu właśnie takie wyskoczyły i czyta na głos "(dajmy na to) Ania Kowalska i Paulina (ja) zaczepiły cię", a po chwili "a niech się walą!" i schował telefon do kieszeni. Miałam ochotę uciec natychmiast. Miałam łzy w oczach. Nadal nie rozumiem jego słów... Jednak szłam obok dalej, jednak nie płakałam, jednak nie uciekłam, miałam tylko smutny wyraz twarzy i pustkę w sercu. On znowu zaczął się tłumaczyć "ja po prostu miałem na myśli, że facebook nie jest teraz ważny". Niestety, jego argumenty dosyć niemrawe i jak przyszłam do domu to płakałam i żaliłam się nie tylko chłopakowi, ale też innym znajomym.

Z czasem i tak zauważyłam, że kontakty się rozluźniają. Zaczął trzymać się z innymi dziewczynami (bo u nas w biolchemie tylko paru chłopaków jest) i razem chodzili do jednej grupy, śmiali się, wygłupiali, pisali po nie wiadomo ile na tablicy na facebooku i nawet jak mieliśmy lekcje wspólnie (2grupy razem) to i tak spędzał z nimi czas. Nawet zaczęli się bawić w jakąś rodzinkę jak z podstawówki. On był, ojcem, inna matką i mówili do "ich" dzieci "córeczko" i jakieś inne dziwne pomysły mieli. Wtedy dopiero zrozumiałam, że to ludzie nie dla mnie i dzięki temu, że moje przywiązanie do tegoż osobnika zmalało - poczułam się lepiej. Oni spokojnie się wygłupiali, ja nie robiłam mu wyrzutów (bo jeszcze jak mi zależało to przy chodzeniu na przystanek strofowałam go, żeby się ogarnął trochę lub robiłam żale, że teraz z nimi woli spędzać czas). Było o niebo lepiej i tak zostało do dzisiaj. Czasem z nim gadam, na luzie, pośmiejemy się trochę i jest okej, ale dzięki temu, że nie jestem już tak emocjonalnie związana - przestałam też przeżywać zarówno to, że wtedy nie chciał się spotkać jak i to, że jesteśmy od siebie tak daleko).

Wiem, że to nie jest może dosłownie związane z odrzuceniem, ale na pewno przedstawi Ci jakieś zależności, które zaistniały w relacjach z innymi, pośrednio z odrzuceniem.

Podsumowując bardzo to przeżyłam, pewnie przez moje wizje wiecznej przyjaźni i nie wiadomo czego jeszcze. Przywiązałam się za szybko, zdecydowanie za szybko i za bardzo. I w dodatku do niewłaściwej osoby.

 

-- 01 gru 2012, 22:09 --

 

Vian, czekam na odpowiedź.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Poza tym ja często stawiam się ojcu, ale pod presją i tak nie wytrzymuję. Poza tym głos mi drży, mam jakąś gulę w gardle i najczęściej uciekam z płaczem do pokoju, po czym on mnie woła, potem wrzeszczy "masz natychmiast wrócić" i i tak idę i cierpię jeszcze bardziej, kiedy dostaję wykład jaka jestem niedojrzała, płaczliwa i nigdy mi się nic nie podoba.

Wiesz, nie o takie stawianie się do końca mi chodziło...

Raczej o spokojne, konsekwentne "nie zrobię tego". Ja Cię nie namawiam do takich konfrontacji teraz, ale musisz wiedzieć, że prawdopodobnie w przyszłości będzie konieczna, wszystko jedno w kwestii czego - wyboru studiów, miejsca zamieszkania, wyboru pracy, decyzji do do wspólnego życia z chłopakiem etc etc. Bez konfrontacji i postawienia na swoim całe Twoje życie będzie podporządkowane woli ojca. Na Twoim miejscu wykorzystałabym fakt, że jesteś ambitna i inteligentna - a nawet ładna, to też się liczy ;-) - i parła do jak najszybszego usamodzielnienia się gdzies z dala od jego wpływów.

 

Inna sytuacja, też gdy wracaliśmy ze szkoły. On grzebał coś w telefonie, wszedł na facebooka i jak zapewne wiesz tak wyskakują powiadomienia np. o tym kto Cię zaczepił. Jemu właśnie takie wyskoczyły i czyta na głos "(dajmy na to) Ania Kowalska i Paulina (ja) zaczepiły cię", a po chwili "a niech się walą!" i schował telefon do kieszeni. Miałam ochotę uciec natychmiast. Miałam łzy w oczach. Nadal nie rozumiem jego słów... Jednak szłam obok dalej, jednak nie płakałam, jednak nie uciekłam, miałam tylko smutny wyraz twarzy i pustkę w sercu. On znowu zaczął się tłumaczyć "ja po prostu miałem na myśli, że facebook nie jest teraz ważny". Niestety, jego argumenty dosyć niemrawe i jak przyszłam do domu to płakałam i żaliłam się nie tylko chłopakowi, ale też innym znajomym.

Zastanawiam się, co na to odpowiedzieli Twoi znajomi i chłopak...

Widzisz, ja też robię podobnie. Siedzę przed kompem, rozmawiam przez telefon z przyjaciółką, patrzę, ktoś do mnie pisze na gg, a ja pół żartem rzucam w eter - "aaa, spaadaj, za chwilę ci odpiszę", bo w tym momencie ważniejsza jest dla mnie rozmowa przez telefon, a gg może zaczekać. Na zdrowy rozum chłopak zachowując się w ten sposób pokazał, że Twoje towarzystwo jest dla niego istotniejsze niż jakieś tam fejsbukowe zaczepki od koleżanek, czyli ogólnie dobrze dla Ciebie. Ale u Ciebie doszły do głosu Twoje lęki przed odrzuceniem, dodałaś to sobie do tego wcześniejszego wykręcenia się z wieczoru filmowego i bach! - już sobie pewnie wyobraziłaś, że Ty też masz się walić, bo skoro one są nieistotne, to czemu Ty miałabyś być.

 

Zauważyłaś, że masz też tendencję do pochodzenia do życia na zasadzie "wszystko albo nic"..? Nad tym też warto pracować, próbować podejść do znajomości... spokojniej. Na zasadzie "spróbujmy, co komu to szkodzi, zobaczymy, co z tego wyjdzie". No i znajomości nie musisz nawiązywać osobiście w szkole, możesz przez internet czy gdzieś na jakichś pozaszkolnych zajęciach o ile na takie chodzisz. Tak czy siak najważniejsze w relacjach jest podchodzenie do ludzi spokojnie i pamiętanie, że nie muszą się z Tobą zgadzać we wszystkim, żebyście dobrze się dogadywali.

 

Ale ogólnie bardzo pozytywnie, że w ogóle zależy Ci na nowych znajomościach, a nie zamykasz się w swoim prywatnym, hermetycznym świecie. To mało komu pomogło.

 

Vian, czekam na odpowiedź.

Musisz wiedzieć jedno - ja reprezentuję sobą wszystko, czym gardzi Twój ojciec, a ja z kolei gardzę wszystkim, co reprezentuje on - autokratyczne rządy twardej ręki, wychowywanie przez nakazy i zakazy, a nie tłumaczenie, miłość warunkowa, fasadowa moralność i religijność, pęd do statusu zamiast do wewnętrznego rozwoju, ograniczone horyzonty myślowe. Ja z kolei byłabym dla niego najprawdopodobniej całkowicie zepsuta, zboczona, amoralna i zwyczajnie zła. Jakby wiedział, z kim rozmawiasz, to byś dostała szlaban do 2052. ;-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Raczej o spokojne, konsekwentne "nie zrobię tego".

Dzisiaj całkiem spokojnie powiedziałam, że nie zamierzam iść do kościoła, bo nie mam na to ochoty i po prostu nie pójdę. I faktycznie nie poszłam, a on nawet nie krzyczał (może dlatego, że chłopak był za ścianą).

 

Widzisz, ja też robię podobnie. Siedzę przed kompem, rozmawiam przez telefon z przyjaciółką, patrzę, ktoś do mnie pisze na gg, a ja pół żartem rzucam w eter - "aaa, spaadaj, za chwilę ci odpiszę", bo w tym momencie ważniejsza jest dla mnie rozmowa przez telefon, a gg może zaczekać. Na zdrowy rozum chłopak zachowując się w ten sposób pokazał, że Twoje towarzystwo jest dla niego istotniejsze niż jakieś tam fejsbukowe zaczepki od koleżanek, czyli ogólnie dobrze dla Ciebie. Ale u Ciebie doszły do głosu Twoje lęki przed odrzuceniem, dodałaś to sobie do tego wcześniejszego wykręcenia się z wieczoru filmowego i bach! - już sobie pewnie wyobraziłaś, że Ty też masz się walić, bo skoro one są nieistotne, to czemu Ty miałabyś być.

Mam wrażenie, że źle zrozumiałaś. Ja też tak często robię. Chodziło o to, że on to "a niech się walą" powiedział o mnie. Bo przeczytał, że oprócz jego koleżanki ja też go zaczepiłam.

 

Zauważyłaś, że masz też tendencję do pochodzenia do życia na zasadzie "wszystko albo nic"..?

tak, a najgorsze jest myślenie o chłopaku, że "jak mu się coś nie podoba to niech ze mną zerwie"

 

Musisz wiedzieć jedno - ja reprezentuję sobą wszystko, czym gardzi Twój ojciec, a ja z kolei gardzę wszystkim, co reprezentuje on - autokratyczne rządy twardej ręki, wychowywanie przez nakazy i zakazy, a nie tłumaczenie, miłość warunkowa, fasadowa moralność i religijność, pęd do statusu zamiast do wewnętrznego rozwoju, ograniczone horyzonty myślowe. Ja z kolei byłabym dla niego najprawdopodobniej całkowicie zepsuta, zboczona, amoralna i zwyczajnie zła. Jakby wiedział, z kim rozmawiasz, to byś dostała szlaban do 2052. ;-)

Rozbawiłaś mnie : ) Nie cierpię go i jego poglądów również, a słuchając tego dzień w dzień po godzinie sama stałam się nietolerancyjna.

 

 

Zauważyłam też jakoś ostatnio, że mam niskie poczucie własnej wartości. Żeby wymienić te zalety, które napisałam wyżej musiałam się grubo zastanowić, a i teraz nie jestem z nich zadowolona. Co z tego, że ktoś sobie radzi w szkole, skoro nie ma tam nikogo do rozmowy? ; /

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj całkiem spokojnie powiedziałam, że nie zamierzam iść do kościoła, bo nie mam na to ochoty i po prostu nie pójdę. I faktycznie nie poszłam, a on nawet nie krzyczał (może dlatego, że chłopak był za ścianą).

Ekstra! O to dokładnie chodzi. :)

 

Chodziło o to, że on to "a niech się walą" powiedział o mnie. Bo przeczytał, że oprócz jego koleżanki ja też go zaczepiłam.

Ech, nie wiem... Może jestem za stara..? Ja mówiąc szczerze nie do końca czaję te wszystkie fejsbukowe zaczepki czy tam jakie znaczenie ma ilość komentarzy i lajków od osoby X na mojej tablicy dla naszej znajomości... Może faktycznie po prostu źle zainwestowałaś zainteresowanie, no ale cóż - trudno. :) Nie ten to inny.

 

tak, a najgorsze jest myślenie o chłopaku, że "jak mu się coś nie podoba to niech ze mną zerwie"

Noo... powiedzmy łagodnie, że dobrze byłoby zmienić to myślenie. ;-)

Ja nie znam osoby, którą bym uważała za IDEAŁ, WSZYSTKO by mi się w niej podobało, zwykle jest coś co jednak nie pasuje i tu przydaje się umiejętność oceny sytuacji i dojścia do jakiegoś konsensusu - czy ja może pomimo wszystko mogę to zaakceptować, a jeśli już naprawdę nijak nie mogę, czy on może to zmienić.

 

Rozbawiłaś mnie : ) Nie cierpię go i jego poglądów również, a słuchając tego dzień w dzień po godzinie sama stałam się nietolerancyjna.

Noo... własnie w sumie do tego piłam - sama stałaś się nietolerancyjna, a ja mam biegunowo przeciwne poglądy do tych obowiązujących w Twoim domu. Ale może to dobra opcja, żeby trochę potrenować otwartość..? :) W każdym razie z Twoim tatą pewnie byśmy się zwyzywali i pobili w 3 minuty. :lol:

 

Zauważyłam też jakoś ostatnio, że mam niskie poczucie własnej wartości. Żeby wymienić te zalety, które napisałam wyżej musiałam się grubo zastanowić, a i teraz nie jestem z nich zadowolona. Co z tego, że ktoś sobie radzi w szkole, skoro nie ma tam nikogo do rozmowy? ; /

Nic dziwnego, że nie jesteś z nich zadowolona, bo sukcesy osiągałaś nie tyle dla siebie, co dla Twojego ojca - żeby zasłużyć na jego aprobatę. Oczywiście niekoniecznie robiłaś to świadomie, ale sama widzisz - on jest nastawiony na namacalny sukces i Ty dość mocno też. On jest mało elastyczny (łagodnie mówiąc) w kwestii poglądów i Ty też. To naturalne, że takimi rzeczami się nasiąka w domu, bo nikt nie ma większego wpływu na kształtowanie się osobowości niż rodzina. No ale jak już sobie uświadomiłaś, że Ty sama z siebie niekoniecznie jesteś zadowolona - może warto pomyśleć, co byś chciała zmienić? :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Vian,

 

znowu nie mogłam zasnąć szybciej niż przed 3. Płakałam i nie mogłam się uspokoić. Powodu nie znam do teraz. Czułam się takie poczucie winy za swoje zachowanie, za to jaka jestem i że nie staram się nic zrobić żeby było lepiej. Poza tym było sporo obaw przed nadchodzącym dniem. Lekcje, na które się nie uczyłam, sprawdzian i ogólnie bardzo pracowity tydzień, bo będzie tych sprawdzianów jeszcze więcej. Jak się obudziłam to myślałam tylko o tym, żeby nie pójść do szkoły...

W szkole było trochę lepiej, ale nieznacznie. W sumie to wnętrze było niezmienne, tylko z zewnątrz próbowałam się zmusić do uśmiechu i oczywiście odpowiedzi "u mnie spoko", żeby nie musieć odpowiadać ani nawet słuchać na pytania ciekawskich typu "co się stało". Echhh.

 

A wieczorem, tzn. koło północy, jak siedziałam jeszcze przy komputerze, przyszedł do mnie ojciec. Od razu się zaczęło. "nie śpisz jeszcze?! co ty tu jeszcze robisz o tej godzinie?! idź spać w tej chwili, na którą jutro masz?!" A ja spokojnie mówiłam: siedzę na internecie, nie musi tata krzyczeć, mam na 10, zaraz wyłączę.

Przestał krzyczeć. Ale pilnował, żebym w ciągu paru minut wyłączyła komputer. To tak zrobiłam i po przygotowaniach do snu, poszłam do łóżka.

 

Dziś na języku francuskim pani miała oddać już od dobrych 2-3 tygodni trzymane sprawdziany. Zgłosiłam się ładnie na lekcji, a jak mi udzieliła głosu to powiedziałam najgrzeczniej jak potrafiłam: "pani profesor, mam pytanie odnośnie sprawdzianu. Czy dzisiaj je dostaniemy lub wpisze pani oceny do dziennika?"

A ona spojrzała na mnie jakby nie wiem i "oddam, jeszcze jakieś pytania?"

Ja speszona, ale nadal uniżona "dobrze, nie, dziękuję"

A ona z wyrazem twarzy słodkiej idiotki "świetnie, to teraz pozwól, że będę prowadzić lekcje według mojego planu"...

Zaczęłam ją wyzywać pod nosem, żeby jakoś się rozładować, to nic jednak nie dało. A moja koleżanka z ławki zupełnie się ode mnie różni i ani myślała szepnąć coś do mnie i skomentować tę sytuację, nie mówiąc już nawet o jakichś słowach otuchy czy coś, chodziło mi tylko o jej opinię i była cisza, co odbierana dla mnie jako obojętność cholernie mnie wkurza.

No i pięknie, w takich okolicznościach i tak ostatecznie miałam łzy w oczach.

A teraz jestem wściekła na tą głupią babę i jeszcze zła na siebie, że jakieś durne spojrzenia i ton głosu całkowicie wyprowadził mnie z równowagi, o ile w ogóle dzisiaj ją miałam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zaburzenia schizoidalne. Ponad 2 m-ce w szpitalu. Podejrzenie schizofrenii. Nie stwierdzono jej. Mój 21 letni syn wyzwał dziś moją mamę a swoją babcię. Włosy dęba mi stanęły nie po raz pierwszy. Nie powtórzę tych słów bo mi wstyd. Przed pójściem do szpitala był w strasznym stanie. Psycholog okreslił tak mojego syna: usiadłby pani na kolanach, walił siekiera w głowę i płakał, że panią zabija. Toksyczne to strasznie, czym bardziej "uciekam" tym bardziej mnie trzyma. Sprawa jest niestety w prokuraturze - znęcanie sie psychiczne i fizyczne. Prokurator przedstawi zarzuty, bedzie sprawa karna. Dwa tygodnie syn wyszedł ze szpitala. Były to dwa dobre tygodnie. Trochę spraw pozałatwiał - posredniak, opiekę społeczną. Był pogodny i kontaktowy. Ale dzis się skończyło. Chyba przestał brać leki. Rentę socjalną kazał załatwiać mnie bo wzięłam wniosek jak był w szpitalu, pomogłam wypełnić, zaniosłam do lekarza prowadzącego. Wściekł się dzisiaj chyba o moją konsekwencję. Nie chcę za niego załatwiać, chętnie pomogę. Jak się słyszy takie straszne wulgaryzmy, obrażanie, ubliżanie wyć mi sie chce a i on sam ma problem z kontrolowaniem takich zachowań. Szpital pomógł farmakologicznie ale nie zmienił tego co siedzi w głowie. Chciałabym żeby pojechał do osrodka na porządną terapię. W skrócie - mam dać, nic nie żadąć a i tak po łbie dostanę. Chcę pomóc dziecku. Szukam kogoś kto ma podobnie, kto boryka się z agresją do najblizszych. Jak namówić syna na ośrodek, co zrobić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

agi114, rozumiem, że Twój syn zneca sie nad Tobą psychicznie i fizycznie?

Musisz podzonic po placówkach, najlepiej wpisz w google namiary na placówki i zadzon, dowiedz sie jakie są formy pomocy, opowiedz problem syna. Napewno znajdzie sie ośrodek, który Wam pomoże.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Żeby to było takie proste. Znalazłam szpital rehabilitacji psychiatrycznej w Międzyrzeczu. Syn uważa że jest to mu nie potrzebne. Do szpitala poszedł za namową ordynatorki szpitala. Muszę się do niej znowu wybrać. Może namówi go na to leczenie. Syn nie uznaje żadnych autorytetów. Pani ordynator była nim przez chwilę. Ostatnio była "głupia". Ale ma duże doświadczenie i może się uda. Boję się "dołów syna" bo za każdym razem były coraz gorsze. Zagrażają i mnie i jemu samemu. Zeby był jakiś sposób...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam. Właściwie nie wiem czego oczekuję wypowiadając się tu. Może jestem tylko leniwą rozkapryszoną dziewuchą, ale kolejny raz przestaję sobie radzić, więc może ktoś bardziej doświadczony mógłby mi pomóc. Nawet nie wiem od czego zacząć…

 

Dziś po względnie spokojnym okresie w moim życiu coś pękło. Wróciłam do tego co było. Do płaczu bez powodu, do myśli o śmierci, o tym, że mojej matce, mojej rodzinie byłoby beze mnie lżej, że jestem pieprzonym darmozjadem, któremu dawali już tyle szans, a nic się nie zmienia. Znów chciałam się pociąć. Ostatni raz zdarzyło mi się około 3 tygodnie temu, również po dłuższej przerwie od mniej więcej maja. We wrześniu zakończyłam związek, który wykańczał mnie psychicznie, ale to ja byłam osobą toksyczną. Wszczynałam kłótnie bez powodu, urządzałam dzikie sceny zazdrości, zrywałam, a za chwilę biegłam za ukochanym błagając, żeby mnie nie zostawiał, dostawałam ataków paniki, rzucałam w złości przedmiotami, spazmatyczny płacz sprawiał ból psychiczny, aż kuliłam się na podłodze. Raz wmówiłam sobie, że na pewno właśnie w tym momencie mnie zdradza po czym dokonałam ok. 50 (!) cięć na ręce. Odurzanie się różnymi środkami też było na porządku dziennym. Zdarzyło się nawet przedawkowanie, impulsywne zachowania w sferze seksualnej. Co więcej dopóki nie jestem odurzona nie potrafię z nikim normalnie rozmawiać. Zastanawiam się nad każdym słowem. Gdy mijam znajomego i powiem mu zwykłe „cześć” to później te cześć rozbrzmiewa mi w głowie. Analizuję jak żenująco to musiało brzmieć. Nie potrafię zaczekać w knajpce na znajomą, nie odbieram telefonów, problemem jest coraz częściej wyjście po zakupy, z płcią przeciwną nie porozmawiam dopóki nie ośmielę się piwem albo czymkolwiek innym. Unikam szkoły jak ognia, nie potrafię się przełamać, pójść i przesiedzieć te parę godzin. Kolejny raz jestem rozczarowana samą sobą. Durna nastolatka, która szuka sobie problemów na siłę. Właściwie już prawie nie nastolatka, a gówno w głowie. Zero motywacji do czegokolwiek. Żyję w takim zawieszeniu popłakując sobie. Jak się z tego wyplątać? Jak to czytam brzmi tak żałośnie. Wstyd mi za siebie… Czuję, że część tego co chciałam przekazać gdzieś mi umknęło. Proszę was o jakąkolwiek pomoc

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×