Skocz do zawartości
Nerwica.com

prośba o pomoc psychologa


Rekomendowane odpowiedzi

nie wiem gdzie to napisać, nie wiem jak zatytułować temat a bardzo bym chciała prosić o pomoc

 

Postanowiłam napisać tu bo nie mam z kim porozmawiać, poradzić się a nie stać mnie na terapię, na psychologów. Do seksuologa też za nic nie pójdę.

Może tutaj psycholog pomoże mi choć trochę ruszyć to, co się tak bardzo nawarstwiło w moim małżeństwie.

Przepraszam, że piszę tak dużo i tak bezpośrednio. Robię to pierwszy raz od wielu wielu lat.

Po prostu mam już dość tego co się porobiło a czuję się bezradna, nie wiem jak to poodkręcać.

 

Wiem, że większość ludzi czytając to co napisałam pomyśli "rany co za baba, że też facet z nią jeszcze wytrzymuje"

Bardo chciałabym coś zmienić w naszym związku, a właściwie kilka rzeczy zmienić.

1. żeby w końcu było nam w łóżku dobrze

2. żeby mąż w końcu potrafił się emocjonalnie otworzyć i by było jak przed ślubem gdy rozmawialiśmy o wszystkim

3. bym w końcu uporała się z tą durną histerią i okropnym lękiem przed tym, że mąż widzi jakąś nagą kobietę, bym przestała odczuwać tak głupią potrzebę kontroli by przypadkiem nie zobaczył jakiegoś zdjęcia

 

Generalnie wpadam w panikę, histerię, złość, no sama nie wiem jak to określić, w każdym razie powstają we mnie bardzo silne negatywne emocje gdy widzę/wiem, że mąż patrzy/patrzył na zdjęcie kobiety z nagim biustem.

Jest to dość absurdalne, zdaję sobie z tego sprawę.

Do tego mam bardzo silną potrzebę kontrolowania tego, czyli sprawdzam w kompie w różnych miejscach czy mąż przypadkiem nie był na jakiejś stronie gdzie pojawiło się jakieś zdjęcie, jak wiem, że gdzieś lubi zaglądać a widzę, że często tam pojawiają się zdjęcia nagich lub prawie nagich panienek to proszę go by tam nie wchodził (np wirtualna polska) itp

Mąż nie wchodził nigdy na strony pornograficzne, nie czytał nigdy gazetek. Nie w tym problem. Tu chodzi o sytuacje życia codziennego - jest film i nagle jakaś scenka z gołą panną - od razu panika. Szuka sobie różnych rzeczy w necie - w awatarku bądź na stronie zdjęcie nagiej panienki - panika, w książce którą czyta rysunek kobiety z nagimi piersiami - panika.

Kompletnie nad tym nie panuję. Pod górkę mamy też w sypialni a wszystko zaczęło się parę miesięcy po ślubie od rozmowy.

Generalnie mąż był związany z dziewczyną przez pięć lat, bardzo ją kochał choć jak sam wiele razy mówił była raczej mało inteligentna, potrafiła mu przynieść w towarzystwie wstyd jakimś tekstem, miała też sporą nadwagę i z początku była takim zahukanym brzydkim kaczątkiem. Mąż jednak ją bardzo dowartościował (wiersze jej pisał, komplementy mówił, kwiatami obsypywał), panna zrzuciła sporo kilogramów no i rzuciła męża. On prawie rok walczył o nią, o ich związek ale nic z tego nie wyszło.

Dziewczyna ta od początku stała między nami cieniem. Mój błąd, za dużo o niej wiedziałam - głupio pytałam się o różne rzeczy a mąż mi odpowiadał łącznie z tym jaka była w łóżku. No właśnie - tu chyba był największy problem - dla mnie mąż był pierwszym, on miał już trzy lata doświadczeń z tamtą a ona lubiła seks i potrafiła go podkręcać na różne sposoby np bardzo erotycznymi liścikami.

 

Generalnie na początku było mi i mężowi w łóżku dobrze, ja byłam wyluzowana, nie miałam żadnych kompleksów itp ale byłam mocno zazdrosna o tamtą dziewczynę. Unikałam wszystkiego, co mogłoby się kojarzyć mężowi z jego byłą. Do dziś nienawidzę dźwięku fletu (grała na flecie), jej imienia itp.

 

No i właśnie tego felernego dnia parę miesięcy po ślubie rozmawialiśmy i mąż palnął, że jak mnie poznał to przyszło mu do głowy, że jeśli się ze sobą zwiążemy to boi się czy będę go potrafiła pociągać skoro nie jestem zbudowana tak jak tamta tj nie mam takich dużych piersi. Wiele razy potem próbował mi powiedzieć, że źle się wyraził, że bardzo mu się podobam itp ale było za późno.

Powiedział też, że tamta potrafiła wszystko mówić czego chce, uczyła go, pokazywała co sprawia jej przyjemność, mieli swój własny język, poza tym lubił z nią eksperymentować. Wiem też, że jak się kochała to była głośna.

Zranił mnie bardzo bardzo tym, że pomyślał, że mam za małe piersi, wkurzył mnie okropnie tym, że nie podjął prób rozmawiania ze mną w łóżku, stwierdził, że mnie rozmowa w łóżku krępuje więc się zamknął i też poczuł się skrępowany. Nie wziął w ogóle pod uwagę, że dla mnie to były pierwsze doświadczenia i musi dać mi czas i pomóc otworzyć się i rozmawiać. Po prostu się zamknął i nie rozmawiał ze mną i jeszcze stwierdził, że tamta była lepsza w łóżku bo właśnie wszystko mówiła.

Do tego ja jak się kochamy zawsze milczę, po prostu nie potrafię się głośno kochać. Był czas, że jak się kochaliśmy to w trakcie się obwiniałam, że nie potrafię ani be ani me nic totalnie, że jestem totalnie milcząca.

To było 9 lat temu. Potem były różne etapy - odsunęliśmy się od siebie, potem ja próbowałam coś naprawić ale on się zamknął i bardzo rzadko się kochaliśmy. Jeszcze bardziej mnie zranił, czułam się zupełnie podeptana jako kobieta. Naprawdę starałam się coś naprawić, wile z siebie dawałam, wiele razy płakałam obok w łóżku gdy on zasypiał, gdy tygodniami nie miał na mnie ochoty.

Potem było względnie ok ale tak naprawdę nigdy nie było super. Tj. lubił się ze mną kochać, miał na mnie ochotę i chyba ma do dziś ale czuję, że to zupełnie nie to. Satysfakcja jest dla mnie równa tylko i wyłącznie z satysfakcją męża. Chyba nigdy w życiu nie miałam orgazmu.

Przez te lata nabawiliśmy się totalnego zamknięcia. Jak się kochamy to ja dążę do tego by były to szybkie numerki, zdecydowanie też wolę dawać niż brać.

Lubię się ubrać w ładną bieliznę, lubię wymasować mężowi plecy, wygłaskać go, lubię go zaczepiać itp.

Nigdy nie zastanawiałam się czemu tak jest, gra wstępna może być długa i oby jak najdłużej bez zbliżania się do miejsc intymnych ale jak już się kochamy to robię wszystko by było szybko, może dlatego, że choć nie jest to dla mnie nieprzyjemne to też i przyjemności jakiejś szczególnej nie czuję, najbardziej lubię jak wiem, że mój mąż doszedł do końca. To jest dla mnie w sumie miarą satysfakcji w seksie dziwnie trochę nie?

 

No właśnie, bardzo lubię jak mąż mnie głaszcze po plecach, po nogach czy rękach ale od razu się spinam gdy głaszcząc mi nogi niebezpiecznie blisko pojawia się jego ręka w pobliżu miejsc intymnych.

Muszę być naprawdę mocno pobudzona by mi to nie przeszkadzało. A tak zamiast się odprężyć to cała jestem w nieprzyjemnym oczekiwaniu, że jego ręka pojedzie zbyt daleko i wycofuję się i mówię, że chce mi się spać :(

 

Jeszcze gorzej reaguję gdy próbuje dotykać moich piersi. Tu mieliśmy najbardziej pod górkę. Przez parę lat w ogóle nie pozwoliłam się dotykać bo jak tylko zaczynał to był koniec, spinałam się, wycofywałam. Od tamtej rozmowy nie rozebrałam się też nigdy przy nim.

Nie wyobrażam sobie kochać się w ciągu dnia gdy jest jasno bez ubrania, nie wyobrażam sobie nawet po zmroku gdy jest ciemno i tylko światło zza okna pada usiąść sobie swobodnie rozebrana na łóżku bez narzucenia na siebie dokładnie kołdry.

Owszem widział mnie w ładnej bieliźnie ale nigdy bez niej. Nawet jak jest półmrok to nie wyjdę spod kołdry bo bardzo źle się czuję z samą świadomością, że mógłby mnie zobaczyć.

Nie czuję się nieatrakcyjna w ogóle - czuję się nieatrakcyjna dla niego.

W łóżku nie potrafię mu powiedzieć co mnie denerwuje, czego nie chcę a co chcę w danym momencie. Swego czasu próbowałam dać mu to odczuć tj co mi się podoba a co nie ale nie zawsze łapał, w końcu jakoś przestałam się starać a on właściwie nie próbował się mnie uczyć tylko przeniósł wszystkie swe doświadczenia zdobyte z byłą tj czułam, że dotyka mnie i pieści w taki sposób jak nauczyła go tamta. I to mnie jeszcze bardziej dołowało i sprawiało, że nie lubiłam jak mnie dotyka.

Był czas, że delikatnie próbowałam z nim rozmawiać - powiedziałam, że chciałabym z nim rozmawiać, że chciałabym też by czasem trochę dłużej mnie głaskał bez zbliżania się do miejsc intymnych no to niedługo potem usłyszałam, że mu powiedziałam, że za szybko się pcha z łapami. To był koniec moich prób rozmowy z nim tym bardziej, że nie wysilił się by zacząć ze mną rozmawiać.

 

Czemu tak panicznie się boję, że mąż zobaczy jakąś babę i sobie pomyśli, że szkoda, że ja tak nie wyglądam? Bo chyba tego się właśnie boję, że widząc inne kobiety będzie żałował, że ja nie wyglądam inaczej.

Przez te wszystkie lata bardzo się na siebie zamknęliśmy, rozmawiamy o codziennych sprawach - co trzeba kupić zrobić itp ale nie rozmawiamy o naszych odczuciach, obawach itp.

Właściwie każda próba rozmowy z mojej strony kończy się tak samo - mąż mnie słucha i milczy, nawet się na mnie nie patrzy.

Potem ja się zamykam stwierdzając, że nie chodziło mi o wygadanie się tylko o rozmowę. Pewnie mąż stwierdził, że przez szczere rozmowy z początku małżeństwa namieszał tak, że nie warto w ogóle rozmawiać no a jak już się zamknął to tak szczelnie, że przez wszystkie te lata nigdy się nie otworzył i chyba się już nie otworzy.

Skoro nie potrafi ze mną rozmawiać otwarcie o zwykłych rzeczach to jak mamy zacząć rozmawiać o seksie i cokolwiek naprawiać?

 

Męczy mnie to wszystko, chciałabym coś zmienić. Najbardziej męczy mnie ta moja histeria i próba kontrolowania męża. Czy to podpada pod jakąś nerwicę?

Rozmowy z mężem nie mają sensu bo on tylko słucha nigdy nic nie mówi. Tak jest od paru lat. Potwornie się w sobie zamknął. W ogóle często jest bardzo niemiły, rozdrażniony, krzyczy na dzieci. A ja bym chciała by coś się zmieniło.. tylko jak to zrobić????

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na pewno mozna wszystko jeszcze poprawic tylko trzeba spokojnie zastanowic sie gdzie lezy sedno problemu. z moich przemyslen, z tymze prosze miec na uwadze, ze sprawe znam tylko z tego co napisalas, a jeszcze jest druga strona - Twoj maz. on zapewne rowniez ma sporo do powiedzenia w tym temacie i byc moze ma zupelnie inne spojrzenie na te sytuacje. wydaje mi sie, chyba troche zinterpretowalas slowa meza. Nawet gdy on mowil cos o tamtej kobiecie, to ty slyszalas, ze tamta jest lepsza, chociaz czy on faktycznie tak powiedzial?

byc moze sedno lezy w Twoim przekonaniu na swoj temat. byc moze nie jest do konca optymistyczne. Bo czy potrafisz wyobrazic sobie kobiete, ktora te porownania zinterpretowalaby w inny sposob?

pewnie gdy sie tak racjonalnie zastanowisz to jest to mozliwe.

z tymze teraz to i Ty i Twoj maz jestescie przez siebie nawzajem troche poranieni. Pewnie niejedno powiedzieliscie zupelnie bez potrzeby, pod wplywem emocji, pewnie i on zle odebral niektore Twoje zachowania i slowa i Ty jego. Moglibyscie wybrac sie do psychologa wspolnie. to bym Wam na pewno dobrze zrobilo.

idealnie by bylo gdybys sama takze sprobowala wybrac sie do psychologa, bo mysle, ze nieco zmian w spostrzeganiu siebie byloby potrzebne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo dziękuję za odpowiedź. Myślę, że największy problem w tej chwili to totalne zamknięcie męża na wszelką rozmowę. Od wielu lat nie rozmawiamy o tym co myślimy, czujemy, jak odbieramy różne rzeczy. Kilka razy próbowałam rozmawiać ale zawsze było tak samo - słuchał mnie często nawet nie patrząc na mnie i milczał. Kończyłam a on dalej milczał i to był koniec rozmowy. Nie potrafię już męża otworzyć na zwykła rozmowę. Nie chodzi mi nawet o najważniejsze sprawy, o nas ale o wszystko co wymaga tego by wyraził swoje zdanie i przedstawił swoje przemyślenia czy emocje. Nie jest on typem typowo zamkniętego faceta bo kiedyś pisał wiersze, był bardzo wrażliwy, rozumieliśmy się, rozmawialiśmy. Od paru lat nie wiem nawet co to dyskusja nt obejrzanego filmu. Totalny brak wymiany zdań, dialogu.

Mój mąż zrobił się też potwornie nerwowy. Strasznie dużo krzyczy na dzieci, do mnie odzywa się niegrzecznie, ze złością. Ma wrzody, czasem migreny, pewnie to wszystko też go rozdrażnia ale ja już nie wytrzymuję tego jego ciągłego zdenerwowania, krzyków, wyzywania dzieci :( A kiedyś był takim wrażliwym facetem.

Zdaję sobie sprawę, że doświadczony psycholog pewnie bardzo by nam pomógł ale to nierealne. Nawet nie chodzi o to że mąż by nie poszedł ale zwyczajnie nie stać nas na psychologa :(

A mój obraz siebie? Ma Pani rację, też pewnie nie jest najwyższy skoro nie potrafię czuć się po prostu dobrze i cieszyć się życiem. Skoro nie potrafię się przy mężu rozebrać i czuję się beznadziejna w łóżku :(

Tak wiele rzeczy się nawarstwiło, że już chyba przestaję wierzyć, że nasze małżeństwo może być jeszcze fajne :( Aż przykro gdy patrzę na inne, pełne ciepła i radości pary.

Brakuje mi uśmiechu w domu, radości, spokoju. Brakuje mi męża, który by chciał być choć czasem dla mnie.

Kiedy pisałam poprzedniego posta chciałam coś zmienić, szukałam może kogoś, kto popatrzy na wszystkie te problemy z boku i pokaże mi co można z tym zrobić.

Ale to są przebłyski że chcę coś jeszcze zmienić. Mąż swoim złym humorem i ciągłymi nerwami mocno mnie zniechęca by faktycznie coś robić. Przeraża mnie gdy widzę jak wiele zniknęło ze mnie radości i spontaniczności przez ostatnie lata. Zrobiłam się zgorzkniała i tak samo reagująca złością jak on :(

Jeszcze raz dziękuję za odpowiedź.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Prosze nie rezygnowac z prob naprawy Pani zwiazku. Byc moze teraz Pani stan jest taki, ze nie widzi Pani za wiele kolorowych stron, jednak jest na pewno jeszcze ich bardzo wiele. Tak to jest, ze w zwiazek wpisane sa kryzysy. Jednak kryzys nie oznacza ze bedzie zle. Kryzys to taki moment, w ktorym musza dokonac sie pewne zmiany. Czesto pary po kryzysie nawet lepiej ze soba zyja, lepiej sie wtedy poznaja i ucza. Byc moze Pani mezowi potrzeba jest powiedziec na spokojnie, ze Pani bardzo zalezy na nim, i ze jest Pani gotowa na rozmowe z nim, na to, zeby to jego wysluchac. Moze to potrwa chwile zanim sie otworzy, moze woli to co czuje wyrazic w inny sposob, moze wierszem, moze proza nie wiem. Ale byc moze nie chce nacisku. Prosze go zapewniac o tym ze Pani jest, ze jest Pani gotowa do tego, by go wysluchac i nic nie mowic. Moze potrzebuje tylko przytulenia.

Prosze tez nie rezygnowac z tej radosci, ktora Pani ma w sobie, w domu. Na pewno dzieci dostarczaja wiele szczescia. One tez to czuja jesli Pani jest smutna. Rozumiem tez, ze ciezko ciagle sie starac. Jednak z tego co Pani mowi, to mezowi z czyms jest trudno, skoro tak reaguje. Wierze, ze i u Panstwa ten kryzys skonczy sie wzrostem w Waszym małzenstwie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem jakiej formy pomocy potrzebuję ... może po prostu znalazłem się w trudnej sytuacji i nie wiem jak z niej wyjść. Tylko co robić w tych warunkach gdy się juz ma dosyć powoli samoocena spada coraz częściej się denerwuję nie mogę spać mam ochotę uciekać od tego w: granie alkochol..., przestałem trenować i coraz częśćiej na nic nie mam ochoty

Skończyłem jeden kierunek dziennie na renomowanej uczelni drógi na prywatnej podyplomowo masę kursów i nie mogę znaleźć pracy już od pół roku, jestem na etapie zakładania firmy, lecz boje sie że nie dostanę dotacji na nia co wiązało by się z zrezygnowania z pomyslu firmy, kilka tygodni temu rozstałem się z dziewczyną z mojej inicjatywy tydzień temu dostalem kosza od dziewczyny która mi się bardzo podobała, w wyniku tych niepowodzeń zmieniłem mój stosunek do religii.

co zropbić znaleźć wyjście z sytuacji szukac dalej pracy... właśnie to robię cięgle z niepowodzeniem i coraz bardziej wpływa to na mnie negatywnie... bardzo i nie umiem tego opisać

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich, tym goręcej, że jestem tu po raz pierwszy.

Jeżeli chodzi o sprawę samookaleczeń, to temat jest mi znany. Pierwszy raz pocięłam sobie całe przedramię w 2003 r. potem "dokończyłam dzieło" w 2008 r. Teraz tj. w 2010 r usiłowałam zrobić to po raz trzeci, ale przeszkodził mi mąż. Za każdym razem, robiłam to z myślą o odebraniu sobie życia. Wszystko pod wpływem wielkich emocji: kłótni, czasem alkoholu, zazdrości. Postanowiłam się leczyć, właśnie wyszłam z odpowiedniego oddziału szpitalnego, gdzie została postawiona diagnoza: zespół zaburzeń osobowości niewiadomego pochodzenia, zapisano mi lek: amizepin 200 mg. Lekarstwo przyjmuje od 7 dni, będąc w szpitalu wszystko było ok, niestety teraz kolejny raz myślę o samobójstwie.

 

[Dodane po edycji:]

 

Może na dzień dobry powinnam napisać coś więcej o sobie.

Jestem 26-letnią matką dwóch chłopców (8 lat i 7 miesięcy), mężatką. Niestety przez swoje furie i skłonności do samookaleczeń jestem obecnie sama, mąż wyrzucił mnie z domu, twierdząc, że nie chce żeby nasze dzieci na to patrzyły i on też nie ma takiego zamiaru. Podjęłam leczenie, żeby udowodnić im, że mam w sobie chęć zmiany. Tylko teraz czuję się taka odsunięta i niechciana. Nie wiem co mam robić, pomimo przyjmowania przeze mnie zaleconego leku nie czuje żadnej poprawy. Proszę poradźcie co robić, bo mam wrażenie, że stracę trzech najważniejszych facetów w moim życiu, o ile już ich nie straciłam!!!!!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

czesto sie zdarza tak, ze kilka dni nie ma mnie na forum. W tym czasie pojawia sie wiele postow i czasem az nie wiem na ktory odpisac. Jesli komus zalezy na odpisaniu to bardzo prosze o prywatna wiadomosc albo prosze umieszczac te pytania w tym temacie - "prosba o pomoc psychologa". Teraz bylam na urlopie, dlatego mam nieco zaleglosci, ale juz sie poprawiam:)pozdrawiam:)

 

[Dodane po edycji:]

 

Adamie, z tego co piszesz to nie wierzysz w siebie, w swoje kompetencje zawodowe, osobiste. byc moze tez masz tendencje do patrzenia i skupiania sie glownie na swoich niepowodzeniach i niedoskonalosciach. chociaz wcale nie watpie, ze masz tez mnostwo mocnych stron. tylko, ze "okulary" przez ktore patrzysz ich nie zauwazaja. Niestety mamy czesto tendencje do poswiecania znacznie wiecej uwagi do tych gorszych naszych stron. Nie wiem co tam glebiej sie u Ciebie dzieje, bo na podstawie posta nie mozna o tym wiedziec jednak Twoje objawy sa nieco depresyjne i sugerowalabym wybrac sie do terapeuty. Po pierwsze pozwoli poczuc sie lepiej, a po drugie jesli sie zdecydujesz pomoze zmienic Ci pesymistyczne spojrzenie na siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Widzę, że bardzo boisz się "puścić hamulce". Może boisz się, że gdy zobaczy/doświadczy prawdziwej ciebie, przestanie cię kochać. To może wynika z Twojej słabej samooceny (to, co piszę, to są rzeczy, które pierwsze przychodzą mi na myśl, nie jestem psychologiem). Zwróciłam też uwagę, że kochasz go w sposób niezdrowy, tzn. jakbyś go wchłonęła, tymczasem nawet w najintymniejszym związku powinny być wg mnie narysowane granice. Boisz się, że go stracisz, ale nie masz czego, bo on nie należy do ciebie. Nie rozróżniasz pomiędzy miłością a władzą. A z praktycznego punktu widzenia - facet w takiej sytuacji może kiedyś odejść, ale nie z powodu innej babki, tylko dlatego, że czuł się kontrolowany. Z mojego doświadczenia - potrzeba poczucia wolności u facetów jest nawet ponad seksem :)

Z tego co piszesz, kiedyś było dobrze. To mi każe sprowadzić swoje przemyślenia to krótkiego i zwięzłego sedna - nie podobasz się sama sobie, czy tak?

A co do sytuacji intymnych. Spróbuj raz powiedzieć "a niech to" i puścić hamulce. Jeśli będzie fajnie - to ci tak zostanie. Jeśli nie - zawsze możesz wrócić do starego schematu zachowania.

Namawiam do kontaktu z psychologiem/seksuologiem. Możesz pójść do nich bezpłatnie z ramienia NFZ. I przeczytania książki Ciężarna Dziewica Marion Woodman. To nie o seksie, ale o kobiecości z "jungistowskiego" punktu widzenia. Ach. Jest też ciekawa audycja radiowa na tematy seksualne w czwartki w Tok FM od 22,00-24,00 (chociaż nie wiem czy w wakacje grają na żywo, czy powtórki). Jest tam seksuolog Andrzej Depko, można do nich pisać (nawet na gg) i dzwonić. Na necie możesz też posłuchać archiwalnych programów.

 

To tyle. Proszę pamiętaj, że nie jestem psychologiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

liczę na pomoc psychologa

Mam pytanie odniośnie związek matka-dziecko.

Moja mama jest nadopiekuńcza, jest to wg mnie jakiś lęk przed stratą.Ale jaką nie wiem.Może że ojciec mamy często chorował i jak miała 20 lat odszedł z tego świata.

Chciałam zapytać czy ja jako osoba 20-letnia mieszkająca z mamą i bratem postepuje właściwie,

bo chcę aby skutek był taki że mama nieco odpuści z zamartwianiem sie o mnie i nadmierną troską.

 

Trafiłam na książkę MELLODY PIA "TOKSYCZNA MIŁOŚĆ". Książka dotyczy osób współuzależnionych od kochania i ich partnerów.

Autorka grupuje ludzi współuzależnionych na 2 grupy: nałogowiec kochania i nałogowiec unikania bliskości.

Nałogowiec kochania to osoba która czuje lęk przed porzuceniem i jest to lęk uświadomiony. Najczęsciej poznać ją można po tym że stara się "wchłonąć" partnera i przekracza granicę zdrowej poufałości i zdrowej miłości.(kontroluje, śledzi, coraz więcej wymaga miłości od partnera bo nie widzi go takim jaki jest lecz wyidealizuje obraz partnera, podobny do tego utworzonego w dzieciństwie, ma ciągły niedosyt miłości, gdyż kiedyś została opuszczona przez 1 z rodzica lub 2 rodziców i poprzez osobę partnera widzi w nim osobę mogacą załatać dawne rany po stracie rodzica i jego milości, a nawet powiem wymaga od niej tego, wkoncu i tak się zawodzi)

Natomiast nałogowiec unikania bliskości również odczuwa lęk przed porzuceniem lecz jest to lęk nieuświadomiony. Lękiem uświadomionym jest lęk przed bliskością, w przeciwieństwie do nałogowca kochania.

Ta osoba również bardzo pragnie niezdrowej bliskości z partnerem lecz nie pozwala jej na to lęk przed bliskością (uswiadomiony) i też później dochodzi do głosu lęk przed porzuceniem ( wynikający z podobnych traum w dzieciństwie jak u nałogowca kochania)

Po krótce obie osoby sie uzupełniają, jak nałogowiec kochania wymaga coraz to większego zaangażowania od partnera to nałogowiec unikania bliskości oddala się (z powodu lęku przed bliskościa). Nałogowiec kochania stosuje rózne techniki (grożby, szantazowanie), jeśli to nie pomaga posuwa sie do bardziej destrukcyjnych działań. Po jakimś czasie zuważa realny fakt któremu zaprzeczał wcześniej (z lęku przed opuszczeniem), to że jego partner ucieka przed nim np.angazując sie w nałóg alkoholizmu.Partner poddaje się w zmaganiach. Widząc to nałogowiec unikania bliskości, że partner już nie zabiega tak jak wcześniej o jego uczucia, zaczyna odczuwać skrywany dotąd lęk przed opuszczeniem i ponownie zaczyna angazowac się w zwiazek co partner 2 traktuje jako nowy przypływ miłości w związku.

Mniej więcej tak to wygląda.

 

Wracając do pytania czy poprzez delikatną separację w domu tzn ja mam swój pokój mama swój, przymykając drzwi do pokoju w taki sposób aby mama nie mogła cały czas widzieć co ja robię, można przyzwyczaić mamę do mnijszej opieki?

Oczywiście bylo tak, że 2 tygi wcale z mama nie rozmawiałam, bo miałam jej serdecznie dosć, nawet nie wiedziałam czemu ale już wiem i oczywiście mama się rozpłakała bo juz nikt nie chce z nia rozmawaic, wszyscy są na nią zli a "przecież chce dla nas dobrze";/wrrr.... tego zdania nie znosze;p

Po tym zdarzeniu normalnie gadam z mamą ale nie tak jak wcześniej(, nie tak długo i nie o wszystkim) utwierdziłam ją ze ja kochamy że jest wartościowa;/ i rózne takie ale mimo wszystko przymykam drzwi od swojego pokoju. trwa to może ponad tydzień.

Troche czuję się jak osoby z tej książki bo na początku czułąm niedosyt rozmowy i nadal czuję, miłości ale z 2 strony moze da mi to trochę wiecej samodzielności, problemy jakie mam staram się sama rozwiązać i nie pytac mamy dosłownie o nic. Najgorsze jest to że ja samam czuje lęk przed opuszczeniem szczególnie na studiach daje się we znaki i niestety raczej nie mama sie komu wyzalić. Chociąz ostatnio wygadałam się z koleżanką.;p Oj zdarza mi się wybuchnąć ale już rzadziej bo wiem że to i tak nic nie da ta złość.Wtedy mama jeszcze bardziej mnie pociesza.

Nie wiem czy dobrze robię, po za tym nie mam pracy i jestem na garnuszku mamusi co wiem jest beee bo wtedy jeszcze bardziej się uzależnaim (wcześniej pracowałam ale rzuciłąm bo nie dałam rady, nerwy mi puszczały)

Teraz nie mam wiary w siebie że ktokolwiek mnie zatrudni, znowu zaczynam myśleć że nie chcą mnie zatrudnić bo brzydka jestem itp (chociaz wiem że to tylko moje chore wyobrażenie;/)

 

Proszę o jakąś radę Panią Psycholog o ile miałą cierpliwośc to wszytsko czytać;)

Pozdrawiam...;>

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

Dopiero niedawno znalazłam to forum i możliwość uzyskania rady od pani. Myślę, że pani zaangażowanie jest po prostu bezcenne. Byłabym wdzięczna gdyby znalazła pani czas na odpowiedź na mojego maila.

 

Mój problem polega na trudnościach w okazywaniu uczuć, byciu prawdziwą sobą. Sądzę, że przyczyną tego jest moje dzieciństwo. W dzieciństwie byłam dość surowo wychowywana, zawsze musiałam być grzeczna, cicha, moje zdanie w ogóle nie było brane pod uwagę. Mój tata jest alkoholikiem, obecnie stara się nie pić i jest trzeźwy, ale kiedy miałam 8 lat, pamiętam sceny, kiedy przychodził pijany do domu i robił wielkie awantury. Wtedy to nauczyłam się, że najlepiej być cichym i niezauważalnym. Moja mama umarła gdy miałam 9 lat, duże wsparcie otrzymałam od mojej starszej siostry. To właśnie ona pomogła mi zrozumieć, że takie wychowanie nie było dobre, i że to dlatego teraz wszyscy mamy takie cechy, które charakterystyczne są dla DDA.

Mój problem, polega na tym, że nauczyłam się być cicha, grzeczna, nie sprawiająca żadnych kłopotów, i to mogłoby być dobre, ale jednak to mnie bardzo ogranicza i przeszkadza mi, gdy widzę wokół siebie osoby spontaniczne, potrafiące wyrazić swoje emocje, wygłupiające się. Ja czuję w sobie do tego blokadę, którą chciałabym przezwyciężać. Ciężko jest mi uwalniać z siebie emocje, zarówno te dobre, jak i te złe. Mam tendencje do zatrzymywania wszystkiego w sobie, co potem może kończyć się wybuchem płaczu bez konkretnego powodu (a w rzeczywistości nagromadzenia wszystkich złych emocji). Jestem skryta, spinam się, gdy ktoś mnie ocenia... Potrzebuję jakiejś wskazówki.

 

Pozdrawiam serdecznie,

Kasia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kasiu,

jak slusznie zauwazylas nauczylas sie tak funkcjonowac. Kiedys ten sposob zachowania spelnial swoja funkcje-chronil Cie. obecnie - tylko Ci przeszkadza. To kwestia przepracowania tego co bylo i wypracowania nowych zachowan. Polecam nieskromnie do zerkniecia na www.psychoedukacja.info

Witam,

Dopiero niedawno znalazłam to forum i możliwość uzyskania rady od pani. Myślę, że pani zaangażowanie jest po prostu bezcenne. Byłabym wdzięczna gdyby znalazła pani czas na odpowiedź na mojego maila.

 

Mój problem polega na trudnościach w okazywaniu uczuć, byciu prawdziwą sobą. Sądzę, że przyczyną tego jest moje dzieciństwo. W dzieciństwie byłam dość surowo wychowywana, zawsze musiałam być grzeczna, cicha, moje zdanie w ogóle nie było brane pod uwagę. Mój tata jest alkoholikiem, obecnie stara się nie pić i jest trzeźwy, ale kiedy miałam 8 lat, pamiętam sceny, kiedy przychodził pijany do domu i robił wielkie awantury. Wtedy to nauczyłam się, że najlepiej być cichym i niezauważalnym. Moja mama umarła gdy miałam 9 lat, duże wsparcie otrzymałam od mojej starszej siostry. To właśnie ona pomogła mi zrozumieć, że takie wychowanie nie było dobre, i że to dlatego teraz wszyscy mamy takie cechy, które charakterystyczne są dla DDA.

Mój problem, polega na tym, że nauczyłam się być cicha, grzeczna, nie sprawiająca żadnych kłopotów, i to mogłoby być dobre, ale jednak to mnie bardzo ogranicza i przeszkadza mi, gdy widzę wokół siebie osoby spontaniczne, potrafiące wyrazić swoje emocje, wygłupiające się. Ja czuję w sobie do tego blokadę, którą chciałabym przezwyciężać. Ciężko jest mi uwalniać z siebie emocje, zarówno te dobre, jak i te złe. Mam tendencje do zatrzymywania wszystkiego w sobie, co potem może kończyć się wybuchem płaczu bez konkretnego powodu (a w rzeczywistości nagromadzenia wszystkich złych emocji). Jestem skryta, spinam się, gdy ktoś mnie ocenia... Potrzebuję jakiejś wskazówki.

 

Pozdrawiam serdecznie,

Kasia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzień dobry

Bardzo chciałabym Panią prosić o pomoc i radę i jeśli by znalazła Pani choć chwilę czasu byłabym straszliwie wdzięczna ;D Ciężko mi zebrać myśli, mam dzisiaj trochę mętlik w głowie. Jestem 15- letnią uczennicą gimnazjum. Choruję na ciężką depresję tak mniej więcej od roku. Jeśli chodzi o przyczyny, to było ich sporo. Nawarstwiało się to wszytko przez lata i ciężko stwierdzić co było główną przyczyną. Chyba najbardziej niska samoocena, problemy w kontaktach z ludźmi i wyjazd mojego taty oraz ciężkie sytuacje, które z tego wynikły. I nie chciałabym, żeby wyszło, że moja rodzina i tata są jacyś straszni. Mam świetną rodzinkę:D ale zawsze problemem były dla nas pieniądze, moi rodzice się kochają, są razem i jednocześnie osobno.

 

Byłam zawsze jedną z najlepszych osób w szkole pod względem nauki. Przez pół roku II klasy gimnazjum miałam objawy takiej jeszcze nie najgorszej depresji, które zlekceważyłam. Uczyłam się dalej, ale byłam apatyczna, strasznie dużo spałam, odcięłam się od wszystkiego i wszystkich i potem jedno głupie zdarzenie spowodowało totalne załamanie. Kolejne pół roku były męczarnią- zaliczyłam trzy próby samobójcze, każdy dzień, każda noc to było totalne cierpienie. Ale postanowiłam się nie poddawać choćby nie wiem co, nie powiem z motywacją było bardzo ciężko. Rok jakoś skończyłam, świetnie jak mi powiedziała mama na swój stan zdrowia. Nadeszły wakacje, na książki nie mogłam patrzeć.

 

I potem III klasa. Pierwszy tydzień- kilkugodzinny codzienny płacz i zaciąganie mnie siłą do szkoły. Potem nastąpił przełom. Czułam się bardzo dobrze. Potem kolejny dołek i kolejny przełom i tak dalej. Uczyłam się jak nie wiem. Ale było bardzo ciężko, gdyż miałam ogromne zaległości. Miałam wtedy uciążliwe objawy na tle nerwowym: kręciło mi się w głowie, bolała mnie klatka piersiowa, brzuch, głowa, wszystko na raz. W nocy nie mogłam spać, miałam koszmary, telepało mną. I znowu narobiłam sobie ogromnych zaległości, gdyż nie byłam w stanie chodzić do szkoły. Był taki jeden okropny dzień, kiedy miałam przerażające omamy i włóczyłam się do późna po mieście. Wszyscy się w domu strasznie martwili. Ten kryzys mi przeszedł. Mama myślała o hospitalizacji, ale w końcu moja fajowa pani psychiatra zaproponowała nauczanie indywidualne. Nadrabiam zaległości, bardzo lubię się uczyć, dużo nad sobą pracuję i się staram, obrobiłam całą bibliotekę z książek psychologicznych ;) te nerwicowe problemy zniknęły i czuję, że wychodzę na prostą. Ale jestem ciągle tak straszliwie zmęczona, a nawet jak śpię, to po przebudzeniu czuję się, jakbym w ogóle nie spała. Nie mogę się do niczego zabrać, bardzo szybko się męczę, mam totalne luki w pamięci, większość rzeczy zapominam i taka się właśnie zrobiłam apatyczna, to co się wokół mnie dzieje odbieram jakbym oglądała jakiś film, nie biorąc w nim udziału. Czuję się strasznie zniechęcona, po co dalej walczyć? Co z tym zrobić? Z tarczycą mam wszystko ok, biorę witaminy, magnez, zdrowo się odżywiam, przyjmuję regularnie lekarstwa. Przeczekać te gorsze dni, czy cały czas się przełamywać bez względu na samopoczucie?Co by Pani mi poradziła? Przepraszam, że się tak rozpisałam...to taka błaha sprawa

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witaj,

to absolutnie nie jest blaha sprawa. Mam wrazenie, ze jeszcze to co Cie boli gleboko siedzi i z tym nalezy zrobic cos. Moim zdaniem powinnas udac sie na psychoterapie. Koniecznie. Psychiatryczna opieka nie wystarczy. Poszukaj z mama jakiegos dobrego specjalisty, bo to bardzo potrzebne.

pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

duszę w sobie emocje, znowu, ale i tak postęp że to zauważyłam....chodziłam na terapię ale ale ale ale nadal nadal kurde potrafię zdusić, bo ja strasznie ekspresyjna jestem.!!!!!........i jak nie czuje się pewnie ze sobą to jak mam coś komuś powiedzieć to wolę już zamilczeć....chyba terapia trwała za krótko, żeby utrzymac efekty;p

nie wiem czy ktoś mi odpowie czy dławienie w sobie złości to jest zaburzenie osobowości?tzn z tego te wszystkie objawy, że ktoś dławi a później się drze na innych, bo wybucha...no skoro zdławił to musi wybuchnąć;p i tak kółeczko się zamyka;)

;)wrrrrr

 

[Dodane po edycji:]

 

ekspresyjna, znaczy się temperamentna bardzooooooooooooooo....dobrze że chociaz to wiem,że taka jestem....Wcześniej myślałam że to przez moje lęki i stresy jestem taka żywiołowa...ale złość to nie to samo co temperament;) juz sie zamykam, pa

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Byłam w szpitalu,tam stwierdzono u jadłowstręt psychiczny.Cały czas skupiali się na moich "problemach"z jedzeniem.Ja żeby udowodnić że owych problemów nie mam zaczełam jeść.Szybko przerodziło to się w objadanie.Znacznie utyłam.Teraz chcę schudnąć a nie potrafie przestać nadmiernie jeść.To powoduje u mnie coraz wiekszą frustracje.Nie panuję nad złością,wybucham na bliskich z byle powodu,ciągle się izoluje.Czuje się coraz gorzej.Próbowałam siebie ukarać i wziełam większe ilości leków co podziałało na mnie fatalnie ale dalej się nie opamiętałam.Wciąż z tego powodu mam ochotę sobie coś zrobić.

Nie wiem czy problem z jedzeniem u mnie występuje.Nie wiem czy szukać fachowej pomocy.Wciąż myślę że jak schudnę wystarczająco problem sam się rozwiąże zresztą póki chudnę jest mi dobrze.Poza tym wstydzę się szukać pomocy teraz kiedy tyje bo jak osoba mająca problem z jedzeniem może być gruba.

Nie wiem co robić,jest mi bardzo źle.Proszę o poradę

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

i znowu ja : )

coraz bardziej myślę że jestem ostro zaburzona, może psychopatyczna, ja na serio juz nie wiem...

wybieram się znów do psychologa, im dalej w las tym bardziej wariuję w terapii, mam taki kołowrotek,

że juz nie wiem gdzie ja żyję, czasem to myślę że jak pozwolę sobie na głębię uczuć,

to nie wytrzymam, na to chyba się zanosi, strasznie się boję chociaż kiedyś miałam lęk z tego powodu, teraz myślę że jest to coraz bardziej możliwe że na serio nie wyrobię, mam jakieś stany psychopatyczne bo już sama nie wiem?

Cała reszta mojej rodziny, odkąd po terapii grupowej zaczęłam głośno mówić kto jak się zachowuje, też patrzę że wariują...myślę że za dużo przeszłam, oni też rok mieszkania z rodzicem alkoholikiem to stanowczo było dla mnie za dużo...dla mnie tydzień, dwa to już byłby horror...Kojarząc sobie fakty, pamiętam jedną noc jak obudziłam się w nocy i stanęłam przed lustrem i wiszczałam, miałam wtedy może ze 6 lat, może 5, już wtedy nie wytrzymywałam...ale to taki urywek...nie chcę być taka...chcę być normalna, całe życie tak nie wyrobię, odkąd zauwazyłam jak dużą krzywdę robię innym ludziom mówiąc prosto z mostu...ironicznie...przestałam , ale w zamian za to pojawiła się chyba depresja, bo siedzę i ryczę...już sama nie wiem co ze mną nie tak. Ja mam wybuchy złości tzn prawie że miałam ale się cudem powstrzymałam, moja mama już miała....ostatnio miała wybuchnąć....widziałam to w jej oczach, to było straszne jak patrzenie na osobę opętaną..wiem że my wszyscy, tzn moja rodzina już nie wytrzymuje...szkoda mi ich..

 

Wszystko przez tą terapię, trzeba było zażyć leki uśmierzyć lęk i się nie bawić w psychoterapię....jest mi strasznie ciężko, na szczęście mam w realu znajomych, wybiórczych ale takich że mogę im powiedzieć że chodzę do psychologa , trochę wyrzucić z siebie...ale też nie chcę ich zadręczać bo wiem jakie to obciążające, dlatego piszę tutaj. Jeszcze w takiej formie, co to u góry jest?

 

Pozdrawiam Was ciepło ironiczna < już coraz mniej>, zdołowana, szukająca prawdziwego uczucia, którego matka mi nie dała, nie wiem co to jest nawet ciepło, zdrowa miłość. W domu praktycznie już nikt ze soba nie rozmawia jak dawniej, czyli przed moją terapią. Ja, jak zacznę to się kłócę, mam jakiegoś bzika na punkcie jak kto się do mnie zwraca. Wszyscy są spięci. Ale staram się żyć dalej..Czy to realne nie wiem, nie wiem po co tu napisałam...mogłam zapisać to w swoim zeszycie, 2 z kolei, który założyłam po terapii. Ale może już nie chcę ze wszystkim dusić się sama. Szukam pomocy. I nadal jej będę szukać, chyba że wcześniej nie wytrzymam...to już ode mnie niezależne.

 

Pozdrawiam;)iw.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Początkująca, dla Ciebie terapia to jedyne wyjscie i chyba najlepsze. I to własnie ona ma Cie nauczyc jak życ inaczej. Zyc inaczej to znaczy nie mysleć tylko o swoich problemach związanych z rodziną i zdrowiem tylko zając sie czyms. Chociazby na emocje dobry jest sport. Chodzisz na basen albo biegasz? Dobre jest wtez walenie w worek treningowy ;)

Zobaczysz ze jak bedziesz żyła a nie rozmyslala o życiu i swoim zdrowiu to ono sie zmieni na lepsze. Nie stanie sie to odrazu i lekko ale bedziesz sie podnosic, znajdziesz milosc i zrozumienie... a przede wszystkim bedziesz widziała sie w innym lepszym świetle.

 

pozdrawiam :-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

WITAM

Z góry przepraszam jeżeli wpisałem się w czyjś temat lub przeszkodziłem lecz mam pewien problem i uważam że powinienem mu zaradzić.

Wiec najpierw napisze wzmiankę o sobie:

Mam na imię Marcin i jestem szesnastolatkiem lekko odróżniającym się od większości młodzieży(nie jest to tematem mojego wpisu) uczęszczam do liceum o profilu wojskowy to też jestem zaciekawiony militariami ale tez ciekawi mnie ratownictwo oraz psychologia.

Przechodząc do sedna sprawy ostatnio dowiedziałem się od mojej przyjaciółki Kasi ze jej najbliższa przyjaciółka Marysia ma na jej punkcie obsesje(tu: Marysia nie jest lesbijką). Co rozumie przez słowo obsesja, o toż dostałem pełen opis sytuacji, która jest następująca: Marysia jest mocno zazdrosna o Kasie, chce aby Kasia poświęcała jedynie jej swój czas, wiec nie pozwala jej na aby spotykała się z innymi osobami nie chce aby miała chłopa a jeśli już to tego który odpowiada Marysi ale też zazdrości jej wszystkiego co ma lepsze czy gorsze (nowa prostownica, bluzka itp) w sumie jest to normalne ale ona darzy do tego aby zniszczyć rzecz która jest przedmiotem zazdrości. Jest to na tyle częste oraz silne że Kasia nie daje sobie z tym rady ponieważ nie może "ułożyć sobie życia". Kasia mogła by nawet przerwać tą przyjaźń lecz to mogło by się skończyć tragicznie.

Napisze tez krótko o Małgosi, ona jest typową niedojrzałą szesnastolatką zakompleksiona, zapatrzona w siebie i ma poprostu problemy tego wieku.

Proszę o pomoc i odpowiedź za którą z góry serdecznie dziękuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam podobny problem być może, myślałam że sama sobie poradzę ale po kolejnej mojej chorej awanturze myślę, że wskazana jest wizyta u psychologa.

Ponad rok czasu wpadł nieoczekiwanie przy przekładaniu telefonu męża sms od kobiety.polubiłam Cię, niemogę Cie zapomieć.

Więc pociągnęło mnie i obejrzałam dalej.I zaczęło się.Kolejne smsy od innej, później jeszcze jedna gdzie pisał po angielsku bo ja nie znam, zmiana kilka razy jej nazwy w telefonie.Jego stwierdzenie nic się nie dzieje.Kocham go . Co jakiś czas wracają myśli.Próbuję sobie tłumaczyć, że jest OK ale jak bumerang wraca.Jak to wyrzucić.Ze mną bardzo mało rozmawia, kiedyś potrafił i to tworzy zazdrość, i poczucie odrzucenia choć on mówi że jest inaczej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam,

szukałem właśnie takiego forum, bo myślę, że od jakiegoś czasu mam ze sobą problem.

Zacząłem studiować, kierunek okazał się bardzo ciężki, nie radzę sobie z wieloma przedmiotami, wiele sprawdzianów etc nie mam zaliczonych. Jestem praktycznie przekonany, że nie zaliczę dwóch przedmiotów.

 

Mój problem polega na tym, że pojawiają się u mnie jakieś lęki, boje się o przyszłość. Tak panicznie się boję, że ten strach paraliżuje mnie do jakiegokolwiek działania. Potrafię czasami nie pójść na zajęcia, bo potrafię płakać jak małe dziecko i twierdzić, że nie daje sobie rady.

Nigdy nie byłem tak słaby psychicznie, zazwyczaj nie miałem z tym problemów, uważałem siebie za silnego psychicznie.

Na dodatek ciąży na mnie presja, największa ze strony dziewczyny, która mi oznajmiła, że nie będzie z chłopakiem, który nie studiuje.

 

Siedzie i się uczę, staram się, ale mam problemy ze skoncentrowaniem się, nie mam siły na to.

Uważam, że jestem za głupi na ten kierunek, na tą uczelnie. Może za wysoko wycelowałem, jest mi cholernie ciężko.

Czuję, że coś złego się ze mną dzieje.

 

Czy potrzebuje jakiejś specjalistycznej pomocy? Co powinienem zrobić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

jestem dziś pierwszy raz na forum i swoja wypowiedz kieruje do Pani Psycholog.

Zacznę od tego, że mam 25 lat i jestem mężatką. Mam wspaniałego i kochającego męża ale za to teściowa jest całkowitym Jego przeciwieństwem. Wiem, że prawie każda synowa ma problemy z porozumieniem z teściową ale u nas problem jest tego typu, że ja przebywam z nią całymi tygodniami sama bo mąż pracuje w delegacji. Jestem stale kontrolowana tzn o której wychodzę i gdzie a dodam tylko, że nie mam tu nikogo z kim mogłabym szczerze porozmawiać. Jestem osobą nieśmiała a raczej chodzi o to, że jeśli przyszłam mieszkać do teściowej to po prostu nie mam śmiałości się jej stawiać i zamiast mówić co myślę to zaczęłam płakać po nocach jakiś miesiąc po ślubie a teraz to doszło do tego, że budzę się w nocy ze strachem w oczach bo mam wrażenie, że ktoś mnie dusi, serce zaczyna mi mocniej bić, robi mi się niedobrze a czasem mam wrażenie jakbym zapominała oddychać. Może to głupio brzmi,ale nie potrafię inaczej tego wytłumaczyć. Do tego doszły jeszcze zawroty głowy. Dodam, że robiłam badania i wynika z nich, że fizycznie jestem zdrowa.Czy może mi Pani doradzić jak ja mam dalej żyć bo na chwilę obecna nie posiadamy z mężem środków by się wyprowadzić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szanowni Państwo,

 

Chciałbym zapytać gdzie mogę szukać pomocy, nie wiem gdzie się zwrócić?

Mam 36 lat, jestem synem ojca - alkoholika, związane z tym faktem dzieciństwo moje, mojego rodzeństwa i matki nie było łatwe, mam na myśli przemoc za równo psychiczną jak i fizyczną. Jednak to tylko jeden z nie wielu moich problemów, nie wiem czy ma on związek z kolejnymi traumatycznymi wydarzeniami w moim życiu.

W wieku 19- stu lat, zawarłem związek małżeński, w tym samym czasie urodził nam się syn. Oboje z małżonką pochodziliśmy z mało zamożnych rodzin. Fakt ten zmusił mnie do przerwania szkoły średniej, z jednej strony chcąc aby żona kontynuowała edukację, z drugiej strony zapewnić byt naszej młodej rodzinie. Podjąłem pracę, po kilku latach otworzyliśmy własną działalność. Powodziło nam się nie źle, byliśmy szczęśliwą, kochającą się rodziną. Wiedząc co przeżywała moja matka z mężem alkoholikiem, robiłem wszystko żeby być idealnym mężem i ojcem. Udawało mi się to, z tego faktu czerpałem nawet wielką satysfakcję, byłem dumny.

W 2003 roku wspólnie z pewnym człowiekiem, ów czas uważanym za przyjaciela rodziny, postanowiłem zainwestować wszystkie zgromadzone środki w uruchomienie klubu bilardowego w jednym z podwarszawskich miast, ponadto zadłużając się w bankach. Kontynuowałem swoją życiową pasję bilardową, byłem zawodowym graczem, dużo angażowałem się społecznie, byłem współzałożycielem Polskiej Federacji Bilarda.

W 2007 w wyniku przestępczej działalności wspólnika straciłem klub, oszczędności w zasadzie całego życia, straciłem także pasję i pięć lat ciężkiej pracy. Kilka miesięcy później żona złożyła pozew o rozwód, kompletnie mnie to zdruzgotało. Mając nadzieję że wyjaśnię wszystko, mając nadzieję na uratowanie małżeństwa, nie wnosiłem do sądu o podział majątku, zrzekłem się wszystkiego. Niestety małżeństwa nie udało się uratować, piętnaście lat poszło na marne. Na jednej z rozpraw rozwodowych dowiedziałem się że świadkiem ze strony żony będzie mój były wspólnik, ten który tak potwornie nas oszukał i okradł. Tak bardzo ją kochałem, kompletnie nie potrafiłem zrozumieć co się wokół mnie dzieje. W społeczeństwie, w sądzie zrobili ze mnie hazardzistę, alkoholika, oszusta i malwersanta, odebrali mi godność.

Nie mogłem wrócić do domu, do ojca alkoholika, to by mnie zabiło. Zamieszkałem w użyczonej, przyczepie campingowej, zajmowałem się drobnym handlem, tudzież pracami dorywczymi. Nie dałem rady, po półtora roku zmuszony byłem zamieszkać z rodzicami z ojcem.

W chwili obecnej nie daje rady już z niczym, nie mogę spojrzeć synowi w oczy, kiedyś byłem dla niego autorytetem. Teraz nawet nie mogę płacić świadczeń alimentacyjnych, nie mam pracy, zbyt niskie wykształcenie i brak udokumentowanego zawodu znacznie utrudnia podjęcie jakiejkolwiek pracy. Nie mogę pogodzić się z faktem utraty rodziny, utraty dobytku, pasji. Jak się podnieść gdy nie pozostaje nic pozytywnego, zupełnie nic, nic na czym można by się podeprzeć. Ojciec czy pije czy też nie, co dzień, każdego ranka życzy mi śmierci, wyklina i wyzywa, upokarza. Wstydzę się że jestem ciężarem dla mamy która ma pod opieką swoją 96 letnią matkę, z którą z kolei ja dzielę jeden pokój. Wstydzę się że jestem argumentem do codziennych awantur. Wstydzę się że tu piszę w końcu jestem 36 letnim facetem, w wieku nader produktywnym. Zawsze starałem się żyć w zgodzie z własnym sumieniem, nie potrafiłem obojętnie przechodzić obok różnych problemów ludzkich, ufałem ludziom. Teraz zastanawiam się jaki to miało sens? Dlaczego świat jest tak nie sprawiedliwy? Dlaczego Bóg tak mnie ukarał, skazując mnie na życie?

Przeraża mnie moja bezradność, nie mogę poradzić sobie z bezczynnością i upływającym czasem.

Poszedłem do szkoły żeby zdać maturę, jednak kompletnie mój mózg nie chce funkcjonować, chyba nie dam rady...

 

Gdzie ja mam iść? Do kogo mam się zwrócić? Kto mi może pomóc?

 

Robert M.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie mogę założyć nowego wątku więc napiszę tutaj...

opisze objawy dziwnego zachowania mojej siostry.

zastanawiam się czy to może być zaburzenie psychiczne...

proszę o pomoc.

mam 7 lat starszą siostrę ma 31 lat mieszka za granicą(obecnie przyjechała na wizytę do polski) . nadal pozostaje na utrzymaniu matki bo tylko ona w rodzinie pozwala na to żeby ta nią manipulowała. ma dużą nadwagę ciągle się czymś opycha(najczęściej słodyczami) często tak żeby nikt nie widział, jest uzależniona od internetu (raz jak jej odłączyłem neta to wpadła w furię)

mimo swego wieku ma zachowanie małego dziecka cieszą ją bajeczki dla dzieci, gierki, jest nieufnie nastawiona do ludzi, jest o wszystko zazdrosna lubi być w centrum uwagi

gdy ktoś ja krytykuje to wybucha gniewem, wszystko jej przeszkadza stukanie w kuchni garnkami, chodzenie kogoś po schodach, o wszystko się czepia i jest bardzo złośliwa. wszystko przekłada np jak zostawię kluczyki na stole w kuchni to bierze je i zanosi do mojego pokoju, ciągle komuś coś przestawia i krytykuje wszystkich o byle co. zamyka drzwi do pokoju na klucz nawet jak idzie do łazienki. zmieniła nawet zamek od drzwi. używa głupich wymówek ciągle dzwoni do matki na skargi (naprawdę z byle głupotą). chodzi po mieście i po sklepach i u znajomych mówi jak ona ma ciężko z rodziny robi najgorsze świnie. jak matka zagroziła że nie będzie jej już wysyłać pieniędzy to ta powiedziała że wtedy może zapomnieć że ma córkę. nie szanuje cudzej własności i prywatności (jest tak że jej wolno wszystko a mnie nic) cały czas wszystkim wypomina wszystko błędy z przeszłości i inne głupoty. kradnie z domu różne rzeczy. często zwraca na siebie uwagę bezczelnym zachowaniem lub też troche zachowuje się jak osoba upośledzona. przedrzeźnia innych ludzi, wykonuje głupie gesty jak małe dzieci( zobaczy coś słodkiego w sklepie i oblizuje się) potrafi kogoś wołać po to żeby zobaczył jaki ktoś ma avatar w grze lub pochwalić się poziomem. jest bardzo podejrzliwa to jest jej fobia. ciągle robi z siebie ofiarę . sama wszystkich szpieguje. podsłuchuję ciągle się zakrada przegląda pocztę telefony komputery... jak chcieli ja wysłać na konsultację do psychologa to powiedziała że jest zdrowa to wszyscy inni są chorzy...

czy to może być jakieś zaburzenie?

proszę o pomoc...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzień dobry.Mam na imię Monika i bardzo proszę o pomoc psychologa.

Od 1,5 roku jestem za granicą a dokładnie w Niemczech.Mój problem polega na tym,że nie potrafię sobie poradzić z rozłąką i tęsknotą za moją rodziną a w szczególności za córką.Wiem,wiem najprościej jest napisać "to wracaj do Polski",ale co dalej.Brak pracy w regionie ,którym mieszkam spowoduje to,że nie będę mogła i nie będę miała z czego żyć.A żyć trzeba i trzeba utrzymać dziecko,mieszkanie.

Moja tęsknota za rodziną jest tak wielka,że nie radzę sobie tutaj w ogóle.Codziennie godzinami gdzieś po cichutku płaczę i proszę Boga o siłę by móc przetrwać do następnego wyjazdu do Polski na urlop.

Nie przez całe 1,5 roku miałam taką ciężką sytuację,bo wcześniej mieszkałam z rodakami i było mi łatwiej,teraz nie mam kontaktu z nimi i tu gdzie jestem nie spotkałam Polaków.Obecnie moja praca polega na tym ,że opiekuję się starszą Panią i nie pochłania mi to zbyt wiele czasu,ale muszę z nią być 24godz. na dobę, przez co mam za dużo czasu na myślenie o dziecku o rodzinie.

Bardzo proszę o pomoc,jak mam sobie z tym poradzić????

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×