Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wyzdrowiałem/wyzdrowiałam... :)


roccola

Rekomendowane odpowiedzi

Kiedy następuję owe wyzdrowienie?

Kiedyś po zakończeniu cztero miesięcznej terapii terapeutka powiedziała mi żeby nie podejmować w przeciągu pół roku następnej terapii a poczekać w spokoju na skutki tej zakończonej. Może tak jest, że potrzeba jeszcze sporo czasu zanim człowiek dojdzie do siebie? Może jeśli terapia to okres leczenia, to przerwa od terapii to okres rekonwalescencji? Co o tym sądzicie?

Pytam bo mam już za sobą wiele lat terapii, i choć jest trochę lepiej to wciąż nerwica dotkliwie przeszkadza mi na każdym kroku. Nie mam najmniejszej ochoty rozpoczynać kolejnej terapii, nawet nie wiem co miałbym tak powiedzieć, jakie tematy poruszyć bo już wszystkie poruszałem wielokrotnie. Żyję nadzieją, że nerwica odpuści z czasem...

 

Jakie wy macie zdanie, doświadczenie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

PoznacSiebie, ja juz to napisalam, akurat ja nie mialam w sumie zadnej terapii, dwoch psychiatrow stwierdzilo, ze po 1) nie pomoze mi psychoterapia, bo ja tak mam głeboko zamkniete drzwi, ze tego nic nie ruszy po 2) znam te "kruczki, sztuczki" i bede tak oporna, ze i tak mi to nie pomoze. Natomiast mi pomogly leki, ale uwazam ze najlepsza sytuacja jest wtedy kiedy rownolegle jest stosowana i terapia i leki, z wyjatkiem: lekkich do srednich zaburzen, natomiast zaburzenia zahaczajace o choroby psychiczne nie sa do wyleczenia i trzeba sie cieszyc, jezeli stan jest stabilny. Mi takze lekarz powiedzial, ze np w sytuacji kiedy kobieta zachodzi w ciaze, jest duze prawdopodobienstwo nawrotu itd, takze licze sie z tym, ze wroci, ale wiem jak to opanowac :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

PoznacSiebie, Piter, prawda jest taka, że zawsze jest nad czym popracować. Ty już jesteś trochę świadom swoich trudności, a jeśli nie, to ja bym rozważyła na Twoim miejscu ponowną terapię w innym nurcie niż poprzednie. Weź to proszę pod uwagę.

Nerwica sama nie odpuści bo to zależy od tego, jak dalece masz zakorzenione stare mechanizmy, które Cię wyprowadzają na manowce.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Byłam chora 2 lat na fobie społeczną , teraz jestem zdrowa ponad 2 lata, wygrałam ,żyje normalnie , pracuję, jak wygrała - praca nad sobą - dużo czytałam jak wyjśc z choroby, i chodziłam do psychiatry dostawałam tabletki , i po pół roku już funkcjonowałam normalnie. pozdrawiam wszystkkich i daje wam dowód na wyzdrowienie , Jestem zdrowa!!! pozdraiam wszystki i ściskam trzymajcie się !!!

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powiedzmy, że ktoś niestabilny w emocjach, kto postanowił sprawdzić talent wokalny.

 

-- 23 gru 2012, 19:54 --

 

Nie wiem czy to moja wina, że wątek zamarł :)

Zapraszam do pisania, może ja do końca jeszcze nie wyzdrowiałem. Ale na pewno są tu ludzie którym się to udało. :!:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie!

 

Piszę tutaj po to, żeby poprzez moje doświadczenie dać nadzieję wszystkim, którzy znajdują się w totalnym bezsensie, którym brakuje wiary w to, że to co złe kiedyś minie. Naprawdę da się pokonać depresję! Wszystko zależy od Ciebie, bo to, czego potrzebujesz jest w Tobie, niezależnie od tego w jak ogromnej beznadziei się znajdujesz.

 

Moje życie do tej pory było niewyraźne, gubiłam się we wszystkim, czułam wszechogarniający chaos i bałagan. Czułam juz dawno temu, że coś jest ze mną nie w porządku, chodziłam do psychologa w tajemnicy przed rodziną, otoczeniem, - nie chciałam się z nikim dzielić tym, że coś mi jest, chciałam być silna na wierzchu mimo wszystko.

W listopadzie zeszłego roku nie wytrzymałam. Już nie miałam siły dalej trzymać tej maski, już się nie dało. Nie byłam przecież w stanie ukryć tego, że tygodniami nie mogę wstać z łóżka, nie śpię, nie jem, nie myję się, nie przebieram; nie mówiąc już o wychodzeniu gdziekolwiek. Zawaliłam przez to studia, co było bolesne, bo zaczęłam się uczyć na wymarzonym kierunku.

I kiedy właśnie dotknęłam takiego totalnego dna - zaczęłam się baaardzo powoli odbijać. Rodzina i przyjaciele okazywali wsparcie. Zdałam sobie sprawę, że błędem było chowanie się przed nimi. To właśnie oni ostatecznie zaczęli mi przychodzić z pomocą, - sama nie dałam rady.

Zaczęłam chodzić do specjalistów, brać lekarstwa. Podjęłam decyzję o odłożeniu studiów i wszystkich innych obowiązków ( byłam drużynową harcerek, śpiewałam w zespole..) i zanim moja choroba wyszła na dobre robiłam mnóstwo rzeczy, które wtedy w listopadzie zdecydowałam się zostawić po to, żeby budować siebie na nowo. I tak nie było wtedy mowy o robieniu czegokolwiek, - uzdrowienie nie przyszło z dnia na dzień. Nawet nie miałam fizycznych sił do robienia czegokolwiek, moja waga spadła do 43kg przy wzroście 165, w nocy nie miałam siły nawet przewrócić się z boku na bok.

Z czasem przybierałam na wadze dzieki lekom, które wspomagały apetyt, chodziłam nadal do psychologa i psychiatry. Powoli zaczęłam się interesować tym, co się dzieje dookoła. Długo nie było mowy, żeby wrócić do wcześniejszych zajęć, ale i na to przyszła pora. Wróciłam do drużyny, znowu śpiewam w zespole, od października znowu zacznę studia i teraz czuję, że zupełnie inaczej do tego wszystkiego podchodzę. Kiedyś żyłam bez życia. Nie potrafiłam się cieszyć z niczego. Teraz jestem szczęśliwa, - to wszystko ma głębszy wymiar, wszystko co robie ma sens. Jeszcze wciąż troche mi brakuje, ale dzięki temu, że postanowiłam zostawić kompletnie wszystko i zająć się sobą, zacząć od zera, teraz zaczynam życie, którego zawsze pragnęłam, a które było poza moim zasięgiem.

 

Nie bójcie się wzywać pomocy! Nie bójcie się w momencie kiedy nie ma na nic siły odpuścić! Wrzucić na luz, zostawić wszystko. Wiem, że to nie jest proste. Moja drużyna została bez wodza, a była to słaba drużyna, która była nominowana do wymarcia. Byłam pewna, że przez moją nieobecność się rozsypie. Ale tak się nie stało. Dziewczyny super sobie poradziły i to jeszcze bardziej nas wzmocniło jako jednostkę.

Nie ma sensu ciągnąć nijakiego życia, szkoda na to czasu! Lepiej dać sobie rok na wzięcie oddechu (jeśli jest potrzeba to więcej), by potem powoli, naturalnie wszystko tworzyło się od nowa.

Miejcie wiarę w to, że wszystko się ułoży. Wiem, że kiedy się choruje, to wydaje się, że już nic nie będzie lepiej, ja przecież miałam to samo. Ale potraktujcie moje słowa jako wyznanie osoby, która była na dnie, a teraz żyje, jest szczęśliwa i ma się dobrze.

 

Trzymam za Was mocno kciuki i wierzę, że każdemu z Was (jeśli ktoś to czyta) uda się opuścić bezsens i zacząć wspoaniałe życie, bop każdy na to zasługuje :)

 

Pozdrawiam Was gorąco i służę pomocą oraz świadectwem

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie!

 

Piszę tutaj po to, żeby poprzez moje doświadczenie dać nadzieję wszystkim, którzy znajdują się w totalnym bezsensie, którym brakuje wiary w to, że to co złe kiedyś minie. Naprawdę da się pokonać depresję! Wszystko zależy od Ciebie, bo to, czego potrzebujesz jest w Tobie, niezależnie od tego w jak ogromnej beznadziei się znajdujesz.

 

Moje życie do tej pory było niewyraźne, gubiłam się we wszystkim, czułam wszechogarniający chaos i bałagan. Czułam juz dawno temu, że coś jest ze mną nie w porządku, chodziłam do psychologa w tajemnicy przed rodziną, otoczeniem, - nie chciałam się z nikim dzielić tym, że coś mi jest, chciałam być silna na wierzchu mimo wszystko.

W listopadzie zeszłego roku nie wytrzymałam. Już nie miałam siły dalej trzymać tej maski, już się nie dało. Nie byłam przecież w stanie ukryć tego, że tygodniami nie mogę wstać z łóżka, nie śpię, nie jem, nie myję się, nie przebieram; nie mówiąc już o wychodzeniu gdziekolwiek. Zawaliłam przez to studia, co było bolesne, bo zaczęłam się uczyć na wymarzonym kierunku.

I kiedy właśnie dotknęłam takiego totalnego dna - zaczęłam się baaardzo powoli odbijać. Rodzina i przyjaciele okazywali wsparcie. Zdałam sobie sprawę, że błędem było chowanie się przed nimi. To właśnie oni ostatecznie zaczęli mi przychodzić z pomocą, - sama nie dałam rady.

Zaczęłam chodzić do specjalistów, brać lekarstwa. Podjęłam decyzję o odłożeniu studiów i wszystkich innych obowiązków ( byłam drużynową harcerek, śpiewałam w zespole..) i zanim moja choroba wyszła na dobre robiłam mnóstwo rzeczy, które wtedy w listopadzie zdecydowałam się zostawić po to, żeby budować siebie na nowo. I tak nie było wtedy mowy o robieniu czegokolwiek, - uzdrowienie nie przyszło z dnia na dzień. Nawet nie miałam fizycznych sił do robienia czegokolwiek, moja waga spadła do 43kg przy wzroście 165, w nocy nie miałam siły nawet przewrócić się z boku na bok.

Z czasem przybierałam na wadze dzieki lekom, które wspomagały apetyt, chodziłam nadal do psychologa i psychiatry. Powoli zaczęłam się interesować tym, co się dzieje dookoła. Długo nie było mowy, żeby wrócić do wcześniejszych zajęć, ale i na to przyszła pora. Wróciłam do drużyny, znowu śpiewam w zespole, od października znowu zacznę studia i teraz czuję, że zupełnie inaczej do tego wszystkiego podchodzę. Kiedyś żyłam bez życia. Nie potrafiłam się cieszyć z niczego. Teraz jestem szczęśliwa, - to wszystko ma głębszy wymiar, wszystko co robie ma sens. Jeszcze wciąż troche mi brakuje, ale dzięki temu, że postanowiłam zostawić kompletnie wszystko i zająć się sobą, zacząć od zera, teraz zaczynam życie, którego zawsze pragnęłam, a które było poza moim zasięgiem.

 

Nie bójcie się wzywać pomocy! Nie bójcie się w momencie kiedy nie ma na nic siły odpuścić! Wrzucić na luz, zostawić wszystko. Wiem, że to nie jest proste. Moja drużyna została bez wodza, a była to słaba drużyna, która była nominowana do wymarcia. Byłam pewna, że przez moją nieobecność się rozsypie. Ale tak się nie stało. Dziewczyny super sobie poradziły i to jeszcze bardziej nas wzmocniło jako jednostkę.

Nie ma sensu ciągnąć nijakiego życia, szkoda na to czasu! Lepiej dać sobie rok na wzięcie oddechu (jeśli jest potrzeba to więcej), by potem powoli, naturalnie wszystko tworzyło się od nowa.

Miejcie wiarę w to, że wszystko się ułoży. Wiem, że kiedy się choruje, to wydaje się, że już nic nie będzie lepiej, ja przecież miałam to samo. Ale potraktujcie moje słowa jako wyznanie osoby, która była na dnie, a teraz żyje, jest szczęśliwa i ma się dobrze.

 

Trzymam za Was mocno kciuki i wierzę, że każdemu z Was (jeśli ktoś to czyta) uda się opuścić bezsens i zacząć wspoaniałe życie, bop każdy na to zasługuje :)

 

Pozdrawiam Was gorąco i służę pomocą oraz świadectwem

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×