Skocz do zawartości
Nerwica.com

Ech, mam tego dosyć.


mmonikaa

Rekomendowane odpowiedzi

Jestem w kropce. Właściwie sama nie wiem, czego od Was oczekuję, ale nie mam już siły na całą tę szamotaninę. Leczę się na depresję, wszystko jest niby ok, ale nie mogę się pozbyć myśli, że najlepszym wyjściem i tak jest samobójstwo. Mam już dosyć tego wszystkiego... Nie mam niczego, o co mogłabym jakoś się zahaczyć, wokół czego zorganizować jakoś swoje beznadziejne istnienie. Nie ma żadnej sfery życia, która mogłaby być dla mnie kiedyś przyjemnością. Wszystkie najważniejsze życiowe zadania tylko mnie przerażają, nie mam najmniejszej ochoty ich wykonywać ani teraz, ani w przyszłości. Swoje życie spędzę sama, nie mając pieniędzy na mieszkanie, nie mając pracy, męcząc się i wszystkim zawadzając. Kiedyś lubiłam chociaż zdobywać wiedzę, pomagać innym... teraz staram się o niczym nie myśleć, zapełniając sobie czas idiotycznymi rozrywkami, a pomagać innym mogę najwyżej z domu, bo nienawidzę z niego wychodzić. Mam dosyć, naprawdę nie chcę już żyć. To brzmi jak zwykły depresyjny kryzys i pokrzywione chorobowo myśli, ale czy nie ma ludzi, których zwyczajnie nic dobrego nie czeka w życiu i nie ma sensu, by kontynuowali tę męczarnię? Kończenie czegoś, co nam się nie podoba jest naturalne... Od kilku lat żyję tylko dlatego, że nie chcę sprawić swoją śmiercią wielkiej przykrości rodzicom. Za każdym razem podejmując decyzję o samobójstwie czuję ulgę, szczęście i ekscytację, ale zaraz po tym wyobrażam sobie scenę, w której moi rodzice zastają swoje dziecko zabite i wybucha we mnie ogromne poczucie winy. Byłoby okropieństwem zrobić im coś takiego. A ponieważ nienawidzę robić ludziom krzywdy, ostatecznie rezygnuję ze swoich planów i pełna zawodu, rozczarowania i wściekłości powracam do swojego skrajnie beznadziejnego życia, którego tak bardzo nienawidzę i tak bardzo nie chcę... Jestem w potrzasku i nie mogę już dłużej tego wytrzymać. Zaproponujecie pewnie zmianę życia, zrobienia czegoś ze sobą, ale dla mnie to wszystko nie ma najmniejszego sensu, ja po prostu nie chcę żyć. Naprawdę marzę o tym, żeby już mieć to wszystko za sobą. Nie chcę męczyć się przez kolejne lata tylko po to, żeby nie sprawić komuś przykrości. Ja sama w dalszym życiu nie widzę najlichszego cienia sensu, przeciwnie, przewiduję same kłopoty. Moim marzeniem jest móc wreszcie umrzeć, ale nie mam sumienia zrobić tego rodzicom. Czuję się jak w jakiejś uwięzi i naprawdę nie widzę tu wyjścia... Mam tak bardzo dosyć. I wiem, że nawet nie ma co mi na to wszystko odpisać... piszę to, ponieważ nie mam co zrobić ze swoimi emocjami. Po każdej mojej decyzji i rezygnacji przeżywam katusze... to, co dzieje się w mojej głowie jest nie do zniesienia, nie wiem, jak sobie z tym radzić. Napisanie tego żałosnego postu być może pomogło mi trochę się uspokoić. Mimo wszystko jeśli ktoś ma jakąś radę, albo może jest w podobnej sytuacji i chciałby się tym podzielić, będzie mi miło.

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to uznaj że już jesteś martwa i zaszalej,rzuć wszystko i pojedź stopem do norwegi,czy gdzie:P

 

a tak serio to chyba żadne dobre rady tu nie pomogą,ja jak miałem dołek to nic do mnie nie przemawiało,żyłem tylo dla tego ze nie miałem odwagi skończyć,albo aklochol mnie troche wyciszał.

Jakoś to minęło,ale dość długo byłem takim żywym trupem,teraz egzystuje z dnia na dzień i nie zastanawiam sie co będzie.Mam poczucie że zmarnowałem kawał życia ,cóż,nie miałem nikogo kto by mi pomógł,nawet przez internet..

 

Co może być dla ciebie pocieszeniem to że sporo ludzi przeżywa podobne cierpienie i udaje im się jakoś z tego wybrnąć

 

pozdrawiam ciepło

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wiem, że jest ci ciężko. tak jak wielu osobom na tym forum. każdy z nas stara się jakoś żyć, jak nie dla kogoś to dla siebie. ja podchodzę do tego tak,że mam tylko jedno życie, które może jeszcze jednak coś tam dla mnie chowa miłego w zanadrzu, a ja nie moge sobie tego odebrać. po śmierci nie czeka cie wprawdzie nic złego, ale też dobrego. tam nie ma nic, do czego mogłabyś podążać- pustka. Skoro się rodzimy, to chyba powinniśmy spróbować żyć, chociaż spróbować. Nie chce się wymądrzać, bo sama gówno wiem. Jednak ta wizja trzyma mnie przy życiu. Myślę również o swoich rodzicach, całkiem jak ty. Nie mogłabym im tego zrobić, a poza tym ja i tak nie mogę tego zrobić bo tchórzę i tyle. Życie może bywa skrajnie do dupy, ale jest.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Leczę się na depresję, wszystko jest niby ok, ale nie mogę się pozbyć myśli, że najlepszym wyjściem i tak jest samobójstwo.

 

Pozdrawiam.

Słuchaj skoro masz samobójcze myśli to nic nie jest ok,depresja nie ustąpiła ani trochę.Powiem CI że ja już rok nie mam samobójczych myśli a były takie okresy że siedziałem w pracy,wykonywałem mechaniczne czynności a w myslach wyobrażałem sobie samobójstwo.

Wierz mi bądź nie ale myśli samobójcze to pewien nawyk,jak się człowiek go nauczy to gdy trafi się życiowa trudność pierwsza myśl to "skończyć z tym wszyskim ,ze sobą,zabić się....itd."

Takie myśli da się kontrolować na początku wyglada to pokracznie ale z czasem ten nawyk zanika.IMO to bardzo wazne żebyś straciła ten nawyk bo gdy człowiek przestaje sobie mowić że samobójstwo jest opcją to mózg zaczyna się koncentrować na tym jak szukać wyjścia z danej sytuacji,jak rozwiązac problem.Jeśli masz nawyk samobójczych myśli to mózg podpowiada Ci tylko jedno najgłupsze rozwiązanie.

 

To brzmi jak zwykły depresyjny kryzys i pokrzywione chorobowo myśli,

Bo to jest zwykły depresyjny kryzys i chore myslenie.Wiem jak powaznie teraz to traktujesz ale jak się podleczysz będziesz się śmiała z wielu swoich rozterek z powodu których wcześniej chciałaś się wieszać wiem po sobie.

 

Jak chcesz pomocy to powiedz nam wiecej o sobie,ile masz lat jak dawno chorujesz i jak dlugo sie leczysz,jak twoje relacje z rodziną,co chciałabyś zmienić, ogolnie daj więcej info o sobie.Może coś wykombinujemy.

Wierz mi nie Ty jedna to przeżywasz ja miałem niespełna 20 lat a wydawało mi się że moje zycie już za mną że zawaliłem że to już koniec,dziś chce mi się z tego śmiać choć nie mowie że jestem już zdrowy.Jeśli bedziesz brać leki i pracować nad soba wyjdziesz z tego naprawdę.

Pozdrawiam Dean

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mmonikaa, zapewne Cię to nie pocieszy ale przechodzę kropka w kropkę to samo co Ty. Żyję właściwie tylko dla mojej mamy i przyjaciółki, dla których jednocześnie jestem ogromnym ciężarem. Chociaż "żyję" to za wiele powiedziane... głównie egzystuję a prawdziwe życie to epizody, do których przeważnie muszę się zmusić...

Nie potrafię powiedzieć Ci nic budującego w tej chwili. Tylko to że na śmierć zawsze jest czas... Nie stracimy na nią okazji. Życie jest jedno...

Na tym forum jest mnóstwo mądrych ludzi. Rozmawiaj, chociaż tu- wirtualnie...

Mi to jakoś pomaga przetrwać w tej jaskini niebytu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokladnie. Traktujac to nawet jako prosty rachunek i nic wiecej, tak jest lepiej. Zabij sie i strac wszystko albo sprobuj, i a nuz w przyszlosci ciesz sie zyciem. Moze byc ciezko, moze byc wrecz beznadziejnie, ale zawsze bedzie jakies pozniej, w ktorym moze byc lepiej. Jesli sie zabijesz, nie bedzie nic. Ja tak do tego podchodze i na razie opuscily mnie te mysli samobojcze. Nie powiem, zebym byl zadowolony, ba, czuje sie potwornie. Ale wiem, ze mam szanse to zmienic.

 

Choc teraz, po napisaniu posta, uswiadomilem sobie, ze ja bedac (prawdopodobnie) w Twoim stanie i tak nie sluchalem takich rzeczy. Do tego trzeba po prostu dojsc samemu, bo inaczej wydaje sie stekiem bzdur.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Wam wszystkim za odpowiedzi, naprawdę poczułam się dzięki Wam trochę lepiej. Bałam się wyśmiania itd., ale po raz kolejny okazało się, że na tym forum naprawdę można liczyć na pomoc. Macie rację we wszystkim oczywiście.

 

W odpowiedzi na sugestię Deana, bym powiedziała coś więcej o sobie: mam 21 lat, tak naprawdę trudno mi określić dokładnie okres, w którym zaczęła się moja choroba. Na pewno w wieku 12-14 lat przeżywałam kryzys, trudno mi powiedzieć, jaka konkretnie byłaby diagnoza (właściwie już jako 11-latka miałam coś w rodzaju próby samobójczej). Mając 15 lat wzięłam się za siebie. Trudno mi powiedzieć, ile było w tym faktycznej przemiany, a ile tłumienia niechcianych emocji, w każdym razie do 17 roku życia wszystko było względnie ok. W klasie maturalnej, pewien lekarz specjalista niejako przy okazji zalecił mi rozpoczęcie psychoterapii, bo zauważył u mnie nerwicę. Zgodnie z zaleceniem poszłam wtedy do psychologa i chodzę do niego do dziś (już ok. 2,5 roku). Nie dowiedziałam się od niego do końca, co mi jest, w pewnym momencie zaczął proponować mi wizytę u psychiatry, ale nie zgadzałam się na nią (nie chciałam ładować w siebie dodatkowych leków, ponieważ brałam już inne, mocno obciążające organizm). W listopadzie 2010 r. miałam zamiar już rzucać studia i psycholog powiedział mi, że muszę zacząć leczenie. Od tego momentu leczę się na depresję (usłyszałam tylko, że mam ciężką depresję, ale wiem, że to nie wszystko, bo słyszałam rozmowę pani doktor o mnie z kimś innym).

 

Sytuacja rodzinna jest w porządku, w porównaniu do innych rodzin. Odkąd na jaw wyszła moja dość poważna (ale bez przesady) choroba, rodzice stali się nadopiekuńczy, traktują mnie jak dziecko, nie szanują i nie widzą we mnie kogoś równego sobie. Mam wrażenie, że jako dziecko byłam przez rodziców nieco zaniedbywana, jednocześnie niektórzy członkowie rodziny mieli dla mnie gotowy scenariusz życia, którego nie byłam w stanie zrealizować. Mój ojciec jest nieagresywnym alkoholikiem. Nigdy w moim domu nie było przemocy fizycznej, ze strony taty po prostu chłód (nigdy mnie nie przytulił, nigdy nie usłyszałam od niego jakiegoś ciepłego słowa, często nie było go w domu), ze strony mamy... no cóż, miałyśmy swoje gorsze chwile, kiedy miałam 11-17 lat, ale jest ok. Kiedyś unikałam domu, teraz unikam wychodzenia z niego. Każde wyjście to dla mnie duży lęk, ale staram się to przełamywać. Mam zamiar nawet się wyprowadzić, już niedługo będę miała okazję. Z powodu niechęci do wychodzenia z domu nie byłam w stanie chodzić na studia, mam zamiar wziąć urlop zdrowotny, ale nie wiem, czy to się uda, możliwe, że po prostu mnie wyrzucą.

 

To, co najbardziej przeszkadza mi w życiu, to chyba moje lęki. Największe z nich to lęk przed przyszłością, przed mężczyznami, odrzuceniem, fobia społeczna. Z ich powodu nigdy nie miałam żadnej, chociażby przelotnej znajomości (nie szukam takich oczywiście) z chłopakiem. Jako obiekty uczuć wybieram sobie podświadomie bardzo odległe i niedostępne osoby, roztaczające wokół siebie chłód (ponieważ wiem, że nie dojdzie z nimi do związku, którego się boję). Wielkim moim problemem jest, a przede wszystkim będzie ewentualnie w przyszłości sfera seksualna, co ma chyba związek z pewnymi przykrymi doświadczeniami z dzieciństwa i młodości (nie najbardziej przykrymi, jakie można sobie wyobrazić, ale jednak) i z dosyć chłodnym wychowaniem. Może to śmieszne, ale mam problemy nawet z wypowiadaniem niektórych słów, takich jak: usta, seks, mężczyzna, miłość, ciało, pocałunek itd. Zazwyczaj nie mogą mi przejść przez gardło, trochę lepiej jeśli chodzi o pisanie. To najbardziej chciałabym zmienić, bo w gorszych chwilach ten właśnie problem sprawia, że nie widzę dla siebie żadnej nadziei, w końcu tworzenie rodziny to podstawowy instynkt człowieka... Inna sprawa to moja nieudolność, boję się odpowiedzialności, więc wszelkie prace, w których coś ode mnie by zależało, odpadają. Przewiduję, że skończę jako bezrobotna. Chciałabym też coś z tym zrobić. Kolejna rzecz... chciałabym móc wychodzić z domu normalnie, bez lęków, bez uspokajaczy. Następna rzecz to studia, nie wiem, jak mogłabym je skończyć, z kolei nieskończenie studiów byłoby dla mnie sporą porażką (moja rodzina jest raczej wykształcona i nie byłoby to szczególnie mile widziane, a i ja sama dziwnie bym się z tym czuła, chociaż nie mam nic do osób, które nie skończyły studiów) Gdyby te problemy udało się jakoś rozwiązać, pewnie automatycznie przyszłość jawiłaby mi się jako łatwiejsza. Ach, poza tym jestem uległa i naiwna, wybaczam wszystko... mam zadatki na kobietę, która pięćdziesiąty raz wybacza swojemu mężowi, że ją pobił, co też nie wróży zbyt wspaniałego życia.

 

Bardzo Wam dziękuję i pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie ma dziś leków,deprecha powróciła także wybaczcie ewentualną chaotyczność w moim poscie.

Jesteś w moim wieku i z tego co napisałaś jesteś chyba moim kobiecym odpowiednikiem:P

 

W sumie jak przeczytałem twojego posta to muszę Ci powiedzieć że twoje życie wygląda znacznie lepiej niż zycie przeciętnego forumowicza tutaj.Jesteś młoda,pod opieką psychologa i psychiatry,bez patologicznej przeszłości,z rodziną która w jakiś sposób akceptuje i rozumie twoją chorobę,studiów nie rzuciłaś.

Pewnie tego nie zauważasz i nie doceniasz ale twoje życie jest napraaawde ok.

 

To, co najbardziej przeszkadza mi w życiu, to chyba moje lęki. Największe z nich to lęk przed przyszłością, przed mężczyznami, odrzuceniem, fobia społeczna. Z ich powodu nigdy nie miałam żadnej, chociażby przelotnej znajomości (nie szukam takich oczywiście) z chłopakiem. Jako obiekty uczuć wybieram sobie podświadomie bardzo odległe i niedostępne osoby, roztaczające wokół siebie chłód (ponieważ wiem, że nie dojdzie z nimi do związku, którego się boję). Wielkim moim problemem jest, a przede wszystkim będzie ewentualnie w przyszłości sfera seksualna, co ma chyba związek z pewnymi przykrymi doświadczeniami z dzieciństwa i młodości (nie najbardziej przykrymi, jakie można sobie wyobrazić, ale jednak) i z dosyć chłodnym wychowaniem.

No mam identycznie z kobietami,nie mam pojęcia co jest tego przyczyną.

Inna sprawa to moja nieudolność, boję się odpowiedzialności, więc wszelkie prace, w których coś ode mnie by zależało, odpadają. Przewiduję, że skończę jako bezrobotna.

To też miałem ale mi przeszło,nie bój się studiujeszale same studia dzienne to już przewaga na rynku pracy.W Polsce wcale nie jest tak źle jak zwykło się mówić zwykle pracy nie mają Ci którzy nie chcą pracować tak z mojego doświadczenia,a raczej w przyszlości bedzie lepiej niż gorzej.

 

A co do tego że zawsze byłaś sama to choc głupio to pisać to aż mnie uspokoiło bo myślałem że już nie ma takich dziewczyn:P Powiem Ci że mam wielu kolegów na studiach,studiują naprawde dobre techniczne kierunki,też mają po 21 lat i zawsze sami.To naprawde porządne chłopaki inteligetni pracowici odpowiedzialni uczciwi wrażliwi goście i wierz mi że kazdy z nich ucieszyłby się gdyby był pierwszym chłopakiem dla dziewczyny,szczególnie rówieśniczki.Także nie masz się czym martwić twój brak doswiadczenia może być dla wielu atutem.Zresztą myślę że każdy facet wolał by 21-latkę która nigdy nie miała chłopaka od takiej która miała dziesięciu.......

Nie poradzę Ci jak znaleść sobie kogoś bo jak pisałem sam nie umiem sobie nikogo znaleść ale jedno wiem że jesteś jeszcze młoda może mieć jeszcze sporo związków.Nie wiem jak dbasz o swój wygląd bo jakkolwiek brutalnie to zabrzmi to dla facetów podstawa ale jeśli trochę się o siebie zatroszczysz to na pewno nie bedzie problemu poderwac kogoś.Wierz mi bądz nie ale faceci mają gorzej w tej kwestii także uszy do góry.

Co do lęków no to nic innego niż leki pewnie Ci nie pomoże ale w końcu dobiorą Ci coś odpowiedniego i będzie ok.

 

Ach, poza tym jestem uległa i naiwna, wybaczam wszystko... mam zadatki na kobietę, która pięćdziesiąty raz wybacza swojemu mężowi, że ją pobił, co też nie wróży zbyt wspaniałego życia.

To szukaj sobie podobnego faceta na studiach spotkasz takich mnostwo nie wiem gdzie studiujesz ale przynajmniej w krk widzę takich dziesiątki.Poszukaj sobie kogoś delikatnego i wrażliwego będzie się dobrze rozumieć a taki ktoś napewno Cie nie zrani.

 

No i cóż skończ te studia,nie rezygnuj,zapieraj się rękami i nogami bierz ile terminów się da kombinuj,mże spróbowac załatwić sobie niepełnosprawność na tą depresje to Ci będą szli na ręke w wielu sprawach.I może nawet jakieś stypendium sypną:P

Pozdrawiam Dean

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Staram się doceniać swoje życie, ale bez względu na to, jakie by nie było, sensu w nim nie ma tak czy owak... No tak, mam ten komfort jeśli chodzi o zrozumienie przez rodzinę mojej choroby, bardzo się z tego cieszę, bo wiem, jak trudno jest tym, którzy mają z tym problem. U mnie w rodzinie wszelkie choroby psychiczne czy emocjonalne to niestety częsta sprawa, dlatego też moja depresja nikogo nie zaskakuje (gdybym była zdrowa wywarłabym chyba większe wrażenie ;)). Studiów już nie mam: albo zostanę wyrzucona, albo mi się uda załatwić urlop zdrowotny. Akurat chorób mam pod dostatkiem, także mam na to nadzieję. Co do ewentualnego ukochanego, problem w tym, że w ogóle go nie szukam... Właściwie aż wstyd się przyznać w moim wieku, ale mam swojego "wybranka serca" i nie dopuszczam myśli o nikim innym od kilku lat (nie będę się pogrążać, mówiąc ile ;)), a że on jest tak samo śmiały jak ja, to jeszcze dłuuuga droga przed nami, jeśli cokolwiek więcej ma z tego być. No nic, bardzo Wam dziękuję, nie wiem już sama, jakoś znikąd przyszedł do mnie trochę lepszy nastrój, mam nadzieję, że to może nowe leki zaczynają działać. Jeszcze raz dziękuję wszystkim!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ostatnio natknęłam się na podobny problem. Tylko że ja miałam depresje na temat swojego wyglądu. Czytałam różnych porad, sugestii i natknełam się na fajny artykuł, z życia wzięty. http://balala.pl/artykul/252-nienawidze_swojego_wygladu Warto przeczytać i zobaczyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×