Skocz do zawartości
Nerwica.com

mmonikaa

Użytkownik
  • Postów

    43
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez mmonikaa

  1. No cóż, że ma o sobie wysokie mniemanie to widać choćby po tym, że uważa, że inni żyją w złudzeniu, a on jako jeden z niewielu zna prawdę o życiu . I po tym, jakim to nie będzie niczyim niewolnikiem (to naiwne stwierdzenie, tak już wygląda system społeczny, że zawsze jesteśmy od kogoś zależni i świstek z paragrafem przesłany do dyrektora tego nie zmieni). Niestety takie wysokie mniemanie o sobie też nie jest zdrowe i bardzo często zdarza się również przy nerwicach, niskim poczuciu własnej wartości i depresjach. Nie wiem, jak sytuacja z rodzicami, Ty znasz tylko jedną stronę opowieści, ja nie znam żadnej strony, więc tym bardziej nic do powiedzenia nie mam, ale wiem, że jacy rodzice nie są, w sytuacji zagrożenia życia mogą zrobić najwięcej. Moim zdaniem należy przebić tę bańkę niezwykłości i świetności takiego postrzegania świata i uświadomienie mu, że po prostu ma mętlik w głowie, jak miliony innych młodzieniaszków w tym wieku, bo na razie sili się na wielką filozofię i wyobraża sobie, że jest nie wiadomo kim, a sypie najzwyklejszymi banałami, do czego ma prawo ze względu na wiek. Myślę, że to, co by zadziałało na te jego świetne idee, to solidny intelektualny kopniak od np. jakiegoś dra czy profesora filozofii. Obawiam się niestety, że Ty nie masz po prostu odpowiedniego autorytetu dla niego. On skupił się teraz na swoim "odkryciu" i uważa to za mądrość i prawdę. Twoje podpieranie się cytatami, dziełami itd. go nie przekona, jest zbyt pewny swego. Teksty o czerpaniu radości z życia go nie przekonają, są dla niego miałkie, on potrzebuje teraz wzniosłych słów, a nie prostych prawd. Ty z kolei chyba masz jakiś problem ze zbawicielstwem. Nie zbawisz świata, zwłaszcza jego upartej i zapatrzonej w siebie części. Próby są skazane na mniejsze lub większe niepowodzenia, a każde z nich będziesz musiała solidnie odpokutować, niszcząc sobie samej psychikę. To naprawdę nie ma sensu. Bądź dla siebie najważniejsza, a jemu pozwól dorosnąć, starając się ograniczyć jego szanse na popełnienie samobójstwa. Kiedy trochę pozmieniają się jego myśli, a ten moment pewnie nastąpi, będziecie mogli budować normalną relację. Teraz nie ma na to szans. Ty będziesz realizowała się jako anioł stróż przez jakiś czas, a później przytłoczy Cię ta odpowiedzialność i sama podupadniesz na zdrowiu. Wtedy ani Ty nie będziesz mogła pełnić funkcji opiekunki, ani on nie będzie potrafił być opiekunem dla Ciebie. Kiedy Ty zwierzysz mu się ze swoich myśli samobójczych nie dostaniesz wsparcia i porcji dobrych myśli, ale aplauz. To do niczego nie prowadzi. Nie możesz być odpowiedzialna za drugiego dorosłego człowieka, w dodatku takiego, który deklaruje, że nie jest niczyim niewolnikiem. Skoro nie jest, niech nie będzie, moja rada: zostaw go, wypuść na wolność, ale zrób wszystko, by ktoś rzeczywiście za niego odpowiedzialny dowiedział się o jego planach. Samobójstwo, za które poczułabyś się odpowiedzialna, nie jest Ci do niczego potrzebne. Z kolei sama nie masz żadnych środków, by mu zapobiec.
  2. mmonikaa

    Nie wytrzymuje

    A co z drugą połową? Też chcesz ją zaprzepaścić, czy jednak coś zmienić i uczynić ją lepszą? Jeśli to drugie, to marsz do psychiatry, psychoterapeuty i po prostu walcz o siebie!
  3. A ja uważam, że poprzednie opinie (o manipulacjach i sposobie zwrócenia na siebie uwagi) są przesadzone. Sama swojego czasu lubiłam rozmawiać o samobójstwie, śmierci. Marzyłam o tym, fantazjowałam na ten temat (postrzegałam to jako najcudowniejsze panaceum, z którego jednak nie mogę skorzystać ze względu na przykrość, jaką sprawię tym innym), nie mogłam się uwolnić od myśli o samobójstwie, towarzyszyła mi w każdej właściwie minucie funkcjonowania. Trudno więc było nagle prowadzić rozmowy o czymś zupełnie innym, zwłaszcza w gronie, które mogło ze mną się podzielić swoimi przemyśleniami i które nie rozdziawiało paszcz ze zdumienia, kiedy padało SŁOWO NA EŚ . Niewykluczone, że jest to jakiś mechanizm wołania o pomoc, nie wiem, sama nigdy tego tak nie widziałam, raczej uważałam, że to normalny efekt rozmawiania głównie o tym, co w danej chwili jest najbardziej interesujące i aktualne. Byłam wtedy w tym, co okazało się po pójściu do psychiatry ciężką depresją. Zdecydowana większość samobójców tak się zachowuje - mówi, opowiada i nie ukrywa swoich myśli samobójczych, dlatego nie wolno ich ignorować. Ja wtedy też wielokrotnie byłam na granicy podjęcia jakichś decyzji brzemiennych w skutki i mogło się to równie dobrze inaczej skończyć, bo naprawdę miałam serdecznie dosyć życia. To mit, że samobójcy nie mówią o swoich planach. Dlatego trzeba takie słowa traktować poważnie. Osobiście dzwoniłam do rodziców koleżanki, kiedy byłam zaniepokojona jej myślami. Nie jest to wcale taki nietypowy przypadek, za jaki go, autorko, uważasz. Jeśli chodzi o samo myślenie tego typu, większość młodzieży w tym wieku zastanawia się nad bezsensem istnienia, bezsensem wszelkich decyzji wobec nieuchronnej śmierci itd. U niektórych może to prowadzić do myśli samobójczych. Dla nikogo z nas takie przemyślenia nie są nowością, to po prostu wpisane w naszą kulturę,a d o pewnego stopnia również w naturę. Po jakimś czasie z tego typu idei zwykle się wyrasta, wchodzi się w kolejne etapy postrzegania świata i pseudo-filozoficzne marudzenie przestaje komukolwiek imponować . Niestety to, co opisujesz to nie tylko zastanawianie się, ale też popadanie w myśli samobójcze i depresję (trudno powiedzieć, czy depresja jest przyczyną myślenia, czy myślenie przyczyną depresji). Moim zdaniem to jest depresja, a nie żadne racjonalne przemyślenia. Od razu napiszę, że to nie jest Twoja odpowiedzialność. Musisz zdać sobie sprawę z tego, że ta relacja byłaby dość wykańczająca, mogłaby Ciebie ściągnąć w dół, zamiast kolegę podciągnąć do góry. Jego wyleczenie nie jest zresztą w Twojej mocy. To, co możesz zrobić, to skierować go do odpowiednich osób - psychiatry, psychoterapeuty. Będzie się pewnie wzbraniał, bo w końcu to takie mądre i racjonalne postrzeganie świata, nie żadne tam bycie czubem . Niepokoi mnie właśnie to. Mam wrażenie, że Twojemu koledze (a chyba i Tobie w jakimś stopniu - to cytowanie słów kolegi, podkreślanie jego inteligencji itd.) takie postrzeganie świata wydaje się mądre, inteligentne, racjonalne, oryginalne, słuszne, poetycko-głębokie, wrażliwe (może także dodające nieco powagi, dojrzałości, artystyczności, filozoficzności i ogólnie poczucia bycia niezwykłym) i ogólnie "lepsze" w znaczeniu "bardziej świadome" niż postrzeganie pogodne, pełne pogodzenia się z życiem i jego bezsensem. Moim zdaniem jest inaczej: nie sztuką jest zauważyć bezsens istnienia, to potrafią wszyscy; sztuką jest sobie z tą myślą poradzić, zmierzyć się z nią, być pogodnym i uśmiechniętym człowiekiem, walczyć o pogodę ducha, buntować się i nie poddawać. To jest myślenie do którego ja osobiście dążę i które uważam za dojrzałe, mądre i dobre. Taka refleksja czyni nasze życie milszym, a równocześnie - milsze staje się życie naszych bliskich. Bezproduktywne ględzenie wciąż o tym samym niczego nie zmieni, samobójstwo skrzywdzi innych, trzeba więc szukać innej strategii życia - takiej, która zmieni status naszego życia z przykrego obowiązku w dobrze spędzony czas. Spójrz na sławnych filozofów, artystów i poetów, do których pewnie aspiruje Twój kolega, nikt z nich nie wałkuje w kółko tematu bezsensu świata, bo to nudne i banalne. Prawie sto lat temu było to coś trochę świeższego, dzisiaj, no cóż, to tylko temat sprzed stu lat, obdyskutowany z każdej strony . Piszę to, bo kiedy jakaś idea komuś imponuje, o wiele trudniej z nią walczyć. Jeśli ktoś myśli o śmierci i zamiast ubierać to w "mądre" słowa i napawać się swoimi przemyśleniami, jest nimi przerażony - sam zwróci się o pomoc. Jeśli ktoś widzi tak naprawdę w depresyjnym myśleniu swoją zaletę i niezwykłość, cóż - nie będzie chciał zaakceptować tego, że to choroba i jej leczyć. Na Twoim miejscu starałabym się więc przedstawić koledze takie widzenie tej jego refleksyjności. Dobrze, życie nie ma sensu, nie on pierwszy to odkrył, ale co teraz? Czy naprawdę jest sens rzucać się pod pociąg i fundować bliskim tragedię do końca życia? Nie lepiej po prostu poukładać sobie w głowie? Zwrócić się z problemem do kogoś dorosłego, kto ma takie kryzysy za sobą? Poszukać pomocy u psychologa lub psychiatry i zechcieć zwalczyć te myśli? Przekonać samego siebie, że to droga donikąd? Myślę, że dobrze zadziała najpierw sprowadzenie go na ziemię, uświadomienie mu, że nie jest niezwykły dlatego, że gada o tym i o tamtym, ale dlatego że... (i tu wstaw jakąś inną jego cechę, z potencjałem na rozwinięcie zdrowych nawyków). Kolejna rzecz to zaproponowanie zrobienia któregoś z testów na depresję, np. testu Becka. Niech zobaczy swój wynik i zauważy, że to po prostu depresja. A później pozostaje jej leczenie. Jeśli nie będzie chciał go zacząć sam, możesz spróbować poinformować wychowawcę, że masz wrażenie, że kolega ma depresję, że warto by było porozmawiać z jego rodzicami. Niewiele więcej możesz zrobić, chroń teraz przede wszystkim siebie, żeby te myśli nie udzieliły się również Tobie.
  4. Szantaż szantażem, ale to mit, że niby jak ktoś chce popełnić samobójstwo, to po prostu to robi i nic o tym nie mówi. Większość samobójców (chyba 80%?) wcześniej o tym mówi, wysyła jasne sygnały. To oczywiście nie zmienia faktu, że dziewczyna stosuje szantaż emocjonalny, któremu nie ma sensu ulegać. Jeśli znasz kogoś z jej bliskiego otoczenia (rodzeństwo, przyjaciółka, ktokolwiek) poinformuj o jej planach tę osobę. Możesz też spróbować po kolejnym sms-ie zadzwonić pod nr alarmowy, oni wyślą to, co będzie potrzebne, jeśli będzie. Z mojego doświadczenia wynika, że zwykle takie groźby nie kończą się tragicznie, ludzie się uspokajają po jakimś czasie i wstydzą swoich wcześniejszych pomysłów, ale zawsze jest jakiś procent, który do tego momentu nie daje sobie szansy dotrzeć - dlatego lepiej zareagować z przesadą, niż w ogóle.
  5. Zgadzam się, że Twoim problemem wydają się być lęki, szczególnie rzuca się w oczy kłopot z relacjami z innymi, czyżby fobia społeczna? Wydaje mi się, że dobrym krokiem byłoby zgłoszenie się do psychoterapeuty, jeżeli on uzna za stosowne wysłać Cię również do psychiatry, to oczywiście idź, ale lęki to raczej sprawa na psycho-, a nie farmakoterapię. Do czasu znalezienia psychoterapeuty możesz próbować sama też coś z tym zrobić, może poszukać jakiejś książki o fobiach, jakichś sposobów na przełamywanie lęku w kontaktach z innymi... Zastanawiające jest to, że wstydziłabyś się powiedzieć narzeczonemu o ew. leczeniu psychiatrycznym, czy w takim razie nie będzie uważał psychoterapii za fanaberię? Czy będzie potrafił wspierać Cię w gorszych chwilach? Warto by było szczerze z nim porozmawiać. Chęć ukrywania problemów przed narzeczonym i wyjawianie problemów psychicznych z przeszłości jakby były jakąś historią kryminalną wydaje się być pierwszym krokiem do izolowania go od Twoich problemów, co może się nie najlepiej skończyć w przyszłości. Co, jeśli np. zdecydujecie się na dziecko i będziesz miała depresję poporodową? Chcesz zostać z tym sama? Nie mówię, żeby przerzucać na niego swoje problemy obciążać go odpowiedzialnością za nie, ale żeby nie ukrywać ich jak mrocznej tajemnicy, przecież to część Ciebie, no, przynajmniej dzisiejszej Ciebie, bo z czasem to się zmieni . Póki co jednak możesz czerpać korzyści z tego, że masz kogoś bliskiego i w razie potrzeby korzystać z jego pomocy i wsparcia, po co sobie tego odmawiać, skoro Twoje pozbieranie się jest Waszym wspólnym dobrem?
  6. mmonikaa

    Moja sytuacja.

    Min_, Wysłałam Ci prywatną wiadomość. Mam nadzieję, że wejdziesz jeszcze na to forum.
  7. Ech, też mam takie myśli... Tylko ja nawet nie łudzę się, że można by było zacząć od nowa, myślałam raczej o zaginięciu, wyjechaniu gdzieś i popełnieniu samobójstwa tak, żeby rodzice nigdy się o nim nie dowiedzieli. Sama nie wiem, czy to byłby na pewno mniejszy ból dla nich, czekanie latami na odzew, ciągle zawodzona nadzieja, wyglądanie przez okno, czy się nie pojawiam... Nie wiem, czy nie łatwiej po prostu przeżyć szok i uświadomić sobie, że nie ma żadnej nadziei, a później pogodzić się z tą myślą. Lepiej nie pozwalać sobie na realizację takich pomysłów, to pewne.
  8. Gimnazjum to trudny czas dla osób, które chociaż trochę przekraczają pod pewnymi względami normy grupy rówieśniczej. Na szczęście ten czas się kończy i ciesz się tym, zamiast zakładać, że w liceum też się nie uda. Do liceum pójdziesz jako nieznana nikomu osoba i myślę, że to Ci pomoże budować swój wizerunek całkowicie od nowa. W wieku gimnazjalnym ważne są trochę inne rzeczy, niż później. Sama zobaczysz, że najbardziej agresywne i nieprzyjemne osoby za kilka lat kiedy zobaczą Cię na ulicy uśmiechną się szeroko i zapytają, co słychać. Z niektórych zachowań po prostu trzeba wyrosnąć, dokuczanie słabszym przechodzi zazwyczaj właśnie pod koniec gimnazjum... W liceum nigdy nie spotkałam się, żeby ktoś był kompletnym samotnikiem. Miałam w klasie chłopca, który tak jak Ty, nie odzywał się zbyt często, był bardzo cichy i wycofany, ale miał spore uznanie w klasie, a nikomu nie przyszłoby do głowy się z niego śmiać czy mu dokuczać. Jest jeszcze inna sprawa: do gimnazjów chodzą wszyscy z regionu. Czy ktoś jest kryształowym człowiekiem, czy chuliganem, ma swoje miejsce w szkole. Szkoły średnie mają inną specyfikę: inni ludzie idą do zawodówek, inni do techników, jeszcze inni do liceów. Dzięki temu naturalnemu podziałowi w liceum szansa na spotkanie agresywnego dresiarza jest o wiele mniejsza (dodam, że nie osądzam nikogo po skończonej szkole, znam wielu sympatycznych osób po zawodówkach). Na razie jednak trwa gimnazjum. To, dlaczego nie jesteś akceptowana przez niektórych to nie fakt, że nie bluźnisz, ale Twój brak pewności siebie. W każdej grupie pewność siebie jest przydatna, dlatego warto o nią walczyć. Zacznij już teraz, a łatwiej będzie Ci odnaleźć się w liceum. Moim zdaniem konieczny jest kontakt z psychoterapeutą, który pomógłby Ci rozwiązać wiele Twoich problemów. Twoja niepewność siebie, nieśmiałość i małomówność rzeczywiście nie są normalne i mogą sprawić, że będziesz miała trudności w różnych sferach życia. Na szczęście wszystko jest do zrobienia, trzeba tylko chcieć nad tym popracować. Kiedy nabierzesz śmiałości i pewności siebie, Twoje życie stanie się o wiele łatwiejsze! Wiele osób twierdzi, że najlepsze przyjaźnie nawiązuje się przeważnie w liceach. W liceum osoby, które dotąd były izolowane od towarzystwa i poniżane przez gimnazjalną elitę, spokojnie znajdują swoje miejsce, znajdują znajomych, kolegów, przyjaciół, dziewczyny i chłopaków. Nikt nie komentuje czyjegoś intelektu, wyglądu, sposobu zachowania, nikt nikogo nie poniża (przynajmniej w bezpośredni sposób). Ludzie dają sobie po prostu żyć. Ważne, żebyś wkroczyła w nowy etap, jakim będzie liceum, uśmiechnięta i dobrze nastawiona, a sama zobaczysz, że wszystko dobrze się ułoży. W gimnazjum liczyła się siła, pozycja w grupie, w liceum liczy się to, czy ktoś jest sympatycznym człowiekiem, czy ma swoje zainteresowania, czy ciekawie się z nim rozmawia... Każdy ma swoją szansę, a kiedy jej nie wykorzysta, ma kolejną. To już nie jest walka o przetrwanie, co nie znaczy, że problemy z dopasowaniem się do grupy nagle znikają. Są po prostu mniej dramatyczne. Moja przyjaciółka w gimnazjum była przekonana, że nigdy nie pozna prawdziwych przyjaciół. Nie była akceptowana w grupie, podobnie jak Ty czuła, że jest z innego świata. Nie wierzyła, kiedy ludzie mówili jej, że spotka przyjaciół w liceum. Szła d nowej szkoły bez przekonania, a już po kilku miesiącach utworzyła się grupa przyjaciół, o której wcześniej nawet nie marzyła! Oczywiście była jej członkiem... Grupa ta w niezmiennym składzie utrzymuje kontakty także dziś, 2 lata od skończenia liceum i nic nie zapowiada, by miało się to zmienić. Pozdrawiam!
  9. Staram się doceniać swoje życie, ale bez względu na to, jakie by nie było, sensu w nim nie ma tak czy owak... No tak, mam ten komfort jeśli chodzi o zrozumienie przez rodzinę mojej choroby, bardzo się z tego cieszę, bo wiem, jak trudno jest tym, którzy mają z tym problem. U mnie w rodzinie wszelkie choroby psychiczne czy emocjonalne to niestety częsta sprawa, dlatego też moja depresja nikogo nie zaskakuje (gdybym była zdrowa wywarłabym chyba większe wrażenie ). Studiów już nie mam: albo zostanę wyrzucona, albo mi się uda załatwić urlop zdrowotny. Akurat chorób mam pod dostatkiem, także mam na to nadzieję. Co do ewentualnego ukochanego, problem w tym, że w ogóle go nie szukam... Właściwie aż wstyd się przyznać w moim wieku, ale mam swojego "wybranka serca" i nie dopuszczam myśli o nikim innym od kilku lat (nie będę się pogrążać, mówiąc ile ), a że on jest tak samo śmiały jak ja, to jeszcze dłuuuga droga przed nami, jeśli cokolwiek więcej ma z tego być. No nic, bardzo Wam dziękuję, nie wiem już sama, jakoś znikąd przyszedł do mnie trochę lepszy nastrój, mam nadzieję, że to może nowe leki zaczynają działać. Jeszcze raz dziękuję wszystkim!
  10. Dziękuję Wam wszystkim za odpowiedzi, naprawdę poczułam się dzięki Wam trochę lepiej. Bałam się wyśmiania itd., ale po raz kolejny okazało się, że na tym forum naprawdę można liczyć na pomoc. Macie rację we wszystkim oczywiście. W odpowiedzi na sugestię Deana, bym powiedziała coś więcej o sobie: mam 21 lat, tak naprawdę trudno mi określić dokładnie okres, w którym zaczęła się moja choroba. Na pewno w wieku 12-14 lat przeżywałam kryzys, trudno mi powiedzieć, jaka konkretnie byłaby diagnoza (właściwie już jako 11-latka miałam coś w rodzaju próby samobójczej). Mając 15 lat wzięłam się za siebie. Trudno mi powiedzieć, ile było w tym faktycznej przemiany, a ile tłumienia niechcianych emocji, w każdym razie do 17 roku życia wszystko było względnie ok. W klasie maturalnej, pewien lekarz specjalista niejako przy okazji zalecił mi rozpoczęcie psychoterapii, bo zauważył u mnie nerwicę. Zgodnie z zaleceniem poszłam wtedy do psychologa i chodzę do niego do dziś (już ok. 2,5 roku). Nie dowiedziałam się od niego do końca, co mi jest, w pewnym momencie zaczął proponować mi wizytę u psychiatry, ale nie zgadzałam się na nią (nie chciałam ładować w siebie dodatkowych leków, ponieważ brałam już inne, mocno obciążające organizm). W listopadzie 2010 r. miałam zamiar już rzucać studia i psycholog powiedział mi, że muszę zacząć leczenie. Od tego momentu leczę się na depresję (usłyszałam tylko, że mam ciężką depresję, ale wiem, że to nie wszystko, bo słyszałam rozmowę pani doktor o mnie z kimś innym). Sytuacja rodzinna jest w porządku, w porównaniu do innych rodzin. Odkąd na jaw wyszła moja dość poważna (ale bez przesady) choroba, rodzice stali się nadopiekuńczy, traktują mnie jak dziecko, nie szanują i nie widzą we mnie kogoś równego sobie. Mam wrażenie, że jako dziecko byłam przez rodziców nieco zaniedbywana, jednocześnie niektórzy członkowie rodziny mieli dla mnie gotowy scenariusz życia, którego nie byłam w stanie zrealizować. Mój ojciec jest nieagresywnym alkoholikiem. Nigdy w moim domu nie było przemocy fizycznej, ze strony taty po prostu chłód (nigdy mnie nie przytulił, nigdy nie usłyszałam od niego jakiegoś ciepłego słowa, często nie było go w domu), ze strony mamy... no cóż, miałyśmy swoje gorsze chwile, kiedy miałam 11-17 lat, ale jest ok. Kiedyś unikałam domu, teraz unikam wychodzenia z niego. Każde wyjście to dla mnie duży lęk, ale staram się to przełamywać. Mam zamiar nawet się wyprowadzić, już niedługo będę miała okazję. Z powodu niechęci do wychodzenia z domu nie byłam w stanie chodzić na studia, mam zamiar wziąć urlop zdrowotny, ale nie wiem, czy to się uda, możliwe, że po prostu mnie wyrzucą. To, co najbardziej przeszkadza mi w życiu, to chyba moje lęki. Największe z nich to lęk przed przyszłością, przed mężczyznami, odrzuceniem, fobia społeczna. Z ich powodu nigdy nie miałam żadnej, chociażby przelotnej znajomości (nie szukam takich oczywiście) z chłopakiem. Jako obiekty uczuć wybieram sobie podświadomie bardzo odległe i niedostępne osoby, roztaczające wokół siebie chłód (ponieważ wiem, że nie dojdzie z nimi do związku, którego się boję). Wielkim moim problemem jest, a przede wszystkim będzie ewentualnie w przyszłości sfera seksualna, co ma chyba związek z pewnymi przykrymi doświadczeniami z dzieciństwa i młodości (nie najbardziej przykrymi, jakie można sobie wyobrazić, ale jednak) i z dosyć chłodnym wychowaniem. Może to śmieszne, ale mam problemy nawet z wypowiadaniem niektórych słów, takich jak: usta, seks, mężczyzna, miłość, ciało, pocałunek itd. Zazwyczaj nie mogą mi przejść przez gardło, trochę lepiej jeśli chodzi o pisanie. To najbardziej chciałabym zmienić, bo w gorszych chwilach ten właśnie problem sprawia, że nie widzę dla siebie żadnej nadziei, w końcu tworzenie rodziny to podstawowy instynkt człowieka... Inna sprawa to moja nieudolność, boję się odpowiedzialności, więc wszelkie prace, w których coś ode mnie by zależało, odpadają. Przewiduję, że skończę jako bezrobotna. Chciałabym też coś z tym zrobić. Kolejna rzecz... chciałabym móc wychodzić z domu normalnie, bez lęków, bez uspokajaczy. Następna rzecz to studia, nie wiem, jak mogłabym je skończyć, z kolei nieskończenie studiów byłoby dla mnie sporą porażką (moja rodzina jest raczej wykształcona i nie byłoby to szczególnie mile widziane, a i ja sama dziwnie bym się z tym czuła, chociaż nie mam nic do osób, które nie skończyły studiów) Gdyby te problemy udało się jakoś rozwiązać, pewnie automatycznie przyszłość jawiłaby mi się jako łatwiejsza. Ach, poza tym jestem uległa i naiwna, wybaczam wszystko... mam zadatki na kobietę, która pięćdziesiąty raz wybacza swojemu mężowi, że ją pobił, co też nie wróży zbyt wspaniałego życia. Bardzo Wam dziękuję i pozdrawiam.
  11. mmonikaa

    Ech, mam tego dosyć.

    Jestem w kropce. Właściwie sama nie wiem, czego od Was oczekuję, ale nie mam już siły na całą tę szamotaninę. Leczę się na depresję, wszystko jest niby ok, ale nie mogę się pozbyć myśli, że najlepszym wyjściem i tak jest samobójstwo. Mam już dosyć tego wszystkiego... Nie mam niczego, o co mogłabym jakoś się zahaczyć, wokół czego zorganizować jakoś swoje beznadziejne istnienie. Nie ma żadnej sfery życia, która mogłaby być dla mnie kiedyś przyjemnością. Wszystkie najważniejsze życiowe zadania tylko mnie przerażają, nie mam najmniejszej ochoty ich wykonywać ani teraz, ani w przyszłości. Swoje życie spędzę sama, nie mając pieniędzy na mieszkanie, nie mając pracy, męcząc się i wszystkim zawadzając. Kiedyś lubiłam chociaż zdobywać wiedzę, pomagać innym... teraz staram się o niczym nie myśleć, zapełniając sobie czas idiotycznymi rozrywkami, a pomagać innym mogę najwyżej z domu, bo nienawidzę z niego wychodzić. Mam dosyć, naprawdę nie chcę już żyć. To brzmi jak zwykły depresyjny kryzys i pokrzywione chorobowo myśli, ale czy nie ma ludzi, których zwyczajnie nic dobrego nie czeka w życiu i nie ma sensu, by kontynuowali tę męczarnię? Kończenie czegoś, co nam się nie podoba jest naturalne... Od kilku lat żyję tylko dlatego, że nie chcę sprawić swoją śmiercią wielkiej przykrości rodzicom. Za każdym razem podejmując decyzję o samobójstwie czuję ulgę, szczęście i ekscytację, ale zaraz po tym wyobrażam sobie scenę, w której moi rodzice zastają swoje dziecko zabite i wybucha we mnie ogromne poczucie winy. Byłoby okropieństwem zrobić im coś takiego. A ponieważ nienawidzę robić ludziom krzywdy, ostatecznie rezygnuję ze swoich planów i pełna zawodu, rozczarowania i wściekłości powracam do swojego skrajnie beznadziejnego życia, którego tak bardzo nienawidzę i tak bardzo nie chcę... Jestem w potrzasku i nie mogę już dłużej tego wytrzymać. Zaproponujecie pewnie zmianę życia, zrobienia czegoś ze sobą, ale dla mnie to wszystko nie ma najmniejszego sensu, ja po prostu nie chcę żyć. Naprawdę marzę o tym, żeby już mieć to wszystko za sobą. Nie chcę męczyć się przez kolejne lata tylko po to, żeby nie sprawić komuś przykrości. Ja sama w dalszym życiu nie widzę najlichszego cienia sensu, przeciwnie, przewiduję same kłopoty. Moim marzeniem jest móc wreszcie umrzeć, ale nie mam sumienia zrobić tego rodzicom. Czuję się jak w jakiejś uwięzi i naprawdę nie widzę tu wyjścia... Mam tak bardzo dosyć. I wiem, że nawet nie ma co mi na to wszystko odpisać... piszę to, ponieważ nie mam co zrobić ze swoimi emocjami. Po każdej mojej decyzji i rezygnacji przeżywam katusze... to, co dzieje się w mojej głowie jest nie do zniesienia, nie wiem, jak sobie z tym radzić. Napisanie tego żałosnego postu być może pomogło mi trochę się uspokoić. Mimo wszystko jeśli ktoś ma jakąś radę, albo może jest w podobnej sytuacji i chciałby się tym podzielić, będzie mi miło. Pozdrawiam.
  12. Widać w Tobie dużą chęć zmiany i to bardzo dobrze wróży... Skoro psychologowie w ten sposób Cię ocenili, prawdopodobnie taki jesteś - to kolejny plus. Mówisz, że kochasz ludzi - doskonale. To, co należałoby zmienić to na pewno sposób spędzania czasu. Skoro nie masz zainteresowań, to ich poszukaj. Zastanów się, co lubisz robić i dlaczego. Np. jeśli lubisz czytać to forum, być może jesteś zainteresowany psychologią. Jeśli udzielasz tutaj innym rad, być może lubisz pomagać innym i chciałbyś zostać wolontariuszem (np. pomagać dzieciom z problemami w szkole). Jeśli lubisz dzielić się swoimi spostrzeżeniami na forum, być może lubisz pisać? Możesz pisać opowiadania, wiersze ale też eseje, artykuły itd. Jeśli lubisz oglądać telewizję, zastanów się, co konkretnie i dlaczego i na podobnej zasadzie dojdziesz do małych zalążków zainteresowań, które później rozwiniesz. Pomyśl też o ulubionych przedmiotach w szkole. Następnym etapem będzie rozwijanie swoich zainteresowań: możesz przystąpić do kółek zainteresowań w szkole lub domu kultury, oprócz tego warto chodzić do biblioteki i korzystać z zasobów internetu. Ach, jeszcze jedno, uczelnie często oferują bardzo ciekawe wykłady otwarte - może znajdziesz coś dla siebie. Jeśli nie - poszukaj kierunków, które by Cię interesowały i być może zainteresuje Cię jakiś normalny wykład dla studentów, jeśli tak, możesz w nim uczestniczyć jako słuchacz. Teraz sprawa samotności: nie może tak dłużej być, widać, że jesteś fajnym gościem, szkoda samemu siedzieć w domu. Postaraj się jednak wkręcić w jakieś towarzystwo w szkole, to nie takie trudne dla kogoś takiego, jak Ty. Bądź uśmiechnięty i miły, pomóż w czymś komuś i z czasem zostaniesz przyłączony do jakiejś grupy. Poza tym poszukaj wśród swoich znajomych ludzi, z którymi się dobrze dogadujesz i postaraj się zacieśnić z nimi relację. Dlaczego z przyjaciółką to już game over? Nie chciałbyś odnowić z nią kontaktu? Podobnie z dwiema koleżankami: zaproponuj im jakieś spotkanie po szkole, na którym wprowadź atmosferę przyjaźni, opowiedz o jakimś swoim problemie, pozwól sobie pomóc... Jeśli i one zaczną opowiadać, wysłuchaj i sam im coś doradź. Z czasem będzie można to powtórzyć. Jeśli chodzi o poznawanie ludzi: kółka zainteresowań i biblioteki już wspomniałam. Warto dołączyć do jakiejś grupy: czy to kurs języka obcego, czy grupa wsparcia, czy grupa wolontariuszy, czy też jakaś grupa działająca przy kościele, jeśli jesteś wierzący. Szukaj w takich miejscach, w których możesz się spodziewać kogoś podobnego do Ciebie, z kim łatwo Ci będzie rozmawiać. Żeby poznać ludzi w takiej grupie musisz najpierw się na nich otworzyć, ale chyba nie masz z tym większego problemu. W wakacje uczestnicz w różnego rodzaju akcjach, sporo jest różnych darmowych imprez: w moim mieście np. kino plenerowe, warsztaty, dni kultury różnych państw, koncerty... na każdej z tych imprez miałam okazję poznać kilku ludzi, chociaż specjalnie się nie starałam. Ponieważ pisałeś o najlepszym LO, założyłam, że jesteś z większego miasta, jeśli jednak nie, prawdopodobnie będziesz miał większe kłopoty z realizacją niektórych moich rad, ale znajdą się za to inne sposoby. Pozdrawiam!
  13. mmonikaa

    Czy to depresja?

    Nikt nie może dać Ci diagnozy przez internet, ale to, co opisujesz jest niepokojące. Powinnaś zwrócić się o pomoc. Psycholog szkolny może dać Ci jakieś wskazówki, chociaż nie zawsze można spodziewać się na tym stanowisku odpowiednio kompetentnej osoby. Jeśli nie poczujesz się usatysfakcjonowana rozmową ze szkolnym psychologiem (którego rolą może być chociażby wskazanie Ci miejsc, do których możesz się zwrócić po dalszą pomoc), radzę poszukać kogoś z zewnątrz. Jeśli mieszkasz w większym mieście, nie powinno być problemu ze znalezieniem jakichś poradni zdrowia psychicznego, w odszukaniu takich miejsc powinien pomóc Ci chociażby lekarz pierwszego kontaktu. Kolejka może być długa, ale nie zniechęcaj się: to lepsze niż czekanie długimi miesiącami, aż samo przejdzie. Dobrze by było, gdyby w tym wszystkim pomagał Ci ktoś dorosły. Jeśli masz dobry kontakt z rodzicami, porozmawiaj z nimi o swoich obawach. Jeśli nie, zastanów się nad innym dorosłym, który mógłby Ci pomóc, najlepiej jakiś członek rodziny. Wsparcie jest bardzo ważne w walce z każdą trudną sytuacją. Gdyby okazało się, że konieczne będzie leczenie, potrzebne będą też pieniądze... Nawet jeśli nie przychodzi Ci do głowy nikt, komu mogłabyś zaufać, nie poddawaj się. Zawsze znajdzie się jakieś rozwiązanie. Pozdrawiam.
  14. No tak, dobrze trafiłeś - na tym forum wielu użytkowników mogłoby napisać prawie identyczny wpis o sobie. Chciałam napisać Ci coś pokrzepiającego, przydatnego, poruszającego wiele wątków, ale mam akurat taki kryzys, że nie miałam nawet siły na przeczytanie pozostałych komentarzy. Pozwolisz więc, że skupię się na trzech najważniejszych moim zdaniem punktach. Po pierwsze: idź do psychiatry. Mignęła mi wśród komentarzy Twoja wypowiedź w tej sprawie, przypomnę więc, że psychiatra nie jest od dawania rad, rozmawiania i wymiany argumentów; to właściwie zwyczajny lekarz specjalista. Jak widać, sam nie jesteś w stanie poradzić sobie ze swoją sytuacją, a to znak, że potrzebujesz pomocy. Jeśli masz depresję, a to bardzo możliwe, najlepszą możliwą pomocą są lekarstwa, a przynajmniej takie jest moje zdanie. Sama wiele zawdzięczam farmakologii i dopóki będę wchodziła na to forum, będę powtarzała: trzeba iść do psychiatry. Depresja to choroba, a nie magia. Dlatego, chociaż wydaje się to osobom w depresji nieprawdopodobne, odpowiednimi lekarstwami można na nią wpływać. Druga moja propozycja, tym razem nieco bardziej ostrożna, bo nie znam dokładnie Twojej sytuacji: zastanów się porządnie nad wyprowadzką. Problemy rodziców mogą potęgować Twoje. Skoro z nimi mieszkasz, jesteś prawdopodobnie w niektórych kwestiach od nich zależny, a to też nie działa zbyt dobrze na zdrowie psychiczne. Jeszcze jedna rzecz: nieśmiałość, grzeczność, kulturalność - znam to doskonale. Pod tym wszystkim w moim przypadku kryje się uległość. Skoro mówisz, że jesteś zbyt grzeczny, mogę przypuszczać, że jest ona także Twoim problemem. Jeśli tak, postaraj się to zlikwidować. Dobrze jest być kulturalnym, ale już słowo grzeczny w odniesieniu do dorosłego człowieka niepokoi. Kultura osobista to nie ciągła rezygnacja ze swojego zdania, ustępowanie innym, uważanie opinii innych za ważniejsze od własnych, ale umiejętność dbania o swój komfort w taki sposób, by zachować przy tym komfort innych. Przypuszczam, że podobnie jak i ja, zostałeś nauczony zupełnie inaczej pojmowanej kulturalności: usuwania się w cień, usługiwania innym, ciągłego mówienia: "mnie to jest obojętne, zróbmy to, co ty chcesz"... To jedna z gorszych rzeczy, które można sobie zrobić i jedna z bardzo kłopotliwych cech przy wszelkich relacjach międzyludzkich. Poza tym jako mężczyzna, będąc uległym wiele tracisz na atrakcyjności. Na szczęście przeważnie nie tak trudno zmienić ten nawyk, możesz poczytać coś o tym w internecie. Pozdrawiam.
  15. mmonikaa

    Phronemofobia

    O, dzięki Tobie uświadomiłam sobie, co jest moim wieczornym problemem! Też, zazwyczaj w mniejszym nasileniu, mam problem ze strachem przed myśleniem. Konkretnie chodzi mi o pozostanie samemu z własnymi myślami... Hm... no cóż, nie ma innego wyjścia: powinieneś iść do terapeuty. Jeśli chcesz to zmienić, to jedyne wyjście, sam sobie nie poradzisz. Boisz się pójść do psychoterapeuty, ale to typowe, trzeba przełamać ten strach i zacząć pracę nad sobą. Masz do wyboru albo nic nie zmieniać i pogarszać swoje lęki, zamieniając swoje życie w niewygodny obowiązek, albo żyć normalnie. Chyba sam wiesz, że warto się odważyć, nie pozwolić swojemu strachowi wszystkiego zawalać i udać się po pomoc. Powodzenia!
  16. mmonikaa

    co robić?

    Te kłopoty z koncentracją są pewnie spowodowane lękiem. Mam wrażenie, że spore znaczenie może mieć też dodatkowa presja ze strony mamy... Jeśli masz możliwość, może łatwiej byłoby Ci pracować w bibliotece? Moim zdaniem powinieneś skontaktować się z psychologiem, bo to ważna sprawa, a psycholog najlepiej będzie wiedział, jak się z tym zmierzyć. Dobrze, że udało Ci się zacząć ten plan, ostatecznie wysłałeś pod presją coś, co może niekoniecznie wyglądało tak, jak tego sobie życzyłeś, ale najważniejsze jest to, że jednak zacząłeś to robić, udało Ci się tym zająć. Widzisz, nie wszystko od razu musi być bezbłędnie, nawet jeśli wysłałeś coś chaotycznego, świat się nie zawalił...
  17. Napisałeś, że jesteś facetem i Ci nie przystoi takie zachowanie - nie zgodzę się z Tobą. Przede wszystkim jesteś człowiekiem i możesz mieć milion przeróżnych słabości i całkowicie Ci to przystoi ! Jeśli niektóre z nich czynią Twoje życie niewygodnym - możesz chcieć się ich pozbyć, ale nie po to, by dopasować się do tego, co uważasz, że Ci przystoi, ale po to, żeby żyło Ci się wygodniej i lepiej. W tym przypadku żeby to zrobić, powinieneś skontaktować się z psychoterapeutą, samemu trudno jest wychodzić z takich rzeczy. Pozdrawiam!
  18. A ja doradzam przede wszystkim psychiatrę, i to jak najszybciej, żeby nie męczyć się niepotrzebnie przez kolejne miesiące. Pewnie dostaniesz leki, będzie Ci łatwiej żyć. Ludziom trudno jest zaakceptować działanie psychotropów, ponieważ wydaje im się, że to oni są panami swojego nastroju i od nich wszystko zależy - niestety, nie do końca tak jest. Swoje szkodliwe nawyki należy zmieniać, ale sporo zależy też od zwykłej biologii, na którą należy wpłynąć lekami. Psychiatra da Ci diagnozę i powie, co dalej (może uzna, że powinnaś skupić się na psychoterapii, a leczenie nie jest Ci potrzebne - tego nie wiemy). W każdym razie niezbędny jest kontakt ze specjalistą. Rozumiem, że męczy Cię sytuacja z rodzicami, ale pamiętaj, że słowa wypowiadane w gniewie nie mają wiele wspólnego z prawdą. Tak czy inaczej paść nigdy nie powinny i masz prawo czuć się źle po usłyszeniu takich uwag. Jeśli czujesz, że rodzice są źródłem Twojego złego samopoczucia, rozważysz wraz z psychoterapeutą (do którego także warto pójść) różne możliwości rozwiązania problemu, może warto pomyśleć o wyprowadzce, studiach w innym mieście? Choroby afektywnej dwubiegunowej raczej bym tak łatwo nie podejrzewała. Dobry humor to jeszcze nie mania, ale od ocenienia tego jest lekarz. Pozdrawiam.
  19. Ty się na tym nie znasz, więc nie próbuj dawać jej czegoś na własną rękę. Jedyne wyjście to psychiatra. Nie należy żony do pójścia do niego zmuszać, powinien znaleźć się jakiś sposób... Może porozmawiaj z nią o swoich doświadczeniach i o tym, jak pomógł Ci psychiatra, wspomnij, że martwisz się o nią i widzisz, że może mieć podobne problemy, co Ty kiedyś i jeśli chce znowu cieszyć się z życia, uśmiechać się i rozwiązywać śmiało swoje problemy powinna iść do lekarza, bo od tego właśnie są specjaliści.Zastanów się, dlaczego Twoja żona boi się pójść do psychiatry i postaraj się, zanim jeszcze powód swojego strachu wyartykułuje, podać kontrargument. Podpieraj się swoim doświadczeniem, doświadczeniem znajomych... Postaraj się przekonać ją, że depresja to choroba, a nie jakaś magiczna dolegliwość, a ponieważ to choroba, warto zgłosić się z nią do lekarza, żeby poczuć ulgę.
  20. Nie było ich... Podobnie jak autor wątku nie miał doświadczeń z dziewczynami, ja nie mam ich z chłopcami. Powodem był mój lęk przed odrzuceniem (który uniemożliwiał mi wysłanie jakiegokolwiek sygnału) i przed mężczyznami w ogóle (co sprawiało, że nawet nie miałam ochoty wysyłać tych sygnałów). Teraz czuję chęć do dokonywania w życiu zmian, moja fobia społeczna znacznie się zmniejszyła, pozostałe lęki też są przytępione i na pewno byłoby mi łatwiej w wielu sferach życia, także i uczuciowej. Z moich obserwacji wynika, że osoby samotne są często zalęknione, zamknięte, roztaczają wokół siebie poczucie dystansu, nie lubią dotyku, boją się związku. Leczenie i psychoterapia, a przede wszystkim dużo własnej pracy, może z tymi przypadłościami pomóc.
  21. mmonikaa

    co robić?

    Bellergot to dość lekki środek, zresztą, jeśli nie masz depresji ani zaburzeń lękowych, psychiatra nie ma wiele do powiedzenia w tej sprawie... Na Twoim miejscu wybrałabym się przede wszystkim do psychologa. Nie zaczynasz pracy magisterskiej, ponieważ się boisz - pewnie chciałbyś, by praca była perfekcyjna, a jednocześnie czujesz, że nie dasz rady napisać takiej pracy. Jedyne wyjście to po prostu zacząć. Zamiast obiecywać sobie, przekonywać się, zastanawiać - po prostu usiąść i napisać chociaż kilka zdań. Dobrze jest sobie rozplanować dzień tak, by wyznaczyć odpowiedni czas na pracę, ale na tym wszystkim najlepiej będzie się znał psycholog. Jeśli chcesz, możesz też poczytać gdzieś w internecie o prokrastynacji, może znajdziesz jakiś dobry sposób na walkę z tą przypadłością. Miałam podobny problem, w moim przypadku leczenie depresji pomogło także i na prokrastynację. Zrób może skalę depresji Becka, która pomoże Ci się zorientować, czy możesz mieć depresję. Gdyby tak było, nie ma co się załamywać, trzeba po prostu się leczyć. Pozdrawiam i powodzenia!
  22. Falcon - szkoda, że nie napisałeś nic więcej o sobie, ale pamiętaj, że zepół Aspergera to tylko jedna z możliwości. Lepiej nie diagnozować się samemu. Jedyny sposób na zmienienie czegoś w swoim życiu lub chociaż dowiedzenie się czegoś o nim to pójście do psychiatry - nie ma sensu z tym zwlekać. Ja poszłam i moje życie całkowicie się odmieniło, na pewno nie chciałabym wrócić do wcześniejszego stanu (depresja). Pozdrawiam i naprawdę polecam skorzystanie z porady specjalisty.
  23. Do usług :). Postaraj się załatwić sobie tego psychologa, wśród darmowych też wielu jest ludzi z zapałem i powołaniem. Miło mi, że udało mi się chociaż minimalnie podnieść Cię na duchu... Pozdrawiam i życzę powodzenia.
  24. Wśród młodych samobójców ok. 80% daje wyraźne sygnały (najczęściej mówi wprost), że się zabije. Nie wolno takich zapowiedzi lekceważyć, ale nie można też poddawać się komuś, ulegać jego szantażom... Sytuacja jest trudna.
  25. O, może podzielisz się jakimiś wnioskami z tych warsztatów? Ja chętnie chwycę się już wszystkiego, choćby na jeden dzień... Cały weekend powinnam się uczyć, bo mam bardzo trudne kolokwium w tym tygodniu, ale niestety nie dałam sobie rady, jak zwykle zresztą. Mam dosyć siebie...
×