Skocz do zawartości
Nerwica.com

looser_28

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia looser_28

  1. Moim zdaniem nie warto iść do prostytutki bo: po 1 - przede wszystkim można złapać syfa (HIV) i zrujnować sobie doszczętnie swoje życie (nawet jeśli jesteś z niego niezadowolony to nigdy nie wiesz kiedy może wszystko odwrócić się na lepsze) - nawet idąc do tzw. ekskluzywnej pani za czterocyfrową liczbę nie masz 100% gwarancji jej "czystości". po 2 - może się to skończyć kompletnym niepowodzeniem: nie staniesz na wysokości zadania lub staniesz za szybko. Czy będzie co wspominać, czy będzie to Ciebie satysfakcjonować? Możesz narazić się tylko na jeszcze większe upokorzenie. po 3 - co Ci da tak naprawdę w najlepszym wypadku kilkuminutowy seks (bo zakładam, że za pierwszym razem nie może być długi)? Skoro nie masz stałej partnerki masz zamiar mieć "stałą prostytutkę", czy chcesz iść wyłącznie dlatego, żeby już tylko mieć to za sobą? po 4 - jeśli wszystko co napisałeś o sobie jest prawdą, to jestem w pełni podziwu, że jesteś w stanie odważyć się na ten krok. po 5 - odbieram to jako upodlenie samego siebie. Być może wymieniłem wszystko to co już usłyszałeś, ale moje zdanie jest o tyle "ciekawe", że jestem kimś podobnym do Ciebie. Nie chce mi się o sobie pisać (jak chcesz to poszukaj na forum mój post), ale wspomnę tylko tyle, że mam 28 lat, nigdy nie całowałem się z dziewczyną, nigdy nie widziałem żadnej nago w realu, jestem prawiczkiem, skończyłem studia, pracuję i mieszkam w wielkim mieście. Też kiedyś myślałem o prostytutce, ale szybko stwierdziłem, że nie, nie i jeszcze raz nie. Jeśli mam umrzeć jako prawiczek, to niech tak będzie. Trudno. A wiedz o tym, że nie jestem z żelaza i zwłaszcza teraz w lato nie jest mi łatwo beznamiętnie poruszać się po mieście wokół krótko ubranych dziewczyn. Nie wierzę w instytucję portali randkowych, a te samotne matki nie można wrzucić do jednego worka, że każda z nich pójdzie z każdym byleby się nią zaopiekował. Singielki też szukają sponsorów. Osobiście znam 2 samotne matki, którym życie się nie ułożyło (rozwód) a potrafiły powiedzieć wielu adoratorom F*CK OFF. Przemyśl dobrze ten temat, żeby później nie pluć sobie w brodę. Pozdrawiam
  2. Codalejrobic, nie zazdroszcze Ci sytuacji w domu. U mnie nigdy nie bylo przemocy fizycznej, ale wszystko to co osiagnalem zawdzieczam mamie, ktora kontrolowala wszystko. Ojciec nigdy sie nie interesowal rodzina, nie zyl nia. Wiedzial tylko, ze skoro postaral sie o dzieci to wypadaloby na nie lozyc. Do tej pory woli raczej pocieszyc sie sukcesami obcych, niz swoich wlasnych dzieci (mam starsza siostre). Nie rozumiem tego i juz nie zrozumiem. Obecnie przechodzi nerwice i zmienia co chwile lekarstwa. U mnie przeciwnie jak u Ciebie: siostra bardzo towarzyska, ale tez nie zaznala w zyciu osobistym prawdziwego szczescia. Mowila o sobie, ze urodzila sie za pozno i nie przystawala do czasow w ktorych przyszlo jej zyc. Teraz patrzy na zycie juz inaczej. W ogole zostalismy "zle" wychowani - bo na porzadnych ludzi. Obecnie w cenie jest pogarda dla innych i parcie do przodu po trupach. Mam znajomego, ktory przeszedl giga-niekorzystna-metamorfoze (dla niego oczywiscie korzystna). Z niesmialego i uczynnego chlopaka wykorzystywanego troche przez kolegow (lekcje) stal sie cynicznym maczo, ktory odbija sobie teraz wszystkie lata niepowodzen. Gardzi wszystkimi dookola, obrabia im tylki, kobiety traktuje przedmiotowo. Paradoksalnie - dopiero teraz wyglada na szczesliwego i spelnionego! Codalejrobic, masz 24 lata, a wiec 4 lata mniej niz mam ja. To bardzo duzo. Gdy bedziesz w moim wieku, mozesz juz miec zone i dziecko w drodze (dajmy na to). Ile ja bym dal, zeby teraz sie cofnac nawet o te 4 lata. Poza tym jak piszesz byles (jestes) towarzyski, nie miales zadnych trudnosci z nawiazywaniem kontaktow z ludzmi, tylko niejako okolicznosci zyciowe przestawily Ciebie na "inny tor". Nawet nie obejrzysz sie kiedy, a wrocisz do szczesliwego zycia. Czas w Twoim przypadku dziala na korzysc - tak mi sie wydaje. O sobie w zasadzie juz nie chce pisac i meczyc innych (choc cos skrobne) - paradoks goni paradoks. Staczam sie coraz bardziej na dno. Nie zalezy mi juz na niczym. Wczoraj zepsula mi sie pewna rzecz w domu, zwisa mi to, czy to naprawie, czy kupie nowa. Jeszcze w zeszlym roku doslownie zeswirowalbym, zeby cos z tym zrobic. Calosci sprawy dopelnia fakt, ze udalo mi sie spotkac swietna dziewczyne (zupelne przeciwienstwo mnie) - historia cos jak z ta slepa kura i ziarnem. Strasznie ciagnelo mnie do niej. Bylem wrecz nia zafascynowany. Nie moglem sie doczekac kolejnego spotkania. No i pewnego razu pogadalismy sobie szczerze. Po rozmowie zaczela mnie unikac, wiec odpuscilem. Zaluje tego, ze zamknalem za soba drzwi dajac jej do zrozumienia, ze mowie pas. Moze powinienem byl powalczyc, ale uznalem ze nic na sile. Wiele wysilku z mojej strony kosztowalo pokonanie swoich slabosci. Czy bylo warto? I tak i nie. Nie boli tak bardzo porazka, jak to kogo stracilem (troche sie poznalismy i gdybym byl "normalny", mialbym prawdziwy skarb w domu). I nawet otwarcie tlumacze sobie decyzje dziewczyny, ze to wina lezy absolutnie po mojej stronie. Chyba po prostu nie bylem jej warty. Tradycyjnie pozdrawiam.
  3. To teraz chronologicznie Okazja byla wyjatkowa do zwierzen, oczywiscie po wczesniejszym wybadaniu rozmowczyni Z reszta nie byla to przedstawicielka tzw. plastic girls, ale raczej taka "normalna", "swoja" dziewczyna (jednak w zadnym wypadku typ samotniczki, raczej dusza towarzystwa). Tak w ogole to sie chyba nawet (paradoksalnie!) lepiej poczulem. No coz... mialem prawo spodziewac sie konkretnej reakcji, wiec nie bylem nia szczegolnie zaskoczony i nawet nie odebralem jej jako porazki. Malo tego... nie bylem nawet ani troche zazenowany... Moze po prostu mialem potrzebe komus (namacalnemu) sie wygadac. Zgadzam sie z tym, ale jesli czlowiek nie sprobuje, nigdy sie nie dowie. Nie mozna tez z gory zalozyc, ze trafi sie na taka diablice. Mysle, iz chodzi Ci tu o sfere jawnego wykorzystywania chlopaka przez dziewczyne i ciagly szantaz emocjonalny celem osiagniecia jakis korzysci. Dobrze mysle? Jak nie to mnie popraw. Fakt, ciezka sprawa, ale z drugiej strony taka sytuacja moze dotyczyc kazdego i nie mozna jej tak "na sztywno" przypisac wylacznie do osob niesmialych. Pozwole sie nie zgodzic z Toba w tej kwestii. Znasz taka piosenke "Brzydka ona, brzydki on"? Albo takie powiedzenie: "uroda kapusty nie okrasisz"? Wiem o tym, ze to jest takie troche "pokrzepienie serc" aby podbudowac ludzi niezadowolonych ze swojego wygladu. Wiem tez, ze kazdy chcialby miec modelke/modela w domu, bo kazdy z nas jest choc troche prozny w glebi serca. Zdaje sobie sprawe, iz ludzie przeprowadzaja "selekcje" przede wszystkim na podstawie wygladu - bo do wnetrza nie da sie tak szybko dotrzec. Wydaje mi sie, choc to niezmiernie trudne, ze klucz do powodzenia lezy od umiejetnosci krytycznego spojrzenia na siebie. Czyli: nie wygladam jak model, nie szukam modelki. Moze moja kolezanka tez usycha, a ja sie nia nie zainteresuje, bo "mierze wyzej". Nie bierz oczywiscie tego bezposrednio do siebie. Uogolniam problem, skoro zwrociles na niego uwage. Powiem Ci, ze mam kolege. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi: dla mnie, ani z urody, ani z figury nie jest atrakcyjny. A jednak, ma taka dobra gadke, ze dziewczyny wrecz oczekuja na spotkanie z nim, aby zaczal je adorowac (dla samej adoracji). Powiedz mi czy bycie offowym, nie jest taka pseudo-opozycja do bycia komercyjnym, stworzona nieco na sile dla wytlumaczenia wlasnej ulomnosci (akurat w tej konkretnej sytuacji o ktorej ten watek)? Tak ogolnie, do bycia ekscentrycznym indywidualista trzeba miec cholernie mocny charakter. Trzeba byc w 100% soba, nawet jesli jestes ostatnim przedstawicielem swojego zdania, podczas gdy wszyscy mowia i mysla inaczej. Ktos kto ma taki charakter nie powinien miec zadnych problemow ze soba. Nie wiem dlaczego ale mam wrazenie (w moim przypadku), ze bycie offowym = oklamywanie samego siebie. Nie daje rady zyc jak wiekszosc ludzi, to musze byc offowym, bo tylko to mi pozostalo. Przy czym "niedawanie rady" bardziej wynika nie z tego, ze nie chce, tylko nie moge. Oczywiscie nie chodzi mi tu o zupelnie pelna "komerche": upijanie sie, seks byle gdzie i byle z kim, lansing itd. bo to nie dla mnie, ale o bardziej przyziemne rzeczy o ktorych wczesniej juz pisalem. Jesli nadal bede 100% offem, to za chwile stane sie no-lifem, bo nie moge sie pogodzic z tym kim jestem. Nie wiem jeszcze jak dlugo ten stan bedzie trwal. Na razie walcze... sam ze sobą. To zadne pocieszenie, ale chlopak z tej historii byl niedojrzaly i niegodny dziewczyny, z ktora mial okazje byc. W ogolnym rozrachunku dla tej dziewczyny: lepiej, ze tak sie stalo, niz ona mialaby miec takiego niestabilnego partnera, ktory jest jak choragiewka i slepo podporzadkowywuje sie towarzystwu. Wybral inna droge, ale byc moze kiedys jeszcze (jak dorosnie) zaplacze nad swoim losem i zrozumie kogo stracil. Wedlug mnie facet ma lepiej (ogolnikowo... nie mysle tu o "specjalnych przypadkach jak chociazby ja" czyli niesmialych gosciach, ktorzy boja sie odezwac). Skoro tak sie przyjelo, ze to do niego nalezy inicjatywa, to moze wykazywac ta inicjatywe i wykazywac i wykazywac i wykazywac..... az do skutku. Jak to mowia "tego kwiatu jest pół światu". Dziewczyna ma jednak gorzej. Chyba... ze postanowi wziac sprawy w swoje rece. Bedzie wtedy w stanie szybciej przyciagnac zdesperowanego mezczyzne, niz mezczyzna zdesperowana kobiete. Do Sorensena oraz Shani: Znowu o urodzie... Uroda przestaje byc wazna, gdy zdania kumpli i kumpelek przestaja sie liczyc. Pamietam jak chodzilem do liceum i pol gosci ode mnie z klasy smialo sie z innych dziewczyn i wyzywalo je od pasztetow, smokow itd. Oni oczywiscie widzieli sie u boku wylacznie modelek. Wiecie, co? Oni sa teraz zonaci. Wiecie jak wygladaja ich zony? Wlasnie z takich dziewczyn urzadzali sobie zarty... Wszystko mija z wiekiem. Pozdrowienia dla Forumowiczek i Forumowiczów :)
  4. To milo, ze sa jeszcze ludzie na swiecie, ktorzy nie uwazaja kogos spokojnego za totalnego dziwaka. Niestety musze z przykroscia stwierdzic, ze naleza do mniejszosci. Coz... spraktykowalem jakis czas temu jedna rzecz: mianowicie przyznalem sie do kogos jaki prowadze "wyskokowy" tryb zycia i czego w ogolnie pojetym zyciu towarzyskim dokonalem". No coz, reakcja tej osoby byla taka, jakiej moglem sie spodziewac. Czyli spojrzenie z pelnym niedowierzaniem, zdziwieniem i ironia, ktore "mowilo bez slow" - ja pier.... co za frajer. Przy czym i tak trafilem na osobe, ktorej kultura powstrzymywala zasmianie mi sie w twarz. Oczywiscie nie moglem sie spodziewac innej reakcji od kogos "normalnego" i ja to doskonale rozumiem. Takie czasy... mam swoje lata... a nie upilem sie do nieprzytomnosci, nie zaliczylem stada panienek, nie mam dziewczyny, nie zrobilem niczego glupiego czym mozna byloby sie pochwalic... itd. Kim ja jestem w oczach 95% moich rowiesnikow? Tak, tak... looserem. Wychodzi zatem, ze musze nauczyc sie klamac jakim to ja jestem maczo. Klekajcie narody, oto nadchodze. Wiecie co, kiedys rozbilem nowa fure starych po pijaku i uszlo mi to na sucho, a innym razem robilem to z trzema laskami jednoczesnie. I jak, teraz jestem cool? Fajnie... ale nie potrafilbym tak. Moze znajdzie sie ktos, kto zaakceptuje mnie takiego jakim jestem? Najgorsze jest to, ze musialbym znalezc kobiete aniola. Postaralbym sie z calych sil zmienic dla niej w kogos "normalnego". Tylko, ze to szukanie igly w stogu siana, wygrana w totka... Wiem, ze warto poszukac... Sorensen, mnie do tej pory nie ruszalo, ze jestem samotny, ale jakis czas temu po prostu cos we mnie peklo. Wiem, ze albo sie zepne ze wszystkich sil i cos zmienie, albo sie z tym pogodze, bo w przeciwnym wypadku (co ma miejsce dokladnie teraz - nie potrafie sie pogodzic i jednoczesnie nie mam sily na zmiany - wiem jak bardzo kuriozalnie to brzmi) po prostu wpadne w depresje. Juz teraz lapie sie na tym, ze na wiele rzeczy nie mam ochoty. Zaczynam dzialac jak zaprogramowany robot, a to bardzo niedobra oznaka, bo coraz bardziej zdolowany nie bede mogl juz nic zmienic na plus. Szczerze podziwiam Ciebie czy Ethnara, ze potrafiliscie sie pogodzic z takim stanem rzeczy. Przynajmniej zyjecie w zgodzie z wlasnym sumieniem. Mnie na dzien dzisiejszy na to nie stac. Tak sobie mysle o tym co napisales: z tymi "niektorymi facetami" to jest tak, ze dziewczyny potrzebuja dobrego "bajeru". Ja to rozumiem. Jesli dziewczyna nie ma ze mna o czym rozmawiac, to bede ja widzial pierwszy i ostatni raz bez wzgledu na to, jaki moge byc przystojny. Jesli chlopak ma dobra gadke, to nie musi wygladac jak model, bo ona wie, ze nie bedzie sie z nim nudzic. Z reszta uroda, to kwestia gustu, kwestia psychiki juz nie. Bedac pieknym masz tylko ta przewage, ze bedziesz w stanie przyciagnac dziewczyne swoim "opakowaniem". Ale coz z tego, jesli normalny kontakt z nia sprawia Ci trudnosc. Wtedy jestes tylko pieknym looserem. Fajnie, ze jest takie miejsce w sieci, gdzie mozna podyskutowac na poziomie, nie narazajac sie na smiesznosc. Pozdrowienia dla Wszystkich.
  5. Dzieki za odzew. Ridllic Mam nakreslony plan. Taki bardzo zwykly i przyziemny. W koncu chcialbym poznac kogos, zalozyc rodzine, byc szczesliwym. Tyle, ze musze pokonac sam siebie, zeby urzeczywistnic to marzenie. Problemem jest to, ze czuje, ze to mnie przerasta (pokonanie swojego charakteru). Wiem, ze to nie zbrodnia majac 28 lat byc samotnym, ale z drugiej strony wydaje mi sie ze to juz najwyzszy czas. Przeciez nie ozenie sie po miesiacu znajomosci. Wiesz, jeszcze co innego byc samotnym w tym wieku z wyboru prowadzac przy tym burzliwe zycie towarzyskie, a co innego nie majac zadnego zycia osobistego. Ethnar Faktycznie po przeczytaniu linkow sklaniam sie do bycia socjofobem. Nie wszystkie objawy pokrywaja sie, ale wiekszosc tak. Musze sie wgryzc w ten temat na spokojnie. Zauwazylem jedna prawidlowosc. Ciezko jest mi nawiazac kontakt z zupelnie obcymi ludzmi, kiedy to inicjatywa lezy po mojej stronie. Co innego, kiedy to ktos nawiazuje ze mna kontakt (z powodow zawodowych, czy tez innych). Wtedy jakos latwiej. A jezeli kogos juz znam jakis czas, to nie mam w ogole wiekszych zahamowan. Po glebszym zastanowieniu stwierdzam, ze chyba dostalem ta przypadlosc w genach po ojcu, ktory to gdy mial cos zalatwic w urzedzie, banku, gdziekolwiek zawsze oblewal sie obfitym potem (dobrze, ze ja sie chociaz nie oblewam) - i generalnie wolal wyslac moja mame, zeby tylko on nie musial tej sprawy zalatwic. Mama, to zupelne przeciwienstwo ojca - kontaktowa i towarzyska. Byc moze dostalem po polowie sprzecznych ze soba "genow" i teraz "bija sie ze soba wewnatrz mnie". Faktycznie podpisuje sie obiema rekami do tego, ze mam rowniez predyspozycje do nielubienia tych rzeczy, ale z drugiej strony nie potrafie tego zaakceptowac. Chcialbym potrafic bawic sie tak jak inni. linka656 Wiem, ze teoretycznie jeszcze jestem mlody i wszystko przede mna, ale ten stan wiecznie trwac nie bedzie - a zycie do tej pory doslownie przecieklo mi przez palce. Wiekszosc ludzi w tym wieku jest juz jednak ustabilizowana, a ci co nie sa - to po prostu tak chca (albo maja podobne problemy jak ja). Z boku moge tez wygladac na szczesliwego singla, lecz to jest tylko taka maska. Nie wyobrazam sobie zycia w samotnosci. Z pasja troche gorzej. Przez to, ze czuje sie teraz mniej lub bardziej nieszczesliwy nie mam ochoty na realizacje jakis pomyslow. Mysle sobie, ze cala energie musze wykorzystac na przemiane swojego charakteru. Tylko, czy charakter da sie zmienic? Jego sie po prostu ma i juz. LucidMan Film koniecznie sobie obejrze, nawet kojarze kto tam gra. Dziwne, ze jeszcze go nie widzialem, bo to chyba juz troche starsza pozycja. Chce sie zmienic jak cholera, bo wiem, ze nie tedy droga, tylko na razie ciezko mi to idzie. Czuje sie troche, jakbym musial przekopac sie pod jeziorem majac do dyspozycji tylko lopate. Pozdrawiam Was wszystkich
  6. Witam wszystkich. Przepraszam, ale musze sie gdzies wyzalic bo juz tak dalej nie moge. Mam 28 lat i jestem samotny. Ten fakt coraz bardziej dobija mnie. Nigdy nie mialem dziewczyny. Z racji swojego wieku lapie coraz wiekszego dola. Zawsze bylem i nadal jestem cholernie niesmialy. Jestem raczej "niewidzialny" i stoje z boku. Nie potrafie przejac inicjatywy, potrafie tylko sluchac. W chwili obecnej czuje sie jak dziwolag i de facto chyba nim jestem. Nigdy nie bylem w zadnym klubie, dyskotece, pubie, barze itd. Pomimo to nie jestem zupelnym odludkiem. Zawsze udawalo sie znalezc znajomych, z ktorymi trzymalem sie razem. Byli to jednak w wiekszosci ludzie podobni do mnie, czyli tzw. "rozsadni, niezabawowi, szarzy, zwykli". Niestety po konczeniu kolejnych etapow edukacji kontakt z nimi sie urywal. Na studiach nie umialem mieszkac w akademiku, nie bylem przyzwyczajony do zycia studenckiego - balowania i zabawy. Na zlosc wszytkiemu chodzilem na meski kierunek, gdzie nie bylo zadnych dziewczyn. Oto jak wygladalo i wyglada moje zycie: w ciagu dnia szkola, teraz praca / wieczorem komputer. Warto zaznaczyc, że nie jestem uzalezniony od komputera, czy internetu. To po prostu moja jedyna "rozrywka". Musze jakos zabic czas - w koncu nigdzie nie chodze, z nikim sie nie spotykam. Na studiach bylo mi tak wygodnie. Pochodze z biednej rodziny. Finansowym rzutem na tasme udalo mi sie je ukonczyc. Wiedzialem, ze randkowanie kosztuje i nie stac mnie na to (nie jestem sknera). Po prostu wydawalo mi sie, ze jestem za slaby finansowo na to, zeby miec dziewczyne. (Przy okazji, dziewczyny nie twierdze, ze uwazacie tylko kase ale osobiscie zle czulbym sie gdybym nie mogl zaprosic wybranki do kina, pubu itd. Nie wyobrazam tez sobie, zeby to dziewczyna mnie finansowala.) Nie chcialem bardziej obciazac rodzicow, na prace nie mialem czasu. Na domiar wszystkiego moim rodzicom bylo tak wygodnie. Siedzialem wiecznie w domu, wiec byli pewni, ze nie dostane w dziob i generalnie niewiele moze mi stac - skoro poruszam sie tylko w dzien. Swego czasu stwierdzilem, ze zostane singlem - ale tak bylo po prostu wygodniej, aby tylko zagluszyc swoja beznadziejnosc. Z rodzicami nie mam co rozmawiac. Dla nich problemu nie ma. "Jestem przeciez facet, zawsze zdaze. To dziewczyna ma gorzej." Nie umiem tego lepiej napisac, ale w tej chwili strasznie walcze sam ze soba. Z jednej strony mysle: co ty robisz ze swoim zyciem? Za chwile obudzisz sie z reka w nocniku. Zmarnowales najlepsze lata swojego zycia. Zrob cos ze soba. Przeciez nie chcesz dalej tak zyc. A z drugiej strony. Tak jest przeciez wygodnie. Mozesz wieczorem robic co chcesz: obejrzysz sobie film, posiedzisz w internecie. Nie musisz nigdzie wychodzic. I tak nie bedziesz umial zapewnic dziewczynie zadnej rozrywki. Poza tym jak sie dowie wiecej o twoim zyciu to ucieknie gdzie pieprz rosnie. Jestes nieudacznikiem i dziwadlem, daj sobie spokoj. Taki to juz twoj los. Najgorsze w tym wszystkim jest to, ze sam juz w siebie nie wierze. Nie wierze w to, ze moge jeszcze kogos spotkac, umiec sie bawic - skoro przez tyle lat nie bylem do tego zdolny. Pojscie do pubu uwazam w tej chwili za wielki wysilek dla mnie (choc wiem jak to strasznie glupio brzmi), a przeciez siedzac w domu nie spotkam nikogo. Wyobrazam sobie, ze nie bede mial o czym rozmawiac. Jestem stary, a tak naprawde mam doswiadczenia zyciowe dziecka kilkunastoletniego. Nie bylem za granica, kazdy sylwester w domu, nie zrobilem niczego glupiego, ciagle mieszkam z rodzicami. Jestem chodzacym trupem. Nie potrafie sie juz z niczego cieszyc. Daje sobie jeszcze troche czasu, do 30. Pozniej juz chyba zycie nie bedzie mialo kompletnie zadnego sensu. Czy jest dla mnie jeszcze jakas szansa? Przepraszam, ze tak dlugo i chaotycznie.
×