
mmonikaa
Użytkownik-
Postów
43 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez mmonikaa
-
To, co możesz dla niej zrobić, to doprowadzić ją do rozpoczęcia leczenia u psychiatry. Kiedy trochę się uspokoi przy pomocy leków to, co nieuniknione - a więc rozstanie, będzie jej łatwiej znieść.
-
Problem z chyba depresja na studiach
mmonikaa odpowiedział(a) na towlasnieja temat w Depresja i CHAD
Ech, mam to samo... Nie potrafię zorganizować sobie pracy, a kiedy nadchodzi sesja, pojawiają się wraz z nią dość radykalne pomysły na rozwiązanie problemu - czuję się przeciążona, jestem zresztą przekonana, że nic nie zdam, że nie mam szans, lepiej od razu rzucić studia, a najlepiej w ogóle porzucić życie. Doskonale znam uczucie przytłoczenia problemami, utraty kontroli nad tym wszystkim, bezradności... Co na to poradzić? Staram się nagradzać za swoje wysiłki, nawet te najmniejsze. Wyznaczam sobie cele, i jeśli je spełniam, kupuję sobie książkę czy płytę w nagrodę. To dobry sposób na jakiś czas, później jest możliwość stracenia motywacji -
Zdobywanie szacunku, 'rangi', poważania - 17latek
mmonikaa odpowiedział(a) na Wombwell00 temat w Depresja i CHAD
Przede wszystkim zrób coś ze swoją depresją - jeśli nie chodzisz do psychiatry, pójdź. Jeśli chodzisz, a leki nie dają rezultatów, postaraj się porozmawiać o tym z lekarzem, może inne będą lepsze. Poza tym wydaje mi się, że przydałby Ci się również psycholog, a przede wszystkim - dużo chęci do zawalczenia o lepszy stan. To, że inni Cię nie poważają wynika z tego, że sam myślisz o sobie nie najlepiej, doszukujesz się swoich wad, krytykujesz siebie (pewnie zdarza Ci się robić to także publicznie, a nawet jeśli nie - wysyłasz wszystkim nieświadomie takie sygnały). To, że ludzie Cię w ten sposób traktują nie zależy od tego, że faktycznie masz jakieś wady i jesteś gorszy od innych - po prostu sam tak się przedstawiasz, a niektórzy lubią wykorzystywać słabości kolegów. Przede wszystkim powinieneś postarać się przestać o sobie myśleć źle. To absolutna podstawa, jeśli chcesz coś zmienić. Przygotuj się na to, że nie będzie to łatwe zadanie. Być może nauczono Cię tego, że złe myślenie o sobie jest słuszne, że trzeba być skromnym, nie widzieć swoich talentów, nieustannie za to idealizować innych - mnie nauczono tego samego i wiem, że nie jest łatwo z tego wyjść. Ja jestem w trakcie :). Zaczęłam od tego, że porządnie wszystko przemyślałam: czy chcę być "skromna", a więc opętana myślami samobójczymi, nazywająca się w myślach śmieciem, bojąca się wszystkiego i przekonana, że wszyscy wokół mnie nienawidzą, czy spokojna, a więc miła dla innych, ale też dla siebie, nie dająca się wykorzystywać, uczynna, ale dopóki nie narusza to pewnych granic, myśląca o sobie dobrze. Pierwszym stylem myślenia o sobie można osiągnąć albo pobyt w szpitalu psychiatrycznym (i zawalenie studiów w moim przypadku), albo popełnienie samobójstwa (wielka krzywda dla rodziny). Żyjąc na drugi sposób można mieć dobre stosunki z innymi, mieć zainteresowania, mieć o wiele mniej problemów (wtedy wizyta w sklepie nie jest już wielkim stresem), osiągać sukcesy i się ich nie wstydzić. Wybór jest dla mnie jasny. Dlatego kiedy zaczynam myśleć o sobie źle, coś wymyślać na swój temat, zadaję sobie pytanie: "jaki masz cel w takim myśleniu?". Celu, rzecz jasna, nie ma. Jeśli więc jakaś myśl ma mi służyć źle - staram się ją odrzucić i zamienić jakąś inną. Nawet jeśli popełnię jakiś błąd, staram się z całej siły nie karać siebie zań podwójnie - przebaczyć sobie, usprawiedliwić się - tak jak robią normalni ludzie i tak, jak przebaczyłabym w ciągu sekundy komuś innemu. Po jakimś czasie takich praktyk naprawdę to wszystko daje efekty - czuję się pewniej. Dodam, że jako kobieta mam tutaj łatwiej, bo wśród kobiet nieśmiałe, uległe ofiary są bardziej tolerowane przez społeczeństwo, męska hierarchia niestety jest czymś o wiele bardziej sztywnym i bezwzględnym. Mimo wszystko nie załamuj się, próbuj. Znajdź sobie zainteresowania. Jeśli nie wiesz jak, zastanów się, co robisz w ciągu dnia, co sprawia Ci jakąkolwiek przyjemność i dlaczego. Np. jeśli lubisz siedzieć na forum, może jesteś zainteresowany psychologią, postępowaniem ludzi? Przejdź się więc do empiku czy jakiejś biblioteki z czasopismami i poczytaj sobie "Charaktery" czy jakieś inne czasopismo. Jak już zorientujesz się, że najbardziej interesuje Cię np. psychologia eksperymentalna, ewolucyjna czy jakaś inna, poszukaj jakiejś popularnonaukowej książki na ten temat. Jesteś wrażliwy? Może zainteresujesz się poezją czy malarstwem? Zastanów się nad okresem, który najbardziej Ci się podoba, poczytaj coś o nim... Podobnie z każdym innym tematem! Brak motywacji do nauki, no cóż, sama mam z tym duży problem (przez I rok studiów przebrnęłam chyba cudem, teraz już boję się, że mi się ta sztuka nie uda). To, co w moim przypadku trochę działa to przydzielanie sobie nagród za naukę - np. wyznaczasz sobie cel: codziennie przez godzinę będę uczył się jakiegoś tam przedmiotu, i jeśli przez tydzień Ci się uda (zaznaczaj w kalendarzu), dajesz sobie nagrodę: bilet do kina, książkę, jakieś ubranie, cokolwiek, na co nie chciałeś sobie pozwolić wcześniej ze względów finansowych, czasowych czy innych. Musisz się za każdy taki mały sukces chwalić w myślach! Kiedy już uregulujesz sprawę z krytykowaniem siebie, inni też dostrzegą w Tobie inne cechy. Jeśli ktoś prosi Cię o coś, czego nie masz ochoty załatwiać - nie załatwiaj! Bądź asertywny - poprawa na tym polu wydaje mi się jedną z łatwiejszych, trzeba nauczyć się mówić "nie" i to nie dlatego, że coś Ci wypadło, że masz za dużo nauki, że coś tam, ale dlatego, że taka jest Twoja decyzja, bez usprawiedliwień. Poczytaj sobie coś w internecie o tym. Kiedy sam się podbudujesz, nie będziesz dobrym obiektem do kpin! Życzę Ci powodzenia, mam nadzieję, że uda Ci się trochę zmienić swoją sytuację! Zresztą widać, że naprawdę sympatyczny z Ciebie człowiek, pora tylko to pokazać! Pozdrawiam. -
Natrętne myśli o samobójstwie czy myśli samobójcze?
mmonikaa odpowiedział(a) na mmonikaa temat w Nerwica natręctw
Dziękuję Wam za odpowiedzi. Ja także uważam, że nie powinnam się zabijać, skrzywdziłabym tym rodzinę i przyjaciół, ale wciąż atakują mnie te myśli. W ciągu ostatnich kilku dni trochę się uspokoiły, chociaż też się pojawiają... marciatka: faktycznie, wydaje się, że nasze przypadki mają trochę wspólnego. Niestety boję się, że ja kiedyś się nie powstrzymam... -
Natrętne myśli o samobójstwie czy myśli samobójcze?
mmonikaa opublikował(a) temat w Nerwica natręctw
Witajcie! Od mniej więcej roku dręczą mnie myśli o samobójstwie. Właściwie temat samobójstwa fascynował mnie od dziecka - niesłychane wydawało mi się to, że wystarczy sekunda odwagi, by zrezygnować z życia. Często stałam na balkonie i wyobrażałam sobie, że skaczę. Ponieważ bardzo pragnęłam latać i doświadczyć kiedyś pędu powietrza i przestrzeni wokół - wymyśliłam sobie, że kiedyś wyskoczę z okna. Nie chodziło mi jednak o to, że źle się czułam ze swoim życiem, miałam na uwadze wyłącznie tę sekundę, w trakcie której spełniłabym swoje marzenie latania. Później chyba z tego wyrosłam, chociaż wciąż fascynowało mnie to, jak łatwo jest pożegnać się z życiem. Jako 12-latka w kryzysowym momencie otworzyłam okno i właściwie nie wiedziałam, co dalej zrobić, ale do pokoju weszła mama i trafiłam do psychologa. Psycholog uznał, że wszystko ze mną w porządku, bardzo źle ocenił natomiast moich nauczycieli, którzy nie wahali się mnie upokarzać przy całej szkole i naśmiewać się z mojego wyglądu. Nie pamiętam, czy później myślałam o samobójstwie, czy też nie. Wydaje mi się, że ten temat musiał przewijać mi się gdzieś w głowie... W każdym razie kiedy miałam 18 lat zaczęły się moje problemy, wycofywałam się z kontaktów, popadałam w kiepskie nastroje, zaczęłam myśleć o samobójstwie. Kiedy jednak rozpoczęłam studia myśli samobójcze stały się moją obsesją. Myślałam o tym ciągle: przechodząc przez każdą ulicę spoglądałam z nadzieją na pędzące samochody, na zajęciach zamiast skupić się na przedmiocie rozmyślałam o listach pożegnalnych (takich, aby zapewnić wszystkich, że moja decyzja nie jest czyjąkolwiek winą), często spacerowałam, marząc o śmierci. Czułam się przez to koszmarnie, wydawało mi się, że wszyscy się ze mnie śmieją i mnie nienawidzą. Niestety zaczęłam o swoich marzeniach mówić. Miałam już bardzo czarne poczucie humoru, właściwie nieszczególnie kryłam się ze swoimi pragnieniami, chociaż nie chciałam nigdy, by moje zachowanie przypominało użalanie się nad sobą, podejmowanie zbyt poważnych tematów, obarczanie problemami innych - przyjmowało raczej formę żartu. Po prostu każdy detal uruchamiał w mojej głowie myśli o śmierci, a chęć do mówienia o niej była porównywalna do chęci mówienia o kimś, w kim jesteśmy zakochani. Niestety, moja młodsza koleżanka szybko podłapała ten pomysł. Byłam załamana. Poczułam się za nią bardzo odpowiedzialna, bo wiedziałam, że przez moją głupotę i długi język może sobie coś zrobić. Wielokrotnie próbowałam różnymi sposobami zagnać ją do psychiatry, często z bezradności wpadałam w rozpacz, miałam napady lęku związane z jej stanem, aż w końcu udało mi się i zaczęła się leczyć z depresji. Dowiedziałam się, że inna moja koleżanka się o mnie boi. Przeraziłam się, bo miałam okazję doświadczać strachu o kogoś bliskiego za sprawą wcześniej opisanej naśladowczyni. Dałam sobie szlaban na wszelkie myśli, a jeśli jakieś się pojawiały, zabroniłam sobie o nich mówić. Na początku było trudno: zauważyłam, że myśl o samobójstwie zajmowała mi większość dnia, powstrzymanie jej było wielkim wyzwaniem. Częściowo się powiodło (myśli były rzadsze, zaledwie kilka sekundowych impulsów dziennie), ale po jakimś czasie zaczęło być znowu gorzej. Tym razem jednak udaję wobec wszystkich, że całkowicie wyszłam z problemów, żeby dodać im otuchy i pokazać, że leczenie ma sens. I oto jestem, pisząc do Was ten post (zaczynam drugi rok studiów, więc przerwa od intensywnych myśli samobójczych nie była specjalnie długa). Podobnie jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem - przeraża mnie moment podejmowania decyzji. To, jak łatwo jest popełnić samobójstwo, jak bardzo to jest dostępne: wystarczy tylko sekunda odwagi, szybki ruch mięśni... Często czuję wielką ochotę na sięgnięcie po nóż i podcięcie sobie żył, na napisanie listów pożegnalnych... To coś w rodzaju pokusy, z którą muszę walczyć, żeby nie zranić innych. Co ciekawe, najczęściej nie wiąże się to z obniżonym nastrojem czy lękami. Siedzę sobie na kanapie, czytam najzwyklejszą książkę i nagle - bach - pojawia się myśl "idź po nóż, to takie proste się zabić" . Staram się odeprzeć tę myśl, ale powraca bardzo często. Pojawia się każdorazowo przy najmniejszym choćby kryzysie, spadku nastroju czy niezadowoleniu z popełnionej decyzji. Nie ma sensu tu zbyt się rozdrabniać, bo każdy z Was mniej więcej to zna: nie widzę dla siebie miejsca na tym świecie. Nie akceptuję człowieczeństwa jako takiego, zwłaszcza sfery seksualnej (nienawidzę nawet wymawiać tego słowa), nie sądzę, bym mogła być kiedyś w jakiejś bliższej relacji z kimś, nie chcę też być matką, bo wiem, że nie zaakceptowałabym życia seksualnego swojego dziecka (skrzywiając mu tym psychikę), tak samo, jak nie dopuszczam do takowego w swojej egzystencji. Boję się ludzi, a więc pracy też nie znajdę. Nie wiem, jak zamierzam ukończyć studia, które wymagają ode mnie śmiałości i częstego wypowiadania się. Nie wiem po co mam żyć i znosić śmierć bliskich mi osób, a to jedyne, co mnie czeka. Zastanawiam się więc, czy moje myśli to myśli samobójcze, czy natrętne myśli o samobójstwie? Czy możliwe, bym coś sobie zrobiła? Nie chciałabym robić krzywdy rodzicom... Może macie podobne doświadczenia, udało Wam się z tego jakoś wyjść? Przepraszam, jeśli umieściłam wpis w złym dziale, ale wydaje mi się, że ludziom z nn najłatwiej przyjdzie ocena tych dziwnych myśli... Napisałam ten post pod wpływem kryzysu i chęci zabicia się wywołanego postem na onecie. Post krótki i treściwy "kobiety są mniej inteligentne od mężczyzn, trzeba o tym wiedzieć, wchodząc z nimi w trwałe związki". Nienawidzę tego świata chociażby za to, że często słyszę takie opinie i ogarnia mnie bezradność, okropna bezradność. Nie mam już siły na walkę z wiatrakami i błaganie ludzi wokół, żeby potraktowali kobiety poważnie, a nie potrafię być na to obojętna. Czuję, że jestem z góry osadzona na niesprawiedliwej pozycji z powodu bycia kobietą i nic nie mogę z tym zrobić. Nigdy nie zostanę doceniona za pracę naukową, bo będę postrzegana jako miła pani od telefonów lub kawy. Gdyby jednak przypadkiem udało mi się coś zdziałać, będzie to oznaczało pewnie, że mam męski umysł i stąd moje sukcesy. Bardzo często właśnie ten problem doprowadza mnie do myśli samobójczych/natrętnych myśli o samobójstwie. Pozdrawiam i dziękuję za wszelkie odpowiedzi. -
Dziękuję za odpowiedzi. Wiem, że leki pomagają doraźnie, nie rozwiązując przy tym problemu, ale właśnie takich doraźnych sposobów szukam. Podejrzewam, że walka z tym nie będzie krótka i dobrze byłoby mieć jakieś sposoby działające na chwilę. Szukałam w internecie różnych technik (np. skupianie się na pozytywach, wyobrażenie sobie profesora w śmiesznym stroju czy też wczuwanie się w stresującą sytuację jeszcze podczas nauki), nie jestem pewna, czy którakolwiek pomogła, a przede mną jeszcze jedno zaliczenie ustne i już panikuję... Może znacie jakieś inne techniki? Autodestrukcjo - ech, współczuję... Ja na szczęście nie ponosiłam aż tak dotkliwych konsekwencji swojej paniki na egzaminach ustnych, ale dobrze znam uczucie zmarnowania jakiejś szansy z powodu lęku. Pozdrawiam
-
Witajcie! Jednym z moich największych lęków jest lęk przed negatywną oceną moich intelektualnych możliwości (lub negatywną oceną mojej wiedzy). W sytuacjach, kiedy rozmawiam z kimś, kto wie na dany temat więcej niż ja - tracę głowę. Jeżeli ma tytuł profesora - jestem kompletnie sparaliżowana. Mówię bardzo cicho (wykładowca jest zmuszony do nachylenia się lub kilkukrotnych próśb o powtórzenie), niepewnie, nieskładnie, z wieloma pauzami, trzęsąc się (raz pojawiły mi się nawet łzy w oczach), każde wypowiedziane zdanie kończę znakiem zapytania. Najpierw analizuję każde słowo, czy na pewno nie jest użyte w zły sposób, kiedy się zatnę - tracę kontrolę nad tym, co mówię. Nie jestem w stanie myśleć o niczym, niczego sobie przypomnieć, jeśli pozwolę sobie spanikować i milczeć przez jakiś czas, jestem kompletnie stracona - marzę już tylko o ucieczce i samobójstwie. Ostatnio na egzaminie pan profesor powiedział, że postawi mi wyższą ocenę, jeśli przez chwilę będę mówiła głośno i pewnie o czymkolwiek - nie byłam w stanie, w każdym temacie widziałam możliwość kompromitacji. Najgorsze są nie kiepskie oceny, jakie przez to nie do końca sprawiedliwie zdobywam, ale to, że wychodzę na niepoważną i niezbyt przygotowaną osobę - a to rzecz, której bardzo chciałabym uniknąć. Doszło do tego, że na dźwięk głosu wykładowców, z którymi przebyłam kiedyś stresującą pogawędkę podskakuję... Niestety nie jest to niezauważalne. Dzisiaj spędziłam ok. 6 godzin na redagowaniu dwuzdaniowego e-maila do profesora - każde słowo czy przecinek analizowałam kilka minut, później zmieniałam, później znów analizowałam... (pod różnymi kryteriami - zgodnością z savoir-vivrem, z frazeologią, z regułami składni itd.). Mam dosyć... Chciałabym być postrzegana jako zainteresowana tematem studiów i światem, ale nigdy nie będę, bo nawet jeżeli zdobędę określoną wiedzę, będę z nią siedziała cicho, marząc o jej nagłym i przypadkowym ujawnieniu. Jak na razie pozostaje mi "cieszyć się" opinią zalęknionego dzieciaka i politowaniem ze strony nauczycieli. Mam ochotę skończyć z tym wszystkim... Co mogę z tym zrobić? Jak na razie biorę tabletkę kiedyś przepisanego mi pramolanu przed tego typu wydarzeniami; poprawia to moją sytuację, ale i tak ustny zawsze kończy się kompromitacją i trójką wstawianą do indeksu z współczującą miną. Nie mam już pojęcia, co robić, z takimi przypadłościami kompletnie nie nadaję się do życia.
-
Ech, dziękuję Ci bardzo, masz rację!
-
Tak, chodzę na psychoterapię, ale jest ona związana z innym problemem, o tym tylko raz wspomniałam jednym zdaniem, jakoś nigdy nie mogę się zebrać za opowiedzenie tego (wstydzę się tego wydarzenia i nigdy nikomu o nim nie powiedziałam)... Ech, pewnie trzeba będzie kiedyś poruszyć ten temat, zastanawiałam się tylko, czy jest w ogóle sens, stąd teżm oje pytanie tutaj, na forum.
-
Witajcie, sama się już we wszystkim gubię, każda definicja PTSD nieco się różni od innej... Trudno mi ocenić, czy to może być mój problem, czy też nie... Kiedy miałam ok. 13 lat trafiłam na bardzo niemiłe kolonie, na których przeżyłam najgorsze tygodnie swojego życia. Byłam upokarzana, poniżana i zastraszona (udział we wszystkim brał również wychowawca). Pewnie dla większości z Was brzmi to znajomo i nei widzicie w tym niczego, co mogłoby spowodować PTSD, ale przeżyłam tam naprawdę straszne męki i przeogromny wstyd... W niektorych definicjach jest mowa o tym, że coś takiego może spowodować Zespół Stresu Pourazowego, w innych wspomina się tylko o zagrożeniu życia lub zdrowia. W tej sytuacji nie było zagrożenia życia czy zdrowia, po prostu upokarzanie i opowiadanie wszystkim nie do końca prawdziwej i bardzo wstydliwej historii na mój temat. Moje zachowanie po obozie bardzo się zmieniło, stałam się bardzo cicha, smutna i przerażona, moje poczucie wartości sięgnęło dna. Czułam się najbrzydszą, najgłupszą i ogólnie najokropniejsza osobą na świecie, a każdą wypowiedź traktowalam jak atak i odpowiadałam na nią atakiem. Często wybuchałam gniewem, wpadłam w konflikt z rodzicami. Największe przerażenie budziła we mnie możliwość ponownego spotkania z moimi oprawcami. Do tej pory, kiedy spotkam na ulicy jakiegoś świadka moich upokorzeń, czuję się strasznie... Bardzo gwałtowną reakcję wbzudza też we mnie piosenka, którą często odtwarzano na tych wakacjach. Miewam ataki lęku związane ze spotkaniem tych osób, raz już nawet planowałam wyprowadzenie się z kraju, żeby już ich nie spotkać (co najlepsze, było to po pięciu latach od zdarzenia...). Njagorsze chwile przeżywam kiedy zauważę na naszej klasie, że któraś z tych osób (meiszkają w różnych miastach, jedna z głównych "znęcaczyń" i dwóch świadków meiszka w moim) ma powiazania z osobą, którą znam. Wyobrazam sobie, jak dogadują się, e mnei znają i zaczynają rozmowę o mnie - budzi to moje przerażenie - serce zaczyna mi walić, zaczynam odczuwać przytłaczająca bezradność i beznadzieję. Samo wspomnienie tych wydarzeń czy przypadkowe zauważenie na którymś z portali profilu którejś osoby jest ogromnym stresem. Boję się też chodzić na imprezy, by przypadkiem kogoś na nich nie spotkać (mieszkam w jednym z większych miast Polski). Nie jeżdżę raczej w miejsce tych wakacji, bo za bardzo boję się spotkania tam kogoś - a jest to naprawdę świetny ośrodek. Ogólnie rezygnuję z wielu rzeczy i unikam jak mogę sytuacji, w których mogłabym natknąć się na którąś z tych "koleżanek". Kilka razy miałam też koszmar senny związany z tym wszystkim... Na poczatku te wydarzenia często powracały w myślach, teraz raczej już nie. Zastanawiam się, czy to wszystko może mieć coś wspólnego z PTSD czy to zwyczajne uniki, zdarzające się każdemu... Mam nadieję, ż epo tym opbszernym opisie będziecie mogli mi pomóc.
-
Co do zwiedzania Łodzi - zależy od zainteresowań danej osoby... Niektórzy będą zadowoleni z palmiarni, a inni z zakupów w manufakturze czy z przechadzki po Gdańskiej i innych ulicach centrum (wiele ciekawych kamienic). Poza tym fabryki, wille, żydowski cmentarz, Bałuty... no i Piotrkowska, rzecz jasna:). Gdzieś w internecie na pewno piszą coś o ciekawych miejscach w Łodzi, można i tym się posłużyć :).
-
Aha, czyli ogólnie rzecz biorąc nie mam czym się martwić na razie, skoro takie odczucia miewają także zdrowi ludzie. Kiedyś słyszałam o utrzymywaniu się derealizacji i depersonalizacji z różnym natężeniem przez kilka miesięcy... Nie wyobrażam sobie funkcjonowania w takim stanie. Mam nadzieję, że zarówno mnie, jak i nikogo z Was nie spotka coś podobnego. Tynko, moż epostaraj się patrzeć na to inaczej... Skoro miewają to także zdrowi ludzie, to po prostu coś mniej lub bardziej zwyczajnego, ot, nieświadcząca o niczym szczególnym ciekawostka. Oczywiście wiem, że kiedy coś nas przeraża trudno o zmianę podejścia, mimo wsyztsko warto chyba próbować.
-
A czy mogłabym wiedzieć czy takie chwilowe derealizacje czy depersonalizacje są całkowicie normalne i nie ma zagrożenia, że kiedyś z tej chwili zrobi się kilka miesięcy? Nie wiem zresztą, czy to co mam to faktycznie depersonalizacja/derealizacja...
-
Martenzyt - myślę, zę gonitwa myśli nie powinna Cię szególnie niepokoić, nigdy nie wydawało mi się to niczym szczególnym, pewnie jak wielu z nas po prostu obawiasz się schizofrenii. Jeśli masz wątpliwości, rozmawiaj z psychiatrą i postaraj się nie przypasowywać swoich objawów do objawów schizofrenii "na zapas", zaufaj lekarzom, oni są obiektywni i się na tym znają :). Co do tematu: zastanawiam się, czy sama nie miewam chwilowych derealizacji, a jeśli mam, to czy mogą się kiedyś rozwinąć? Zazwyczaj kiedy mam atak paniki czy płaczu często przestaję czuć się sobą, zupełnie jakbym nie odpowiadała za siebie, jakby mój mózg się wyłączył, a o moim zachowaniu decydowało coś innego, świat przy tym przestaje być realny, jest jakby filmem. Czy to derealizacja lub depersonalizacja? Czy takie krótkotrwałe stany są cąłkowicie normalne przy atakach? Poza tym odkąd pamiętam miewam uczucie odrealnienia w różnych sytuacjach, uczucie filmu bardzo często mam po opuszczeniu ciemnej sali kinowej czy po prostu ciemnego pkoju, w którym oglądałam film. Podobnie miewam po wejściu do przejścia podziemnego. Poza tym po jakimś czasie wykonywania monotonnych czynności mam uczucie przypominające sen, dziwnie się zachowuję i reaguję, pozwalam sobie na mówienie wszystkiego, co przychodzi mi na myśl, czuję się trochę przytępiona... Nie wiem już teraz, czy to wsyztsko jest normalne czy to derealizacja. Dziwne tylko, że ja odbierałam to jako pozytywne odczucie, urozmaicenie, stan nieco innej świadomości...
-
Mój Największy film .. czyli co ,,wkręciła'' wam nerwica??
mmonikaa odpowiedział(a) na Nicole19 temat w Nerwica lękowa
Mnie nerwica najczęściej wkręca, że każdy chłopiec/mężczyzna ma okrutne zamiary i nie zalezy mu na niczym innym oprócz zaspokojenia własnych potrzeb seksualnych... Nie ma mężczyzny, którego uznałabym za godnego zaufania; choćby był nie wiem jak nieśmiały i tak podejrzewam, że jest z dziesięcioma dziewczętami jednocześnie. Niestety ten "wkręt" bardzo rzadko mnie opuszcza. Trudno mi z tym żyć, a jakikolwiek związek w ogóle chyba nie wchodzi w grę na razie... Z takich innych 'wkrętów": wiedziałam, że do któregoś tam, powiedzmy siódmego lipca, muszę zapisać się w internecie na studia. Od początku byłam pewna, ze oznacza to, że mam czas do północy, jednak kiedy jechałam tego dnia do psychologa dostałam sms od nieznającej się na nowych zwyczajach mamy, żebym pojechała do dziekanatu, bo za chwilę zamykają dziekanaty... Niby wiedziałam, że nie muszę jechać do dziekanatu (wsyatrczył internet) i że mam czas do północy, a nie do 16, jednak dopadł mnie wielki wkręt . Za sekundę byłam już przekonana, że powinnam olać wizytę u psychologa i pędzić na dziekanat (tylko po co?)... Wysiadłam z tramwaju i zaczęłam biec raz w stronę dziekanatu, raz w stronę psychologa, dzwoniąc przy okazji do wszytskich zapisujących się na studia, bez względu na stopień znajomości z nimi, i pytać, do której można się zapisywać... Później usiłowałam swojemu akomputerowemu tacie wytłumaczyć przez telefon, jak ma się zalogować w tym systemie, ale straciłam cierpliwość... W końcu rozdygotana wpadłam do gabinetu psychologa i ten dopiero mnie doprowadził do porządku . -
A ja za kilka dni zaczynam studia i na samą myśl o tym prawie dostaję ataku megalęku. W stresujących sytuacjach zazwyczaj odczuwam "chęć" wybuchnięcia płaczem... jestem w stanie tłumić to jakiś czas, nawet dość długo (chociaż i tak ciągłe patrzenie w sufit, głębokie oddechy i przerażona mina wystarczą, by zakwalifikować mnie do grupy osób dość specyficznych). Niestety takie tłumienie kończy się u mnie ostatecznym napadem płaczu, który trwa ok. 1-3 godzin. Ten ostateczny atak następuje w momencie, kiedy wiem, że już nie będzie wielkiej tragedii, jak wybuchnę, czyli np. kiedy wychodzę z budynku, w którym próbowałam hamować reakcję. To też jest kłopotliwe - ostatnio spotkałam przyjaciela z dzieciństwa idąc cała zaryczana, z wykrzywioną twarzą, drżąc i wyjąc (było ciemno, zresztą wtedy już chyba było mi obojętne, czy ludzie mnie widzą... nie przypuszczałam, ze znajdzie się wśród nich ktoś znajomy). Tak czy inaczej - obawiam się, że po raz kolejny kontrola nad moimi reakcjami mnie zawiedzie i już na wstępie zrobię z siebie świra przed wszystkimi, bo nie wiem, czy zdrowy człowiek jest w stanie zrozumiec, że nagle na jakimś apelu ktoś może zacząć przejawiać symptomy popłakiwania... Ostatnio kiedy wiem, że zbliża się stres biorę sobie tabletkę pramolanu jakiś czas przed wyjściem (kiedyśm i zapisano, ale bez konsultacji z lekarzem odstawiłam, bo skutki uboczne były zbyt duże w połączeniu z innym moim lekiem) i tak dla wzmocnienia efektu placebo popijam ją szklanką melisy. Szczerze mówiąc nie wiem, czy ten lek w ogóle ma szansę działać doraźnie, ale faktycznie poziom lęku jakby był obniżony... Nie wiem jednak, czy to wszystko wystarczy. Może Wy potraficie nad czymś takim panować? Co mogę zrobić, żeby poradzić sobie ze stresem? Dlaczego tak dziwacznie reaguję? Coś czuję, że mimo licznych zapowiedzi studia wcale nie będą najlepszym okresem w moim życiu...
-
Atak śmiechu niezwiązany z rozbawieniem?
mmonikaa odpowiedział(a) na mmonikaa temat w Nerwica lękowa
Zapytałam dzisiaj psychologa ale nie znam do końca szczegółów... Dowiedziałam się tego, co można podejrzewać - że to rozładowanie napięcia. Nie wiem tylko, czy to częste i "normalne", czy nie do końca, nie wiem też, jak można sobei z tym radzić, no pewnie rozładowywać napięcie inaczej, przed ostatecznym wybuchem, ale nei wiem za bardzo jak to zrobić... -
Dzień dobry! Nie znalazłam tematu, który poruszałby to akurat zagadnienie ani na tym forum, ani w internecie (nie wiedziałam za bardzo, jakich słów konkretnie wyszukiwać), pozwoliłam więc sobie założyć ten wątek. Ostatnio kilkukrotnie zareagowałam na silny stres/lęk napadem śmiechu. Zawsze przebiegało to w podobny sposób - przy ogólnym całodniowym napięciu spotykała mnie nieprzyjemna sytuacja stresowa. Najpierw miałam odruch rozpłakania się, ale nie mogłam sobie na to pozwolić ze względu na obecność innych osób, w większości przypadków (poza jednym) byłam w stanie dosć silnego lęku z drżeniem ciała i innymi znanymi nam doskonale objawami. Z tego co pamiętam dostrzegałąm coś "śmiesznego" (śmiesznego tylko w tamtej sytuacji, np. plama na dywanie) i wybuchałam nagłym śmiechem, dość trudnym do opanowania (i nawracającym po opanowaniu)... Dodam, że nie czułam się szczególnie rozbawiona tak naprawdę, w trakcie śmiechu czułam jednocześnie łzy w oczach i chęć rozpłakania się, a smiech szybko przestawał być związany ze "śmiesznym" drobiazgiem, tak naprawdę był raczej przygnębiający i nieprzyjemny... Dodam, że "ataki" trwały przeważnie ok. 2 minut i po opanowaniu ich powracały przez jakiś czas w postaci niewielkich, cichych wybuchów śmiechu. Zastanawiam się, czy to normalne rozładowanie napięcia, czy może coś w rodzaju niewielkiego napadu histerii... Jeżeli to drugie, to czy napady histerii (nie wiem, jaka jest prawidłowa nazwa) oznaczają, że mogę mieć nerwicę histeryczną? Dodam, że od jakiegoś czasu leczę się na chorobę, co do któej wielu lekarzy miało wątpliwości (uważali, że wiele wskazuje na to, że przyczyną jest nerwica), a z tego co czytałam, tego typu konwersje są typowe dla nerwicy histerycznej. Może ktoś o podobnych doświadczeniach ma jakieś sposoby na podobne napady?