Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zaburzenia osobowości (cz.I)


Słowianka

Rekomendowane odpowiedzi

-asia-, PO wczorajszej sesji czułam się dobrze, jakby lżej Pomyślałam sobie,że w końcu zaczynają się konkrety. Zaczynam płakać na sesjach, czuć jak ściska mnie w gardle podczas przeżywania czegoś , o czym opowiadam. A robię to na zasadzie przeniesienia. Nie mówię jak bardzo mi brakuje oparcia w ojcu bo tego nie dostrzegałam wcześniej,że w ogóle jakiegokolwiek oparca w Nim mi brakuje.Opowiadałam jakąs sytuację z siostrzeńcem w roli glownej. Pdczas właśnie tej opowieści zaczęłam się wzruszać, nei potrafiłam mówić bo chciało i sie płakać. Z żalu, z tego,ze mi przykro,że mojego siostrzeńca "coś" dotknęło. Terapeutka powiedziała,że to tęsknota za jcem. Dlatego tak skupiam się na małym dziecku bo widzę w nim siebie. Nawet teraz jak to pisę to się wzruszam. Nie wiem Joasiu jak się skończy temat ojca, ale czuję,że to będzie dalsza kontynuacja tego tematu. Bo na koniec sesji jak zawsze powiedziałam,że co z tego,że mam głód ojca, że sobie zdaję z tego sprawę, tylko co ja mam z tą wiedzą zrobić. Odparła,że przepracować emocje. Trochę tego nie rozumiem jak się to będzie odbywało. Co mi to da.Dzisiaj już napięcie sie pojawiło, takie,ze musiałam się położyć. Jestem nim zmęczona. Dlatego uciekam w ten sen po pracy. Czuję sie zmęczona psychicznie.

Wychowywałam się z ojcem i matką. Tylko,że zawsze odczuwałam,że jestem gorsza w oczach ojca, nizeli moja młodsza siostra. Nie pamiętam,żeby ociec wziąl mnie kiedyś na kolana, przytulał, pokazywal mi świat. Troszczył się o mnie jak się urodziłam, opiekował się zabezpieczając moje podstawowe potrzeby takie jak przewijanie, karmienie, kąpanie. Nie umiał inaczej, nie wyniósł ze swojego domu rodzinnego innego mechanizmu, wychowal się praktcznie w strachu przed swoim ojcem, a moim dziadkiem, którego nie znałam. Znalam tylko z opowieści. Nie był dobrym człowiekiem, męzem, ojcem ten mój dziadek.

I potem moja choroba, która ojca calkowicie przerosła,tak myślę.

Na ojca nigdy nie moglam liczyć jako nastolatka, jako dorastająca dziewczynka. Dochodzę do takiego wniosku dzisiaj, teraz.Wcześniej nei zastanawialam się nad rolą ojca w mim życiu.Nie prowadził ze mną rozmów o życiu, zainteresowaniach, o przyjaciółkach, o moich zmaganiach z życiowymi wyborami. Zresztą matka też tego nie robiła. Ustawiano mnie tylko pod siebie. Jakoś dawalam radę sobie w życiu. Teraz to wszystko wychodzi na jaw, światło dzienne.

Nie chcę narzekać, ale nie wiem ile jeszcze muszę sama ze sobą przejść. Czasem myśle,że to juz koniec,że nie dojdę nigdy do siebie. Takiego życia to ja nie chcę. W ciągłym niezadowoleniu, napięciu, zrezygnowaniu.

Dużo wynoszę z sesji. Te 50 minut to dla mnie za mało. Babeczka podsumowala,że wchodząc tu na forum przedłużam swoją sesję. Nie wpadłam na to,że mogę tak robić. Gryzę się z tymi myślami. Powiedziałam jej też,że odczuwam ostatnio chaos na sesji.Że za dużo spraw poruszam,ze chciałabym maksymalnie wykorzystać czas. Ale tak sie nei da. Że zamiast zająć się jedną, dwoma sprawami, skaczę z tematu na temat. Wchodzę w zdanie terapeutki, przerywam....taka w gorącej wodzie kąpana. Dlatego terapeutka powiedziała,że przedłużam sobie sesję tu na forum.

A samopoczucie moje nie jest dla mnie zadowalające. Jestem taka jakaś bez etuzjazmu, jałowa, szybko się emocjonuję w kazdej sytuacji. W pracy też. Ale staram sie rozwiązywać problemy, nie sprzątac je pod dywanik jak to robiłam wcześniej. To też mnie dużo kosztuje. No i babka zauważyła,że zataczam wciąż ostatnio kręgi wokól zasad i reguł panujących w pracy. Że chcę mieć wszystko poukładane w moim odczuciu. Chcę dbać o atmosferę w pracy, pełnię rolę łącznika w moim odczuciu pomiędzy personelem. Że to też jest jakaś moja rola. Może rola ojca? Wyimaginowana? Bo innej nie znam? Te pytania sama sobie teraz zadaję. Skomplikowane to dla mnie na dzień dzisiejszy.

Dziękuję,że zapytaaś Joasiu o moje samopoczucie.

 

Czytam Twoje posty, śledzę z zaciętością. Jednak widzę duże efekty w Twoim otoczeniu i u Ciebie. Ty może tego nie dostrzegasz. Rozwijasz się. Masz bardzo dużo przemyśleń.Liczysz się z konsekwencjami swoich wyborów i zachowań. Masz dużo dylematów. Nie czujesz się jeszcze dobrze z tym całym balastem.......piszesz jak bardzo cierpisz z różnych powodów. Ale tak naprawdę to ciężko pracujesz nad sobą. Zauważasz to, co się z Tobą dzieje. Zauważasz swoje potrzeby. To fajnie,że chcesz być otaczana ludźmi,że pragniesz z nimi kontaktu. To zdrowy objaw. A wszystko się pouklada......będę monotnna w tym co piszę. Tylko jeszcze trochę musisz przejść, jak każdy z nas. Ważne,że nie rezygnujesz,że się starasz. A starasz się bo Tobie zależy na sobie.

 

Kasiu przeczytałam tą diagnozę Twoją. Bardzo ważne informacje. Zawsze jest tak,że jeśli coś o sobie przeczytamy, z czym się nie zgadzamy...to budzi to wiele kontrowersji. To jest swieże. Czy teraz będzie ustalony jakiś kierunek działań co do terapii? Pytałaś się o to?

A siostrą nie przejmuj się.Wiem,że jest bliską Tobie osobą. Tymbardziej boli Ciebie to,że Ona Ciebie nie rozumie.

MOja siostra też mnie nie rozumie. Odnoszę wrazenie,że nit nie jest w stanie mnie zrozumieć. No bo jakie ja mogę mieć problemy? Skąd mogą się brać moje dylematy. Wg mojej siostry powinnam wychodzić częściej z domu, spotykać się ze znajomymi, których zliczyć mogę na palcach u jednej ręki, bawić się, wyjeżdżać na wczasy, jednym zdaniem czerpać z zycia jak najwięcej. Ja nie wiem co to znaczy ......nie chce mi się nawet tego komentować.

Masz juz czarne na białym.

Musisz wierzyć tak jak ja,że ustabilizujesz swoje własne życie Kasiu. Będzie to okupione wysiłkiem, ale jesteś ambitną osobą i nie zaprzepaścisz walki o siebie. I uda się Tobie.

 

Haniu nie odpisałaś mi wtedy :cry:

Już mi przeszło, poczułam się wzburzona wtedy.....wiesz o co mi chodzi.

Chyba,że jesteś na mnie o coś zła?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

paradoksy, chodzic na normalną terapię i brac/nie brac leki w zaleznosci od tego co zalecą prowadzący.Oddzial 7f to nie jest przechowalnia,jak jest z Toba fatalnie to idziesz do zwyklego psychiatryka i Cię tam pilnuja/myją/karmią.A żeby tam sie dostac trzeba byc na chodzie i miec ogromną motywację.Tam sie ciężko pracuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Haniu, rozumiem. No ale chyba warto? Czas oczekiwania = duża ilość chętnych = zadowoloni wyleczeni?

Ze mną nie jest aż tak źle, żebym musiała tam iść, przynajmniej ja tak uważam. Niech będzie miejsce dla kogoś bardziej potrzebującego.

 

Mam mały problem. Na terapii nic nie mówię o sobie, tylko komentuję innych, a potem siedzę i piszę godzinę "złote myśli" - co u mnie, co zrobiłam, jak się czuję, jak się czułam, co mi się przypomniało.. a na terapii null - nie chcę się "wychylać", zwracać na siebie uwagi. nie potrafię. Życiorys napisałam, bo kazali i do tego były komentarze i pytania.

NIC, zupełnie nic nie mówię teraz o sobie. A potem przychodzę na forum i jęczę. No brawo. :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

paradoksy, -asia-, macie rację - to tak jakbym ja mówiła po chińsku, a ona po japońsku. tyle że ja nie mam nikogo poza nią. nawet przyjaciele mnie odrzucają, znajomi nie do końca dowierzają - no bo... nie wiedzą co to za cholera. osobowości chwiejna emocjonalnie. każdy ma jakąś osobowość (słowa mojej siostry).

 

Monika1974, bardzo podziwiam to jak wiele czerpiesz z terapii. rzeczywiście wychodzisz stamtąd z takim ładunkiem nowości, wskazówek, rzeczy do przemyślenia. ja niestety często szybko "wychodzę" z nastroju sesji. w trakcie sesji czasem mnie oświeci - po czym szybko ten klimat ze mnie ulatuje. wracam do swojego marazmu.

dziwne dziś było to, że po kłótni z siostrą poszłam na sesję i czasem nawet na luzie opowiadałam o mojej siostrze, o tej całej sytuacji, kłótnię streściłam szczegółowo - wręcz z podziałem na role, naśladując moją siostrę.

dopiero jak wsiadłam do samochodu poryczałam się i ryczałam całą drogę do domu. nie mogłam potem długo dojść do siebie. straciłam motywację.

co do kierunku terapii to myślę, że terapeutka wie, co robić. wspomniałam dzisiaj jak gloryfikowałam mamę, która zawsze była niedostępna. ludzie ją krytykowali jako matkę a ja długo ją stawiałam na piedestale. im bardziej jej nie było, tym bardziej ją kochałam. gdy o tym opowiedziałam, sama zauważyłam, że powtarzam ten schemat w relacjach z ludźmi. niedostępni są najbardziej kochani.

nie wiem, co będzie dalej. psychiatra ma zrobić rekonesans na oddziałach w Katowicach oraz zadzwonić do Krakowa w sprawie przyjęcia mnie.

 

niestety - ja się znam i bardzo się obawiam jednego. że aby się nie zmierzyć z problemem wmówię sobie, że dam sobie radę i nie pójdę na żaden oddział. w ostatniej chwili ucieknę. już myślę o zmianie psychiatry.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, Kasiu, widzisz...dostrzegasz podobieństwa u siebie jeśli chodzi o mamę. A to duzo. Najgorsze jest przedlozenie tych wzorców na swoje życie,no i zmiana tego wszystkiego, wcielenie w życie. Dasz radę. Nie zmieniaj żadnego psychiatry. Musisz się czegoś, kogoś trzymać. Mam na myśli taką stałość, stabilność, nawet w wyborze psychiatry. Bo bo pomyśl....znajdziesz lepszego? Ten , to przynajmniej już zna Ciebie, a tak jak zmienisz....znowu wszystko od początku.........babranie, opowiadanie, otwieranie się.....

Dobrze wiesz,że masz taki mechanizm. Spróbuj chociaż na przekór sobie. Od małych rzeczy zacznij. Niech tą małą rzeczą bedzie nie zmienianie psychiatry.

Ja kiedyś też się poryczałam po sesji w samochodzie, zamiast na terapii. Na następnej sesji powiedziałam o tym zajściu.

Ja chodzę na sesje, z uporem maniaka.Jakby mi zaproponowała częściej sesje , też bym skorzystała. Ale nei proponuje.....tu chyba wg niej nie wymagam częściejszych spotkań. Ostatnio mam opór,żeby do niej iść, mówiłam jej o tym.Ale jakjuż tam jestem.....to jest temat do rozmów. A jak tam jadę to się zastanawiam o czym będziemy rozmawiały.

Ostatnio zaczynam się zastanawiać dlaczego ona mnie tak wita z ciągłym uśmiechem na twarzy. Zawsze jest uśmiechnięta. Tak , jakbby oczekiwała,że zachęci mnie d wyznania "pani Barbaro już jest lepiej". A mi się wydaje,ze jest inaczej, ale nie lepiej. Sama nie wiem...... MOże poprostu stwarza miła atmosferę, jest miła, życzliwa.

Kasiu.....czasem głupieję......zamiast skupiać sie na ważnych rzeczach, to grzebię w drobnostkach. A co, jeśli te drobnostki też są ważne?

 

Wracając do tematu......Kasiu poddaj się calkowicie, chociaż spróbuj z tym psychiatrą.No i z oddziałem.Wiem,że to spadło jak grom z jasnego nieba na Ciebie i borykasz sie z wyborami, chciałabyś uciec. No, ale co to da? Proszę Cię chociaż spróbuj.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hehe no ja najmłodszy czubek borderowaty :P

 

Mam dobry nastrój, mam dobry, jest ok, mam prace, mam szkolenia teraz, czuje taka chęc nauki i rywalizacji, taka nutka adrenaliny w zwiazku z ta praca :D Motywuje mnie to, na chwile obecna mnie to motywuje , boje sie tylko ze za jakis czas to wszystko opadnie i znow bedzie doł i bede sie bala isc do pracy, do ludzi .... nie chce tego, chce móc funkcjonować normalnie, nudnie, tak normalnie, bez wyskoków na bungee.

Traktuje ta prace jako wyzwanie i swoistą terapie, wychodzenie do ludzi, otwieranie sie, dyscyplina i odpowiedzialnosc, tego mi chyba trzeba .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ALEKS*OLO, no to widzę, że dobrze poszła wczoraj rozmowa :brawo: praca może być swoistą terapią - u mnie przez długi czas właśnie nią była. powodzenia Oluś :great:

 

obecnie wypadłam z rytmu, miałam dziś wrócić do pracy - nie poszłam.

rozmowa z siostrą mnie tak bardzo przybiła, że się wybudzałam ciągle w nocy. i jak mi się to przypominało, to chciało mi się rzygać...

chciałabym o tym zapomnieć.

i nie rozmawiać z nią więcej o moim borderze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hehe no ja najmłodszy czubek borderowaty :P

 

Mam dobry nastrój, mam dobry, jest ok, mam prace, mam szkolenia teraz, czuje taka chęc nauki i rywalizacji, taka nutka adrenaliny w zwiazku z ta praca :D Motywuje mnie to, na chwile obecna mnie to motywuje , boje sie tylko ze za jakis czas to wszystko opadnie i znow bedzie doł i bede sie bala isc do pracy, do ludzi .... nie chce tego, chce móc funkcjonować normalnie, nudnie, tak normalnie, bez wyskoków na bungee.

Traktuje ta prace jako wyzwanie i swoistą terapie, wychodzenie do ludzi, otwieranie sie, dyscyplina i odpowiedzialnosc, tego mi chyba trzeba .

 

Mam bardzo podobnie - raz jestem usatysfakcjonowana pracą, wychodzę z niej szczęśliwa, aby zaraz potem dostać jakichś lęków... pragnę wtedy zamknąć się w szpitalu, albo jakimś sanatorium i niech się dzieje co chce... Zawsze tak było - kolejka górska... Też marzę o zwykłej, prostej normalności. Nie chcę czuć, że radość jest przejściowa...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam starszliwe napięcie dzisiaj. Nie wiem dlaczego. Dwa dni po terapii.

Dzisiaj byłam w skarbówce skladać wyjaśnienia, babka zapytała skąd u mnie taki nagly wzrost środków wykazanych w oświadczeniu majatkowym. Zdenerwowałam się. Wyjaśniłam-to spłata po podziale majątkowym od byłego ex. Czułam sie jak na przesłuchaniu. Jakaś gorsza od innych. Babka nie była miła. Ja tez nie. Zwróciła mi uwagę,ze mam mówić ciszej. Byłam taka wściekła,że się popłakałam w samochodzie. Już jak tam jechałam to czułam się beznadziejnie. Przecież niczego nie ukradłam, a mimo to czułam się tam źle. W ogóle czuję się źle jak poruszane są moje sprawy osobiste. Czuję się jak obnażona. Wstydzę się,że wzięłam rozwód. Wiem,że to nie jest normalne. Nie nawidzę się tłumaczyć, a jednak to robię. Całe życie tłumaczyłam się przed matką, taki mechanizm.

Tak jakbym oczekiwała jakiejś oceny od urzędniczki-tak się czułam tam.

I nie wiem skąd to napięcie. Moze po poniedzialkowej terapii? Już sama nie wiem.

Przejęłam się też diagnozą Kasi-nie ukrywam. Wyobraziłam sobie,że może jednak mam borderline, a moja terapeutka mi tego nie powie, a ja wolałabym wiedzieć. Raz jej ufam, a raz mam wątpliwości. Tak łatwo potrafię wyprowadzać się z równowagi.

Chaotyczna ta moja wypowiedź.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przecież spodziewałam się tej diagnozy.

Dlaczego mnie to jednak tak przygnębia? Czy tylko i wyłącznie przez awanturę z siostrą?

Czy też odczuwam strach przed przyszłością?

Chyba nie do końca umiem sobie z tym poradzić. Nie mam wsparcia.

 

Wzięłam wolne do końca tygodnia.............

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mam wsparcia.

No ej, ej, EJ!

 

szzz!

 

 

Wydaje mi się, że to nie to, że nie potrafisz sobie z tym poradzić, tylko właśnie sytuacja z siostrą - w końcu, teoretycznie, ona powinna być najbliższą Ci osobą, to Twoja rodzina a tymczasem ona się zachowuje, jak się zachowuje...

Bo sama diagnoza chyba jednak nie robi Ci wielkiej różnicy? Tzn. pewnie robi, ale bardziej w pozytywnym sensie? Przynajmniej wiesz co Ci jest, a z kolei lekarze powinno dostosować do tej przypadłości leki.

Ta Twoja siostra bardzo wyprowadziła Cię z równowagi, i myślę, ze to raczej to.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ta Twoja siostra bardzo wyprowadziła Cię z równowagi, i myślę, ze to raczej to.

 

A mnie się wydaje, że Kasia bardzo chciałaby, żeby siostra ją zrozumiała i jej przede wszystkim uwierzyła, często najbliżsi bordera bagatelizują problem, nie dociera do nich, że dana osoba nie przesadza, że to nie jest kwestia wzięcia się za siebie. To bardzo frustrujące, bo co trzeba zrobić, żeby uwierzyli, i żeby zrozumieli jaki to ból i cierpienie, nad którym często nie można panować? Dobrze wiem, jak to jest. Nie dawno powiedziałam terapeutce: nie mam wsparcia, jestem całkiem sama. Ona mi na to: jak to możliwe, masz rodzinę, z ciocią związana jesteś niemal symbiotycznie. To prawda, tyle, że moja ciocia żyje wyobrażeniami o mnie i albo nie potrafi, albo nie chce zobaczyć jaka jestem naprawdę. Wciąż słyszę jaka być powinnam a jaka nie. Nie dopuszcza do siebie myśli, że mogę mieć takie zaburzenie, uważa, że po prostu się z nim utożsamiam i sama się w nie wkręcam, sama stwarzam sobie problemy. To co, że mam diagnozę...

To jest naprawdę bardzo dołujące i męczące, bo w pewnym momencie za wszelką cenę starasz się im wszystkim udowodnić, że nie udajesz, nie przesadzasz, choć to przecież nie ma sensu, bo diagnoza jest przecież przede wszystkim dla Ciebie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ta Twoja siostra bardzo wyprowadziła Cię z równowagi, i myślę, ze to raczej to.

 

A mnie się wydaje, że Kasia bardzo chciałaby, żeby siostra ją zrozumiała i jej przede wszystkim uwierzyła, często najbliżsi bordera bagatelizują problem, nie dociera do nich, że dana osoba nie przesadza, że to nie jest kwestia wzięcia się za siebie.

 

no to akurat wg mnie jest logiczną częścią "wyprowadzenia z równowagi" - bo Kasię nie wkurzyła sama siostra, tylko własnie to, że bliska jej osoba nie potrafi zrozumieć, dokładnie sytuację oddaje słowo "bagatelizować".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ta Twoja siostra bardzo wyprowadziła Cię z równowagi, i myślę, ze to raczej to.

 

A mnie się wydaje, że Kasia bardzo chciałaby, żeby siostra ją zrozumiała i jej przede wszystkim uwierzyła, często najbliżsi bordera bagatelizują problem, nie dociera do nich, że dana osoba nie przesadza, że to nie jest kwestia wzięcia się za siebie.

 

no to akurat wg mnie jest logiczną częścią "wyprowadzenia z równowagi" - bo Kasię nie wkurzyła sama siostra, tylko własnie to, że bliska jej osoba nie potrafi zrozumieć, dokładnie sytuację oddaje słowo "bagatelizować".

 

No tak... I nie chodzi tylko o tą jedną konkretną sytuację, a w ogóle o wzajemny stosunek do siebie Kasi i jej siostry. Z tego, co Kasia pisze, jej siostra w ogóle nie akceptuje jej choroby, i tak jak piszesz, bagatelizuje ją. Każda próba rozmowy na ten temat kończy się tak samo. To prowadzi do ciągłych spięć (i nic w tym dziwnego). Pytanie za sto punktów: jak sprawić, żeby nasi bliscy nam uwierzyli i zaakceptowali daną sytuację, nie ignorowali, nie bagatelizowali? :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja kupiłam książkę "Uratuj mnie" Rachel Reiland. Bardzo chcę, by mój narzeczony ją przeczytał... Poza tym piszę sama - bloga, opowiadanie. Tylko tak mogę się wyrazić...

 

Ja chciałam, żeby moja ciocia przeczytała tę książkę. A gdzie tam... :roll::( Według niej i tak sobie wszystko wkręcam, utożsamiam się z zaburzeniami, za dużo czytam i nie walczę ze swoimi słabościami tylko się im poddaję.

Ja nie walczę??? :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

-asia-, Rodzina patrzy z boku... Moja też uważa że sobie wymyślam... niektórzy nawet przestali ze mną rozmawiać bo uznali że jestem chory psychicznie :( A reszta traktuje mnie z dystansem... twierdząc właśnie że sobie wymyślam :( Nikomu tego nie życzę, ale oni zrozumieliby nas dopiero wtedy gdyby przeżywali to samo...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To strasznie trudne... Czasem czuję, że tylko ta choroba mnie rozumie... Asiu, najważniejsze, abyś siebie samą zrozumiała, a zrozumienie u innych pojawi się samo.

 

Moja mama ma nerwicę od ever. Niby powinna rozumieć, ale... nie mamy najlepszego kontaktu. Mój tata ma schizofrenię, taką bez omamów i urojeń dużych, za to izoluje się i ciężko z nim pogadać. Poza tym jest też alkoholikiem. Cała moja rodzina się leczy, ale tak właściwie nikt siebie nie potrafi zrozumieć. Nie mieszkam już z nimi od ponad roku, bo wyprowadziłam się do niebawem męża... z fobią społeczną.

Zastrzelę się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×