Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica Lękowa Co zrobić? Moja historia...część 2


LDR

Rekomendowane odpowiedzi

JestemBogiem, jeżeli to faktycznie nerwica, którą podejrzewasz, to obawiam się, że samemu na własną rękę trudno będzie Ci się "wyleczyć". Owszem, możesz w pewnym sensie pracować nad sobą, nauczyć się łagodzić skutki stresu, łatwiej się odprężać czy kontrolować swoje emocje, ale to nie sprawi, że nerwica nagle zniknie. Przez Internet nikt Cię nie zdiagnozuje, a i Twoje "autodiagnozy" nie muszą być poprawne. Myślę, że jednak powinieneś skonsultować się ze specjalistą. Pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

JestemBogiem, Odradzam diagnozowanie i leczenie się samemu,tak naprawdę nie wiesz jaki jest ogólny stan Twojego zdrowia to raz .drugie to nerwicy się samemu nie leczy oczywiście możesz sobie sam dużo pomóc ale co do całości leczenia powinien je nadzorować lekarz specjalista tym bardziej że nawet nie wiesz co Ci naprawdę dolega.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

z miesiac max 2 . pozniej mi przechodzilo leki pomogly mi sie wyciszyc a reszte sam trzeba ogarnac. przez 1 miesiac balem sie wyjsc na dwor . jak wychodzilem to za 5min bieglem do domu ... ale minusem w lekach jest ze nie chcialo mi sie jesc duzo schudlem ale to tez przez stres

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam zupełnie inaczej właśnie wszędzie teraz bym gnał, kiedyś jak nawarstwiały mi się problemy, które doprowadziły do nerwicy siedziałem praktycznie ciągle w 4 ścianach, może raz na 2 tydzień wychodziłem z domu. W początkowej fazie nerwicy też od 11 kwietnia, też nie miałem apetytu, ale teraz na odwrót, a zawsze byłem łasuchem, mam dobry metabolizm, bo nie tyję:) Dziś przespałem już 2 noc z rzędu i tylko raz się obudziłem o 1szej, a położyłem się o 23, potem spałem do ok 9, czyli już tak konkretnie co mnie bardzo cieszy, teraz jeszcze niech te drżenia przejdą, mam nadzieje, że obędzie się bez silnej farmakologii, ale obserwując te 2 miesiące nerwicy wiem, że to lubi powracać jeden tydzien dobrze inny gorzej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich . Bardzo potrzebuję jakiejkolwiek pomocy , jestem już w punkcie kryzysowym ... Jako dziecko byłam bardzo uśmiechniętą osobą i wyjątkowo pewną siebie . Gdy weszłam w progi gimnazjum moja dobra passa trwała dalej , znalałam wiele kolezanek , przyjaciół . Dopiero w 2 klasie zaczęło się ze mną dziać coś nie dobrego , wtedy kompletnie tego nie rozumiałam , nie potrafiłam nazwać . W kontakcie z ludzmi zaczęłam się cholernie stresować , do tego momentu , ze biło mi bardzo szybko serce , cała czerwona , poty , napięciowe bóle głowy i tak dalej . Byłam genialna w recytowaniu czytaniu a tutaj nagle nie mogłam przeczytać przy klasie kilku zdań bo zaczynałam się po prostu dusić , nie mogłam złapać powietrza . To wszystko było dla mnie bardzo bardzo cięzkie jako że sama z siebie nie jestem taką osobą , lubię ludzi , lubię być w towarzystwie , śmiać się , dobrze bawić ... Ten czas sprawił , że stałam się kompletnie szara , cicha , niepozorna ale po jakimś czasie przyzwyczaiłam się , starałam się oczywiście - przezwycięzyć lęki , wyrywałam się do swojej wcześnijszej fajnej wersji siebie ale szczerze mówiąc szło mi to średnio ...żenująco .Ciągle też wymyślalam sobie jakieś fobie np to że na pewno się jąkam czy coś takiego . W domu nikomu o tym nie mówiłam , widziałam , że moja mama uważa mnie za kogoś na prawde mocnego , pewnego siebie [ w domu taka byłam , przy niej ] nie mówiłam nic bo wiedziałam i widziałam po niej że tego nie zrozumie , że zrobi tylko dziwną minę . W Liceum sytuacja przez chwilę zmieniła się trafiłam do fajnej klasy , poczułam się bardzo dobrze wszystko mi minęło ...od tak , to było piękne , za piękne . Na jakieś ponad pół roku byłam znów tą szczęśliwą dziewczyną . Potem przenosiny i okropna klasa ...która uznała mnie za intruza ... Powoli powoli zaczełam tracić pewnośc siebie az do momentu w którym przestalam być sobą i znów zaczęły mi wracac lęki , porozmawiać z kimś normalnie w klasie ...cholera jasna , usmiechałam się ale tak sztucznie , w większości od razu było widac że coś ze mną nie tak , nie mogłąm opanować lęku , myśli że ciągle mam dziwną mimike twarzy że ogólnie jestem jakaś dziwna . Przez ten lęk straciłam w życiu wiele znajomych . W 3 klasie zaczęlam sobie lepiej radzić z lękiem , po prostu jakoś nauczyłam się go niwelować , zaczęłam bardziej normalnie gadać z ludzmi z klasy . Czasami były dni , że czułam się całkiem ok . Czasami lęki się nasilały . Pod koniec Liceum nagle bum , wszytsko strasznie się nasiliło , nagle zaczęłam bac się nawet swojej mamy - dostałam z tego powodu silnej depresji ostatnio bo nagle przy niej dostaję jakiś silnych palpitacji serca , jak tylko przechodzi koło mnie , to najgorsze co mogło mnie teraz spotkac bo mimo wszytsko to rozmowa z nią najbardziej mi pomaga a jak mam cholera rozmawiać jeśli ledwie co usiedzieć mogę ..Nawet nie wiecie jak bardzo mnie to boli . Mam wrażenie , ze jestem kompletną wariatka . Próbowałam ostatnio sedam i pomógł mi na prawdę , jednak przestałam go brać po 2 dniach bo ...uwazam że to nie moja zasługa , tylko leku doraznego ...lekarza mam dopiero na 17 czerwca i mam przeokropne mysli samobójcze . Co mam robić ? prosze poweidzcie mi , brac ten sedam na razie trochę czy ehh radzić sobie jakoś sama ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja historia część 1:http://www.nerwica.com/musz-sie-w-ko-cu-wygada-czy-to-nerwica-t17897.html

Dzisiaj po tylu latach nadal jest tak źle jak było a nawet jeszcze gorzej,ciągły wysoki puls(tachykardia),łażenie od lekarza do lekarza,mój stan ciągle się pogarsza.W tamtym tygodniu zgłosiłam się w końcu do psychoterapeuty,we wtorek mam następne spotkanie mam nadzieję,że chociaż on mi troszkę pomoże...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Podobnie do innych znerwicowanych nękają mnie przeróżne objawy tej paskudnej choroby a najgorsze z nich i najbardziej niszczące moje życie to drżenie mięśni,stałe i na całym ciele a zwłaszcza na twarzy,to sprawia że nie mam życia towarzyskiego bo niby kkur...a jak?skoro cały czas telepie mi mięśnie twarzy a one przecież są odpowiedzialne za całą ekspresje emocji na których opiera się ogromna część relacji międzyludzkich.

Drżenia jakie mi dokuczają to drżenie stałe na całym ciele widoczne przy poruszaniu mięśni,oraz drżenie

typu skacząca powieka lub jakikolwiek inny obszar na moim ciele wybrany losowo,raz tu raz tam,może pojawić się dosłownie wszędzie,na policzku na nosie na powiece czy fragmencie większego mięśnia,typu biceps i tmp.

Otóż o ile z drżeniem stałym nie zdołałem sobie poradzić o tyle to drugie typu skaczaca powieka,bardzo przykre i dokuczliwe bo wystepujące bez udziału mojej woli i z zaskoczenia zdołałem wyeliminować tzn wyleczyc sie z niego do tego stopnia ze zdarza się bardzo rzadko aż prawie wcale i dlatego teraz po upływie wielu miesięcy gdy jestem pewien iż pewne metody działają to bez obaw mogę sie wreszcie podzielić tym wszystkim z nadzieją że ktoś ktokolwiek komu dokuczają drgawki typu skacząca powieka odniesie z tego korzyść i będzie mu dane móc zasiąść przy jednym stole ze znajomymi i cieszyć sie chwilą bez obaw że coś nagle zacznie mu tańczyć na twarzy.

 

Więc tak...

Zauważyłem że poziom znerwicowania jest ściśle związany z dotlenieniem organizmu im wiecej w nim tlenu tym spokojniejszy się staje a ruch mięśni staje się bardziej miękki i łagodny,natomiast gdy tlenu jest mało to pojawiają się skurcze i napięcia mięśni jak by w odpowiedzi na próbę ratowania całosci organizmu poprzez kierowanie energi w rejony które są bardziej ważne dla naszego życia.

 

A skąd to sie wzieło?

Otóż przeanalizowałem swój przypadek pod względem przykrych zdarzeń-wspomnień i tego jak zmieniał się mój oddech gdy mocno cierpiałem z jakiegoś powodu a w dziecinstwie było takich sporo w skutek czego prawie przestałem oddychać.Bo gdy człowiek cierpi emocjonalnie to jego oddech staje sie szarpany i płytki i tak aż do szlochu a to z kolei powoduje iż oddech w ogóle staje sie płytszy nawet gdy człowiek nie cierpi i znajduje się w stanie ogólnej równowagi psychicznej,więc z biegiem lat organizm najwidoczniej wybiera opcje ograniczenia dostaw energii do mięśni i zamiast stałych i obwitych porcji energii potrzebnych do płynnych ruchów przelicza i ucina dawki tak by dać tylko tyle ile jest konieczne dla zachowania organizmu jako całości,nie patrzy przy tym na to czy ladnie sie poruszamy czy też nasze ruchy wygladają jak na dyskotece przy włączonym stroboskopie.

 

Proszę was zatem spójrzcie na to jak oddychacie i nie żałujcie na to swej uwagi oraz czasu bo być może część z was również nie dostrzegła tak fundamentalnej przyczyny jaką odgrywa głęboki i równy oddech w związku z nerwicą.

Ja sam teraz,gdy już to wszystko wiem i patrze w przeszłość to jestem pewien że gdybym zauważył tę zależność i podjął wysiłek świadomej kontroli oddechu i do tego zaczął bym biegać i ćwiczyć czi kung tak jak to robię obecnie to w chwili gdybym to wszystko uczynił moja choroba nigdy by się nie rozwineła do takiego potwornego stadium w jakim jest dziś i najprawdopodobniej byłbym zupełnie zdrowy bo drobne zmiany w początkach choroby śmiem sądzić,cofneły by się zupełnie.

Wyleczenie się ze skurczy mięśni to nie wszystko ostatnio przez wiele godzin będąc w pracy poświecałem część swej uwagi na kontrole oddechu i odkryłem że drżenie mięśni w trakcie poruszania nimi na całym ciele zniknęło również zupełnie to znaczy byłem wyleczony w 100% moje dłonie stopy mieśnie wzdłuż kręgosłupa,ogólnie całe ciało oprócz twarzy(tu również znaczna poprawa) było jak wiele lat temu w pełni zdrowe a każdy ruch zharmonizowany i płynny.

I to również nie wszystko bo kilku godzinna kontrola oddechu pozwoliła mi zapanować nad czerwienieniem się twarzy i to nie raz.Dlatego jestem głeboko przekonany iż może to pomóc osobą z takim problemem mam wrażenie że tu również gdy jest mało tlenu to organizm uznaje za stosowne zatrzymywać na dłuzej krew w głowie i twarzy by spożytkować z krwi jak najwięcej tlenu i tmp a to sprawia że nawet lekki niepokój i swiadomość przeniesiona na twarz powodują napłynięcie jeszcze większej ilości krwi.

 

To wciąż nie koniec otóż wyczytałem na tym forum że niektórzy mają drętwienia różnych cześci ciała i że jest to czeste w nerwicy.

 

Znam to bardzo dobrze...to przerażajace uczucie i myśl co się znowu k...a dzieje z moim ciałem...co tym razem..

Byłem po prostu przerażony i załamany gdy mnie to spotkało.Zaczynało się od drętwienia palca a kończyło na całych kończynach na obu nogach rekach i kawałku twarzy.

 

Bieganie medytacja małej cyrkulacji czi oraz kontrola oddechu już dawno temu wyeliminowały ten problem tu również wyleczenie nastapiło w 100%

 

A teraz trochę o samym oddechu.

Należy robić wszystko ostrożnie nie forsować zanadto płuc olac palenie papierosów to cholernie wazne bo jesli uszkodzi ktos płuca to bedzie bardzo zle wiec nie palic a jesli juz to przed cwiczeniami chociasz godzine wytrzymac bez papierosa ,zdobyć informacje i nauczyc sie oddychania brzusznego-przeponowego a najlepiej też pełnego jogicznego.Mi to zajeło około 1 roku niestety uruchomienie i wytrenowanie przepony zajmuje chwile ale myśle że naprawde warto to wszystko co pisze jest potężnym nażędziem w walce z wieloma skutkami nerwic ale jak każdę nazedzie gdy sie go nie uzywa to nie działa a gdy sie uzywa go niewłaściwie to może zrobić ogromną krzywde dlatego z całego serca prosze was o rozwagę we wszystkim co robicie a jednoczesnie zachecam was do sprubowania tego co opisałem wyżej.

Biegajcie bo to cholernie dużo daje odpręża ciało wypala smutek.boksujcie udezajcie kopcie wykonujcie bardzo szybkie ruchy bo to powoduje silne impulsy energi w ciele co czyni układ nerwowy mocniejszym.Koniecznie uprawiajcie jakis sport bo to jest jak polisa na życie

W dzieciństwie nie uprawiałem sportu co jest przyczyną słabego układu nerwowego i podatnosci na nerwice.

Gdy byłem młody to wystarczyło by pierła mucha a ja już byłem zaziebiony i miałem 40 stopni gorączki.Obecnie biegam od dwóch lat i nie choruje a gdy cos mnie bierze to mówie ze ide to zadreptać robie pare kilometrów i rano jestem poprostu zdrowy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szkoda że samemu nie mozna sie leczyc, myslec inaczej, zyc lepiej

Nie wiem co moze zrobić terapeuta czego ja nie moge ? to tylko psychika. tylko ? ...

a przeciez jakies prochy ktore on by przepisal nie pomoglyby mi inaczej myslec, nie ?

poza tym nerwica to tylko stan umyslu czy zaburzenia fizyczne ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

JestemBogiem, człowiekowi trudno "obiektywnie" spojrzeć na siebie, np. stosujemy mnóstwo mechanizmów obronnych, z których nawet nie zdajemy sobie często sprawy. Terapeuta jako osoba patrząca z zewnątrz może pomóc nam zdemaskować te mechanizmy. Terapeuta nie przepisuje "prochów". Leki może przepisać jedynie lekarz psychiatra, ale masz rację, że farmakoterapia nie sprawi, że choroba zniknie. Leki pomagają złagodzić nieprzyjemne objawy chorób, np. minimalizują lęk, ale nie sprawią, że zniknie źródło problemów, które te lęki generuje. Nerwice to szeroka grupa zaburzeń lękowych, które mogą dawać objawy somatyczne (cielesne).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam :)

 

Pomożecie mi stwierdzić czy to nerwica?

Kiedyś zaczołem sie źle czuć wieć poszedłem do kelarza,lekarz dał mi skierowanie do szpitala tam przeszedłem wszystkie badania serca i ogólne i wszystko wyszło ok,lekarz powiedział że jestem zdrowy. Już jako małe dziecko leczyłem się u psyhiatry i po 4 czy 5 latach już nie leczyłem sie, a teraz zbowu się lecze.

Moje objawy to :

-nieraz nie moge zasnąć i się poce

-kołotania serca

-kłocie w klatce piersiowej po lewej stronie

-lekkie zawroty głowy

-są takie dni że wogóle nic mi sie nie chce

Jak występują te objawy to wkręcam się że jestem na coś chory albo że zaraz umre. Proszę was o pomoc i udzielenie mi odpowiedzi z góry bardzo dziękuję :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dlaczego leczyłeś się wcześniej u psychiatry?

 

miałeś badania, fizycznie jesteś zdrowy i to raczej psychika trochę szwankuje - w kierunku nerwicy

myślę, że rozmowa z psychiatrą jest w stanie rozwiać Twoje wątpliwości

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

inna19 - ja miałam podobnie, miałam wrażenie, że najbliższe osoby mogą zrobić mi coś złego i że nie mogę im ufać. Nikt nie umiał mnie zrozumieć, strasznie się męczyłam. Z czasem to niby przechodziło, ale pojawiały się inne lęki, że np. ja mogę zrobić coś złego, czasem miałam wrażenie jakby we mnie były 2 osoby- ja, normalna i ktoś drugi kto tylko czeka na odpowiedni moment żeby się wszystko popsuło. Po kilku latach i po jednej wizycie u psychologa zrozumiałam, że takie analizowanie i rozkminianie nic nie da. Owszem, warto chwilę zastanowić się nad tym, co Cię gryzie, czy faktycznie jest to problemem, przede wszystkim brać to na spokojnie, spróbować dostrzec realne zagrożenie. Wiem, wiem, tak się tylko mówi, a w rzeczywistości jest to mega trudne- sama to przechodziłam. Ale naprawdę jedyną szansą jest zaufanie sobie, zaczęłam myśleć bardziej pozytywnie, że jest to zaburzenie a nie moje prawdziwe oblicze. Im mniej analizowałam swoje natręctwa, im mniej się na nich skupiałam, tym rzadziej, oraz co najważniejsze z mniejszym skutkiem (mniejszy lęk towarzyszący myślą) mnie nachodziły. Są gorsze i lepsze dni, ale mam świadomość że panuję nad nn, i wiem że praca nad sobą jest jedynym i kluczowym rozwiązaniem, nie leki. Naprawdę byłam w totalnej rozsypce, nie potrafiłam siebie zrozumieć, trwało to bardzo długi czas (od dzieciństwa). Od października ubiegłego roku jest coraz lepiej. Uwierzcie w siebie, potraficie nad tym zapanować! Tylko Wy i wyłącznie Wy kreujecie swój świat, swoje czyny i postępowania, żadne zaburzenie nie może przejąć nas Wami kontroli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć jestem tu nowy wzmagam się z nerwicą już a może dopiero od świąt wielkiej nocy tego roku właściwie to od lanego poniedziałku dostałem pierwszego ataku skok ciśnienia i szybkie bicie serca no i oczywiście strach bo kto by się nie bał jak nagle robi Ci się duszno kręci się w głowie i serce wali jak oszalałe ale przeszło po 10 minutach na nazajutrz czułem się kiepsko kręciło mi się w głowie

mimo to poszedłem do pracy ale niestety musiałem wziąć wolne wracając znów mnie złapało lecz nie chciało odpuścić więc wezwałem pogotowie już lekarz z pogotowia powiedział że to nerwy wiadomo nam nerwusom trudno w to uwierzyć jak to nerwy ....?

:) hehehe pierwsze dwa tygodnie myślałem że zejdę prawie codziennie mnie łapało na moje szczęście lub nieszczęście mój brat miał tak samo poszedłem prywatnie do swojej lekarki której opowiedziałem to wszystko powiedziała że to nerwica dostałem leki mozarin i traxene no i oczywiście magnez które postawiły mnie na nogi lecz początki nie były łatwe a to ścisk w gardle a to zawroty głowy kołatanie serca ciśnienie wysokie lecz wpadłem na pomysł żeby konfrontować wszystkie lęki terapia szokowa wiecie ze pomogło strach przed jazdą w aucie na początku kręciło mi się w głowie

ale potem przeszło przed wyjściem z domu też przed pójściem do pracy również przeszło i duża samo kontrola czy to możliwe mam znajomego co po dwóch miesiącach brania leków wyzdrowiał często popijam sobie meliske z rumiankiem co mi pomaga jeszcze bardziej kontrolować nerwy chodź jeszcze czasem telepie mnie z rana po kawie która od niedawna znów zacząłem pić i chyba całkowicie odstawie teraz próbuje jeszcze z rozpuszczalną :) hahaha traxene też powoli odstawiam raz wezmę raz nie bo tak kazała moja pani doktor nie byłem u żadnego psychiatry ani psychoterapeuty staram cieszyć się życiem a dodam że robiłem badania bo od dwóch lat męczyło mnie stan podgorączkowy z uczuciem mdłości oraz silne poty pani doktor powiedziała że to też od tego wyniki badań miałem książkowe jak norma była od 0 do 10 ja miałem 5 co o tym sądzicie myślicie że dałem już chociaż trochę rade to pokonać ? bądź jestem na dobrej drodze?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie.

 

Przykro mi to mowic ale nabawiłem sie pewnego świństwa. Zarejestrowalem sie tutaj by w jakis sposob sobie z tym poradzic i pomoc sobie.

mam 30 lat.

 

 

Pracowalem za granica w dosyc ciezkiej pracy. Poczatek maja 2013 zakrapiana impreza a na drugi dzien do pracy. Duszno i goroca i nagle we mnie cos uderzylo przyplyw goroca, potem pojawily sie stany niepokoju rozne mysli nawet o wlasnej smierci . Od tamtego czasu leczylem sie magnezem i ziolami. Zjechalem do kraju.

 

Ataki i leki po jakims czasie minely.

 

 

Rok 2014 Luty. Przyjechalem za granice znowu za zarobkiem. Tym razem juz inna praca, lzejsza i bardziej spokojna. Wszystko bylo ok, nic sie nie dzialo zadnych atakow i lekow az do 25 maja tego roku gdzie sie troche mocno zdenerowalem. Bralem magnez ale do czasu, nie pomagalo.

 

Teraz biiore co 3 dni Hydro cos tam, jakis mocniejszy lek przypisany mojemu ojcu.

 

Prosze o analize mojej sytuacji i co mam w zwiazku z tym zrobic. Udac sie do specjalisty?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nerwica lękowa. Udaj się do lekarza rodzinnego i poproś o skierowanie do psychiatry. Psychiatra da Ci leki przeciwlękowe. Możesz tez iśc prywatnie do psychiatry, będzie szybciej.

Hydro coś tam :mrgreen:

 

Dziekuje za ocene mojej sytuacji.

Leki i ataki od 2013 ustaly do momentu gdy sie mocno zdenerwowalem o pewna sytuacje.

 

Minal rok i sie znowu pojawily. jak widzisz moja sytuacje? To cos powaznego? Jak sobie z tym swinstwem radzic. Cholera zdrowy pozytywny czlowiek jestem :D :D

 

Udam sie do specjalisty faktycznie.

 

Hydroxyzyna uzaleznia? tego nie wiem, magnez i ziolowe nie pomagaly ....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej !

No myślę, że radzisz sobie świetnie i jesteś na dobrej drodze :) Często słyszę i czytam, że konfrontacja z lękiem, robienie tego, czego się boimy, pomaga odwrażliwiać się. Czyli szczerze gratuluję i podziwiam :uklon:

Ja niestety nie potrafię się przemóc, myślę, że jest to spowodowane tym, że jestem w ciąży i boję się, że w trakcie ataku paniki coś złego stanie się dziecku. Przez to, że siedze całymi dniami w domu jest coraz gorzej...

No, ale Tobie zazdroszcze uporu :)

Powodzenia !!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zależy, o co się tak zdenerwowałeś. Może po prostu spokojna analiza tego lęku wystarczy, a nie od razu psychiatra i leki? Jeśli się to ciągnie, lepiej iść najpierw do psychoterapeuty/psychologa, jeśli sam nie potrafisz zbadać przyczyny tego lęku. Każdy człowiek czasem się bardzo mocno zdenerwuje, że trzyma go przez kilka dni, nie może się skupić, a co za tym idzie staje się rozdrażniony i lękliwy. Trzeba uczyć się rozwiązywania swoich problemów z nn i być świadomym tego, że to tylko zaburzenie, uczyć się nowych sposobów myślenia o nich, a nie doraźnie zaleczać się tabletkami, które pomogą na chwilę a za krótszy lub dłuższy czas lęk i myśli powrócą, często ze zdwojoną siłą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powiem ze swojej perspektywy. Mam taką pracę, że codziennie jestem w stanie stresu, zdenerwowania.

Jak sobie z tym radzę? Wieczorem całkowicie odcinam się od świata. Wyłączam telefon, laptopa i leże przy zgaszonym świetle.

Niby sprzyja depresji, tak? Ale naprawdę pomaga. Gdy już jest naprawdę źle, to wmawiam sobie, że mam kota w głowie, biorę to na wesoło i wtedy jest o niebo lepiej, ponieważ najlepiej właśnie zajrzeć strachowi prosto w oczy. Wtedy strach nie ma szans!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

AniaMosh

Masz rację, pomaga,postępuje podobnie, dodaje słuchawki na uszy, puszczam misy,gongi itp albo mantrę om, muzyka cichutko się sączy a człowiek naprawdę doznaje relaksu. U mnie miejsce kota, zajmuje sznurek /jest taka opowiastka o wężu i sznurku/ sznurka się bać to już wyjątkowy odlot. Działa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zależy, o co się tak zdenerwowałeś. Może po prostu spokojna analiza tego lęku wystarczy, a nie od razu psychiatra i leki? Jeśli się to ciągnie, lepiej iść najpierw do psychoterapeuty/psychologa, jeśli sam nie potrafisz zbadać przyczyny tego lęku. Każdy człowiek czasem się bardzo mocno zdenerwuje, że trzyma go przez kilka dni, nie może się skupić, a co za tym idzie staje się rozdrażniony i lękliwy. Trzeba uczyć się rozwiązywania swoich problemów z nn i być świadomym tego, że to tylko zaburzenie, uczyć się nowych sposobów myślenia o nich, a nie doraźnie zaleczać się tabletkami, które pomogą na chwilę a za krótszy lub dłuższy czas lęk i myśli powrócą, często ze zdwojoną siłą.

 

Masz racje.

 

Dzis na przyklad po pracy wrocilem i mialem niepokoj i dziwne mysli

 

Ale pomyslalem sobie ze nic takiego wokol mnie sie nie dzieje, nic zlego

 

Ja naprawde staram sie ograniczac leki i biore tylko wtedy kiedy jest naprawde ciezko.

 

Wiele juz przeczytalem ze praca nad soba to najlepsze rozwiazanie.

 

Pozytywne myslenie i tak trzymac..

 

 

P.S. W kazdym badz razie po przyjezdzie do kraju udaje sie do specjalisty

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem, czy komuś będzie chciało się to czytać, ale czuję potrzebę, żeby to z siebie wyrzucić. Ostatnio czuję się tak beznadziejnie, że już nie daję sobie z tym rady, ale od początku.

 

Moje problemy zaczęły się w roku 2003, kiedy dostałem ataku paniki na rowerze, miałem 13 lat. Wtedy oczywiście nie wiedziałem, co mi się dzieje, poczułem nagle, że nie mam siły jechać dalej, że świat stał się jakiś dziwny, zamglony (derealizacja), bardzo się wystraszyłem i zsiadłem z roweru, kucnąłem i poprosiłem kolegę, żeby zadzwonił po moich rodziców. Przyjechał po mnie tata i zawiózł do domu. Zrzuciłem winę na zwykłe zmęczenie i poszedłem spać z nadzieją, że następnego dnia wszystko wróci do normy. Nie wróciło. Następnego dnia wyszedłem z kolegami przed blok pograć w karty i znów poczułem to samo uczucie. Uciekłem do domu i zamknąłem się w nim na dwa miesiące (były wakacje, albo blisko końca roku, więc ze szkoły się jakoś wytłumaczyłem). Później jakoś rodzice namówili mnie na terapię i lekarstwa, ale potrafiłem podróżować tylko samochodem. Nie pamiętam, co brałem na początku, ale po niedługim czasie skończyłem na Seroxacie (chyba 40mg brałem na początku) i na nim też jestem do dziś. W sumie nie pamiętam już za dobrze, jak przebiegał mój lęk wtedy, czego konkretnie się bałem, ale wiem, że najlepiej czułem się we własnym domu i że unikałem chodzenia, otwartych przestrzeni i jak już gdzieś trzeba było pojechać to taksówką albo samochodem taty. Do szkoły chodziłem pieszo, ale na szczęście była blisko. W 2005 roku, po dwóch latach terapii psychodynamicznej i brania lekarstw, lęki mi się nasiliły i po raz kolejny zepchnęły mnie do domu. Na dwa miesiące przed końcem gimnazjum przestałem chodzić do szkoły i dostałem indywidualny tok nauczania. Byłem w stanie wychodzić tylko przed blok, może kilkadziesiąt metrów od niego, dalej nie dawałem rady. Egzamin gimnazjalny zdawałem w domu. Udało mi się dostać do fajnego liceum, ale pierwszy rok nadal spędziłem na nauczaniu indywidualnym. Miałem jednak wspaniałą terapeutkę, która przyjeżdżała do mnie do domu i stopniowo próbowała mnie wyciągać coraz dalej od domu. Nie wiem jaki to był rodzaj terapii, nie była to terapia ani psychodynamiczna, ani poznawczo-behawioralna, ale działała.

 

W 2007 przyszedł przełom, zacząłem chodzić do liceum, sam, autobusem, chodzić i zostawać na lekcjach. Pierwsze dwa dni w liceum były co prawda paskudne, bardzo się bałem, nie mogłem wytrzymać, wróciłem do domu najpierw po pierwszej, a potem po trzeciej lekcji, ale nie miałem takich pełnych ataków paniki z derealizacją. Po prostu bardzo się bałem i wracałem wcześniej. Ale potem było już tylko lepiej. Miałem wspaniałą klasę, poznałem mnóstwo świetnych ludzi, nawiązałem nowe przyjaźnie, zacząłem się z nimi spotykać po lekcjach, chodziliśmy po mieście, robiliśmy ogniska, dużo się śmialiśmy, ja sam zacząłem być bardziej towarzyski, śmiały, weselszy, dowcipniejszy, bardziej asertywny, miejscami nawet pyskaty, ale było mi z tym dobrze. Cieszyłem się z życia. Miałem dużo zainteresowań i sposobów na spędzanie wolnego czasu. Czasami cały dzień nie było mnie w domu i wracałem dopiero późnym wieczorem. Nawet kiedy nie było z kim się umówić, to i tak potrafiłem się czymś zająć, np. komputerem. W każdym razie w moim życiu było bardzo dużo radości, śmiechu, chęci do działania, a coraz mniej lęku. Pojawiał się, czasem silny (ale bez derealizacji i ataków paniki), ale zawsze sobie jakoś z nim radziłem. Zazwyczaj go wytrzymywałem, a on przechodził. W najgorszym razie po prostu wracałem do domu, ale nie zostawiało to na mnie jakiejś traumy. Nie bałem się, że następnego dnia lęk znowu powróci, nie roztrząsałem tego. Poruszałem się nadal w ograniczonym zasięgu, nie wyjeżdżałem poza miasto, ale w mieście czułem się dobrze i byłem w zasadzie całkiem nieźle funkcjonującym człowiekiem. Jedyne czego mi brakowało to kobiety u boku. W trakcie liceum i jeszcze na początku studiów zalecałem się do różnych dziewczyn, ale zawsze z negatywnym skutkiem. Bardzo mnie to dołowało i bardzo się tym przejmowałem, ale póki miałem z kim rozmawiać, to jakoś sobie dawałem radę.

 

Na początku 2009 roku zaczęło mi się pogarszać. Nie wiem właściwie dlaczego, ale mój zasięg zaczął się skracać. Byłem wtedy na pierwszym roku studiów i zaczynał się drugi semestr, a ja nie byłem w stanie kontynuować studiów. Miejsca, które wcześniej były bezpieczne, zaczęły znów napawać mnie lękiem. Nie byłem już w stanie jeździć do mojej terapeutki (od dłuższego już czasu spotykaliśmy się u niej w gabinecie). Niestety tym razem nie zgodziła się ona na wizyty domowe, więc zakończyliśmy współpracę. Było kiepsko, no ale przynajmniej chodziłem jeszcze do sklepów, hipermarketów, pobliskich restauracji, parków itd. a w domu czułem się świetnie.

 

W 2011 szczęście w końcu się do mnie uśmiechnęło i zakochałem się ze wzajemnością w dziewczynie. Szybko zaczęliśmy chodzić ze sobą i poczułem, że mam dla kogo żyć. Znaliśmy się przez internet dużo dłużej, ale wcześniej byliśmy tylko przyjaciółmi. Dzieliła nas spora odległość i ona musiała przyjeżdżać do mnie, bo ja nie byłem w stanie nawet dojechać na dworze. Przyjeżdżała gdzieś tak raz na 2, 3 tygodnie i pomimo tej odległości i częstych rozłąk, było nam ze sobą dobrze. W międzyczasie zacząłem się bać podróżować tramwajami i autobusami. Nie mogłem wytrzymać stania na czerwonym świetle. Bałem się tego, że siedzę w tramwaju i nie mogę wysiąść, że jestem uwięziony i wpadałem w panikę. Niedługo potem przestałem w ogóle korzystać z publicznego transportu. Miałem w tym czasie pięciu terapeutów, ale żaden nie pomógł. Nasiliła mi się hipochondria. Zawsze byłem hipochondrykiem, ale od dwóch lat jest coraz gorzej. Zacząłem się bać tego, że mam skurcze dodatkowe. Dostałem obsesji na punkcie mojego serca. Zacząłem obsesyjnie badać mój puls, obserwować czy serce nie bije za szybko, ani za wolno, czy bije regularnie. Zacząłem bać się brania leków. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że biorę ten Seroxat już 8 lat i co jak on mi uczynił jakieś nieodwracalne zmiany w mózgu? Czy ktoś kiedykolwiek badał ten lek przy tak długotrwałym braniu? Przerażało mnie to i postanowiłem go powoli odstawiać. Zszedłem do 20mg. Rok temu wróciły silne ataki paniki podczas wychodzenia z domu. Wtedy zdecydowałem się na terapię poznawczo-behawioralną przez telefon. Pani wyjaśniła mi, że muszę racjonalnie próbować odpierać moje paniczne myśli i muszę przestać unikać stresujących sytuacji. Z tym drugim było bardzo ciężko, nadal uciekałem do domu, ale sporządziłem kartkę z racjonalnymi argumentami, w których miałem wyjaśnione, że atak paniki mnie nie zabije ani nie skrzywdzi. Problem polegał na tym, że o ile w domu wierzyłem w to, co jest tam napisane, to w momencie kiedy miałem atak paniki, nawet nie myślałem o tym, żeby do tej kartki zajrzeć, a żadne racjonalne myśli nie działały. Po prostu podczas ataku paniki szczerze wierzyłem w swoje urojenie, że zaraz umrę. Po jakichś 3 miesiącach przerwałem tę terapię, bo nie byłem zadowolony z rezultatów i znalazłem innego terapeutę.

 

Na początku 2014 roku zredukowałem Seroxat do 10mg. Nie poczułem dużej różnicy, i tak już nie byłem w stanie swobodnie chodzić do sklepów, większość czasu spędzałem w najbliższych okolicach mojego domu. Za to poprawiłem swój styl życia. Zacząłem się zdrowo odżywiać, zrezygnowałem z napojów słodkich, teraz piję głównie wodę mineralną, zacząłem ćwiczyć i dużo chodzić (a że za daleko nie umiałem dojść, to po prostu chodzę koło domu, w tę i z powrotem). Nagle, w kwietniu, doszedłem do wniosku, że dorosłem do behawioralnego podejścia. Postanowiłem sobie, że każdego dnia, bez wyjątków, będę chodził przynajmniej raz dziennie do jakiegoś sklepu. Mam dwa pobliskie sklepy, oba oddalone o około 500 metrów od mojego domu. Chodziłem do nich na przemian, robiłem to bez względu na wszystko. Czasami dostawałem w nich takie mini ataki paniki, które przechodziły dość szybko. Było to nieprzyjemne, ale zmuszałem się. Zwykle kiedy już coś kupiłem czułem się lepiej (a była to zazwyczaj jakaś drobnostka typu lizak, cukierki, chipsy czy coś do picia [wiem, że pisałem o zdrowym odżywianiu, ale pomyślałem, że skoro ostatnie 3 miesiące jadłem mało słodyczy, to mi to nie zaszkodzi i w ten sposób nagrodzę się za udaną próbę]). Dzwoniłem do mojej dziewczyny i chwaliłem się jej, że dałem radę. Pomyślałem, że to ważne, żebym umiał się dzielić z bliskimi tym co czuję, bo od dłuższego czasu mam z tym problem. Ale z drugiej strony nie chciałem ich tym zamęczyć. Po 2 tygodniach wytrwałego chodzenia do sklepu myślałem, że wszystko jest na dobrej drodze, że wyrobiłem w sobie dyscyplinę, siłę, że uwierzyłem, że lęk mnie nie zabije. I nagle... w Wielką Sobotę wszystko legło w gruzach. Sklepy chyba były akurat wtedy zamknięte, więc po prostu spacerowałem. Miałem takie postanowienie, żeby każdego dnia robić przynajmniej 10 000 kroków z krokomierzem w kieszeni i przez większość dni mi się to udawało. Już miałem wracać do domu, ale pomyślałem, że zrobię jeszcze jedno kółeczko. Byłem już nieco zmęczony, ale starałem się tym nie przejmować. Wybrałem jedną z moich tras spacerowych, która biegnie dookoła pobliskich domów. Trasa ta ma może koło 500 metrów. Kiedy byłem już w połowie trasy, poczułem nagle, że czuję się dziwnie odrealniony. Uczucie to było bardzo intensywne. Zaczął mi się atak paniki. Wydawało mi się, że nie dam rady dojść do domu, że jestem bardzo słaby, że zaraz stracę przytomność. Złapałem się ogrodzenia i szedłem dalej bardzo szybkim krokiem. Zacząłem się hiperwentylować, serce biło mi bardzo szybko, ale byłem zbyt przerażony, żeby sobie zmierzyć puls. W pewnym momencie poczułem, że moje ciało już dłużej nie da rady, że kondycyjnie jestem już u kresu sił, po prostu nie byłem w stanie dalej iść. Myślałem, że mam zawał, że umrę. Nie... Byłem pewien, że umrę. Zatrzymałem się na chwilę i odsapnąłem. Potem ruszyłem dalej trochę wolniejszym krokiem i mi przeszło. Kiedy wróciłem do domu, powiedziałem rodzicom, żeby poszli do kościoła osobno, bo właśnie przeżyłem najgorszy atak paniki w moim życiu i nie dam rady zostać sam w domu. Zgodzili się. Gdzieś po pół godziny rozmowy z mamą pomyślałem, że muszę się jak najszybciej jeszcze raz zmierzyć z tym strachem. Że muszę iść w to miejsce jak najszybciej znowu, bo w przeciwnym razie zacznę go unikać i mój zasięg skróci się jeszcze bardziej. Mama była temu raczej przeciwna, wolała, żebym odpoczął, ale ja się uparłem i poszedłem. Przebyłem więc tę samą trasę jeszcze raz i... ataku nie było. Bałem się bardzo, ale do ataku nie doszło. Wieczorem zabrałem psa na spacer i znów wybrałem tę samą trasę. Denerwowałem się, ale i tym razem ataku nie było. W ciągu następnych dni znowu parę razy chodziłem tą trasą - bez ataku. Mimo to, z czasem zaczynała narastać niechęć do tego miejsca i w końcu przestałem tamtędy chodzić. Czy mogło się zdarzyć coś jeszcze gorszego? Mogło...

 

Na początku maja moi rodzice mieli wyjechać na weekend. Miałem zostać z moją dziewczyną, ale i tak się bałem. Jeszcze na dużo dni przed ich wyjazdem zacząłem czuć się dziwnie. Zacząłem doświadczać derealizacji bez ataków paniki. Po prostu w ciągu dnia czułem się "dziwnie". Czułem, jakby świat był nie do końca realny i zacząłem się zastanawiać nad sobą. Kim jestem? Czy mam kontrolę nad własnym zachowaniem? Czy ja mam wolną wolę? Czy jestem czymś więcej niż tylko sumą reakcji chemicznych zachodzących w moim mózgu, na które nie mam wpływu? Zacząłem się czuć trochę jak taki bezwolny automat, który żyje, bo musi, bo tak jest zaprogramowany. Przeraża mnie to. Przeraża mnie brak kontroli. Kiedy rodzice wyjechali czułem się źle. Niepokój dopadał mnie w ciągu dnia parę razy. Kiedy dopadał mnie w domu, wychodziłem na zewnątrz. Kiedy dopadał mnie na zewnątrz, wracałem do domu. Nie trwał cały czas, przychodził i odchodził. Tak samo uczucie nierealności. Czasem się nasilało, czasem słabło. W pewnym momencie czułem się tak jakbym niemal tracił kontakt z rzeczywistością. Nie wiem jak to opisać. Wszystkie moje funkcje umysłowe działały jak trzeba. Rozmawiałem z dziewczyną, potrafiłem czytać, potrafiłem liczyć, potrafiłem kojarzyć fakty, ale po prostu coś w tym świecie dookoła mnie było takiego strasznie przerażającego i nie potrafiłem tego znieść. W nocy za to czułem się normalnie (w domu).

 

Kiedy rodzice wrócili, poczułem wielką ulgę, ale kilka dni później mój stan dalej zaczął się pogarszać. Dowiedziałem się, że mój znajomy, który też ma problemy psychiczne, dostał ataku epilepsji po klozapinie (brał 300mg). Moja hipochondria się rozhulała. Zacząłem sobie wkręcać, że ja też mogę dostać ataku epilepsji, mimo że nie biorę takiego leku. Zacząłem czytać o epilepsji i o klozapinie. Z jednej strony próbowałem się uspokoić (np. że przy klozapinie faktycznie częściej występują ataki epileptyczne, a przy paroksetynie raczej rzadko, że od epilepsji raczej się nie umiera), ale z drugiej niepewność napędzała moją wyobraźnię (że 12 na 6000 osób dostało napadu epilepsji podczas badań klinicznych paroksetyny, że atak epilepsji może się zdarzyć każdemu, nawet jeśli nie bierze żadnych leków). Zacząłem bać się zostawać sam w domu, choćby nawet na chwilę. Pewnego dnia zadzwoniłem do mamy, która wyszła na spotkanie z koleżanką, żeby wróciła do domu, bo ja nie dam rady. Miałem strasznie natrętne myśli, że coś mi się stanie, że dostanę ataku epilepsji albo że zemdleję. Nie mogłem pozbyć się tych myśli. Kiedy mama wróciła, była na mnie zła. Ja nie wytrzymałem, rozpłakałem się, czułem się jak szmata. Czułem, że jestem złym synem, że zawiodłem mamę, że zniszczyłem jej życie, że lepiej gdyby mnie nie było. Od tego czasu moje życie to koszmar.

Wstaję koło 11, dłużej nie jestem w stanie spać, a chciałbym. Czuję się dziwnie, źle, pełno jest we mnie niepokoju, natrętnych myśli, boję się, że zwariuję, że mnie zamkną, że dostanę schizofrenii albo jakiegoś innego cholerstwa. Nie potrafię się na niczym skupić w ciągu dnia. Nie potrafię się uczyć, nie potrafię grać na komputerze. Nic mnie już tak nie cieszy. Włączam tylko telewizor i wegetuję. Od czasu do czasu robię sobie herbatę. Jestem zmęczony życiem, mimo że nic w ciągu dnia nie robię. Czasami nie mogę wysiedzieć w jednym miejscu i snuję się po domu albo wychodzę na spacer, oczywiście niedaleko. Ale i tak czuję się źle. Dopiero wieczorem zaczynam się relaksować. Kiedy jest ciemno, to czuję się dobrze, wraca mi pozytywne myślenie, mogę się skupić na czymś, wraca mi apetyt. Najgorzej jest kiedy mama wychodzi i zostaję sam w domu. Od razu wracają wtedy natrętne myśli. Wydaje mi się, że nie panuję nad swoimi myślami. Że nie potrafię zaakceptować tego, że to są tylko myśli i że to, że wydaje mi się, że coś mi się zaraz stanie nie znaczy, że coś mi się faktycznie stanie. Nie tak działa ludzki organizm. Mój aktualny lekarz przepisał mi teraz fluoksetynę, ale boję się jej brać, zapytałem czy mogę po prostu zwiększyć Seroxat i powiedział, że wolałby, żebym zmienił lek, ale jeśli nie potrafię, to żebym zwiększył ten Seroxat. Tak też zrobiłem. Od kilku dni jestem na 15 mg, niedługo zwiększę jeszcze do 20.

 

Jest jedna rzecz, która bardzo mnie przybiła ostatnio. Zaniepokojony moim stanem, próbuję znaleźć jakiegoś kompetentnego terapeutę, który byłby w stanie przyjeżdżać do mnie do domu. Gadałem niedawno z jedną kobietą, która jest psychiatrą, ale przy okazji zajmuje się też terapią psychodynamiczną. Miałem nadzieję, że ona się zgodzi, ale powiedziała mi, że skoro od tylu lat mi się nie polepsza, to znaczy, że moja nerwica tak bardzo "zesztywniała", że terapia jest z góry skazana na niepowodzenie i najlepszym wyjściem byłaby hospitalizacja na jakimś oddziale nerwic. Byłem załamany jak to usłyszałem. Ja przecież nie potrafię dojść do sklepu, a co dopiero do szpitala? Sama myśl o tym, że miałbym funkcjonować w jakimś ośrodku z dala od domu i bliskich napawa mnie paraliżującym lękiem. No chyba, że ktoś by mnie zćpał i tam zawiózł i chodziłbym tam cały czas na jakichś mocnych psychotropach, ale tego też się strasznie boję. Mama z kolei chce do mnie sprowadzić bioenergoterapeutkę, co utwierdza mnie w przekonaniu, że chyba faktycznie jest ze mną bardzo źle.

 

Nie jest jeszcze najgorzej, mam apetyt (chociaż mniejszy niż kiedyś), śpię dobrze (7-8 godzin, budzę się raz albo dwa nad ranem, ale od razu wracam do spania), w nocy czuję się dobrze i nawet w ciągu dnia miewam czasem takie "przebłyski" dobrego nastroju. Ale boję się, że i to zostanie mi w końcu odebrane.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dziękuje myślę że powinnaś pomyśleć że dziecko to wielkie szczęście które otrzymałaś ja gdy nawet troszeczkę zakręci mi się w głowie uznaje że to normalne w tej chorobie że mam mamę i mam kochaną dziewczynę dla których chce to pokonać dla których chce być oparciem u nas nerwusów jest tak że strasznie szybko popadamy w blednę koło każdy obiaw powoduje atak paniki i zazwyczaj zostajemy z tym sami ale nie warto pogłębiać tego stanu u mnie brat to miał on poradził sobie dopiero po pół roku ale jemu było trudno uwierzyć że to nerwica nie załamuj się każdy dzień to walka ja to wiem ale bd miała dziecko które zmieni Twoje życie na leprze na cudowniejsze zobaczysz jego uśmiechniętą buzie i to skupi Twoją uwagę i dzięki temu wyzdrowiejesz po prostu trzeba cieszyć się tym co się ma a tym bardziej ze dostałaś od losu taki skarb :) powodzenia !!!! liczę że kiedyś powiesz jestem zdrowa :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×