Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica Lękowa Co zrobić? Moja historia...część 2


LDR

Rekomendowane odpowiedzi

rabbit_heart_girl, raczej nie poradzisz sobie z tym sama. z tego co opisujesz są to ataki paniki. potrzebna Ci terapia, żebyś nie doprowadziła się do gorszego stanu. psycholog nie gryzie i może Ci bardzo pomóc. niestety ale samemu ciężko z tego wyjść..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy mogę sobie z tymi problemami poradzić sama..? Jak..?
Tak, jak napisała Dominika, poradzenie sobie samemu nie jest wcale taką prostą sprawą.

 

Jednak może moja rada się przyda, gdybym mógł cofnąć czas i wrócić do takiego etapu, na którym Ty się obecnie znajdujesz, to leczyłbym siebie medytacją i technikami relaksacyjnymi, i odczuwaniem swojego organizmu (zaraz to wyjaśnię), pomoc specjalisty też nie zaszkodzi.

Z tego co napisałaś, symptomy twojego zaburzenia są już dosyć poważne, jeśli nie chcesz, żeby się to w krótkim czasie pogłębiło powinnaś jak tylko możesz zwolnić tryb życia. To znaczy na przykład ograniczyć do minimum wszelkie absorbujące uwagę rozrywki, jak tv, czytanie gazet, internet (bo te zajęcia nie pozwalają na głębsze rozluźnienie umysłu i ciała, a ten gromadzi coraz bardziej negatywne "energie" i stany emocjonalne nie mogąc się rozładować sam), zamiast tego spróbuj zwyczajnie w ciągu dnia kilkakrotnie położyć się, usiąść w fotelu i obserwować swój stan i swoje myśli. To nazywane jest medytacją i choć może opis sprawia wrażenie, że jest to coś banalnego, to wierz mi lub nie, ale dopiero po kilku latach nauczyłem się korzystać z tego sposobu, tak że przynosi efekty w postaci prawdziwego rozluźnienia i postępów na drodze do całkowitego zdrowia (to trzeba wypracować samemu, mogę ew. podać kilka wskazówek). Na czym polega taka medytacja? Po prostu odczuwasz swój obecny stan, nie chodzi o to, żeby myśleć o sobie, analizować, zwyczajnie zanurz się w teraźniejszości, w tym co jest teraz, zauważysz, że myśli dotyczące problemów to tylko myśli, jeśli człowiek jest spięty i zestresowany, to myśli i emocje sprawiają wrażenie bardzo realnych i niebezpiecznych, przytłaczają i nie dają czasu do wytchnienia, taka medytacja pozwala zdobyć dobrą perspektywę, powrócić do siebie.

Druga kwestia to odczuwanie swojego ciała, objawy jakie opisujesz, to według mnie klasyczny przypadek tłumienia emocji i uczuć w ciele (też tak robiłem i jeszcze często robię), kiedy odrzucasz pewne nieprzyjemne aspekty swojego doświadczenia (w postaci negatywnych emocji), to po pewnym czasie to przechodzi w nawyk i nieświadomie tłumisz coraz bardziej, aż następuje etap, w którym organizm nie potrafi sam uwolnić tych napięć i wszystko zaczyna boleć, pojawiają się migreny, uczucie lęku, oddalenia od świata zew., itp. Po prostu w ramach tej medytacji przytoczonej wyżej spróbuj również odczuwać to co w danej chwili czujesz, wczuwaj się w swój organizm, badaj czy czasami nie jesteś spięta i nie tłumisz tego, nic na siłę trzeba się wyluzować i spokojnie wczuwać i obserwować.

U siebie zauważyłem też, że długi sen wcale nie pomaga na te dolegliwości, trzeba się ich pozbyć podczas dnia, wtedy się lepiej śpi, nieraz myślałem, że jeśli się porządnie wyśpię, to będę się czuł dobrze, ale to nie działa tak, muszę się najpierw czuć dobrze i dopiero potem mogę dobrze spać i budzić się wypoczęty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Właśnie w tym problem że miałem masę badań, nadczynność tarczycy wykluczono, miałem również echo serca, USG, wszelkiego rodzaju bania z krwi, próby wątrobowe, markery uszkodzenia mięśnia sercowego. Generalnie można by tak długo wymieniać, planuję jeszcze zrobić sobie gastroskopię ale jakoś nie mogę się przemóc... Leki przepisał mi kardiolog w Aninie, jestem pod opieką tamtejszej przychodni, ostatnio miałem robionego holtera ale nie odebrałem jeszcze wyników.

Problem w tym że nigdy na nic nie chorowałem, objawy przyplątały się jakiś czas temu i nie odpuszczają.

Jeżeli chodzi o moją sytuację życiową, to jest lekko problematyczna - śmierć Taty jak byłem mały, przeprowadzka, w domu także stres, wieczne nerwy, zauważyłem też że w sumie to ja sam stwarzam w sobie napięcie, wiele rzeczy sobie zaraz sam dopowiadam, generalnie wyobrażam sobie wszystko tak, jakby wszyscy wokół byli przeciwko mnie, działa to naprawdę destrukcyjnie. Ogólnie wszystko od jakiegoś czasu strasznie przeżywam, nie mogę uwierzyć jak "miękki" teraz jestem.

Ciągłe wymyślanie sobie chorób, doszukiwanie się ich, ogólne przygnębienie, mieszające się z euforia i chęcią zrobienia wszystkiego na raz, ciągłe myśli że mam jakąś poważna chorobę i tak jak wspomniałem wcześniej - jeżeli się gdzieś poczuję słabo automatycznie boję się tego miejsca...

Chodzę do kardiologa który sugeruje częstoskurcz nadkomorowy, ale czuję coraz bardziej że to również wymaga pomocy psychologa.

Generalnie muszę zrobić badanie elektrofizjologiczne serca, miał z ktoś z Was może takie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam Was!

 

Zaczne moze od tego, ze mam 25 lat i od jakiegos czasu czuje sie jak kobieta 80 letnia, która nie ma siły ruszyc sie z domu.

Jakies 3 miesiace temu zorientowalam sie ze mam nerwice lękową. Wiem to, bo moj ojciec który jest teraz alkoholikiem i obecnie leczy sie w zakladzie psychiatrycznym mial to samo co ja...Jestem studentką piatego roku, w czerwcu mam oborne pracy mgr i na dzien dzisiejszy nie potrafie zabrac sie nawet do pisania tej pracy. Nie moge na niczym sie skupic,kazde wyjscie nawet do sklepu konczy sie tym ze dostaję ataku...nogi robia mi sie jak z waty, serce zaczyna bic tak szybko i mocno jakby miało wyskoczyc z piersi, zawroty głowy, drżenie rąk...uczucie nie do opisania. Próbuje tłumaczyc sobie ze wszystko jest ok, ale to nie zawsze pomaga. Wpadam w panike i wtedy juz nic nie jest w stanie poprawic mojego samopoczucia. Boję sie strasznie,ale najbardziej przeraza mnie to,ze od pewnego czasu zaczełam pic alkohol, który w jakims stopniu zagłusza objawy tego dziadostwa...Dzisiaj łapię sie na tym ze bez 3 piw dziennie juz nie potrafiłabym normalnie funkcjonowac. Tak strasznie przeraza mnie fakt ze nie daje sobie z tym rady, ze skoncze jak moj ojciec, ze nigdy w zyciu nie bede szczesliwa...Nic mi nie pomaga, bralam rozne specyfiki,ale to na nic...Pomożcie, bo juz naprawde nie wiem co robic...czasami nie chce mi sie zyc...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

imagination86, psycholog + psychatra nic innego Ci nie pomoże. Alkohol to nie jest rozwiążanie, na razie masz duże szanse iść w ślady ojca. Terapia trwa miesiące/ lata , potrzeba cierpliwości i pracy nad sobą . Do tego leki - odpowiednio dobrane pomagają!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiam,

 

Mam 25 lat i chciałem się podzielić swoimi wątpliwościami dot. mojej osoby.

 

Mianowicie myślę, że mam jakiś rodzaj nerwicy z którą niestety radzę sobie średnio. Wszystko ma wpływ na mój obecny związek i z tego powodu bardzo mi z tym źle. Nie wiem za bardzo gdzie miałbym się udać i co miałbym zrobić aby było lepiej. No ale wracając do początku...

 

Mam 25 lat, jestem dobrze wykształcony, w pracy postrzegany jestem jako człowiek sukcesu, dobrze wyglądający i często uśmiechniety, któremu nic nie brakuje... Ale to tylko część prawdy, która nie wygląda już tak słodko. Około 3 lat temu rozstałem się z moją pierwszą miłością. To ona zostawiła mnie co niestety dosyć mocno przeżyłem. Nie będę czarował - mam świadomość, że zrobiła to bo nie mogła dłużej ze mną wytrzymać - czemu zresztą się po dziś dzień jej nie dziwię.

 

Na początku byłem bardzo szczęśliwy i ona ze mną też. Później jak to w życiu bywa wszystko zaczęło się psuć. Dopiero dzisiaj widzę, że byłem bardzo zaborczy i żyłem jej życiem. Nie pozwalałem jej na wiele a ona nie chcąc robić mi przykrości siedziała cicho i nie mówiła o swoich potrzebach. Z czasem byłem od niej uzależniony (nie tylko ze swojej winy - musiałem się przeprowadzić i zacząć niemal wszystko od nowa - nowa szkoła, mieszkanie, znajomości po studiach się pokończyły, kilka porażek w życiu i niezrealizowanych planów. Słowem - zostałem tylko ja i ona). Bardzo się od siebie oddalaliśmy a ja nie chciałem zostać sam. Zrobiłem dużo głupot (jazdy, kłótnie, wyrzuty) z czego dzisiaj nie jestem dumny. Wszystko się skończyło a ja po ok. 1,5 roku znowu zacząłem cieszyć się życiem - zmieniłem pracę, zacząłem studia, poznałem nowych ludzi i zacząłem po prostu żyć... O dawnej miłości zapomniałem poznając nową, wspaniałą kobietę mojego życia.

 

Jestem szczęściarzem, że los mi ją dał i nie chcę znowu tego schrzanić. Niestety od jakiegoś czasu nam się przestało układać. W związku pojawiła się rutyna a ja zacząłem koncentrować się tylko na pracy i robieniu pieniędzy... Był o dla mnie priorytet bo chciałem z nią gdzieś wyjechać, zdobyć coś w życiu. Wszystko do czasu kiedy ona postanowiła trochę podgrzać temperaturę i wprowadziła element zazdrości. Nie zrobiła nic złego, chciała po prostu być zauważona i abym był zazdrosny. W tym momencie coś we mnie pękło... Tak bałem się, że ją stracę. Nagle ogarnął mnie lęk, niemal taki sam jak kiedy zostawiała mnie pierwsza dziewczyna. Znowu wszystko zaczęło się od początku – jazda, kłótnie, irracjonalne zachowanie z moje strony. Później po kilku razach ona zaczęła mnie mieć lekko dość – stała się oschła, zimna, nieczuła, zajęła się sobą.

 

Znowu błędne koło – to tylko wzmogło mój lęk przed stratą jej. Starałem się przeczekać, aż mi przejdzie ale po miesiącu gdzie z powodów wyrzutów sumienia bardzo się starałem (aż za bardzo) znowu pękłem i zrobiłem wielką głupotę. Upiłem się i na pewnej uroczystości zrobiłem jej dużą przykrość. Ona mi wybaczyła ale nie jest między nami tak jak dawniej. To tylko wzmaga mój lęk przed stratą jej – przed tym, że znajdzie kogoś innego, że zrobi coś złego, że tak naprawdę jej nie zależy, że mnie po prostu zostawi.

 

Nie wiem za bardzo co mógłbym zrobić aby wydostać się z tego błędnego koła nakręcania się. Stałem się mocno nerwowy, drażliwy i czuły na docinki, jestem zazdrosny o wszystko. Czuję, że powoli tracę także pewność siebie. Starałem się coś ze sobą zrobić i nie użalać ale poniosłem znowu klęskę. Gdziekolwiek się nie ruszę tam jest mur, który czego mam świadomość składa się z mojego własnego wyobrażenia.

 

Nie chcę się faszerować żadnymi lekami. Nie chcę rozmawiać z psychologiem. Wiem, że jestem w stanie sobie poradzić, tylko za bardzo jeszcze nie wiem jak… Co o tym myślicie? Będę wdzięczny za wszelkie komentarze. Na te niekonstruktywne odpowiadał nie będę.

 

PS. Ciężko tak w kilku słowach zamieścić kilka lat swojego życia więc proszę o wyrozumiałość ;).

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W zasadzie jedyne, co można Ci radzić w tej sytuacji to rozmowę z ukochaną, taką szczerą. Widać wybitnie, że Twoim problemem jest brak wiary w siebie i w powodzenie tego związku. Mam wrażenie, że gdzieś podświadomie starasz się być przygotowany na najgorsze i to tym razem wolisz sam zranić niż być zraniony. Nie zmienisz się niestety z dnia na dzień, musisz jednak być konsekwentny - jeśli czujesz się zdenerwowany czymś odejdź, odczekaj aż się uspokoisz i dopiero wtedy zastanów się czy masz powód do odczuwania złości.

Skoro sam dostrzegasz, że w związek zakradła się rutyna spróbuj sam to zmienić, a nie czekać aż samo przejdzie, bo nie przejdzie.

Pytanie też czy Twoje kompleksy mają związek tylko i wyłącznie z pierwszą miłością czy może już coś wcześniej takiego się działo. Życie przeszłością i przeżywanie na nowo własnej porażki nie jest sposobem na przyszłość.

Rozumiem Cię aż za dobrze, sama wcześniej uważana byłam za "złote dziecko" - ułożona, inteligentna, żadnych problemów wychowawczych, wspierająca w każdym problemie, ale zawsze stojąco z tyłu. I nagle coś się posypało... Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że faktycznie ręce przyłożył do tego chłopak, ale był zaledwie trybikiem, który poruszył maszynę, gotową od dawna do wystartowania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Facet1984, powoli.

 

Piszesz bardzo dużo o lęku. Boisz się, że Twoja kobieta Cię zostawi, bo się wobec niej źle zachowujesz.

Myślę, że to mógłby być jedyny powód rozstania, ponieważ skoro dziewczyna z Tobą jest nadal, to znaczy, że Cię kocha. Ale ją wkurzasz. I nasuwa się pytanie- co powinieneś z tym zrobić?

 

Spróbuj stanąć jakby obok i przyjrzeć się swojemu związkowi i temu, na ile się angażujesz. Nie od dziś wiadomo, że miłość jest jak roślina, niepodlewana- więdnie. Wydaje mi się, że Ty w obu tych związkach angażujesz się bardzo na początku, kiedy jest ten moment zakochania, temperatura sięga 100 stopni, a Ty jesteś drugą istotą zafascynowany. Kiedy już się wyszalejecie i zaczyna się po prostu wspólne życie, coś w Tobie pęka. Nagle bardziej skupiasz się na budowaniu strony materialnej, nie duchowej bliskości. To zrozumiałe, że chcesz zarobić na życie itd. Jesteś mężczyzną i czujesz się odpowiedzialny za Wasze życie. Ale pomyśl, dlaczego tak nagle zmienia się Twoje nastawienie?

Robi się tak, jakby zależało Ci na tym, żeby mieć kobietę, a nie być z kobietą.

Przyjaźnisz się ze swoją wybranką? Rozmawiacie?

Nie wiem, dlaczego zamiast pójść na spacer i pogadać o tym, że jest jej ciężko ona wybrała taką grę na zazdrość, która Ciebie tak rozjuszyła. Chyba za mało rozmawiacie o swoich uczuciach.

Inną sprawą jest Twoja reakcja na groźbę utraty partnerki. Nagle zaczyna Ci zależeć, nagle znajdujesz czas na obserwację swojej lubej. Wydaje mi się, że Tobą rządzą emocje i ich bardzo potrzebujesz. To, co w danym momencie dostarcza najwięcej adrenaliny, daje Ci kopa, to Cię absorbuje. Nie potrafisz skupić się na kobiecie, która jest grzeczna, nigdzie się od Ciebie nie wybiera. A ona wtedy czuje się źle, bo średnio na nią zwracasz uwagę.

 

Nie chodzi mi o to, żebyś ciągle ją nosił na rękach i codziennie zapraszał do restauracji na randkę. Ale możesz nauczyć się cieszyć z takiego właśnie stabilnego związku, który dojrzał i już nie jest gorącym zauroczeniem, tylko przyjaźnią i wspólnym życiem.

 

Co do Twojego zachowania- jak sam widzisz, jest agresywne i krzywdzące. Czasem trzeba zacisnąć zęby i w ramach złości po prostu zrobić kilka głębokich wdechów i zapytać "dlaczego tak postąpiłaś?". Trochę zrozumienia, szczerości, rozmów. Powściągnij emocje, a zdziałasz więcej. Możesz później pójść na spacer do lasu i się wykrzyczeć, ale wobec partnerki spróbuj zachować spokój, kiedy czujesz, że robienie wyrzutów jest po prostu nie na miejscu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć wszystkim! Czasem wchodziłam na to forum w trudnych chwilach, żeby uzyskać trochę wsparcia w Waszych wpisach, a teraz to ja chciałabym pocieszyć Was  Miałam i w zasadzie jeszcze mam nerwicę i to był ciężki okres w moim życiu. Wszystko zaczęło się od problemów w życiu osobistym, nie potrafiłam sobie z nimi poradzić i wkroczyła na teren nerwica. Zaczęło się od tego, że myślałam, że mam zawał, potem bałam się wychodzić z domu (bałam się, że zemdleję) miałam wszelkie możliwe objawy chorób. Bałam się jeździć tramwajem, spotykać się z ludźmi. Stopniowo próbowałam to przezwyciężać – wychodziłam bo musiałam. Potem jak to trochę minęło zaczęły się kolejne objawy – myślałam, że zwariowałam, że jestem chora psychicznie. To były okropne myśli, męczyły mnie całymi dniami, nie miałam ani chwili wytchnienia, w kółko to samo i to samo. Wypytywałam się rodziny, czy ze mną wszystko jest ok. Oni odpowiadali, że nic się ze mną nie dzieje, że jestem normalna, ale ja nie wierzyłam i koło się kręciło. Były lepsze i gorsze dni, aż w końcu tak to wszystko mnie zmęczyło, że doszła depersonalizacja…masakryczne uczucie nie bycia sobą. Mnóstwo pytań jak to jest, że jestem sobą itp. Nie wiedziałam skąd to się we mnie bierze. Wiedziałam, że nie mogę dać się tak zniszczyć. Podczas trwania tej nerwicy szukałam sposobów na to, żeby dowiedzieć się co się ze mną dzieje, jakoś to logicznie wyjaśnić. Byłam na trzech wizytach u psychologa, ale to były tylko rozmowy. Nie brałam żadnych leków psychotropowych. Trwało to u mnie ok. sześciu miesięcy (ten okropny stan) i teraz jest dobrze. Już to co najgorsze minęło. Kiedyś nie potrafiłam jednego dnia przeżyć bez myślenia o tym co mi jest, lub co może mi się stać. Teraz wstaje i nie myśle o tym, żyje normalnie, potrafię się zrelaksować, cieszyć, jest tak jak wcześniej. Oczywiście są chwile, że czuję jak serce szybciej bije i trudno przełykać mi ślinę, ale to szybko przechodzi, bo wiem, czym jest nerwica i że można sobie z nią radzić. Przez ten mój (pewnie nudny) monolog chciałam wszystkim powiedzieć, że z nerwicą da się walczyć i z nią żyć. Potrzebna jest determinacja, chęć życia, miłość rodziny i bliskich (która jest bardzo pomocna) a przede wszystkim wiara! Życzę wszystkim powodzenia! 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam

Mam pewien problem , z którym juz nie daje sobie rady.Dlatego chcialbym napisac tutaj o swoim problemie. Niewiem od czego zaczac. Otoz : Czuje sie jakos nieobecny , nie czuje tego ze idę , wszystko wydaje mi sie dziwne i nierealne jakby wogule mnie tutaj nie bylo, czasem mam wrażenie , ze poprostu sie przewroce, czuje sie jakby w śnie. Niewiem co to moze byc , nigdy tego nie mialem , ale mialem za to wiele innych problemow. Mialem kolatania serca , zaburzenia rownowagi , ciagly strach niewiadomo przed czym , oczy mi uciekaly i drgawki. Boje sie wyjsc z domu , bo zaraz robi mi sie slabo i mam wlasnie takie zaburzenia rzeczywistosci.Bylem u kardiologa i wszystko wyszlo dobrze .Badanie krwi tez robilem i bylo rowniez ok... ZAwalilem sobie szkole , bylem wysportowany duzo cwiczylem na silowni a teraz zabardzo nie wychodze z domu... Jestem jeszcze dosc mlody i niewiem co to moze byc. Czy jest tu ktos kto umialby powiedzec co mi jest ?? Z gory thx ;]

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

PipiLa ja tez myslalam ze to samo minie. nie wiedzialam nawet co mi jest. nie moglam sama wyjsc do sklepu. balam sie tlumu. nie moglam wrocic ze spotkana z kolezanka, dzwonilam do chlopaka zeby przyjechal i jechal za mna w razie jak zemdleje (paranoja). nie moglam dojechac na uczelnie. myslalam ze to minie. zaczelo sie rok temu. przyszlo lato, bylo lepiej. i znowu teraz wszystko wrocilo. i dopiero teraz wiem co to bylo. co to jest. i ze bez lekow nie da rady. nie licz tylko na siebie. pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Herpatka, rozumiem, że to może wrócić i ja też uważam, że nie jestem jeszcze do końca "wyleczona". Ale nie zgodzę się z Tobą, że bez leków się nie da. Uważam, że nie ma tutaj jednego dobrego środka, każdy jest inny i na każdego coś innego działa. Ja potrafiłam poradzić sobie z tym bez leków, to wszystko zależy od indywidualnych cech człowieka. Po prostu zauważyłam, że jeżeli nie nakręcam się i staram się o tym nie myśleć, to jest lepiej. Trzeba zacząć myśleć logicznie i dochodzić do wniosku, że nie ma co się tak nad sobą rozczulać, bo tak naprawde co ma być, to będzie. A myślenie o tym nic nie zmieni :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Najgorsze jest to że boję się chodzić do szkoły bo cały czas jak mi się zakręci w głowie , lub zrobi mi się duszno to jestem przerażona , że coś mi się stanie ze zemdleje.. nie wiem co mam robić???

 

-- 22 lut 2011, 14:42 --

 

Herpatka ja mam tak samo jak ty..

Radzisz sobie z tym jakoś ?? jeśli tak to daj jakieś wskazówki

 

-- 22 lut 2011, 14:51 --

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam. Od czasu kiedy czuję, że jest coś nie tak często tutaj zaglądałam, ale dopiero dziś postanowiłam zarejestrować się i podzielić się z Wami tym co przeżywam i co uważam objawami pasuje do nerwicy. Nie zostałam jeszcze zdiagnozowana stąd też pewności nie mam czy to jest to...

Nigdy bym nie przypuszczała że można tak się czuć...Pisząc to jestem słaba, prawdopodobnie po ataku, ale zawziełam się, że dam sobie radę i przetrwam. Mam 26 lat. Jestem szczęśliwa, przynajmniej tak czuje w przeważających momentach pozytywnych każdego dnia. Jednak... no właśnie... W październiku 2010 roku podczas jednego dnia doświadczyłam porażającej dawki stresu. Przerosło mnie to co wtedy się wydarzyło i po tygodniu po raz pierwszy dostałam ataku...Objawami było drżenie całego ciała, lęk o wszystko i poczucie że nic nie ma sensu...taka beznadzieja. Nie byłam wtedy sama, był przy mnie mój mężczyzna, który starał się przytulając mnie przepędzić ten stan... uspokoiłam się sama po jakiejś godzinie... Na drugi dzień czułam się potwornie zmęczona. Zapomniałam szybko o tym co się wydarzyło. Potem jednak - po paru tygodniach objawy wróciły , tylko tym razem zamiast drżenia mięśni odczuwałam silne bóle głowy- jakby obręcz wokół głowy, sztywnienie karku, ból żołądka, potem oczywiście musiałam udać się do toalety- biegunka i nieuzasadniony lęk. Czułam że niestety to nie jest zwykły stres. Na szczęście w pracy wszystko było cudownie- jako pracownica byłam 100% wydajna i realizowałam się każdego dnia. Ataki tzw "do opanowania" zdarzały mi się np. w autobusie (przeszkadzało mi nawet to że ludzie głośno rozmawiają, zapach czyiś perfum, odgłosy ulicy) ,wszystko to potrafiłam przebrnąć bo powtarzałam sobie że jestem silna, że pokonam to i że przejdzie...Uspokajałam się i powolutku wracałam do siebie. Muszę Wam powiedzieć, że jeżeli miałabym do czegoś porównać ten stan to powiedziałabym, że jest to takie bycie w ciele które jest poza kontrolą 100% , taki smutek, że nie mogę sobie narzucić tego żebym się uspokoiła chociaż tak bardzo tego pragnę...

Nie wybrałam się jeszcze do psychiatry choć wiem że jest to tylko kwestią czasu - że dla samej siebie powinnam pójść jak najszybciej. Nie wiem czy będą potrzebne leki, ale wiem jedno- potrzebuję rozmowy, wsparcia ze strony obcych ludzi...

Być może wpływ na to co się dzieje ma to że jestem DDA i teraz procentuje to że przez większość życia doświadczałam przemocy psychicznej ze strony taty. Nie mieszkam już w rodzinnym domu, niedawno zmieniłam miejsce zamieszkania. Musiałam- albo raczej chciałam to zrobić. Zrezygnowałam z pracy bo przenosiny do innego miasta wykluczały pracę w rodzinnym mieście. Dużo się wydarzyło...wiele spraw nie mogłam ogarnąć stąd ataki są częstsze. Jestem w domu i wytrzymuje je dzielnie. Nasiliły się problemy żołądkowe, spadła mi odporność i często łapie infekcję. Łykam magnez i faktycznie są dni kiedy jest wszystko normalnie. Ten stan nadchodzi niespodziewanie. Nie wiem skąd , ale przynajmniej 2,3 razy w tygodniu. Denerwujące jest to że moje ciało odmawia mi posłuszeństwa i jest po prostu jak z waty... w myślach się wzmacniam a ciało swoje... Myślę, że taki stan rzeczy spowodowany jest także tym że aktualnie nie pracuje, przez to zaczęłam czuć się trochę niepotrzebna, tak jakbym stanęła w miejscu i życie płynęło gdzieś sobie obok mnie. Z utęsknieniem czekam na wiosnę... z nadzieją w sercu...Wiem, że potrafię pokonać ten stan (nerwicę..?) Są dni kiedy wiem ... kiedy czuję, że to minie... może nie samo, ale z pomocą lekarza, bliskich osób a także zupełnie obcych ludzi.

Wybaczcie, że rozpisałam się, ale to taka forma terapii...dzielenie się tym z czym człowiek nie może sobie do końca poradzić...walka...i nadzieja, że razem z Wami można wierzyć, że każdy dzień będzie lepszy od poprzedniego.

Iskra555

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam , mam 40 lat i od paru tygodni straszny problem. A mianowicie od momentu kiedy przestałam palic paierosy. Codziennie czuję ból w klatce piersiowej , kładę się spac z myślą że już nie wstanę bo dostanę zawału i tym podobne . Jestem już tym tak zmęczona że nie chce mi się życ ,co to może byc, czy to słynna nerwica lękowa,? Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dasia37, Witaj..

Ciężko powiedzieć czy to nerwica. Miałaś wcześniej takie objawy, byłaś z tymi dolegliwościami u lekarza? Jeśli nie to warto by było si e do niego udać. Jeśli wykluczy jakieś choroby to być może nerwica. Ja miałam przez długi czas podobnie , i tyn straszny lęk że za chwilę dostane zawał i umrę. :why: coś okropnego... Idź do lekarza i zrób badania wtedy będziesz miała pewność że jesteś zdrowa , że to tylko twój umysł płata ci takie figle. :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość pysiunia

Nigdy bym nie przypuszczała że można tak się czuć...Pisząc to jestem słaba, prawdopodobnie po ataku, ale zawziełam się, że dam sobie radę i przetrwam. Mam 26 lat. Jestem szczęśliwa, przynajmniej tak czuje w przeważających momentach pozytywnych każdego dnia. Jednak... no właśnie...

 

Witam Cię iskra555, Witam wszystkich... Z tego co piszesz wynika, że miewasz stany nerwicowe. Bardzo często powodem stanów nerwicowych jest stres. Nie przejmuj się. Nie masz pracy i to Cię może stresować. Stąd może pojawiać się złe samopoczucie.

Myślę, że jak Twoje życie ustabilizuje się, gdy zaczniesz pracować - wszystko wróci do normy.

Życzę dużo optymizmu i nadziei. Pozdrawiam serdecznie, Kika

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie problemy zaczęły się chyba w liceum, chociaż naprawdę uciążliwe stały się dopiero, gdy poszedłem na studia. Początki były niewinne - miewałem problemy ze snem (takie błędne koło - bałem się, że nie mogę zasnąć i rano będę nieprzytomny, co sprawiało, że tym bardziej nie mogłem spać), a nawet gdy spałem normalnie, budziłem się całkowicie niewyspany, jakby zmęczony snem. Do tego nie byłem najlepszy w nawiązywaniu kontaktów, ale potrafiłem się przełamać, i lubiłem przebywać ze znajomymi. Dopiero pod koniec liceum zacząłem się izolować, ograniczałem kontakty z kolegami, w domu wszystko i wszyscy mnie irytowali.

 

Do studiów podchodziłem pełen nadziei, myślałem że zmiana otoczenia dobrze mi zrobi, poznam wielu ciekawych ludzi itp. itd. Niestety myliłem się. Nie potrafię nawiązać z nikim kontaktu, zacząć rozmowy, nic. To w oczywisty sposób przekłada się na to, że poza jedną osobą, którą znam jeszcze sprzed studiów, nie mam znajomych. Najgorsze jest jednak to, że panicznie boję się wszelkich kontaktów z ludźmi, zawsze boję że nie będę się potrafił właściwie zachować w danej sytuacji (nawet tak trywialnej jak zamawianie pizzy przez telefon, czy pójście po wpis do indeksu), boję się że wyjdę na idiotę. Mam wrażenie, że wszyscy mnie obserwują, jak ktoś się śmieje to zawsze mam wrażenie, że śmieje się ze mnie. Takie lęki prowadzą oczywiście do kolejnego błędnego koła - przez nie zawalam jedne sprawy (np. strasznie boje się chodzić na laborki, gdzie musimy pracować w grupach, dodatkowo cały czas jesteśmy kontrolowani przez prowadzącego), co prowadzi do kolejnych problemów i kolejnych stresów (bez laborek zawale studia), te do jeszcze innych (co powiedzą rodzice jak już zawale studia) i tak w nieskończoność. Dodam jeszcze, że lękom towarzyszą mi objawy somatyczne (przede wszystkim ból w klatce piersiowej, ale też ból głowy czy nudności), które dodatkowo potęgują to uczucie.

Czuje się paskudnie bezsilny, cały dzień najchętniej przeleżałbym w łóżku (jedna z tych nielicznych czynności, która mnie nie stresuje :D). Brakuje mi motywacji do działania, z czym wcześniej problemów nie miałem. Coraz częściej czuje się przygnębiony, muszę walczyć ze sobą by nie wybuchnąć płaczem w tramwaju czy na zajęciach. Wiem, że prawdopodobnie powinienem iść do specjalisty ale (a to niespodzianka :P) boję się wizyty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja nerwicę lękową mam stwierdzoną od niedawna.Mam 22 lata,od 3 lat mieszkam w innym mieście,z dala od rodzinnego miasta. 2 poprzednie lata były "normalne" dużo radości,ale też dużo smutków,ponure dni przeplatały się ze szczęśliwymi. Nigdy nie miałam problemów z nawiązywaniem kontaktów,lubiłam spotykać się z bliskimi znajomymi,śmiać się.Z drugiej zaś strony miałam też silne stany lękowe,np bałam się chodzić sama po mieście,bo nienawidziłam,jak ludzie się na mnie patrzą i zaczepiają.Bałam się,że ktoś coś mi zrobi złego. Nie bałam się jechać na studia na drugi koniec Polski.I stany lękowe pojawiły się u mnie jakieś 3 miesiące temu,silne bicie serca,uczucie duszności,gdy juz powoli zasypiałam to zrywałam się z łożka,bo myślałam,że nie oddycham.Nazajutrz pobiegłam do lekarza,ekg dobre,morfologia,OB mocz też dobre.Doszły do tego drętwienia kończyn,a potem co jakiś czas miałam dziwny ból głowy:po prawej stronie,za okiem.Ból niemocny,ale dziwny i ciągle w jednym i tym samym miejscu. Najbardziej boję się wtedy,gdy coś mnie boli lub gdy czytam o jakiś chorobach lub o smierci. Strasznie boję się,że zaraz umrę,choć jestem przecież zdrowa,nigdy na nic nie chorowałam. Codziennie chce mi się płakać i z osoby energicznej,radosnej i uśmiechnietej stałam się smutna,taka bezpłciowa i jeszcze bardziej zalękniona niż byłam kiedyś. Gdy pomyślę o tym,że jestem taka młoda,że całe życie przede mną,to chce mi się płakać.Tak bardzo boję się choroby i śmierci,dlatego staram się jak najwiecej przebywac z ludźmi i na świezym powietrzu.Wciąż głęboko wierzę,że z tego wyjdę.Najbardziej jednak tarpi mnie ten dziwny ból glowy...nie chce znów przez swój jakis hipochondryzm biegać po lekarzach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bardotka, Cześć!!

Bardzo dobrze Cię rozumiem , przechodzę przez to samo ten koszmar trwa już 6 dni, do tej pory nerwica była uśpiona i nie dawała oznak od długiego czasu. A teraz trwa i trwa a ja nie mogę sobie poradzić, robię wszystko żeby się czymś zająć ale to na chwile i nerwica znowu daje znać o sobie KOSZMAR :why:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×